BIAŁE NOCE

Per mdett34

119K 9.1K 739

To nie jest podróż do dalekiej Skandynawii... to w zasadzie historia zza rogu. Deszczowe Seattle i życie giną... Més

Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3
Rozdział 4
Rozdział 5
Rozdział 6
Rozdział 7
Rozdział 8
Rozdział 9
Rozdział 10
Rozdział 11
Rozdział 12
Rozdział 13
Rozdział 14
Rozdział 15
Rozdział 16
Rozdział 17
Rozdział 18
Rozdział 19
Rozdział 20
Rozdział 21
Rozdział 22
Rozdział 23
Rozdział 24
Rozdział 25
Rozdział 26
Rozdział 28
Rozdział 29
Rozdział 30
Rozdział 31
Rozdział 32
Rozdział 33
Rozdział 34
Rozdział 35
Rozdział 36
Rozdział 37
Rozdział 38
Rozdział 39
Rozdział 40

Rozdział 27

2.5K 222 11
Per mdett34

- Cześć Brad...
- Witaj Demi... - zaskoczony mężczyzna wstał zza biurka. - Roboty szukasz? - zażartował.
- Na pewno nie męża... - odbiła piłeczkę.
- Mów co się dzieje z Pat.
- Ale Pan nie jest rodziną... - skojarzył mnie szybko z dnia diagnozy.
- David... - przywitałem się twardym uściskiem dłoni.
- Prawie jest... - nie pozostawiła miejsca na tłumaczenia kobieta.
- W takim razie... Jestem pewien, że operacja przebiegła prawidłowo i nie ma szans na błąd mechaniczny.
- Czyli?
- Głowa... Patricia zablokowała się. Ostatnie doświadczenia i strach o wynik.
- Zatem wiemy wszystko i nic.
- Ile to potrwa? - zapytałem.
- Nie jestem fachowcem od czasu. Przysięgałem kilkakrotnie "aż do śmierci", więc sam rozumiesz. Właściwie w każdej chwili i równie długo bez zmian.
- Jak można pomóc?
- Dużo spokoju i dobrego otoczenia. Właściwie jutro można ja stąd zabrać po południu. Jak tylko zrobimy poranne badania, nie musi tu leżeć.
- Cholera jasna... - zamyślając się głośno, potarłem dłonią szorstki zarost na brodzie, szukając w głowie właściwych rozwiązań.
- W takim razie zajmiemy się tym. Dzięki Brad... Do zobaczenia.
- Demi... ja też się martwię. To w zasadzie jednostkowy przypadek, a działanie leków jest wykluczone. Minęło też za mało czasu... Poczekajmy.
- Dobrze... Pójdę do niej - pożegnaliśmy się bez dodatkowych słów i w dwójkę opuściliśmy gabinet.

- Demi...- chciałem zacząć objaśniać gotowy plan.
- Nie David. Już ciebie nie będzie w dalszej części. Zabieram ją do siebie. Zajmij się swoimi sprawami. Nie potrzebne jej dodatkowe obciążenia.
- Chcę pomóc - twardo oponowałem.
- Jak? Wyniesiesz ją stąd na rękach i co dalej? Będziesz ją umartwiał opowieściami jak rozwija się twoje dziecko i jak wyglądają przygotowania do ślubu? Wszystkim potrzebny jest czas.
- Tak bardzo chciałbym, żebyś nie miała racji... - doskonale rozumiałem o czym mówi Demi, a z drugiej strony tak bardzo chciałem mieć możliwość poukładać wszystko inaczej.
- Trzymaj się David. Pewnie zobaczymy się w waszym domu.
- Dbaj o nią. Dbaj o obie... - ucałowaliśmy się na pożegnanie i z ogromnym poczuciem porażki wyszedłem z budynku.

