BIAŁE NOCE

By mdett34

119K 9.1K 739

To nie jest podróż do dalekiej Skandynawii... to w zasadzie historia zza rogu. Deszczowe Seattle i życie giną... More

Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3
Rozdział 4
Rozdział 5
Rozdział 6
Rozdział 7
Rozdział 8
Rozdział 9
Rozdział 10
Rozdział 11
Rozdział 12
Rozdział 13
Rozdział 14
Rozdział 15
Rozdział 16
Rozdział 17
Rozdział 18
Rozdział 19
Rozdział 20
Rozdział 21
Rozdział 22
Rozdział 23
Rozdział 24
Rozdział 25
Rozdział 26
Rozdział 27
Rozdział 28
Rozdział 29
Rozdział 30
Rozdział 31
Rozdział 32
Rozdział 33
Rozdział 34
Rozdział 36
Rozdział 37
Rozdział 38
Rozdział 39
Rozdział 40

Rozdział 35

2.7K 216 11
By mdett34

David: Nie odpisuj... Być może jutro będę tego żałował, być może udawał, że nigdy tego nie napisałem... Myślę o tobie. Nawet jak nie chce, myślę.  Tęsknię za tobą i twoim spokojem; uśmiechem i kuchennymi wariacjami. To, czego nie znajduje nigdzie indziej jak u twojego boku, to równowaga. W tym małym mieszkaniu doznaje posiadania wszystkiego. Wiem, że wszystko się spieprzyło i w dużej mierze przez moje rozterki. Dziś usłyszałem, że jestem dzieciakiem, bawiącym się w dorosłe życie. To prawda. Teraz jednak nie umiem jeszcze jasno powiedzieć, w którą stronę pójdę i jak szybko poukładam ten bałagan, ale kocham cie Pat. Ani przez moment nie przestałem. Jestem zły na swoje życie i te wszystkie przeszkody jakie mi stawia. Nie ma przypadków... Bylibyśmy doskonałą  konstelacją, duetem, zespołem... Wiem jednak, że nie mam prawa prosić, żebyś czekała. Zasługujesz na więcej, niż na faceta podejmujacego męskie decyzje o cholerną sekundę za późno.

Trzecia rano, a on mi serwuje wiadomość z wyznaniem roku. I co z tego Hudson, skoro za chwilę zignorujesz mnie na szpitalnym korytarzu, lub zrobisz coś, co obleje mnie falą smutku? Tak, nie mogę spać... Znów wracają białe noce, podczas których już nie podzielę  swoich myśli z Vento, bo i jego mi zabrałeś. W zamian oczywiście dostarczyłes świetny temat zastepczy - ciążę. Ale nie jestem hipokrytką. Dałam się ponieść i jestem tak samo winna, jeśli miała bym rozpatrywać to w tych kategoriach. Zatem milczę... ze wszystkim.

