Spektrum czerni | Kuroshitsuji

By Aldern

2.1K 204 157

Wycinek historii ludzi, którym mniej lub bardziej w życiu nie wyszło i którzy z racji tego wpakowali się w ni... More

Jak to czytać, o ile to w jakimś sensownym wymiarze powstanie
1:S - Cenestezja mizantropa
2:Ag - Widok ludzi
3:S - Słodycz szkła
4:W - Arbitralny buchalter
5:S - Zwęglone interesa
6:A - Woń upału
7:S - Indyferentny lokator
8:W - Niechciany delegat
9:S - Niejasne koneksje
10:E- Kolporter obłudy
Playlista cz.1
12:A - Cena swobody
13:S - Bezbarwny horyzont
14:W - Skrywane urazy
15:S - Stare blizny
16:Gr - Nihilistyczny malkontent
17: S - Skrawki zwyczajności
18: Ag - Fala żaru
19:S - Niebezpieczna gra

11:S - Adherent amator

59 8 2
By Aldern


Przeczesywałem placami włosy chłopaka. Niepokojącym wydało mi się, z jaką łatwością mógłbym szarpnąć za nie i uderzyć jego głową o krawędź szafki czy ścianę. Najprawdopodobniej jego czaszka by tego nie wytrzymała. Skręcenie mu karku, kiedy siedział do mnie tyłem i nie podejrzewał niczego, również nie byłoby niczym trudnym, zostawiłoby nawet mniej bałaganu. Sprawiłoby mniej problemów niż duszenie, a dodatkowo zajęłoby mniej czasu.

– Co robisz? – zapytał.

Prawie nie było już po nim widać ostatnich przeżyć. Większość siniaków i zadrapań goiła się w zadowalającym tempie. Porządnie wypoczął, przesypiając kilka dni. To, że jadł za dwóch, czyli najwyraźniej za siebie i za mnie, pozwalało mu wrócić do sił. Cóż, młody organizm zazwyczaj szybko się regenerował, więc nie powinienem być zdziwiony. Im szybciej dojdzie do siebie, tym prędzej będziemy mogli wprowadzić w życie swój plan. Od dzisiaj stał się swoim martwym bratem Cielem. Nie zależało mi na tym, by wiedzieć, jak chłopak ma naprawdę na imię. Zakładałem, że ostatnim razem skłamał. Od teraz jednak zwracać się do niego miałem właśnie tym wymyślnym imieniem nieboszczyka.

– Patrzę, czy farba równo pokryła ci włosy.

– I jaki jest twój werdykt?

– Może być. Przynajmniej kolor nie przypomina tego sinopopielatego blondu, więc jest mniejsze prawdopodobieństwo, że ktoś cię rozpozna.

Zostawiłem w spokoju świeżo pofarbowane kosmyki, chociaż dzięki gładkości i delikatności, jaką zyskały, mógłbym spokojnie nazwać je miłymi w dotyku.

– Czarny kolor jest nudny – żachnął się.

– Moim zdaniem jest bardzo elegancki – odparowałem, nie uznając tego komentarza za przytyk do mojego wyglądu czy do barwy większości moich ubrań.

– Domyśliłem się, że tak uważasz, skoro sam farbujesz sobie włosy tak a nie inaczej.

Nie pytałem, skąd to wiedział. Łatwo było się domyślić, że ktoś, kto trzyma w domu zapas farby do włosów, najprawdopodobniej sam jej używa. Nikt nigdy nie zauważył moich ciemnobrązowych odrostów. Z jednej strony była to zasługa wysokiego wzrostu, z drugiej dbania o to, by nie rzucały się zbytnio w oczy.

– Jutro przyniosę ci brązowe soczewki – stwierdziłem. – Twoje oczy są zbyt charakterystyczne, żebyś się z nimi nie krył.

– Wszyscy, którzy je kiedykolwiek widzieli, teraz są zwęglonymi zwłokami, więc nie przejmowałbym się tym zbytnio.

– Masz robić, co ci powiem. Nabawiłem się już dostatecznie wielu problemów przez ciebie – próbowałem uciąć temat.

– Konkretniej jednego problemu i wcale nie jest to moja wina. Nie prosiłem cię, żebyś mnie zabierał do siebie – mamrotał, a ponieważ pokładał się na stole, prawie nie było słychać jego głosu.

