- Cześć... - przyciszonym głosem przywitałam się z Paulem, wchodząc do jego pokoju.
- Hej... - odpowiedział nieco ociężale. - Liczyłem na jakiś miły widok. Nie sądziłem, że Providence spełnia tak doskonale marzenia.
- Tani flirciaz... - spojrzeniem ganiłam Młodego, przysiadajac na chwilę obok na krześle.
- Nigdy bym nie pomyślał, że będę pacjentem tego miejsca.
- Ciesz się, że nie mojego oddziału. Jak się czujesz?
- Teraz już lepiej, jak ciebie widzę.
- Pytam poważnie.
- Cóż... mocno obolały. Modelem też już raczej nie zostanę.
- Daj spokój... wiesz jak blizny działają na kobiety?
- Jak?
- Złote medale, szybkie samochody i luksusowe jachty.
- I ty niby należysz do takich?
- Nie. Ale jest tu sporo ciekawych pielegniarek...
- Chcesz mnie dobić... - udał właśnie śmiertelny ból.
- Wręcz przeciwnie. Mam coś dla ciebie... - wyciągnęłam z kieszeni lekarskiego uniformu iPoda i słuchawki, nachylajac się nad leżącym, włożyłam do obu uszu. W tym dwuznacznym momencie do pokoju wszedł nie kto inny jak David, mocno chyba zmieszany zastałym widokiem. - Trzymaj się Paul... będę przychodzić. Jestem ci winna za te trzy tygodnie. Poza tym zrobię to z czystą przyjemnością. W wolnej chwili posłuchaj składanki.
- Nie wychodź... - to raczej nie było miłe dla starszego brata.
- Zaczynam dyżur. Jutro rano przyjdę sprawdzić co u ciebie...
- Pomożesz mi jeszcze zmienić pozycję? - ewidentnie droczył się z Davidem.
- Dobrze...
- Ja to zrobię - wtrącił się starszy Hudson, nie dając mi szansy.
- Cóż... trzymaj się Paul... - Tak jak zostałam zignorowana przez nowego gościa, nie otrzymując krótkiego przywitania, tak i ja nie zamierzałem raczyć go uprzejmym pożegnaniem.
- O co ci chodzi?
- Nie wiem o co pytasz... - udawałem, poprawiając nieco poduszkę Młodemu.
- Jesteś niemiły dla Patricii. Po tym co jej wykręciłeś w Nowym Jorku, mógłbyś być nieco bardziej uprzejmy.
- Do momentu kiedy nie wymyśliła, że Rose nie jest i nie była w ciąży, taki miałem zamiar.
- Powiedziała ci to tak po prostu?
- Wczoraj jak byliście operowani.
- Potwierdzałeś?
- Nie będę robił z siebie idioty. Rozmawiałem z Sandrą i w ciąży była napewno, a teraz zwyczajnie jest po wszysykim.
- To znaczy?
- Nie zostanę ojcem póki co.
- Co z wami? Tobą i Rose...
- Teraz nie mogę jej tak zwyczajnie zostawić... Jak w ogóle doszło do wypadku?
- Rose straciła panowanie i... - Młody właśnie jęknął z bólu, próbując wykonać niekontrolowany ruch. Złamane żebra zblokowały jego chęci.
- Jak dojedziecie do siebie, będziecie musieli złożyć zeznania.
- Jasne...
- Zajrzę do Rose i jadę do kancelarii... dasz sobie radę?
- W razie czego mam Pat.
- Jak uważasz... - najgłupsze rozwiązanie świata, pomyślałem. Udałem jednak idealną obojętność.
- I jak nowy gabinet? - pytał Brad dumny z niewielkich zmian. Właściwie mocno kosmetycznych.
- Akceptuję.
- Zdrowie?
- Fizyczne nienajgorzej, psychiczne do mocnej poprawki.
- Rozgadana jesteś... nie ma co.
- To ciężki moment w moim życiu i nie pytaj dlaczego.
- Witam koleżankę i kolegę... - Do gabinetu wkroczył uśmiechnięty Steav znów z tajemniczą koperta.
- Zaczynam sie ciebie ostatnio mocno obawiać, a jesteś ponoć tylko ortopedą - wskazałam wzrokiem na zawartość jego rąk.
- Dziś raczej dobre wieści.
- Zdrowa? - zapytał Brad.
