BIAŁE NOCE

By mdett34

119K 9.1K 739

To nie jest podróż do dalekiej Skandynawii... to w zasadzie historia zza rogu. Deszczowe Seattle i życie giną... More

Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3
Rozdział 4
Rozdział 5
Rozdział 6
Rozdział 7
Rozdział 8
Rozdział 9
Rozdział 10
Rozdział 11
Rozdział 12
Rozdział 13
Rozdział 14
Rozdział 15
Rozdział 16
Rozdział 17
Rozdział 18
Rozdział 19
Rozdział 20
Rozdział 21
Rozdział 22
Rozdział 24
Rozdział 25
Rozdział 26
Rozdział 27
Rozdział 28
Rozdział 29
Rozdział 30
Rozdział 31
Rozdział 32
Rozdział 33
Rozdział 34
Rozdział 35
Rozdział 36
Rozdział 37
Rozdział 38
Rozdział 39
Rozdział 40

Rozdział 23

2.8K 220 12
By mdett34

- Co się stało z twoim dobrym nastrojem? - pytałam, kiedy Paul odwozil mnie na szpitalny parking.
- Nic... - obojętnie odpowiedział.
- Domyślam się, że rozmowa z bratem nie należała do najsympatyczniejszych - nie musiałam dodawać, że odejście od stolika dowodziło, iż mogło conajmniej chodzić o sprawy osobiste.
- Nie powinnaś się niczym przejmować.
- No to teraz się przejmuję.
- Powiedzmy, że czeka mnie z Davidem poważna rozmowa i wcale nie zamierzam przyjąć roli słabszego braciszka.
- Paul... Rozmawiaj ze mną normalnie.
- David jest wkurwiony, że się kręcę wokół ciebie i zabrałem cię na śniadanie, co mnie równie jak bawi, jak irytuje. Zamierzam mu wyjaśnić kilka podstawowych zasad, o których najwyraźniej zapomnial.
- Czekaj... Nie podoba mi się to, że się o mnie sprzeczacie. To jest niedorzeczne...
- Też tak uważam. Poza tym David ciągle myśli, że ja traktuje naszą znajomość jak rozrywkę.
- Poważnie nie macie lepszych zajęć w życiu? Zacznę się poważnie zastanawiać nad skasowaniem waszych numerów.
- Chciałaś wiedzieć...
- Typowe dzieciaki...
- A ty nie udawaj, że tego nie dostrzegasz.
- To jakiś zarzut? - zaskoczona spojrzałam.
- Trochę tak.
- O co masz do mnie pretensje?
- Że pozwalasz Davidowi wykraczac poza schematy.
- Co niby masz na myśli?
- Dom na wzgórzu, odwożenie do mieszkania z piątku na sobotę... I wiele innych drobnych gestów.
- Poczekaj... Mam ci się tłumaczyć z przyjęcia cudzej życzliwości? Nie za wiele oczekujesz? - teraz byłam wyraźnie zła.
- Nie, ale zastanów się po prostu, że trochę sama prowokujesz zamieszanie wokół siebie i konflikt pomiędzy mną, a bratem.
- Wiesz co? Bezczelny jesteś. A! I nie próbuj jutro nawet dzwonić. Davida tyczy się to samo. Nie dziękuję za śniadanie! - trzasnelam drzwiami jego auta zbyt głośno i niezgrabnie szukając kluczyków w torebce, wreszcie dostałam się do środka swojej auriski. Nie patrzyłam we wsteczne lusterka czy Hudson odjechal. Miałam głęboko gdzieś czy jeszcze tam stoi, czy już żałuję swoich słów i jak potoczą się jego dalsze losy. Chciałam dostać się tylko do mieszkania i wyciszyć wszystkie złe myśli. Być może mogłabym przyznać Mlodemu rację, że z zainteresowaniem przyglądam się rodzącemu konfliktowi, gdybym wszystko skrupulatnie planowała. To jednak oni pchają mi się do życia bez mojego szczególnego zaproszenia.