– Wolałbyś, żeby skatowała cię tamtego wieczora banda skretyniałych osiłków? – zapytałem, a kiedy odpowiedziała mi jedynie cisza, dodałem: – Tak mi się zdawało.

Nie spodziewałem się, że będzie z nim tyle kłopotów, kiedy go tutaj przyprowadziłem. Liczyłem na to, że prędko się go pozbędę ze swojego życia z mniejszym lub większym zyskiem. Stanęło na tym, że Taker ma do mnie pretensje z nieznanych mi powodów, a ponieważ on miał jakieś podejrzane porachunki i zamiary wobec Phantomhive'ów, spodziewać się mogłem, że reszta półświatka również zainteresuje się jedynym prawowitym dziedzicem ogromnego majątku Vincenta.

Dobrze, niech no sobie jeszcze raz przypomnę, jak doszło do tego, że zgodziłem się pomagać temu niewdzięcznemu gówniarzowi...

Chłopak musiał wyczuć, że wypieranie się swojego pokrewieństwa z rodziną handlującą organami, nie miało sensu. Przyznał, że jest synem jednej z największych zakał tego miasta, o ile nie kraju, ale nie tym, którego wszyscy kojarzyli jako cudowne dziecko, niedoszły klejnot w koronie amerykańskiej medycyny. Był tym drugim dzieckiem, o którym opinia publiczna jak dotąd nie wiedziała, choć był bliźniakiem wspomnianego. Większość życia spędził w piwnicy swojego domu, który traktował bardziej jako zakład zamknięty. Z początku myślałem, że to, co chłopak mi mówił, było zwykłym kłamstwem, a jednak im więcej szczegółów zdradzał, tym bardziej wierzyłem w jego wersję wydarzeń. Nie wątpiłem w to, że chłopak siedzący w kuchni to brat bliźniak zmarłego Ciela Phanomhive'a. Nawet doskonale przeprowadzona operacja plastyczna nie dałaby takiego efektu. Poza tym blizna po postrzale zgadzała się z tym, co powiedział mi Othello o dziecku z różnobarwnymi oczami, które przyprowadził mu Vincent razem ze swoim synem.

Wiedział, czym zajmuje się jego rodzina i nawet brał w tym udział. Nie jako oprawca, a jako ofiara, co z początku mnie zdziwiło. Zdawałem sobie jednak sprawę z tego, że Vincent Phantomhive nie miał równo pod sufitem i nigdy się do niego nie zbliżałem, nie chcąc skończyć jako mielonka. Nie spodziewałem się jednak, że będzie skłonny pasożytować na swojej własnej krwi – w dość dosłownym sensie.

Nie znalazłoby się osoby w tym kraju, która o firmie Funtom by nie słyszała. Największe przychody zapewniała jej produkcja kosztownych kosmetyków, kremów do twarzy, balsamów do ciała i tym podobnych smarowideł. Rzekomo miały zatrzymywać one procesy starzenia, o czym świadczyć miała twarz dyrektora generalnego, który mimo czterdziestu lat odznaczał się nieskazitelną cerą dwudziestolatka. Cała Ameryka zazdrościła mu tej facjaty, co było niezłą dźwignią handlu. Nie dociekałem, co ładowali do tych wszystkich specyfików, kiedy dowiedziałem się, co stało za nieprzemijającą młodością Vincenta.

Pobierał krew od swojego dziecka, żeby odwirować z niej wszystko, co pomagało w utrzymaniu pięknej skóry – czynniki wzrostu, fibrynogen, lecz również komórki macierzyste. Ich zgodność tkankowa była na tyle duża, by nie groziło to żadną zagrażającą życiu i zdrowiu reakcją odpornościową ze strony jego organizmu. Iniekcja owego przesączu miała powodować błyskawiczną poprawę kondycji każdej z warstw skóry, dzięki czemu nigdy nie musiał martwić się zmarszczkami. Elżbieta Batory na miarę tego stulecia.

Nie mogłem udawać, że nigdy nie słyszałem o procederze okradania kogoś z jego krwi. Niekiedy słyszało się nawet o całych farmach ludzi, od których się ją pobierało, by później sprzedać na czarnym rynku. Niemniej jednak wstrzykiwanie sobie plazmy w twarz było dla mnie obrzydliwe, zwłaszcza jeśli pochodziła od innego człowieka. O-hy-da. Za każdym razem, kiedy o tym myślałem, przechodziły mnie ciarki.