- Jak ryba... - usiadł wygodnie młodszy lekarz w fotelu na przeciw mnie przy biurku, dając wyraźnie ordynatorowi znak, że dalsza rozmowa powinna się już odbyć między naszą dwójka.
- Dobra... rozumiem. Chodzi o ludzi po wypadku na twoim oddziale... - zrozumiał mój szef , że tematem mają być Hudsonowie. Chociaż wątpiłam mocno, żeby Steava interesowalo plotkowanie o innych, do póki sama bym nie zapytała. Niemniej Brad opuścił pokój.
- Nie chodzi o Rose i Paula...
- Nie...
- Mam zacząć panikowac?
- Wyniki, kore robiłaś przed wylotem do Nowego Jorku są w porządku... Nie zauważyłaś może ostatnio czegoś dziwnego w swoim samopoczuciu, stanie fizycznym? - zagadkowo dopytywał.
- Raczej nie... Nawet blizny ładnie się goją.
- Twoje wyniki krwi na markery rozszerzyliśmy na wszelki wypadek między innymi na beta HCG.
- I?
- Wszystkie normy zachowane, ale... Sama zobacz... - przesunął papierowy pakunek w moją stronę. Laboratoryjny wynik badań mógł sugerować jedno...
- Ciąża?
- Tak podejrzewam...
- Kurwa... - na wspartych o biurko lokciach schowałam twarz w dłoniach, licząc na to, że ta chwila wcale nie trwa. To musi być zły sen... Chociaż to... Spojrzałam jeszcze raz na wynik... - Nie dostałam okresu, ale myślałam, że to stres.
- Wątpię... Nie muszę ci mówić gdzie jest oddział ginekologiczny.
- Nie zrobię badania tutaj. Wszyscy się dowiedzą.
- Idź do Brooke. Feministka, która facetom nawet dzień dobry nie odpowiada, ale ginekolog świetny.
- Przecież ona jest jak zawodnik rugby.
- I ma mnóstwo pacjentek. Umie dotrzymać tajemnicy nie tylko jako lekarz.
- Zacznę od testu ciążowego.
- Ale gdybyś chciała jednak wiedzieć, w którym momencie swojego aktywnego życia seksualnego zmajstrowałaś Avie rodzeństwo, to polecam usg u Brooke.
- Oszaleje...
- Tatuś mniej? - bez wyczucia zapytał.
- Jeśli się dowie, to raczej jako ostatni i może mieć problem z uwierzeniem.
- Który z Hudsonow?
- Dlaczego zakładasz, że któryś z nich? - udawałam zirytowaną.
- Mam oczy i uszy. I coś mi się wydaje, że to narzeczony panny Rose... - oznajmił z przekąsem. - Tej samej, która w ciąży nie była i nie jest...
- W co jej przyszły mąż mi nie uwierzył. Mało tego, zarzucił kłamstwo. Teraz jest jej kochającym opiekunem, a mnie ignoruje. Choć niedawno rozpływał się z miłości...
- Czyli klimat na ogłoszenie radosnej nowiny marny.
- Jak sam widzisz...
- Co zrobisz jak potwierdzisz? - pytanie było mocno nie na miejscu, zwłaszcza biorąc pod uwagę moje doświadczenia, ale o tym Steav nie mógł wiedzieć.
- Przytyję...
- Coraz ciekawiej w tym twoim życiu. Przynajmniej tu alimenty będziesz miała pokaźne, bo z tego co wiem, Avy ojciec zniknął.
- I bez tego dam sobie radę.
- Dobra... zbieram się. Jakby co, gratuluję i oby tym razem syn - wstał, rzucając gorzki żart.
- Daruj to poczucie humoru...
- Przynajmniej nie płaczesz jak ostatnio.
- Idź już lepiej, bo oberwiesz zszywaczem. - Steav pozwolił mi na chwilę samotności, w której kompletnie nie umiałam poukładać nawet kolejnych działań. Kupić test; umówić się do Booke lub kogoś innego; powiedzieć Demi, Avie... David? Nie pasował do tej wyliczanki. Uwierała mnie jego osoba...
***
- Jak tam u mojej ulubionej Pani Doktor Zastępcy Ordynatora? - radośnie zapytała Camilla, widząc zbliżającą mnie do jej centrum dowodzenia.
