MAFIA7 || GOT7

By Jukye88

2.8K 229 7

GOT7, jako grupa przestępcza w satyrycznej otoczce. /////////// wolno pisane, bo miałam słomiany zapał do tej... More

1 - "Cyjanek w espresso"
2 - "Jackson Wang? Nie kojarzę..."
3 - "Mark! Przyjacielu!"
4 - "Nie znałem Seulu"
5 - "Bierzcie gnaty i wyjazd"
6 - "Porwać o dwóch za dużo"
7 - "M-mordować?"
8 - "Białowłosy o długich nogach"
10 - "Kiepski snajper"
11 - "Drugi rok na ulicy"
12 - "Jinuś"
13 - "Za kontenerem..."
14 - "Leżał bezwładnie"
15 - "Obyś się nie przeliczył"
16 - "Crack"
17 - "Cudowny plan"
18 - "Tancerka"
19 - "Wybuch"
20 - "Ecstasy"

9 - "Kun... Bhuuuu"

116 12 0
By Jukye88



-POV YUGYEOM-

- Przepraszam, ale naprawdę cię nie kojarzę... - Spuścił głowę zmieszany.

- Bambam, to nie jest zabawne... - Mruknąłem z żalem.

- J-ja nie żartuję...

Mark podszedł do nas zaintrygowany całą tą sytuacją.

- Yug, co jest? – Spytał. – Źle się czujesz? – Poklepał mnie po ramieniu mierząc Bama przenikliwie.

-POV JINYOUNG-

Kiedy wraz z Jacksonem przewracaliśmy całe pomieszczenie do góry nogami w celu znalezienia teczki – przy toaletce powstał jakiś trójkącik wzajemnej adoracji.

Próbowałem podsłuchać, o czym rozmawiają, jednakże Wang miał inne plany.

- Tej, Jinuś – pacnął mnie w kark szepcząc. – Myślisz, że zaraz się pocałują? Zobacz, oboje lecą na Yugyeoma.

A już liczyłem na jakieś elokwentne przypuszczenie...

- Morda – uciszyłem go, wróciwszy do dalszego monitorowania sytuacji.

Wszak Gyeom agresywnie zdjął dłoń Marka z ramienia i szybkim krokiem wyszedł z izby. Był mocno podirytowany. Nawet drzwiami trzasnął, a ma skubany sporo siły, więc poniosły pewny uszczerbek.

- Coś ty mu zrobił? – Warknął Tuan do białowłosego.

- J-ja nic... Przysięgam – zmalał natychmiastowo.

- Mhm – nie uwierzył. – Chyba musimy porozmawiać w nieco inny sposób.

Amerykanin wyciągnął gnata. Cholera, on jest jakiś niepoczytalny – pomyślałem.

- Jack – rzuciłem blondynowi dość poważne spojrzenie.

O dziwo zrozumiał gest. Błyskawicznie pognał w stronę szajki. Złapał najstarszego od tyłu wytrąciwszy mu broń. Wyrywał się, lecz nic nie wskórał. Przyznam, że w pewnym momencie przeszedł mnie jakiś dziwny gorąc. Wyglądało to niebezpiecznie. Jeżeliby go zabił – mielibyśmy spore kłopoty.

Wczoraj, na osobności z Jaebeomem rozmawiałem o tzn. „wszystkim i o niczym". W pewnym momencie powiedział, że podczas akcji ja przejmuję wodzę nad grupą, zostaje szefem. Przez to, zacząłem czuć jakąś szczególną presję, odpowiedzialność – zapewne, dlatego mój spokój został tak bezczelnie naruszony podczas tego incydentu.

Szczerze mówiąc, zawsze myślałem, że Jackson jest strasznie nieobliczany, a nawet agresywny, kiedy nie trzeba. Czyżbym się mylił? Przecież to Mark wpadł w jakiś dziwny amok, totalnie tracąc panowanie. Natomiast blondyna, można szybko sprowadzić na ziemię.

- Puść mnie do cholery! – Krzyknął.

- Puszczę, jak się uspokoisz – odparł. – Chcesz nam rozjebać akcję, hm? – Mięśniak zmienił ton, jakby mówił do dzieciaka. To jakiś nowy chwyt psychologiczny?

- Nie róbcie mi krzywdy... - Tajlandczyk ostro przejął się agresją napastnika. – J-ja przepraszam, jeżeli uraziłem wam kolegę, ale naprawdę nie-

- Dobra już – przerwałem mu. – Skoro już tak długo tu siedzimy, a doszła nam kolejna sprawa do wyjaśnienia – będę uprzejmy; twoja godność?

- Kunpimook Bhuwakul...

- Co kurwa? – Zdziwił się Wang. – Kun... Bhuuuu – ewidentnie pewne łączenia w mózgu chłopaka podległy awarii. – To jakiś łamacz językowy?

- Ach, po prostu mówcie mi Bambam – rzekł wyraźnie zażenowany.

- Bambam, więc, o co poszło? – Zapytałem.

