Ostatni Gość (cz.2)

12 4 2
                                    


Któraś z klientek nie zatrzasnęła za sobą drzwi.

Pchnęła furtkę i żwawo ruszyła przez podwórze, z rozrzewnieniem przyglądając się różanym krzakom w ogrodzie. Chwiejąc się na szpilkach, pokonała trzy schody prowadzące na ganek. Przystanęła na moment, spostrzegłszy, że tabliczka zawieszona obok drzwi się przekrzywiła. Poprawiła ją, instynktownie przecierając wierzchem dłoni wygrawerowany na niej napis „Sonia Weds – Atelier Ślubne".

Westchnęła.

W panującą wokół ciszę brutalnie wdarły się kościelne dzwony. Dwa ponure dźwięki obwieściły, że upłynęło kolejne pół godziny. Zmarszczyła brwi.

17:30.

Anita kończyła o 17:00. Należała do tych osób, które ewakuują się z biura równo z czasem, nie ważne czy zostało coś do zrobienie, czy nie. Już dawno powinna je zamknąć. 

Dopiero wtedy zwróciła uwagę na drzwi. Jedno z sześciu niewielkich okienek ziało pustką. O tym, że kiedyś w tym miejscu znajdowało się szkło, przypominało jedynie kilka poszarpanych odłamków, które nadal tkwiły w drewnie.

Zamarła, wpatrując się w szczelinę pomiędzy niedomkniętymi drzwiami a futryną. Widziała kawałek hallu i otwarte na oścież drzwi prowadzące do korytarza. Wyczekiwała jakiegoś ruchu. Oznaki, że w środku ktoś był.

Zrobiło jej się zimno. Równocześnie na czole wystąpiły krople potu. Wpadła do środka. Ze stojącego obok drzwi stojaka porwała parasolkę.

Marna broń, ale zawsze to coś...

- Anita? – zawołała, drżącym głosem, który zdawał się odbijać od ścian i wracać z do niej.

Dudnienie w jej klatce piersiowej zlało się z odgłosem jej szybkich kroków. Dopadła schodów prowadzących do mieszkania na górze. Objęła ramieniem balustradę i zadarła głowę do góry.

- Anita?

Zamarła, nadsłuchując.

Nic...cisza. 



Zajęła wskazane miejsce. Wilgotną od potu dłoń zacisnęła na pasku przewieszonej przez ramię torby. Bez słowa obserwowała grupę, która przed chwilą wtargnęła do jej biura. Do jej królestwa.

Powiodła wzrokiem do rozrzuconych na czerwonym dywanie teczek. Pootwieranych. Niedbale porozrzucanych. Gdzie popadło. A ich zawartość? Wyceny, szkice, projekty... Leżały pomięte między nimi.

Już sama myśl o tym, że ktoś włamał się do biura, napełniała ją obrzydzeniem. A teraz ekipa policjantów pod dowództwem detektywa Quentina Prelude'a dokładała swoje do dzieła zniszczenia. Ciemne smugi powstawałaby na każdej powierzchni, którą oprószali swoimi proszkami.

Zaraz po przybyciu Prelude kazał jej usiąść na kanapie, gdzie zazwyczaj sadzała swoich klientów podczas pierwszego spotkania. Od tamtego czasu nie zaszczycił jej ani jednym spojrzeniem. Nie powiedział ani słowa. Stanął pośrodku pokoju i gładził dłonią pokryty dwudniowym zarostem policzek. Po prostu stał tam i wpatrywał się w jakiś punkt za oknem.

W końcu podszedł do niej nieśpiesznym krokiem. Wbił dłonie w kieszenie wyblakłych dżinsów.

- Pani jest właścicielką?

- Tak. – odparła pośpiesznie – Kiedy wróciłam ze spotkania z klientką, zastałam otwarte drzwi.

- Coś zginęło?

Ostatni GośćWhere stories live. Discover now