***

- Demi cholera... Przestań mnie namawiać na jeszcze kolejny dzień.
- Jesteś pewna, że sobie poradzisz?
- Jak będziesz mnie tu dłużej trzymać i mnie niańczyć, mogę już nigdy nie umyć samodzielnie zębów. Moje mieszkanie zaciągnęło się pajęczyną, a poczta zawala pewnie cały próg.
- Minęły dopiero trzy tygodnie.
- Na szczęście od dwóch już poruszam się sama. Nie przeszlam operacji na otwartym sercu tylko zabieg przy kregoslupie. Poza tym tydzień leżenia w bezruchu tylko wymusił rehabilitację, a fizjoterapeuta, którego tu przyciągnęłaś, okazał się sadystą. Conajmniej jakby chciał żebym wzięła udział w paraolimpiadzie.
- Może i mało przystojny, ale jak się pięknie wyzywaliście po włosku... grzmiało jak w najlepszą burzę - śmiała się głośniej, ustawiając w progu znoszone przez Drake'a torby z naszymi rzeczami. No tak... Załatwiła mi nawet piecdziesiecioletniego Włocha z ambicjami trenera narodowej kadry pływackiej. I o tyle jako lekarz wiedziałam, że to dla mojego ogólnego dobra, o tyle w większej części nie chciałam zrobić przykrości Demi za troskę.
- Mam nadzieję, że do mojej matki nie dzwoniłaś z informacją? - nie miałam ochoty na dzielenie się z nią jalimikolwiek faktami z mojego życia.
- Nie... ale kilka razy jak miałaś na początku swoje depresyjne stany, mocno mnie kusiło powiedzieć jej kilka siarczystych słów, że kompletnie nie interesuje się tym, co u ciebie się dzieje. Nawet po urodzinach Avy ciężko było jej zadzwonić. O życzeniach dla wnuczki nie wspomnę.
- No... i jakbyś jeszcze to zrobiła w ojczystym języku, byłaby faktycznie zszokowana. Jak dla mnie wystarczy, że przysłała wielkie pudło prezentów, którego notabene jeszcze nie otworzyłam.
- Paul po ciebie przyjedzie?
- Nie... Nic mu nie mówiłam, że dziś wracam. Wystarczyły mi jego telefony i niezapowiedziane wizyty tutaj.
- W moim domu nigdy przedtem nie było tyle kwiatów - ironicznie nawiązała do róż, które Młody przysyłał mi codziennie.
- Daj spokój...
- Wkręcił się... Podziw za wytrwałość.
- Bez wzajemności.
- Starszy się nie odzywał?
- Nie... i w zasadzie bardzo dobrze. W szpitalu rozmawialiśmy ostatni raz. Łatwo poszło... Po krótkiej fascynacji nie zostało już nic - puściłam przyjaciółce kwaśny grymas. - Wiesz, że Paul zaproponował mi jakis czas temu pójście na jego ślub?
- Trochę mało subtelne.
- Myślę, że on nie do końca rozumie, co było między nami, więc nie mam pretensji.
- Rose by się zdziwiła.
- Myślę, że David równie mocno.
- A Ty?
- Co ja?
- Tak po prostu dałbyś radę?
- Chyba uspokoilam serce i myśli, ale nie wiem. Łatwiej mi o tym nie myśleć. Jeszcze się boję przeszłości, jeśli wiesz, co mam na myśli... - Spotkanie z Davidem nie należałoby do najłatwiejszych, zwłaszcza w takich okolicznościach. Pomijając kwestie, że byłoby to wobec niego mimo wszystko nieeleganckie.
- Mami! Jedziemy?! - z tarasu wbiegła do środka rozpromieniona Ava.
- Tak Skarbie... Wracamy do naszego domu.
- To dobrze... Wiesz co ja tu miałam z tymi chłopakami? Wszystko musiałam im tłumaczyć, opowiadać i pomagać w lekcjach. Dobrze, że nie mam młodszego rodzeństwa. Oszalałabym... - rozłożoną dłonią uderzyła w środek czółka, udając ewentualne załamanie, gdyby ten scenariusz miałby się kiedykolwiek ziścić.
- Bez obaw. Będziesz w moim życiu zawsze tylko ty.
- Ale teraz to ja będę opiekować sie tobą i będziesz musiała mnie słuchać.
- Przypominam młoda damo, że wprawdzie nie biegam, ale już całkiem zgrabnie chodzę. Nie licz, że zamienisz nasze mieszkanie w domek dla lalek, gdzie sama ustawiasz mebelki - palcem postawiłam kropkę na czubku zadartego noska.
- Hmmm... Czyli nici z czekoladowych ciastek przed snem?
- Dokładnie... i wracasz do mycia zębów po każdym posiłku, a Sorpresa śpi u siebie.
- Ale Mami... - próbowała marudzić.
- Nasza taksówka już pewnie jest. Ruszamy...
- Mówiłem, że mogę cię odwieźć - wtrącił Drake.
- Wystarczająco mi pomogliście. Muszę się uwolnić od was.... - przewróciłam oczami udając, że właśnie dostępuję upragnionej wolności. - Demi widzimy się w sobotę. Nie odpuszczę ci tych zakupów! - krzyknęłam głośniej do kobiety, która szła za nami.
- Liczę, że masz sporo oszczędności.
- Wystarczająco na jeden dzień próżności.
- Faktycznie uszkodzili ci głowę podczas tej operacji - zaśmiała się wyraźnie.
- Wujek Drake mówił, że usunęli ci gen ofiary. Co to znaczy? - wtrąciła dziewczynka, idąc obok.
- Wiesz... Tym razem Wujek ma rację. A oznacza to, że mamusia postanowiła od dziś używać trampek tylko w pracy i na spacerach z Sorpresą.
- Bez sensu...
- Nooo... Jak cały świat dorosłych.
- Zadzwoń jak dojedziesz. Taksówkarz pomoże ci wszystko wnieść. Zakupy macie w bagażniku - instruowała Demi, żegnając się z nami już na wejściowych schodach.
- Tak jest! - udawałam posłuszeństwo.
- Nie żartuj sobie. Nie wracasz z wczasów.
- Biorąc pod uwagę jak mnie traktowaliście, to trochę tak.
- Do zobaczenia Wariatko.
- Kocham was... - mówiłam już do obojga, kiedy Drake zrównał się z żoną. Następne dołączyły bliźniaki oderwane od biegania za piłką, by pożegnać się z nami. -Trzymajcie się...
- Ty też... - ostatnie uściski i gotowa do powrotu do własnej rzeczywistości, zamknęłam za sobą drzwi taksówki, przejęta trzaskając zbyt głośno.

