TWO SHINING HEARTS | RISK #1

Door itsmrsbrunette

185K 6K 7.2K

~ Byliśmy głupcami, którzy nadepnęli na cienki lód, myśląc, że mając siebie, mają wszystko. Szkoda, że rozpal... Meer

WSTĘP
Prolog
1. Gorzej być nie mogło.
3. Decyzja zapadła.
4. Połamania nóg.
5. Jestem twoją dłużniczką.
6. Idź do domu.
7. Nie doceniasz mnie.
8. Ale z ciebie egoista, stary.
9. Tego jeszcze nie grali.
10. Winni się tłumaczą.
11. Życie za życie.
12. To wy ze sobą nie kręcicie?
13. Nie ze mną takie gierki.
14. Głupi zawsze ma szczęście.
15. Otwórz się na uczucia.
16. Nie chcę twoich tłumaczeń.
17. Pieprzyć moralność.
18. To przecież Ethan.
19. Jedyna szansa.
20. Nasza mała tajemnica.
21. Wóz albo przewóz.
22. Ja i tylko ja.
23. Nie wychodź.
24. Moment zwątpienia.
25. Puste słowa.
26. Jedenaście dni.
27. Miarka się przebrała.
28. Nie jestem taka łatwa.
29. Nie zaczynaj czegoś, czego nie umiesz skończyć.
30. Sprawy się skomplikowały.
31. Kilka słów.
32. To i wiele więcej.
33. Dotyk szczęścia.
34. Jesteśmy tylko przyjaciółmi.
35. Moje bezpieczeństwo.
36.1. Cyrk na kółkach.
36.2. Napraw to.
37. Banda idiotów.
38. Teraz albo nigdy.
39. Początek końca.
40. Bezsilność.
Epilog
Podziękowania

2. Nie patrz tak na mnie.

8.5K 284 187
Door itsmrsbrunette

   Przypominam, że każdy komentarz czy też gwiazdka to dla mnie największe szczęście. Enjoy xx

   Życie od zawsze toczyło się własnym torem, nie zważając na to, czego od niego pragnęliśmy. Mogliśmy modlić się do samego Boga czy też zwyczajnie liczyć, że los obdarował nas kroplą szczęścia. Ale nie żyliśmy na wiecznym koncercie życzeń, a rozczarowanie było jednym z najlepszych przyjaciół człowieka.

    Ciągle się rozczarowywaliśmy. To nie dostaliśmy pozytywnej oceny, pomimo zarwanej nocy nad książkami, to ludzie okazali się być inni, niż nam się wydawało, a jeszcze innym razem po prostu nie udało nam się wyrzucić szóstki podczas gry w chińczyka. Życie to ciągnące się pasmo zawodów, ale czy bez nich nie byłoby zbyt nudno?

    — Jacob, spóźnicie się! — zawołała mama, ubierając swój czerwony płaszcz, który leżał na niej naprawdę genialnie. Kobieta zakasała jego przydługie rękawy i zawiesiła na przedramieniu czarną torebkę. Ostatni raz rzuciła na mnie okiem i widząc, jak nie do końca radzę sobie z blond czupryną, pokiwała głową z dezaprobatą. Podeszła do mnie, gładząc włosy drobnymi dłońmi. — Co wy byście beze mnie zrobili, hm? No nic, ja lecę. Jake! Mackenzie! — krzyknęła i ucałowała na odchodne moje czoło.

    Następnie w całym pomieszczeniu słychać było jedynie chwilowy stukot szpilek i trzaśnięcie drzwiami, co oznaczało, że opuściła budynek. Gotowa do wyjścia, oparłam się o ścianę i obserwowałam Jake'a zbiegającego ze schodów.

    Ośmioletni blondyn był najmłodszy w tej rodzinie i jednocześnie pełnił funkcję pupilka wszystkich naszych krewnych. Miał równie miodowe oczy co ja, więc nie dziwiło mnie chodzące po rodzinie powiedzenie, że był on męską wersją mnie. Ponadto miał on bardzo drobną budowę ciała, co także sprawiało, że nikt nie miał prawa wątpić w to czy byliśmy rodzeństwem. Dodatkowo byłam pewna, że gdybyśmy byli w tym samym wieku, wszyscy mieliby nas za bliźnięta.  Ale niech was nie zmylą pozory. Bo choć wyglądał na uroczego bąbelka, Jacob Dallas to największy łobuz w całym New Jersey.

    Chłopiec oddał mi swój zielony tornister, abym spakowała mu śniadanie, a sam w tym czasie zaczął ubierać białe adidasy na rzepy. Przyglądałam mu się bliżej i parsknęłam pod nosem, widząc jego dzisiejszy strój. Ubrany był w białą polówkę z kołnierzykiem, na to nałożony miał sweterkowy bezrękawnik w odcieniu błękitu, a do tego szare spodnie. Wyglądał naprawdę uroczo i może gdyby nie to jego łobuzerskie spojrzenie, byłabym w stanie uwierzyć, że zamierzał być tego dnia grzeczny. Oczywiście, że nie wierzyłam.

    Moje rozmyślania przerwała Mackenzie, która wpadła do holu z grobową miną. Jake podbiegł do niej i na przywitanie objął jej nogi, ale brunetce klasycznie się to nie spodobało. Odepchnęła go, prychając coś pod nosem. Miała na sobie czarne jeansy i tego samego koloru top. Wciągnęła na siebie kurtkę skórzaną, po czym zawiązała koturny. Nie zamieniając z nami ani słowa, przekroczyła próg budynku, więc i my zrobiliśmy to samo.

