Akademia nadprzyrodzonych

By octavia1505

79.4K 4.2K 420

Świat Lysandry legł w gruzach. Istnienie wampirów i wilkołaków nie jest tajemnicą. Od najmłodszych lat ludzi... More

Tajemnica
Pożegnanie.
Niespodziewanie
Pomoc
Początek
"Zostajesz"
Oprowadzanie
Niechciana
Łowca
Sparing
Lacrosse
Biblioteka
Atak
Lekcja
Adler
Niebezpieczeństwo
Walka
Zniknięcie Jennifer
Poszukiwania
Trup
Pierwsze Uczucia
Prezent
Druga Twarz
Nietypowy Sparing
Krew Lecząca Rany
Ucieczka
Wyjątkowa
Rozmowa
Życie Za Pieniądze
"kłamiesz"
Niespodziewane Spotkanie
Przeszukanie
Tristan
Wycieczka
Wina Starszego Brata
Tylko Jak Masz Dowody
Kaplica
Przemiana W Zwierze
Wyklęci
Druga Twarz 1
Druga Twarz 2
Rodzinna Historia
Droga Jak Z Horroru
Kiedy Żyjemy W Kłamstwie Cz. 1
Kiedy Żyjemy W Kłamstwie Cz. 2
Zniknięcie
Odwiedziny
Uprowadzenie
Wyjaśnienia
Pierwsze Wrażenie
Upadek Z Dachu
Epilog
Zapowiedź

Bitwa

1.1K 76 7
By octavia1505

Wieczorem po obiedzie Emilia usiadła z Williamem do partyjki szachów. Patrzyłam na nich uważnie, uśmiechając się na to wspomnienie. Oboje byli nieświadomi tego, co przyniesie przyszłość, że pewnego dnia będą mieli córkę. W tym czasie ich znajomość rozkwitała. Miło było popatrzeć na obojga rodziców siedzących przy jednym stole. Niestety, mi nie było dane zasiąść obok prawdziwego ojca, czego mi bardzo brakuje. Mogłam go poznać, mieć w nim wsparcie, gdyby nie jeden podstępny człowiek, który postanowił mi te szczęście zniszczyć.

Usiadłam na wolnym krześle przy ojcu i patrzyłam, jak toczy się gra. Matka patrzyła na ojca, a następnie na pionki, myślącą nad ruchem. Gdy jednak patrzyłam na jego twarz opromienioną blaskiem ognia z kominka, dostrzegłam kolejne podobieństwo. Miał małą żółtą plamkę na tęczówce prawego oka, identycznie jak u mnie.
Matka przesunęła królową na planszy i William wybuchnął śmiechem.

- Na pewno tego chcesz? - spytał.

Matka zmarszczyła czoło wyprowadzona z równowagi jego słowami. Wampir podniósł zaś pionek, przesunął go w bok i bez trudu zbił jej figurkę.

- Niech to szlag. - zawołała, a ojciec uśmiechnął się i wzruszył ramionami.

- Proszę. - Powiedział, podając jej zbitą figurkę. - Możesz spróbować raz jeszcze.

- Nie. Pogodzę się ze stratą. - Odparła.

Na ustach mamy wciąż błąkał się uśmiech, gdy ojciec ujął jej dłoń. W pierwszej chwili po jej twarzy było widać, że chciała ją wyrwać, ale nie mogła się do tego zmusić. Uniósł ją nad szachownicę i przyłożył do niej własną dłoń, a potem splótł ich palce. Błądziłam wzrokiem pomiędzy twarzą mamy, a taty ciesząc się ich szczęściem.

- Potrzebne są dwie ręce aby grać w szachy. - Powiedziała mama, oblana na policzkach rumieńcem.

- Ja zaś myślę, że jedna wystarczy. - Oznajmił ojciec i przesunął figurkę. - Widzisz?

Matka przegryzła wargę, ale nie oswobodziła dłoni.

- Nie głodzisz się już, prawda? - spytała po chwili ciszy, a jej uśmiech spełzł z twarzy, przybierając poważną minę.

- Aż tak się o mnie martwisz? - spytał, uśmiechając się łobuzersko.

- Bardziej o ludzi, których możesz zaatakować, gdy zobaczysz zranienie. Jesteś wtedy głodny i jedyną rzeczą, o której myślisz to wbicie kłów w szyję, a kiedy do tego dojdzie, nie będziesz mógł się powstrzymać.

