chasing cars {muke}

By YourLittleBoo

18.6K 1.8K 1.2K

"Damy radę wszystkiemu, na własną rękę. Nie potrzebujemy niczego, ani nikogo. Jeśli się tu położę, czy położy... More

1. Więc ucieknijmy
2. dwie szare komórki
3. to był raczej odruch
4. Szczęśliwa Oferma
5. Obsesja na punkcie słodyczy
6. sieczka z mózgu
7. schylać się po mydło
8. jakże heteroseksualnie
9. Pod kołdrą, albo w szafie...
10. Wujkowie
12. To nie jesteś ty
13. Mała, upośledzona kapusta
14. Penis z modeliny i chłop przebrany za babę
15. Cześć, jestem Luke i jestem gejem

11. Hemmings Wyklęty

952 92 130
By YourLittleBoo

            Umówmy się, nie mam zbyt wielu wspomnień z tamtej imprezy, bo pierwszy raz w życiu piłem alkohol w takich ilościach. Pamiętam, jak Ben powiedział, żebyśmy na siebie uważali, nie robili żadnych głupich rzeczy, dlatego oczywiście, gdy procenty na mnie zadziałały, chodziłem po obskurnym mieszkanku kolegów Michaela, reagując entuzjastycznie na rzeczy takie jak amfetamina chociażby.

Zawsze myślałem, że Clifford jest kompletnie rozrywkowy i nieodpowiedzialny za razem, otóż nie. Jestem mu cholernie wdzięczny, ponieważ gdy tylko wpatrywałem się w narkotyki z gwiazdami w oczach, on obejmował mnie ramieniem i całował znienacka, żeby odciągnąć moją uwagę od używek.

Całował znienacka. Jak to w ogóle brzmi. Tamta noc miała szczególne znaczenie, właśnie dlatego, że czułem się pierwszy raz tak naprawdę wolny. Znajomi chłopaka, których imion nie pamiętam, zagadywali do mnie, traktowali mnie tak, jakbym był dla Mike'a najważniejszy na świecie, a mój zalany mózg uważał, że to prawda.

Siedzieliśmy na kanapie, wsłuchując się w rytm ciężkiej, metalowej muzyki. Wypiłem kolejnego shota, pozwalając alkoholowi poniewierać swój żołądek. Złamałem wszystkie zasady Liz i miałem to w dupie.

Michael zajmował miejsce obok mnie, rozmawiając o czymś żywo z koleżanką, podczas gdy ja, kompletnie nie w temacie, zwróciłem uwagę na parkę przytuloną na fotelu obok. Młody mężczyzna, cały wytatuowany, obejmował młodą kobietę o podobnej aparycji. Chowała się w jego uścisku. Bawiła się jego dłonią, co jakiś czas on cmokał czubek jej głowy, a ona składała niewinne buziaki na jego szyi.

Zerknąłem w stronę Clifforda. Moje serce zabiło trochę szybciej, miałem cięższy oddech, przymrużone oczy, oddychałem przez usta. Mocno szumiało mi w głowie. Ale to było właśnie to, czego chciałem na tamten moment, zatem dlaczego nie mogłem tego zrobić?

No właśnie, Luke? Przecież to takie odpowiednie.

Uniosłem rękę Mike'a i sam się nią objąłem, na co ten uśmiechnął się głupio i przyciągnął mnie bardziej do siebie, ściskając moje biodro. Przygryzłem dolną wargę. Potarłem policzkiem o materiał jego bluzy, dlatego zaśmiał się pod nosem i obrócił głowę w moim kierunku.

- No co? – zapytał, unosząc jedną brew.

- No nic. – Wygładziłem materiał jego ubrania.

- To jest ten Luke, z którego robisz memy? – rzuciła jakaś laska, opierając się o drugie ramię Michaela.

- Tak, więc spadaj – odpowiedziałem za niego, więc parsknął śmiechem, co odwzajemniłem.