Chłopak żył sobie tak w piwnicy, nie będąc nigdy zarejestrowanym w spisie ludności. Przecież jakby mu się przypadkiem zmarło z powodu zakażenia czy osłabienia, ciężko byłoby to zatuszować. Jednak kiedy nie istniał, podobnie jak ja, dla systemu prawa i niesprawiedliwości, takich obaw jego ojciec zwyczajnie nie miał. Stąd też nie szukano jego zwłok w zgliszczach dawnego domu, zwyczajnie nie zdawano sobie sprawy z jego obecności w tej posiadłości. Poniekąd byłem pod wrażeniem, że udało mu się wydostać z tego płonącego molocha.

Takich historii nigdy nie opowiadało się łatwo, ani też nie słuchało się miło, dlatego tak rzadko wypływały na powierzchnię. Nie oznaczało to oczywiście, że nieczęsto do podobnych sytuacji dochodziło. W dobrych domach działy się takie rzeczy, o której prasie i mass mediom się nie śniło. Chociażby te wszystkie zabójstwa dokonane w afekcie w rezydencji Kadarów. Ile ja stamtąd ciał wywiozłem...

– Idę do sklepu, przynieść ci coś? – zapytałem, wiążąc sznurowadła glanów. Ściemniło się, dlatego ciężkie obuwie wydawały się lepszym wyborem od zwykłych trampek. Metalowe noski w masywnych butach niezaprzeczalnie się przydawały.

– Mleko czekoladowe.

Nie bałem się, że młody gdzieś zwieje. Doskonale wiedział, że nie może czuć się na ulicy bezpiecznie. Zdążył się już o tym przekonać, w końcu w dniu jego wyjścia na wolność został pobity. Teraz musiał uważać, żeby nie dorwał go Taker, jakiekolwiek miał ku temu powody. Prawdopodobnie mogli chcieć się go pozbyć także najbliżsi krewni, którzy teraz ustawiali się w kolejce do spadku. Zabawnie byłoby obserwować jak Madame Red i Francis Midford skaczą sobie do gardeł, próbując ustalić, która z nich ma większe prawa do majątku Phantomhive'ów. Chłopak wiedział, że będzie potrzebować kogoś, kto będzie pilnować jego pleców. Akurat tak się złożyło, że znajdowałem się najbliżej, więc tę zaszczytną funkcję na początku zaproponował mnie.

Nie byłem na tyle głupi, by robić to z dobroci serca i on doskonale o tym wiedział. Nie miałem interesu w robieniu sobie wrogów u wpływowych szumowin, które z łatwością mogłoby się mnie pozbyć. Nie, dopóki nie zaproponowano mi połowy tej fortuny, co skutecznie uniezależniłoby mnie od Takera i pozwoliło wyjechać choćby na drugi koniec świata, płacąc odpowiednią działkę za milczenie każdemu, kto by mnie widział w podróży. Ciężko było odrzucić taką ofertę, zwłaszcza że testy genetyczne, które młody mógłby wykonać na dowód swojego niepodważalnego pokrewieństwa, wydawały się właściwie niepodważalne.

Najgorsze było to, że on kobiety, z którymi spotka się w sądzie, zna gorzej niż ja. Nie wiedział nawet, czy miały świadomość tego, że Phantomhive miał dwójkę synów, chociaż zakładał, że zdawały sobie sprawę z jego wykorzystywania. Nigdy ich nie spotkał. Nie umiał też powiedzieć, jaki charakter miał jego brat, którego one najprawdopodobniej znały. Czy dałoby się usprawiedliwić każde podejrzane zachowanie z jego strony tym, że cała jego rodzina zginęła w wyniku pożaru domu, więc był wstrząśnięty? Występowanie w sądzie przeciwko nim było niczym porywanie się z motyką na słońce. Oszukanie wszystkich ludzi zaangażowanych w proces nie będzie łatwe, zwłaszcza że najprawdopodobniej spróbują zmieść nas z planszy.