    Rześkie powietrze musnęło moją skórę, a mżawka sprawiła, że powietrze było wilgotne. Ciemne chmury zwisające nad nami dosadnie przypominały, że okres upalnych dni już chyba na dobre dobiegł końca. Pociągnęłam ślamazarnego brata za rękę i całą trójką podążaliśmy do dużego, czarnego Suva. A raczej nasza dwójka szła, a jak zwykle niezadowolona nastolatka wlokła się za nami, nie spuszczając wzroku ze swojej komórki. Otworzyłam metalowe drzwiczki i pomogłam ośmiolatkowi zająć miejsce w foteliku, a następnie go w nim zapięłam. Po upewnieniu się, że wszystko dobrze się trzyma, obeszłam pojazd i usiadłam po drugiej stronie. Mackenzie, niestety, udało się wtargać na przednie siedzenie, co nie do końca mi się podobało.

    — Hej, Nick — rzuciłam, a on popatrzył na mnie w lusterku, uśmiechając się szeroko. Nie pozwalałam sobie na ściągnięcie maski sympatycznej dziewczynki, choć oboje wiedzieliśmy, że mężczyzna nie pałał do mnie sympatią.

    Po dwudziestu minutach Nicholas wreszcie zaparkował pod moim liceum, wcześniej wysadzając przy odpowiednich placówkach Kenzie i Jake'a. Pożegnałam się z mężczyzną i wyszłam z samochodu, zatrzaskując za sobą drzwi. Szybkim krokiem zmierzałam ku głównemu wejściu, obserwując zbliżający się budynek, który pomimo spędzonych w nim kilku tygodni, wciąż poniekąd był dla mnie zagadką.

    Cała placówka składała się z trzech połączonych ze sobą budynków, z czego dwa z nich zajęte były przez część sportową. Całość z zewnątrz prezentowała się paskudnie bogato. Wierzch ścian pokryty był białą farbą, a przy ziemi widniała przyczepiona na nich szara cegiełka. W wielu miejscach zamiast standardowych murów, wbudowane były ogromne szyby, co sprawiało, że wszędzie wpadało mnóstwo światła. Dzieciniec przepełniony był stolikami i ławkami, a wokoło roiło się od różnorakich roślin.

    Uczęszczałam do tego miejsca od września, czyli miesiąca, którym zaczęłam czwartą klasę będącą także moją ostatnią. Poprzednie lata spędziłam w liceum oddalonym od Atlantic City o trzydzieści kilometrów przeznaczonym wyłącznie dla tych, którzy zdali egzaminy na bardzo wysokim poziomie, bo zdaniem mamy, tak było dla mnie lepiej. Na niekorzyść mojej rodzicielki tamta szkoła ustaliła nowy program, który polegał na tym, że ostatnie klasy będą na wymianie z tą, bądź co bądź, równie wysoko postawioną placówką.

    I oto, kim byłam. Uczennicą szkoły ponadpodstawowej liczącej ponad sześciuset uczniów. I nie, nie miałam pojęcia, że w Atlantic City w ogóle mieszkało tylu nastolatków.

    Przed wejściem do wnętrza Atlantic City High School pokazałam jednej z pań swój identyfikator, jak nakazywały tutejsze zasady. Bez problemu zostałam wpuszczona do środka i od razu skierowałam się do piwnicy, która pełniła funkcję czegoś w stylu szatni. To właśnie tam znajdowały się szafki wszystkich uczniów oraz wieszaki na wszelkiego rodzaju odzież wierzchnią. Po paru minutach wśród pastelowych regałów odnalazłam tę moją. Wyciągnęłam z plecaka kluczyk, który włożyłam do zamka, przekręcając go. Jednak czymże byłby czwartkowy poranek, gdyby coś mi się nie zepsuło.

    Nie znosiłam czwartków.

    Z większą siłą zaczęłam ciągnąć za kluczyk, aby otworzyć drzwiczki. Niestety, nie ustępowały, a poziom irytacji w moim organizmie wzrastał z każdą sekundą. Chyba naprawdę czas zgłosić się do woźnego po nową szafkę. Ostatni raz szarpnęłam za metalowy przedmiot i warknęłam pod nosem, kiedy po raz kolejny nie udało mi się jej otworzyć. Niech to szlag. Miałam zamiar iść do klasy i tego dnia po prostu nie wziąć ze sobą zeszytu. Na kilka sekund przymknęłam powieki i oparłam czoło o metalową płytę, oddychając głęboko. Odsunęłam się od mebla i podskoczyłam, widząc znajomą twarz przyglądającą mi się z niebezpiecznie bliskiej odległości. Patrzył na mnie z uniesioną brwią, a po jego twarzy błądzi cień uśmiechu, któremu nastolatek chyba nie chciał dać upustu.

    — W porządku? — zapytał, a ja wysiliłam się na skinięcie głową, nie będąc za bardzo skora do rozmowy, gdyż wolałabym nie naskakiwać bez potrzeby na przypadkową osobę. A już na pewno nie tego dnia. — Nie potrzebujesz przypadkiem pomocy?

    Bingo. Chyba zacznę wierzyć, że ludzie czytają w myślach.

    — Mógłbyś? — spytałam z resztką nadziei na to, że ten dzień może okazać się bezproblemowy. Dean parsknął pod nosem, ukazując tym samym szereg równych zębów. Chwycił w dłoń kluczyk znajdujący się w zamku i szarpnął za niego, lecz drzwi nie ustępowały. Po kilku próbach jednak szarpnięcie okazało się na tyle silne, że szafka się otworzyła. Chyba powinnam zapisać się na siłownię. — Wielkie dzięki. Jesteś moim królem.

