BIAŁE NOCE

By mdett34

119K 9.1K 739

To nie jest podróż do dalekiej Skandynawii... to w zasadzie historia zza rogu. Deszczowe Seattle i życie giną... More

Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3
Rozdział 4
Rozdział 5
Rozdział 6
Rozdział 7
Rozdział 8
Rozdział 9
Rozdział 10
Rozdział 11
Rozdział 12
Rozdział 13
Rozdział 14
Rozdział 16
Rozdział 17
Rozdział 18
Rozdział 19
Rozdział 20
Rozdział 21
Rozdział 22
Rozdział 23
Rozdział 24
Rozdział 25
Rozdział 26
Rozdział 27
Rozdział 28
Rozdział 29
Rozdział 30
Rozdział 31
Rozdział 32
Rozdział 33
Rozdział 34
Rozdział 35
Rozdział 36
Rozdział 37
Rozdział 38
Rozdział 39
Rozdział 40

Rozdział 15

3K 222 15
By mdett34

- Będę już szedł... Ava smacznie śpi. Myślę, że moje opowieści o miejscach, do których jeździłem jako dziecko, były jednak zbyt ciekawe.
- Faktycznie... godzina czasu - wymownie spojrzałam na zegarek w piekarniku.
- Uwiera cię moja obecność tutaj? - zapytał bezpośrednio.
- Nie wiem już sama... Z jednej strony powinno mnie to mocno krępować, bo żaden inny mężczyzna nigdy nie wszedł tu tak śmiało, i tak swobodnie się tu nie czuł, a z drugiej...
- Co z drugiej? - był wyraźnie zainteresowany moją odpowiedzią.
- Dobrze mi z tym... I to jest właśnie bardzo niewłaściwe.
- Gdybym był sam, czy wtedy popchnęłabyś chętnie wszystko dalej?
- To tylko gdybanie.
- Wyobraź sobie, po prostu... - nalegał.
- Hipotetycznie... Tak. Jednak nie jesteś. Więc tematu nie ma. Poza tym nie uważam, że jeśli nie byłoby Rose, nie byłoby nikogo. Nie jesteś kimś, kto raczej akceptuje stan wolny. Zdecydowanie jesteś obiektem zainteresowania wielu kobiet w swoim towarzystwie. O wiele ciekawszych i bardziej pasujących.
- Nagadałaś się? - z sarkazmem skomentował.
- Powiedziałam co myślę.
- Wszystko ubierasz we własne teorie, nie licząc się z tym, że druga strona ma zupełnie odrębne zdanie, lub jest kompletnie inna niż zakładasz.
- Postanowiłeś właśnie o północy się ze mną rozprawić?
- Nie... nie chce się kłócić. Pomyśl czasami tylko, że wiele rzeczy może mieć inne oblicze, niż tobie się wydaje - mówił już spokojniej, stojąc obok mnie.
- Ja też nie... - odpowiedziałam nerwowo, bawiąc się palcami, stojąc oparta o stół na wprost.
- Na mnie pora...
- Dobrze.
- Wiesz... - obrócił się jeszcze na  moment. - Podobało mi się usypianie Avy.
- Będę wzywać, kiedy sama nie będę miała do tego siły.
- Wiem, że nie zadzwonisz - zaśmiał się głośniej, doskonale mnie oceniając.
- Nie...
- Zobaczymy się w sobotę.
- Zatem do zobaczenia - już w myślach żałowałam tego klimatu między nami.  Uwierało mnie, że wracamy do układu przedzielonego murem zobowiązań i przyzwoitości. Żadnej logiki...
- David?
- Tak? - obrócił się do mnie na moment, stając już za niedomkniętymi drzwiami.
- To były najfajniejsze urodziny w moim życiu. I oczywiście dziękuję za prezent. Jeśli się kiedyś odważę, zobaczysz mnie w niej pierwszy.
- Nie wyobrażam sobie nawet, że zrobisz to dla innego - to zdanie było pełne żartobliwej ironii. Wymieniliśmy się uśmiechami i zakonczyliśmy wspólny wieczór.

