Be your own anchor || One-sho...

By lupinpoesy

182K 1.9K 2K

Prompty oraz one-shoty, zapraszam do czytania. More

drarry - "amortentia"
drarry - "his little wolfie"
larry - "kiss cam"
yoonmin - "chic cafee"
larry - "wedding day"
johnlock - "he needs you"
larry - "christmas time"
larry - "christmas wish"
larry - "good boy"
taekook - "porn star"
drarry - "library"

johnlock - "i'm nothing without you, sherlock"

3.1K 134 19
By lupinpoesy

Sherlock siedział spokojnie w swoim fotelu z dłońmi ułożonymi w tak zwaną piramidę, czekając na pojawienie się Johna.

Jego twarz przyozdabiał fioletowy siniak, umiejscowiony tuż pod lewym okiem. Oddychał powoli, ponieważ każdy, najmniejszy ruch sprawiał mu ból — miał mocno poobijane żebra, na szczęście raczej nie połamane. Mimo tego na jego ustach gościł mały, zadowolony uśmiech. Oczy miał delikatnie przymknięte.

John był bezpieczny. Tylko to się liczyło.

John i Rosie. — Dodał po chwili.

Po śmierci Mary za priorytet, za swój główny cel, za świętość postawił sobie bezpieczeństwo Johna i jego córki. Wcześniej obiecał chronić ich trójkę — niestety, obietnicy tej nie dotrzymał. Mary nie żyła i to, według Holmesa, było jego wina. Nie było dnia, żeby nie obwiniał się o tą całą tragedię i mimo iż John już dawno mu wybaczył i, przede wszystkim, nie obwiniał Sherlocka, jego myśli cały czas powracały do tamtego pamiętnego dnia, analizując dokładnie sytuację i wymyślając przeróżne scenariusze tego, jak to wszystko mogłoby się wtedy potoczyć. W każdym z nim pani Watson wciąż żyła.

Kiedy usłyszał dochodzący z dołu hałas, powoli uchylił powieki, spoglądając w kierunku drzwi.

Krótka rozmowa z panią Hudson, cichy śmiech, kroki na schodach, gaworzenie Rosie, chwila zawahania, zanim złapie za klamkę i otworzy drzwi.

Sherlock przybrał kamienny wyraz twarzy, kiedy John spojrzał na niego, skinął głową na powitanie i uśmiechnął się.

— To już wszystko? — Zapytał, ruchem głowy pokazując na torbę, przewieszoną na ramieniu mężczyzny.

John niedawno postanowił wrócić na Baker Street, oczywiście wcześniej kilka razy upewniając się, że Sherlock nie ma nic przeciwko — teraz dołączyła do nich Rosie i, cóż, mężczyzna musiałby trochę zmienić swoje zwyczaje. Holmes zgodził się bez zastanowienia, cieszył się, że Watson chce wrócić. Jeśli ten dłużej by z tym zwlekał, sam miał zamiar mu to zaproponować.

— Tak. Ostatnie zabawki Rosie — odparł, zsuwając torbę z ramienia, a następnie postawił córeczkę na ziemi i rozebrał ją. Dziewczynka od razu pobiegła do swoich zabawek, śmiejąc się uroczo. John przez chwilę obserwował ją, potem jednak przeniósł swój wzrok na Sherlocka. Mężczyzna widział jego niezadowoloną minę, lecz postanowił udawać, że nie wie o co chodzi.

— Ma bardzo dużo zabawek.

— Gdzieś ty znowu był, Sherlock? — Zapytał, starając się, żeby jego głos brzmiał spokojnie.

Nie był to pierwszy raz, kiedy widział mężczyznę w takim stanie i mimo iż zawsze starał się to ignorować, kiedy Holmes mówił mu, że to nic takiego i nie ma się co niepotrzebnie martwić, teraz po prostu miał tego dość. Chciał wiedzieć co się wokół niego dzieje, Sherlock jednak wykluczał go z każdego śledztwa, mówiąc iż teraz musi zająć się córką.

— Nigdzie...

— Sam sobie to zrobiłeś? — Przerwał mu, siadając na drugim fotelu, ani na moment nie odrywając wzroku od ciemnowłosego.

— John, już ci mówiłem, że nie ma o czym mówić. Sprawy w których ostatnio uczestniczę są nieco bardziej skomplikowane i...

— I ty myślisz, że ja ci wierzę?

— Powinieneś.

