Make This Feel Like Home PL (...

Da EndlessNight28

6.7K 735 205

Dom pod numerem dwudziestym ósmym na West Street w Londynie jest dwa razy większy od domu Louisa, o wiele dro... Altro

Rozdział 1.1
Rozdział 1.2
Rozdział 2.1
Rozdział 2.2
Rozdział 3.1
Rozdział 3.2
Rozdział 3.3
Rozdział 3.4
Rozdział 4.1
Rozdział 4.2
Rozdział 4.3

Rozdział 2.3

495 56 3
Da EndlessNight28

Ilość słów: 2400

Harry

Przez kolejny tydzień Harry dystansował się od problemów Louisa, próbując pisać. Sądził, że utrata Genevieve i powrót do małego miasteczka przyniosą mu jakąś inspirację, nowe emocje, których jeszcze nie odkrył, ale gdy przykładał długopis do papieru, żadne słowa nie nadchodziły.

Kiedy mieszkał tam w czasie swoich ostatnich nastoletnich lat, nie był w stanie przestać pisać. Miał w głowie tak wiele pomysłów na teksty i melodie, że zapełniał nimi niewiarygodne ilości notesów. Każdej nocy marzył o podpisaniu kontraktu z wytwórnią, śpiewaniu swoich piosenek na wypełnionych arenach z wtórującym chórem fanów.

Próbował dopasować się do zaistniałych okoliczności – poczuć się w domu Genevieve jak w swoim domu. Mniej więcej tak się czuł, z tą różnicą, że dom nie był jego. Jeszcze nie. Miał nadzieję, że z biegiem czasu to się zmieni.

Nieważne jednak, jak bardzo tego pragnął, bo nie zmieniło się nic. Oczywistym było, że tam nie pasuje, ponieważ nie miał pojęcia, co ze sobą zrobić, a ludzie z miasteczka traktowali go jak jakiś rzadki okaz, gdy próbował coś od nich kupić. Louis na pewno też się do tego przyczynił.

Siedzący pod kocem w domu po drugiej stronie ulicy, Louis wiedział wszystko o miasteczku. Pasował tam. Harry pomimo swoich najlepszych chęci, nigdzie w życiu nie pasował. Nie był odpowiedni dla swoich rodziców, nie pasował też do LA ani żadnych innych miejsc, gdzie zostawał na kilka dni, do koncertów, na które ludzie przychodzili specjalnie dla niego i w tamtym domu także nie.

Na początku nienawidził szatyna za te słowa. Potem zdał sobie jednak sprawę, że nie powinien wyżywać się na nim, bo Louis poukładał swoje życie, a jemu się nie udało.

Z poczuciem winy przyznał przed sobą, że możliwość stracenia przez Louisa domu pomagała mu trzymać grunt pod nogami. Sprawiała, że szatyn tracił perfekcyjny wygląd w głowie Harry'ego i stawał się uszkodzony, jak on sam. Nie znaczyło to, że cieszy się z takich okoliczności, jednak przynajmniej nie czuł się już tak beznadziejnie samotny.

To nie oznaczało jednak większej inspiracji. Stary notes pozostawał pusty, przemieszczając się z jego torby na biurko, z biurka na stół, ze stołu na kanapę i z powrotem. Brakowało mu muzy.

Zamierzał właśnie zacząć rwać włosy z głowy z frustracji, gdy usłyszał hałas z boku domu. Marszcząc brwi zamknął notes i chwycił telefon, po czym udał się na zewnątrz, by sprawdzić, co tam się działo.

- Louis? - zawołał nerwowo, mijając róg domu i spodziewając się jakiegoś włamywacza.

- Tak, tak. - Szatyn uspokoił go szybko. - Wszystko dobrze.

Siedział na ziemi, a obok niego stała oparta o dom drabina. Otwarta puszka z farbą leżała w pewnym oddaleniu, a pędzel jakby wyrzucony w powietrze, wylądował niedbale w trawie.

- Czy ty – spadłeś z drabiny?