***
- Cześć!
- Jest siódma rano i naprawdę nie musisz się tak drzeć - mówiłam do przyjaciółki przez telefon, obracając się przed pionowym lustrem wklejonym w drzwi do pokoju Avy. To była jedyne możliwa miejsce na ten przedmiot, a dodatkowo optycznie powiększał przestrzeń.
- Czekam na sprawozdanie z ucieczki z pracy.
- Miałyśmy w sobotę to omówić. Ewentualnie... - zaznaczyłam sugerując, że i tak mogła co najwyżej liczyć na moją dobrą wolę w tym temacie.
- Każesz mi czekać do soboty?
- Owszem... - pewnie odparłam atak.
- Dobra... szykuje się do pracy, pewnie jak ty i mam piętnaście minut na twoją opowieść. Znam cię i wiem, że jeśli zdarza ci się coś niekonwencjonalnego, to albo zbliża się koniec świata, albo...
- Albo co?
- Albo David. Mów!
- Nic niezwykłego... Sprzyjające okoliczności i zabrał mnie do swojego domu na wzgórzu.
- Oooooo... - ten dźwięk wyrażał jedynie przekonanie o tym, że koniecznie musiało dojść do ostrego seksu.
- Nie Demi. Nie było żadnych nieprzyzwoitości i doskonale wiesz dlaczego. Prawie...
- Prawie?
- Pocałunek: długi, namiętny, smaczny, co się równa, że bardzo nieprzyzwoity i zabroniony.
- Kto kogo sprowadza na niewłaściwą  drogę?
- Liczę na to, że to nie ja jestem ta zła. Choć wydaje mi się, że to takie przeciąganie liny pomiędzy nami.
- O kurczę... Po co w ogóle tam pojechaliście?
- Chciał mi pokazać widok z tarasu tego domu. I mówię od razu, że to bardzo niezwykła rzecz i warto było się dać porwać. Tyle... cała historia.
- Na pewno?
- Hmmnm... Właśnie mierze czerwoną sukienkę D&G, którą wczoraj wieczorem mi podarował w ramach przyspieszonych urodzin.
- Czekaj... Nic nie rozumiem.
- Zobaczył i kupił.
- Hej... dobrej znajomej nie kupuje się sukienki.
- Wie, że moją ostatnio porwał wiatr i została mi tylko jedna... Ech, po co ja w ogóle ci to tłumaczę.
- Bo wiesz co dokładnie myślę i liczysz, że mogę się mylić.
- Demi...
- Patricia... On ci się podoba coraz bardziej i ty mu też. Zastanów się czy chcesz być powodem czyjegoś nieszczęścia.
- Nie chcę...
- On ma narzeczoną... 
- Nie musisz przypominać.
- Chce żebyś mnie zrozumiała... Nie uważam, że narzeczona to świętość absolutna. Jeśli jednak dasz się temu pochłonąć, musisz być bardzo tego  pewna. Dla siebie, Avy i Davida.
- Wiem...
- A jak sukienka?
- Zdzirowata - skomentowałam równie głośno, jak przyjaciółka rozpoczęła rozmowę.
- Uuuuu...
- Mami... Co to znaczy "zdzirowata"? - usłyszałąm za plecami zaspany głośnik córeczki.
- Och! - obróciłam się do stojącego za mną śniadego szczęścia. - Demi kończę. Ava już wstała... - szybko zakończyłam rozmowę. - Słonko... Mamusia źle się wyraziła.
- Co to znaczy? - nie ustępowała.
- To coś bardzo za krótkiego, za dużo odsłaniającego i kiedy dziewczyna coś takiego wkłada, chłopcy za nią gwiżdżą. I to w gruncie nieładne słowo.
- Przekleństwo? - interesowała się dalej, łapiąc mnie za rękę, zabierając do kuchni.
- Nie, ale nienależy do najładniejszych.
- Yhy... Chcę płatki czekoladowe na śniadanie...- rączką przetarła jeszcze oczko i wspięła się na krzesło. Podparła brodę i dziwnie obserwowała moje ruchy.
- Przyglądasz mi się?
- Wyglądasz Mamuś inaczej.
- Źle? - stałam tyłem do stołu podgrzewając mleko.
- Tak jakoś... Jak te panie z drogich sklepów.
- W takim razie to tylko wygląd. Niestety do chodzenia do drogich sklepów jest mi daleko.
- Ale w sumie to ładnie...
- Tylko mierzyłam. Zaraz się przebiorę i znów będę twoja fajną mamą... - uśmiechałam się, zalewając już miseczkę z ciemnymi płatkami białym płynem przed dziewczynką.
- Mamuś?
- Co jeszcze chcesz wiedzieć?
- Chce tylko ci powiedzieć, że lubię Davida. Bardzo go lubię i szkoda, że ma narzeczoną.
- A Paul? Już go nie lubisz?
- Paul jest fajny, ale David... Przy nim uśmiechamy się obie.
- Pewnie dlatego, że jest naszym przyjacielem i sporo mu zawdzięczamy.
- Nie sądzę... - sprzeciwiła się, przegryzając kolejną porcję śniadania.
- Och... nie sądzisz? A co zatem sądzi moje siedmioletnie dziecko?
- Że David ci się podoba, a ty podobasz się jemu.
- Hmmm... A ja sądzę moja młoda damo, że powinnaś się pospieszyć i szykować do szkoły. I nie dopowiadaj sobie kochanie niczego. Lubimy się, to tyle, a David niedługo się żeni.
- Po co w ogóle ludzie się żenią?
- Ludzie się pobierają. Żeni się mężczyzna z kobietą.
- No o to mi chodzi.
- Bo się kochają.
- A nie można się kochać bez tego?
- Można... Ale czasami kiedy ta miłość jest bardzo silna, ludzie chcą sobie przed Bogiem złożyć obietnicę, że będą już ze sobą do końca życia. Będą się wspierać kiedy będzie im dobrze, ale i wtedy jak nadejdzie tragedia. Staną się zapisani sobie już na zawsze. Poza tym dziewczyna przejmuje nazwisko chłopaka.
- A ty byś chciała mieć męża?
- Pewnie tak... Ale mam ciebie i wystarczy mi za trzech.
- Dlaczego mój tata nie jest twoim mężem?
- Bo się nie kochaliśmy.
- Mówiłaś, że dzieci rodzą się z miłości. Więc nie rozumiem.
- Są takie wyjątkowe sytuacje, że rodzą się z miłości do tych dzieci, mimo że z niej nie powstały.
- To za trudne dla mnie.... Zapytam Davida. On jest meeega mądry. I chyba wie wszystko.
- To może być ciekawa rozmowa - uśmiechnęłam się sama do siebie.
- I miałabyś biała suknię?
- Może bardziej sukienkę.
- A welon?
- Nie... Jak kobieta ma dziecko, nie nakłada welonu. Nie byłabym już panienką, którą książę zabiera z rodzinnego domu, bo przyszły mąż zapytał o zgodę mojego tatę.
- Ehhh... Jednak bycie dzieckiem jest fajniejsze czasami.
- Prostsze. To na pewno. Dobra! - klasnęłam w obie dłonie kończąc temat. - Ja idę się przebrać, a ciebie za pięć minut widzę ze szczoteczka do zębów. Za pół godziny wychodzimy.
- Tak jest... - zamyślona pewnie jeszcze nad swoimi rozterkami, wygłosiła zgodę.