— Nie. Nie wierzę ci, Sherlock. Coś przede mną ukrywasz i chcę widzieć co. — Uniósł nieco głos, lecz szybko się opanował, kiedy jego wzrok powędrował w stronę Rosie. — Sherlock, do cholery, mam prawo się martwić. Mam prawo i będę to robił, ponieważ straciłem już Mary i naprawdę nie widzi mi się strata drugiej i teraz jedynej najbliższej mi osoby. Oprócz ciebie i Rosie tak naprawdę nie mam nikogo. Więc, proszę cię, nie denerwuj mnie, nie dawaj mi kolejnych powodów do zmartwień i powiedz co się dzieje — zakończył, wzdychając cicho.

Kiedy Holmes przez dłuższą chwilę się nie odzywał, John wstał, podszedł do niego i kucnął, po czym, nim ten zdążył w jakikolwiek sposób zareagować, ujął jego twarz w dłonie i przyjrzał się siniakowi, marszcząc brwi.

— Ktoś miał niezły prawy sierpowy — powiedział, cofając ręce i kiedy Sherlock myślał, że mężczyzna wróci na swoje miejsce, ten oparł dłonie na jego kolanach i zaczął intensywnie się w niego wpatrywać.

— Co?

— Powiesz mi? Nie odpuszczę. Nie tym razem.

— Obiecałem sobie, po... Po śmierci Mary, że będę was chronić — powiedział nagle.

— I postanowiłeś brać udział w jakichś nielegalnych walkach?

— Co?

— Chcę wiedzieć skąd masz te wszystkie rany i siniaki, na miłość boską!

— Eliminuje... Chociaż nie, eliminuje to złe i brzydkie słowo. Pozbywam się również... Nieważne. Pozbywam się ludzi, którzy są zagrożeniem dla ciebie i Rosie.

— Przepraszam bardzo, a są tacy?

— Mary miała dużo wrogów — odparł.

— Zabijasz ich?

— Nie, oczywiście, że nie. Tropię ich, a później przekazuję Mycroftowi. Czasami muszę się jednak trochę napracować.

— Nie mogłeś mi tego powiedzieć od razu? — John westchnął, przecierając twarz dłonią.

— Nie, ponieważ starałbyś się mnie od tego odwieść. W najgorszym wypadku chciałbyś dołączyć.

John uśmiechnął się pod nosem, kiwając głową.

— Racja. Zbyt dobrze mnie znasz.

— Jesteś łatwy, John — odparł, a kiedy Watson zareagował głośnym śmiechem, mężczyzna zmarszczył brwi. — Dlaczego się śmiejesz?

— To zabrzmiało dość dwuznacznie.

— Co takiego?

— To, co powiedziałeś. Jesteś zbyt łatwy, John — powiedział, cały czas cicho się śmiejąc. Holmes uniósł brew, samemu pozwalając sobie na ledwo zauważalny uśmiech.

— Jesteś zły?

— Oczywiście, że tak. Niepotrzebnie narażasz się na niebezpieczeństwo.

— Nieprawda. Nie niepotrzebnie. Robię to dla ciebie i Rosie. Żebyście byli bezpieczni.

— Nie, Sherlock. Po pierwsze, nie mamy pewności, że ci ludzie w ogóle o nas wiedzą.

— Wiedzą, John.

— A nawet jeśli, równie dobrze mogliby zająć się tym ludzie Mycrofta, a nie ty, narażając tym swoje życie!

— To ja obiecałem was chronić, nie ludzie Mycrofta.

— Cholera — sapnął, podnosząc się i zaczynając krążyć po pomieszczeniu tam i z powrotem. — Dlaczego jesteś taki uparty?

— Nie jestem uparty. Po prostu złożyłem obietnicę i staram się jej dotrzymać. Jednej niestety nie potrafiłem, więc... — Przerwał , biorąc głęboki oddech.

— Sherlock. — John westchnął ciężko, zatrzymując się i spoglądając na przyjaciela smutnym wzrokiem. — Powiedziałem ci już, że nic, co się wtedy wydarzyło, nie jest twoją winą. Rozumiesz? Przestań się w końcu o to obwiniać.

Holmes wstał powoli, podchodząc do Johna. Zacisnął mocno wargi, spoglądając w oczy mężczyzny.