- N-no, bo on się trochę zirytował, że go nie poznaję... - Nie wiedział jak to ująć pod presją. – A ponoć byliśmy przyjaciółmi, ale ja naprawdę nie wiem!

- Chuj, nie przyjaciel – Tuan po krótkiej „regeneracji", powrócił do plucia jadem.

Jack zakrył mu usta dłonią, jednakże ten natychmiastowo wgryzł się jego w środkowy paliczek. Przez co, odskoczył jak poparzony puszczając chłopaka. Delikwent korzystając z okazji zniknął za drzwiami.

- Królik pierdolony – syknął trzymając zraniony palec w ustach, aby uśmierzyć ból.

-POV MARK-

Wylazłem na świeże powietrze próbując zapomnieć o dziwnym smaku dłoni tego steryda. Cholera, ni to gorzkie ni to słone. Chemia jakaś. Nie żebym się znał na „poprawnych" posmakach ludzkich kończyn. Mam w życiu lepsze rzeczy do roboty, niżeli takie doświadczenia.

Yugyeom siedział plecami do ściany miętoląc jedną z rozwieszonych apaszek. Nie wiedział, co ze sobą zrobić.

- Daj sobie z nim spokój – spocząłem tuż obok. – Nie warto.

- Jest mi po prostu przykro... - Wymamrotał zwieszając głowę. – Tyle czekałem i nic. Skrycie marzyłem, aby znowu go spotkać, a tu takie coś... – Mówił cicho z mocnym zawiedzeniem w głosie. – W ogóle, dlaczego się aż tak tym przejmujesz? Przecież-

- Nie jestem taki bezuczuciowy jak myślisz – odparłem delikatnie łapiąc głowę chłopaka przekierowując na swój bark.

Trochę mnie miażdżył, ale nie będę marudził w takiej chwili.

- Wiesz, że byłem gotów na wyjazd do Tajlandii? – Odparł z drżącym już głosem.

- A za mną też byś pojechał? – Chciałem nieco rozluźnić sytuację, dodawszy do tego ciepły, szczery uśmiech i spokojny ton.

- Może... - Burknął. – Zgubiłbym się w USA.

Oboje zaśmialiśmy się po tym "wyznaniu".

Nie wiem, czemu, ale Kim wywoływał we mnie jakieś dziwne poczucie bycia „opiekunem". Dosłownie tak, jakbym miał pod swymi skrzydłami rodzone dziecko. Pomimo, że sam często sprawiałem mu przykrość, czasem nawet nieświadomie – nie panuję nad pewnymi tekstami - to widząc jak jest przygnębiony miałem ochotę rozjebać temu bambusowi łeb. Czyżbym nawiązał z nim jakąś więź? Nikt od dłuższego czasu nie wytrzymał ze mną aż tyle, aby nazwać te stosunki „przyjaźnią". Podziwiam za to Gyeoma.

- Przykro mi gołąbki, ale musimy się zbierać – ni stąd ni zowąd wyrósł przed nami Jinyoung z Jackiem i tym złamasem. – Teczka znaleziona. Teraz tylko kopsnąć się do szefa.

- Jeżeli dostanę przez ciebie jakiejś sepsy, to pożałujesz! – Zaaferował blondyn.

Nie pałałem za dużą chęcią do wstania.

Wszak białowłosy ukucnął przed Yugiem zmartwiony.

- P-przepraszam... - Odparł. – Zaskoczyłeś mnie... Nasza znajomość była krótka, dlatego nie mogłem cię skojarzyć. Zmieniłeś styl, wymężniałeś... Czas robi swoje...

- Dlaczego nie odpisywałeś na listy? – Wydukał szatynek zasmucony.

- J-ja... Nie wiem... - rzekł zdezorientowany. Strzelam, że zasób wymówek dobiegł końca.

Chłopak wyciągnął rękę w stronę porzuconego przyjaciela, jednakże młody ją odrzucił. Wtulił się we mnie na jego oczach. Poczułem satysfakcję.

- Uroczo – rzucił Jackson beznamiętnie. – Nie no kurwa, ale Bambam, zajebistego kosza dostałeś – próbował powstrzymać śmiech.

Jin walnął żartownisia w tył głowy, aby się opanował.

***

- Po kiego on jedzie z nami? – Wskazałem na Bama usadowionego pomiędzy Wangiem i Parkiem. – Dozwolona liczba osób w aucie to cztery, a nie pięć. No chyba, że wpierdolimy go do bagażnika – posłałem złowieszczy uśmiech. – Jeszcze torbę pełną szmat musiał ze sobą zabrać.

- Zrobiłem krótki „raport" JB'iemu, poprosił o zabranie Kunpimooka ze sobą – odparł Jinyoung. – Nie bądź niemiły, proszę.

- No pierdol, pierdol, ja posłucham... - Mamrotałem pod nosem.

Wyjąłem paczkę fajek na spokojniejszym odcinku drogi i zapaliłem. Lichy dym wypełnił auto. Z tych nerwów, nie tknąłem petów od kilku godzin. Poczułem ulgę po pierwszych buchach. Coś za coś – szkodzi, ale uspokaja. Młody oglądał widoki za oknem rozmyślając. Twarz chłopaka jednoznacznie wskazywała na rozważanie jakiś poważnych kwestii.