- Pasmo ciężkich doświadczeń... - oparłam się ramieniem o ladę, wspierając zmęczoną głowę. - Brooke! - dojrzałam właśnie wychodząca z oddziału ginekolog. - Przepraszam, pogadamy później - pożegnałam się szybko z przyjaciółka. Jak na autopilocie pobiegłam do lekarki, która zaskoczona zatrzymała się niedaleko.
- Cześć... - zdziwiona odezwała się.
- Przepraszam, że tak napadam na ciebie. Mam sprawę osobistą, która wynikła dość nagle i przyznam, że sama czuję się dziwnie.
- Jesteś w ciąży - nawet nie pytała. Oznajmiła, jakby wyczytała w spojrzeniu.
- Spóźnia mi się okres, wyniki krwi, które robiłam po zabiegu... bardzo wysokie hcg...
- Zrób test. Przyjdź jutro o... 04:00, powiem ci, jak jest - mówiła, jakby wydawała wojskową komendę.
- Tak.
- To wszystko... Czy mogłabyś...
- Patricia... O moja dyskrecję się nie martw. Lubię cię, bo z tych wszystkich nadetych lekarek ocierajacych się o ordynatorow na corocznym balu szpitala, ty masz najwięcej asertywności. Nie pozwalasz na to, żeby ich małe fiutki mieszaly nam w karierach. Jeśli to fałszywy alarm pośmiejemy się i opijemy to za miesiąc na imprezie, a jeśli prawda, to najwyżej poszukasz nieco luźniejszej kiecki.
- Dzięki... - westchnęłam głębiej.
- Jako nowa wice ordynator do momentu lekarskiej diagnozy nie chwal się przypuszczeniami.
- Nawet nie myślę...
***
Robić czwarty? - zdawałam w myślach pytanie. Chyba trzy testy różnych firm i wyraźne jak pasy na autostradzie niebieskie kreski są wystarczającym dowodem, że Hudson zrobił mi dziecko. W dodatku za moja całkowita zgodą. To miał być tylko przyjemny seks i odpędzenie złych demonów, a tu kurwa przede mną dziewięć miesięcy zmagania się z mdlosciami. Choć może tym razem będzie łatwiej niż przy Avie. Nie wierzę...
- Co tam Karl? - zapytałam odbierając połączenie.
- Słaby dzień?
- Od samego rana.
- Pieniądze będziesz miała jutro na koncie. Musimy się spotkać tylko żeby podpisać papiery.
- Pieniądze? Aaaa... Tak, David pisał...
- Macie kontakt?
- Niemal żaden... Dziś rano się widzieliśmy, ale bez płomiennych przywitań. Zarzucił mi kłamstwo w kwestii Rose, wydzierajac się na mnie. Niech zresztą sam sobie z tym radzi...
- Kłamstwo?
- Lekarz, który ją operowal, stwierdził, że nie mogła być w ciąży, więc o poronieniu nie ma mowy.
- On wierzy jednak jej i jakiejś Sandrze.
- Kuzynka...
- Właśnie. Nie wiem czy pytał naszych lekarzy, czy uznał, że sprawy nie ma... A może zrozpaczona narzeczona odetnie kupony od szalonej miłosci do niego i aktualnego stanu, więc ten pewnie wybaczy jej nawet, gdyby kłamstwem chciała go zaprowadzić do ołtarza.
- Mówisz o tym tak...
- Rzeczowo.
- Właśnie.
- Nie chce mi się już na niego czekać i liczyć, że zły los da nam szansę. On albo się wycofuje, albo się wzbrania, albo tłumaczy tymi swoimi: odpowiedzialność, dojrzałość i tak dalej...
- Czyli jest szansa dla nas?
- Jeśli gustujesz w matkach z dziećmi...
- Dzieckiem?
- Tak... dzieckiem - szybko poprawiłam, nie chcąc tłumaczyć i ratować się z przejęzyczenia.
- To jutro możemy się spotkać z podpisaniem papierów?
- Liczysz na mój lot do Nowego Jorku?
- Jestem w Seattle... przyleciałem na ślub, więc...
- No tak... Gdzie?
- Może u Hudsonow w kancelarii w południe. David będzie na sprawie prawie dwie godziny. Nie spotkacie się.
- Przewidziales wszystko - koiłam wezbrane nerwy. - Dobrze, wyrwę się na chwilę z pracy.
- Super... Trafisz?
- Oczywiście... Tam urządziłam scenę Hudsonowi po otrzymaniu pisma od Rueza.
- No tak... do zobaczenia.
- Do zobaczenia.