— To jest moja wina, John. Ja to wiem i ty również. Wiem, że mi wybaczyłeś, lecz ja sobie nie i... Po prostu chcę, żebyście byli bezpieczni. Codziennie w myślach układam sobie scenariusze tamtej sytuacji i w każdym z nich Mary żyje. — Sherlock sam był zdziwiony tym iż się otworzył i zaczął mówić Johnowi wszystko, co do tej pory siedziało jedynie w jego głowie. — Zrobiłem coś źle, coś źle powiedziałem i ucierpiała na tym Mary. Gdybym wtedy nie zaczął się wymądrzać, nie sprowokowałbym tej kobiety i wszystko potoczyłoby się inaczej. Mogłem uratować...

— Sherlock, nie! — John krzyknął, zwracając tym samym uwagę Rosie. Spojrzał na nią, uśmiechając się na tyle, na ile był w stanie. — Spokojnie, kochanie. Nic się nie dzieje. Baw się dalej — powiedział delikatnym tonem głosu, a kiedy dziewczynka wróciła do zabawy, przeniósł wzrok z powrotem na Sherlocka, który wpatrywał się w niego z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Watson złapał go za rękę i pociągnął w stronę kuchni, stając tak, by mieć dobry widok na córkę. — Sherlock, musisz przestać. Tak, na początku obwiniałem cię za wszystko, ale tylko dlatego, że byłem zrozpaczony, a nie dlatego, że tak właśnie myślałem. Ani przez moment nie uważałem, że to, co się wydarzyło, jest twoją winą i ty też powinieneś przestać. Przestań się w końcu obwiniać, bo to naprawdę nie przywróci Mary życia. Nic nie zwróci jej życia i powinieneś się z tym pogodzić tak, jak ja to zrobiłem. Nie wiesz też co by się wydarzyło, gdybyś zachował się inaczej, więc, cholera, przestań.

— Wystarczyłoby, żebym do was nie napisał i załatwił to sam — odparł, opierając się o ścianę za sobą i z trudem łapiąc oddech.

— Mary byłaby wściekła.

— Ale nadal by żyła — powiedział, gryząc mocno wargę.

— Boże. — John jęknął bezradnie, przesuwając dłońmi po włosach. — Co mam zrobić, żebyś przestał w końcu się obwiniać i o tym myśleć?

Sherlock pokręcił głową, następnie ją spuszczając.

— Cierpiałeś, cierpisz i będziesz cierpiał, a ja nie mogę znieść myśli, że to moja wina, bo...

— Bo?

— Bo jesteś dla mnie ważny, John.

— Ty dla mnie również, Sherlock.

— Nie w tym sensie — westchnął, biorąc z trudem kolejny, głęboki oddech. — Jestem potworem.

— O czym ty, do cholery, mówisz?

— Jakaś mała cząstka mnie cieszyła się. Cieszyła się z powodu śmierci Mary, rozumiesz?

— Problem polega na tym, że nie. — Mina Watsona nie wyrażała nic innego jak ogromne zdezorientowanie.

— Cieszyłem się z jej śmieci, ponieważ to sprawiło, że miałem jakąkolwiek szansę.

— Szansę na co, Sherlock?

— Na ciebie.

— Na mnie?

— Tak. John. I nie udawaj, że nie rozumiesz, ponieważ bardzo dobrze wiem, że wiesz o czym mówię — mruknął. — Kochałem Mary. Na swój sposób ją kochałem mimo iż twój związek z nią sprawiał, że ja już całkowicie nie miałem żadnych szans. Dlatego jestem potworem, John. Ucieszyłem się z śmierci kogoś, kogo kochałem. Kogo ty kochałeś. Potrafisz to zrozumieć? Bo ja nie. Nie rozumiem siebie. Wiem co teraz zrobisz. Weźmiesz Rosie i już nie wrócisz. I okej, zrozumiem to. Naprawdę. — Odwrócił wzrok, nie oczekując od Watsona żadnej odpowiedzi. Czekał na to aż ten po prostu uderzy go w twarz, lecz nawet to się nie wydarzyło. Odcknął się dopiero wtedy, kiedy usłyszał głośny trzask zamykanych drzwi. Wyszedł z kuchni i rozejrzał się po pomieszczeniu. Zmarszczył brwi, widząc iż Rosie nadal tam jest, bawiąc się. Na stoliku zauważył kartkę, więc od razu po nią sięgnął.

Zaopiekuj się Rosie. Wrócę wieczorem. John.

Mężczyzna westchnął głośno, spoglądając na dziewczynkę, która teraz obserwowała go z szeroko otwartymi oczami.