***
- Nie podobało ci się w Nowym Jorku? - pewnie z ironią zapytał Paul, wchodząc do mojego gabinetu.
- Mniej niż w Seatlle.
- Zatem słucham... - usiadł na przeciw w fotelu, przyjmując pozycję walecznego wojownika.
- W porządku. Przechodzimy do rzeczy. Masz się odpieprzyć od Patricii. Daj jej spokój i nie próbuj uwodzić.
- Bo ty sobie tego życzysz.
- Bo zamierzam rozstać się z Rose i związać z Pat.
- Ochooo! - polsmiech brata był wyraźnym znakiem zakłopotania i zaskoczenia jednocześnie. - I z pewnością oznajmić, że od ponad roku wypisujesz do niej przez internet.
- To też...
- Wiesz co? Rób ze swoim życiem co chcesz. Pieprz je koncertowo lub udawaj szczęśliwego z Rose. Od mojego się odwal.
- Gdybym to zrobił pięć lat temu, tkwil byś teraz w więzieniu za jazdę po pijaku.
- Będziesz teraz wspominał mi błędy młodości?
- Twój błąd trwał dwa lata. Dwa lata upijania się do nieprzytomności i prawie zawalone studia. Szczerość za szczerość braciszku. Ja jestem gotów powiedzieć wszystko. A ty?
- Myślisz, że na Pat mój alkoholizm zrobi większe wrażenie, niż twoje kłamstwa? Łudzisz się...
- To, że potraciles dziewczynę, która wylądowała na wózku i do tej pory płacisz jej rentę pewnie już tak.
- Nie szarżuj na argumenty. Ja mam swoją czarną kartę, ale nie uciekam przed tym. Ty natomiast wiecznie zachowujesz się jakby ci się wszystko w życiu należało. Tak nie jest David... Możesz sobie przedstawiać pionki na swojej planszy, ale zapomnij, że zejdę ci z drogi w kwestii Patricii.
- Paul! Zawsze zależało mi na twoim szczęściu, ale Patricia nie będzie twoja.
- Nie ty o tym zdecydujesz... - odważnie zakończył i zaczął wychodzić.
- Nie wiesz o niej tego co ja...
- Czyli? - obrócił się powoli wyraźnie zaciekawiony. Również wstałem, by zrównać się z bratem, kierując w jego stronę.
- Patricia siedem lat temu została zgwałcona. Z tego aktu urodziła się Ava. To są bardzo poważne sprawy, a Pat potrzebuje kogoś, kto będzie w stanie to udźwignąć.
- I zalozyłes, że to będziesz ty?
- Nie rozumiesz nic? - upewnialem się czy cokolwiek dotarło do Młodego.
- Tyle, że o Pat trzeba się postarać jeszcze mocniej.
- Nie Paul. To nie są do jasnej cholery zawody. To jest bardzo poważne życie.
- Rób swoje, a ja zadbam o siebie.
- Znienawidzimy się...
- Skąd... Jesteśmy braćmi. To Rose cię znienawidzi - w pełnym gorzkiego posmaku pożegnaniu mezczyzna zniknął za drzwiami.
- Kurwa! - rzuciłem głośne przekleństwo, zakładając obie dłonie na kark. Nie liczyłem, że pójdzie łatwo, ale nie sądziłem, że Paul ma w sobie tyle glupiego uporu. Było pewne, że porządki muszę zacząć od razu, zanim mój braciszek z czymkolwiek się wysypie. Moje serce dokonało prostego wyboru. Chciałem od razu spotkać się z Pat. Zwłaszcza, że wróciłem wcześniej i mogłem do chwili operacji spędzić z nia ten czas.

Ja: Jak dziś?
Bella: Trochę nerwowo...
Ja: Co porabiasz?
Bella: Planowałam zaszyc się dzisiaj w domu, ale przyjaciółka wyciągnęła mnie na kolację.
Ja: Idziesz?
Bella: Jej się nie odmawia... Mam wolne przed jutrzejszą operacją, córka z psem u kuzynów, więc chyba dobrze będzie zgromadzić trochę pozytywnych myśli.
Ja: Słuszna decyzja.
Bella: Jak Nowy Jork?
Ja: W porządku.
Bella: Tylko tyle?
Ja: Same sukcesy...
Bella: Rzeczowy jak zwykle. Miłość kwitnie?
Ja: Miłość? Bardzo kwitnie...
Bella: Czuje, że nie chcesz się dzielić. W takim razie może następnym razem. Choć wydaje mi się, że ostatnio zrobiłeś się mocno tajemniczy...
Ja: Obiecuje w takim razie, że opowiem o szczegółach przy najbliższej okazji.
Bella: Trzymam cię za słowo.
Ja: Do zobaczenia.
Bella: Raczej przeczytania...
Ja: No tak... - łatwo się wyspałem. Na szczęście jeszcze nie wiązała szczegółow.