    — Co ty dzisiaj taka nie w sosie? — dopytał, mrużąc oczy w przekomiczny sposób. Oboje wybuchnęliśmy śmiechem i hej, może ten dzień nie miał okazać się jednak kompletną porażką.

    — Nawet nic nie mów. Skończyłam ostatni odcinek Tiny Pretty Things  przed czwartą. — Nawiązałam do sytuacji sprzed kilku godzin i coś skręciło mnie od środka. Bywałam bezmyślna. Cholernie bezmyślna. Mimo wszystko, triumfalny uśmieszek wciśnął mi się na usta, a poszerzył się jeszcze bardziej na widok rozchylonych warg Deana. — I tym samym wygrałam zakład. Poproszę moje dwadzieścia dolców.

— Nie tak prędko, koleżanko — wyartykułował sprytnie. — Kto zepchnął Cassie z dachu?

Zamyśliłam się na moment, wracając pamięcią do ostatniego odcinka tego serialu, choć przypomnienie sobie tak banalnego faktu nie było wcale wybitnie trudne. Mógł bardziej się postarać, skoro tak bardzo chciał mnie zagiąć.

— Delia, mój drogi. — Ze zwycięskim uśmiechem pstryknęłam go w nos, uważnie obserwując, jak z jego schodziło zadowolenie. — Czekam na obiecaną nagrodę.

    — Znów oskubany co do grosza.

    Skrzyżowałam ręce na piersiach i przejechałam językiem po zębach, przyglądając się, jak w międzyczasie nastolatek przeszukuje swoje kieszenie, a po chwili wyciągnął w moją stronę dwudziestodolarówkę. Z teatralnym wzruszeniem przyjęłam banknot i uśmiechnęłam się chytrze, machając mu papierkiem przed nosem. Zwycięstwo na ogół smakowało genialnie, a jeszcze lepiej, biorąc pod uwagę fakt, że Dean zapierał się, że za nic nie uda mi się tego obejrzeć w jedną noc. Wierzyłam, że tak naprawdę nie chciał się ze mną zakładać, a rzucił to wczoraj od niechcenia. Cóż, nie ma było mnie rzeczy niemożliwych. O ile, niemożliwym dla kogokolwiek można w ogóle nazwać obejrzenie dziesięciu odcinków serialu w paręnaście godzin. Amator chyba nie wiedział, z kim pogrywał.

    — Przypominam, że to był twój pomysł — zironizowałam, chowając banknot do kieszeni jeansów.

    Przerwał nam dzwonek rozbrzmiewający po korytarzu. Ostatni raz posłałam mu delikatny uśmiech, po czym wyciągnęłam z wnętrza mebla zeszyt i pobiegłam do klasy historycznej, modląc się o brak spóźnienia.

    Po kilku godzinach po raz kolejny tego dnia podeszłam do szafki, ciesząc się, że miałam za sobą już trzy lekcje. Otworzyłam metalowe drzwiczki i odłożyłam do środka zbędne książki oraz papierową torebkę z drugim śniadaniem. Następnie sprawdziłam plan zajęć i zamknęłam ją z zamiarem udania się do budynku z salami gimnastycznymi.

    Wzdrygnęłam się, gdy do moich uszu dotarł piskliwy głos długowłosej szatynki, który wyryty był w mojej głowie na pamięć. Dziewczyna jakby nigdy nic nagle stała przede mną, mówiąc tak szybko, że nawet nie próbowałam jej zrozumieć.

    — Co za dupek. — Jej usta opuściło niedowierzające fuknięcie. Opierała się o rząd szafek w pastelowych kolorach, a jej mina była bardziej niż zabawna. Miałam ogromną ochotę przewrócić oczami, bo czasami naprawdę miałam dość bycia jej wyrocznią, jak i doradcą w sprawach sercowych. O ironio, prosiła mnie o sugestie w kwestiach miłosnych, wiedząc, że sama nigdy nawet nie byłam w oficjalnym związku. — Dasz wiarę, że do mnie napisał? Ten pajac ma prawdziwy tupet. Milczał przez trzy miesiące!

    Z niemrawym uśmiechem przyglądałam się tej buźce. Melissa Whimsy była ładną, długowłosą szatynką o zielonych oczach. Nabite ciało zdecydowanie nie miało porównania do mojego wychudzonego i nie raz wzajemnie sobie tego zazdrościłyśmy. Ona bowiem chciała być drobnym patykiem z niedowagą, aby jeść tony jedzenia i nie tyć, ja natomiast wolałabym mieć tę parę kilogramów więcej, plus być bardziej silna i umięśniona. Różniłyśmy się tak bardzo, a jednak właśnie ta wybuchowa, szczera do bólu, sarkastyczna i jednocześnie kapryśna nastolatka dumnie nosiła miano mojej najlepszej przyjaciółki.

    Oczywiście, że bywały dni, w których chciałam po prostu ją udusić albo zakitować usta, bo paplała częściej niż mrugała. Zresztą, w naszym przypadku działało to zapewne obustronnie, bo różniłyśmy się diametralnie i pod każdym względem. A kiedy w wakacje prosiła, abym zastąpiła ją w pracy i pragnęłam jedynie wydrapać jej te duże oczyska, ostatecznie dziwnym trafem i tak zawsze dzielnie siedziałam w lodziarni, ścierając pot z czoła.

