MAFIA7 || GOT7

By Jukye88

2.8K 229 7

GOT7, jako grupa przestępcza w satyrycznej otoczce. /////////// wolno pisane, bo miałam słomiany zapał do tej... More

1 - "Cyjanek w espresso"
2 - "Jackson Wang? Nie kojarzę..."
3 - "Mark! Przyjacielu!"
4 - "Nie znałem Seulu"
5 - "Bierzcie gnaty i wyjazd"
6 - "Porwać o dwóch za dużo"
7 - "M-mordować?"
8 - "Białowłosy o długich nogach"
9 - "Kun... Bhuuuu"
10 - "Kiepski snajper"
11 - "Drugi rok na ulicy"
12 - "Jinuś"
13 - "Za kontenerem..."
14 - "Leżał bezwładnie"
16 - "Crack"
17 - "Cudowny plan"
18 - "Tancerka"
19 - "Wybuch"
20 - "Ecstasy"

15 - "Obyś się nie przeliczył"

71 9 0
By Jukye88


-POV JB-

Bambam rozłożył się z ogromnym brystolem na całą długość blatu kuchennego. Jak prawdziwy architekt zamierzał planować, co do milimetra nowy wystrój domu.

- Może ci jeszcze kredki przyniosę? – Zaproponowałem złośliwie. – Wiesz, trawka, niebo... Na lodówce se potem powieszę – zaśmiałem się.

Tajlandczyk zmierzył mnie morderczym spojrzeniem.

- Ołówek mi wystarcza – mruknął z grobową powagą.

Podszedł do tej roboty z takim zaangażowaniem, że nie mogłem wytrzymać, aby mu nie dopiec. Poczuł w sobie jakiś dekoratorski zew i stawiał tysiące kresek na papierze. Patrząc na to z boku, ni kija nie wiedziałem, czy to kwadrat, czy trójkąt, ale w takie rzeczy już się wtryniać nie będę. Moje umiejętności plastycznie są poniżej dostatecznych, więc zgrywanie mądrzejszego było bezsensowne. Choć myślę, że Bam wie o tym, co robi równie niewiele.

Nawet związał swoje białe kosmyki w drobny koczek, by nie leciały mu do oczu. A bardziej, nie przysłaniały widoku zza złotych okularów. Zerówek. Chwilę potem spostrzegłem, jak nieświadomie podczas wiru skupienia gryzie mój jedyny ołówek.

- To obrzydliwe – skomentowałem z przekąsem.

- A-a, przepraszam – opamiętał się, choć i tak było za późno, aby przybór wyglądał nienaruszenie.

Wnet rozległ się dźwięk z hukiem otwieranych drzwi wejściowych. Od razu popędziłem na korytarz.

Przecież nikt inny, prócz mnie, nie ma kluczy... Jakim cudem... – Rozmyślałem zmierzając do przedpokoju.

Mało brakowało, abym po drodze nie wyrżnął się o ten pieprzony nowy dywanik od Kunpimooka.

To, co ujrzałem przeszło moje najśmielsze oczekiwania.

Mark niosący bezwładnego Jacksona na plecach. Yugyeom ze zgiętą ręką w łokciu, podtrzymywaną zarazem umiejętnie związaną bluzą w taki sposób, aby tworzyła temblak. Cała czwóreczka z Jinyoungiem na czele.

- Co tu się do cholery-

- Zanieś go na kanapę – rzekł Jin do Tuana. – Oo... - Jego pewność siebie nieco zmalała, gdy spostrzegł mnie u progu. – Jaebeom! Jak dobrze, że cię widzę!

Zlustrowałem go surowo. Ten posłał niewinny uśmieszek, jakby do niczego złego nie doszło.

- Tłumacz się.

- Sam nie wiem zbyt dużo – wzruszył ramionami. – Ratowałem im dupy wraz z Markiem. O konkrety, pytaj ich – skwitował, lecz po chwili naszło mu coś na język, kiedy byłem gotów zmierzać do salonu. – Ludzie od Andersona węszą.

Zatrzymałem się, powoli odwracając głowę do chłopaka.

- Andersona? – Odparłem w lekkim szoku.

- Danny'ego Andersona – dodał.

- Przecież po odjebaniu Danny'ego jego grupa się rozpadła – niedowierzałem.

- Nikt przecież nie powiedział, że bez niego nie będzie kontynuowała – stwierdził, jakby było to dla niego oczywiste.

Łączyłem najmniejsze fakty z odmętów pamięci o samym zabitym, jak i grupie. Coś powstrzymywało mnie, aby zgodzić się z Parkiem. A może nawet, nie chciałem się zgadzać?

- Osobiście odstrzeliłeś jego wraz z najmniejszymi odłamami mogącymi wznowić szajkę – podszedłem do bruneta tak blisko, że dzieliły nas liche centymetry do zetknięcia nosami.