- Witaj Demi.
- David?
- Tak. Rozumiem twoje zaskoczenie. Przejdę do sedna. Wiem, że idziesz z Pat na kolację i potrzebuje ciebie na niej zastąpić. Muszę spotkać się z Patricia.
- Ale... Skąd...?
- Sama ci pewnie o tym powie. Zgadzasz się? Właściwie proszę...
- David nie chce być nie w porządku wobec Pat...
- Kochasz ja jak siostrę, więc dołóż cegiełkę do jej szczęścia.
- Ty masz być jej szczęściem?
- Wiem, że mówicie sobie wszystko, więc doskonale wiesz, co jest między nami.
- I to, że masz narzeczoną.
- Kwestia godzin.
- Rozstaniesz się z Rose? - zapytała z trudem skrywana radością w głosie.
- Tak. I zamierzam związać się z Pat. Z nią i z Ava.
- W takim razie zgoda. Namowilam ja na Canlis Restaurant.
- Idealnie...
- Ileż można jeść placki w zatłoczonych barach...? - retorycznie zapytała. - Tylko spraw, by ten wieczór był dla niej wyjątkowy.
- Będzie.... zapewniam.
- Czyli dobrze, że ja mówiłam na sukienkę.
- Tą ode mnie?
- Nawet nie wiesz jak długo się opierała.
- Obiecała, że założy ja tylko dla mnie.
- Czyli wszystko się zgadza... Operacja jest jutro po południu. Macie czas dla siebie. Ava zostaje u nas do soboty.
- Co Patricia jej powiedziała?
- Tydzień nocnych dyżurów jest sporym usprawiedliwieniem. Po zabiegu powie jej o szczegółach.
- To dobrze. Mała nie powinna się zamartwiac. Ja zajmę się Pat.
- Trzymam zatem kciuki i powodzenia.
- Dzięki Demi.
- Masz godzinę jakby co i sprzyjający zachód słońca.
- Dobra sceneria też jest ważna. Pozdrow i ucałuj Ave...
- Jest juz toba oczarowana... Mój mąż obawia się, że odbierzesz mu koronę najlepszego dorosłego mężczyzny w jej świecie.
- Mam taki zamiar... - rozesmialismy się oboje.
- Trzymaj się...
- Jeszcze raz dziękuję.
- Pa... - kobieta rozlaczyla się szybko.

W białej koszuli i eleganckich spodniach, pełen obaw i leków byłem gotowy do wyjścia. Czułem się trochę jak przed pierwszą randka, na której zależało mi zdobyć kupon na kolejne spotkania. Przy czym musiałem objawić dziś sporo prawd i liczyłem na wyrozumiałość Patricii.

***
To nie jest mój szczęśliwy dzień... - pomyślałam kiedy niemal potknelam się na chodniku wysiadając z taksówki. Chyba jednak mój wygląd był mocno zauważalny, bo jakiś mezczyzna stojący przed lokalem w czas zdążył podać mi ramię ratując przed zderzeniem. W podzięce tylko się uśmiechnęłam. Nie miałam ochoty na nawiązywanie znajomości. Tym bardziej, że moje skrępowanie w postaci zbyt krzykliwej czerwonej sukienki i wysokich szpilek nie pomagało w obyciu. Teraz chciałam tylko dostać  się na restauracyjny taras do stolika nr trzydzieści i schować za nakrytym blatem. Być może lampka wina i rozmowa z Demi poluznia moje napięcie i odbiorą trochę trosk z głowy.

Gdy przywitałam się już z kierownikiem sali, który wskazał i tak znajome mi miejsce, ruszyłam przed siebie. Z daleka dostrzegłam tylko, że jest pusty, więc co się Demi nie zdarza, musiała się spóźniac. Jednak bilecik leżący na moim talerzu z informacją "Czekam na części widokowej..." nieco mi objaśnil, choć był zupełnie nie w jej stylu. Skierowałam się jednak do mojej nostalicznej najwidoczniej tego wieczoru przyjaciółki.
- Ten widok jest dla ciebie... - uslyszalam od razu po przekroczeniu szklonego przejścia.
- Co ty...? - tylko tyle wydobylam z siebie, widząc wspartego o ścianę budynku mężczyznę. Kompletnie zaskoczona zastyglam w bezruchu. Cieszyłam się tym co widziałam, nie rozumiałam tego, na co patrzyłam i właśnie poczułam złość, że jestem poddana jakiemuś podstepnemu spiskowi.