Normalnie próbowałbym wykorzystać przewagę, którą dawało mi to, że one obie nie zdawały sobie sprawy z mojej obecności. Jednak zmartwychwstanie Ciela Phantomhive'a zaraz po tym, jak zginęły jego ciotki? To byłoby zbyt podejrzane.

Oficjalnie policja nadal nie ustaliła niczego w sprawie podpalenia rezydencji Vincenta. Dotychczas nie zdarzyły się podobne przypadki w dzielnicy bogaczy, co przemawiało za tym, że motywem mogła być zemsta. Jeżeli chodziło o podziemie, Vincent miał niemało wrogów, chociaż większość bałaby się na niego rzucić. Część psycholi była z kolei zafascynowana jego nieprzemijającą urodą, ale czy któryś z ich chorych instynktów kazałby im spalić go na wiór?

Nieoficjalnie policja ociągała się ze śledztwem. Ktoś z góry starał się o to, by przebiegało możliwie jak najwolniej, co nie przekładało się jednak na pieczołowitość jego prowadzenia. Warto było mieć znajomych wśród gliniarzy, zresztą nasze interesy często nie było ze sobą sprzeczne. Wydanie kogoś w ręce zaprzyjaźnionych mundurowych sprawiało, że niekiedy przymykali oni oko na moje "drobne" wykroczenia. Ja miałem spokój, oni awans, czego chcieć więcej?

Dałem się w to wciągnąć dla pieniędzy. Dla nich godziłem się również na uprzednie zadania, a jednak odczułem z tego powodu lekki niesmak wobec siebie, jakbym znów sprzedał swoje ciało. Zbyłem jednak to wrażenie. Nie takie rzeczy się robiło dla mniejszego szmalu. Zresztą wystąpienie przeciwko Red, handlującą ludźmi, i Middford, będącą szychą w rządzie, mając jednocześnie Takera za plecami, wydawało się całkiem interesującym zajęciem na resztę upalnego lata. Musiałem mieć nierówno pod sufitem, żeby tak myśleć. Prosiłem się o kulkę w głowę teraz, kiedy niemal udało mi się zebrać wystarczająco dużo środków, by zostawić za sobą to parszywe miasto. Jednak na myśl o tym przekręcie, uśmiechnąłem się, mimowolnie stukając kolczykiem o zęby.

Choć był dopiero wczesny wieczór, na ulicach było pustawo. Wszyscy wiedzieli, że włóczenie się w tej dzielnicy o niewłaściwych porach skończyć się może nożem w boku albo czymś gorszym. Amatorzy nocnych imprez nie decydowali się wracać do swoich domów, dopóki słońce nie zaczęło rozjaśniać zasnutego smogiem nieba. Nie próbowałem zgrywać odważnego ważniaka, zwyczajnie znałem okoliczne ulice jak własną kieszeń. Szkoda, że zapuszczające się w tę okolicę półmózgi nie spodziewały się tego. Gdyby były stąd prawdopodobnie nie próbowałyby na mnie żadnych sztuczek. Tutaj łatwo było kogoś pobić, okraść czy skatować, nie narażając się przy tym na złapanie przez policję czy uwiecznienie na monitoringu.

Taaa...

Odwróciłem się szybkim i sprawnym ruchem, gdy usłyszałem za sobą chrzęst drobnych kamyków pod butami. Gdybym zastygł w bezruchu, kastet mógłby uszkodzić moją głowę. Czułem, jakby świat zwolnił, kiedy odsuwałem się na bok. Obrzuciłem napastnika spojrzeniem pełnym rozczarowania i wzgardy, czego zapewne nie zauważył. Nie panował nad swoim ciałem, więc gdy jego uzbrojona pięść nie napotkała celu, przechylił się do przodu. Wykorzystałem to. Kopnąłem go w nogę, którą chciał się podeprzeć, więc upadł niezgrabnie na chodnik.

– Amatorzy – prychnąłem, rozglądając się chwilę naokoło. Nikogo w pobliżu już nie było, a starsza kobieta, idąca drugą stroną ulicy, odwróciła wzrok, kiedy zerknąłem na nią.

Skupiłem się na nieporadnie zbierającym się z chodnika osobniku. Aż głupio było odwdzięczać się takim pięknym za nadobne, tak żałosne wrażenie sprawiali. Nadepnąłem mu zwyczajnie na plecy, przygniatając jedną nogą z powrotem do zapuszczonego chodnika. Wił się jak robactwo.