— Tata poszedł — powiedział, podchodząc do niej. Pochylił się i z trudem wziął ją na ręce. — Pójdziemy na układ. Ty coś zjesz i pójdziesz spać,  w zamian za to pójdę z tobą na spacer i pójdziemy na lody, nie mówiąc nic tacie. Co ty na to? — Zerknął na nią, a widząc jak Rosie cały czas się w niego wpatruje, westchnął. — Proszę. Naprawdę cię lubię, ale nie mam teraz głowy do tego, żeby się tobą zajmować. — Ruszył w stronę kuchni. John rano zostawił w lodówce dwie butelki z mlekiem, więc teraz wystarczyło je jedynie podgrzać.

Posadził dziewczynkę w krzesełku, a przygotowując dla niej mleko, myślami cały czas wracał do odbytej rozmowy z Johnem. Zaczął żałować, że o wszystkim mu powiedział — nie miał pojęcia dlaczego w ogóle zaczął, a jak już to zrobił, po prostu nie mógł przestać.

Podając butelkę Rosie, jego myśli były naprawdę daleko, lecz w porę się otrząsnął i zabrał ją małej, sprawdzając temperaturę mleka tak, jak nauczył go John. Wszystko było w porządku, więc oddał ją dziewczynce, która była o krok od rozpłakania się.

— Pamiętaj jaki był nasz układ, mała — powiedział, kiedy ta zaczęła łapczywie pić. Zsunął marynarkę z ramion, zawieszając ją na oparciu krzesła. — Twój tata prawdopodobnie mnie nienawidzi, ale wiesz co? Ma do tego absolutne prawo. Zraniłem go. I to nie raz.

— Tata. — Rosie powtórzyła po nim, dość niewyraźnie. Sherlock nie miał pojęcia dlaczego to słowo wywołało u niego uśmiech — chwilowy, lecz szczery.

— Tak, Rosie. Tata — przytaknął.

— Tata.

— Tak. Zapewne znowu się wyprowadzicie, więc się nie przyzwyczajaj.

— Tata.

— Gadam do dziecka, które zupełnie mnie nie rozumie. Naprawdę się staczam. — Holmes podkręcił głową.

— Tata.

— Wystarczy.

— Tata.

— Rosie.

— Tata. — Mała zachichotała, pijąc i równocześnie wyciągając jedną rączkę w jego stronę. — Tata.

— Och, nie. Ja nie jestem twoim tatą. John jest twoim tatą — odparł, podchodząc do niej i biorąc na ręce.

— Tata — zaśmiała się, rączkę z butelką wyciągając w stronę jego twarzy.

— Nie chcesz? — Uniósł brew, zabierając butelkę, a kiedy dziewczynka wtuliła twarz w jego szyję, zmarszczył brwi.

— Tata.

Holmes westchnął, ruszając z dziewczynką do sypialni Johna, gdzie znajdowało się jej łóżeczko.

— To jak? Idziesz spać? — Zerknął na tulącą się do niego Rosie. Kiedy kładł ją do łóżeczka, ta dość niechętnie go puściła, lecz kiedy w końcu to zrobiła, od razu wtuliła się w misia, który leżał obok. Mężczyzna sięgnął po kocyk, przykrywając nim dziewczynkę i poczekał aż ta zaśnie, a kiedy to się stało, wyszedł z sypialni, nie zamykając za sobą drzwi.

Z jękiem opadł na fotel, chowając twarz w dłoniach. Po chwili jednak wyprostował się i rozpiął koszulę, przez chwilę przyglądając się ogromnym siniakom na swoim torsie i brzuchu. Dotknął palcem miejsca gdzie czuł największy ból i zacisnął mocno wargi, starając się nie skrzywić.

— Możliwe, że jednak jest złamane — mruknął sam do siebie, opadając do tyłu i przymykając na chwilę powieki.

Kiedy ponownie je otworzył, na zewnątrz było już ciemno, a w pokoju świeciła jedynie mała lampka. Zerknął w dół, kiedy poczuł jakiś ciężar na brzuchu i uniósł brew, widząc okład.

— Masz złamane żebro. Powinieneś jechać do szpitala. — Usłyszał głos Johna, przez co jego głowa automatycznie powędrowała ku górze. Zobaczył mężczyznę, siedzącego na drugim fotelu i spoglądającego na niego z troską wymalowaną na twarzy.

— Nic mi nie jest — odparł, chociaż to zdecydowanie nie była prawda. Ból był niewyobrażalnie ogromny, więc nawet nie próbował się ruszyć.

