BIAŁE NOCE

By mdett34

119K 9.1K 739

To nie jest podróż do dalekiej Skandynawii... to w zasadzie historia zza rogu. Deszczowe Seattle i życie giną... More

Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3
Rozdział 4
Rozdział 5
Rozdział 6
Rozdział 7
Rozdział 8
Rozdział 9
Rozdział 10
Rozdział 11
Rozdział 12
Rozdział 13
Rozdział 14
Rozdział 15
Rozdział 16
Rozdział 18
Rozdział 19
Rozdział 20
Rozdział 21
Rozdział 22
Rozdział 23
Rozdział 24
Rozdział 25
Rozdział 26
Rozdział 27
Rozdział 28
Rozdział 29
Rozdział 30
Rozdział 31
Rozdział 32
Rozdział 33
Rozdział 34
Rozdział 35
Rozdział 36
Rozdział 37
Rozdział 38
Rozdział 39
Rozdział 40

Rozdział 17

2.7K 236 13
By mdett34

- Cholera jasna! - darłam się na trzeci miewyrośnięty biszkopt.
- Czemu Mamuś tak krzyczysz? - z pokoju przybiegła zaniepokojona córeczka.
- Nie mogę poradzić sobie z tym cholernym tortem.
- On nie jest cholerny. On jest mój... - smutno odpowiedziała dziewczynka, obserwując kuchenną katastrofę.
- Przepraszam... wiem. Jakiś problem z piekarnikiem... - westchnęłam głęboko.
- Kolejny problem z piekarnikiem... - szybko oceniła powód mojej złości.
- Fakt... lawina psujących się sprzętów.
- Pralkę na szczęście mamy nową - uśmiechnęła się szeroko, jakby ten fakt ratował całe nasze życie.
- Torta raczej w niej nie upieczemy.
- Jedźmy do cioci Demi!
- Kochanie... W jej piekarniku możemy co najwyżej odgrzać frytki i nugetsy.
- To co teraz? - wyraźnie zmartwiona zapytała.
- Wiesz... jest takie jedno miejsce! - super mama przypomniala sobie właśnie super dom z super kuchnią. - Zbieraj się!
- Ale jest już prawie wieczór - nie dowierzała chyba w to, że wyrwę ją z mieszkania na niedługo przed snem.
- Muszę tylko do kogoś zadzwonić... - no właśnie... tylko do którego? Najlepiej to właściwie nie zajmować głowy żadnemu. Jedynym rozwiązaniem jest pukać do bramy i liczyć, że jak zwykle w videofonie odezwie się niezawodny Jackob.

- Mami... To jak wieczorne skradanie się do lodówki po czekoladowe lody... - szeptała, zasypiająca już córeczka z tylnego siedzenia.
- Chcesz mi coś powiedzieć? - zakładałam, że moja siedmiolatka właśnie zdradziła jakąś  swoją istotną tajemnicę.
- Nie... po prostu tak mi się skojarzyło.
- Ale sytuacja jest mocno komiczna... - spojrzałam jeszcze na dwie torby pełne wypiekowych produktów na przednim siedzeniu i wolno, na luzie już, podjechałam autem pod bramę. Jeszcze wciskając przycisk, asekuracyjnie modlilam się o zarządcę.
- Patricia?! - uslyszalam melodyczne zapytanie.
- Maria! - to było jeszcze lepszy scenariusz.- Wiem, że jest już bardzo późno i pewnie skończyłaś pracę, ale mój piekarnik właśnie umarł, a tort dla Avy...
- Chcesz skorzystać z mojej kuchni? - zaskoczona okolicznościami nadal pytała przez videofon.
- Właśnie. Zrobię to po cichu. Jutro w ogóle nie zauważysz, że ktoś...
- Wyjeżdżaj. Zajedz od kuchni. Otworzę ci tylne wejście.
- Niech cię Bóg błogosławi!!! - uradowana na jej szybką zgodę i na to, że właściwie poszło łatwiej niż zakładałam, wyjechałam delikatnie na posesję.
- Mami... ja ci chyba nie pomogę... - ziewajaca dziewczynka była niestety po całym dniu zbyt wykończona, by wykrzesać z siebie jeszcze energię do pracy nad swoim tortem.
- Dobrze kochanie. Znajdę ci tu jakąś miękką kanapę i pośpisz. Ja się wszystkim zajmę.
- Cieszę się, że mimo wszystko nie chciałaś kupić tortu.
- Chciałam przez chwilę. Niestety pewnie żaden nie spełniłby twoich oczekiwań - uśmiechnęłam się do mojego kreciolka w niebieskiej ciepłej wlochatej bluzie i beysball'owce, spod której niesforne karmelowe loki probowaly się szybko wydostać.