- Przystojny chłopak. – Poruszyła brwiami i odeszła.

Nie wiem, w której chwili między palce Michaela trafiła bletka ze zwiniętą w środku marihuaną. Wziął sporego bucha.

- Mogę? – Zatrzepotałem rzęsami, z nadzieją, że Mike się zgodzi.

- Nie, piłeś, nie wiem jak zareagujesz.

- No daj spokój, Mikey... - Poczułem dziwny ścisk w żołądku. Wszystko dookoła zaczęło mi się rozmazywać. Zacisnąłem usta w cienką linię, by nie zwymiotować. – Mikey...

- Kurwa.

Reszty nocy nie pamiętam. Tylko moment, gdy obudziłem się następnego dnia około czwartej popołudniu, w mieszkaniu mojego brata. Miałem okrutnego kaca mordercę. Wówczas zrozumiałem, dlaczego z reguły nie chodzę na libacje Ashtona.

Przebłyski z tamtego spędu dotarły do mojej świadomości i zabolał mnie brzuch nie przez to, że wciąż byłem podtruty, a przez fakt, iż naprawdę czułem się okrutnie zażenowany sobą.

Wszedłem do salonu połączonego z aneksem kuchennym niepewnie, by zerknąć po wszystkich. Michael bawił się z moim bratankiem, a Ben i Anne wlepili we mnie rozbawione spojrzenia.

- Hej, alkoholiku – przywitała się Anne. – Wyspałeś się w końcu?

- Czuję się martwo – przyznałem. Nie poznałem swojego głosu. Był niski, zachrypły, jakby zdarty. – Co się stało?

Michael przewrócił oczami, dlatego cały się spiąłem. O cholera, może narobiłem mu wstydu? Może nie chciał mnie już znać? Spłonąłem rumieńcem, wlepiając przerażony wzrok w wyglądającego niepoprawnie dobrze Clifforda.

- Po prostu się spiłeś. – Wzruszył ramionami. – Ale witamy wśród żywych, ogarniaj się, idziemy zwiedzać Nowy Jork.

- Jest czwarta – wyburczałem.

- Idealny moment na kacowego hot-doga z oposa – oznajmił Ben i klasnął w dłonie.

*

Żałowałem, że to oglądanie miasta przemieniło się w jakieś spotkanie rodzinne, bo nie miałem do końca okazji porozmawiać z Michaelem sam na sam. Dziecko ciągle chciało być z nami, innym razem Anne robiła nam zdjęcie, a Mike wyglądał jakby kompletnie sprawy nie było. Może on naprawdę nie chciał mnie już znać? Czy ja mu coś powiedziałem? Czy ja zrobiłem coś nie tak?

Dopiero w Central Parku, gdzie młody zajął się molestowaniem rodziców o loda, a oni gruchali, mogliśmy odejść kawałek dalej, niby chcąc przejść na tę bardziej dziką część zagajenia.

Ale od czego miałem zacząć?

- Przepraszam – mruknąłem niepewnie, kładąc dłonie do kieszeni cliffordowej bluzy, którą miałem na sobie. – Nie wiem co odwaliłem, ale przepraszam.

Michael wzruszył ramionami, zupełnie tak jak w mieszkaniu. Podziwiał otoczenie, napawając się promieniami zachodzącego, czerwcowego słońca. Rzeczywiście było ciepło, chociaż sam okrutnie marzłem przez kaca.

Pomyślałem, że to głupie, bo w końcu... miałem zaraz wrócić do domu, więc może nie chciał poruszać tematu, skoro i tak nasz kontakt w zamiarze umierał śmiercią naturalną?

Westchnąłem ciężko.

Nie chciałem tego. Nie chciałem go tracić. Nie tak, nie teraz...

- Jest ci głupio przed znajomymi, że taka oferma się do ciebie lepiła? – Nie wpadłem na lepszy pomysł, wywołując chichot Mike'a. – Możesz coś powiedzieć?