— Za późno. Już zadzwoniłem po karetkę.

— Do złamanego żebra? John...

— Zostałeś pobity. Zbadają cię i przekonamy się czy wszystko jest w porządku.

— John, nie róbmy z tego wielkiej afery. Nic mi nie jest. Widzisz? — Powiedział, równocześnie wstając, lecz zaraz potem z powrotem opadł na fotel, jęcząc cicho z bólu. John prychnął pod nosem, podchodząc do niego i poprawiając okład.

— Porozmawiamy, kiedy wypiszą cię ze szpitala.

— Jeszcze tam nie jestem. Możemy to zrobić teraz — mruknął, patrząc wszędzie, byle nie w oczy mężczyzny. — Po prostu powiedz, że mnie nienawidzisz, że nie chcesz mnie więcej widzieć na oczy i skończy się ta cała szopka. John, ja naprawdę to zrozumiem i nie będę miał ci tego za złe.

— To tutaj. — Przeklął, kiedy usłyszał głos pani Hudson, a zaraz potem w pomieszczeniu pojawiła się kobieta i dwójka sanitariuszy.

— Nic mi nie jest — powiedział, spoglądając na nich.

— Jestem lekarzem — wtrącił John. — Ma złamane żebra, siniaki. Tyle zdołałem się dowiedzieć. Może mieć jakieś obrażenia wewnętrzne, więc trzeba będzie zrobić prześwietlenie.

Sherlock posłał mężczyźnie karcące spojrzenie, ostatecznie jednak pozwalając sanitariuszom zająć się sobą. John obiecał, że przyjadą do niego razem z Rosie jutro z samego rana, ponieważ teraz nie chciał budził córki. Dochodziła jedenasta w nocy i szpital nie był dobrym miejscem, gdzie mała miałaby spędzić noc.

***

— Wujek Sherlock leży tam — powiedział John, spoglądając na swoją córeczkę i jednocześnie wskazując na drzwi z numerem sto dwadzieścia dwa. — Na całe szczęście nic mu nie jest, kochanie. Tylko złamane żebro. Lekarz kazał mu zostać przynajmniej do jutra, ale wiesz jaki jest wujek. Strasznie uparty. Dlatego zabieramy go do domu i się nim zaopiekujemy — dodał, otwierając drzwi i wchodząc do środka.

— Tata! — Zachichotała Rosie, wzrokiem szybko odnajdując Sherlocka. Mężczyzna siedział na brzegu łóżka, najwyraźniej się nudząc, lecz słysząc, a następnie widząc Rosie, nieco się ożywił. Nie był jednak w stanie spojrzeć na Johna, najzwyczajniej w świecie się bał.

— Jak się czujesz? — Zapytał spokojnie John, tak, jakby poprzedniego dnia nic się nie stało. Holmes w końcu odważył się na niego spojrzeć, a widząc pogodny wyraz jego twarzy, nie rozumiał nic.

— Nudzę się. Chcę już stąd wyjść — odparł, wzruszając ramieniem, a kiedy chciał wziąć Rosie na ręce, Watson cofnął się o krok, kręcąc głową.

— Nie możesz nic dźwigać, Sherlock. Masz dużo odpoczywać — powiedział, wolną ręką sięgając do kieszeni i wyciągając z niej pogniecioną kartkę. — Twój wypis. Zbieraj się.

Ciemnowłosy w ekspresowym tempie podniósł się z łóżka, zgarnął swoje rzeczy i poszedł do łazienki, gdzie dość szybko i sprawnie przebrał się. Był na lekach przeciwbólowych, więc na razie nie odczuwał żadnego bólu.

— Wujek nie lubi szpitali. — John zwrócił się do córki, która raz co raz powtarzała słowo “tata”. — Też to zauważyłaś, prawda?

— Tata — odparła, pokazując na drzwi łazienki. Watson nie poprawił jej, jedynie uśmiechnął się i pocałował w czoło.

Kilkanaście minut później jechali taksówką na Baker Street. Oprócz wesołego gaworzenia Rosie i cicho grającego radia, panowała absolutna cisza. Sherlock czekał na rozmowę z Johnem, chciał wiedzieć co on o tym wszystkim myśli, lecz im bliżej tej rozmowy, tym bardziej się bał. Nie chciał stracić Johna — chciał mieć go przy sobie jako przyjaciela. Tak, jak dotychczas. To naprawdę w zupełności mu wystarczało.