- Ktoś tu odrobił pracę domową, jak przystało na byłą łowczynię. - Pościł ich ręce. - Nie głodzę się już. Przeżyłem trudny czas po śmierci mojego brata, ale wiem, że męczenie samego siebie nie przywróci go do życia. Taurus był jedynym moim bratem, a jednocześnie przyjacielem, dlatego jego strata tak bardzo zabolała. Przeżyłem z nim tysiące lat. Zemściłem się na jego mordercy, lecz teraz nie mogę już nic więcej z tym zrobić.

Matka wstała i obszedł stół, aby usiąść obok niego. Patrzyli sobie głęboko w oczy, jakby nic poza ich dwójką się nie liczyło.
Wstałam z krzesła i podeszłam do regału z książkami. Poprowadziłam palcem po wierzchu powieści, ale gdy próbowałam któraś wyjąć, nie mogłam. Zdawało się, jakby były przymocowane do półki.

Przynajmniej, kiedy śnie czuję się dobrze zarówno psychicznie, jak i fizyczne. No Ba, nie czuję nic, to tylko urywki wspomnień moich rodziców, gdy się poznawali. Nie mam pojęcia, dlaczego o nich śnie, a jeszcze bardziej jakim cudem mogę je zobaczyć.

Obudził mnie łomot drzwi. Z drugiej strony metalowych, pancernych drzwi dobiegały silne uderzenia, a osoba za nimi próbowała dostać się do środka. Co chwilę, raz za razem uderzenia stawały się coraz silniejsze i miałam wielką nadzieję, że wrota przestaną stawiać opór i zamek w końcu puści.
Adler, który siedział obok mnie zmieniając worek krwi z pełnego na pusty, od razu podniósł się jak poparzony i mało z szoku nie wypuścił worek z czerwoną cieczą, którą ponoć potrzebował do badań. Z trudem lekko uniosłam głowę z poduszki gdy w metalu zrobiły się wgniecenia jak na żelazie po uderzeniach młotem. Nareszcie po pokoju rozległ się huk, a do środka wpadli moi wybawiciele - Killian, Heyden oraz Colin.
Ich widok sprawił, że odzyskałam chęć do życia.

Killian od razu rzucił się biegiem do mnie, a Colin złapał dyrektora za gardło i mocno przyszpilił go plecami do ściany. Adler złapał go za nadgarstek próbować odciągnąć, ale po jego czerwonej twarzy mogłam stwierdzić, że uścisk był na tyle mocny, by zgniatać jego tchawice i odcinać dostęp do tlenu.

Pozostała dwójka ustała przy mnie przy łóżku.

- Nic Ci nie jest? - Spytał zatroskanym głosem Killian.

Pokręciłam głową.
Heyden złapał za kajdanki i jednym ruchem roztrzaskał je na pół, oswobadzając moje dłonie. Poczułam ulgę, gdy uczucie ciężkości łańcuchów minęło, ale wokół nadgarstek widniał czerwony ślad.

- Zabierzmy ją stąd. - Odparł Heyden.

Chłopacy posłali sobie wymowne spojrzenia, jakby mieli ustalony cały plan działaniach. Czułam radość na ich przybycie, bezpieczeństwo. Wiedziałam, że w końcu mnie odnajdą, tylko zajęło to im więcej czasu niż się spodziewała.

Killian złapał mnie po prawej stronie i przełożył moje ramię sobie za głowę, a Heyden zrobił to samo tylko z drugiej strony. Byłam słaba i czułam się ociężale. Oboje podnieśli mnie z łóżka i mocno trzymali, że nie dotykałam palcami ziemi. Killian swoją ręką objął mnie w tali.

- Co mam z nim zrobić? - zapytał Colin, gromiąc Adlera ostrym spojrzeniem.

- Poczekaj. Zaniesiemy Lyse...

Adler schował dłoń do kieszeni i wyciągnął czarne pudełeczko mieszczące się w całej dłoni z przyciskiem, które zażyło się na czerwono.

- Za późno. - Odparł Adler mówiąc szeptem i szczerząc zęby.

Był przyduszony i bliski śmierci, a jednak nadal na coś czekał z niecierpliwością. Wtedy zrozumiałam, że musiał mieć jakiś plan B na taką okazję.

- Coś ty zrobił?! - Ryknął Killian, świadomy zagrożenia, które miało nadejść.

Nie mieliśmy pojęcia co się za niedługo wydarzy, ale mogliśmy spodziewać się najgorszego po chytrym spojrzeniu Adlera.

