BIAŁE NOCE

By mdett34

119K 9.1K 739

To nie jest podróż do dalekiej Skandynawii... to w zasadzie historia zza rogu. Deszczowe Seattle i życie giną... More

Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3
Rozdział 4
Rozdział 5
Rozdział 6
Rozdział 7
Rozdział 8
Rozdział 9
Rozdział 10
Rozdział 11
Rozdział 12
Rozdział 13
Rozdział 14
Rozdział 15
Rozdział 16
Rozdział 17
Rozdział 18
Rozdział 19
Rozdział 20
Rozdział 21
Rozdział 23
Rozdział 24
Rozdział 25
Rozdział 26
Rozdział 27
Rozdział 28
Rozdział 29
Rozdział 30
Rozdział 31
Rozdział 32
Rozdział 33
Rozdział 34
Rozdział 35
Rozdział 36
Rozdział 37
Rozdział 38
Rozdział 39
Rozdział 40

Rozdział 22

3.1K 219 14
By mdett34

- Cześć Camilla... - przywitałam się z przyjaciółką, wchodząc tym razem tuż przed rozpoczęciem dyżuru.
- No cześć... Jak się trzymasz? - szybko wstała sprzed komputera, pytając konkretnie o mój stan po usłyszeniu dokładnej diagnozy dziś rano.
- Nie najgorzej... - zatrzymałam się przed recepcją i chwyciłam już podawany zbiór dokumentów.
- Coś przyszło dla ciebie niedawno i zaczynam być poważnie zazdrosna - lekkim uśmiechem próbowała rozjaśnić pochmurne niebo nad moim samopoczuciem. - Ta szpitalna recepcja powoli zaczyna zamieniać się w twoją skrytkę pocztową.
- Dla mnie? Aaaa... No tak. David...
- David? A on przypadkiem nie ukrył się ze swoją jędzowatą narzeczoną?
- Wręcz przeciwnie. Wszystko wyjaśnione. Dawaj ten mój prezent - ponaglałam gestem ręki. Sama byłam ciekawa, cóż takiego wymyślił mężczyzna. Trochę jak małe dziecko niecierpliwiace się na gwiazdkowe upominki, postukiwalam butem w miejscu.
- Nie szczególnie okazałe... - ułożyła przede mną amarantowe opakowanie wielkości pudełka czekoladek przewiązane złotą wstążką. Mimo, że byłam przekonana, że w środku nie ma niczego zbyt osobistego, postanowiłam nie dzielić się zawartością z połową medycznego personelu. Cokolwiek to miało być, z pewnością była to wiadomość na linii David - Patricia. Złapałam więc przesyłkę, chcąc oddalić się do swojego gabinetu. - Chwila! Tu, przy mnie. Chce zobaczyć jak facet błaga cię o przebaczenie za zachowanie swojej lubej.
- To raczej ona powinna przepraszać.
- Ale to adwokat przyprowadził tę kobietę na urodziny Avy.
- Camilla... nie roztrząsajmy już tego.
- To przynajmniej otwórz.
- No dobrze... - kilkoma krokami zaledwie wróciłam do blatu recepcji i energicznie odwiązałam wstążkę, docierając szybko do środka.
- Mapa Manhattanu? - równie mocno zaskoczona zapytała kobieta.
- Dziwne poczucie humoru... - nie bardzo rozumiałam intencję. Jednak kiedy wzięłam do rąk mapę, spomiędzy jej stron wysunęła się biała wąską koperta. Zdarnie udało mi się ją wczas uchwycić. Gdy rozchyliłam kieszenie papierowego opakowania, ku mojemu całkowitemu zaskoczeniu ze środka wyciągnęłam dwa bilety na nowojorski balet z przyklejoną karteczką"Od Monicii Hudson z najlepszymi życzeniami urodzinowymi" i dwa dodatkowe na samolot do odległego miejsca z przyklejonym bilecikiem, na którym pięknie wykaligrafowano znany mi cytat:

"Szczęście jest czymś, co przychodzi pod wieloma postaciami, któż więc je może rozpoznać? A jednak chętnie bym wziął go trochę pod każdą postacią i zapłacił, co by żądano. Chciałbym już widzieć tę łunę świateł - myślał. Za wielu rzeczy chcę. Ale tego właśnie chcę w tej chwili". (E. Hemngway - Stary człowiek i morze ) D.H.

Doskonale zdawałam sobie sprawę z tego, że uśmiecham się do tekturowego opakowania. Teraz wszystkie elementy pasowały do siebie. Jego niedawne słowa były zapowiedzią tego, że dostanę właśnie Nowy Jork, dostaniemy go z Avą. Zebrałam zgrabnie wszystkie rzeczy i nie tłumacząc zbyt wiele Camilli, odeszłam do gabinetu.