Nie do końca był pewien, kiedy poczuł coś do Watsona. Nawet kiedy Mycroft powiedział mu, że John zaczął się z kimś spotykać, nie zrobiło to na nim żadnego wrażenia. Dopiero kiedy ich zobaczył — oboje uśmiechniętych, oboje szczęśliwych — zorientował się, że nie ma serca z lodu i że posiada zdolność do odczuwania emocji, ponieważ w tamtym momencie poczuł się tak źle, tak okropnie. Widok Johna — szczęśliwego Johna —  z Mary zabolał go. Jednak zaakceptował to — zaakceptował, ponieważ John był szczęśliwy jak nigdy dotąd, a to było dla Sherlocka najważniejsze. Dlatego ponownie ukrył emocje i uczucia głęboko w sobie, prawie o nich zapominając. Polubił Mary, ponieważ ta kobieta uszczęśliwiała Johna i ponieważ, cóż, miała w sobie coś, co sprawiało iż nie dało się jej nie lubić.

— Jesteśmy na miejscu. — Z zamyślenia wyrwał go głos Johna. Zamrugał kilka razy oczami, spoglądając na przyjaciela, który właśnie płacił taksówkarzowi.

Kiedy przekroczyli próg drzwi Baker Street 221B, od razu pojawiła się przy nich pani Hudson, wypytując Sherlocka o to jak się czuje i czy może czegoś nie potrzebuje. Mężczyzna zbył ją, mówiąc, że jest zmęczony i chce się położyć, po czym od razu ruszył na górę, a John, po krótkiej pogawędce, zrobił to samo.

Watson naprawdę chciał porozmawiać z Sherlockiem, lecz najpierw musiał nakarmić Rosie, później się z nią pobawić, a kiedy ta zrobiła się śpiąca i mężczyzna postanowił iż to idealna okazja na popołudniową drzemkę, do snu przeczytał jej jeszcze krótką bajkę. W tym samym czasie Sherlock czekał w miarę cierpliwie, sam coś zjadł, wypił trzy kawy, a następnie usiadł z laptopem na kolanach i wszedł na swoją skrzynkę, szukając jakiejś nowej, wartej uwagi, sprawy. Przez cały ten czas nie wydobył z siebie ani jednego słowa, chociaż w pewnym momencie chciał krzyknąć, tym samym zwracając uwagę Johna i zapytać go na czym stoją, ponieważ on naprawdę tego nie wiedział, a Watson zachowywał się tak, jakby nic się nie stało.

— Sherlock? — Wziął głęboki oddech, kiedy nagle usłyszał głos Johna. Mężczyzna stał za nim. Zamknął laptopa i niepewnie odwrócił się w jego stronę. — Możemy pogadać?

— Czekam na to od wczoraj — odparł, nadzwyczaj spokojnym głosem.

— Może zacznijmy od tego iż zostaję. Nie mam zamiaru się wynosić i nie mam też zamiaru kończyć z tobą znajomości, Sherlock — powiedział, siadając na swoim fotelu. Holmes zrobił to samo, zajmując miejsce na przeciwko Watsona. — To wszystko, co wczoraj powiedziałeś... To wszystko było dla mnie ogromnym szokiem. Nie wiedziałem jak mam zareagować, dlatego po prostu wyszedłem. Musiałem zostać sam, sam ze swoimi myślami. Musiałem sobie to wszystko przemyśleć, przeanalizować. Sherlock, gdybym wiedział o... O twoim uczuciach...

— Nic by to nie zmieniło.

— Ale...

— John, nic by to nie zmieniło. Sam uświadomiłem to sobie zdecydowanie za późno.

— Kiedy?

— Co kiedy?

— Kiedy zdałeś sobie sprawę, że coś do mnie czujesz?

— Kiedy wróciłem po swojej dwuletniej nieobecności i zobaczyłem cię z Mary. Byłeś taki szczęśliwy, John i to jednocześnie bolało mnie, ale i również cieszyło. Byłeś szczęśliwy, zakochany. Tylko to się liczyło. Nic nie mówiłem, ponieważ nie chciałem psuć tego, co między nami było. Wczoraj... Sam nie wiem dlaczego zacząłem ci się zwierzać. Lecz zacząłem i po prostu nie potrafiłem przestać. To miało zostać moją tajemnicą do końca życia, ale... Miałem chwilę słabości? Tak, miałem chwilę słabości i... Tak wyszło. Czy możemy o tym zapomnieć, John? Możemy wrócić do tego, co było do tej pory?