- Dobry wieczór... - przygnieciona produktami, trzymając prawie śpiąca dziewczynkę za rękę, witalam się z kobietą w drzwiach. - Ratuje mi Pani życie.
- Chodźcie... A Mała to raczej śpiąca... - spojrzała na przymykajace się powieki dziecka.
- Najpierw właśnie potrzebuje jakiegoś miejsca, żeby ja ułożyć.
- Najbliżej kuchni jest salon. Dam jej koc. W domu i tak prawie nikogo nie ma, więc spokojnie może się tam ułożyć.
- Ja zrobię swoje i szybko się ulotnie. Przepraszam w ogóle, ale jest Pani najlepszym rozwiązaniem na ten kryzys. Mój piekarnik pochłonął trzy biszkopty i w zasadzie mogło być tylko gorzej. Mam wszystko przy sobie... - spojrzeniem na bagaż wyjaśniłam mimo całej sytuacji, świetne przygotowanie.
- Nie ma problemu... Najpierw zajmiemy się Małą, a później pokaże ci co gdzie znajdziesz. Jeśli chcesz, mogę pomóc.
- O nie Pani Mario. To moje zadanie. I tak nadwyrężam Pani dobroć. Po cichu załatwię sprawę. Mam muzykę przy sobie - wyciągnęłam słuchawki do telefonu spod koszulki, chęć na dobrą kawę i spore rezerwy bezsenności.
- A cóż to za późne odwiedziny?  - z uśmiechem za nami wtrącił Jackob, kiedy właściwie dochodzilysmy już do salonu. Było tuż po 11:00 PM więc zapewne obchodził budynek, wygaszajac w nim życie.
- Och... Dobry wieczór - obrocilam się na dźwięk jego głosu. - Kryzysowa sytuacja i niestety Ava musi na kilka godzin zająć kanapę.
- No cóż... Nie lepiej zaprowadzić Małą do pokoju dla gości?
- Jackob... Pat musi mieć dziecko w pobliżu. To dla Malej obcy dom. Pomyśl czasami - oczywiście szybko mężczyznę naprostowala gospodyni.
- No tak... Jakiś koc by się przydał... - w trójkę patrzylismy na układająca się już w półśnie dziewczynkę, której zdążyłam podsunąc miękką jasną poduche. - Proszę... - Maria szybko wyczarowala błękitny pled, którym odkryła dokladnie dziecko. - Będzie jej tu wygodnie.
- Kolorowych snów Gwiadeczko. Mamusia idzie wyczarować ci najpiekniejszy tort po tej stronie tęczy - klekajac, ucałowałam Ave w ciepłe czoło, odgarniajac włosy z twarzy. Poglaskalam po buzi i jeszcze mocno przytuliłam. Z całą pewnością oszalałam dla tego dziecka. Niemal w środku nocy wdarłam się do obcego domu tylko po to, żeby spełnić kaprys siedmiolatki. To była jednak moja siedmiolatka, której tylko ja mogłam zorganizować najcudowniejsze dzieciństwo. - Małej już nie ma... - uśmiechnęłam się, zrownujac z pozostałą dwójka. - Zabieram się do pracy.
- Jak skończysz, pomogę was spakować - zadeklarował się Jackob.
- Planujesz nie spać? - zdziwiona zapytała Maria.
- Planuje, żebyś ty odpoczęła - szybko odpowiedział współpracownicy.
- Obejdzie się. Ciepłe mleko i sam się kładziesz. Ja pomogę Pat.
- Kochani... To ja wam przestawilam wieczór. Poradzę sobie sama. Naprawdę... Wpakuje tort do auta, a potem Ave. Nie takie historie mam za sobą.
- Chodź... Zrobię ci kawę, a nam cieple mleko przed snem - Maria chyba nie zarejestrowała mojego rozwiązania. To taka kobieta, która uznaje jedynie własne pomysły.

- Po trzecim espresso i trzech skladankach nadal ze słuchawkami w uszach, pracowałam skrupulatnie nad ciastem. Dwa piętra puszystego biszkoptu przełożonego owocami i białą czekoladą, kończyłam obsmarowywac śmietankowa masa. Szerokim nożem gladzilam powierzchnię dochodząc do perfekcji. Mój wygląd był tylko daleko od tego stanu. Moj pęd do mety przerwał właśnie sygnał nadchodzącej wiadomości.

Vento: Nie śpię... myślę.

Ja: Też nie śpię... piekę tort. Właściwie to już upiekłam. Zmierzam do szczęśliwego końca.

Vento:Tort? O tej porze?

Ja: 3:00 AM to najlepsza pora dla cukiernikow. Nie wiedziales? Moja córka za kilka godzin kończy siedem lat.

Vento: Zatem wszystkiego najlepszego.

Ja: Dziękuję. Jeszcze godzina i nastąpi szczęśliwy koniec.

Vento: Kiedy odpoczniesz?

Ja: Kiedy Ava będzie miała już swoje dorosłe życie... - uśmiechnęłam się do telefonu, oblizujac resztki masy na moich palcach.

- O Boże!!! - krzyknęłam przerażona, gdy chciałam sięgnąć za siebie po stojący niedawno w tamtym miejscu papierowy ręcznik. Jednak natrafiłam na wpół rozebranego Davida. - Nie strasz mnie do jasnej cholery! - wyciągnęłam słuchawki z uszu, dopuszczając teraz do siebie ciche odgłosy otoczenia. - Poza tym mógłbyś się ubrać - zmierzyłam mężczyznę wzdłuż torsu.
- Co ty tu robisz? - pytał równie zdziwiony z telefonem w dłoni.
- Jak widzisz - wskazałam na wypiek. - Mój piekarnik podjął protest, a Maria kiedyś się zadeklarowała.
- Gdzie Ava?
- Miło, że pytasz. Śpi w salonie... - Szybko odwróciłam wzrok. Kurwa! Miał na sobie tylko luźne spodnie od piżamy i bez skrępowania przechodził wokół wyspy. Miałam nadzieję, że moje zawstydzenie nie było aż tak widoczne. Sama nie radzilam sobie ze swoją reakcją.
- Dlaczego w salonie?
- Bo pokój gościnny jest rzekomo za daleko. Za chwilę zresztą zbieramy się stąd.
- O 3:00 nad ranem?
- Do tej pory funkcjonowałysmy o dziwniejszych godzinach i nikt szczerze mówiąc nie wykazał zdziwienia. My natomiast jak widać, dzielnie przetrwałysmy - zaczęłam pionowe ściany tortu obsypywac kolorowymi groszkami. Jeszcze przez chwilę tylko rozpaczałam nad tym jak właśnie wyglądam. Za duży biały t-shirt w serek z kolorowymi plamami, przetarte jeansy i czerwone trampki, były totalnie aseksualna kompozycją. Spięte wysoko włosy sklejone gdzieniegdzie masą z mascarpone i ubrudzone przesiewana mąka ramiona, tworzyły mało rozkoszny widok. David odebrał swoje espresso spod maszyny i bezwstydnie usiadł na przeciw.
- Odwiozę was.
- Nie trzeba. Na prawdę - walczyłam z chęcią spojrzenia. Rozsypujace się jednak wielobarwne groszki, jasno ukazywały moje zdenerwowanie.
- Co się dzieje? - wyłapał to.
- Musisz to robić?
- Co masz ma myśli?
- Wszedles tu polnagi w tych okularach... - podkreśliłam swoje myśli gestem wzniesionej dłoni. Musiał z pewnością coś czytać. Nie zauważyłam ich wcześniej u niego, ale wyglądał cudownie dojrzale. No może do wysokości obojczykow. Reszta to bardzo frywolny styl.
- Jestem u siebie w domu. Raczej nie powinienem się tu krepowac. Rzadko poza tym o tej godzinie spotykam tu piękne kobiety wysmarowane białą czekoladą.
- Ha... zabawne - ironiczny grymas z uniesionym spojrzeniem był jasnym komentarzem. - Nadużywasz poza tym słowa "piekna".
- W twoim przypadku mogę.
- W moim przypadku Panie Hudson nic Pan nie może - twardo uderzyłam tymi słowami. I chyba okazało się to mocno przykre, bo odsunął  wysoki stołek od kuchennej wyspy i wstał. Wychodził? Nie? Podszedł śmiało, ściągając w międzyczasie okulary i obrócił mnie do siebie, opierając moje pośladki o rant blatu. Przełożył ramiona po obu stronach moich bioder, wybijając jeszcze na moment zlowrogie spojrzenie, a następnie chwycił władcza dłonia za kark i wgryzl się boleśnie w mój świat. Kierowany obłędem i nienasyceniem pocałunek, coraz bardziej galopowal między nami. Nie myślałam kompletnie. Ubrudzone dłonie skrzyzowalam na jego szyi i całkowicie zatopiona w bijacym od nagiego torsu cieple, radośnie bieglam po zdecydowanie zakazanej ścieżce. Wirowalismy kilka metrów nad ziemią. To nie była spokojna przejażdżka. To był dziki pęd naszych pragnień i lubieznych myśli. Niech to szlag! I niech on nie przestaje...
- Przepraszam... - przestał. I czar prysl.
- To ja przepraszam. Nie powinnam ulegać. Odsunelam się i szybko obrocilam tylem wcale nie czując żalu. Za to też byłam na siebie teraz zła.
- To się nie powtórzy.
- To dobrze.
- Jak skończysz, napisz. Zawiozę was do domu.
- Nie ma naprawde potrzeby. Dobranoc David.
- Albo napiszesz, albo będę czekał tutaj.
- Dobrze.
- Zajrzę do Avy.
- Śpi. Byłam przed chwilą.
- Zajrzę.
- Jak uważasz... - i wyszedł. Boże... Co za kompromitacja. Jestem idiotką  nie radząca sobie z emocjami.

Vento: Jak efekt?

Ja: Tort doskonały... Ja niekoniecznie.

Vento: Idealna pewnie jak zwykłe. Nie umiem nie myśleć o tobie.

Ja: Skoncentruj się bardziej na kimś, kogo realnie masz blisko siebie.

Vento: Dobrze... Zatem bez reszty daje się pochłonąć myślom o kimś, kogo dziś mam obok.

Ja: Twoja Piękna... Miło, że ktoś na tym świecie jest szczęśliwy.

Vento: Piękna, jest blisko i pachnie owocami...

Ja: Niepoprawny romantyk.

Vento: Z pewnością

Wreszcie skończyłam. Tort był idealny. Mimo, że moje myśli nie wróciły już do ładu, niespodzianka dla Avy udała się zdecydowanie. Ułożone gesto na piętrach białego tortu maliny i ustawiona lukrowana figurka baletnicy na jego czubku w połączeniu z perlowymi groszkami, mocno radowały moje serce. Posprzatana w międzyczasie kuchnia jasno dowodzila, że na mnie już pora. Zręcznie spakowałem ciasto do specjalnego cukierniczego pudła i powoli zanioslam do auta stojącego tuż przy wyjściu z kuchni. Następnie torby z produktami i torebka. Jeszcze wzrokiem oceniałam pozostawiony ład i poszłam po Ave. Jakie było moje zdziwienie kiedy na kanapie na przeciw zobaczyłam śpiącego Davida pod identycznym kocem. Małe dzieciaki... - zasmialam się pod nosem. Nie chcąc wyciągać go z domu i w ogóle nie nadużywać jego towarzystwa, wsunęłam delikatnie ręce pod ciało córeczki i powoli zarzuciłam sobie dziewczynkę na ręce.
- Oszalalas? - uslyszalam śpiący schrypniety głos za sobą. - Nie wolno ci.
- Śpij David. My wychodzimy. Dziękuję i do zobaczenia... - ruszyłam w stronę drzwi.
- Oddaj mi ją... - bez mojej odpowiedzi przejąl dziecko.
- Jesteś ubrany? - zdziwiła mnie jego gotowość. Pełny dres i sportowe buty.
- Wiedziałem, że nie napiszesz. Musiałem się przygotować.
- Czym wrócisz?
- Zatrzymam się w swoim mieszkaniu. Dawno tam nie byłem.
- Rozumiem... - właściwie nic nie rozumiałam. Nie mogłam kompletnie pojac jego uporu. Jego ciągłego krążenia wokół nas. I teraz po każdym intymnym zawirowaniu będzie próbował układać na nowo rutynę, bezpieczna codzienność. - David, ja nie chce żebyś z nami jechał. To znaczy chcę i właściwie nie. Tak mocno nie pasujesz mi ze swoim zyciem. Masz zobowiązania, które bardzo nie współgrają ze mną. Zostaw nas proszę. Sama wrócę. Wniose wszystko na górę i będzie po sprawie.
- Nie. Kluczyki. - i o to cały jego komentarz na moje rozterki. Gdy zapial Ave tylko tyle wydobył z siebie.
- Narobimy sobie kłopotów... - szeptem dodałam.
- Wiem - spojrzał tylko na mnie zbyt ostro i stojąc zbyt blisko. Wreszcie z pękiem wyciągniętym z mojej dłoni, odszedł.
- Dorośli zazwyczaj ich unikają... - stałam już po drugiej stronie auta, bo mężczyzna przeszedł na stronę kierowcy.
- Często też kierują się intuicja i odnoszą sukcesy.
- A co to wszystko ma wspólnego z intuicja? - zapytałam, ale David już siedział w aucie. Gdy ja zajelam swoje miejsce, niestety adwokat już nie miał ochoty na dialog. Krepujaca cisza rospychala się boleśnie między nami.  - Czym zasłużyłam sobie na twoje milczenie? - przerwałam po kilkunastu minutach.
- Nie wiem co chciałabyś usłyszeć.
- Mnóstwo rzeczy mnie ciekawi.... Ulubiony film?
- Fellini "Słodkie życie".
- Poważnie? - mocno zaskoczona spojrzałam na mężczyznę. - Nie pasuje chyba do ciebie pochwała beztroskiego życia bawidamka.
- Sądzę, że zbyt surowo oceniasz Marcella.
- Proszę cie... Amerykański luz się w tobie odzywa. Ten film to odrażający obraz kompletnego zepsucia, popadnięcia w prymitywny hedonizm, zamknięcia się na wszystko co ważne. 
- A może ludzie po prostu chcą być piękni, szczęśliwi i nie myśleć o problemach.
- Jeśli to co pokazuje Fellini, nazywasz próbą  poszukiwania szczęścia, to ja w życiu bym takiego nie wzięła.
- Co by ciebie uszczęśliwilo?
- Co za pytanie...
- Proste. Słucham.
- David... Wiesz co da mi szczęście? Kiedy Ava powie mi kiedyś, że niczego w życiu jej nie brakuje.
- Zawsze stawiasz się na drugim miejscu.
- Będziesz miał dzieci, to zrozumiesz.
- Obym nie musiał długo czekać.
- Życzę ci wszystkiego o czym marzysz, ale dzieci w szczególności - to były słuszne życzenia, choć bardzo wyraźnie dzwieczaly w uszach wszystkie zależności. - Zabawnie swoją drogą wyglądasz w tej małej toyocie. Jak zwykły Amerykanin z przedmieścia.
- Uroczy obrazek idealnej słodkiej rodzinki z śpiącym maleństwem na tylnym siedzeniu.
- Taaaak... prawie idealnej - w myślach już dokonczylam jak wiele otacza nas pozorów i iluzji.

Continue Reading

You'll Also Like

215K 15.4K 20
"YOU ARE MINE TO KEEP OR TO KILL" ~~~ Kiaan and Izna are like completely two different poles. They both belong to two different RIVAL FAMILIES. It's...
1.9M 141K 63
"ရှင်သန်ခြင်းနဲ့သေဆုံးခြင်းကြား အလွှာပါးပါးလေးကိုဖြတ်ကျော်ခါနီးမှာမှ ငါမောင့်ကိုစွန့်လွှတ်တတ်ဖို့ သင်ယူနိုင်ခဲ့တယ်၊ လူတွေက သံသရာမှာ ရေစက်ရယ်၊ဝဋ်ကြွေး...
197K 39.1K 57
Becca Belfort i Haze Connors, choć przez swoich znajomych zmuszani do spędzania razem czasu całą paczką, od dawna się nie znoszą. Dogryzają sobie prz...
627K 33.2K 50
𝐒𝐜𝐞𝐧𝐭 𝐎𝐟 𝐋𝐨𝐯𝐞〢𝐁𝐲 𝐥𝐨𝐯𝐞 𝐭𝐡𝐞 𝐬𝐞𝐫𝐢𝐞𝐬 〈𝐛𝐨𝐨𝐤 1〉 𝑶𝒑𝒑𝒐𝒔𝒊𝒕𝒆𝒔 𝒂𝒓𝒆 𝒇𝒂𝒕𝒆𝒅 𝒕𝒐 𝒂𝒕𝒕𝒓𝒂𝒄𝒕 ☆|| 𝑺𝒕𝒆𝒍𝒍𝒂 𝑴�...