BIAŁE NOCE

By mdett34

119K 9.1K 739

To nie jest podróż do dalekiej Skandynawii... to w zasadzie historia zza rogu. Deszczowe Seattle i życie giną... More

Rozdział 1
Rozdział 3
Rozdział 4
Rozdział 5
Rozdział 6
Rozdział 7
Rozdział 8
Rozdział 9
Rozdział 10
Rozdział 11
Rozdział 12
Rozdział 13
Rozdział 14
Rozdział 15
Rozdział 16
Rozdział 17
Rozdział 18
Rozdział 19
Rozdział 20
Rozdział 21
Rozdział 22
Rozdział 23
Rozdział 24
Rozdział 25
Rozdział 26
Rozdział 27
Rozdział 28
Rozdział 29
Rozdział 30
Rozdział 31
Rozdział 32
Rozdział 33
Rozdział 34
Rozdział 35
Rozdział 36
Rozdział 37
Rozdział 38
Rozdział 39
Rozdział 40

Rozdział 2

3.2K 237 12
By mdett34

Przypięta pasami w swojej wygodnej toyocie pochłaniałam cudowną świadomość czekającego mnie relaksu z córką. Tylko doskwierające plecy momentami przypominały, że nie żyję w świecie chmur z cukrowej waty i wiecznie kolorowej tęczy nad głową.
Refleksem kierowcy formuły jeden wcisnęłam się na ostatnie wolne miejsce na podjeździe pod szkołą, wkurzając pewnie jakąś zatrwożoną mamuśkę z wielkim kubłem coli w ręce i słomką w ustach. No wybacz... albo jazda samochodem, albo syfiasty posiłek. Gdy tylko wyłączyłam silnik i spojrzałam w bok, moje anielskie szczęście mknęło po szkolnym chodniku, wprost do naszej białej auriski.
- Część Słońce...
- Cześć... - pochmurnym tonem burknęła. Hmmm... humorek. Tego popołudniowy scenariusz nie obejmował.
- Co jest? - pytałam poważnie kiedy dziewczynka zapinała już pasy.
- Nic.
- Bryan?
- Tak.
- Co tym razem wymyśliło to cudowne pyzate dziecko? - pytałam ironiczne.
- Powiedział, że jestem kolorowa i w ogóle niepodobna do ciebie. A ty pewnie jako samotna matka zrobiłaś sobie mnie w próbówce... Nie wiem co to próbówka... - właśnie przez moment w myślach stałam się zaspokojoną dręczycielką tego wredniego gówniarza i powoli ruszyłam.
- Ava... Po pierwsze nie jesteś kolorowa, bo twoje całe ciało jest jak... ciepłe kakao i nie masz wielobarwnych pasków, ani kropek. Po drugie nie wszystkie dzieci muszą mieć jasną skórę, piegi i niebieskie oczy. Z tobą jest trochę jak shake'm. Wrzucisz różne rzeczy, a kolor zawsze wyjdzie inny. Poza tym jesteś cała moja, ze mnie i podobna do swojej prababci.
- A ta próbowka?- nie odpuściła... Ech... dziecko pani doktor. Zdecydowanie muszę podręczniki medyczne przenieść kilka półek wyżej.
- Czasami bywa tak, że kiedy nasionka  tatusia nie mają siły podpłynąć do mamusi ogródka, to taki specjalny lekarz bierze trochę jednego i drugiego na talerzyk i łączy pod mikroskopem. No i jak się przyjmie, a roślinka zacznie się rozwijać to wkłada do brzucha mamy i z tego tworzy się dziecko. - Mój profesor z genetyki  ze studiów oblałby mnie po pierwszym takim zdaniu. No ale tam nauk obsługi mózgu siedmiolatki nie tłumaczyli.
- Tak mnie sobie wzięłaś?
- Nie... - bałam się kolejnych pytań.
- Czyli...
- Czyli był ktoś, kogo nasionko było bardzo silne i pojawiłaś się ty.
- Tata...
- Tak... opowiadałam ci, że nie ma go z nami, ale każdy go ma.
- Dlaczego? Gdzie on jest?- drążyła niebezpiecznie.
- Przepraszam Kochanie... muszę odebrać. To ciocia Demi - nie była zadowolona, że ktoś przerwał nam rozmowę, a ja z kolei wdzięczna przyjaciółce, że znów udało mi się odsunąć niewygodne pytania na kilka miesięcy. - Co tam? - wycisnęłam zestaw.
- Część Piękna...
- Czyli będzie bałaganie i czołganie się..
- Patricia... dlaczego tak surowo mnie oceniasz?
- Ile się znamy?
- Zaledwie jakieś piętnaście lat.
- Czyli wystarczająco żebym była w stanie rozpoznać nawet twój najdrobniejszy grymas. Dobra... dawaj...
- Opowiadałam ci, że ostatnio przejęłam opiekę nad starszą kobietą, bo jej dotychczasowa doktor wyjechała do NY.
- Coś wspominałaś... Nadęty dom i jego mieszkańcy...