    Bo choć jej towarzystwo czasem przyprawiało mnie o mdłości, gdy zmuszona byłam wysłuchiwać czterogodzinnych wywodów na temat chłopaków, kochałam ją najbardziej na świecie. Była moją siostrą, dla której sprzedałabym duszę diabłu. A powiedzenie, że każda blondynka potrzebuje swojej brunetki, sprawdzało się u nas idealnie. Zawsze nierozłączne - Melissa i Destiny. Razem i nigdy osobno.

    — Nie ma mowy, że się do niego odezwę. Idiota i gbur. Teraz to on się co najwyżej do tarcia chrzanu nadaje — rzuciła pewnie i przeniosła spojrzenie na swoje długie, błękitne paznokcie, które były dla niej ważniejsze niż niejeden człowiek. — I co? Nie zamierzasz nic powiedzieć?

    Westchnęłam cicho, widząc jej zirytowanie, bo przejawiało się ono u Melissy co najmniej raz dziennie i po pewnym czasie przestało wywierać na mnie wrażenie. Wiecznie jej coś nie pasowało, a w dodatku miała tendencję do szybkich zmian tematu, na skutek czego nie zawsze wiedziałam, o czym rozmawiałyśmy. Zresztą, nikt nie wiedział. Tak było i tym razem. Whimsy non stop się z kimś umawiała, dlatego trudno mi zlokalizować, kto tym razem był na jej celowniku.

    — Powiedziałabym, gdybym wiedziała, kto padł dziś twoją ofiarą — mruknęłam, ze znudzeniem zdmuchując z twarzy cienkie pasmo włosów wpadające mi do oczu.

    — Connor.

    I wtedy nadeszło zrozumienie. Connor. Zabójczy Connor Smith, dla którego jeszcze ostatniego dnia zeszłego roku szkolnego Melissa dałaby się pokroić. Lata świetlne zajęłoby mi liczenie, ile razy usłyszałam od niej, że osiemnastolatek ze szkoły w Filadelfii, który przyjechał do naszego miasta na wymianę sportową to miłość jej życia. Jednak nie trudno się domyślić, że wraz z dniem, w którym chłopak skończył liceum, całkowicie skończyła się ich relacja. Właśnie przez to przez cały lipiec zmuszona byłam słuchać płaczu przyjaciółki i wiązanki niekoniecznie wyszukanych przymiotników, jakimi go opisywała.

    Tę niekoniecznie logiczną konwersację przerwał nam, obijający się o mury liceum, dzwonek. Whimsy ubrana w czarny golf i różową spódniczkę, a do tego czarne zakolanówki i tego samego koloru trampki na słupku, przewróciła oczami, wydając jakiś niezidentyfikowany dźwięk. Kierowałyśmy się w kierunku części sportowej, bo następne dwie godziny miałyśmy spędzić na wychowaniu fizycznym, które akurat miałyśmy razem.

    — Jeśli będzie koszykówka to stanę się niedysponowana — warknęła, zakładając ręce na biuście. Nie hamowałam się i cicho zaśmiałam się pod nosem, bo z powodu miesiączki nie musiałam martwić się czy warto tego dnia uczestniczyć w zajęciach.

    Lekcja trwała w najlepsze, a ja naprawdę myślałam, że zwymiotuję, jeśli jeszcze raz usłyszę narzekanie trenerki na jej nędzny zawód wśród bandy bezmózgich ameb sportowych. Tępo wpatrywałam się w biegające za piłką do siatkówki nastolatki, jako jedyna siedząc na ławce. Całą sobą starałam się ignorować trajkotanie wuefistki, bo nie lubiłam mieć wokół siebie negatywnych ludzi. Sama byłam osobą, która patrzyła na świat z pozytywnego punktu widzenia, a w każdym pojedynczym człowieku, czasem naiwnie, widziała dobro. Wiele razy słyszałam od ludzi z mojego otoczenia, że w towarzystwie to właśnie ja dbałam o to, aby wszyscy dostawali dzienną dawkę optymizmu i energii do życia.

    Co prawda, wiele razy słyszałam też, że za każdym razem pełniłam funkcję matki całego towarzystwa, ale niespecjalnie mi to przeszkadzało. Od zawsze lubiłam mieć łeb na karku, więc nie widziałam problemu w trzymaniu ręki na pulsie moich szalonych znajomych.

    Usłyszałam przy uchu niski głos kobiety, która wyraźnie zdenerwowana prosiła, a raczej dosadnie kazała mi wybrać się do kanciapy przeznaczonej na sprzęt sportowy. Powodem tego było przebicie się piłki siatkowej, co prawdę mówiąc, wydawało mi się dziwne. Jak, u licha, można przebić skórzany balon wypełniony powietrzem, zwyczajnie rozgrywając mecz siatkówki?

    Podniosłam się z drewnianej ławki i mozolnie opuściłam salę gimnastyczną, zaczynając poszukiwania odpowiedniego pomieszczenia. A w tej placówce było to nie lada wyzwaniem. Po kilkuminutowym krążeniu po budynku, wreszcie odnalazłam swój cel. Pociągnęłam za metalową klamkę i popchnęłam duże, czarne drzwi, tym samym wchodząc do środka. Rozchyliłam wargi, zaskoczona przyglądając się temu, co widziałam.

    W żadnym stopniu nie przypominało to klasycznej kanciapy, a raczej wyprzedaż garażową. Wszędzie walały się przeróżne graty, a połowa z nich z pewnością nie była przeznaczona dla sportów. Plastrony, krążki, kije i tego typu przedmioty rzucały się w oczy z każdej strony. Pod ścianami ustawione były regały sięgające sufitu, a na nich drewniane i plastikowe skrzynki po brzegi wypełnione rzeczami, których nazw nawet nie znałam.