- Zanim uwolnisz piekielne pokłady wściekłości... Wyglądasz oszałamiająco. Cudownie, rozpalajajaco i nieznosnie drażnisz właśnie moja wyobraźnię... - podszedł powoli, kładąc dłonie na moich ramionach, odgarniajac z nich rozpuszczone włosy.
- O co tu do cholery chodzi? - zaczynałam już tracić rozwagę. Zwłaszcza po porannej rozmowie z Paulem.
- Chce z tobą porozmawiać o kilku ważnych rzeczach. Potrzebowałem do tego neutralnego gruntu. Demi pomogła.
- To zabawne... Paul też dzisiaj powiedział mi coś ważnego.
- Wiem, że spotkaliscie się w restauracji i wyładowałem się na nim za to, że zajmuje ci czas. W biurze zresztą skończyliśmy temat. W mało przyjemny sposób...
- Twój brat zarzucił mi, że jestem powodem waszych psujących się relacji co powinanm jasno dostrzegać i zrozumieć, że ignorowanie tego faktu jest conajmniej niepoważne.
- Owszem, jesteś. Nie ma w tym jednak żadnej twojej inicjatywy, więc absolutnie nie jesteś w żaden sposób winna.
- Przynajmniej w tym się zgadzamy. Chociaż powiedziałam mu, że nie oczekuje kontaktu z żadnym z was.
- Nie nadmienil... - uśmiechnął się lekko mezczyzna.
- Czego jeszcze dotyczyła wasza rozmowa?
- Tego, że... zamierzam rozstać się z Rose, że zakochałem się w tobie i nie pozwolę nikomu skraść sobie tej szansy... Chce zaopiekowac sie tobą, Ava... chcę zebyscie były szczęśliwe... Żebyśmy w troje byli szczęśliwi... - mówił glaszczac mnie po policzkach kciukami obu dłoni, kiedy moje rece nadal były skrzyżowanie w bojowym geście. - Powiesz cos? - wyraźnie oczekiwał reakcji.
- Sporo zaskakujących informacji... - co za kretyński tekst! Facet właśnie wyznał, że się zakochał i postanowił pogonić Rose. Chwilo trwaj!
- Wiem, że czujesz to co ja. Wiem, że się zakochałas i tego boisz się najbardziej, stąd twoje nieudolne odsuwanie się ode mnie.
- Skąd możesz to wiedzieć? - próbowałam zwieść mężczyznę bez wyraźnego powodu.
- Pat... Niczego nie dostrzegłas? Hemingway, adwokat, lawendowa herbata, wyjazd do Nowego Jorku...
- Nie zrozumiem... - nie umiałam połączyć tej wyliczanki.
- Los nas postawił sobie na drodze dużo wcześniej...
- Nie... To nie może być prawda... Przecież ty... - zaczynałam bać się tego, co właśnie zaczynalo być dla mnie jasne.
- Moja California jest jak twój Nowy Jork. Bałem się wcześniej powiedzieć. Byłem tylko pewny, że nie chce wypuścić z rak tej znajomości i to miał być jedyny most między nami. Tylko, że z każdym dniem było coraz trudniej. Wszystko w tobie było szyte jak na miarę dla mnie. Krzycząca zewsząd przyzwoitość i zobowiązania były tylko drazniacymi głosami, które utwierdzaly mnie w przekonaniu, że to ty jesteś moja szansą.
- Na co niby? Żebyś doświadczył prozy życia u boku skrzywdzonej przez rodzinę i jej gwałciciela matki?
- Nie... szansy na szczęście. Prawdziwe szczęście. Nie każ wpasować się w twoja stereotypowa ocenę, że każdy bogaty facet z dobra praca musi wybierać równie gowniane standardy. Ja po prostu widzę siebie obok was. I powtórzę to jeszcze raz... zakochałem się w tobie Pat. Z całą mocą i siła. I to ja nazwałem ciebie w sieci Bella...
- David... to minie... Wszystko mija. Rose też obiecałes kiedyś miłość i teraz chcesz ja zostawić. Nie wiem czy warto... - próbowałam idiotycznie zniechęcić Hudsona.
- Pat do jasnej cholery! Nie rób ze wszystkiego melodramatu. Z Rose połączyło mnie o wiele mniej i znacznie mniej intensywnego. Kiedy związek nie przesuwa się do przodu, nie osiąga kolejnych poziomów, wszystko wygasa. To co mnie trzymało w tym związku to bezpieczne przyzwyczajenie. Zdałem sobie z tego sprawę. Odsuwany dwukrotnie ślub, to że nigdy ze sobą nie zamieszkalismy... Oczywiste znaki.
- Po ilu latach do tego doszedles? Co jeśli za jakiś czas będę na miejscu Rose?
- Przestań... Przestań we wszystkim dostrzegać tragedię. Powiedz po prostu, że czujesz to samo i wejdź w to co ci proponuję.
- Zaczynając od tego, że mnie okłamałes?
- Przepraszam... żaden moment nie był właściwy...
- David, ja... - miał dosyć moich drazniacych wizji. Spragniony porwał moje usta pomiędzy swoje wargi, ściągając resztki wątpliwości i przelał swoją pewność w mój umysł. Całował miękko i wilgotnie bez zahamowania wsuwając męskie dłonie na moje plecy. Wcisnieta w jego ramiona odrzuciłam resztki uporu i obielam go tuż w pasie. Sama nie rozumiałam co się ze mną dzieje. Facet? W moim życiu? Uwiodlam cudzego narzeczonego? To nie tak miało się przecież potoczyć... ale to fizyczne polaczenie znow huśtalo moim sercem. A ono pierwsze wiedziało, że o kogoś takiego chodzi w moim życiu
- Nie oddam cię, rozumiesz? - wsparty o moje czoło niemal szeptem zaznaczył swoje postanowienie.
- Co teraz? - pytałam o wszystko.
- Zabieram cię stąd. Pojedziemy do mnie i wyjaśnimy sobie więcej.
- Chcesz mnie zaciągnąć do łóżka?
- Marzę o tym odkąd weszłas tu w tej sukience - szczery jak nigdy.
- To nie właściwe. Jesteś jeszcze cudzym narzeczonym.
- To już tylko słowo.
- Mam tyle spraw, a ty jeszcze zwalasz mi się z tym wszystkim...
- Skończ. Teraz jest nas dwoje... pomogę ci. Chodź i nie próbuj wiecej tragizować. - Moja samodzielność i zaradnośc właśnie ulecialy gdzieś nad nami. Nie wiem jak bardzo, ale pozwalałam właśnie wejść do swojego świata komuś, kto miał mi go zorganizować na nowo. Nie byłam pewna niczego, tak jak kusilo mnie żeby ulec. Trzymana teraz  za rękę na chodnikowej krawędzi patrzyłam na człowieka, który znał najwidoczniej właściwą drogę do szczęścia. On zamawiał tylko taksówkę, a ja miałam wrażenie jakby właśnie układał nam idealne zycie. Byłam idiotycznie zakochana. Jak nastolatka tracąca rozum. Euforia, której wcześniej nie znałam, mocno klocila się i z moim wiekiem i rozsądkiem. Być może poranek będzie obfitowal w o wiele bardziej dojrzale myśli i odczucia.