- No właśnie... I trzeba jej pobrać krew, zbadać...
- Czyli typowe zadania dla profesjonalnej pielęgniarki.
- No w tym przypadku niekoniecznie. Synowie i mąż mają lekkie przeczulenie na punkcie seniorki i do najdrobniejszej sprawy chcą wyłącznie lekarza.
- To ciekawa historia... Co ja mam z tym wspólnego?
- Dziś wyjątkowo, ten jeden raz... Mogłabyś?
- Wiesz, że jedziemy z Ava na basen. Rozumiesz co oznacza zmiana planów u mojego dziecka? - automatycznie zjechałam w kierunku West Seattle. Wiedziałam już, że siła argumentów Demi i tak mnie tam skieruje.
- Cześć Ava! - przez zestaw głośnomówiący krzyczała już do dziewczynki.
- Hej ciocia...
- Uuuu... pochmurno u naszej księżniczki.
- Trochę...
- A co byś powiedziała, gdyby zamiast dzisiejszego hlorowego taplania się w miejskiej łaźni, mamusia pokazała ci ogromny dom z basenem?
- Nasz?! - zareagowała zbyt żywo.
- Nie... Ale całkowicie bajkowy.
- Możemy Mami? - z fotelika już przekonywała mnie córka.
- Wiesz co to oznacza Demi?
- Na weekend zabieram Ave do siebie - celnie odpowiedziała z energią w głosie.
- Brawo!
- Kocham to dziecko i to tylko przyjemność. Z moimi dwoma sześciolatkami nie mam wielkiego pola do popisu. Ona z kolei znów będzie szefową swoich kuzynów.
- Drake będzie w domu? - pytałam, bo to głównie z nim Ava lubiła spędzać czas. Przyszywany wujek spełniał jej wyobrażenie o tacie, którego nie miała.
- Jasne... już mu zapowiedziałam, że szykuje nam się małe przedszkole.
- Czyli ustaliłas wszystko, zanim się zgodziłam.
- Trochę...
- Co to za ważne plany na dziś?
- Przyleciała siostra Drake'a z Karlem i z wielką niespodzianką na palcu, więc teściowa od rana szykuje skromną kolację.
- Czyli conajmniej na drogą kiecke od Prady - kpiłam.
- Właśnie... u niej skromność dotyczy wyłącznie ilości nalewanej brandy do niskiego kieliszka. Cała reszta jest jak bal dla debiutantek.
- Dobra... - westchnęłam. - Przyślij adres.
- Pati... to szybka akcja. Godzina i będziecie w domu.
- Coś muszę dodatkowo wiedzieć, poza tym, że nowotwór wątroby?
- Pacjentka głównie śpi. Przepisz jak coś, tylko przeciwbólowe. Otworzy ci pewnie służba, a pozostałych domowników jeszcze o tej porze nie ma. Lekka i przyjemna robota.
- Do której ja ci jestem niezbedna... - skończyłam zdanie.
- Zanim przepchałabym się przez miasto, ogarnęła bliźniaki, nie zdążyłabym na rodzinne spotkanie na szczycie.
- Wiem, wiem... Czekam zatem na adres.
- Kocham cię!
- Bo zawsze ratuję ci tyłek... - i zakończyłyśmy połączenie. W lusterku widziałam już lekkie przejęcie dziewczynki w związku z wizją ciekawej przygody.
- Nie jesteś zła na ciocie Demi?
- Nie! - cięta odpowiedź i poruszenie bujnych loczków przepasanych różową opaską w gwiazdki.
- A na mnie, że się zgodziłam?
- Nie! - nadal zbyt skąpo jak na siedmiolatke.
- Rozumiesz, że nie będzie okazji na zwiedzanie? Mamusia jedzie do tego domu do pracy. Będziesz musiała być bardzo grzeczna, żeby nie narobić cioci kłopotu.
- Mami... rozmawiasz z dojrzałą siedmiolatką - tylko doświadczenie w zaskakującym budowaniu zdań przez moje dziecko, powstrzymało mnie przed parsknieciem śmiechem.
- No tak... czasami zapominan.
- Co będziesz robiła w weekend jak będę u Timiego i Robiego? - zaciekawiła się nagle rejestrując, że będzie nocować u kuzynów.
- Tęsknić za tobą - uśmiechnęłam się szeroko.
- Musisz pomyśleć o sobie... ja sobie zawsze poradzę, ale ty Mamuś... No nie wiem. Może pójdziesz do kina, koncert, albo na zakupy... - gestykolawała paluszkami jak nastolatka.
- A może zrobię porządek w tonie twoich zabawek, które niebezpiecznie zaatakowały nasze mieszkanie.
- Hmmm... Myślę, że one ożywają, kiedy my kładziemy się spać - w akcie głębokich przemyśleń przyłożyła paluszek do brody.