***
- Jak się trzymasz? - zapytała w porannej windzie Camilla.
- Co konkretnie masz na myśli?
- Myślisz, że Bradowi przede mną udało się coś ukryć? Umiem łączyć fakty: Steav, Brad, David i twoja nieobecność przez cały dzień.
- Powinnaś być detektywem, a nie recepcjonistką.
- Po trzyletnim studium medycznym zaznaczam! - uniesionym wskazującym palcem podkreśliła  swoje kwalifikacje.
- Czegoś nie wiesz? - postanowiłam ewentualnie dodać brakujące szczegóły.
- Dasz jutro radę?
- Muszę...
- Nie chcesz wiedzieć już dziś.
- Nie. Nie mogę się smucić na urodzinach córki.
- A nie będziesz denerwować się z niewiedzy?
- W tej sytuacji bardziej poradzę sobie z emocjami.
- Jak uważasz.
- Wnuczki gotowe ma imprezę?
- A jak!
- Swoją drogą jak można być pięćdziesięcioletnią babcią? To powinno być prawnie zakazane.
- Ja szybko zaczęłam i moja Dora utrzymała tradycję.
- Camilla... - zwróciłam się nagle do kobiety. - Poza wami tutaj i Davidem nikt nie wie. Chce żeby tak zostało.
- Rozumiem... Nawet Demi?
- Urządziła by zaraz histeryczny seans wspomnień, porad i nieudolnych pocieszeń. Wątpię też, żeby do Avy wtedy nic by nie dotarło - mówiłam kiedy wyszłyśmy już na naszym piętrze.
- Dzień dobry Pani Doktor, dzień dobry Pani Camillo... - tym razem z dwoma kubkami kawy przywitał nas Adam.
- Czasami mam wrażenie, że śpisz pod tą windą - zwróciłam się do stażysty gdy Camilla wdzięczna za ciepły napój oddalała się z jednoznacznym uśmiechem do swojego miejsca pracy.
- Pani Doktor... ja tak strasznie Pani współczuję... -  już widziałam, że ten zbytni żal i współczucie mogą być tylko efektem cudownego odkrycia mojej choroby.
- Adam... niekoniecznie bym sobie życzyła rozmawiać na ten temat o ósmej rano i w tym miejscu.
- Jeśli mógłbym się przydać, jakoś pomóc...
- Wiesz co? - zatrzymałam się nagle kiedy szliśmy obok siebie szerokim, wypełniającym się powoli pacjentami korytarzem. Zaskoczony również wstrzymał ruch. - Pozwolę ci zamknąć tego naczyniaka. Nie! Każe ci wykonać operację. I jeśli coś spieprzysz, będzie ci bardzo trudno znaleźć pracę gdziekolwiek. Nawet mimo tak dobrych protekcji.
- Liczyłem raczej, że będę miał możliwość okazać trochę szczerego współczucia.
- A tu taka misja... - wzięłam pyszny łyk kawy obserwując młodego.
- Cokolwiek będzie trzeba zrobić, nie zawiodę.
- Póki co, milcz. W ogóle jak się dowiedziałeś?
- Ordynator kazał mi przynieść dokumenty z jego gabinetu do wieczornego obchodu i...
- Grzebałeś mu w papierach. Zdjęcia były w kopercie. Wiem o tym...
- Miał pecha, bo ją opisał słowem "Pat" i leżała zbyt odważnie obok innych dokumentów.
- To nadal jest wsadzanie nosa w nieswoje sprawy.
- Racja... Ale już wiem i nie da się tego cofnąć. Może Pani mieć pewność, że ode mnie nic nie wyjdzie. To wszystko jednak pozwala mi po ludzku współczuć i być wściekłym, że akurat Panią spotyka coś takiego.
- Cóż... Wszyscy jesteśmy na coś chorzy. Niektórym tylko szybciej postawiono właściwą diagnozę.
- Mogę o coś zapytać?
- Śmiało.
- Czy w tych okolicznościach umówi się Panie ze mną szybciej?
- Adam... jeszcze nie umieram. Nie chwytaj się mojej desperacji, która nie istnieje.
- Mimo wszystko będę próbował... - uśmiechnął się szeroko i odszedł pozostawiając mnie przed drzwiami gabinetu.