***
- Jak to w ciąży?!
- Mam ci tłumaczyć jak to zrobiliśmy?
- Bez szczegółów - wzbronila się Demi uniesioną dłonią. - David wie?
- Nie i tym razem masz trzymać język za zębami - pogroziłam palcem.
- Zamierzasz to przed nim ukryć? Jak?
- Jakoś przez siedem lat się nie spotkaliśmy...
- Ty chyba siebie nie słyszysz.
- Wiadomo, że w końcu mu to wyjawię. Może jak trochę sam dorośnie
- On ma trzydzieści osiem lat, nie ma już czasu.
- Teraz będzie bardziej zajęty zmianą  plasterków poobijanej Rose.
- Co za pikantna ironia... Zmieniasz się z dnia na dzień.
- Dodam do tego tę wiadomość... - przesunięłam  przez barowy stolik swój aparat telefoniczny.
- Auuuu... Nie zrobiło wrażenia?
- Nie wiem co by musiał teraz zrobić, żebym znów chciała w to wejść.
- Kochasz go?
- Nie zmieniam się jak pogoda.
- No to tyle wystarczy...
- Podła aura co? - patrzyłam przez okno na pochłaniający ulice rzęsisty deszcz, zwyczajnie zmieniając temat. Szare niebo zrzuciło na plecy przechodniów szare krople, zabierając im ludzkie postawy. Zgarbieni z gazetami nad głowami próbowali ratować się przed chłodną wodą. Ci bardziej przygotowani powyciagali modne dostojne parasole.
- Seattle... - dodała w tle Demi.
- Pora lunchu, a klimat jak jesienny zmrok - beznamiętnie rzuciłam.
- Na co tak patrzysz?
- Albo mam przewidzenia, albo...
- Gdzie?
- Tam... - wskazałam palcem.
- Kto to? - odnalazła mężczyznę, który przykuł moją uwagę.
- Ruez... kurwa Ruez.
- Ten...
- Tak.
- Myślisz, że szuka ciebie?
- Nie mam pojęcia. Ma zakaz zbliżania się do mnie, ale do miasta może przyjechać.
- Zadzwoń do Davida.
- Nie! To już nie jego sprawa - odprowadziłam jeszcze spojrzeniem mężczyznę, który wszedł do budynku banku na przeciw. - Myślę, że to przypadek.
- Oby, bo to bardzo dziwne...Wracamy do dziecka. Ava wie?
- Tak...  Wytłumaczyłam, ile mogłam.
- Jaka reakcja?
- Zaskakująco dobra... - odpowiadałam, mając w głowie nadal mnóstwo pytań o wizytę Rueza.
- Czyli tylko tatuś jest nieświadomy...
- Tak i póki co, wolałabym tego nie zmieniać. Na pewno się dowie, ale chce poczekać newralgiczne trzy miesiące.
- Żartujesz?
- Nie.
- Przecież już będzie wszystko widoczne.
- Biorąc pod uwagę jego wiarę w moje słowa, to nie wiem czy w dziewiątym bym go przekonała.
- Aż tak?
- Uznał, że oczerniam Rose, twierdząc, że nie była w ciąży.
- Poważnie?
- Wiem to od lekarzy. Nie ma pomyłki.
- Czyli ten ślub... ona to zrobiła z premedytacją. A jeśli tak, musiała mieć podejrzenie, że wy...
- Niby skąd? Wiesz, że nie patrzyłam tak na to... Sherloku?
- Pomyśl...
- Wiedziałaś tyko ty, Camilla i David. No i Karl dowiedział się od Hudsona w Nowym Jorku.
- No i Paul...
- Nie... Odczytywał, że coś nas do siebie ciągnie, ale nie ma pojęcia, że ze sobą sypialiśmy.
- Ale mógł przypuszczać, że to się zdarzy. Ten facet poluje na ciebie. Tak by załatwił sobie świetną odstawkę konkurencji.
- Przecież David to jego brat. Paul nie jest do tego zdolny, żeby mieszać się w takie sprawy. Ciekawi mnie bardziej Sandra... kuzynka Hudsonow, która wystawiła zaświadczenie o ciąży. Pomylilła się, czy o co chodzi?
- Sprawdź ją.
- Ja? Nie... nie będę się w to bawić. David nie chce znać prawdy, więc mi szczegóły też już nie są potrzebne.
- Ale ta wiadomość... - przeciągnęła mocno,  nawiązując do smsa o zmroku.
- Tkliwe...
- Zero wzruszenia?
- Nie wiem czy bardziej go za to kochać, czy wściekac się na głupka.
- Można jedno i drugie.
- Dziękuję, że mi to objaśniłaś.
- Cóż... przynajmniej z tego wszystkiego masz apetyt - komentowała jedzoną  przeze mnie z zapałem sałatkę z kurczakiem.
- Dziwne co? Z Ava nie odrywałam się od miski. Wyglądałam raczej jak tuż przed zejściem , niż po zajsciu.
- Ech... inne emocje. Przynajmniej nie rozpaczasz.
- Jeśli jeszcze twój mężulek znajdzie mi szybko jakiś przepastny domek, z resztą jakoś sobie poradzę.
- Teraz będzie w czym przebierać.
- Taaak... Ja już dziękuję... - odsunęłam  pusty talerz i dopiłam  mrożoną herbatę. - Odwieziesz mnie do Providence, czy każesz  czekać w tym deszczu na taksówkę?
- Ha! Co za dowcip De Luca... Teraz będę cię nawet dokarmiać z przyjemnością.
- Spokojnie... Z pływania nie zrezygnuje. Przytyje ile trzeba i kiecek nie będę od ciebie pożyczać.
- Patrząc jak się ostatnio twój styl zmienił, to skłonna bym była raczej ciebie się radzić.
- Nie kpij już lepiej i wieź mnie. Mam operację za godzinę.
- I tak podoba mi się to twoje wiceszefowanie. Teraz przynajmniej nie jemy lunchu ze styropianowych pudełek.
- Awanse, pieniądze i sława... - teatralnie odegrałam z westchnieniem.
- Szybko... lecimy! - rzuciła hasło do startu Demi, przedzierając się pierwsza przez nieustępujący na sile deszcz. Na szczęście jej biały Mercedes zaparkowany jakimś cudownym sposobem tuż przed barem, ratował nas obie przed kompletnym zmoknieciem.
- Uuuu... chłodno. Odpalaj... - Niestety z pierwszymi kroplami dotarło do miasta też zimne powietrze. Nasze letnie ciuchy były mocno niewpasowane w aktualną pogodę. Szybko podkręciłam ogrzewanie i czekałam na przyjemny podmuch. W głowie znów pojawił się niepokojący obraz Ruez'a.