– Znam cię. Niedawno pastwiłeś się nad moim znajomym.

Właściwie jedynie głośno myślałem w tamtej chwili, a jednak ruchy mężczyzny pode stały się bardziej paniczne.

Śmieć.

Robiąc jeden dłuższy krok, przydeptałem mu rękę. Swoje ważyłem, buty miały twardą podeszwę, kastet zadziałał podobnie do dźwigni, a jego krzyk rozniósł się wśród budynków i drzew ulicy.

Właściwie nie bawiłem się w żadne wymierzanie sprawiedliwości. Nie miałem z nią chyba zbyt wiele wspólnego. Już prędzej brałem odwet za próbę rozbicia mi czaszki, chociaż to również nie chodziło o to. Czy była to z mojej strony vendetta za dawne uśmiercenie mojej godności, której doświadczyłem ze strony podziemia. Właściwie nie mogłem przeczyć. W półświatku zawsze ktoś ponosił konsekwencje przewin. To, czy były jego, czy kogoś innego właściwie nie miało większego znaczenia.

Nie mogłem powstrzymać uśmiechu, kiedy poczułem adrenalinę rozpływającą się po ciele wraz z krwią. poganianą przez serce.

Jednego dzisiaj byłem absolutnie pewny. Coś ze mną było nie w porządku. Ale do tego wniosku zdążyłem dojść już wcześniej.

-------------------------------------------------------------

Butelka z ciemnobrązowym płynem stuknęła cicho o stół, gdy już ją odstawiłem. Zostawiłem na niej brudną smugę, ale nie zmieniało to przecież smaku tego, co było w jej wnętrzu. Przez upał czułem się bardziej lepki i brudny po powrocie do domu. Chociaż nie była to jedynie wina gorąca.

– Dzięku... – Ciel, dotychczas wyglądający przez okno na zapyziałą przestrzeń między kamienicami, którą już dawno temu opanowały koty, odwrócił się w moją stronę. – O Jezu, co ci się stało?! – Jego różnobarwne tęczówki ustąpiły błyskawicznie rozszerzającym się źrenicom.

– Spotkałem na spacerze znajomego – odpowiedziałem, nie widząc niczego nadzwyczajnego w stanie, w którym wróciłem do domu. Widziałem, nie słaniałem się, a poza pulsującym bólem w niektórych częściach ciała i rany na łuku brwiowym nic mi nie dolegało.

– Co? Jak to znajomego? Napadli was? – Wywróciłem oczami, słysząc te pytania. Zamiast odpowiadać na nie skupiłem się na rozpakowywaniu skromnych zakupów. Robienie większych nie miało sensu. Zamierzałem niedługo zawinąć się z tego miejsca i zagnieździć się gdzie indziej. Wiedziałem nawet, kogo poproszę w tej kwestii o pomoc. – Sebastian?

Chłopak zbliżył się do mnie. Dokonał przy okazji dokładniejszych oględzin. Strzepnąłem pył i kurz ze swojej koszulki, zupełnie jakby ona była największą ujmą na moim wyglądzie, a nie krew spływająca w dół twarzy. Nie leciała na tyle szybko, żeby się tego obawiać, chociaż prawdopodobnie szybko dopadnie mnie opuchlizna. Cóż, przynajmniej miałem zabawę.

– Nie zadawaj tylu pytań. Szybko przywykniesz do tego, że zdarza mi się tak wyglądać, zapewniam cię – starałem się uciąć temat, zanim znów się odezwie.

– Okay.... – mruknął powoli, robiąc parę kroków w tył.

Otarłem twarz papierowym ręcznikiem, żeby za chwilę przejrzeć się w szybie. Stwierdziłem zadowolony, że obędzie się bez szycia. Znaczy no u mnie się obędzie bez szycia, u niego... heh. Uważałem za śmiesznych gówniarzy, którzy co najwyżej potrafili grupą pobić słabszego od siebie lub co najwyżej zaatakować kogoś bezbronnego. Umówmy się, nie miałem przy sobie nawet niczego ostrego. Bicie słabszych nie wydawało mi się zabawne, ale takim jak on przydają się takie lekcje.

– A mogę ostatnie? – Usłyszałem, gdy skupiłem wzrok na drugiej postaci odbijającej się w szybie.