- Nie jest mi głupio, Luke. Po prostu się wystraszyłem, bo nie dość, że zarzygałeś cały stół, to jeszcze niosłem cię do metra, jakbyś przynajmniej nie żył od trzech dni, podczas gdy sam byłem zjarany.

- Ojej... - Aż się skrzywiłem. Zalała mnie okrutna fala wstydu. – Nie chcesz mnie znać?

- Coś ty, to było śmieszne, albo przynajmniej byłoby, gdybym się nie martwił.

- Ja pieprzę, nie spojrzę już w oczy nigdy nikomu, chcę umrzeć. – Położyłem dłoń na twarzy, a gdy zobaczyłem wolną ławkę, usiadłem na niej, zasłaniając już całą buzię rękoma.

Michael zaczął się śmiać, dlatego zacisnąłem powieki, co mi strzeliło do głowy?!

- Hej, przecież wszystko gra. – Usiadł obok mnie, układając palce wzdłuż mojego uda. – Dobrze się bawiłem, mimo tragicznego końca.

Uśmiechnąłem się bez cienia radości.

- Gdybym mógł, nigdy nie wracałbym do domu – wypaliłem w końcu, sam nie wiem czemu, kompletnie zmieniając temat.

Może połączyłem kropki, uświadomiwszy sobie, że w dosłownie kilka dni – całowałem się po raz pierwszy, dodatkowo z facetem, dałem mu zrobić sobie dobrze, a potem prawie umarłem przed jego znajomymi, bo nie znałem swojego limitu.

Jak wielkim trzeba być przegrywem?

Poza tym już sobie gratulowałem, względem spojrzenia w oczy mojej mamie.

- Cieszę się, że mogłem sprawić, że było ci fajnie. – Gdy te słowa opuściły usta Mike'a, trochę odetchnąłem i z braku laku położyłem głowę na jego ramieniu.

Objął mnie.

Ben zrobił znam zdjęcie.

*

Kiedy przyjechaliśmy na stację kolejową, przywiezieni przez Bena, poczułem jeszcze raz to wszystko, co dochodziło do mnie przez ostatnie parę dni. Mike wyglądał na spokojnego, jakby wcale nie czuł się źle, czy inaczej. Jakby spływało to po nim jak po kaczce, podczas gdy ja cały emanowałem swoją zmiennością.

Zrobiłem się okrutnie przybity, niechętny do wykonywania jakichkolwiek, pozytywnych interakcji. W za dużych ubraniach Michaela, z dłońmi w kieszeniach, nieobecną mimiką i burzą myśli w głowie.

Miałem koncept, że mógłbym zostać z Michaelem. Dosłownie byłem na krawędzi, ale kurde no... To był czas, by wrócić do... Domu, albo do szafy, tak byłoby najlepiej dla mnie i dla niego również, a wiedziałem, że gdybym z wyruszył w podróż z nim, całkowicie bym się zakochał.

Zresztą nie wiedziałem nawet czy Mike chciałby mojego towarzystwa na dłużej. Niby tak mówił, niby wydawał się podobnie zaabsorbowany co ja, ale może tylko się bawił? Może chciał mnie wykorzystać, póki mógł, a ja nie powinienem był robić tych wszystkich rzeczy?

Z góry ustaliliśmy, że jadę do Luray, wszyscy o tym wiedzieli, moja mama na mnie czekała, a Clifford nie protestował.

Więc nie chciałem zwalać mu się na głowę, przynajmniej w pierwszej chwili.

- Dzięki, że z nami pojechałeś, Ben. – Skinąłem mu. – Ogólnie... Dzięki, że nas przyjąłeś, zawsze byłeś moim ulubionym bratem.

- Tak, tak ja wiem. Ale ej, Mike, jakbyś gdzieś po drodze spotkał Jacka, to przypomnij mu, że wisi mi dwie dychy.

