Rozległ się tupot sandałów, a do pomieszczenia wszedł Shunsui.
- Wybacz, że musiałeś czekać, Ichigo. - rozległ się spokojny głos mężczyzny. - Było coś, co musiałem zrobić. - wyciągnął ręce do rudowłosego i uśmiechnął się serdecznie. - Witaj w Soul Society, Ichigo! Dawno się nie widzieliśmy!
- To bardzo miłe, ale... Przejdźmy do rzeczy. O co chodzi z Aizenem? - powiedział wstając.
- No tak. Wieczne problemy z tym gościem... - westchnął kapitan. - Widzisz... Podczas walki z Yhwachem, nasz więzień zgodził się pomóc nie całkiem bezinteresownie. Uzgodniliśmy, że raz, na jego życzenie, sprowadzę do niego gościa, dowolnego. No i po tylu latach... Trafiło na ciebie, Ichigo.
- Na mnie? Myślałem, że pogodził się z porażką.
- Ten człowiek jest ogromną zagadką. Niestety muszę cię prosić, byś spełnił jego życzenie.
- Myślę, że mogę to zrobić.
- Nie obawiaj się niczego, Ichigo. Zdejmę tylko jedną pieczęć, odpowiedzialną za jego usta. Gdyby nawet coś miało się stać... Całe trzynaście oddziałów jest gotowe cię chronić. - zapewnił głównodowodzący.
- Nie obawiam się. Nic nie może się stać. - odparł Kurosaki i ruszył w stronę drzwi.
- Ichigo... Mnie tam nie będzie. Obiecałem mu rozmowę na osobności. - zatrzymał go wszechkapitan.
- Spokojnie... Poradzę sobie.
* * *
Mężczyzna w okularach szedł właśnie długim korytarzem szpitalu, ściągając powoli biały strój.
- Doktorze Ishida! - krzyknęła niska blondynka, przyodziana w pacjenckie piżamy.
- Ach, to ty Mishi. O co chodzi? - zapytał lekarz.
- Więc to prawda, że wyjeżdżasz... - ciągnęła przygnębiona. - Chciałam podziękować... za opiekę nade mną.
- To tylko krótki wyjazd. Nie powinnaś dziękować. To mój obowiązek i za to mi płacą.
- No tak... - westchnęła. Nim się zorientowała, Ishidy już nie było. Zniknął za drzwiami, zostawiając kobietę.
Kilka minut później, Uryū znalazł się na dachu budynku. Teraz nosił swój kostium quincy. Skoczył, wyraźnie czymś zafascynowany.