- Cudowny prezent... - bez przywitania odezwalam sie do sluchawki. Uśmiechałam się teraz mimo tak podłych okoliczności. Słysząc dodatkowo jego "Tak?" tuż po odebraniu, było mi już zupełnie dobrze.
- Moim zamiarem było wywołać twój uśmiech. W ogóle przepięknie się uśmiechasz...
- A ty mnie zawstydzasz... - głośno zareagowałam. - Cytat?
- Pasuje dosłownie to moich myśli.
- Objaśnisz kiedyś?
- Tak... Kiedy dokładnie masz operację? - zmienił dziwnie temat.
- Środa. 10:00 AM, ale nie chcę o tym mówić.
- Przepraszam. Po prostu chciałem wiedzieć. Ava z kim?
- Demi zajmie się nią do końca tygodnia. Mamy zresztą wspólną opiekunkę. Ja mogę nie dać rady. Nie wiem jak będę się czuła i na ile będę zaradna.
- A tobie kto pomoże?
- Camilla zajrzy.
- A Sorpresa?
- Pomyślę... Mam jeszcze jeden dzień.
- Dobrze...
- W obliczu wszystkiego...tęsknię. Po prostu za twoją życzliwością i cichą obecnością.
- Ja też tęsknię. Za wszystkim...
- Zaczynam pracę. Przepraszam... Miłego wieczoru - chyba robiło się między nami w tej rozmowie zbyt niebezpiecznie, a drugiej strony tak kusząco ciekawie.
- Tobie też.
- Jeszcze raz dziękuję za prezent. Twojej mamie i tobie oczywiście. Nie wiem kiedy się z nią zobaczę, więc jeśli możesz przekaż proszę. Jak już wszystko poukładam, zabiorę Avę do miasta cieni.
- Czyli niedługo.
- Wszystko się okaże. Pa...
- Pa... Pat?
- Tak?
- Tu es une étoile qui tombe du ciel pour moi et que je ne peux pas ignorer. (Jesteś dla mnie gwiazdą spadającą z nieba i nie mogę tego zignorować.)
- Nie wiem co to znaczy, ale brzmi pięknie. Jak pewnie wszystko w tym języku.
- Powiem ci, jak się zobaczymy.
- David... poukładajmy najpierw nasze światy. Myślę o tobie, ale nie utrudniajmy... - inaczej nie umiałam mu powiedzieć żeby przede wszystkim rozwiązał kwestie Rose. Z jakimikolwiek konsekwencjami dla mnie. Mimo przeciskajacych się momentami moich cichych pragnień, to były jego decyzje. Nie mogłam zasugerować wyboru, ale jedynie oczekiwać żeby się określił, w którą stronę chce pójść.
- Do zobaczenia.
- Do zobaczenia... - Rozłączyłam się pierwsza, bo czułam, że żadne z nas nie ma ochoty na ciszę, a zwyczajnie tak należało. Tyle nostalgii wkradało się do mojej głowy. Niedawne wydarzenia i widmo operacyjnego stołu... Tyle przyczyn mogłam uznać dla tego stanu za zasadne.

Vento: Przesyłam ci dobrą energię, pozytywne myśli i siłę do walki o wszystkie następne wschody słońca.

Ja: Ty to masz wyczucie... Zaczynam dyżur. Wiesz... chyba się zakochałam.

Vento: Chcę wiedzieć wszystko!

Ja: Innym razem... Czuję się dziwnie i nieswojo. Nie umiem o tym mówić. Poza tym to tylko moje emocje... Uciekam.

Vento: Będę tu czekał...

Ja: Nie na mnie powinieneś.

Vento: Napisz...

Nic już więcej nie odpowiedziałam. Słyszałam jak stażyści zniecierpliwieni czekają na mnie na korytarzu przygotowani na obchód i objęcie nocnej zmiany. Szybko jeszcze wskoczyłam w szpitalny uniform i chwyciłam stetoskop.

- Co tam dzieciaki? - wystraszyłam znużone towarzystwo opierające się o szpitalną ścianę. Z pewnością głównym tematem ich rozmów było po pierwsze ich zdaniem gwiazdorzenie mentorki, a po drugie choroba, o której Adam z pewnością nie omieszkał wspomnieć. - Przygotowani na wieczorne cierpienie pacjentów i liczenie zapasów morfiny?
- Tak... Czekamy jeszcze na ordynatora i pielęgniarkę z poprzedniej zmiany. Powinni się zjawić już jakieś pięć minut temu - wtrąciła Anna, najpilniejsza z młodych.
- Czyli to nie ja się spóźniłam? Hmmm... James?
- Pan doktor właśnie nadchodzi.. - wtrącił Adam, kiedy mój współtowarzysz nadchodził od strony recepcji.
- W takim razie ruszę trochę naszego szefa... - wyciągnęłam aparat telefoniczny z lewej kieszeni, wyszukując sprawnie jego prywatny numer i nie ustępując kolejnym nieodebranym połączeniom, czekałam na jego głos.
- No... - odebrał zdyszany.
- Mógłbyś wreszcie zrobić porządek ze swoim rozporkiem i przestać zaliczać pielęgniarki w tym szpitalu? Czekamy na obchód puszczalska gwiazdo naszego oddziału.
- Kurwa Pat! Reanimuję jakiegoś gościa pod windą...
- Którą?
- Naszą... - zerwałam się z miejsca, wprawiając już obecnych w jeszcze większe osłupienie. Młody jako najpilniejszy ruszył za mną. Szybko pokonaliśmy zaledwie kilkanaście metrów za róg korytarza, dostrzegając sylwetkę ordynatora pochylonego nad leżącym mężczyzną. W tej samej chwili ratownik dobiegł z aparaturą oddechową i zamienił Brada na miejscu reanimującego. Nad głowami kolejno zawisły pielęgniarki i już pozostali stażyści. Sprawna reanimacja, a następnie sprawne przeniesienie męczyzny na mobilne łóżko, wróżyły pomyślność. - Co się stało?
- Mąż pacjentki... - zdyszany odpowiadał lekarz. - Ona umiera, a on mógł mieć właśnie zawał.
- O matko... A ja idiotka pomyślałam... przepraszam, głupieje ostatnio.
- Zakochalas się?
- Ja? - przez chwilę zastanawiałam się czy widać po mnie coś, na co nie mam ochoty.
- To że o czymś nie mówisz, nie znaczy że nie istnieje.
- Znasz mnie. Jedyną osobą, która kocham jest Ava. Mam wystarczająco sporo problemów, żebym miała sobie jeszcze sercowe dylematy na głowę ściągać... - matko, zaprzeczalam jak dziecko przyłapane na zjedzeniu zakazanego cukierka. I im coraz bardziej bym przekonywała Brada, oj z pewnością by mnie przejrzał.
- W takim razie za twoje bezpodstawne podejrzenia w środę sobie trochę ciebie pooglądam.
- Nawet się nie waż! - zabawnie pogroziłam palcem.
- Najprzyjemniejsze w tym wszystkim będzie to, że nie będziesz miała nic do powiedzenia.
- I tego się boję... - doszliśmy wreszcie do gotowej na obchód grupy młodych i poszukiwanej pielęgniarki, i z kilkunastominutowym opóźnieniem ruszyliśmy na przechadzke po salach z pacjentami.

**
- Paul? Co ty tu robisz? - kompletnie zaskoczona przywitałam się z opierajacym o moje auto mężczyzną.
- Czekam...
- Jest ósma rano - wymownie spojrzałam na zegarek.
- Tak, a ty właśnie skończyłaś nocny dyżur.
- I jadę do domu odpocząć.
- Nie, bo właśnie mam dla ciebie pyszną kawę... - obrócił się i sięgnął za siebie po kubek aromatycznego napoju. - I zabieram cię na śniadanie.
- Dziękuję za kawę, ale nie jestem najlepszym towarzystwem.
- Mogę sam o tym zdecydować?
- Jutro mam operację, a diagnoza jest trochę bardziej dolujaca niż się zapowiadało. Więc...
- Opowiesz mi o tym, ale nie pozwolę ci się zamknąć w mieszkaniu, żeby analizować najbliższą przyszłość w ponurych barwach.
- To zaskakujące, że masz w sobie tyle optymizmu, biorac pod uwagę chorobę swojej mamy i moją, czyli w zasadzie kogoś zupełnie obcego.. - oparłam się teraz o maskę toyoty, stając ramię w ramię z mężczyzną.
- Czasami jest tak... Zawsze byłem mocno obojętny, lub chłodno podchodziłem do spraw, które ludzie uznawali za tak zwane "znaki". Teraz pierwszy raz w życiu mam niewytłumaczalna pewność, że to co się dzieje, czyli twoje pojawienie się, nie jest zwykłym przypadkiem. Nie wiem na ile ma to zmienić moje życie, ale czuje, że powinienem reagować na wszystkie impulsy.
- Paul... - chciałam ruszyć do ochlodzenia jego zapedów.
- Sama nie znasz odpowiedzi, więc odpusc. Zjedz ze mną...
- Naprawdę nie ma innych dziewczyn w tym mieście? - zapytałam zabawniejszym tonem?
- Może są... Ale żadna nie chodzi o ósmej rano w białych trampkach i nie pachnie tak pociągająco sala operacyjną - cicho powiedział do mojego prawego ucha.
- To naprawdę jest komiczne... Ty w... za drogim garniturze i ja wyglądająca jak licealistka.
- Doskonały zestaw. Zawsze mogę udawać twojego nauczyciela, z którym masz romans.
- Hudson.. już raz byłeś ojcem Avy. Oskara za kolejną rolę nie otrzymasz.
- Nie masz pojęcia jak przekonywujaco byłbym w stanie zagrać miłosny układ - mówił ściągając mnie za rękę do swojego auta zaparkowanego obok.
- Boję się nawet myśleć - wysunęłam dłoń z jego uścisku, czując się lekko niezręcznie w sytuacji ostatniego doświadczenia z Davidem. Choć przecież nie miałam wobec starszego brata żadnych zobowiązań.
- Ty w ogóle lubisz facetów? - podkreślił pytanie lekkim uśmiechem.
- Niektórych owszem.
- Co powinienem w takim razie pomyśleć o sobie?
- Zakładam, że masz doskonale zdanie o sobie.
- Wiesz o co pytam.
- Pytasz czy cie lubię?
- Dokładnie.
- Raczej dosłownie.
- Chcesz teraz polemizować nad poprawnością słów?
- Nie... cóż Paul Hudson... moje serce i rozum zgodnie twierdzą, że darzę cie sympatia - wygłosiłam teatralnie gdy poruszalismy się już po ulicy Seattle.
- Patricio De Luca uważam zatem, że oboje powinniśmy się mocno postarać o wysoką jakość tej znajomości... - odpowiedział równie wznioslym tonem.
- Przegryzajac kanapki z pastą i popijając je czarną kawą... - oceniałam kiedy podjezdzalismy pod jeden z śniadaniowych barów niedaleko Providence.
- Jestem mistrzem klimatu i scenerii - uśmiechnął się szeroko szukając wolnego miejsca parkingowego.
- Tak się momentami zastanawiam, co musi zrobić kobieta, żeby cię do siebie znów zniechęcić... - rzuciłam zupełnie luźno.
- Przespać się z moim bratem... - szybko dołączył do tego głośny śmiech, uznając to zdanie za doskonały żart. Moje spojrzenie pewnie mogłoby mówić w tej chwili wiele, ale wiele faktów i okoliczności były bardzo na "nie", żeby moglo to być możliwe w cudzej wyobraźni. - Przepraszam... po prostu tak głupio wystrzeliłem. Nie zależy mi też na tym, żebyś pomyślała, że między mną a Davidem jest jakiś konflikt. Jeśli nam się zdarzają jakieś potyczki, to są to tylko zwykle braterskie przepychanki.
- Po co mimo tym mówisz? - zapytałam, kiedy wychodzilismy do lokalu.
- Bo domyślam się, że lubisz nas obu i wolałabys nie rozdzielac nas w piaskownicy.
- Słuszny wniosek... - uśmiechnęłam się uspokojona, że tylko takie wątpliwości miał Paul, choć ja sama byłam pelna niepokojów. Nie czułam żebym dokonała jakiegoś słusznego wyboru między mężczyznami, ani też uznała że któryś jest lepszy. Obaj byli na swój sposób doskonali, ale niestety przeciąganie było większe z Davidem. I niestety z nim historia wrożyła o wiele bardziej smutny koniec.
- Na co masz ochotę? - znad bogatego menu wychylil wzrok mężczyzna, szukając się chyba do obfitego zamówienia.
- W zasadzie to nie mam ochoty nic jeść.
- W takim razie ja zdecyduje.
- To może jeszcze położysz się za mnie na stół, zajmiesz się Ava pod moja nieobecność, o Sorpresie nie wspominajac - droczylam się lekko.
- Jeśli tylko bym mógł... - z powagą spojrzał na mnie, uchylając kartę dań.
- Potrzebuje zwyczajnie towarzystwa... więcej od ciebie nie zarządam...
- Nie musisz się krepować... - wrócił do składania w głowie zamówienia. - Czy Rose się z tobą kontaktowała?
- Rose? Nie... po co? - wiadomo jaka wizje naszego spotkania stworzyła właśnie moja wyobraźnia i jaki powód snuly najczarniejsze myśli.
- Wczoraj w pracy mieliśmy ostrą rozmowę.
- Aż tak? - wiedziałam, że chodziło o Ave.
- Poza tym, że usłyszała ode mnie sporo cierpkich słów na swój temat, dostała wyraźny nakaz od Davida, żeby was przeprosić.
- Szczerze to nie mam ochoty na kontakt z narzeczoną twojego brata - i miałam tu ma względzie wszystkie powody.
- Niemniej ma twój numer telefonu i ma zrobić to co, do niej należy.
- Obawiam się, że nie za wiele by było w tym szczerości. Więc może odradz swojej przyszłej bratowej dzwonienie - dokonczylam kiedy Paul sprawiedliwie rozdzielal zamówione naleśniki z syropem.
- Nikt nie oczekuje waszej przyjaźni, ale Rose zachowała się skandalicznie.
- Nigdy wcześniej jej się nie zdarzało? - zapytałam bardziej ciekawa relacji między narzeczonymi.
- Miała kilka fatalnych występów. Zwłaszcza jak gwiazda wieczoru i towarzystwa okazywał się David, a nie ona. Poza tym picie alkoholu nie jest dyscypliną, w której powinna brać udział.
- Zakładam, że mimo tych kilku skaz, lubicie się.
- Owszem... Znamy się tak długo, że jest trochę dla mnie jak kuzynka, którą można zrugac. Kiedy ja przyszedłem do kancelarii Rose już tam pracowała. Wielu rzeczy też uczyłem się od niej.
- Więc to przyjaźń, czy przyzwyczajenie?
- Trudno tak oceniać ludzkie relacje.
- Ja bym potrafiła.
- Inaczej... gdyby jakimś cudem Rose przestała pojawiać się w naszym świecie, nie rozpaczalbym i nie nosił zalobnego stroju . Więc jest to sympatia, ale nie miłość totalna. To w kwestii relacji. Natomiast zawodowo jest świetna. I tu dla firmy mogłoby się okazać poważnym ciosem jej odejscie. Ale to tylko takie hipotezy. Zresztą za dużo o niej. Przeprosi cię, ty wspanialomyslnie jej wybaczysz i wszystko wróci do normy.
- Może... - skomentowałam wielomowiacym tonem. Paul zaciekawiony spojrzał unosząc wzrok znad talerza. - Jeśli nawet ze mną poszło by jej łatwo, Ava nie jest takim łatwym zawodnikiem. I myślisz, że wszystko wróci do normy? - byłam ciekawa na ile Rose w tej rodzinie ma taryfę ulgowa i ile jej się wybacza. A może zwyczajnie, jak łatwo potrafi stopniec serce Davida.
- No cóż... Sądzę, że mój brat jest tak owladniety ta miłością, że pewnie jakby musiał to i zdradę by jej wybaczyl.
- Aż tak... - powiedziałam bardziej do siebie.
- Zamykamy już ten temat. Jak zaplanowałas ten czas przed i po operacji?
- Co masz konkretnie na myśli?
- Jak dasz sobie radę? - następny, pomyślałam.
- Wszystko zorganizowane.
- Czyli bez zainteresowania odrzucasz moja pomoc.
- Moje problemy naprawdę są ci nie potrzebne.
- W środę odwiozę cię do szpitala.
- Znam drogę.
- Powinnaś mieć wsparcie i niekoniecznie prowadzić.
- Dziękuję za troskę, ale poradzę sobie.
- Wiem, ale nie o to chodzi. Chce być przy tobie, a to naprawdę nie jest nic złego z medycznego punktu widzenia... - zuchwale stwierdził.
- Och... Hudson....Co ja mam z tobą zrobić? - retoryczne zapytałam popijając kawę.
- Na początek... możesz się we mnie zakochać, a potem powiem ci co dalej... - tylko się usmiechnal i nie przerywając jedzenia, wbił wzrok w nadchodzące połączenie od brata widoczne na telefonie leżącym obok. Ja z kolei miałam coraz większe wrażenie jak cała sytuacja mocno się komplikuje na co zdecydowanie nie miałam ochoty.

Continue Reading

You'll Also Like

445K 28.5K 38
She was going to marry with her love but just right before getting married(very end moment)she had no other choice and had to marry his childhood acq...
1.5M 93.8K 39
"You all must have heard that a ray of light is definitely visible in the darkness which takes us towards light. But what if instead of light the dev...
2.6M 148K 43
"Stop trying to act like my fiancée because I don't give a damn about you!" His words echoed through the room breaking my remaining hopes - Alizeh (...
1M 15.2K 38
Ivy Williams had always aspired to complete her university journey without any interruptions or complications. However, not even two months into her...