— Sherlock, ty myślisz, że to będzie możliwe? — Mężczyzna pokręcił głową. — Nie ma szans. A nawet jeśli, może ja nie chcę?

— Co chcesz przez to powiedzieć?

— Chcę powiedzieć, że przed tym, zanim poznałem Mary i zakochałem się w niej bez pamięci, byłem zakochany w kimś innym. Byłem tak bardzo zauroczony tą osobą, lecz wiedziałem, że to nigdy w życiu nie wypali, ponieważ ta osoba nie wiedziała co to uczucia i sama też nie liczyła się z uczuciami innych. Uważała, że emocje są po prostu ludzką słabością. Ta osoba nie uznawała takiego czegoś jak miłość, po prostu w to nie wierzyła. Ta osoba była najbardziej aspołecznym człowiekiem, jakiego dane mi było poznać. Lecz mimo tego wszystkiego, zakochałem się w niej. W tej osobie. Potem pojawiła się Mary i moje uczucie do tej osoby osłabło, lecz nie zniknęło całkowicie. Nie jestem pewien czy można kochać dwie osoby na raz, ale tak właśnie było. Kochałem Mary, kochałem ją całym sercem, lecz kochałem również tamtą osobę. Nie tak mocno, jak kiedyś, lecz jednak. Więc kiedy ta osoba pojawiła się nagle po dwóch latach nieobecności, w ciągu których myślałem, że nie żyje, byłem na nią okropnie wściekły, ale równocześnie chciałem przytulić i nigdy już nie puścić, bojąc się ponownej straty. Miałem Mary i wiedziałem, że chcę spędzić z tą kobietą resztę życia. Mimo tego wszystkiego, czego się o niej dowiedziałem. A tę osobę miałem przy sobie jako przyjaciela i to było okej, naprawdę. Nazwałeś się wczoraj potworem, ale ja również nim jestem. Nie mniejszym. Kochałem dwie osoby równocześnie, to było bardzo nie fair w stosunku do Mary. Chociaż, czasami miałem wrażenie, że ona to po prostu wiedziała. Wiedziała, że kocham ją, ale wiedziała również, że kocham tę osobę i, nie wiem, może właśnie dlatego uratowała jej życie? Wiedziała, że będę za nią rozpaczał, ale wiedziała iż bez tamtej osoby jestem nikim. Ona tak oczywiście nie uważała, lecz wiedziała, że ja tak. Ponieważ tak jest. Jestem nikim bez ciebie, Sherlock. Zwykłym, szarym człowieczkiem. Gdyby nie ty, nie byłbym teraz tu, gdzie jestem. Nadal chodziłbym do psychologa, o lasce, użalając się nad sobą, nad swoim życiem. Poznanie ciebie było jedną z najlepszych rzeczy w moim życiu. Nie wyolbrzymiam, naprawdę tak uważam. I, o boże, słuchasz mnie w ogóle? — Zapytał, śmiejąc się bez humoru.

Holmes od razu szybko pokiwał głową mimo iż mogło się wydawać, że kompletnie nie słuchał Johna, ponieważ wyraz jego twarzy był dość nieobecny. To wszystko, co mówił John, sprawiło iż był w kompletnym szoku, nie wiedział co ma powiedzieć, był jedynie w stanie pokiwać głową, mając nadzieję, że tym przekona Watsona, że naprawdę go słuchał. Mężczyzna uśmiechnął się, chwilę później dodając.

— Więc tak, chciałem ci powiedzieć, że również coś do ciebie czuje. Nie jest to tak silne uczucie, jak kiedyś, lecz nadal jest. I naprawdę, jeśli tylko ty tego chcesz, chciałbym spróbować. Chciałbym, żebyśmy spróbowali. Wiesz, może to głupie, ale myślę, że Mary by tego chciała. Cóż, chciała mojego szczęścia, prawda? — Zapytał, a Holmes ponownie jedynie skinął głową. — No właśnie... — Wstał i, na nieco drżących nogach, podszedł do mężczyzny, po czym, tak samo jak poprzedniego dnia, kucnął przed nim, układając dłonie na jego kolanach. — Więc, Sherlocku? Czy chciałbyś spróbować?

Mężczyzna energicznie pokiwał głową, lecz wiedział iż John chce, żeby ten to powiedział, dlatego odchrząknął, chwilę później cicho się odzywając.

— Tak, chcę. Chcę spróbować, John.

