OPCJA ZAPASOWA

226 14 6
                                    

Przez kilka godzin od kłótni , nic nie jadłam ani nie piłam. Na początku nie chciałam nigdzie schodzić , ani nikogo widywać , ale wtedy byłabym głodna. Stwierdziłam , że jeśli chodzi o moje zdrowie , to warto zejść na dół. Tak też zrobiłam. Zastałam tam bliźniaków , którzy po moim pojawieniu się natychmiast zamilkli. Ale , gdy wychodziłam z kuchni z jedzeniem , jeden z nich , chyba Shane , odezwał się  do Tonego :

- Widzę , że mimo że jest taka obrażona , to jednak jest uzależniona od nas i musi schodzić na dół. Niby jest taka samodzielna i dojrzała. Gdyby nie schodziła na dół , już dawno zdechnęła by w kącie swojej nory. - powiedział , stając tuż obok schodów. 

 Już chciałam warknął jakąś odzywkę , ale przypomniałam sobie , że mogę go po prostu ignorować. Nie dać mu tej satysfakcji. Właściwie nie do końca wiedziałam o co mu chodzi , bo mówił bez składu i ładu , ale nie mnie się nad tym zastanawiać.  Z twixem i kiścią winogron na talerzu , ostrożnie wdrapałam się na schody. Przy ostatnim szczeblu , zachwiałam się , i porcelanowy talerz zleciał w dół , tuż pod stopy Tonego. 

- Fajtłapo ! Mogłaś mnie zabić debilko ! - wrzasnął. Ja natomiast stałam jak słup soli na nieszczęsnym ostatnim szczeblu.

- Mowę ci odebrało ? Złaź i dokończ to co zaczęłaś. Zaraz.

Absolutnie nie chciałam przed nim klękać i tego zbierać , więc po zejściu na dół rzuciłam do niego :

- Przynieś mi zmiotkę i szufelkę , proszę.- znałam ten dom mniej niż oni , nie wiedziałam gdzie co jest. 

- Jeszcze czego ! Sama sobie przynieś tą pieprzoną szufelkę ! Chyba umiesz to zrobić , czy twój mózg jest za mało rozwinięty ?

Oddychałam głośno , próbując nie rozszarpać go na strzępy. Natomiast jego brat bliźniak , niewzruszony stał obok i zajadał chipsy. Kabaret - pomyślałam.

- Odsuń się. - mruknęłam , gdy już wyjęłam szufelkę i zmiotkę z szafy.

- Po co ?

- Na przykład , po to żebyś się nie zranił ? - w tym momencie , chciałam mu wbić kawałek talerza w nogę i odwrócić się na pięcie , ale to jedyny sensowny argument , który wpadł mi do głowy.

- Ta na pewno. Sprzątaj to teraz. 

Na szczęście , w tej samej chwili z za ściany wyłoniła się Eugenie , która z pośpiechem przeprosiła nas za swoją nieobecność. Gdy już miałam wchodzić po schodach na drugie piętro , z dużo bardziej pożywną porcją jedzenia , Tony chwycił mnie za ramię i szepnął z grozą : 

- Zemsta będzie słodka.

Przełknęłam ślinę. To było...niepokojące. Sama nie wiedziałam czy się boję , czy nie. W tym dniu miałam zbyt dużo wrażeń. Znów weszłam po schodach i tym razem nic nie na całe szczęście nie spadło. Gdy już byłam w pokoju , zaczęłam pisać do Edmunda.

𝓛𝓲𝓵𝓲𝓫𝓮𝓽𝓱 - Hej

𝓔𝓭𝓶𝓾𝓷𝓭 - Hej. Już lepiej ?

𝓛𝓲𝓵𝓲𝓫𝓮𝓽𝓱 - Kilka minut temu , talerz z jedzeniem mi spadł i wylądował tuż obok stóp Tonego. 

𝓔𝓭𝓶𝓾𝓷𝓭 - To jeden z bliźniaków ? 

𝓛𝓲𝓵𝓲𝓫𝓮𝓽𝓱 - Tak. Więc wrzeszczał na mnie że mam to posprzątać , wyzywał mnie od fajtłap i debilek. Na szczęście pojawiła  się Eugenie , nasza gosposia i już to zrobiła. 

𝓔𝓭𝓶𝓾𝓷𝓭 - Ile on ma lat ? 

𝓛𝓲𝓵𝓲𝓫𝓮𝓽𝓱 - Dwadzieścia. 

𝓔𝓭𝓶𝓾𝓷𝓭 - Imbecyl zachowuje się jakby był przedszkolakiem. 

𝓛𝓲𝓵𝓲𝓫𝓮𝓽𝓱 - No coś ty ! To płód. 

 𝓔𝓭𝓶𝓾𝓷𝓭- To prawda. 

𝓛𝓲𝓵𝓲𝓫𝓮𝓽𝓱 - Poza tym , jak Tony się na mnie wyżywał , Shane stał obok i jadł chipsy !

𝓔𝓭𝓶𝓾𝓷𝓭 - Kolejny półgłowek. Słuchaj , czy twoja rodzina jest...nie wiem , nielegalna ? W sensie popełnia zbrodnie ,itp. Może to mafia ?

𝓛𝓲𝓵𝓲𝓫𝓮𝓽𝓱 - Sama nie wiem. Być może. A twoja ? Jesteście bogaci i wogle , ale czy wy też macie coś za uszami ?

𝓔𝓭𝓶𝓾𝓷𝓭 - Pewnie zabójstwa , ale chodzi o to jakby ktoś z naszej rodziny się bronił przed zamachem , czy coś w tym stylu. Wątpię abyśmy  zabijali kogoś z innych powodów.  Może mój ojciec albo dziadek zbrodnie finansowe. 

Chwilę jeszcze porozmawialiśmy o mniej istotnych sprawach , i pożegnaliśmy się. Ten dzień owocował w mnóstwo wrażeń , tak więc godzinę później sen porwał mnie do swego królestwa. 


Następnego dnia wypadał poniedziałek. Z grymasem na twarzy zsunęłam się z łóżka o szóstej trzydzieści. Po umyciu się i ubraniu zeszłam na śniadanie. Zastałam tam tylko Willa , który pił swój słynny koktajl. 

- Słuchaj Lizzy , chciałbym ci coś zaproponować. Otóż za kilka dni jest bankiet. Hailie nie przyjdzie więc pomyślałem że może ty byś chciała ? 

Czyli...jestem opcją zapasową. Miły początek dnia. 

- Będzie za tydzień. - ciągnął , nie zważając na moje milczenie. - Jezu , nie wiem po co się na mnie obrażasz , przecież ja nic nie zrobiłem. - powiedział. 

Ta , na pewno. Mimo że nie krzyczał na mnie , ani nie uderzył mnie , dalej nic nie robił , nie reagował widząc moją krzywdę. 

- Świadek przemocy się do niej przykłada -powiedziałam , biorąc łyk wody z cytryną. 

- Jakiej przemocy ? Lizzy , co ty mówi - chyba przypomniał sobie spoliczkowanie mnie przez Dylana. 












𝐑𝐨𝐝𝐳𝐢𝐧𝐚 𝐌𝐨𝐧𝐞𝐭. 𝐒𝐳𝐦𝐚𝐫𝐚𝐠𝐝Where stories live. Discover now