- Właśnie, co się dzieje z Hemmingsem Wyklętym? – Gdybym nie był tak potwornie smutny, może bym się nawet zaśmiał.

Chodziło ot o, że Jack miał dostatecznie wiele odwagi, by żyć po swojemu i kompletnie odciął się od mamy, przez co została się taka zdruzgotana, przenosząc całą swoją uwagę na mnie, bym nie zrobił jej tego samego.

Co właśnie coraz bardziej dźwięczało w mojej głowie.

- Ostatnio myśleliśmy, że zjadło go jakieś afrykańskie plemię. Ale chyba siedzi z ojcem w Los Angeles.

- Zajebiście, może jego też odwiedzę. Jack to moja inspiracja do życia. – Pokiwał głową znacząco.

Oboje próbowali rozsiać pozytywną atmosferę, żebym przestał być martwy w środku. Nie szło im.

- Widać. – Ben skinął. - Wiecie co, skoczę sobie po fajki, wy się pożegnajcie.

- Kup mi też! – Mike wyciągnął portfel.

- Zatrzymaj sobie te kasę, bardziej ci się przyda. No, siema młody, pozdrów mamę, czy coś. Miło było was widzieć. Oboje. Razem. Cokolwiek.

- Jasne... Hej. – Uśmiechnąłem się do niego lekko. Czułem, że teraz to ja przejmuję rolę i tytuł Hemmingsa Wyklętego. Przynajmniej mentalnie. Podszedłem do swojego starszego brata, wtulając się w niego, a on oddał mój uścisk. – Kocham cię.

- Ta... Ja ciebie też. – Poklepał mnie po plecach, odchrząknąwszy bardzo męsko, bo to ja byłem najbardziej skłonny do czułości w tej rodzinie.

Ben pożegnał się ze mną i poszedł w swoją stronę, to znaczy w stronę kiosku ruchu.

Kiedy zostaliśmy sami natomiast, musiałem wreszcie spojrzeć Michaelowi w oczy.

- Więc no... Tobie też dziękuję i podziwiam za to, że nie wywaliłeś mnie z auta na środku drogi, czy coś – mruknąłem.

- Proszę cię. – Wywrócił oczami. – Było fajnie. – Jak inaczej miał to skomentować, hm? Przez chwilę chciałem go przytulić i nigdy nie puścić. – Weź sobie jakoś tam poradź, nie? Koniecznie pisz mi co i jak, jak się trzymasz, jak się czujesz, co u ciebie. Ogólnie wysyłaj mi czasem swoje memiczne miny... - Szliśmy na peron ramię w ramię. Co jakiś czas jego dłoń obijała się o moją.

Pomyślałem o tym, że najpewniej już go nie zobaczę. Że już nie będę z nim spał i...

Nie płacz, nie płacz, nie płacz.

- Jasne, ty też dawaj mi znać jak życie w wielkim świecie i w ogóle. – Uśmiechnąłem się do niego ładnie, ale to był dosłownie taki śmiech przez łzy. Nie mogłem pogodzić się z myślą, że to miało być nasze ostatnie spotkanie... – Już nawet mogę przyjąć bycie człowiekiem memem, tylko... Proszę, odezwij się czasem. – Widocznie posmutniałem jeszcze bardziej.

- Jasne, że się odezwę, Luke... – Jakoś tak wyszło, że gdy tak szliśmy, ujął palcem mój mały palec. Przygryzł wargę. – Nie mógłbym zapomnieć o odezwaniu się do ciebie. Nie mógłbym zapomnieć o tobie. – Chciałem go zatrzymać, na zawsze.

- Naprawdę? – Uśmiechnąłem się smutno, ale cóż. Pozostawała jeszcze kwestia tego w jaki sposób zostanę przez niego zapamiętany. Ścisnąłem lekko swoim palcem jego palec, chociaż miałem ochotę ująć całą dłoń Clifforda. – To dobrze, bo ja o tobie też nie zapomnę. – Wziąłem od niego swoją torbę, bo tak wyszło, iż to Mike ją niósł. – Mój pociąg już jest... Także ten. Miłej podróży i trzymaj się, Mikey. – Wewnątrz mnie... Zaczynała się histeria.

