Rozdział 7

10.1K 1K 899
                                    

Budzę się czując na twarzy coś mokrego i włochatego. Śmierdzące staje się dopiero po kilku chwilach i wtedy otwieram oczy, by zobaczyć nad sobą wyszczerzoną paszczę pełną białych, ostrych zębów i język długości mojego przedramienia. Zapominam krzyknąć. 

Nie sądzę, bym kiedykolwiek wcześniej zerwał się z łóżka w tak zawrotnym tempie. 

Niemal przewracam się o Rowana, który wciąż w piżamie, rozczochrany i z bardzo niezadowoloną miną przygląda się moim poczynaniom. Spoglądam na niego zdezorientowany, ale on tylko wzrusza ramionami. 

- Majra zazwyczaj się tu nie zapuszcza. Nie miałem nawet pojęcia, że umie chodzić po tak stromych schodach - mówi, jakby to wszystko wyjaśniało. 

Ponownie spoglądam na wielkiego, wyszczerzonego przyjaźnie w moją stronę Nowofundlanda, który zamiata ogonem podłogę z hałasem przypominającym szum cichego odkurzacza. Zwierze wygląda bardziej jak niedźwiedź, niż jak pies przed którym ostrzegał mnie Rowan, ale postanawiam nie uzewnętrzniać się z tym spostrzeżeniem. Powoli uspokajam oddech i przełykam ślinę. Z pyska psa na podłogę spada kropla śliny. 

- Majra - powtarzam imię suczki i kucam, wyciągając ręce w jej kierunku. Stworzenie wygląda na nieco dzikie, ale tak radosne, że nie mogę się powstrzymać przed powitaniem jej w jakikolwiek sposób. - Cześć psie. 

Pies podnosi się z tylnych łap i człapie w moją stronę w iście żółwim tempie. Nie musi się śpieszyć - każdy jej krok pokonuje tyle odległości co moje dwa. Kiedy w końcu wielki pysk Majry znajduje się na wysokości mojej twarzy sięgam za jej uszy i tarmoszę miękkie futro. Uderza ogonem o podłogę i Rowan aż podskakuje. 

- Jezu - syczy. - Uważaj, kiedy się cieszy traci nas sobą kontrolę. Nie chcesz, żeby cię stratowała, uwierz mi. 

- Jest cudowna - mówię całkiem szczerze, nie myśląc nad tym, czy powinienem przyznawać się przed Rowanem do sympatii do czegokolwiek. Majra dyszy w moją stronę i kiedy wstaję wydaje z siebie nieszczęśliwy skowyt. 

Otrzepuję dłonie na których pozostały jej kłaki i spoglądam na Rowana, który piorunuje mnie wzrokiem. Potrząsa głową, by pozbyć się włosów z twarzy i wzdycha, zakładając ręce na piersi. 

- Nie mam pojęcia jak się tu dostała. Przepraszam, że cię polizała... - wywraca oczami i chwyta Majrę za czerwoną obrożę, która ginie wśród sierści. - Sio! - popycha psa w kierunku wyjścia i  kiedy wychodzi, zamyka za nią drzwi. 

Łapię się na tęsknym wpatrywaniu się w drzwi i mrugam szybko, by pozbyć się tego wrażenia. Wycieram twarz rąbkiem koszulki, wiedząc, że kiedy ją ściągnę Rowan natychmiast wrzuci ją do kosza na pranie. 

- Mam już iść? - pytam, nie wiedząc co ze sobą począć. Nie przywykłem do budzenia się z kimś w pokoju w ten sposób. - Czy chcesz jeszcze dziś malować? Przynajmniej nie będę musiał tu wracać wieczorem po szkole - wzruszam ramionami, szukając na ścianach zegarka. Kiedy żadnego nie znajduję, patrzę znacząco na Rowana. - Wiesz może która godzina? 

- Po dwunastej - odpowiada z krzywym uśmiechem. - Musimy zejść na śniadanie. 

- Na śniadanie? - powtarzam po nim jak echo, zupełnie ignorując fakt, że przegapiłem cztery pierwsze lekcje. Nigdy jakoś specjalnie nie płakałem nad spóźnieniami. 

- Tak, śniadanie. Ludzie jedzą śniadania - parska i jednym ruchem ściąga z siebie koszulkę. - Przebierz się. Matka nienawidzi, kiedy schodzi się na dół w piżamie. Masz co ubrać?

Rozglądam się dookoła. Szukam swoich ubrań i znajduję je, rzucone na podłogę zeszłego wieczora. Nie wyglądają jakby nadawały się do ubrania, szczególnie po wczoraj, kiedy wkładałem je i ściągałem na zmianę. Przypominam sobie wyraz twarzy pani Conolly kiedy zobaczyła mnie po raz pierwszy i gdy myślę, że mógłbym jej się pokazać dwa dni pod rząd w tej samej koszuli, chce mi się śmiać. Lubiłem wzbudzać kontrowersję, ale nie w przypadku kiedy skonsternowana osoba mogła rzucić we mnie nożem do masła. Jeśli ta kobieta rzeczywiście była matką Rowana, to z pewnością takie rzeczy nie stanowiły dla niej problemu.  

If I Could FlyWhere stories live. Discover now