Przycisk z każdą chwilą przygasał, aż w końcu przestał świecić.
Nagle kilka centymetrów przed oczami Colina przeleciał pocisk, który nie trafiając w żywy cel, przebił obracającą lampkę. Nastała ciemność. Kurczowo trzymałam się Killian, jakby był ostatnią osobą, która sobie poradzi ze wszystkimi trudnościami. Nie wiem, ile może być w tym prawdy.
Nic nie widziałam, ale na korytarzu zapaliło się światło i wpadło do środka pomieszczenia, oświetlając go w połowie. Przy otwartych, drzwiach stały dwie postacie, jedna była postury kobiety, a drugi o szerokich ramionach i krótkich włosach był mężczyzna. Stali pod światło, dlatego nie widziałam ich twarzy, ale obydwoje stali wyprostowani trzymając w dłoni pistolet. Przełknęłam nerwowo ślinę.

- Niech to szlag. - Powiedział Colin. - Adler zniknął.

- Jak to zniknął? - zbulwersował się Heyden. - Pozwoliłeś mu uciec.

Po Adlerze nie było śladu.

- Nie! Jeszcze chwilę temu go trzymałem.

Heyden wyjął latarkę i poświęcił nią przed siebie na postacie oraz po całym pokoiku w poszukiwaniu dyrektora, który jak powiedział Colin - zniknął.

- Pan Adler Meyer, jest waszym najmniejszym problemem. - Odezwał się mężczyzna, stojących przy kobiecie w okularach.

Heyden nakierował światło latarki na jego twarz. Mężczyzna ubrany w kraciasty, granatowy garnitur z laską był wspólnikiem Adlera - Pan Peter. Na jego widok, mnie zamurowało. Heyden puścił mnie, rzucił się do biegu z wysuniętymi kłami i pazurami na Pana Petera, ale zaraz później się zatrzymał, gdy z oddali zaczęły dobiegać ciężkie kroki i odgłosy pazurów drapiących wzdłuż ściany.

- Killianie obiecaj mi jedno. - Ustałam na palcach i wyszeptałam mu do ucha. - Nic nam nie będzie. - objęłam go.

- Mam taką nadzieję. - Wyszeptał.

Na rogu ustała postać oświetlona od tyłu przez zewnętrzny żyrandol. Przez chwilę widziałam tylko, że przybysz jest wysoki. Colin zmierzył go wzrokiem i cofnął się, stając przy mnie i Killianie.

- Co to jest?!

Wskazałam na bestie stojącą za Panem Peterem, jednak wzrost mężczyzny w porównaniu do stwora przypominał dziecięcy. Miał z trzy metry wzrostu i był potężnie zbudowany. Pod rządnym względem nie przypominał Heydena oraz innych uczniów przemieniających się w wilka. Był zupełnie inny. Stał zgarbiony na dwóch tylnych, długich na dodatek bardzo chudych łapach zakończonymi ostrymi pazurami, a przednie łapy były krótsze i cały czas zgięte w łokciu do tyłu. Miał wysoko rozwinięte kończyny, którymi powalały przeciwnika, krótką sierść i pysk wyposażony w ostre jak brzytwa zęby, którymi gryzły swoje ofiary - zauważyłam, gdy otworzył paszczę szeroko by ziewnąć. Nie przypominał istoty rozumnej, a bardziej zwierzę, które nie rozumie ludzkiej mowy, jedynie ton, jakim się zwracano.

- Wilkołak wyklęty. - Odpowiedział Killian i szedł, prowadząc mnie do tyłu, nie spuszczając wzroku z potwora, który wyglądał na bardzo groźnego.

- Można tak powiedzieć, choć nie do końca. - Odpowiedział Pan Peter. - Podoba wam się moje nowe dzieło? Ma na imię Gerry. To jego prawdziwe imię, jednak ja wolę go nazywać pierwotnym cudem.

- Coś jest nie tak. Już dawno powinien zaatakować.

- O to się martwisz Heydenie? Mnie bardziej interesuje, jak wyklęty się tu dostał. - Odezwał się Killian.

- Został wezwany. Adler ich tu sprowadził. - Stwierdziam.

- To niemożliwe! Przecież wyklęci nie słuchają rozkazów! - Zaprzeczył Colin.

- Nie wiesz jak łatwo zrobisz z wyklętych własne marionetki. - Pan Peter uparł łaskę o ścianę i wskazał dumnie na monstrum. - Wystarczy tylko poświęcić parę istnień i kilka kropel twojej krwi, żeby mój plan się powiódł.

- Co ty zrobiłeś? - Pokręciłam głową.

- Tworzę nową generację. Dzięki niej będę mógł kontrolować każdego nadprzyrodzonego.

- Mając władze nad kilkoma wyklętymi, nie zawładniesz wszystkimi nadprzyrodzonymi! - Krzyknął Heyden.