– Dobra, dajesz.

– Czym właściwie się zajmujesz?

Spojrzałem na niego wymownie. Ciemniejąca ciecz spływała mi po szyi i wsiąkała w kołnierz.

– Patroszę ciekawskich chłopców – mruknąłem, jakby faktycznie takie było moje codzienne zajęcie. Przeliczyłem się, sądząc, że to go uciszy.

– Dobra, to znaczy, że tym snajperskim karabinem strzelasz do wróbli w dni wolne. – Ruszył głową, jakby przytakiwał samemu sobie. – Trzymasz jeszcze inne ciekawe rzeczy u siebie. Co? To nie są pytania, to jedynie głośne myślenie.

– Myślisz, że zgodziłbym się skakać za ciebie do gardeł twoim ciotkom, gdybym zajmował się czymś legalnym? Czy ja ci wyglądam na prawnika, cukiereczku?

– W tej chwili nawet nie w najmniejszym stopniu – odpowiedział, wymownie zerkając na moje ubrudzone ubranie. Znów zbliżył się do okna. Nie wyglądał już na specjalnie przejętego sytuacją. – Nie zmuszę cię do mówienia, więc nie będę nawet próbował. – Strzepnął z parapetu jakieś okruszki.

– Nie sądzę, żeby wiedza na temat tego, z jakiego gówna będę się skrobać do końca życia, była ci potrzebna – stwierdziłem, zanim w mojej kieszeni zawibrowała komórka.

– Możliwe że nie – odpowiedział, gdy unosiłem urządzenie do twarzy. – Chociaż wolałbym wiedzieć coś na ten temat, jeśli zostaniesz...

...mokra plama na chodniku. – Usłyszałem zaraz po naciśnięciu zielonej słuchawki przysłoniętej nieco przez pęknięcie ekranu. – Masz z tym coś wspólnego?

Ronald Knox. Bez stopnia, bo nigdy go nie pamiętałem. W szeregach policji raczej żółtodziób, dlatego zbyt wysoko w jej hierarchii być nie może. Poznaliśmy się przypadkiem dawno temu na jakimś statku wycieczkowym. Ja odbierałem z niego towar o wątpliwej legalności do przetransportowania natomiast on... co tam robił? Nie przypominam sobie, by robił coś poza degustacją różnego rodzaju alkoholi, które wycieczkowiec miał mu do zaoferowania. Nie będę oceniać jego sposobów spędzania wolnego czasu.

– Ja? Nie wiem, o czym mówisz, dopiero co wróciłem do domu – mruknąłem kpiąco.

Ronald wiedział, że miałem za uszami niemało przewinień, jednak nigdy na niczym mnie nie przyłapano. Moje odciski palców czy próbki DNA nie mogły znajdować się w żadnej instytucji mogącej przechowywać podobne informacje, będąc jednocześnie powiązane imiennie z moją osobą. Dla reżimu nadal byłem jedynie duchem, pałętającym się po ulicach Los Angeles. Tak powinno zostać.

– Wolałbym jednak, żeby twoi koledzy nie zajmowali się zbyt dokładnie jego oględzinami. – Na pewno ślady mojej krwi zostały na jego ubraniu. – Żyje, więc wszystko jest w porządku. Być może dostanie lizaka od chirurga, jak go tam zabierzecie. W zamian mam ci do zaoferowania coś ciekawego.

Okay, a nie boisz się, że poda twój rysopis?

– Załatwiłem to. W najbliższym czasie nie będzie chciał poruszyć nawet gałką oczną, a co dopiero szczęką. – Dotarło do mnie parsknięcie rozmówcy. – Wyjaśnijmy sobie jedno – zacząłem poważnym tonem. – To była jedynie samoobrona – rzekłem już zupełnie lekkim głosem, chociaż kątem oka dostrzegłem, że chłopak przysłuchujący się rozmowie drgnął.

No dobra, nieważne. Co dla mnie masz? – zapytał. Słyszałem, jak wsiadł do radiowozu. Teraz siorbał jakiś napój przez słomkę.

– Jeżeli obiecasz mi, że przez miesiąc policja na pewno nie zainteresuje się zbytnio moimi poczynaniami, wydam ci najlepszego hackera po tej stronie globu. To chyba niezła okazja na awans, co nie?