    Bez problemu udało mi się znaleźć niebiesko-żółtą piłkę, natomiast z wyhaczeniem w tym bałaganie pompki było już nieco trudniej. Weszłam w głąb pomieszczenia i z uwagą rozglądnęłam się po wszystkich kątach. Standardowo, po kolei odnajdowałam masę innych pierdółek, a pompki jak nie widziałam, tak jej nie było. Westchnęłam i tracąc nadzieję na ukończenie tej misji, kucnęłam, dopatrując się przedmiotu na najniższych półkach. Oczywiście, że coś musiało mi przeszkodzić, bo jakby inaczej.

    Wzdrygnęłam się i lekko podskoczyłam w miejscu w momencie, w którym metalowe drzwi z hukiem się otworzyły. Automatycznie obróciłam się w tamtym kierunku i odetchnęłam z ulgą, widząc zwyczajnego nastolatka, który co najwyżej był w moim wieku. Uniosłam prawy kącik ust w powitalnym geście. Z zamiarem powrócenia do wcześniejszej czynności obdarzyłam go ostatnim spojrzeniem. Kamień spadł mi z serca, kiedy zauważyłam cień uśmiechu na jego twarzy.

   I kiedy wszystko wydawało się takie normalne, chłopak musiał się odezwać.

    — Nie przeszkadzaj sobie. Przyszedłem tylko po plastrony — powiedział, a mnie zamurowało.

    Natychmiast odwróciłam się z powrotem w kierunku szafek, tym samym stając do niego plecami. Zmarszczyłam brwi i w zadumie strącałam na ziemię wszystko, czego się dotknęłam, robiąc przy tym spory szum. Westchnęłam ciężko, zdając sobie sprawę, że takim zachowaniem jeszcze prędzej przyciągnę jego uwagę, choć wolałabym, aby się na mnie nie gapił.

    A wszystko tylko przez to, że już słyszałam ten głos. Pierwsze kilka sekund coś po prostu mi świtało, ale dopiero po ich upływie oblała mnie fala zrozumienia. Dokładnie ten głos obił mi się o uszy na sobotniej imprezie. O ile mnie pamięć nie myliła i dobrze łączyłam wątki, to właśnie ten brunet odciągnął ode mnie tamtego naćpanego faceta i tym samym stał się moim małym wybawcą.

    Przez myśl przeszło mi nawet, że wszystko to musiało zostać wcześniej ukartowane albo po prostu żyłam w jakimś fanfiction. Takie przypadki nie mogły chodzić po ludziach. Kątem oka dostrzegłam, że chłopak kierował się do wyjścia. Zwróciłam się nieznacznie w tamtą stronę, jakbym chciała upewnić się, że opuszcza pomieszczenie. Nie myliłam się, myśląc to, bo wyraźnie widziałam jak chwyta za klamkę, szarpiąc nią. Metalowa płyta jednak nie ustąpiła.

    — Cholera — warknął niskim głosem, nie przestając napastować klamki. — Zacięły się.

    Z tymi słowami obrócił się, patrząc na mnie z wymowną miną. Przejechał dłonią po opadających mu na czoło włosach, po czym westchnął z konsternacją, a między jego brwiami pojawiła się mała zmarszczka. Wszystko naprawdę wskazywało na to, że się tu zatrzasnęliśmy. Razem. Ja z chłopakiem, który poniekąd mi pomógł, ale jednocześnie był kumplem tego nachalnego palanta, więc na dłuższą metę mógł okazać się do niego całkiem podobny.

    No tak, to tak obrzydliwie przewidywalne.

    Wtłoczyłam do płuc dużą dawkę powietrza, jednocześnie niesłyszalnie mówiąc sobie, że przecież to nic takiego. Jako, że nie miałam nic ciekawego do roboty, postanowiłam trochę mu się przyjrzeć.

    Pierwszym, co rzucało się w oczy były jasnoniebieskie tęczówki, które po dłuższej chwili wciągały niczym czarna dziura. Jego włosy miały odcień gorzkiej czekolady, niemal dorównując kolorem czerni. Zwiewnie opadały mu na czoło, nieźle współgrając z wielkimi ślepiami. Miał mocno zarysowane rysy twarzy i wystające kości policzkowe. Wąskie usta chyba notorycznie wyginały się w cwaniackim uśmiechu, ale jeśli mam być szczera, w pewien sposób mu to pasowało. Był naprawdę wysoki, bo odniosłam wrażenie, że różnica wzrostu między nami wynosiła dobre trzydzieści centymetrów. Jego ramiona, jak i nogi były widocznie wysportowane, więc nie trudno wywnioskować, że przywiązywał sporą wagę do aktywności fizycznych. Miał na sobie czarną koszulkę bez rękawów i tego samego koloru dresowe spodenki. Stopy zdobiły białe Nike za kostkę.

    Nie wiedząc, co ze sobą zrobić, po prostu usiadłam na zimnej podłodze, opierając się plecami o regał i patrząc znudzona w ścianę. Spostrzegłam, że brunet idzie w moim kierunku, po czym również zajął miejsce na ziemi blisko mnie.

    — Ethan Pierce — mruknął, unosząc kącik ust do góry i ochoczo wystawił ku mnie dłoń. Ta sytuacja rodem wyjęta z powieści dla nastolatek była wyjątkowo żenująca. — Nie patrz tak na mnie, przecież cię nie zjem — dodał, zapewne widząc moją zblazowaną twarz. Mimowolnie uśmiechnęłam się pod nosem.

   Cóż, ani trochę mnie to nie uspokoiło.