Spojrzałem w lusterko, aby skontrolować sytuację. Tajlandczyk siedział dość skrępowany. Pomiędzy dwoma, większymi posturami wyglądał jak szprotka siłą wepchnięta do puszki.

- Yugyeom – o wilku mowa.

Gyeom aż wzdrygnął się, kiedy tamten wypowiedział jego imię.

- Hę?

- Pamiętasz jak wrzuciłem facetce świerszcze do lunch'u? – Zapytał wymuszając weselszy ton.

- T-tak – zaskoczenie chłopaka, po chwili przeistoczyło się w lekki uśmiech.

Wnet oboje popadli w donośny chichot.

Myślałem, że szlak mnie jasny trafi. Najpierw jest wielki zgrzyt, a potem natychmiastowe ocieplenie sytuacji – jak ja tego nienawidzę. To dość dziwne, ale oczekuję od ludzi jakiegoś ambitniejszego określenia się, co do swoich uczuć, a nie „czasem słońce, czasem deszcz".

- Mark! – Krzyknął przestraszony Jinyoung.

Zrozumiałem, że za długo nie patrzę przed siebie, a czekało nas skrzyżowanie. Pierwszeństwo miały samochody nadjeżdżające z prawej strony, więc powinienem zaczekać aż każdy z nich przejedzie. Jednakże było za późno. Przekroczyłem „bezpieczną" część drogi i wręcz wjechałem w pędzący sznur pojazdów.

Każdy mój mięsień spiął się w ułamku sekundy. Panicznie wcisnąłem hamulec, zobaczywszy centralnie przed zderzakiem bok obcego auta. Instynktownie zamknąłem oczy. Wnet wybrzmiał pisk opon i rżniętej przez asfalt gumy. Oblał mnie zimny pot. Potem tylko, nastąpiły donośne brzdęki klaksonów.

- J-już wszystko w porządku, nic się nie stało – Park, jako jedyny potrafił coś z siebie wydusić. – Mieliśmy szczęście... Ogromne szczęście... - Odetchnął.

Dzięki tym słowom, odważyłem się niepewnie uchylić powieki. Jedyne, co ujrzałem to wielki korek za nami. Zablokowaliśmy innym przejazd. Ciężko oddychając powoli ruszyłem.

- Masz refleks – odparł z pełną powagą Jack.

- Może lepiej będzie, jak zjedziemy na parking? – Zaproponował Jin. – Odsapniesz trochę.

***

Zdecydowałem się posłuchać bruneta i rzeczywiście odsapnąć. Stanęliśmy niedaleko stacji benzynowej.

Za nic nie mogłem uwierzyć, że śmierć dosłownie kilka minut temu wyciągnęła po mnie swe ręce. Ten typ przerażenia jest nie do opisania. Gdyby nie kilka sekund szybszej reakcji – nie byłoby, czego po nas zbierać. Najpierw dostałby Yug, potem ja, a pasażerowie z tyłu zostaliby poćwiartowani odłamkami szkła lub również zmiażdżeni. Wszystko zależało od wielkości nadjeżdżającego auta. Dozwolona prędkość wynosiła osiemdziesiąt km/h – siła uderzenia najprawdopodobniej zmiotłaby niecałą tonę, która śmiała stanąć jej na horyzoncie.

- Uratowałeś nam życie... – odparł w nieustannym strachu Bambam. – Już miałem przed oczyma białe światło i dłoń, która-

- Kun – zaczął Jinyoung spokojnym tonem – zajebałeś głową w skrzynię biegów, a „białe światło" zobaczyłeś, ponieważ twoje włosy zasłoniły ci punkt widzenia. Natomiast takowa „dłoń", to łapa Gyeoma, który próbował cię odkleić od tapicerki...

Wnet Bam zaczął panicznie dotykać każdy minimetr swojej twarzy, by sprawdzić jej stan. O dziwo, nic poważnego się nie stało. Być może skończy z siniakiem. A powinien dostać za włażenie na siłę, gdzie nie ma dla niego ani miejsca ani pasów. 

Continue Reading

You'll Also Like

7K 286 24
A co gdyby mama Hailie była szefową organizacji i po śmierci jej córka objęłaby jej stanowisko, zostając zabujczynią. Ale przy tym trafiłaby do 5 sw...
52.8K 2K 43
Maddie Monet, najstarsza z córek Camdena Monet zostaje rozdzielona z braćmi na kilka lat. Bliźniaczka Tony'ego i Shane'a odnajduje się w swoim nowym...
26.7K 1.4K 47
Faktem było to, że Synowie Garmadona stanowili prawdziwe niebezpieczeństwo dla Ninjago i jego mieszkańców. Choć Ninja robili wszystko, żeby powstrzym...
11.4K 916 42
Jestem córką Syriusza, anioła najjaśniejszej gwiazdy. Moje życie było idealne, przynajmniej tak zawsze mi się wydawało. Wszystko zmieniło się w chwil...