05. Cooperation

200 10 1
                                    

- Niezmiernie mi miło, że w końcu mogę panią poznać pani Ashford. - Usłyszałam, gdy tylko podeszłam do stolika. Skrzywiłam się na słowa mężczyzny i zlustrowałam go spojrzeniem. Czarne jak noc włosy były idealnie ułożone, świdrujące spojrzenie błękitnych oczów było przepełnione eksytacją i pewnością siebie, a malinowe usta ułożył w lekki uśmiech.
Nieźle trafiłam, przemknęło mi przez myśl. Brunet był na prawdę przystojny.

Pochwyciłam wystawioną przez niego rękę i uścisnęłam z równą pewnością, jak niebieskooki.

- Jestem Hathaway, nie Asford. - Poprawiłam mojego rozmówcę i usiadłam przy pięknie zdobionym drewnianym stoliku.

- Oczywiście. - Odparł z rozbawieniem i powtórzył wykonaną przeze mnie czynność. - Jak mija pani dzień?

- Myślę, że oboje zaoszczędzimy czas, jeśli nie będziemy bawić się w te uprzejmości, Christmas. - Zauważyłam i skupiłam wzrok na kelnerce, która zmierzała w naszą stronę. Złożyliśmy zamówienia i kiedy kobieta odeszła ponownie zwróciłam się do Lee:

- Masz już jakieś dowody na niewinność Payne'a?

- Konkretna z ciebie babka, Jules. Nie ukrywam, że mi się to podoba. - Puścił do mnie oczko, a po jego ustach błądził łobuzerski uśmieszek. Westchnęłam cicho. Cudownie, najpierw dostaję esemesowe ostrzeżenie, a teraz muszę znosić irytujące zachowanie bruneta. Może w innych okolicznościach podjęłabym wyzwanie czające się w jego spojrzeniu, ale w tym momencie nie miałam na to ani ochoty, ani czasu.

- Julianne. - Ponownie go poprawiłam, a on jakby czerpał z tego satysfakcję.

- Naturalnie. - Odparł z charakterystycznym dla siebie rozbawieniem w głosie. Chociaż jedno z nas dobrze się bawi.

Spojrzałam na niego wymownie i musiało upłynać kilka długich minut zanim Christmas spoważniał. W ten czas kelnerka, która wcześniej zebrała od nas zamówienia postawiła przede mną apetycznie wyglądającą sałatkę, a przed moim towarzyszem krwisty stek.

- Właściwie to niewiele mogę zdziałać. - Zaczął po chwili ciszy. Nie dostrzegłam już tego rozbawienia, którze towarzyszyło mu od początku spotkania. Zastąpiła je raczej złość. Nie wiem, w którą stronę była ukierunkowana, ale podejrzewałam, że był zły na siebie. - Wierz mi, zarówno funkcjonariusze jak i Castile z powodzeniem utrudniają zebranie jakichkolwiek dowodów.

- Nie rozumiem. - Oznajmiłam zgodnie z prawdą i zmarszczyłam brwi. - Czemu to robią? - Mężczyzna wzruszył ramionami i włożył do ust kawałek mięsa. Sprawa wydawała się bardziej złożona niż myślałam.

- Pomogę ci. Zapoznaj mnie z każdym szczegółem tej sprawy, a obiecuję, że odkryjemy prawdę. - Zaproponowałam zapalczywie.

- No proszę, przyszłaś do mnie po pomoc, a wygląda na to, że to ty pomożesz mnie. Nie zapominaj, że to moja sprawa. - Wywróciłam w odpowiedzi oczami. - Zgadzam się. Niech nauczą się, by nie stawać nam na drodze, prawda Ashford?

- Hathaway! - Zganiłam go zbyt głośno, bo zostałam obrzucona karcącym spojrzeniem przez kilku klientów restauracji.

Do domu wróciłam pełna nadziei. Nareszcie miałam w kimś oparcie. To nie tak, że w Mii go nie miałam, ale z oczywistych powodów nie mogłam na nią liczyć.

Mia!
Cholera, miałam do niej zadzwonić. Właściwie to co mi da rozmowa telefoniczna? Muszę do niej jechać i upewnić się, że wszystko jest w porządku. Mam świadomość, że jest pod opieką Avy - psycholog, która jest najlepsza w swoim fachu, aczkolwiek troska o przyjaciółkę nie pozwala mi postąpić inaczej.

Przebrałam się i stanęłam przed lustrem, by ocenić efekt: piękna żywa zieleń bluzki, na którą narzuciłam białą skórzaną kamizelkę całkiem nieźle łączyła się z jasnym, szarym kolorem legginsów i krótkimi białymi conversami [1].

Wyszłam na zalaną promieniami słońca ulicę (co zdarzało się niezwykle rzadko, zważywszy na to, że mieszkałam w Londynie) i korzystając z pięknej pogody postanowiłam przejść te kilka przecznic, które dzieliły mnie od domu przyjaciółki.