- Ile istnień potrzebujesz, żeby mieć władze nad jednym wyklętym? - Spytałam.

- Do rytuału potrzebuje dwadzieścia ciał wilkołaków i kilka kropel twojej krwi.

Przez chwilę widziałam całą scenę jak zamrożona: otwarte drzwi, potężny potwór o ostrych pazurach niczym szpony i kłach wystających z jego pyska. Killian jedną dłonią chwycił mnie za nadgarstek i pociągnął za siebie. Ustałam za jego plecami, jakby tym gestem chciał powiedzieć „Jeśli chcecie skrzywdzić Lyse, musicie najpierw stawić czoła mnie".

Heyden spojrzał na mnie przez ramię. Gdy potwór uniósł swoją potężną rękę pokrytą futrem, lecz dłuższą i chudszą od ludzkiej, miałam zamiar krzyknąć ostrzegając do Heydena, ale jedyne co zrobiłam zrobić to otworzyć usta. Postać się poruszyła, ale chłopak był szybszy i uskoczył do tyłu, zanim jego tors przecięły pazury.

- Miłej zabawy. - Powiedział dumnie. - Zabij. - Polecił, uśmiechając się Pan Peter i odszedł wraz ze swoją towarzyszką.

......

Heyden poleciał na ścianę, obnażając kły. Z jego wargi leciała krew, a jego granatowa marynarka została podarta w strzępy. Colin wraz z Killianem starali się powstrzymać potwora, który zagradzał wejście najlepiej jak tylko było można.
Nagle potwór znieruchomiał niczym posąg. Odwrócił lekko głowę w bok, wyszczerzył zęby jeszcze bardziej i obrócił się. Przed jego plecy przechodziła długa, świeżo zadana sznyty. Zamrugałam kilkakrotnie. Potwór nie patrzył na nas. Zwrócił swoją uwagę na postać stojącą za nim z długim mieczem.

- Celede're - powiedział Tristan, a ostrze jak na zawołanie pokryło się niebieskim światłem.

W pierwszej chwili stałam oszołomiona, nie mogąc oderwać wzroku od pięknego miecza, który przyciągnął uwagę pozostałych.
Tristan zamachnął się, ale bestia warknęła i jednym ruchem odrzucił miecz na bok, raniąc tym samym siebie dotykając ostrej końcówki. Drugą ręką złapał Tristana i podniósł go do góry nad podłogą.
Killian wykorzystując fakt, że miecz leży na ziemi i aż się prosi, by go pochwycić, szybko podbiegł do niego i złapał go obiema dłoniami. Bestia kierowana rażącym światłem odrzuciła Tristana i skupiła się na wampirze, rzucając się do ataku. Był szybki i groźny niczym żmija. Jego szpony przecinały powietrze, ale Killian uskoczył, unikając każdego ciosu. Bestia mierzyła w jego gardło, twarz i brzuch. Chłopak uchylał się raz za razem i się cofał.

Colin przemieścił się szybkim wampirzym tempem od ściany do komody, na której leżały poukładane sztylety i pchał nimi w przeciwnika, który dostrzegając je uskoczył tylko po to, by znów machnąć szponami w Killiana, tym razem mierzył w szyję. Wampir zawirował, ale ostre pazury rozorały jego skórę. Spłynęła po niej ciepła krew. Na ten widok potwór, którego Pan Peter nazwał Gerry lekko uśmiechnął się choć był to widok przerażający. Udał, że tnie z lewej, ale zadał straszliwy cios z prawej. Nie był na tyle głupim wyklętym jak opowiadał Heyden. Może dlatego, że był eksperymentem naukowym i pozostało w nim resztki myślenia.
Killian zrobił unik i się odroczył. Panele pękły, gdy szpony bestii wyryły w nich cztery grube przeciągnięcia. Zasyczał. Wampir zamierzył się, by wbić mu miecz w kręgosłup, ale dłoń bestii wystrzeliła do tyłu i złapał za ostrze. Trysnęła krew, ale Bestia zacisnął palce z taką siłą, że klinga pękła w trzech miejscach naraz.
Na wszystkie świętości...
Colinowi wystarczyło przytomności, by pchać nisko trzecim sztyletem, ale bestia była na to przygotowana. Krzyknęłam ostrzegawczo w chwili, gdy Bestia uderzyła go kolanem w brzuch i wybił mu powietrze z płuc, a potem pchał go na róg łóżka.
Killian uderzył głową o drewniany wystający róg, ale nie puścił miecza. Spojrzałam na leżącego w rogu ściany nieprzytomnego Heydena, a następnie na Colina, który trzymając dwa sztylety przygotowywał się do ataku. Posłali sobie krótkie spojrzenia, a następnie kiwnęli głową w geście zrozumienia.
Kolejne cięcie, wymierzone prostoto w Killiana twarz. Na szczęście zdążył się uchylić. Colin wciągnął powietrze do płuc. Musiał się ruszać! Oboje naparli na tors bestia i posłali ją na ścianę za wyważonymi drzwiami. Korytarz był pusty ani jednego ucznia. Bestia przeskakiwała od ściany do ściany, cofał się, toczył po podłodze, nachylał i uskakiwał. Przypominał uosobienie furii żywiołów. Colin i Killian wykonywali uniki, a bestia napierała. Tristan schylił głowę, zgarbił się i podbiegł do mnie, stając przy rogu ściany. Oboje patrzeliśmy na walkę pomiędzy „dobrem a złem". Będąc ludźmi nie mogliśmy nic zrobić, siłą nie dorównywaliśmy nawet w połowie, chociaż ja nie byłam do końca człowiekiem, czułam się słaba. Po utracie dużej ilości krwi na cholerne cele badawcze Adlera i Pana Petera z ADSN mam mniej siły nisz dotychczas. Rozszalały Gerry napierał. Wampiry wykonywały uniki. Na ścianach i niektórych drzwiach było widać coraz więcej śladów pazurów, które miały rozszarpać ich ciała bądź szyję. Killian nieco zwolnił i udawał zmęczonego, tracąc zwinność ruchów.