***

- Ale sterta... - oceniła górę listów Ava, którą skrzydłem drzwi odgarnęłam od progu.
- Tak jakby wszyscy wiedzieli, ze nas tu nie ma i postanowili wysłać pozdrowienia.
- Kupony, rabaty, reklamy...- przekładała ze sterty kolorowych kopert i katalogów kolejne przesyłki. - O! To ma ładny znaczek. Jak ta Pani... No... Statua Wolności! - usłyszałam monolog córki, ale skoncentrowana na taksówkarzu, który ustawiał w kuchni nasze rzeczy, jeszcze nie bardzo kojarzyłam.
- Dziękuję Panu... - wręczyłam mężczyźnie dwadzieścia dolarów i szczęśliwa zamknęłam drzwi, przekręcając zamek. Oparta o wejście, spoglądając na grzebiącą w listach dziewczynkę ,znów przywołałam hasło "Nowy Jork". - Kochanie, jaki znaczek?
- Żółta koperta na stole - pokazała rączka na blat w kuchni, dalej koncentrujac sie na pasjonującym zajęciu. Między papierowymi torbami z zakupami faktycznie przeciskał się kanarkowy pakunek, którego mocno nie rozumiałam. Przesunęłam zakrywające przeszkody i sięgnęłam po przesyłkę:

Kancelaria Prawnicza Brad Spencer& Sue Lochard NY... Przejęta i nadal zdezorientowana otworzyłam szybko i wyciągnęłam okazały list.

W związku z próbą wyłudzenia kwoty przez Panią Patricia De Luca w wysokości pięciu milionów dolarów od naszego klienta Philippe Ruez, poszkodowany za naszym pośrednictwem informuje o złożeniu pozwu do sądu o wymierzenie na drodze procesu kary i zadośćuczynienia w postaci wszelkiego zakazu kontaktu z jego osobą Pozwanej, jak i każdej osobie z nią związanej. Pozostawia jednocześnie możliwość ugody w postaci uniknięcia rozprawy pod warunkiem poświadczenia w obecności prawników obu stron, że Pani Patricia De Luca nigdy więcej nie powoła się na jakąkolwiek znajomość i kontakt z Powodem. Jednorazowy termin spotkania ugodowego 28.06.2017 w siedzibie kancelarii o godzinie 2:00 PM.

Podpisana

mec. Olena Kurylenko Pełnomocnik i Adwokat wnoszącego.