Wzrok bruneta przeniósł się z puszki z farbą na szatyna, który trzymał się za jedną z kostek, podejrzanie kurcząc się w sobie. Harry nie widział z tej pozycji jego twarzy.

- Wszystko ok, Harry – upierał się Louis.

Na przekór, Harry poszedł do domu i wrócił chwilę później z paczką mrożonego groszku i papierowym ręcznikiem.

- Proszę. - Podał je szatynowi.

Brunet z zaskoczeniem zauważył grożące spadnięciem łzy w oczach Louisa, gdy ten podniósł na niego wzrok. By oszczędzić mu zażenowania, odwrócił się i postanowił posprzątać. Wyprostował i poprawnie zamknął puszkę z farbą, położył pędzel na wieczku i postawił z dala od chodnika. Kątem oka dostrzegł, jak szatyn z sykiem przyciska mrożonkę do swojej kostki.

By dać mu jeszcze chwilę prywatności, Harry złożył drabinę i odłożył do pozostałych narzędzi, żeby na razie zniknęła z zasięgu wzroku.

- Dasz radę wstać? - zapytał.

- Jasne, dziękuję – odparł szatyn.

Harry odetchnął powoli, starając się nie rozzłościć. Odwrócił się i wszedł na ścieżkę prowadzącą do domu.

- Czekaj, Harry. Przepraszam. Dziękuję ci za groszek.

- Nie ma za co. - Brunet uśmiechnął się, a może skrzywił i odszedł.

Naprawdę próbował być miłym. Robił wszystko, żeby być miłym.

Kiedy wrócił z powrotem na górę i usiadł, nie czuł się ani trochę bardziej zainspirowany niż wcześniej. Zatrzasnął notes i wepchnął go do górnej szuflady, przeklinając przy okazji podobieństwo koloru oczu szatyna do farby.

***

Pierwszy telefon Harry otrzymał o ósmej następnego poranka. Nie było to przyjemne, bo dopiero miał za sobą pierwsze nieudane próby napisania czegoś nowego. Ponadto nigdy nie był rannym ptaszkiem, jednak najwidoczniej uparli się, że mogą z nim rozmawiać tylko, gdy ledwo co wywlecze się z łóżka.

Jego wytwórnia nigdy nie była dla niego zbytnio uprzejma. Odkąd lata temu podpisał z nimi kontrakt, wymagali od niego coraz więcej z każdym albumem. Często rozmyślał o tym, jak jego życie mogło wyglądać, gdyby nigdy nie został odkryty. Potem jednak reflektował się, że powinien być wdzięczny za to, co ma i nie zastanawiać się ciągle, czy po drugiej stronie trawa jest zieleńsza.

Odesłali go, żeby trochę odetchnął i znalazł inspirację, bo najwyraźniej to, nad czym pracował nie było wystarczająco dobre. Tak naprawdę się z tym zgadzał, jednak nie zachowali się miło, wyrzucając mu to wtedy.

Wdał się w zbyt wiele pijackich awantur i złamał publicznie tyle zasad przyzwoitości, że przestali to tolerować. Jemu też to nie odpowiadało, oczywiście, ale nie wiedział, jak przestać. W takim pędzie życia, nie wydawało się to możliwe.

Teraz był tam i czas płynął dla niego w takim tempie, w jakim Louis malował front domu. Sekundy zamieniały się w godziny, kiedy spoglądał na zegar.

Do tej pory dawali mu spokój. Przez pierwsze tygodnie był optymistą. Musiał być głupcem, myśląc, że nie sprawdzą go w którymś momencie.

- Jak się masz? - zaczęła jego managerka.

- W porządku – odpowiedział. - Próbuję coś tam napisać.

Przeniósł wzrok w bok, na swój zamknięty notes, mając nadzieję, że kobieta nie usłyszy kłamstwa w jego głosie.

- To fajnie. Wiesz, że to dlatego cię tam wysłaliśmy.

- Tak, tak.

Przytaknął, wzdychając i oparł się na ladzie kuchennej, zakrywając dłonią połowę twarzy. Jak mógł zapomnieć?

- Chcieliśmy sprawdzić, jak ten proces postępuje.