    — Destiny Dallas — odpowiedziałam z drobnym zawahaniem i delikatnie ujęłam jego dłoń. Coś z tyłu głowy podpowiadało mi, że powinnam na niego uważać. Jak to mówią, kobieca intuicja.

    — Niech zgadnę. Trzy lata w liceum dla bystrzaków? — spytał, a ja przytaknęłam skinieniem głowy, choć nie mogłam powstrzymać się od wywrócenia oczami, słysząc, jak mnie nazwał. Stereotypowiec. — Nie jest wam tam nudno? No wiesz, sami trójmózgowce i w dodatku mundurki. Chodzą plotki, że wszyscy uczniowie chodzą tam jak w zegarku.

    Zaśmiał się perliście i musiałam przyznać, że jego melodyjny, niski głos, któremu towarzyszyła lekka chrypa był całkiem przyjemny dla ucha. Taki niegroźny.

    — Momentami czujesz się tam jak na stypie — podsumowałam, unosząc brew, a moje usta opuściło parsknięcie. — Resztę sam sobie dopowiedz.

    Po leniwym wypowiedzeniu tych słów pokręciłam głową z politowaniem, a chłopak westchnął cicho. Zdecydowanie wolałabym siedzieć teraz na tej obskurnej ławce, oglądając mało interesujący mecz. Wizja przebywania w tym schowku przez nieokreślony czas, czekając aż ktoś nas wypuści wcale nie była spełnieniem moich marzeń. A siedzący obok mnie brunet jakoś nie sprawiał, że czuję się tam lepiej. Nie lubiłam zamkniętych pomieszczeń, bo budziły we mnie dziwny rodzaj paniki. Trzymałam kciuki, aby wuefistka zmartwiona moją dłuższą nieobecnością zaraz tutaj wtargnęła, ratując nas z opresji.

    Nadzieja matką głupich.

    Przez kolejne dwadzieścia minut siedzieliśmy obok siebie, ku mojemu zdziwieniu coraz częściej rozmawiając na błahe tematy. Mimo uprzedzenia do jego osoby, udało mi się przełamać pewną barierę i po prostu odpowiadać na jego pytania, sama od czasu do czasu go o coś wypytując. Zdecydowanie sprawę ułatwiał mi fakt, że gesty i słowa bruneta dały mi do zrozumienia, że najwidoczniej nie pamiętał wydarzeń sobotniej nocy.

    Jakże fascynującą rozmowę o nauczycielce fizyki przerwał nam dzwonek na przerwę. Poderwałam się do góry i wyprostowałam jak struna, po czym pędem ruszyłam do drzwi. Skoro wszyscy uczniowie będą zapewne przechodzić korytarzem, logiczne, że w końcu ktoś usłyszy moje wołania. Chwyciłam za klamkę z zamiarem szarpania za nią do skutku, aby jakoś zwrócić czyjąś uwagę. Jakie było moje zdziwienie, kiedy po jednym nacisku wrota ustąpiły, otwierając się na szerz. Automatycznie przeniosłam spojrzenie na Ethana, z zaskoczeniem wymalowanym na twarzy oczekując na jego reakcję.

    Wbrew wszelkim przekonaniom, wcale nie wyglądał na zdziwionego takim obrotem spraw. Zamiast tego nonszalancko odbił się od regału, z łobuzerskim uśmieszkiem idąc w moim kierunku. Uniosłam brew, cierpliwie czekając na wyjaśnienia. Starałam się połączyć wątki, ale nie spuściłam z niego spojrzenia. Stanął naprawdę blisko, patrząc na mnie z góry.

    — Nie wierzę, że to zrobiłeś — wypaliłam. Choć początkowo teoria, która powstała w mojej głowie wydawała się bezsensowna, całkowicie zgłupiałam, widząc te roześmiane oczy. — Jesteś psychopatą.

    — Obiło mi się o uszy — stwierdził i podrapał się po karku. Założyłam ręce na wysokości klatki piersiowej i taksując go wzrokiem, zagryzłam wnętrze policzka. Na usta cisnęło mi się parę pytań, ale zanim w ogóle wpadłam na to, aby je zadać, zostałam wyprzedzona przez jego głos. — Za to ty mało spostrzegawcza, Destiny.

    Z tymi słowami, przy których dał wyraźny nacisk na moje imię, zasalutował żartobliwie i opuścił pomieszczenie. Oczywiście nie obyło się bez perskiego oczka, które puścił w moją stronę. Przewróciłam oczami i z cisnącym się na usta uśmiechem kiwnęłam głową z dezaprobatą, a następnie obróciłam się w kierunku korytarza i również wyszłam z kanciapy.

    Ależ on był irytujący.

    Przemierzałam korytarz, mając nadzieję, że nie będę musiała oglądać już więcej tego chłopaka, a już tym bardziej tego pomieszczenia. Po kilku minutach ponownie znalazłam się w szatni, szukając wzrokiem mojej własności. Stanęłam przy szafce i wyciągnęłam z niej torebkę z drugim śniadaniem. Chwyciłam ją i razem z książkami potrzebnymi na angielski, wrzuciłam do plecaka.

    Zamknęłam drzwiczki i oparłam się o ich powierzchnię. Wyjęłam telefon, aby napisać do Melissy. Szybko okazało się, że dziewczyna wróciła już do domu, bo po wfie źle się poczuła. Będąc niezadowolona z takiego obrotu sprawy, warknęłam cicho pod nosem, chowając komórkę w kieszeń. Pomimo, że oprócz Whimsy miałam jeszcze inne koleżanki, nienawidziłam przebywać w szkole bez niej.

