Rozdział 29

2.5K 200 5
                                    

- I jak Nowy Jork?
- Po widoku z okna samolotu i przejściu przez lotnisko nie wiele mam do powiedzenia... - odpowiedziałam mężczyźnie, który odważnie podszedł do mnie, kiedy znalazłam się już tuż przy wyjściu z JFK. Nie trudno było się domyślić kim był.
- Witaj zatem. Jestem Karl... - bezpośrednio podał rękę, racząc silnym usciskiem dloni.
- Patricia... Skąd wiedziałeś jak wyglądam? I po wszystkie klientki podjezdzasz autem?
- Na pierwsze pytanie: internet; na drugie: tylko mocno wściekłe i lekko zagubione.
- Fantastycznie... To o mnie... - uśmiechnęłam się lekko.
- Wiesz, że na tym lotnisku mój przyjaciel poznał swoją przyszłą żonę? - wtrącił pytanie, odbierając już moja walizkę.
- To nie jest twój szczęśliwy dzień.
- Miałem bardziej na myśli to, że może gdzieś tu też jest twój...
- Nie sądzę. W ostatnim czasie wykreśliłam z listy mglistych marzeń chęć posiadania męża.
- Tak... A ja z kolei nadal szukam intensywnie przyszłej żony - odwdzięczyl się szerokim uśmiechem i podprowadził pod swoje auto. - Potrzebujesz czasu, czy możemy od razu pojechać do mojego biura? - grzecznie zapytał, kiedy zapinaliśmy pasy.
- Jest południe, więc wolę działać.
- Słusznie... Zabieram cię w takim razie do centrum dowodzenia rodziny Ismach.
- Powinnam wiedzieć o czym mówisz?
- Nadmienię tylko, że to firma moich przyjaciół z bardzo znanymi umiejętnościami w świecie hotelarskim.
- Kompletnie nie mój obszar zainteresowań.
- No tak... Ty jesteś lekarzem... Tak jak mój ojciec.
- Poważnie? Prawnik synem lekarza? - zaciekawiona zapytałam o tak pokrętna ścieżkę dziedziczenia profesji.
- Tak wyszło... W dodatku ginekolog.
- Ale chyba całkiem niezły, skoro syn mógł skończyć prawo.
- Powiem nawet, że bardzo dobry. A twoi rodzice?
- Lekarze i mieszkają we Włoszech.
- Czyli tradycja.
- Jak indyk na święto dziękczynienia... - z ironią westchnelam. - Skąd znasz się z Hudsonami?
- Studiowałem z Paulem.
- Tak myślałam, że to jakaś bliższa znajomość. Ale on nic nie wiedział o moich problemach...- zaczęłam się zastanawiać.
- Skłamałem. To nie ojciec Paula do mnie zadzwonił.
- David?
- No właśnie. Z Młodym studiowałem, a ze starszym się przyjaźnie.
- I pewnie wiesz, że to wszystko jest jego zasługą - byłam nieco zła za kolejną ingerencję, ale i spokojniejsza, że dzięki poczuciu winy zorganizował ratunek.
- Mało tego...  To on ostatnio pokazywał mi twoje zdjęcia. Stąd wiedziałem jaj wyglądasz.
- Pogmatwany człowiek.
- Może zakochany?
- Na pewno wkrótce cudzy mąż. Nie chce o nim mówić.
- Rozumiem... Ale pretensje o to, że nie uprzedził, iż jesteś o niebo piękniejsza, niż mogą to wyrazić zdjęcia, mogę mieć? - poważnie zapytał.
- Jeśli próbujesz mnie podrywać, to jest to cholernie słaby czas.
- Nic z tych rzeczy. Choć... - zasmial się głośno, spoglądając na mnie śmiało. - Po prostu ten człowiek ma niebywałe szczęście przyciągania do siebie zbyt pięknych kobiet.
- Niedługo go ta dobra passa opuści. Zresztą kilka tygodni temu byłam kompletnie inną  wersją: matka i lekarka na pełnym etacie w przetartych jeansach i białych trampkach... - pogladzilam materiał błękitnej szmizjerki zapinanej na duże złote guziki gdzieś w dole, przekładając beżowe wysokie sandały na moich stopach.
- Niezła metamorfoza...
- Tak... W głowie przede wszystkim... - zakończylam temat i kolejne minuty w milczeniu przejechaliśmy pod biurowiec znanych ponoć hotelarzy.

