Po kilku minutach, wtargnęliśmy do środka kaplicy niczym huragan z hukiem trzaskając drzwiami o ścianę. Poszłam przed siebie, pocierając dłonie o siebie i chuchając na nie. W środku kaplica wydawała się jeszcze chłodniejsza niż na zewnątrz. Panował w nim pół rok. Killian chwycił za prawe drzwi, a Tristan za drugie, ale zanim zdarzyli zamknął je całkowicie do środka, prawie niezauważalnie wpadł Colin. Drzwi za jego plecami zamknęły się, a Tristan zsunął się po jednej z części na podłogę. Zgiął lewą nogę w kolanie, a drugą wyprostował, oddychając łapczywie z wycięczenia. Wampiry najmniej się zmęczyły, prawie w ogóle. Nie Przypominali również osoby zmarźnięte, czego nie mogłam powiedzieć o mnie i Tristanie. Wzięłam włosy na bok i wycisnęłam z nich wodę jak z nasiąkniętej ścierki. Następnie palcami przeczesałam je do tyłu, po czym objęłam się rękami na po bokach. Było mi zimno w stopy, czułam jak były zdrętwiałe, ale również nóg, dłoni, a najbardziej piekły zimnem palce rąk. Były praktycznie białe jak kartka papieru, jak dłonie wampira.
- A więc co udało wam się odkryć w gabinecie dyrektora, kiedy my próbowaliśmy pomóc Heydenowi? - Spytał Colin, rozczochrując grzywkę, po czym wyminął mnie i usiadł na pobliskiej ławce, zakładając nogę na nogę i rozciągać ramiona na podparciu.
Rozsiadł się wygodnie, jakby zaraz miał usłyszeć coś nudnego, niegodnego uwagi.
To się może zdziwię.
- W zasadzie to znaleźliśmy coś ciekawego. - przegryzłam wargę. - A właśnie, co z Heydenem? Pielęgniarka mówiła coś?
Killian w kilka sekund przemieścił się z początku pomieszczenia na sam koniec, aż po rękach przeszedł mnie zimny dreszcz. Wziął świeczniki, zarówno małe, jak i lichtarz mosiężną ze świecami umieszczonymi na czubku. Poustawiał blisko nas, szukając wzrokiem czegoś, co dałoby płomień.
- Nic mu nie będzie. - Odpowiedział przeciągle Colin. - Musi tylko dużo odpoczywać i nie przemęczać się, dopóki nie uzyska w pełni sił. To była ciężka noc, a najbardziej dla niego.
Usiadłam na jednej ławce z Colinem, lecz w odległości. Wyglądał, jakby nie odczuwał zimna, no Ba był wampirem to normalne, że ich temperatura ciała się nie zmienia.
- Czy na pewno tylko dla niego? - wtrącił się Tristan, pokazując obolałe nadgarstki i ranę na czole. - Tak w ogóle Killian. - zwrócił się do chłopakach. - Tam leżą zapałki. - Wskazał palcem na Stalle.
Killian podszedł we wskazane miejsce biorąc małe pudełeczko z kamiennej ławki, ustawionej w prezbiterium przy bocznych ścianach. Bardzo bogato zdobione rzeźbiarsko, poprzedzielane na pojedyncze siedziska. Miały wysokie oparcia, z baldachimem. Wampir wyjął zapałkę i zapalił lichtarz stojący metr ode mnie. Jego złocisto-żółty kolor nasycał bursztynowe oczy Killian niezapomnianym widokiem, jakby płomienie odbijały się w jego tęczówkach. Jego kruczoczarne, mokre włosy przysłoniły mu czoło, a z końcówek kapały krople wody. Wyglądał bardzo przystojnie w mroku, a jedynie jego bladej twarz i szerokich ramion dosięgnęło światło palącej się świecy. Nasze spojrzenia się spotkały, ale nie trwało to długi, Killian spuścił wzrok, potrząsł nadgarstkiem, aż zapałka zgasła. Następnie wyjął kolejną i pozapalał kolejne siedem świec.
- Przesadzasz. - Odparł Colin. - Masz bardzo delikatne ciało, jak na faceta.
- Bo jestem człowiekiem do cholera! - Uniósł się gniewnie Tristan.
- Uspokójcie się. Obydwaj. - Powiedziałam łapiąc się na krzyż dłońmi za ramiona i tarłam nimi, próbując rozgrzać zimne ciało.
- Tu nas nikt nie usłyszy. - Wtrącił się Killian, stając do mnie tyłem.
- Ale i tak jesteście strasznie hałaśliwi. To mniej drażni.