    Przekroczyłam próg klasy i zajęłam miejsce w drugiej ławce przy oknie. Przeniosłam wzrok na widok za nim i mnie zatykało. Przy jednym z samochodów stał nie kto inny, jak Melissa śmiejąca się do rozpuku z jakimś typkiem. Uniosłam brew, kręcąc z niedowierzaniem głową. Cwaniara. Niech nie myśli, że puszczę jej to płazem. Jak tylko ją dorwę, będzie musiała się wyspowiadać. Do pomieszczenia weszła wysoka brunetka ze srogą miną, która ostrzegała nas, że lepiej jej nie podpaść. Z tego powodu po prostu oparłam głowę na ręce i nieco znudzona zaczęłam przysłuchiwać się jej słowom, przynajmniej próbując skupić się na lekcji.

***

   — Daj spokój, tylko rozmawialiśmy — powiedziała zmieszana brunetka, spuszczając wzrok na swoje kolana. Oho, ktoś tu chyba znów wpadł.

    Osobowość Melissy Whimsy była tak naprawdę jedną wielką niewiadomą, a jej prawdziwą wersję znało mniej ludzi, niż mogłoby się wydawać. Przede wszystkim lubiła wiedzieć wszystko i o wszystkim, co nie zawsze podobało się innym. Uwielbiała plotkować, a gdyby tylko mogła, nie zamykałaby buzi ani na ćwierć sekundy. Z reguły, zaliczała się do grona pesymistów, choć zazwyczaj wydawała się bardzo radosna. Do jej mocnych cech zdecydowanie trzeba by zaliczyć oddanie i wierność, bo bez zastanowienia poświęciłaby siebie na rzecz bliskich, co nieraz miałam okazję doświadczyć osobiście. Wiecznie chodziła z głową w chmurach, a nauka absolutnie nie była jej priorytetem. Jak twierdziła, nie samą szkołą człowiek żyje.

    Tym, co ja w niej uwielbiam, była rozrywkowość oraz to, jaka była godna zaufania. Na temat osób trzecich mogła plotkować godzinami, ale sekrety bliskich zaliczały się do jej czułych punktów. Mogłam powiedzieć jej wszystko, ani przez moment nie martwiąc się, że ujrzy to światło dzienne. Tak też , zresztą, było. Melissa wiedziała o mnie więcej niż ja sama. Biada mi, gdybym kiedykolwiek miała mieć w niej wroga, bo informacje, jakie posiadała na mój temat prosiły o pomstę do nieba. To właśnie przy niej wylewałam łzy, ale i śmiałam się jak wariatka. Byłam jej Des, a ona moją Mel.

    — I mówisz, że na parkingu polecał ci jakieś powieści historyczne, tak? — dopytałam z wyraźną kpiną w głosie, patrząc na nią wzrokiem pełnym politowania. Za dobrze ją znałam, aby chociażby pomyśleć, że właśnie to jej się w nim podobało. Poza tym, nie byłam aż tak naiwna.

    — Hej — oburzyła się i uderzyła mnie z otwartej dłoni w ramię, przez co lekko odchyliłam się do tyłu. — To, że lubię sportowców wcale nie oznacza, że mam coś do wyuczonych facetów. Może sama złapię od niego jakąś motywację do nauki.

    Byłam pewna, że ona sama doskonale wiedziała, jak absurdalnie brzmiało to w jej ustach. Serce Whimsy od zawsze i niezmiennie kradli wysportowani bajeranci, którzy w naturze mieli słodkie słówka. Niestety, właśnie do tego typu facetów ją ciągnęło i czasem robiło mi się jej szkoda, bo jej relacje kończyły się przeważnie jednakowo.

    A propos związków, nie znałam nikogo tak kochliwego, jak Melissa. Non stop przychodziła do mnie z nowiną, że poznała super chłopaka.  Byłam wtedy zmuszona wysłuchiwać jaki to on jest wspaniały, aby po trzech tygodniach razem z nią go obrażać i wyzywać od kretynów. Oczywiście, oprócz tego, widząc ją załamaną, musiałam podbudowywać ją na duchu słówkami o tym, że to oni na nią nie zasługiwali. Po siódmym razie przestałam już liczyć takie epizody.

    — Skoro tak mówisz — mruknęłam, bo nie chciało mi się dziś drążyć tematu i wzruszam ramionami, nadal nie przestając kpić z niej pod nosem. Za kogo ta dziewczyna mnie uważała, skoro myślała, że uda jej się mnie nabrać. Nie ze mną takie numery.

    Od trzech godzin siedziałyśmy na kanapie w moim salonie, opatulone kocami jedząc tortille zrobione przez matkę Melissy i oglądałyśmy filmy romantyczne. A raczej miałyśmy zamiar je oglądać, ale jak to zwykle bywało, gadałyśmy tak dużo, że gdyby ktoś spytał, nie potrafiłabym nawet stwierdzić o czym był którykolwiek z nich.

     Miałam zamiar opowiedzieć jej o sytuacji z kanciapy, ale nim zdążyłam chociażby otworzyć usta, przerwał nam rozlegający się po domu dźwięk kluczy wkładanych do drzwi. Rozchyliłam wargi i od razu posłałam Mel zaniepokojone spojrzenie. Zielonooka nie pozostała mi dłużna. Wyprostowała się jak struna, a na jej twarzy od razu zauważyłam cień paniki. Niedobrze.

    — Powiedz, że to Kenzie — wyszeptała, błagając wzrokiem o pomoc.

    Jakże miło byłoby, gdyby istniało prawdopodobieństwo, że to rzeczywiście wspomniana nastolatka. Niestety, pudło.

    — Mackenzie jest u siebie.