Widząc ten pociąg, tylko przełknął ślinę i chwycił moją rękę na dłużej. Pogłaskał moje knykcie, a potem mocno mnie do siebie przytulił. To był przytulas pełen miłości i czułości. Przeczesał moje włosy palcami.

- Poradzisz sobie ze wszystkim? Zadzwoń do mnie, jak dojedziesz, okej? – szeptał.

Zagotowało się we mnie. Moje serce spaliło wszystkie synapsy, więc śmiało mógłbym wyrzucić swój mózg. Nie. 

Nie, nie, nie, nie!

Tak nie będzie.

- Nie, Michael... Nie ma szans, żebym sobie poradził – wypaliłem. Zacząłem myśleć o Liz i o tym wszystkim i... O Boże. Tak właśnie rozpoczęła się panika. – Zresztą... Co ty sobie wyobrażasz?! Pytasz mnie o takie rzeczy, po tym jak zostałem przez ciebie porwany?! – Odsunąłem się, bo ten uścisk spowodował, że było mi jeszcze gorzej na sercu, chociaż fizycznie to było przyjemne. – Nie ma szans, żebym wsiadł do tego pociągu! – Spojrzałem na tę złą, wielką, straszną maszynę, ze śmierdzącym kiblem w środku i okrutnym tłokiem. – Masz mnie odwieźć!

Michael aż uniósł obie brwi i patrzył na mnie zdezorientowany.

- Nie wygłupiaj się, masz bilet, masz wszystko, po prostu wsiądź do pociągu i nie rób sceny.

Pewnie myślał, że sobie pokrzyczę minutę i zaraz mi przejdzie. Niedoczekanie jego. Nie wiedział, że to ten moment, gdy daję upust swoim emocjom, jak sam mi kazał to zrobić w lesie.

- Nie robię, kurwa, sceny! – Uparłem się. – Zgarnąłeś mnie spod domu, stałem się twoją odpowiedzialnością na ten czas, więc teraz twoim obowiązkiem jest nie tylko wsadzenie mnie w pociąg, ale dostarczenie mnie pod sam dom! – Byłem tak pewny siebie i swego, jak nigdy. Spojrzałem na niego i uniosłem jedną brew. – Wiesz, że mam rację. Nie możesz tak zwyczajnie, spontanicznie mnie porwać, wywrócić kuźwa wszystko do góry nogami, wsadzić mnie w pociąg i powiedzieć "elo". Michaelu Gordonie Cliffordzie... Wisisz mi to – wycedziłem przez zęby.

- Dobra, dobra, uspokój się. – Ohoo, ja dopiero mogę być niespokojny. Podszedł bliżej mnie i położył dłoń na moich ustach, żebym nie krzyczał, chociaż wydawał się... Pod wrażeniem. – Nie mów na głos, że cię porwałem... Luke, odpuść sobie, proszę cię. Masz krok do pociągu, wszyscy czekają na ciebie w domu – próbował mnie dalej spokojnie przekonać.

- Wszyscy czyli kto? – wysyczałem, bo miałem utrudnione mówienie przez jego rękę na mojej buzi, więc ugryzłem Michaela w palec, na co uchylił usta i się ode mnie odsunął. Zrobiłem znaczącą minę, założyłem ręce na piersiach. – Mama, która mnie zabije, jak tylko mnie zobaczy? – Wywróciłem oczami. Cholera, wpadłem na pomysł. – Pomocy, on mnie porwał! – krzyknąłem.

Na dworcach jest ochrona, policja i w ogóle... Szczególnie w takim Nowym Jorku. Chuj, chyba jestem gejem, mam dziwne ciągoty do narkotyków, zmiotło mnie z planszy po wódce i zapachu trawy, nikogo to nie zdziwi jeśli skończę w kryminale!

