Do końca...

De Samuel_Inkubus

527 34 4

Budzę się. Przetrzymuję dzień. Kończę go. Idę spać. Sam. Tylko ja... aż do końca. Jestem. Po prostu jestem. T... Mais

Rozdział 1: Nic do stracenia
Rozdział 2: Ostatnie proste
Wyjaśnienia
Rozdział 3: Żywi i martwi
Rozdział 4: Puste słowa
Rozdział 5: Od początku
Rozdział 6: Przez życie

Rozdział 7: Do końca

58 5 0
De Samuel_Inkubus

Obudziłem się. Już odkąd wróciła mi świadomość, odkąd spróbowałem otworzyć oczy, wiedziałem, jaki to dzień i co to dla mnie znaczy. Spojrzałem na zegarek. Wskazywał równo szóstą rano. Mimo bardzo wczesnej godziny i zapasu czasu, nie chciałem marnować ani chwili. I tak zmarnowałem ich już zbyt wiele. Zrzuciłem z siebie kołdrę, zsuwając się z łóżka. Usiadłem na jego krawędzi. Postawiłem stopy na drewnianych panelach. Spodziewałem się poczuć zimno. Nie czułem nic. Omiotłem wzrokiem pokój. Ciemno. Wstałem na równe nogi. Podszedłem powoli do okna, rozsuwając zasłony, spodziewając się co najmniej potężnego deszczu. Zamiast grubej warstwy chmur, na niebie widniały jedynie niewielkie, białe obłoki, przez które przezierał głęboki błękit. Zamiast kłębów dymu, w okolicy panowała niewielka mgła. Zamiast odgłosu dudniącego deszczu, słyszałem przelewającą się wodę w grzejniku. Został odpowietrzony. Nie obchodziło mnie to. Udałem się do łazienki. Wziąłem gorący prysznic, po raz pierwszy od bardzo dawna. Wyczesawszy włosy oraz umywszy zęby, wróciłem do swojego pokoju. Zajrzałem do szafy, wyjmując z niej czyste ubrania i zakładając je. Przez ten cały czas zachodziłem w głowę, czemu akurat dziś? Czemu naszło mnie, by o siebie zadbać? Nie znalazłem odpowiedzi. Kaprys. Podszedłem do biurka. Usiadłem na krześle, opierając się o krawędź stołu. Znów zastygłem w bezruchu. Próbowałem powstrzymać szalejące po głowie myśli. Na próżno. Starałem się wyregulować niespokojny oddech oraz szybko bijące serce. Na daremno. Westchnąłem głośno, przecierając powoli twarz. Chwytając za nośnik danych oraz krótką notatkę, wstałem i powędrowałem do drzwi. Założyłem buty, a zaraz po nich kurtkę. Były suche. Wyschły przez noc spędzoną w cieple. Włożyłem do kieszeni list oraz przenośny dysk. Przechodząc obok łóżka, schyliłem się i wyciągnąłem spod niego niewielkie narzędzie. Nóż. Bardzo dobrze zaostrzony. Także jego ukryłem w wierzchniej odzieży. Spojrzałem ostatni raz na swój pokój. Panował w nim idealny porządek. Taki, jakby mnie tam nigdy nie było. Jakbym nie istniał. Zabrałem ze sobą wszystko, co mogłem. Zabezpieczyłem wszystko, czego nie mogłem zabrać. Zniszczyłem wszystko, co nie chciałem, żeby trafiło w czyjeś ręce. Po prostu pozbyłem się śmieci. Zakończyłem wszystkie swoje sprawy. Pozamykałem nierozwiązane wątki w życiu. Zamknąłem za sobą drzwi. Zszedłem na parter. Będąc w sieni, zauważyłem zwisające z uchwytów dwa nowe parasole. Akurat gdy już nie padało. Zawitałem do kuchni, otwierając lodówkę. Zobaczyłem w środku pojemnik z dwoma kanapkami. Leżała na nim kartka. "Do szkoły." Zamknąłem po chwili drzwi lodówki, nic z niej nie wyciągając. Nie było mi to już potrzebne. Nie czułem głodu ani pragnienia. Opuszczając parter, idąc do wyjścia, kątem oka zajrzałem do sypialni. Spał tam mój ojciec. On tam był. Przez krótką chwilę wpatrywałem się w jego śpiącą twarz. Nie obchodziło mnie to. Wyszedłem z domu, zamykając po cichu drzwi. Minąłem furtkę i chcąc już odejść, zatrzymałem się. Spojrzałem po raz ostatni na dom, w którym spędziłem całe swoje krótkie życie. Wiedziałem, że już go nie zobaczę. Wiedziałem, że niedługo nastąpi koniec. Zacisnęło mi się gardło. Mimowolnie z oczu wypłynęły pojedyncze krople łez. Wytarłem je szybko rękawem i by nie tracić dłużej czasu oraz nerwów, odwróciłem wzrok, kierując swój krok w stronę lasu. Nie poszedłem do szkoły. Już nigdy nie pójdę.