- Co to kurwa jest...? - głośno wypowiedziałam swoje przepuszczenia. - Jakie pieniądze, jakie wyłudzenie? - kolejny raz czytałam treść listu.
- Mamuś ty przeklnęłaś? - nagle od zajęcia oderwała się Ava i biegająca wokół niej Sorpresa, też wydała się dziwnie zainteresowana.
- Tak... i komuś należy się porządne lanie... - składałam właśnie w głowie wszelkie możliwości. Jasne, że to sprawka Davida i jego pieprzonego wtykanie nosa w nieswoje sprawy. Pomysł na dom... To właśnie jego doskonałe rozwiązanie? Załatwić sprawy z ojcem dziewczynki, zeby przypadkiem nie zburzyl w przyszłości naszego porządku... - cytowałam w myślach adwokata. Zabiję go! Albo nie... Najpierw zobaczy moją najgorszą wersję, a potem sam będzie błagał o śmierć. Bo tym razem rozmowa między nami, która się szykuje, mocno zburzy mu mój obraz delikatnej topielicy w jego głowie. Co za gnojek... Pierdolony cwaniak... - uderzyłam pięścią w stół, czując jak lawina piekielnej wściekłości bombarduje moje komórki.
- Złościsz się? - pytała niepewnie córeczka, nie widząc mnie nigdy wcześniej w takim wydaniu.
- Tak... ale jutro już wszystko minie - wymusiłam na twarzy kojący dziecko uśmiech, nadal uważając, że David na najmilsze określenie jakie zasługuje w tej chwili to "zdrajca".