Ronald zakrztusił się czymś. Nie do końca wiedziałem, czy zachłysnął się napojem, czy plastikowa słomka ugrzęzła mu w gardle jak przybrzeżnej rybie. Wywróciłem oczami, słysząc jego charczenie. Nie był jedynym człowiekiem w policji, którego znałem, no ale skoro się już napatoczył, to mogłem wykorzystać go do pozbycia się ogona. Nie chciałem martwić się Takerem, więc jeżeli mogłem go przynajmniej na jakiś czas usunąć z gry, zamierzałem to zrobić.

Spodziewałbym się, że będzie mieć mi za złe, jeżeli zorientuje się, że to ja go wydałem. Najwyższy czas jednak się od niego odciąć, skoro będę potrzebować już od niego żadnych kontaktów. Skinąłem głową bezmyślnie, jakbym samego siebie chciał przekonać, że takie podejście jest właściwe. Łatwo było się domyśleć, że media oszaleją, kiedy tylko wiadomość o pojawieniu się dziedzica Vincenta wypłynie. Nie chciałem ryzykować, że Taker w jakiś sposób sprawi, że mój bilet na wolność wyślizgnie się z rąk. Nie mógłbym zapomnieć, że ten dzieciak go interesował. Niedawno przecież dał mi do zrozumienia, że przypuszczał, że trzymałem go u siebie i z pewnością tak tego nie zostawi. Należało wykonać pierwszy ruch, zanim on to zrobi.

– Zastanów się nad moją propozycją, a potem zadzwoń. Jeżeli coś schrzanisz albo się wygadasz, wiem gdzie mieszkasz, nie zapominaj o tym – zacmokałem, rozłączając się.

Nie ma to jak pobicie, szantaż i zdrada jednego dnia. W mojej sytuacji ciężko powiedzieć, czy się staczałem, czy bardziej przykładałem do pracy.

– Zawsze tak rozwiązujesz problemy?

– Tak to znaczy jak? Przemocą? Ten sposób jeszcze nigdy mnie nie zawiódł.

Spojrzałem na niego. Wzrok miałem zapewne mniej beznamiętny niż zazwyczaj. Na razie wszystko układało się tak, jakbym sobie tego życzył, ale spodziewałem się, że to tylko kwestia czasu, dopóki jakaś kłoda nie spadnie mi niby przypadkiem pod nogi.

Fałszywy Ciel Phantomhive stał sobie spokojnie w mojej kuchni niby żywy czek na na milion dolarów. Nie przypominał już tak bardzo dawnego siebie, ale o to mi chodziło, gdy farbowałem mu włosy i obiecałem soczewki kontaktowe. Uzgodniliśmy, że załatwimy sprawę starając się rzucać w oczy jak najmniej. Zero pokazywania się telewizji, zero wywiadów dla gazet, które rzuciłyby się na chłopaka jak sępy na padlinę. Gdyby wzbudzał zainteresowanie na ulicy, gdy tylko wychyli na nią nos, bylibyśmy łatwym celem.

Teraz to ja odpowiadałem za to, jak długo chłopak jeszcze będzie oddychał i czy nie będzie tego robić przez rurkę podłączoną do szpitalnej maszynerii. Nie do końca wiedziałem, czy pełniłem funkcję bliższą ochroniarzowi czy niańce. Niemniej jednak nie zamierzałem dopuścić do tego, by ktokolwiek strącił mu chociaż włos z głowy.

Jeżeli już coś robiłem, robiłem to porządnie.

– Bierz karabin. Spakuję swoje rzeczy. Jedziemy na wycieczkę nad morze.

Continue Reading

You'll Also Like

81.5K 2.2K 60
tytuł mówi sam za siebie <3 Talksy są mojego autorstwa, zabraniam kopiowania ich
889 130 10
Hejka! Tutaj będziecie oznaczać osoby które np są zajebiste
56.6K 3.7K 71
Elizabeth Moon, uczennica LO, z pozoru cicha, niczym nie wyróżniająca się nastolatka. Lecz nie bez powodu mówią na nią Lilith. Dziewczyna spotyka na...
8.4K 216 30
Główna bohaterka to Livia Wiśniewska czyli siostra Karola Friza Wiśniewskiego jest menadżerką i fotografką Genzie w skrócie dużo pomaga Karolowi Nata...