- Zakaz wjazdu! - krzyknął do nas jakiś policjant na około kilometr przed szpitalem.
- Co się dzieje? - opuszczajac szybę, zapytałam mocno zaniepokojona, widząc tłumy gapiow i służby.
- Wybuch! - krzyknął przez odgłosy miasta.
- W szpitalu?! - Nie wierzyłam, wysiadając z auta.
- A ty gdzie?!! - zawołała przyjaciółka. Na szczęście deszcz, który się kończył, nie był już przeszkodą w wyjściu na zewnątrz.
- Muszę sprawdzić, co się stało... - odpowiedziałam jeszcze przez uchylone drzwi.
- A co ty jesteś, Joanna Darc? Wracaj tu! - krzyknąła jeszcze, ale ja już pobiegłam przed siebie. Dotarłam po chwili do grupki stojących lekarzy, z których mogłam już dostrzec stojącego wśród nich Adama, pokazując po drodze innemu policjantowi legitymację lekarza tego szpitala.

- Co tu się dzieje?
- Ładunek na parkingu podziemnym.
- Co to kurwa, WTC? W szpitalu?
- Ale Pani Doktor klnie... - próbował żartować starzysta. - Jakiś szaleniec podłożył ładunek w aucie i albo to ostrzeżenie, albo jakiś amator źle zainstalował.
- A co z naszą ochroną?
- Ponoć czujniki zawiodły.
- Dużo wiesz... - spojrzałam chyba zbyt podejrzliwie.
- Miałem wybór: medycyna lub kariera  FBI.
- Dobrze wiedzieć... Wiadomo czyje auto?
- Nic więcej nie chcą powiedzieć. Ewakuowano skrzydło i tyle. Naszych pacjentów przeniesiono na inne oddziały i rozpuszczono psy.
- Kiedy to się stało?
- Z godzinę temu...
- Muszę iść! - z jakąś dziwną intuicją  ruszyłam przed siebie w kierunku ekipy specjalnych służb pracujących nad sprawdzeniem terenu. Coś w głowie dziwnie łączyło fakty.

***
- Demi? Co jest? Za chwilę mam spotkanie - szeptałem,  do dobijającej się do telefonu doktor. Z przewrotem oczu odebrałem dopiero za czwartym razem.
- W Providence był wybuch! Nie słyszałeś? Włącz telewizor!
- O Boże... Coś z Paulem, Rose?
- Weź ty zacznij kurwa myśleć!
- Patricia...
- Brawo!
- Co z nią? - czułem zimne krople przebiegające przez środek mojego kregoslupa.
- Pat wyrwała w tłum pod szpitalem. Nie byłam w stanie jej zatrzymać. Nie było jej na szczęście tam w chwili eksplozji, ale jak ktoś jej nie powstrzyma...
- Zaraz tam jadę!
- David... przestań kłaść jej róże do stóp, tylko zacznij działać! Ona ma na głowie teraz tyle spraw, do których ty jesteś jej potrzebny.
- Nie rozumiem.
- Czas skończyć myśleć o sobie. Zainteresuj się nią, tylko nią! I dziś na lunchu mówiła, że widziała Rueza w Seattle. Sprawdź to! Jeśli ty nie będziesz facetem, który się nią zaopiekuje...
- Wszystko zrozumiałem - teraz bałem się już wyjątkowo mocno. Patrząc w ekran telewizora i podawane krojone informacje... Kurwa... samochód Pat...., zauważyłem z przerażeniem, kiedy jakiś wścibski fotoreporter wdarł się na podziemny parking i przekazał w świat rozszarpaną toyote De Luc'i.
- Tato wychodzę! - wybiegłem, chwytając wcześniej kluczyki i marynarkę, wołając do przechodzącego korytarzem Seniora. Poradzi sobie beze mnie. Kiedy zjeżdżałem  już windą, czułem jak umierają we mnie wszystkie wątpliwości. Wiedziałem jak sytuacja zagrożenia wpływa ma człowieka. Potrafi przewartościowac całe życie i pokonać największe przeszkody. Ja miałem coś jeszcze... Jeśli to, co mówiła Demi, jest prawdą i Ruez ma coś z tym wspólnego, przysięgam,  że zgnije w więzieniu.