Gdy byłam mniej więcej w połowie drogi poczułam, jak ktoś przyciąga moje ciało do swojej klatki piersiowej. Wzdrygnęłam się na myśl, że mógł to być James, ale wszystkie moje wątpliwości się rozwiały, gdy usłyszałam zaraźliwy dobrze znany mi śmiech.

- Jonathan, ty nieznośny dupku! - Roześmiałam się i pokręciłam z rozbawieniem głową.

- No pięknie, Jules. Widzę, że zapomniałaś o moich cennych radach - Udał oburzenie i wystawił w moją stronę język. Wywróciłam oczami. Swojego czasu strażnik nauczył mnie kilka kroków, dzięki którym miałam obronić się na przykład przed jakimś psycholem. Niestety nauka poszła w las, gdy poznałam Ashforda...

- Spieprzyłam, przyznaję.

- Gdzie cię nogi niosą? - Spytał i ruszył za mną. Rudowłosy mężczyzna chyba zapomniał o skarceniu mnie, bo chwilę później zachowywał się tak, jakbym w ogóle nie dała plamy.

- Idę w odwiedziny do przyjacióki. A ty?

- Odprowadzam cię. - Blake się wyszczerzył, a na jego białych zębach zabłysnął aparat.

Przez krótki odcinek drogi, jaki pozostał nam do pokonania zdążyliśmy przypomnieć sobie mnóstwo spędzonych ze sobą chwil. Najwięcej wspomnień mieliśmy oczywiście z imprez, na które bardzo często razem chodziliśmy. Oboje byliśmy niespokojnymi duszami, które musiały się wyszaleć. Nie zawsze wychodziło nam to na dobre, ale w głównej mierze są to pozytywne wspomnienia.

Będąc już pod domem Mii, zachowanie Johnathana diametralnie się zmieniło. W jednej chwili stał się przygnębiony i cichy.

- Co jest, Johny? - Spytałam zmartwiona.

- Jest coś, co mnie... niepokoi. - Odpowiedział już bez tej jego naturalnej wesołości. Coś na prawdę musiało trapić mojego przyjaciela. - Pamiętasz tego więźnia, którego odwiedziłaś w poniedziałek?

Przypomniałam sobie w myślach ten dzień. Złożyłam wtedy wizytę Liamowi, aby przekazać mu przykre dla niego informacje. Poszło jednak nie tak, jak planowałam i w efekcie zgodziłam się podjąć próbę uwolnienia go.

Przytaknęłam lekko głową.

- Jest wokół niego spore zamieszanie. Nie wiem czym jest to spowodowane, ale coś mi tu nie gra. - Blake pokręcił głową i przeczesał dłonią potargane przez wiatr włosy. - Była ostatnio u niego ta cała Haley. Zdaje się, że jest siostrą Ashforda, prawda?

- Haley tam była?! Co ona tam robiła? - Zareagowałam natychmiast. Mój mózg zaczął podsuwać mi miliony myśli.

- Nie mam pojęcia.

Przygryzłam wargę. Co to miało wszystko znaczyć? Jaki udział w tym wszystkim miała? I dlaczego Audrey Castile utrudniała znalezienie dowodów? Teraz już na pewno wiedziałam, że Liam Payne jest niewinny. Musiałam go stamtąd wyciągnąć, a Johnathan mógł mi w tym pomóc. W mgnieniu oka podjęłam decyzję i opowiedziałam mu o wszystkim co wiem w tej sprawie. Wspomniałam także o nietypowym esemesie, który zmartwił mojego przyjaciela. Wiedziałam, że wymagam od niego zbyt wiele, przecież nie często prosi się przyjaciół o pomoc w odbiciu kogoś z więzienia, ale Johnathan wahał się tylko chwilę. Zapewnił mnie, że mogę na niego liczyć.

Przytuliłam go na pożegnanie i podeszłam do dużych drewnianych drzwi należących do Mii. Zapukałam w nie i odczekałam chwilę, ale nic się nie wydarzyło. Ponowiłam czynność kilkakrotnie, ale za każdym razem odpowiadała mi cisza. Nie było jej w domu.

Wyszłam z jej posiadłości i przystanęłam na chodniku tępo wpatrując się przed siebie. Po chwili poczułam wibrowanie komórki. Wyciągłam mojego białego smartphona, odblokowałam ekran i odczytałam wiadomość:

Nieznany
Ładnie razem wyglądacie. Ciekawe co sądzi o tym Ashford. Przekonamy się?

Treść przyprawiła mnie o dreszcz niepokoju, ale gdy zobaczyłam dołączone zdjęcie uwieczniające chwilę, gdy przytulałam się z Johnathanem (wyglądało trochę, jakbym go całowała) zrobiło mi się gorąco.
Ktoś mnie obserwował.

[1] Strój Julianne w linku.

Imposture • PayneOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz