- Musisz wyciągnąć klucze z torebki.
- Kazesz mi w tym nurkować? - uniósł trzymana w prawej dłoni moją przepastna szoperke.
- Masz jakiś problem z damskimi torebkami?
- To jest raczej jakaś kosmiczna otchłań... - komentował, grzebiąc już w jej zawartości. - Chyba mam... - poczuł wreszcie metaliczny przedmiot i wyciągnął pęk kluczy z czerwonyn puchatym pomponem na końcu. - Wyszukany brelok. - uśmiechnął się szczerze.
- Ava mi go wybrała. Pasuje zresztą do twojego ktawata.
- Mi też go ktoś wybrał.
- Widzisz.. Czasami to co mamy, więcej mówi o tych, których znamy, niż o nas samych.
- Bardzo zawile, ale prawdziwe... - mówił, grzebiąc już w zamku drzwi.
- Zapraszam... - kiwnelam głowa gdy David uchylił drzwi. Czekał jednak aż gospodyni pierwsza przekroczy próg. - Mało zgrabnie wyglądam... Wymarz ten obraz z pamięci.
- Tego z mojej kuchni w przemoczonej bluzce nic nie przebije - nieudolnie próbował pocieszyc, że moja aktualna poza nie jest totalna tragedią. Odsunelam komentarz w myślach i zamilklam w tej kwestii. Tuż za zamkniętymi drzwiami David nagle wstrzymał ruch.
- Liczyłes na ogromny loft z szklanym wazonem wypełnionym pekiem mieczykow? - uśmiechnęłam się, widząc zaskoczenie, że w tym mieszkaniu to co nazywamy z Ava korytarzem, jest jedynie dwumetrowym wstępem do kuchni.
- Nie... Jestem raczej miło zaskoczony, że można tak praktycznie urządzić taka mała przestrzeń.
- Pocieszasz mnie... - powoli dowloklam się do białej kanapy mojego prowizorycznego saloniku, który często zlewal się z kuchnią w jedno.
- Wręcz przeciwnie... Wszystko masz tu prawie białe, więc wizualnie to prawie penthaus - żartował, odkładając moje rzeczy przy stoliku kawowym obok.
- Niestety dziś nie będę wzorową gospodynią. Jeśli masz ochotę na coś do picia, kuchnia jest...
- Za moimi plecami.
- Świetnie... trafisz.
- Jakieś cztery kroki w tył... Nie zgubie się... Pomogę ci... - zauważył moje daremne próby ułożenia się w wygodnej pozycji leżącej. Zwinnie pochwycil kilka poduszek z fotela i ułożył wokół mnie i pleców niebezpiecznie nachylajac się tuż nade mną. Pewnie jednak to tylko moje doznania. Choć być może jego lekkie wachanie nad moja twarzą w mimo wszystko bezpiecznej odległości mogło świadczyć, że oboje uznaliśmy sytuację za lekko inttmna. - Co pijemy? - pytał, uwalniając się od marynarki i krawata, rzucając na krzesło przy kuchennym stole. Sprawdził ilość wody w elektrycznym czajniku i bezbłędnie trafił do szafki z harbatami.
- Na prawdę jesteś w tym dobra... - ocenił po zawartości.
- Kilka rzeczy potrafię.
- Poza dbaniem o siebie.
- David milo, że mi pomagasz, ale nie bądź okrutny. Kubki są w szafce obok. - Nie zaproponował wyboru. Do obu wrzucił suszoną lawende i swobodnie zaczął poruszać się po tych kilku metrach, zainteresowany szczególnie rysunkami Avy.
- Zdolna... - przyglądał się teraz upstrzonej lodówce.
- Twórcza.
- Te rysunki są chyba wszystkie o tym samym.
- To lista wymarzonych prezentów.
- Chcesz tu stworzyć psiarnie? - głównym motywem wszystkiego był mały biały piesek.
- To coś o czym marzy odkąd zaczęła mówić, ale sam rozumiesz, że to kompletnie nierealne.
- Dlaczego?
- Pies? Tu?
- To jedyny powód?
- A jaki miałby być inny?
- Taki, że może nie lubisz zwierząt, alergia...
- Uwielbiam zwierzęta i mała ma to niestety po mnie...
- Tworzycie zabawny duet.
- Klasyczny... Zapracowana samotna matka z dzieckiem, któremu chce przychylic nieba.
- Zawsze bylyście same? - pytał zalewając wrzątkiem herbatę.
- Zawsze.
- Ava nie zna ojca...
- Sama ci to powiedziała. Nie chce o tym mówić.
- Dlaczego?
- Bo to nic przyjemnego, a poza tym jesteś dla mnie obcy.