Aż mu kropla potu po czole spłynęła.

- Zawsze znajdzie się ktoś, komu wystarczy zasób wiadomości o danej grupie, aby ją wznowić. Ochotników na ludzi od mokrej roboty nie brakuje. To owocna praca – argumentował. – Równie dobrze może za tym stać najdalszy kuzyn Andersona bądź nawet koleś, który roznosi pieprzone ulotki na ulicy. Opcji jest wiele. Nie brałeś tego pod uwagę?

Czułem, jak moja ostatnia nić stoickiego spokoju pęka. Nie wytrzymałem.

- Jak miałem brać to pod uwagę?! – Agresywnie złapałem Jinyounga za kołnierz polówki, ciągnąc ku górze. – „Beom, załatwione, będzie spokój" – mówiłeś. Przyłazisz do mnie po akcji, stuprocentowo pewny o powodzeniu, a teraz słyszę takie coś?!

- Hyung-

- Nie hyunguj mi teraz! – Warknąłem. – Niewiele po neutralizacji Andersona dowiedzieliśmy się, że nie on stał za śmiercią mojej matki! – Przez mój krzyk zapewne już kilka razy został przypadkowo opluty. – Odjebaliśmy przez pomyłkę g r u b ą rybę! Okropnie grubą rybę!

Taki ktoś jak ja popada w panikę? Amok? Dość nieprawdopodobne, a jednak.

Jestem wysoko w gangsterskiej hierarchii, jednakże nie na samym czubku. Są ludzie, których się obawiam i omijam szerokim łukiem – czyli osoby, pokroju Danny'ego. Podejście wszechmogącego w półświatku to wyrok śmierci.

Zabijając jednego z największych bossów wiedziałem, że jest to okropnie nieracjonalne, lecz opętanie zemstą za odebranie życia mojej matce przysłoniło zdrowy rozsądek. No, tylko potem doszła do nas wiadomość o błędzie informatorów. Najzwyklejszym niedopracowaniu. Nie on stał za tym bestialstwem a otrzymał kilka kul od Jinyounga. Plus został doszczętnie okradziony z dragów – głównego źródła dochodów. Następnie dojechaliśmy większość jego grupy, aby nie było świadków.

Nasze zapięcie pasa, by pozbyć się ludzi, którzy doszukiwaliby się sprawcy doprowadziło do powodzenia. Gdyby nie to, gryźlibyśmy piach.

Takowa mafia nie dość, że miała wpływowego kolesia na czele to jeszcze grupy, które były w stanie rozwalić antyterrorystów podczas interwencji na ich mieszkania.

- Nie bój się – rzekł tym swoim „kojącym" tonem. – Dawne karki Andersona były o stokroć skuteczniejsze. Tamtych, wystarczyło zaledwie zaskoczyć od tyłu – tłumaczył. – Zresztą, Im, gdzie podziałeś swoją pewność siebie? – Mruknął z lekka przytłoczony.

Jeżeli myślał, że jego zawiedzenie mnie zmotywuje – to się grubo mylił. Nawet nie sądzę, abyśmy byli w totalnej dupie, lecz po prostu sam fakt posiadania kogoś na ogonie jest nieco druzgocący. Teraz ja miałem być zmartwieniem dla innych, a nie na odwrót! Nigdy nic nie może być po mojej myśli. Wszystko szło świetnie – większa grupa, zlecenia zakończone bez przeszkód i akurat podczas rozkręcania tej sielanki mam sporego pryszcza na poważaniu!

- Nas jest siedmiu, a ich może być siedemset – puściłem Jina schodząc przy tym z tonu.

- Maksymalnie siedemdziesiąt, maksymalnie – podkreślił. – I to takich ameb, że procą ich wybijemy. Weź przynajmniej na logikę, iż gdyby byli ciut inteligentniejsi mieliby na uwadze, że gdy „pojmą" Jacka i Yuga ktoś przyjdzie im z pomocą. Powinni ustawić chociażby dwójkę na czatach. A oni jak bezmyślne robactwo daje się zaskoczyć – zabawnie gestykulował podczas opowiadania o swych założeniach. – Za czasów Danny'ego po pierwsze – zabito by Gyeoma na starcie, ponieważ przyszedł Wangowi na pomoc. A nas złapano po samiuśkim wyjściu z auta. I by ich kurwa nie katowali w miejscu publicznym do cholery!

- Obyś się nie przeliczył – skwitowałem, krocząc do izby, w której siedziała reszta gromady.

To nie tak, że kompletnie zlałem zdanie kilera. Miał rację, lecz jego słowa były za bardzo owiane prostotą i pewnością. A tutaj, trzeba poczekać, zanim uzna się wroga za bezmyślną szarą masę.