Potwór zasyczał i rzucił się na słabszego przeciwnika, chcąc go powalić na twarde podłoże. Ten jednak wyczuł za plecami klamkę i wpadł do pomieszczenia pozostawionego w czystości. Za sobą miał stolik nocny, a na środku stała kolumna. W ułamek sekundy później bestia zderzyła się z kolumną. Ta zachrzęściła i zadygotała, a potem osunęła się w bok i uderzyła o ścianę. Colin ominął mnie i wpadł do jednego pomieszczenia z bestią, by pomóc przyjacielowi. Patrzyłam przy rogu ściany, jak wampiry unikają ciosów i zadają je przeciwnikowi.

- Chodź. Biegniemy. - Złapał mnie Tristan i pociągnął w stronę schodów.

- Nie. Powiedziałam nie. Muszę tu zostać i być pewna, że wyjdą z tego cało. - Odparłam wyrywając się.

Tristan był głuchy i ciągnął mnie po stopniach schodów w dół. Szarpałam się i omal nie zleciałam ze stopni. Nagle padł huk. Tristan zatrzymał się, a ja wykorzystując jego osłupienie, wyrwałam się i popędziłam ile sił w nogach korytarzem.

- Lysa! - Krzyknął Tristan.

Wpadłam do pomieszczenia, gdzie leżało w kałuży krwi ciało besti, pyskiem do paneli. Na jego plecach było kilka cięć.

- Jesteś cała? - zapytał zdyszany Killian nadal trzymając miecz w dłoniach i głośno dusząc.

- To ja powinnam się ciebie o to spytać. Ze mną jest dobrze. - Odpowiedziałam podchodząc do Killiana i obejmując go.

Pościł miecz na ziemię i odwzajemnił uścisk, chowając twarz w moje włosy.

- Tak, wcale nie zawracajcie sobie mną głowy. Ze mną też wszystko w porządku jakby ktoś pytał. - Odparł Colin, podpierając się plecami szafy i ucierając pot zmieszany z krwią z twarzy spodem koszuli.

Killian parsknął śmiechem, nogą przesunął martwe ciało.

Continue Reading

You'll Also Like

52.1K 2.9K 53
Sześć lat to masa czasu. Zwłaszcza kiedy chodzi o relacje między dwiema osobami. Ja coś o tym wiem. Po zakończeniu nauki w akademii przeniosłam się d...
446K 17.9K 37
Dla Cartera muzyka jest całym życiem. Gdy rodzice zabraniają mu udziału w konkursie dla młodych talentów z powodu złych ocen chłopak nie zamierza się...
1M 37.8K 49
- Ty.. ty.. - nie skończyłam, zaczęłam jak najszybciej potrafię biec do drzwi. Chciałam uciec, najdalej jak tylko się da. Gdy już trzymałam zimną kla...
283K 7.1K 36
Część I trylogii Mafia Vivian Scott mając siedemnaście lat ucieka od rodziców, którzy zostali mafią. Po dwóch latach dziewczyna jedzie na nielegalny...