- Uratowalem ci dziecko, więc chce odcinać od tego kupony - uśmiechnął się mgliście licząc, że to dobry argument.
- Mogę ci coś wyciąć, zrobić przeswietlenie, usg... Ale życie osobiste raczej nie jest czymś, o czym opowiadam.
- Powiedz tyle ile możesz.
- Nie. Lepiej ty pochwal się dlaczego dorosły mezczyzna mieszka nadal z rodzicami.
- Mieszkam tymczasowo... Mam swoje mieszkanie, ale postanowiłem z bratem na czas choroby Mamy znów wprowadzić się do rodziców.
- To szlachetne...
- Zrobilabys to samo pewnie dla swojej.
- Wątpię...
- Dlaczego.
- Mamy bardzo chłodne relacje. W ciągu ponad siedmiu lat mieszkania w stanach, do Włoch poleciałam tylko raz. I raczej długo tego nie powtórzę.
- Przykre...
- Tak bywa, kiedy własna rodzina cię zawodzi. Dawne dzieje...
- Co robią twoi rodzice, zawodowo?
- Zgadnij?
- Lekarze?
- Matka kardiolog, ojciec chirurg.
- Nieźle...
- Starsza siostra stomatolog, choć moja babcia zawsze robiła z tego faktu używanie.
- Nie rozumiem?
- Laura traktowała i traktuje swoją profesje conajmniej jak transplantologie i powszechnie głośno nadaje temu mistyczny charakter. Babcie irytował jej brak pokory i koncentracja na pieniądzach.
- Odwrotnie jak z tobą.
- Moja babcia Enrica była internistka i widziała w swoim zawodzie o wiele więcej niż bycie madrzejsza od innych. Uważała, że miała tylko lepsze możliwości, a nie że sama była doskonalsza od ludzi. To bardzo niemodne dzisiaj, ale trzymam się tego, że trzeba mieć zdrowe odniesienie. Dzięki niej jestem tutaj, dzięki niej mam Ave i dzięki niej jestem trochę taka, jaka jestem. Czasami ja idealizuje, ale to jest mi bardzo potrzebne w sytuacji, kiedy własną matka średnio wypada. Poza tym to jej mądrości podnosily mnie z kolan. Uwielbiala powtarzać:
"Człowiek nie jest stworzony do klęski. Człowieka można zniszczyć, ale nie pokonać." (Ernest Hemingway – Światło życia i inne opowiadania).
- Hemingway...
- Znasz? - zaskoczona zapytałam.
- Poznałem sporo cytatów... ostatnio.
- Jeśli masz ochotę poczytać, a nie znać kilka skrawkow, to polecam wszystko co jest na tamtym regale... - wskazałam palcem regał z książkami na pseudo korytarzu, który właściwie zajmował cała ścianę, prowadzącą do łazienki i pokoju Avy. Wstał od razu i dziwnie zaciekawiony skierował się w stronę książek. Po chwili wrócił z czterema, choć to tylko skrawek kolekcji, z wypisana na twarzy niezrozumiala konsternacja. Zapewne nie rozumiał setek kolorowych fiszek poprzyklejanych pomiędzy stronami.
- Pisałaś jakaś pracę z Hemingway'a?
- Skąd... To mój ulubiony pisarz. To są pozaznaczane cytaty. Lubię po prostu wplatac czasami mądre myśli w dialogi. To taki nawyk odziedziczony po Enrice.
- Mogę pożyczyć?
- Oczywiście, jeśli oddasz... - uśmiechnęłam się. Usiadł, dziwnie nadal przyglądając się książkom.
- Byłaś kiedyś w Nowym Jorku?
- Dlaczego pytasz?
- Bo to piękne miasto. Studiowałem tam...
- Nie... Nigdy. Tylko Seattle i Rzym, plus kilka włoskich miast.
- Jak w ogóle znalazłaś się tutaj?
- Mówiłam... Enrica.
- Siedem lat temu babcia wygoniła cię z kraju?
- W uproszczonej wersji.
- Ciężko od ciebie czegoś się dowiedzieć.
- Mogę za to ci wyjawic, że twoje rzeczy są wyprane i poukładane na suszarce w łazience. Więc jeśli byłbyś tak miły i je sobie sam wziął, to byłoby latwiej. Ja pewnie jeszcze tu z godzinę poleżę, zanim całkowicie wrócę do żywych.
- Skąd znacie się z Demi? Ona jest Amerykanka.
- Dużo tych pytań... Studiowalysmy w Rzymie razem. Przyjechała na drugim roku na wymianę i została do końca studiów. Później kontakt się nieco rozluźnil. Kiedy tu przyleciałam, była druga osoba, z którą się skontaktowałam. Nie wiedziałam, że poznała kogoś stąd i właściwie przeprowadziła się do tego miasta dla przyszłego męża. Odkrylysmy się na nowo i przyjaznimy jeszcze bardziej niż przedtem. Tak więc trafiłam tu na krótko przed ślubem dawnej i obecnej przyjaciółki, która rok później została szczęśliwa mama bliźniaków. Niezwykła historia, co?
- Ona ci pomogła się tu urządzić?
- Wychodzi z ciebie zawodowy adwokat... Przepytujesz jak na przesluchaniu.
- Ciekawisz mnie, to coś złego?
- Nie przywyklam...
- Ale czasami chyba z kimś rozmawiasz o swoich sprawach?
- Z Demi.
- Tylko...
- Powiedzmy, że dzielę się myślami z kimś... To taki znajomy z Californii. Wymieniamy się czasami spostrzeżeniami, ale w gruncie rzeczy niczym bardzo osobistym.
- Masz faceta w sieci?
- Coś ty... To takie kameralne forum dyskusyjne. Nie wiem po co ci o tym mówię.
- Bo jestem adwokatem... To trochę jak psycholog.
- Uważasz, że potrzebuje psychologa?
- Każdemu by się przydał.
- W takim razie... Dlaczego jesteś sam?
- Nie jestem sam.
- Wiesz o co pytam.
- Nie wiem.
- Masz kogoś?
- Każdy ma.... Powinienem się zbierać. Robi się późno, a ty musisz odpocząć. Zabieram książki... - trzymając w ręce cenny zbiór, wycofywal się z mojej przestrzeni.
- W porządku. Nie mam prawa cię przetrzymać. Dziękuję za pomoc jeszcze raz. Pozwól, że cię nie odprowadze...
- Jeśli będziesz czegoś potrzebować...
- Kurtuazja, czy szczera serdeczność?
- Oceniasz, że uciekam?
- Też potrafię być dobrym psychologiem.
- Nie chce żeby tak to wyglądało.
- Domyślam się. Spokojnie... Rób swoje. Nie uraziłeś mnie.
- Patricia...
- Tylko mi nie slodz... proszę.
- Nie miałem zamiaru. Zadzwonię...
- Pozyczam ci książki, mam twoje ciuchy... znajdziemy pretekst, albo przekażemy przez Demi. Dzięki za Ave... Gdybyśmy już się nie zobaczyli, masz dar przekonywania do siebie ludzi. - Nic już nie odpowiedział. Jak mgła rozplynal się za drzwiami. Na szczęście leżący obok telefon był jedynym dobrym ratunkiem na dziwny nastrój w mojej głowie.
Ja: Wystraszyłam kolejnego faceta. Ten jednak w odróżnieniu od tych dotychczasowych wydawał się fajny. Cóż... wracam do rzeczywistości. Jak dzisiejszy zasób sukcesów?
Vento: Sądzisz, że wystraszylas? Sukcesów brak - odpisał wyjątkowo szybko.
Ja: Sploszyl się jak gołąb, choć pewnie sądzi, że zachował wszelkie zasady ostrożności.
Vento: Spodobał ci się?
Ja: Fizycznie... bardzo. Ma coś w sobie jednak znajomego. Coś, co dziwnie przyciąga. Nie wiem... Za krótko żeby ocenić. Poza tym trudno stwierdzić czy to moja doskwierajaca samotność, czy obiektywny osąd.
Vento: Czyli nieudana randka?
Ja: Nasze drugie spotkanie było dalekie od tego, co pewnie uznajesz za randkę. Żadnych miłosnych uniesień, intymnych zblizen i czułych gestów. Zwyczajna rozmowa... Tyle i aż tyle.
Vento: Jak plecy?
Ja: Dziś okazały się właśnie powodem naszego spotkania. Owy ON dzielnie pomógł dotrzeć mi do mieszkania.
Vento: Wypuściłaś faceta do mieszkania i żadnych iskier?
Ja: To, że jest dopiero drugim po mężu przyjaciółki, nie ma takiego znaczenia jakbyś sądził. Byłam zmuszona okolicznościami, a mój stan raczej nie czynił ze mnie mistrzyni flirtu. Zresztą już chyba nie wiem nawet jak to się robi.
Vento: Nauczyć cię?
Ja: Po californijsku?
Vento: Po ludzku.
Ja: Chcesz nasze rozmowy zamienić w soft porno?
Vento: Umialabys?
Ja: Jeśli ostatni seks z moim udziałem był siedem lat temu, to zgadnij?
Vento: Żartujesz????
Ja: Wyznałam ci właśnie najbardziej wstydliwy, żenujący i okrutnie słaby fakt z mojego życia. Jestem bardzo daleka od żartowania.