- Zapraszam... śmiało. Napijesz się czegoś?
- Może kawy jeśli to nie problem...
- Skąd.
- Wiesz... Lekko ponad pięć godzin w samolocie i czuje jakbym przeplynela olimpijski z dziesięć razy.
- Rozgosc się, a ja poproszę Sue od razu o jakiś konkretny lunch. Nie przeszkadza ci zjedzenie tutaj?
- Naprawdę nie jestem wybredna. Zresztą i tak jesteś dla mnie nadwyraz miły, więc nie popsujesz tym mojego dobrego wrażenia - uśmiechnęłam się serdrcznie.
- Cholera... gdyby nie okoliczności, to byłby najlepszy moment, w którym mógłbym zaprosić cię na sobotni ślub - szczerze dodał, kierując się do drzwi złożyć asystentce zamówienie.
- Odmówiłam  już Paulowi, więc byłbyś drugi. Poza tym...
- To ślub Davida, a wasze relacje są mocno skomplikowane.
- Lepiej bym tego nie ujęła... - Mezczyzna już nic więcej nie dodał. Wyszedł na chwilę i po kilku minutach wracając w dziwnie dobrym humorze, zmienił już całkowicie temat.
- Za chwilę będzie kawa. Nie wiem jaką  lubisz, więc zamówiłem identyczną jak sobie.
- Bez znaczenia. Byleby mocna.
- Nie jesteś z tych kobiet, które nawet  w szklance wody próbują liczyć kalorie? - zapytał, siadając na przeciw w fotelu.
- Sporo plywam i mam chyba dobre geny.
- Rzekłbym, że doskonale...- zabawnie dodał. - Przejdźmy do rzeczy... Twoja sytuacja... są następujące kierunki, w których może potoczyć się ta historia. Pierwszy, w którym zgodnie z prawdą stwierdzisz, że o niczym nie miałaś  pojęcia i mój przyjaciel Hudson działał na własną rękę kierowany pobudkami bezprawnej życzliwości. Wiesz... dobre serce i ofiara, której należy pomóc. To oczywiście w końcowym etapie dla sądu okaże się słabym argumentem i za kontrakt, który zostawił Ruezowi opiewajacy na kilku milionowe odszkodowanie dla ciebie, co w tej sytuacji jest nadal zwykłym wyłudzeniem, oberwie. Ruez sam jeśli zwącha z jakiej rodziny jest David, może chcieć na tym zarobić. Niemniej konsekwencje dla Davida mogą być spore. Myślę, że co najmniej może mieć poważne problemy z wykonywaniem swojego zawodu w przyszłości. Kolejny wariant to taki, że oczywiście o wszystkim wiedziałaś, David jest twoim pełnomocnikiem i kierowały tobą emocje związane z przezyta trauma, ale w gruncie rzeczy wycofujesz się ze wszystkiego i podpisujecie ugodę. Do końca życia się nie zobaczycie, a Hudson ma spokój.
- Jest jeszcze jakaś alternatywa?
- Idziesz w zaparte i wyciagasz od kolesia co najmniej trzy razy tyle, ile zarządal mój przyjaciel. To jednak wiąże się z wciagnieciem w to twojej córki i badań DNA. Chyba, że facet  nagle się przestraszy i faktycznie zapłaci za twoje milczenie.
- Co ryzykujemy?
- Sporo... Tak naprawdę nie znamy intencji. Wiemy tylko tyle, że Ruez jest podirytowany i wystraszył się, że chcesz mu się rzucić na kasę. Będzie jej bronił, bo wie, że jeśli sprytnie zagra, uwolni się od ewentualnych przyszłych prób. Poza tym skoro tyle lat nie miałaś odwagi go pozwać, może liczyć na to, iż nie chcesz mieszać w to Avy. Czyli nie zgodzisz się na badania.
- Te akurat można przeprowadzić bez jej świadomości.
- Sady w Nowym Jorku działają trochę inaczej. Próbki pobiera się w określonych laboratoriach i przy obecności pracownika sądu. Poza tym jak wytłumaczysz córce, że musi nagle jechać do Nowego Jorku i albo pobierają jej krew, albo wymaz z jamy ustnej?
- Tak źle i tak niedobrze... Najchętniej skopalabym tyłek Hudsonowi. Tak na dobry początek. Bardzo mnie kusi, żeby trochę spieprzyć mu życie.
- Ty wybierasz rozwiązanie - spojrzał na  mnie Karl, rozkładając ręce.
- I nie prosisz mnie o łaskę dla Davida?
- Jest idiotą, że zostawił tyle głupich śladów. W ogóle nie powinien zostawiać podpisanego przez siebie porozumienia, na którym swój podpis miał tylko złożyć Ruez. Cóż... W emocjach nie takie głupstwa się czyni. Ale rozumiem jego intencje i mogę być zły za metodę.
- Wszystko znów zwala mi się na głowę... - westchnelam, ukrywając twarz w obu dłoniach. Już nawet kawa przestała mieć dla mnie jakiekolwiek znaczenie. - Ale nie jestem tak podła... Pomogę Davidovi i załatwię swoje.
- W takim razie Hudson powinien znaleźć się na sprawie i nadal występować w roli twojego pełnomocnika. Ja oczywiście poprowadze spotkanie, ale...
- On ma teraz ważniejsze rzeczy na głowie.
- Myślę, że wszystko da się zorganizować i sama mu powiesz o swoim wyborze. - W milczeniu dopil kawę i wyszedł z biura. Nie miałam pojęcia, o co chodzi.

BIAŁE NOCEWhere stories live. Discover now