***

— Też uważasz, że to dobry pomysł? — Zapytał Sherlock, spoglądając na Rosie, siedzącą na jego kolanach i bawiącą się jakąś zabawką. — Wiem, że tak. Zawsze się ze mną zgadzasz. A twój tata śpi zdecydowanie za długo. Jest już... — Zerknął na zegarek. — Po dziewiątej! Już dawno powinien być na nogach i robić dla nas śniadanie — dodał, biorąc małą na ręce i wstając. — Zrobimy tak. Zaniosę cię do niego i posadzę na łóżku. Ja wrócę tutaj, a ty go obudzisz. Będzie na ciebie. Na ciebie się nie obrazi, na mnie tak — mówił, kierując się w stronę sypialni. Zerknął do środka, a widząc, że mężczyzna nadal śpi, wślizgnął się do środka. Posadził Rosie na łóżku, po czym szybko wyszedł, wracając na fotel i sięgając po gazetę, która leżała na stoliku.

Uśmiechnął się pod nosem, kiedy kilka minut później usłyszał zaspanego Johna, mówiącego coś do roześmianej Rosie. Udawał, że czyta, kiedy Watson wszedł do salonu z córką na rękach.

— Dzień dobry — przywitał się, unosząc wzrok znad gazety. Spojrzał na jeszcze niedobudzonego Johna, musząc w duchu przyznać, że to jeden z najbardziej uroczych widoków, jakie dane mu było widzieć. Jego włosy były w kompletnym nieładzie, dresowe spodnie zawiszone nisko na biodrach i biała koszulka z ogromną plamą na przedzie, którą zrobiła mu wczorajszego wieczoru Rosie.

— Dzień dobry — odpowiedział, stawiając dziewczynkę na podłodze. Ta od razu pobiegła się bawić, a John wolnym krokiem podszedł do Sherlocka. Wyrwał mu gazetę z dłoni, pochylił się i, mrucząc cicho iż wie, że to on “kazał” Rosie go obudzić, złożył czuły pocałunek na jego wargach.

— Nie wiem o czym mówisz — wymamrotał, obejmując rękoma jego szyję, tym samym chcąc więcej niż zwykłego buziaka. John roześmiał się, rękoma opierając się o oparcie fotela, równocześnie pogłębiając pieszczotę.

— Nie spałem już, kiedy ją przyniosłeś, geniuszu.

Sherlock mruknął jedynie ciche “Mhmm”, następnie obejmując mężczyznę w pasie i z uśmiechem przyciągając go na swoje kolana. John oczywiście nie opierał się i kiedy tylko znalazł odpowiednią pozycję, powrócił do całowania.

— Jakie plany na dzisiaj? — Wymamrotał Watson, między leniwymi pocałunkami. Kiedy chwilę później oderwali się od siebie, John oparł swoje czoło o to mężczyzny, uśmiechając się czule.

— Obiecałem kiedyś Rosie lody. Wtedy była za mała, ale teraz już może je jeść, więc... Spacer, lody, a później wrócimy do domu i będziemy się lenić?

— Brzmi dobrze. — Mężczyzna skinął głową, palce jednej dłoni wsuwając we włosy Holmesa. — Jadłeś śniadanie?

— Oczywiście, że nie. Czekałem na ciebie — odparł, szczerząc się w uśmiechu.

— Czekałeś na mnie, żebym je zrobił — poprawił go, śmiejąc się i niechętnie schodząc z jego kolan.

— Możliwe? — Uniósł brew, powstrzymując śmiech. John jeszcze raz pochylił się i musnął jego wargi, tym razem w akompaniamencie głośnego śmiechu Rosie, która z uśmiechem obserwowała dwójkę mężczyzn.

Continue Reading

You'll Also Like

30.5K 2.7K 61
W powieści występują brutalne sceny przemocy seksualnej, przemocy fizycznej oraz plastyczne opisy morderstw. Jeśli nie lubisz mocnych książek, to pro...
101K 1.5K 20
co gdyby Camowi udało się porwać Hailie? To opowieść o Hailie gdyby wychowywała się razem z braćmi
13K 298 16
17-letnia Olivia Wilde przeprowadza się do nowego miasta, gdyż firma jej taty się rozkręciła co pozwoliło im na dostateczne życie. Trafiła teraz do s...
23.7K 1.7K 92
Będę tu pisał głównie o mojej dysforii, problemach, sytuacjach z życia i przemyśleniach. Uznajmy, że będzie to coś na kształt mojego dziennika. Z gór...