Mimo panującej jesieni, było dosyć ciepło. Nie odczułem także ani grama wiatru. Pogoda wydawała się spokojna. Chciałem sprawdzić godzinę. Nie wziąłem telefonu. Zostawiłem go w domu, na stole, razem z portfelem. I tak nie byłyby mi do niczego potrzebne. Przekroczyłem granicę wiatrołomów, nim zdążyłem się zorientować. Po prostu szedłem naprzód. Ogrom towarzyszących mi myśli sprawił, że przestałem się nad czymkolwiek zastanawiać. Nie potrafiłem złożyć ani jednego, sensownego słowa. W umyśle panował kompletny chaos. Z każdym krokiem narastał, tak samo jak przyspieszało bicie serca oraz oddech. Czułem coraz większy niepokój. To w końcu śmierć. Odkąd tylko człowiek zaczął myśleć, przerażała go i przepełniała żalem. Czemu? Czemu tak właściwie śmierć to dla życia tak straszna rzecz? Bo to koniec. Koniec absolutny.

- Cześć sąsiad! - Ocucił mnie donośny głos. - Co, na spacer się wyszło?

- Tak jakby. - Odpowiedziałem beznamiętnie w stronę chwiejącego się na nogach mężczyzny grubo po czterdziestce.

- No i prawidłowo. Zobacz jaka pogoda! - Kontynuował roześmiany.

- Tak... naprawdę cudowna. - Skomentowałem, sunąc powoli dalej.

- Co u ojca? Słyszałem, że nowe siły w niego wstąpiły!

- Słucham? - Spytałem raczej z grzeczności a nie faktycznej ciekawości.

- To nic nie wiesz? Aaa, to w takim razie sam ci to powie. Ja się nie odzywam. - Skwitował, czyniąc gest zapinania suwaka na ustach. Ja tymczasem przewracając oczami, obróciłem się i udałem dalej w las. - "A więc to tak wygląda moja ostatnia rozmowa... Krótka pogadanka o niczym z bezrobotnym, pijanym od samego rana, majaczącym lumpem." - Westchnąłem pod nosem.

Cel tej trasy był mi bardzo dobrze znany, a mimo to zwlekałem z jego odwiedzeniem. Nie potrafiłem powiedzieć, czemu. Bałem się... chyba. Ale czy to dziwne? Prawie każdy boi się śmierci, zaś już każdy człowiek nie chce umierać. Wszyscy chcą żyć...

Odwiedziłem niewielką polanę pośrodku lasu. Bawiłem się tam z dziadkiem jak byłem mały. W lato rozpalaliśmy ognisko, piekąc przy nim kiełbaski, natomiast w zimę zjeżdżaliśmy na sankach z piaszczystej górki kilkanaście metrów za polanką. To były piękne czasy.

Minąłem także pewien rozstaj dróg, przy którym przydarzyła się nam ciekawa historia. Idąc w lato przez las, spostrzegliśmy między drzewami dwa sporych rozmiarów dziki. Dziadek wziął mnie na barki i przyglądaliśmy się im zza pnia. Nigdy nie zapomniałem tego dreszczyku emocji.

Zatrzymałem się również nad niewielką rzeczką, oddzielającą las od rozległych łąk. Mając osiem lat, kąpałem się tam pod nadzorem dziadka. Któregoś razu nawet tam wędkowaliśmy, mimo, że w tym strumyku nawet nie powinny znaleźć się ryby. Po dwóch godzinach złowiliśmy niedużego karasia, którego od razu wypuściliśmy. Byłem wtedy przeszczęśliwy z powodu swojej pierwszej ryby, jednocześnie pierwszego wędkowania w życiu, w dodatku udanego.