- A wiesz, co mnie drażni? - Killian odłożył pudełeczko z zapałkami, usiadł obok mnie i spojrzał mi głęboko w oczy, doszukując się czegoś. - Ukrywanie prawdy.
- O co ci chodzi? - spytałam marszcząc brwi z niezrozumienia.
- Chyba nam nie ufasz Lyso. - Wiedziałam o co chodzi Killianowi, ale nie chciałam opowiadać czego się dowiedziałam. Mają już dość dużo na głowie, żeby jeszcze zamartwiać się mną. - Ukrywasz coś przed nami, coś, co udało ci się odkryć w gabinecie.
- Może i tak, znaleźliśmy dowodu spółki Adlera i Pana Petera. - powiedziałam usatysfakcjonowana do Colina i Tristana, lekceważąc słowa Killiana. - Wreszcie możemy powiedzieć nadprzyrodzonym prawdę na temat ich dyrektora, mając dowody nie do podważenia.
- To świetnie. - Odparł Tristan.
- Owszem, ale chodź Adler dopuszczał się okropnych czynów, żal mi go. Co doprowadziło, go do zabijania? - Przetarłam policzki.
- Żal Ci go? - Uniósł się gniewem Colin. - Z mojej strony, nie ma ani koszty współczucia.
- Coś jednej musiało mieć swoją przyczynę. - Odpowiedziałam.
- Nie wiem za dużo. Kiedyś powiedział, że wilkołak skrzywdził jakąś osobę z jego rodziny. - Tristan wyglądał na zamyślonego, jakby próbował wrócić pamięcią do rozmowy z Adlerem.
- Ja i Adler należymy do jednej rodziny, więc to musiałby także mój krewny.
- Tak. Raczej tak. - Odrzekł.
- Ale mama nie wspominała mi, żeby ktoś z rodziny został zaatakowany przez nadprzyrodzonych.
- Być może nie znałeś tej osoby. - Colin położył głowę na oparciu. - Ja także nie znam wszystkich z rodziny.
- Jesteś wampirem, macie całą wieczność przed sobą, ale ja mam bardzo małą rodzinę. Nie wydaje mi się, żeby ktoś został skrzywdzony.
Chciałam jeszcze powiedzieć - tatę, ale czy na pewno wiem, kto nim jest?
- Adler musiał mieć powód, jeśli to nie chodzi o wiązy rodzinne, to o pieniądze. Ludzie potrafią być bardzo zachłanni i posunąć się do różnych czynów, żeby osiągnąć cel. - Tristan złapał za kołnierz swojego, starego płaszcza i trzepnął nim.
- Niestety. Chciałabym, żeby to wszystko potoczyło się inaczej. - zgarbiłam się i zakryłam twarz w dłoniach.
Poczułam jak dłoń Killiana spoczęła na moich plecach. Poklepał mnie.
- Nie masz wpływu na decyzję innych. - Powiedział pocieszająco Tristan. - Każdy wybiera własną ścieżkę, którą chce się udać, ale są zarówno dobre, jak i złe.
Tristan wstał i podszedł do płonącego płomienia, przybliżając ręce, by je ogrzać. Były zmarznięte, co widziałam po jego zaczerwienionej skórze, szorstkich dłoni.
- Lyso, a może chcesz powiedzieć coś jeszcze? - Oczy Killian pociemniały.
- Byłeś w gabinecie razem ze mną Killianie. Jeśli coś pominęłam, sam to powiedz.
- Nie widziałem co było napisane w twoich aktach, ale wyglądałaś na oszołomioną. Masz własne życie, ale wydawało się, że wiesz dużo mniej o sobie niż twój brat. - Stwierdził.
Milczałam.
- Spytam raz jeszcze. Ufasz nam? - zawahał się, przy następnym słowem. - Mi?
Odetchnęłam głośno, unosząc wysoko głowę by spojrzał na witraż. Ciemny i prawie niewidoczny.
- Ufam, ale to nie ma nic wspólnego...
- Jesteśmy przyjaciółmi Lyso. - Głos Killian był łagodny. - Nie powinniśmy mieć przed sobą tajemnic. Adler jest przebiegłym człowiek, ale świat nie krąży tylko wokół niego i jego czynów. Możesz nam powiedzieć, co ci leży na sercu.
Jego głos odbijał się donośnym echem od kamiennych ścian świątyni.
Zwinęłam się w kłębek na drewnianej kościelnej ławce, z głową kładąc na kolanach Killiana.