Przyciągnął mnie mocniej do siebie i znów zatkał mi usta ręką, patrząc z przepraszającym uśmiechem po ludziach, którzy się zainteresowali.

- Kurwa, Luke, nie robi się tak! – Zaczął ciągnąć mnie do wejścia na dworzec główny z peronu.

Mój pociąg natomiast... Odjechał.

- No ale dlaczego nie? To nie było kłamstwo. – Wzruszyłem niewinne ramionami, gdy odzyskałem możliwość mówienia. Aż się trochę zatrząsłem z emocji.

- Mówiłem, żebyś był bardziej stanowczy, ale nie kurwa teraz. – Mimo wszystko brzmiał stosunkowo łagodnie. Jeszcze. – Sprawdzę kiedy masz następny i wymienię ci bilet. Boże, Luke. – Ojej, ktoś tu myśli, że to chwilowe...

- Ty naprawdę nie zrozumiałeś? – Aż przewróciłem na niego oczami. Jakbym nagle stał się innym człowiekiem. – Nie będzie żadnego pociągu... – Uśmiechnąłem się złośliwie. Zesraj się, Michael. To jest zemsta. – Mam krzyczeć głośniej, żebyś przyjął do wiadomości, że odwozisz mnie pod sam dom?

Clifford zaśmiał się głupio, ale dotarł do niego sens moich słów.

Kiedy byliśmy już w pomieszczeniu, obrócił się w moją stronę i spojrzał po mnie z poważną miną, poważnego Michaela, w taki sposób, w jaki patrzył na mnie zazwyczaj zanim zrobił mi coś okropnego. Założył ręce na piersiach, więc powtórzyłem jego gest. Chyba myślał, że to wystarczy.

Ludzie i tak się już za nami oglądali, a Ben jadł Maca, udając że nas nie zna, nawet sobie patrzył w inną stronę.

- Co? Wpierdolisz mi? – Zmarszczyłem czoło teatralnie. – Chyba po tym jak miałeś mojego chuja w ustach, nie umiem się ciebie bać, wybacz za dobór słownictwa i zjebanie ci autorytetu. – To nie ja, to ten drugi Luke we mnie, przysięgam. Ja za to nie odpowiadam. – Więc co, będziemy tak stać, czy ruszamy w drogę, huh?

Byłem wówczas na pograniczu tego wydania siebie, a usiądnięcia i rozpłakania się.

- Nie mów tak do mnie. W ogóle tak nie mów. – Przytkało go. – Nie zachowuj się jak rozkapryszone dziecko, które dostaje wszystko czego chce. Poza tym, co ci pozwala myśleć, że trzymanie twojego chuja w ustach niszczy mi autorytet? To raczej burzy cały twój autorytet. Cokolwiek pozwoli ci spać.

Ben naprawdę udawał, że go tam nie ma, a że raczej Hemmingsowie są do siebie podobni, rozważał założenie torby z Maca na głowę.

- Nie to zjebało ci autorytet, ale to że nie jesteś już w stanie mi przypierdolić. – Nie miałem takiej pewności, ale... Miałem nadzieję. Szczególnie w tej chwili. Traciłem powolutku swoją pewność siebie, poza tym coraz bardziej się bałem i uświadomiłem sobie, co właściwie dzieje się w moim życiu. – I nie jestem rozkapryszony! – Wyrzuciłem ręce w powietrze, by podkreślić swoją rację.

Ben... Przykro mi że jesteśmy spokrewnieni.

- A jaki jesteś, kurwa Luke?! Jaki ty w ogóle jesteś, spójrz na siebie, pociąg ci właśnie spierdolił, bo zacząłeś odwalać scenę wściekłości w najmniej odpowiednim momencie. – Aż wzruszył ramionami z takiej bezradności, chciał powiedzieć coś jeszcze, jednak widząc, że zbliżam się do upadku, przestał...