- Karl?
- No?
- O której wylatujesz?
- Za godzinę.
- Przesuń. Sprawdź, po co Ruez przyciągnął się do Seattle i czy ma to związek z wybuchem w Providence.
- Właśnie oglądam relacje... - wyjaśnił, że nie potrzebuje wprowadzenia. - Druga sprawa - Sandra. Chce wiedzieć, czy mogła kłamać w sprawie Rose.
- Miałeś widzenie?
- Mam kurwa właśnie stan przedzawałowy i jak za chwilę nie dotrę do Patrici, to nie ręczę.
- Coś ja łączy z wybuchem?
- Mam tylko nadzieję, że nie wie jeszcze, że to w jej aucie został umieszczony ładunek. Muszę ją stamtąd zabrać jak najszybciej... Ava... Wyśle wiadomość Demi, że ma ją jak najszybciej zabrać ze szkoły.
- Myślisz, że to aż tak poważne?
- Nie mam zamiaru rozpoczać nad tym, że zrobiłem za mało.
- Takiego cię lubię David. Rób swoje. Ja zajmę się resztą. Ismach trochę na mnie poczeka.
- Dzięki Karl... - rozłączyłem  się od razu, wybiegając na podziemny parking. Stojąc przy zamku do drzwi, miałem jedno zwątpienie. Być może moje auto... Cofnąłem  rękę i wróciłem do dyżurnki, skąd zabrałem kluczyki to bentleya ojca. Asekuracyjnie przekazałem strażnikom polecenie sprawdzenia mojego samochodu.