Vento: Nie potrafię milczeć... Powiesz coś więcej?

Ja: O nowotworze, czy tak ogólnie o sobie? - odpisałam ewidentnie zła za jego milczenie, rozkładając kolejno rzeczy w pomieszczeniu.

Vento: Przepraszam za milczenie. Martwię się o ciebie bardziej niż zakładasz. Jeśli w ogóle zakładasz, że mogę się tobą interesować.

Ja: Potrzebowałam cię...

Vento: Znalazłaś zastępstwo?

Ja: Doskonałe, ale niestety bardzo dla mnie niezdrowe.

Vento: Pomogło chociaż?

Ja: Tak... Mam wrażenie, że byłoby w stanie uleczyć wszystkie moje dolegliwości.

Vento: Zatem?

Ja: Poważne niezgranie w czasie.

Vento: Powiesz mu to?

Ja: Co niby?

Vento: Że go potrzebujesz...

Ja: Nie mogę.

Vento:?

Ja: Należy do kogoś innego, a ja nie kradnę.

Vento: A jeśli on chciałby ciebie?

Ja: To porządny człowiek. I pewnie rozumie, że jeśli nawet coś mu się we mnie podoba, to za chwilę minie.

Vento: Dlaczego tak sądzisz?

Ja: Bo moje życie jest zbyt niestabilne, to znaczy...prognozy są mało pewne.

Vento: Nie rozumiem?

Ja: Jestem chora, mam dziecko które zawsze będzie dla mnie najważniejsze i mam o wiele więcej problemów z podejściem do mężczyzn, niż sama sobie to uświadamiam.

Vento: A jeśli on jest stworzony do podejmowania się trudnych zadań?

Ja: Jeśli nawet, praca dostarcza mu ich wystarczająco. Nie mówmy już o tym... Jak twoja druga idealna połowa?

Vento: Dobrze...

Ja: I to tyle?

Vento: Lecimy w poniedziałek do NY.

Ja: NY? - oby nie liczył na spotkanie, bo z wiadomych przyczyn jest to kompletnie niemożliwe.

Vento: Sprawy zawodowe i odrobina prywatnych przyjemności.

Ja: Przepraszam... Muszę kończyć. Zaczynam pracę.

Vento: Nie napisałaś nic o chorobie.

Ja: Naczyniak przy kręgosłupie. Będę żyła... przynajmniej jakiś czas.

Vento: Chcę o tym porozmawiać.

Ja: Innym razem. Pa!

Vento: Odtrącasz mnie i wkurza mnie to!

Ja: Naprawdę zaczynam pracę... - odpisywałam, ubierając się w szpitalny uniform.

Vento: Martwisz się, że poproszę o spotkanie w NY?

Ja: Nawet jeśli, nie zgodziłabym się.

Vento: Dlaczego?

Ja: Bo będziesz tu po, to żeby chwytać szczęśliwe chwile, a nie użalać się nad kimś poznanym w sieci. Porozmawiamy wieczorem. Na razie...

Vento: I tak ci nie odpuszczę.

Nie odpisałam już nic więcej. Nie wiem czy to ogólne rozgoryczenie na życie, czy złość na Vento, że nie domagał się wczoraj kontaktu ze mną. Kiedy jednak Camilla wkroczyła z okazałym plikiem medycznej dokumentacji, chętnie wróciłam do swoich zawodowych zadań. Kobieta wychodząc poprosiła pierwszego pacjenta, a ja wyciszyłam kompletnie swój telefon. Teraz to ja będę ratować świat.

Continue Reading

You'll Also Like

691K 15.7K 51
"Real lifeမှာ စကေးကြမ်းလွန်းတဲ့ စနိုက်ကြော်ဆိုတာမရှိဘူး ပျော်ဝင်သွားတဲ့ယောကျာ်းဆိုတာပဲရှိတယ်" "ခေါင်းလေးပဲညိတ်ပေး Bae မင်းငြီးငွေ့ရလောက်အောင်အထိ ငါချ...
3.9M 115K 116
Dr. River Johnson didn't know the consequences of sleeping with the Capo of the Sicilian Mafia. She didn't even remember his name or face. But then t...
434K 24K 17
𝐒𝐡𝐢𝐯𝐚𝐧𝐲𝐚 𝐑𝐚𝐣𝐩𝐮𝐭 𝐱 𝐑𝐮𝐝𝐫𝐚𝐤𝐬𝐡 𝐑𝐚𝐣𝐩𝐮𝐭 ~By 𝐊𝐚𝐣𝐮ꨄ︎...
222K 10.6K 49
"သက်ထက်မြိုင်" စံအိမ်ကြီးရဲ့သခင်လေး အသက်၁၅ နှစ်အရွယ် မာန်ဆက်နောင်ကို ဆိုးလွန်းလို့ ထိန်းကျောင်းရန်အတွက် ရေးစစ်သွင်ဆိုတဲ့အထိန်းတော် တစ်ယောက် ရောက်ရှိလ...