- Z pewnością... - wstukiwałam właśnie w nawigację dokładny adres spisywany z sms-a. - No Ava... czeka nas za chwilę wjazd prawie do Disneylandu... - mówiłam kojarząc dzielnicę.
- Czemu tak mówisz?
- Sama zobaczysz... - Mijałyśmy właśnie długą ulicę egzotycznych drzew i krzewów z pewnością w zaaranżowanym ułożeniu i skręciłyśmy na końcu w kolejną, przy której zaczynały wyrastać coraz większe domy. Równo przystrzyżone wielkie trawniki z automatycznymi zraszaczami i podjazdami, na których spokojnie można by było wybudować jeszcze dwa takie domy. Siedziby bogatych, do których ludzie z drugiej części miasta wkraczają jedynie z kosiarką, lub ścierką do kurzu. Przez chwilę uśmiechnęłam się tylko na myśl, jak doskonale odnaleźli by się tu moi rodzice.
- Wow... - rozciągnęła zachwyt  jak gumę balonową.
- Dokładnie... - podsumowałam zaglądając przez szybę. Mieszkając we Włoszech tyle lat w szklanym pałacu De Luca, wrażeń dostarczały mi zupełnie inne rzeczy. Wolałam chyba te, które niosły w sobie emocje, wspomnienia i trud osiągnięcia. Mimo, że Demi wielokrotnie proponowała mi pracę w jej prywatnej praktyce żebym szybciej mogła spełnić marzenie o własnym domu, odmawiałam. Bo co jeśli wszyscy dobrzy lekarze pozamykają się w białych gabinetach z maszynami do robienia pieniędzy? Kto pozostanie zwykłym ludziom? I w końcu, w czym chorowanie bogatych jest ważniejsze od chorowania mniej zamożnych? Byłam czasami jak moja babcia, która latami jako lekarz internista leczyła nawet po godzinach we własnym domu. W czasie drugiej wojny napatrzyła się na tyle cierpienia, że sama często powtarzała, że ono jedno zrównuje wszystkich ludzi i w jego obliczu, tak trzeba ich traktować.  Cieszę się, że mogła patrzyć na moje pierwsze kroki na studiach i późnej w pracy lekarza onkologa. Jakoś jej zachwyt własną córką doktorem nie umilał jej życia. Z kolei druga starsza wnuczka stomatolog była zbyt interesowna w swoim zawodzie, żeby zyskać jej przychylność. Ja miałam na tyle szczęścia, że to ona po wydarzeniach siedem lat temu wpakowała mi do kieszeni trzy tysiące dolarów i wysłała do swojej kuzynki do Seattle. Mogłam zacząć tu pracę i swoje własne życie.  Pracowałam do samego porodu. Potem krótka przerwa na przemeblowanie planów i znalazłam mieszkanie, opiekunkę i siedem lat ciężko pracowałam na swoją pozycję świetnego onkologa. Niestety zmarła zanim mogłam odwiedzić ją na obrzeżach Rzymu z prawnuczką.
- Skąd ludzie biorą pieniądze na takie domy?
- Prowadzą wielkie interesy.
- Szkoda, że zostałaś lekarzem... - posmutniała na moment.
- Hej! A kto tak świetnie usuwa katar przed baletowym występem i zbija gorączkę przed piątymi urodzinami? Nie wspomnę, że zawsze dostajesz najsmaczniejsze syropy i jako jedyna ze swojej klasy widziałaś salę operacyjną z tak bliska.
- Tak, ale... Tak długo zbieramy na ten nasz dom... Babcia z dziadkiem nie mogą nam kupić?
- Pewnie bardzo by chcieli, ale ja bym się nie zgodziła.
- Dlaczego?! - zaskoczona w ogóle istnieniem takiej możliwości, z wyrzutem głośno zapytała.
- Bo wolę wszystko zawdzięczać tylko sobie.
- Nie rozumiem... Jak coś mi się marzy, przychodzę do ciebie, a ty mi to kupujesz. Dlaczego ty tak nie masz z dziadkami?
- W życiu dorosłych to tak nie działa. O! To chyba tu... - delikatnie zwróciłam koła samochodu pod kutą bramę, podjeżdżając do videfonu. Wcisnęłam przycisk połączenia, w którym szybko odezwała się kobieta ze znajomym mi włoskim akcentem.
- Tak? Słucham...
- Dzień dobry... Jestem Patricia De Luca w zastępstwie doktor Demi Taylor.  Mam zbadać Panią Hudson.
- A tak... Doktor Taylor dzwoniła. Proszę... - i głośnym dźwiękiem zaczęła się otwierać mosiężna brama. Ruszyłyśmy powoli dościgając coraz wyraźniejszy widok przepięknego domu.  Połączenie nowoczesności z poszanowaniem starej tradycji...