Zwalczywszy wydobywające się z niego warknięcie, odetchnął powoli i wypuścił powietrze. Nie miała bladego pojęcia, jak działa jego proces. Nie miała w sobie ani grama kreatywności – nikt tam jej nie miał. To dla tego tak na niego naciskali i popychali go do wszystkiego jak zwierzę.

- W porządku. Czy potrzebujesz czegoś jeszcze?

- Nie. Miłego dnia, Harry.

- Dziękuję, nawzajem.

Nie mógł nie odbierać, bo nie chciał, by z niego zrezygnowano. Równocześnie był całkiem pewny, że to oni potrzebowali go w tamtym momencie bardziej niż on ich. Będzie musiał zdecydować, czy chce sprawdzić tą teorię.

Kiedy był młodszy, chciał mieć własną wytwórnię, odkrywać nowe talenty i pomagać im tak, by mieli jak najwięcej kreatywnej wolności, a jak najmniejsze skupienie na popularności. Nadal tego chciał, jednak nigdy nie znalazł odpowiedniego czasu.

Jeszcze nie – zawsze mu odpowiadali. Zawsze trzymali go tuż na krawędzi, jednak nigdy nie był na tyle pewny siebie, żeby po prostu to zrobić. Przypominali mu, że był w rozkwicie kariery. Dlaczego miałby to poświęcać na coś, co może ale nie musi się udać? Czy naprawdę chciał podejmować takie ryzyko?

Szczerze, tak. Chciał. Jednak tak jak za każdym razem, teraz czas także nie wydawał się odpowiedni. Musiał zająć się domem, no i Louisem. Lista nie była długa, niemniej już go stresowała. To nie były proste rzeczy do odkreślenia. Potrzebował na nie mnóstwa czasu i włożonego wysiłku. Nikt nie mógł zrobić tego za niego.

Kiedy tym razem się odwrócił, na zegarze widniała ósma cztery. Zarzucił poduszkę na głowę i spróbował zasnąć na tak długo, jak to możliwe, ignorując wszystko dookoła.

***

Gdy następnego dnia wieczorem Harry wjechał na podjazd, z torbami pełnymi zakupów, pierwszą rzeczą, jaką zobaczył, był Louis, pochylony nad nowymi sadzonkami. Przygotowawszy się psychicznie, brunet wysiadł z samochodu i skierował się do drzwi wejściowych, by wnieść siatki.

- Louis – powitał.

Nie został zaszczycony odpowiedzią.

Przewrócił oczami. Skrupulatnie rozpakował torby, nie mając ochoty wracać na zewnątrz. Niestety nie było ich aż tak wiele i skończył w jakieś pięć minut. Przez kilka minut stał przy frontowym oknie i zbierał odwagę, by wyjść jeszcze raz i spróbować rozmowy.

- Potrzebujesz pomocy?

Szatyn zacisnął usta.

- Nie od ciebie.

Rzuciwszy długie spojrzenie na pusty chodnik i drogę, brunet westchnął.

- Nikogo innego tu nie ma.

- Liczy się przesłanie.

- Jeżeli masz być wredny, to możesz równie dobrze wrócić do swojego domu – wypluł Harry bez zastanowienia.

Zabrzmiało to nienawistnie, jednak nie był pewny, jak długo będzie w stanie to znosić. Nie poczuł się nawet tak źle zauważając łzy w oczach szatyna, które przeniósł z jego butów na tabliczkę wiszącą na jego ogrodzeniu.

Uderzyło go to w jednej chwili – Louis nie mógł wrócić do swojego domu. Przychodził do niego niemal każdego dnia przez ostatni miesiąc i nawet jeżeli to był powód, dla którego szatyn tracił własny dom, w Harrym wezbrało poczucie winy, że tak go potraktował.

- Przepraszam, Louis – powiedział. - Nie musisz iść.

Przekroczył rośliny doniczkowe, których Louis jeszcze nie posadził i stanął niżej na schodach, żeby nie musieć do niego krzyczeć. Szatyn zamarł na dole, zaciskając pięść na rączce od doniczki.

- Masz gdzie pójść?