W pokoju wisiała dość niespotykana atmosfera. Taka przytłaczająca?

- Jae, po drodze zadzwoniłem do lekarza, który już wcześniej zajmował się Jacksonem – usłyszałem Parka za swymi plecami. – Za niedługo powinien być.

- W porządku – odparłem beznamiętnie wciąż obserwując trójeczkę okupującą meble.

Chińczyk odpoczywał na sofce, natomiast młody rozłożył się na fotelu. Był równie zmęczony. Mark nieprzerwanie krążył wokół Kima. Coś tam do niego mamrotał, choć ten nie miał chęci na dłuższą wymianę zdań.

- Daj mu spokój – syknąłem do Tuana. – Nie umrze od tego – wskazałem na poszkodowaną rękę chłopaka.

- Ja tylko z nim rozmawiam – oburzył się, odchodząc od szatyna, bylebym już mu nie suszył głowy.

Niemrawy Jackson z pustym wyrazem twarzy patrzył w sufit bezcelowo. Spocząłem tuż przy nim. A bardziej wcisnąłem skrawkiem tyłka.

- Jak się czujesz? – Zapytałem blondyna.

- Jinyoung jest na celowniku – odparł.

Spodziewałem się innego tematu. Widzę, że będę męczony tą kwestią ile wlezie.

- Wiem – westchnąłem ciężko. – Jack, jak się czujesz? – Powtórzyłem.

- A jak myślisz? – Zretoryzował. – Jedynie proszę Boga, abym nie miał połamanych żeber – nie tryskał rozpaczą, a bardziej, taką obojętnością. – Kurwy potraktowały mnie jak pierdolony worek treningowy.

Słysząc to, byłem pewien, iż z Wangiem jest naprawdę źle. Zero dobrze znanego nam optymizmu, a nawet głupich tekścików.

- A ty, Yugyeom? – Zwróciłem się do szatynka.

Chłopak zdjął wzrok z podłogi i przeniósł całą niechęć do życia w oczach na mnie. Zapewne pierwszy raz ktoś go tak poturbował – stąd też lekkie spłoszenie i szok, którymi stale emanował. To takie dziwne, obserwować istną świeżynkę w tym brudnym świecie. Prawdą jest, że wziąłem go ze względu na Marka. Inaczej w życiu nie zgodziłbym się przyjąć kogoś takiego. Cóż, coś za coś. Choć nie mogę powiedzieć, że jest do niczego.

- Boli – burknął niewyraźnie. – Kiedy ten lekarz przyjedzie?

- Pół godziny max – tak jak Jin równie bezszelestnie ulotnił się z pokoju, tak też niespodziewanie wrócił.

- Powiedz, aby przyśpieszył tempo – wtrącił zbulwersowany Amerykanin. – Ileż można.

- Mark, mówiłem ci, że od tego nie umrz-

- Dobra, kurwa, nie krzycz na mnie – jeszcze trochę i focha strzeli.

Grymas na jego twarzy nie znikał, a ja, nawet nie krzyknąłem.

- Hyung, uspokój się – Gyeom zwrócił mu uwagę. – Wszystko będzie w porządku.

- Srądku, nie porządku – mamrotał pod nosem.

Muszę szczerze przyznać, że martwiłem się o nich. Rekonwalescencja jest tu priorytetem, tylko... Jak długa?

Tak czy siak, zanim przyjedzie doktor pomęczę obojga, aby otrzymać większe szczegóły tej całej pojebanej sytuacji. Jinyoung i pan wielce naburmuszony wiedzą tyle, co widzieli. A ja - jeszcze mniej.

- Rozumiem, że jesteście w półżywi, lecz rozsadzi mnie, jeżeli nie dowiem się szczegół po szczególe, punkt po punkcie, co się tam działo – wytłumaczyłem.

- Teraz, to ty ich męczysz – rzucił Mark z przekąsem.

- Utkaj kurwę – prychnąłem utraciwszy cierpliwość do starszego. – Jack, Yug, powiedzcie, proszę.

Młody zmierzył Wanga jakby chciał, żeby to on zaczął się tłumaczyć, ale ten miał go głęboko gdzieś. Kim wziął głęboki oddech, następnie ciężko wypuścił powietrze nosem. Nie chciał do tego wracać.