***
- David... nie jestem w ciąży... zostawisz mnie teraz, wiem to... - patrzyłem na rozpaczajaca kobietę zastanawiając się ile w tym jest faktycznego bólu wywołanego stratą dziecka, a ile wizją, że nasz związek może się rozpaść.
- Nie zostawię cię... - miałem głównie na myśli nas jako przyjaciół.
- I będziesz kochał nadal jak do tej pory? Nie dam sobie rady z tym wszystkim... - moja słabość do kobiecych łez i jednak sporo uczuć do Rose, nie pozwalały mi na bycie okrutnym.
- Nic się między nami nie zmieniło... Zaopiekuję się tobą. Wszystko się ułoży.
- Ten wypadek... przez moment myślałam, że to koniec... że już nigdy cię nie zobaczę, że nie wyjdę za mąż...
- Nie mów tak... - złapałem ją za ciepłą dłoń, calując lekko w sam środek. - Za kilka miesięcy to będzie tylko wspomnienie. Poradzimy sobie ze wszystkim.
- Jesteś najlepszym człowiekiem, jakiego znam David.
- A ty najpiękniejszą kobietą z siniakiem na policzku jaką znam - uśmiechnąłem się, lekko kciukiem gładząc ranę. Rose przytuliła się do mojej ręki, przymykajac na chwilę oczy. - Najważniejsze, że nie stało się wam nic gorszego.
- Jak Paul?
- Trzyma się, choć żebra mu dokuczają. Oboje pewnie trochę tu polezycie. Nasz dom stanie się już kompletnym szpitalem - wizja chorego w każdym z pokoi była jednak jedyna słuszna w tej sytuacji.
- Moi rodzice chcą mnie zabrać do siebie.
- A ty? Jakie wolisz rozwiązanie.
- Chcę mieć ciebie obok siebie, ale twoja matka i Paul to sporo jak na jedne dom. Wybiorę swoje mieszkanie, a ty będziesz do mnie wracał...
- Co z opieką?
- Mam swoją pomoc domową, a dodatkowa pielęgniarka będzie wystarczająca. Ciebie jednak nie zastąpi nikt...
- Musisz teraz myśleć o samych przyjemnych rzeczach... - ucałowałem narzeczoną w czoło i właściwie żegnałem się. - Muszę iść... zaczynam za godzinę sprawę. Carey zarządal dodatkowych ekspertyz, ale jak dla mnie to łapanie się brzytwy w trakcie tonięcia .
- Herper ma szansę na te pięć milionów?
- Firmy farmaceutyczne nie są skore do płacenia, bo to ciągnie zawsze lawinę kolejnych pozwów. Mogli zwyczajnie się nie upierać i pójść na ugodę. Ale jak się oddaje prezesure młodemu walecznemu synkowi, który nie zna realiów, to tak się może skończyć.
- As w rękawie? - zapytała Rose, znając moją adwokacką taktykę.
- Owszem. Zostawiłem na koniec kilka kąsków.
- Jak wrzucisz to do dowodów?
- Świadkowi, ktory pracowal przy produkcji leku wygasła umowa poufności. Nikt nie dopilnował przedłużenia. Może teraz wszystko ujawnić. Zresztą...opowiem po sprawie. Muszę jeszcze zajechać na chwilę do firmy. Zostawiłem dokumenty dla Pattisona.
- Pro bono?
- Mamy tego za dużo.
- Już bym chętnie wróciła...
- Przyjdzie twój czas. Teraz wracaj do zdrowia - ucałowałem jeszcze raz narzeczoną i wyszedłem na dobre. Gdyby pozostałe sprawy jak w prawie można było rozwiązać paragrafami. Jakoś zagadki kryminalne lepiej mi się układają, niż ostatnie relacje z kobietami. I tak... kurwa! Wiedziałem, że nie chce ślubu. Liczyłem, że historia z Pat będzie miała w końcu swój dobry początek, ale jej próba zdyskredytowania Rose i ten nieszczęsny wypadek... Boże... Coraz bardziej uwiera to wszystko. Może najlepszym rozwiązaniem będzie odpuścić sobie obie relacje. Tylko kiedy zobaczyłem ją u Paula... Jeśli poradzę sobie z zazdrością, poradzę sobie z uczuciami. Z ostatnimi przemyśleniami wsiadłem do auta i ruszyłem w stronę kancelarii Hudson&Sons.