Louis skrzywił się wyraźnie na to pytanie, ale Harry musiał wiedzieć. Plan, nad którym rozmyślał przez ostatni tydzień pojawił się w jego głowie.

Szatyn wzruszył ramionami i nie odpowiedział. Odetchnąwszy dla uspokojenia, Harry uznał, że w tym przypadku musi być tym mądrzejszym. Odchrząknął.

- Możesz zostać tutaj, jeśli chcesz. W pokoju gościnnym. Twoim pokoju – poprawił się.

Uniesienie brwi oznaczało, że Louis nie spodziewał się takiej propozycji. Nie odezwał się, nie podnosząc wzroku znad trzymanych w rękach róż. Pogładzić kwiaty palcem i przygryzł wargę.

- Nie wiem, co innego ci zaoferować, Louis – wyjaśnił spokojnie brunet.

- Nie potrzebuję, żebyś mi cokolwiek oferował – tym razem szatyn odpowiedział gwałtownie. - Jestem w stanie zająć się sobą bez twojej pomocy.

Harry zamilkł i próbował nie obrazić się, w czasie gdy Louis obmyślał ten scenariusz w swojej głowie. Szatyn westchnął kilka razy i skrzyżował ramiona, krążąc w kółko przed schodami. Na jego twarzy pojawił się pokonany grymas.

- Wiem, że nie w taki sposób chciałeś tu zamieszkać. – Harry odgarnął ręką włosy. - Ale to przynajmniej coś, czyż nie?

Coś oznaczało posiadanie dachu nad głową, nie przejmowanie się pracami dorywczymi i mieszkaniem w zapyziałym mieszkaniu w mieście. Oznaczało również to, że Louis będzie musiał przełknąć swoją dumę, by móc zostać w miejscu, które tak szczerze kochał.

Po chwili wyraz twarzy szatyna zmienił się. Dwa razy otwierał usta i zaraz je zamykał. Zerknął gdzieś w bok i zmarszczył brwi.

Harry nie byłby urażony, gdyby usłyszał odmowę. Byłoby to całkiem zrozumiałe, zważywszy na to, jak traktował Louisa na początku, zanim jeszcze lepiej go poznał. Jeżeli by odmówił, Harry nie wiedział jednak, czy byłby w stanie zaproponować coś innego. Miał pieniądze, żeby zapewnić Louisowi mieszkanie gdziekolwiek by chciał, jednak wolał na razie nie odsłaniać takiej wersji siebie.

Wydawało się, jakby Louis tak naprawdę nie przejmował się jego sławą. Czasami Harry niepomiernie się z tego cieszył.

Czekał zatem na jakąś zmianę, na to, że Louis zażąda dla siebie wypasionego hotelu albo wielkiego mieszkania w mieście. Przelotnie pomyślał nawet o tym, że szatyn może udać się do przypadkowych magazynów plotkarskich i nazmyślać, co musiał przechodzić, gdy mu odmówił i jakim bezdusznym jest człowiekiem.

- OK – powiedział szatyn.

- Świetnie, to świetnie. Możemy zacząć przenosić twoje rzeczy jutro. - Brunet wyrwał się z zamyślenia.

- OK – odpowiedział znowu Louis.

Szatyn nie ruszał się jeszcze przez kilka minut. Stał z ramionami skrzyżowanymi ochronnie na piersi do czasu aż zrobiło się tak ciemno, że Harry ledwo go widział, a jednak wiedział, że tam jest. Za nim, drogą przejechał pojedynczy czerwony mustang, jednak brunet nie zwrócił na to uwagi.

Poczuł równocześnie ulgę i pustkę. Nie było to jednoznacznie złe uczucie, bardziej jałowe. Przez ostatnie lata nic mu nie wychodziło. Gdyby to się udało, miałby podstawę do działania i być może pierwszego sukcesu.

Może, gdyby zamieszkali pod jednym dachem, udałoby się poskładać samotne kawałki, o których kiedyś sądził, że są zbyt rozrzucone, by móc cokolwiek z nich ułożyć.