***
- Przepraszam, do którego z właścicieli? - zapytała przejęta recepcjonistka, której przepastne biurko znajdowało się tuż przy wyjściu z wind. Burgundowo brązowy wystrój i zapach jasminowego wosku do egzotycznego drewna z amboiny jasno komunikowal, że sporo bierze się tu za godzinę. Tym razem i mój wygląd nie gryzl się z otoczeniem. Tuż po odwiezieniu Avy do szkoły, szybko zapowiedziałam się u Demi liczac, że ma kilka perełek z lepszych czasów swojej sylwetki. Czyli jakieś dziesięć kilogramów przed. Nie zawiodłam się... Czarna wąska sukienka od Gucci z mocno wycietymi ramionami na wzór sportowego topu i szeroki złoty pasek z sandalkami w tym samym kolorze, były dziś moja tarczą. Po co? Żeby przez całą rozmowę być równie twardym przeciwnikiem, a nie nastolatka w przetartych jeansach. I jeszcze jedno... Ryzyko spotkania Rose. Może wygrała Davida, ale jej czas czucia się lepszą przynajmniej w moim towarzystwie, minął.
- David Hudson... Zastałam?
- Tak... Była Pani umówiona? - zaczęła nerwowo przeszukiwać zapiski w kalendarzu.
- Tak... - dłonią przymknęłam otwarty wcześniej zeszyt. - Gdzie jest gabinet?
- Yyy... Do końca i na prawo, ale powinnam uprzedzić szefa...
- Nie ma potrzeby. Ucieszy się z niespodzianki, zapewniam. Życzę powodzenia w kolejnych dniach nowej pracy - trafiłam, że debiutowała w tym miejscu. Sprawnie oddalilam się od wejścia do kancelarii i ruszyłam na niezapowiedziane spotkanie. Mój krok na szpilkach nie był jeszcze tym z wybiegu, ale biorąc pod uwagę ostatnie okoliczności, niemal plynelam na dziesieciocentymetrowych obcasach. Wyrzezbiona sylwetka dzięki nieprzerwanym zajęciom z fizjoterapeuta i rozpuszczone falowane włosy do pasa, niewątpliwie zwracaly uwagę. Panie Boże... daj mi siły i chroń od przepaści... - wypowiedziałam w myślach ostatnią modlitwę i twardo weszłam do środka. Teraz nie mogłam się zatrzymać. Nawet siedzący z boku starszy mezczyzna nie mógł stanowić powodu do odwrotu. - Co to kurwa jest?! - rzuciłam oderwanemu nagle od rozmowy przez telefon Davidowi, który na dźwięk mojego głosu zmuszony był się odwrócić od okna. - Jakim prawem? - cisnelam na ogromne biurko żółta kopertę, darujac sobie kurtuazyjne przywitanie.
- Patricia...?- pytał, niedowierzajac w to, co widzi i rozłaczyl połączenie.
- Nie... Duchy zza światów. Pojebalo cie człowieku? Co ty chcesz mi zgotować? Chcesz zmusić moje dziecko do poznania ojca, który zaledwie je splodzil? Nigdy cię o nic nie prosiłam i masz to wszystko odkręcić. Ja, ani Ava nie chcemy mieć z Ruez'em nic wspólnego. Z tobą zresztą też. I mam gdzieś jego pieniądze. Każdy dolar od tego człowieka śmierdzi jego podłym czynem. Jeszcze coś... Nie masz pojęcia czym może być powrót do traumy sprzed lat. Ile cierpienia wywołaloby to spotkanie. Zawiodłes mnie Hudson. Wybaczylabym ci wiele, ale tej zdrady ci nie zapomnę. Wykorzystałes to, że wyjawilam ci sekret tylko po to, żeby dopisać sobie kolejne prawnicze zwycięstwo. Jesteś żałosny, jak twoje wszystkie miękkie słówka, które mi do tej pory sprzedałes! - Nic nie mówił, studiując prawniczą wiadomość na kartce, na przemian spoglądając w moją stronę ze wzrokiem wystraszonego jelenia.
- To prawda... Kompletnie nie myślałem o skutkach ubocznych. Niemniej nie wiesz jak się cieszę, że cie widzę... - mówił rozmarzonym głosem. - Dobrze, że u ciebie wszystko w porządku. Poza tym... Zmieniłaś się... - wyszedł zza biurka bez skrępowania, oceniając mój wygląd.
- Przestań! Nie interesują mnie twoje wrażenia... - szybko odsunelam się, żeby przypadkiem nie musieć poczuć jego zapachu i ciepła.
- Tato... To Patricia De Luca. Była lekarka mamy w zastępstwie doktor Demi - no tak... starszy mężczyzna. Teraz moja złość zaczęła mocno opadać, a zastępujący ją wstyd, właśnie wstąpił na moje policzki. Zbliżający się do mnie mężczyzna, emanowal spokojem i z pewnością sporym zawodowym doświadczeniem. Dobrze skrojony garnitur i gęste jak na swój wiek posiwiale włosy, nadal utrzymywały to w kategorii "przystojny".
- Przepraszam Panie Hudson, że musiał być pan świadkiem tej sceny, ale niestety pański starszy syn jest idiota. Zakładam, że to genetyczny przypadek, ale niestety mocno zaważył na moim życiu.
- Przy czym udaje mu się poznawać najładniejsze kobiety w tym mieście - odwzajemnil uścisk dłoni i sięgnął po pismo leżące na blacie.
- Zjemy lunch? - jak gdyby nigdy nic zapytał David. Niech go szlag!
- Nie jadam z zonatymi. Czekam na informacje, że załatwiłeś wszystko. Miło jeśli to Paul będzie poslancem - dałam wyraźnie znać, że nadal nie chcę mieć z nim nic do czynienia.
- Obawiam się, że to nie jest sprawa zaoczna. Będzie Pani musiała udać się do Nowego Jorku, zabierając z sobą świetnego adwokata - podsumował Senior Hudson.
- To pojutrze... - byłam zdziwiona już tylko tym, że być może będę jednak musiała polecieć.
- Cóż... Nawet gdybyśmy chcieli pomóc... dwa dni później David się żeni, więc... Z pewnością jednak przekażemy sprawę innemu świetnemu prawnikowi, żeby pomógł Pani w tym...
- A niech was wszystkich szlag trafi! - histerycznie wyrwalam kartkę z rąk starszego mężczyzny i gromiac jeszcze Davida zpojrzeniem nienawisci, wściekła na cały wszechświat, wybieglam z biura. Pierdolony cud! Nawet się nie potknelam. W moim gardle właśnie zaciskala się pętla w postaci kolejnych kłopotów i myśli o ślubie Davida. Wiedziałam od Paula, że ten dzień się zbliża, ale usłyszeć tyle radości w głosie głowy tej rodziny o tym święcie, było już czymś zupełnie innym. Aaaa! Samo patrzenie na młodego Hudsona w tym gabinecie, będzie mnie znów prześladowalo tygodniami. Myśl teraz Pat o Avie... Wymyśl jak się zmierzyć z tym bagnem w postaci Rueza. Myśl...

Od Autorki:
Nie za szybko toczy się akcja?😉

Continua llegint

You'll Also Like

490K 44.8K 33
She is shy He is outspoken She is clumsy He is graceful She is innocent He is cunning She is broken He is perfect or is he? . . . . . . . . JI...
258K 31.2K 24
People meet by accident, People fall in love by accident, But people surely don't become someone's baby daddy accidentally, or do they? What started...
3.5M 150K 61
The story of Abeer Singh Rathore and Chandni Sharma continue.............. when Destiny bond two strangers in holy bond accidentally ❣️ Cover credit...
Canvas of Love | TxS Per Daniela

Literatura romàntica

108K 3.2K 55
"You want me to sketch you that bad?" I caressed her thin necklace, playfully tugging on it. "Yes." The whisper entered my ear, the woman's lips ling...