- To brzmi zbyt niedorzecznie... - Mruknął. Kiwnąłem głową, by kontynuował. – Byłem w sklepie i dwóch w sumie zwyczajnych kolesi gadało o Jacksonie... Z-znaczy nie wiedziałem, czy na pewno chodziło o niego, ale zdałem się na drogę dedukcji – jąkał. – Coś tam gadali... Gadali, na temat wyciągania informacji? – Nie był pewny. – Poszedłem za nimi i nie myliłem się. Leżał bezwładnie na ziemi. Obserwowałem go przez szparę, a następnie nawiązaliśmy kontakt – na chwilę spauzował wypowiedź, gdy podczas lekkiego przesunięcia się, ból ręki przeszył Gyeoma bezlitośnie. Zagryzł zęby i opowiadał dalej. – Próbowałem przecisnąć go pod tym pieprzonym kontenerem, ale nie wyszło! – Uniósł się i dyskomfort powrócił, aż zgięło Koreańczyka w pół. – D-dał mi swoją broń. Zadziałałem, więc w inny sposób napadając na tą całą szajkę... Z niepowodzeniem – dodał zasmucony. – Kiedy wbiłem im w paradę dwójka rzuciła mną o ścianę z całej pety. Upadłem. Następnie bili, bili i bili ile wlezie, ale nie tak drastycznie jak Jacksona hyunga – spuścił głowę. – Pamiętam, że miażdżyli mi rękę... Czymś ciężkim. Cholernie ciężkim.

Z ciekawości spojrzałem na Amerykanina. Poczerwieniał ze złości, a bardziej – wkurwu – tak, to lepiej opisuje jego zachowanie. Kościste dłonie, którymi zakrył twarz nie dały rady tego ukryć.

- Potem, tamci przyszli nam na pomoc – zakończył monolog.

- Yugyeom – rzekł blondyn. – Mimo wszystko, dziękuję ci i-

- Ty pierdolcu niemyty! – Całą przepełnioną wdzięcznością i braterstwem scenkę przerwał krzyk Bama. – Niech cię tylko dorwę kastracie!

Wnet z kuchni wybiegł przestraszony Youngjae, a za nim Kunpimook z kijem od miotły pod pachą. Niechętnie wstałem, aby uspokoić tą zgraję. Nadpobudliwa dwójeczka goniła się jeszcze przez chwilę, aż Choi skrył się za moimi plecami roztrzęsiony.

- JB, odsuń się! – Krzyknął zaaferowany Tajlandczyk trzymając miotłę.

- Zmień ton – znienacka wtrącił Jin. – Z szefem rozmawiasz.

- Och, błagam cię, nie przesadzaj – wymamrotał. – JB, proszę suń się!

- Nie? – Stałem jak wryty.

Przestraszony Jae chowając się za mną, wbił jeszcze paznokcie w me plecy, kiedy Bam uparcie prosił o oddanie koleżki w jego ręce.

- Co on ci do cholery zrobił?

- Debil wylał sok na moje projekty! – Rzekł oburzony. – Godzina roboty! Był prawie skończony! – Próbował dźgnąć Choiego kijem od mojej prawej, ale sprawnie zatrzymywałem te żałosne ataki. – On mnie sabotuje! Na pewno!

- T-to był przypadek – wydukał Youngjae. – Przecież przeprosiłem!

- Twoje przeprosiny nie przywrócą tego dzieła – warknął. – W ogóle kurwa, przez tego wyskrobka masz coraz mniej czasu. Już nie pamiętam, kiedy byliśmy razem na zakupach – splótł ręce na klatce piersiowej. – Prawda Jinyoung? Z tobą też mniej-

- Mam w to wyjebane – skwitował Park, nie dając białowłosemu wsparcia w swoich zarzutach.

- On mieszka tu zaledwie tydzień, a na zakupy jeździliśmy zaledwie raz w miesiącu? – Zmierzyłem Bhuwakula zażenowany. – Youngjae, wyłaź. A ty Bambam, odłóż tą pieprzoną miotłę.

- Zapłacisz mi za to – burknął cicho, mierząc swego nowego „wroga".

Wszak rozległ się dzwonek do drzwi.

- Lekarz – odparł Jin zmierzając ku korytarzykowi.


Continue Reading

You'll Also Like

42K 2.2K 83
PART I |Lina, córka Tony'ego Starka, wprowadza się do Avengers Tower, gdzie jej sąsiadem staje się Bucky Barnes. Ich relacja szybko staje się skompli...
12K 749 21
Rosalia Gonzalez ma wszystko, czego pragnęła. Cudownego chłopaka, z którym planuje przeprowadzkę do Madrytu, świetnych przyjaciół, i super pracę w ka...
201K 10.8K 140
CZYTASZ NA WŁASNĄ ODPOWIEDZIALNOŚĆ (˵ ͡° ͜ʖ ͡°˵) ZASTRZEŻENIA • Książka 16 + ! • Proponuje czytać wszystko po kolei aby zrozumieć niektóre wątki, ro...
143K 3.9K 172
⚠️!!‼️Zaburzenia odżywiania, przekleństwa, przemoc, ataki paniki, sceny 18+ ‼️!!⚠️ Siostra Karola, o której praktycznie nikt nie wie. Mieszka w Angli...