***

W dzień przeprowadzki Louisa, Harry postanowił po raz pierwszy zrobić użytek z ogromnego basenu na tyłach domu. Od kilku dni patrzył na niego przy jedzeniu śniadania i przed spaniem. Czasami odbijające się w nim światło, rzucało refleksy na meble, jakby przywołując go.

Nie pomyślał, żeby wziąć jakiś strój do kąpania, gdy chaotycznie pakował ubrania, nie pamiętał też nawet, czy w ogóle taki posiadał. Niestety, zazwyczaj gdy gdzieś trafiał się gdzieś basen albo jacuzzi, po prostu zdejmował ubrania i wskakiwał nago. W większości przypadków był daleki od trzeźwości.

Na jednym przyjściu nawet dla żartu udał, że się utopił. Nikogo to jednak wtedy nie rozśmieszyło.

Po upewnieniu się, że drzwi są zamknięte, przeszedł na tylny ganek i rozłożył ręcznik blisko brzegu. Słońce zaczynało zachodzić. Promienie słońca obijały się malowniczo w drobnych falach na powierzchni.

Całe otoczenie wydawało się tak przyjemne, że zechciał przychodzić tam częściej. Wiedział równocześnie, że Louis pewnie znalazłby sobie w ten sposób kolejny powód do wyśmiewania się z niego. Jego styl pływania, czy to, jak włosy przyklejają mu się do głowy.

To było najlepszą rzeczą – zaoferowanie Louisowi mieszkania. Wiedział o tym. Miał tylko nadzieję, że wszystko pójdzie chociaż w połowie tak dobrze, jak ich kilka ostatnich rozmów, bez krzyków i przekomarzania się od samego początku. Brunet rwałby sobie włosy z głowy, gdyby musiał to codziennie znosić. Mógł sobie poradzić z ukrytą agresją. Z czystą złośliwością już nie.

Zdjąwszy koszulę i odwiesiwszy ją na jednym z krzeseł, zdjął także spodnie i wszedł na schodki. Syknął, eksperymentalnie wkładając jeden palec do wody. Woda była przeraźliwie zimna wieczorem, jednk wstrzymał oddech i wszedł głębiej pomimo tego.

Kiedy wszedł już do poziomu, gdy woda sięgała mu klatki piersiowej, schował całą głowę pod wodę szybkim ruchem, by pokonać początkowy szok.

Wstrzymał oddech na kilka sekund, zaciskając równocześnie powieki. W uszach dzwoniło mu głośno od spokoju panującego w wielkim basenie. Rozłożywszy na boki ramiona, poczuł się nieważki.

Otworzył oczy tuż przed tym, jak bariera wody rozstąpiła się nad nim, a zimne powietrze uderzyło go w twarz. Po raz pierwszy nie myślał o tonięciu. To był postęp.

Jeżeli miał szczęście, ten wieczór był ostatnim spędzonym na rozpływaniu się nad własną samotnością. Jeżeli nie, wszystko miało zostać po staremu.

Położył się na wodzie i pozwolił, by go ukołysała. Oddał się rozmyślaniom o tym, co Louis mógł robić w tamtym momencie. Czy był smutny, czy zdenerwowany taką zmianą domu?

Potem pomyślał, że nie wie, jakie to uczucie, być w domu.

Continua a leggere

Ti piacerà anche

9.6K 585 24
Uczeń z problemami i świeżo upieczony nauczyciel oraz opcja pomocy. Tylko czy pomoc w tym przypadku ma tylko jedno znaczenie. Oni widzą kilka znaczeń...
120K 9.1K 55
Edgar to młody chłopak z toną problemów na głowie. Dla swojej siostry starał się walczyć z chęcią skończenia tego. Niestety pragnienia wzięły górę. ...
37.1K 2.2K 38
- Dobrze, że to trwało tylko tydzień. Przynajmniej nie zdążyłaś się nawet zakochać. A to co stało się w Las Vegas, zostaje Las Vegas.
15.9K 2.8K 18
Czarodzieje z Wielkiej Brytanii rzadko nawiązywali kontakt z innymi krajami. Nie interesowało ich zbytnio, co działo się za ich granicami, ale to się...