Continue Reading

You'll Also Like

1.8M 140K 63
"ရှင်သန်ခြင်းနဲ့သေဆုံးခြင်းကြား အလွှာပါးပါးလေးကိုဖြတ်ကျော်ခါနီးမှာမှ ငါမောင့်ကိုစွန့်လွှတ်တတ်ဖို့ သင်ယူနိုင်ခဲ့တယ်၊ လူတွေက သံသရာမှာ ရေစက်ရယ်၊ဝဋ်ကြွေး...
430K 23.9K 17
𝐒𝐡𝐢𝐯𝐚𝐧𝐲𝐚 𝐑𝐚𝐣𝐩𝐮𝐭 𝐱 𝐑𝐮𝐝𝐫𝐚𝐤𝐬𝐡 𝐑𝐚𝐣𝐩𝐮𝐭 ~By 𝐊𝐚𝐣𝐮ꨄ︎...
702K 40.8K 35
|ROSES AND CIGARETTES Book-I| She was someone who likes to be in her shell and He was someone who likes to break all the shells. "Junoon ban chuki ho...
187K 37.8K 56
Becca Belfort i Haze Connors, choć przez swoich znajomych zmuszani do spędzania razem czasu całą paczką, od dawna się nie znoszą. Dogryzają sobie prz...