- Nie wiem jaki ja kurwa jestem, Michael! – Poniosłem głos na sytuację, nie na niego. – Dlatego mój pociąg w stronę domu właśnie spierdala! – Zrobiłem to, żeby nie musieć się z chłopakiem rozstawać tu i teraz... Dotarły do mnie, jak plaskacz, wydarzenia ostatnich dni. Zemdliło mnie. – Idę wymienić ten bilet – mruknąłem.

Mike chwycił mnie za nadgarstek, gdy się obróciłem.

- Nie idź. – Westchnął. – Odwiozę cię do domu. Wygrałeś. – Było widać w jego oczach coś, czego chyba jeszcze nigdy nie miałem okazji dostrzec w wykonaniu Clifforda. Mianowicie skruchę.

Już chciałem mu powiedzieć, żeby dał spokój, ale spojrzałem na niego i zobaczyłem ten wzrok...

- Naprawdę? Jesteś na mnie bardzo zły?

Ben dalej jadł swojego maca i odcinał się od tej patologii.

- Jestem na ciebie, kurwa, wściekły – powiedział tonem bardziej rozbawionym, niż naprawdę zdenerwowanym. – Jestem tak wściekły, że cię zwiążę, położę na drodze i rozjadę, Hemmings. – Zaczął się śmiać, bo ta sytuacja była aż tak abstrakcyjna, że w oczach Mike'a chyba zabawna.

- Ej... Nie rób tego, proszę. – Też się zaśmiałem, bo co innego mi pozostało? – Ale nie zostanę znowu zablokowany? Chcę mieć z tobą jakiś kontakt, żeby wiedzieć czy żyjesz.

- Jezus, jaki ty jesteś głupi. – Zawyżył ton i mnie objął. – Ja pierdolę, no idiota mi się trafił, jak się patrzy... Dobrze, że chociaż jesteś ładny.

Ludzie którzy się nam przyglądali, zaczęli się rozchodzić. W Luray taka sytuacja zostałaby zapamiętana na długo, ale kłócące się ze sobą nastolatki, to nic nowego dla miasta, które nie zasypia.

- Dyskutowałbym z tym... Ale nie będę już drzeć mordy. Przepraszam. To musiało chyba ze mnie wyjść. Może jednak mnie rozjedź?

- A jak mi spróbujesz coś marudzić w drodze, to cię wysadzam na pierwszej, lepszej stacji, albo w polu i idziesz z buta. – Tlepnął mnie lekko w tył głowy. – Lecimy – skinął. – Hej, Ben jesteś super, ziom!

- Do kogo ten dziwny chłopak mówił... – Ben zwrócił się w stronę swojego McRoyala. – Nie no, trzymajcie się tam.

- Dobrze, dobrze – westchnąłem i idąc za Michaelem, trochę go przedrzeźniałem. – Dzięki Ben. Kocham cię jeszcze raz!

- Taaa, dwa metry ode mnie, nie przyznaję się do ciebie aktualnie. Lećcie, moje gejuchy! – Chyba był przekonany, że to rypnęło w kanon, a ja po prostu wyjeżdżam w dalszą drogę z Michaelem.

Mike jeszcze cmoknął Benowi w powietrzu i zaprosił mnie ponownie do swojego samochodu, kiedy zeszliśmy na parking.

- Wciąż uważam, że ten pomysł jest upośledzony... – Zajął miejsce za kierownicą, ja usiadłem na tym pasażera.

Cokolwiek się stało, jakikolwiek demon ze mnie wyszedł, byłem chyba... Szczęśliwy. Nie wiem. O Boże, odwaliłem cyrk na cały dworzec, tylko po to, by spędzić z Cliffordem jeszcze chociaż jeden dzień.

Michael zablokował drzwi. Wyjechał. Był pewny, że mu nie ucieknę i wtedy się odpalił.