- Wiem. - Przekonana, zaczęłam mówić. - W swoich aktach, znalazłam list od zaadresowany do mnie od ojca. Za takiego się podawał.
- Co masz na myśli mówić podawał? - Zdziwił się Colin.
Opowiedziałam im o wszystkim co przeczytałam w listach ze szczegółami. Serce ścisnęło mi się, ale nie przestawałam tłumaczyć.
- Myślisz, że to może być twój prawdziwy ojciec?
- Nie wiem. - Bawiłam się kosmykiem włosów. - Pisał do mnie jak do swojej córki.
- A może to twój pra, pra, pra... dziadek? William L'sesero był wampirem, który żył przez stulecia, bardzo możliwe, że miał córkę, a tobie matka nadała imię po niej. Lysandrze.
- Wątpię. Na odwrocie było jego zdjęcie z moją matką. Wyglądali na szczęśliwą parę, a ona była w ciąży. William kilka razy mi się śnił, słyszałam jego głos, który mnie uspokajał gdy przepełniała mnie nadludzka siła, w dodatku jakby tego było mało noszę naszyjnik jego matki, który ponoć był przekazywany z pokolenia na pokolenie.
- Dostałaś go od swojej mamy. - Killian spojrzał na naszyjnik.
- Tak. Na liście była data: trzeci lipca 2001 roku. Były to trzy miesiące przed moimi urodzinami, a on pisał te listy w jakiejś piwnicy. Uwięziony.
- To by się zgadzało. - Killian pogłaskał mnie po głowie, a pozostali spojrzeli się na nas zdziwieni.
- Właśnie, nic tu się nie zgadza Killianie. Matka nigdy mi słowa nie powiedziała o tym wampirze, a jedynym człowiekiem - podkreśliłam ostatnie słowo. - jakiego nazywałam ojcem był Jeremiah Meyer. Po rozwodzie z moją matką zabrał Adlera i już nigdy potem go nie spotkałam.
- Ale to może dlatego jesteś taka wyjątkowa? - odezwał się tajemniczo Tristan. - Skoro twój ojciec jest wampirem, może dlatego nadal żyjesz? W twoim ciele, od początku płynęła krew wampira i dlatego twoje ciało przyswaja krew drugiego wampira.
Zapadła chwila ciszy. Słychać było jedynie stukot kropel deszczu o witraż i szybach po bokach kaplicy.
Obejrzałam swoje palce, paznokcie, dotknęłam nosa...
Nie wiem, czy jest to niesamowite, gdyby okazało się prawdą, że moim ojcem był wampir, a nie człowiek, który mnie nigdy nie kochał i krzywo się patrzył jak nazywałam go tatą. Czy być przerażona na myśl, że William, bądź jeśli to prawda "tata" był wieziony i albo zabity, albo wydostał się i nie chciał mnie poznać.
- To by wyjaśniało twój pobyt w Akademii. Dyrektor mógł wiedzieć o tobie od początku i dlatego chciał cię tu w swojej szkole. - Killian pochylił głowę, a jego włosy przysłoniły twarz.
- Zastanawiam się, czy on jest moim bratem.
- Ej czekajcie. - Colin wstał i rozejrzał się. - Czy nie mówiliście o jakimś potworze, którego więzi tu Adler? - W oczach chłopaka pojawiło się wąchanie, gdy spostrzegł drzwi za pięknym posągiem.
Podniosłam głowę i poderwałam się na równe nogi, przypominając sobie wygląd, ostre pazury niczym szpony i kły potwora za kratami. Tak bardzo zajęłam się sobą i Adlerem, że kompletnie zapomniałam o istocie kryjącej się wewnątrz kaplicy.
- Nie musicie się nim przejmować. - Odparł Tristan, nie ruszając się z miejsca.
- Przecież to coś jest za tymi drzwiami. - wyjęłam świeczkę i chwyciłam ją mocno, aż gorący wosk skąpał na mój kciuk. Ała. Zabolało, ale tylko przez chwilę.
- Już go nie ma. Zniknął, gdy byłem tu ostatnim razem.
- Pewnie dyrektor musiał go przenieść. - Killian otworzył drzwi, a ciemność za nimi rozciągała się w nieskończoność.
Tristan przepchał się przez nas, ustał na trzecim schodku i włączył przycisk, po którym żarówki na suficie zapaliły się kolejno. Odłożyłam świeczkę. Zeszliśmy schodami w dół, Tristan miał rację, bo po dodarciu do celu, przekonaliśmy się na własne oczy, że agresywnego stworzenia nie ma już za kratami. Zniknął, a bardziej został przez kogoś przeniesiony. Tylko jak?