Przekraczając prowizoryczny pomost, wkroczyłem na ledwo widoczną ścieżynę pomiędzy łanami szarych pozostałości po bujnej łące. Wszystkie rośliny zapadły już w sen. Chciałem wreszcie zrobić to samo...

Przechodząc następne trzysta metrów, dotarłem na miejsce. Pamiętałem je bardzo dobrze. Niegdyś centrum corocznych festynów jeździeckich, pełne ludzi, radości, szczęścia i rodzin, w ledwo pięć lat popadło w ruinę, odwiedzaną raz na jakiś czas przez pobliskich mieszkańców, w celu zabrania spróchniałych już desek drewnianych trybun i zasilenia nimi zapasów drewna do kominków czy pieców. W miarę nietknięty ludźmi i czasem okazał się podest, z którego sędzia oceniał jeźdźców z pobliskiej stadniny.

Mijając konstrukcje, których dawna świetność stała się jedynie mitem, stanąłem przed zawieszoną nad ziemią altanką sędziów. Biała farba odchodząca od drewna wciąż się trzymała, mimo tak niesprzyjających warunków. Głaszcząc dłonią poręcz, wspiąłem się po schodach na konstrukcję i rozsiadłem w biurowym krześle. Błądząc nieobecnym wzrokiem po zarośniętym wybiegu naprzeciwko altanki, wyjąłem z kieszeni list oraz nośnik danych, kładąc je na niedużym stoliku, tuż obok kilku zardzewiałych tabliczek z ilościami punktów. Po chwili zwłoki, sięgnąłem po ostatnią rzecz. Nóż, którym miałem odebrać sobie życie.

Trzymając go w mocno zaciśniętej dłoni, podwinąłem rękaw kurtki drugiej ręki, odsłaniając przedramię. Momentalnie uderzyły we mnie fale ciepła, dreszczy i niepojętego strachu, wszystkie silniejsze niż kiedykolwiek. Chciałem zalać się łzami i nie patrzeć na to, co miałem zamiar zrobić. Ciało jednak powiedziało "dość". Zmuszony więc byłem wpatrywać się w to zajście z całą swoją uwagą. Zamknięcie oczu? To nie to samo. Musiałem to widzieć. Musiałem patrzeć, jak odbieram sobie życie.

Minuta. Dwie. Trzy. Kompletna cisza. Tylko ja i moje jedno, proste zadanie... jedno, proste cięcie. Subtelny świst wiatru. Szmer niespokojnych westchnięć. Pulsowanie żył, wypełnionych krwią pod ogromnym ciśnieniem. Szelest kurtki na drżącym ciele. Teraz...

Jeden, szybki ruch i było po wszystkim. Przeciąłem przedramię po wewnętrznej stronie, tnąc skórę, ścięgna, żyły i dochodząc do kości. Odrzucając nóż na bok, jęknąłem z bólu, kuląc się jak zbity pies. Cały czas patrzyłem. Widziałem grubą strugę krwi i rosnącą kałużę na podłodze. Słyszałem jej szum. Została mi minuta życia.

Wychodząc z krótkiego szoku, oparłem się o siedzenie, wznosząc oczy prosto w niebo. Momentalnie zrobiłem się spokojny. Drżała mi tylko poraniona ręka. Oddychałem głęboko i miarowo. Żadnych słów. Żadnych myśli. Po prostu pustka, taka, jaką sobie wyobrażałem. Trzydzieści sekund. Poczułem mrowienie nóg i rąk. Zaczęło mi się kręcić w głowie. Przed oczami pojawiły się jasne, pulsujące mroczki. Zacząłem słyszeć dzwonienie w uszach. Spuściłem wzrok, pobieżnie omiatając po raz ostatni stół. List... Nośnik danych... Tabliczki... Jedna szczególnie przykuła moją uwagę. Leżała na samej górze. Widniały na niej dwie cyfry. Jeden i zero. Dziesięć. A zatem... dziesięć... na dziesięć... Koniec. Mój koniec. Moja śmierć.

Continue lendo

Você também vai gostar

5.7K 290 151
trochę przekleństw może być są też shipy : sanegiyuu genmui obamitsu tankana Zennezu
20.6K 1.5K 104
nie muszę nic tłumaczyć zapraszam💋
0 401 3
Co tu dużo mówić, nazwa wszystko wyjaśnia
5.8K 124 107
BĘDE TU MIAŁA WSZYSTKIE WIERSZE MIŁOSNE DLA CHŁOPAKA ZAPRASZAM DO CZYTANIA