- Co ty sobie kurwa w ogóle myślałeś?!

- Co? Ale jak to? Myślałem, że temat skończony. Nie no, Mike, stop, proszę. – No kurde i teraz musiałem się nasłuchać swojego, a czekało nas parę ładnych godzin w podróży. Aż spuściłem wzrok, gotowy na opierdol.

- No proszę, powiedz mi, co siedziało ci w głowie?! Wiesz jak to by się skończyło, gdyby naprawdę policja się zainteresowała? Zachowałeś się jak idiota niepanujący nad emocjami, ot co. Nie umiesz w życie, czy co? Luke, wiesz, że ja się muszę teraz przez ciebie cofać? I to naprawdę nie jest mi na rękę! Wiesz ile ja kurwa ryzykuję wracając teraz do miasta?! – Wówczas widocznie on musiał się wykrzyczeć, ale coś we mnie pękło te parę minut wcześniej.

Miałem dość cichego siedzenia i pozwalania sobą pomiatać. Nie po tym do czego doszło między nami w tej krótkiej, aczkolwiek znaczącej podróży.

- Ale czym ryzykujesz?! No czym? Świat wybuchnie, jeśli nie spalisz za sobą mostów z przytupem? I tak, Michael, nie umiem w życie i jestem niepanującym nad emocjami idiotą. Czy to dostatecznie dobra odpowiedź? Wiem, że to było głupie, wbrew pozorom, ja naprawdę zdaję sobie z tego sprawę, ale chyba spanikowałem. Nie umiałem i nie chciałem się wtedy z tobą rozstać, pasuje? I naprawdę uważam, że wciąż jesteś za mnie odpowiedzialny. – Spojrzałem na panoramę Nowego Jorku za szybą.

A może by tu tak zostać i być żulem?

- Kurwa, tak! Świat wybuchnie, bo do cholery ukradłem rodzicom ten samochód. Nie wiem czy ojciec mnie nie zmusi do zostania, albo sam mnie nie poda na policję, bo nie wiem do czego są zdolni moi rodzice w tej chwili. O to mi chodziło. Żeby uciec i o to nie dbać, a skoro zrobiłem coś takiego, to wątpię, że za to nie beknę, a jak mam odwieźć cię pod same drzwi, to raczej będą widzieć. No ja pierdole, wiesz że właśnie ryzykuję cały mój plan, tylko po to, żebyś wygodnie wrócił do siebie? Ryzykuję to wszystko, żeby posiedzieć z tobą jeszcze parę godzin... - Coś do niego dotarło.

Momentalnie Michael cały się wyciszył, przy okazji oblewając się czerwonym rumieńcem. Zerknął na mnie, ja zerknąłem na niego. Pokiwałem głową, on uśmiechnął się nieznacznie.

- Dziękuję – wyszeptałem, kładąc dłoń na jego dłoni, którą zmienił bieg.

- Proszę – odparł, splatając nasze palce razem na krótką chwilę.

Później on musiał skupić się na drodze, a ja musiałem odpowiedzieć sobie na ważne pytanie. Kim w ogóle jestem?

_________________________

Ja powinnam naprawdę być tu częściej, przepraszam... Pamiętacie o mnie w ogóle?

Continue Reading

You'll Also Like

166K 4.8K 65
Daphne Bridgerton might have been the 1813 debutant diamond, but she wasn't the only miss to stand out that season. Behind her was a close second, he...
489K 7.4K 83
A text story set place in the golden trio era! You are the it girl of Slytherin, the glue holding your deranged friend group together, the girl no...
392K 23.8K 83
Y/N L/N is an enigma. Winner of the Ascension Project, a secret project designed by the JFU to forge the best forwards in the world. Someone who is...
596K 30.1K 59
A Story of a cute naughty prince who called himself Mr Taetae got Married to a Handsome yet Cold King Jeon Jungkook. The Union of Two totally differe...