Vento: Nie wierzę...
Ja: Ja też... To się nazywa życie.
Vento: Na pewno miałaś okazję.
Ja: To nieco bardziej skomplikowane. Jednak okazje były mało kuszące.
Vento: A ta sprzed chwili?
Ja: Raczej nie jestem w jego targecie. Nie ma znaków. W ogóle mało wiem...
Vento: A ty... On jest w twoim?
Ja: Nie każ mi odpowiadać czy po dwóch dniach znajomości, mam ochotę znaleźć się z kims w łóżku.
Vento: Nie chcesz mówić, bo się wstydzisz?
Ja: Nie... Jestem raczej na etapie poszukiwania czułości, a nie cielesnych wariacji.
Vento: To ładne...
Ja: Teraz już na pewno przekonałeś się, że nie jestem Bella, skoro mam tyle dziwactw w tej materii.
Vento: ?
Ja: No wiesz... Brak faceta, nieudane randki, uciekający potencjalny ktoś, kilka lat bez seksu i ochota na subtelne gesty. Klasyczny zestaw brzyduli.
Vento: Mam zupełnie odmienne zdanie.
Ja: Miły jak zawsze...
Vento: Przepraszam... Muszę kończyć.
Ja: Uciekasz...
Vento: Odbieram kogoś z lotniska.
Ja: Kogoś, czy Jakąś?
Vento: Odpoczywaj... Molto Bella.
Ja: Bo pomyślę, że uczysz się włoskiego.
Vento: Mocno kusi mnie żeby zacząć. Pa!
Ja: Pa! Kolejny uciekający mezczyzno.
Próbowałam sprawdzić na ile ból kręgosłupa odpuścił i powoli zaczęłam zmieniać pozycję do siedzącej. Udało się już właściwie bez problemu wstać. Więcej w ruchach było ostrożności niż ograniczeń. Zatem to dobry sygnał na prysznic, dresowe spodnie i przeglądanie rynku nieruchomości. Oczywiście zakup domu byk jeszcze nieco odległy, ale lubiłam mieć rękę na pulsie. Lubię wiedzieć co, gdzie i za ile. I może faktycznie skorzystam z rady Avy żeby wzbogacić swoją szafę o kilka innych pozycji niż dżinsy, koszulki i trampki. Odległe czasy studenckie kiedy byłam mocno modną dziewczyna zamieniły się nieoczekiwanie pod skrywana praktyczność i szarość. O! Przepraszam... światłem w tunelu są dwie sukienki od Diora, które Demi podarowała mi niemal ze łzami w oczach, kiedy jej rozmiar przeskoczył po ciąży o dwa numery w górę.
- Si? - bez entuzjazmu odebrałam z idealnym włoskim akcentem, wracając po telefon do kawowego stolika, gdy byłam już niemal poza kuchnią.
- Czy Ava już zdecydowała, co chce na urodziny?
- Jak co roku psa i dom z basenem.
- Mogłaby mieć jedno i drugie gdyby jej uparta matka wróciła do Rzymu - slyszac sarkazm westchnelam głęboko przywołując ulatujacy spokój.
- Kup jej co zechcesz. Cieszy się ze wszystkiego od dziadków.
- Wybieracie się do Włoch? - nie do nas, nie do mnie, do Włoch. Potrafię czytać z własnej matki jak z podręcznika medycznego.
- Byłyśmy w tamtym roku. Na długo mi wystarczy.
- Nie uważasz, że to nieuczciwe pozbawiać dziecko kontaktu z rodzina?
- Poczekaj... mówisz o tej samej rodzinie, która siedem lat temu namawiala mnie do aborcji? - to był nóż wbity wprost w jej serce. Ale bolesnej prawdy nigdy nie słucha się przyjemnie.
- Przeprosilam już za to... - nadal surowy ton.
- Myślę, że mam wiele więcej spraw wam do wybaczenia.
- Dzwonię w sprawie Avy, a nie rozgrzebywania przeszłości.
- Zostawiam wolny wybór. Jak zwykle trafisz doskonale - odpuściłam zniżając głos.
- Twoja siostra otwiera kolejny gabinet - ocho! Czas na przechwalanie.
- A ja nie. Wybacz, muszę kończyć. Zaczynam operację - doskonałe kłamstwo z doskonałym działaniem.
- Rozumiem. Wszystkiego dobrego. Prezent wyślemy jutro.
- Na pewno dotrze na czas. Pa!
- Pa!
Ja: Gdybyś pytał, plecy już w porządku. Wszystko w świetnym porządku. Rzeczy przekaże Demi. Trzymaj się...
David: To dobrze...
No tak... I to tyle z nowej znajomości... - pomyślałam wchodząc już do łazienki.