    — W takim razie kto? — spytała pełna nadziei, którą szybko ugasiłam, patrząc na nią porozumiewawczo. — Twoja mama wróciła szybciej? Boże, dostanę od niej dożywotni zakaz przychodzenia chociażby do tej dzielnicy.

    Przyjście mamy byłoby teraz chyba najgorszą opcją. Nigdy nie pałała specjalną sympatią do siedemnastolatki, a poza tym wyraźnie zabraniała mi spotykać się z kimkolwiek w trakcie tygodnia. Jej zdaniem od poniedziałku do piątku powinnam skupiać się na nauce, aby jak najlepiej napisać maturę i dostać się na dobre studia. Dobre sobie. Jako, że w czwartki musiała zostawać w pracy do dwudziestej, naszym rytuałem stało się przesiadywanie w moim domu właśnie do tej godziny. Oczywiście, trochę w sekrecie przed mamą.

    Dodam jeszcze, że nigdy nas nie przyłapała. A przynajmniej nigdy aż do dzisiaj.

   Wiadomo, że wolałabym przyprowadzać ją do domu bez zabawy w kotka i myszkę, ale mus to mus. Po przedpokoju rozległ się niski głos należący do mężczyzny, a chwilę później męska sylwetka pojawiła w progu. Był to moment, w którym obie odetchnęłyśmy z ulgą, a odgłos głazu spadającego z naszych serc słyszalny był na drugim końcu Ameryki.

    — Hej, tato. — Poderwałam się do góry, szybkim krokiem zmierzając w tamtą stronę. Rzuciłam się mu w ramiona, a kiedy uniósł mnie lekko, owinęłam ręce wokół jego szyi. Może i miałam siedemnaście lat, lecz na widok tego mężczyzny zawsze budził się we mnie pierwiastek z małej dziewczynki.

    Czymże byłaby nasza rodzina, gdyby jak to zwykle w rodzinach bywało, oczkiem w głowie ojca nie była ukochana córka. Nie wątpiłam, że kochał nas wszystkich całą swoją mocą, ale doskonale wiedziałam, że królowałam nad resztą. Odkąd pamiętam, byłam córeczką tatusia i schlebiał mi ten tytuł. Mężczyzna odstawił mnie na ziemię i położył dłoń na moich plecach, w międzyczasie witając się z Melissą. Godzinę później pożegnaliśmy szatynkę i zasiedliśmy przed telewizorem, pogrążając się w rozmowie. Ułożyłam głowę na jego torsie, wtulając się w ramię, które uspokajało mnie jak nic innego.

    William Dallas był właścicielem firmy nieruchomościowej, a wolny czas spędzał na trenowaniu amatorów w piłce nożnej. Jego praca często zmuszała go do wyjazdów z miasta tak, jak było i tym razem. Nie widzieliśmy się od dwóch tygodni, dlatego tak strasznie za nim tęskniłam.

    Rozejrzałam się po pokoju, nie do końca wiedząc, co się dzieje. W telewizji leciał jakiś losowy film, a w całym pomieszczeniu było ciemno. Zerknęłam na twarz drzemiącego taty oświetloną jedynie przez telewizor i uśmiechnęłam się pod nosem. Uśmiech jednak szybko zszedł mi z twarzy, ustępując miejsca rozchylonym wargom, gdy popatrzyłam na wyświetlacz telefonu. Zegarek wskazywał pierwszą czternaście, co oznaczać mogło jedynie na to, że porządnie nam się przysnęło.

     Najciszej jak potrafiłam, zaczęłam podnosić się z kanapy, ściągając ze swoich barków dość ciężką rękę taty. W międzyczasie odstawiłam prawie pustą miskę po popcornie na szklaną ławę. Wstałam na własne nogi, podeszłam do kwadratowej pufy i podniosłam z niej jeden z koców. Rozwinęłam go, a następnie przykryłam ciało mężczyzny i na odchodne złożyłam krótkiego buziaka na jego poliku. Wyłączyłam telewizor i na palcach zaczęłam kierować się w stronę korytarza. Następnie szybko pokonałam drewniane stopnie i weszłam do swojego pokoju, bezszelestnie zamykając drzwi.

    Odetchnęłam z ulgą i ściągnęłam z nadgarstka różową gumkę, którą związałam włosy w luźnego koka. Przebrałam się w biały podkoszulek i luźne spodnie w czarną kratę, po czym od razu opadłam na miękki materac. Najgorsze w tym wszystkim było to, że będę zmuszona wstać rano wcześniej niż zwykle, aby zdążyć umyć włosy i zająć się pracą domową. Czekał mnie naprawdę ciężki dzień.

Koniecznie dajcie znać, co sądzicie. Buziak i mam nadzieję, że do następnego!

Ga verder met lezen

Dit interesseert je vast

2.7K 162 8
Celeste Miller poukładana 17 latka, która zamieszkuje małe miasto na Florydzie. Naples to spokojne miasteczko, które za dnia tętni życiem, świeżością...
37.5K 2K 6
Druga część dylogii ,,Racing" Życie Mili Taylor układało się wspaniale od 5 lat. Miała dobrą pracę, wspaniałych przyjaciół, a co najważniejsze miała...
208K 11.7K 30
Trzecia część serii Kings of Darkness - historia Eliasa i Rosalie Rosalie Amore rozpoczyna studia na swoim wymarzonym kierunku po kilku latach spędzo...
25K 538 23
Maddison Davis, przez problemy rodzinne musiała wyjechać ze swojego rodzinnego miasta do Los Angeles, gdzie miala zamieszkać ze swoim kuzynostwem. D...