W takiej ilości tłumu nigdzie nie dostrzegłem Patricii. Mnóstwo lekarskich fartuchow, policyjnych czapek i strażackich kasków. Coraz trudniej było też się przedrzeć przez zwarte grupy gapiów.  Próbowałem dzwonić, ale nic poza ciągłym sygnałem połączenia. Kurwa!  Najszybciej będzie spróbować u jakiegoś policjanta sprawdzić, czy służby nie skojarzyły już jej jako właścicielki samochodu i być może siedzi gdzieś przesłuchiwana.
- Pat! - udało mi się wkoncu trafić do wozu, w którym jakiś nieudolny policjant próbował zadawać jej natarczywe pytania. Siedziała wystraszona, bo pewnie teraz dopiero docierały do niej myśli, jaką  faktycznie to wszystko może mieć kolejność.
- David... - widziałem jej bezradność. - Nie pozwalają mi jechać do Avy.
- Wszystko załatwiłem... - nie patrząc na stojącego w pozycji Supermana agenta,  chwyciłem kobietę, tuląc mocno do siebie. To był moment chwilowej ulgi dla niej i dla nas obojga. Znów było dobrze. Miałem ją, a energia przepływała właściwym torem. Jak ja kocham tę kobietę...
- Kim Pan jest? - przemówił błyskotliwy mężczyzna z oznaką na piersi.
- Adwokatem Pani De Luca - z tylnej kieszeni wyciągnąłem legitymację. - Jeśli nie ma żadnych zarzutów, to wiecie co następuje dalej... Czekamy na wezwanie na przesłuchanie. A teraz żegnam. - Złapałem kobietę za rękę jak swoją własnośc i wyszliśmy. Ona była moja. I niech mnie szlag jeśli spróbuje nawet pomyśleć, że dam nam czas od jutra. Szliśmy, przeciskajac się z powrotem przez ludzkie zapory, licząc, że właściwie nie ma możliwości skojarzyć jeszcze  zdarzenia z Patricia.
- Muszę się zatrzymać...
- Co się dzieje? - spojrzałem na bladą kobietę, zatrzymując się nagle.
- Muszę... - przeszła gdzieś między wozami, wymiotujac konwulsyjnie. Doszedłem sprawnie, zagarniajac długie włosy.
- Jedziemy do mnie.
- Nie chcę...
- Potrzebujesz lekarza.
- Ja jestem lekarzem - mówiła, korzystając z podanej chusteczki.
- Raczej nie wszystkich specjalizacji.
- Ty po każdej popijawie lądujesz u specjalisty? - wracała do swojego poziomu żartu.
- Sporo miałas ostatnio powodów do spadku formy.
- Główny stoi przede mną.
- Przed chwilą byłaś bardziej uradowana moja obecnością.
- Hudson sprawdź lepiej czy Ava jest bezpieczna.
- Demi odpisała, że są w domu. Spadamy stąd... Za dużo tu reporterów.
- Mam operację za...
- Nawet nie żartuj. Nie jesteś jedyna w tym szpitalu. Masz do wyboru: moje mieszkanie, albo dom na wzgórzu.
- A nie możemy tu się rozstać i wrócić do tego co było?
- Posłuchaj De Luca... Jadąc tu do ciebie, właśnie postanowiłem nie wypuścić cię już z mojego życia. I choćby Paul i Rose rzucali na nas klątwy, zamieszkamy razem.
- Miło, że pytasz mnie o zdanie... - ruszyła dalej przed siebie.
- O co mam pytać? Czy mnie kochasz? Czy mi wybaczysz? Czy wyjdziesz za mnie? - patrzyłem jak ostatnie zdanie właśnie zmroziło jej ruchy.
- O wszystko...  I życzę sobie, żebyś cierpiał, czekając na odpowiedź - odpowiedziała surowo.
- Zapytam... Obiecuję.... I będę cierpliwy. Dokąd jedziemy?
- Nie mam żadnych rzeczy.
- Zajedziemy do Demi, przebierzesz się w coś od niej, spotkasz się z Ava i uspokoisz nerwy. Potem dom na wzgórzu?
- Dobrze... - zgodziła się w końcu spokojnym głosem. Zakładając ręce na ramiona, stanęła  niemal przed moim autem. Zdjąłem marynarkę by ochronić ja przed wyraźnym chłodem. Przysunąłem odważnie kobiete do swojej klatki i głdząc bezbronną po głowie, wiedziałem, że nie ma innego rozwiązania. Nasza historia nie może mieć innego zakończenia. Będziemy razem, bez znaczenia jakie są życzenia innych osób.
- Umarłbym, gdyby spotkało cię jakieś nieszczęście...
- Myślisz, że nic mi nie grozi?
- Sprawdzimy to. Na pewno zaopiekuje się wami...
- Dziękuję... - wciąsnęła sie we mnie jeszcze głębiej, a ja znów mogłem poczuć, jak pachną  jej włosy.
- Powinniśmy stąd jechać... - odsunąłem się lekko i pomogłem wsiąść kobiecie do auta. Jeszcze dwa głębokie wdechy okrażając przód samochodu... Czekają cię Ruez ciężkie dni, pomyślałem, składając jednocześnie w swoich myślach obietnicę i uruchamiając silnik bantleya.

Continue Reading

You'll Also Like

620K 64.4K 25
في وسط دهليز معتم يولد شخصًا قاتم قوي جبارً بارد يوجد بداخل قلبهُ شرارةًُ مُنيرة هل ستصبح الشرارة نارًا تحرق الجميع أم ستبرد وتنطفئ ماذا لو تلون الأ...
1.8M 140K 63
"ရှင်သန်ခြင်းနဲ့သေဆုံးခြင်းကြား အလွှာပါးပါးလေးကိုဖြတ်ကျော်ခါနီးမှာမှ ငါမောင့်ကိုစွန့်လွှတ်တတ်ဖို့ သင်ယူနိုင်ခဲ့တယ်၊ လူတွေက သံသရာမှာ ရေစက်ရယ်၊ဝဋ်ကြွေး...
1.1M 28.1K 45
When young Diovanna is framed for something she didn't do and is sent off to a "boarding school" she feels abandoned and betrayed. But one thing was...
3.5M 148K 61
The story of Abeer Singh Rathore and Chandni Sharma continue.............. when Destiny bond two strangers in holy bond accidentally ❣️ Cover credit...