- Mami... taki chciałabym mieć dom... - rozmarzona przemówiła mała pasażerka.
- Nie wystarczyło by mi życia, żeby na taki zarobić - zatrzymałam auto zaciagając ręczny hamulec i zebrałam zawodową energię sięgając po torbę lekarską stojąca pod przednim siedzeniem pasażera. - Idziemy Mała... - mrugnęłam do Avy dając sygnał, że może już wypinać się z pasów.
- Mami?
- Hmmm?
- Czy starzy ludzie śmierdzą?
- Skąd to pytanie? - zaskoczona, spojrzałam na prowadzoną za rękę córkę już w lepszym nastroju.
- Brayan mówił, że jego babcia śmierdzi.
- Oj Kochanie... - i znów walka z mądrościami małego szczyla. - Wszyscy ludzie brzydko pachną. Niektórych nosy są na tyle sprawne, że to czują i wtedy się myją, używają perfum, a inne po prostu oszukują swoich właścicieli. Poza tym to choroba śmierdzi. Jeśli nawet poczujesz coś nieładnego, to nic ci nie będzie.
- W twojej pracy pacjenci brzydko pachną?
- Często... Ale zdarzają się też urocze maluchy, od których czuć całą fabrykę truskawkowych żelek - mówiłam, już wciskając dzwonek do drzwi. Nie musiałyśmy długo czekać. Otworzył nam około pięćdziesiecioletni mężczyzna elegancko ubrany z lekkim mimo wieku uśmiechem. Zapewne zarządca domu.
- Witam...
- Dzień dobry... Patricia De Luca... Po prostu Pat - dziwnie było wymagać od tego mężczyzny jakiś szczególnych względów dla siebie. Pokazałam szybko swoją lekarską legitymację i przybrałam postawe gotowości do zadań specjalnych.
- W takim razie Jackob - otwartą ręka zaprosił nas do środka. - A ty młoda damo, kim jesteś? - pochylił się lekko ku zauroczonej miejscem i nagle dziwnie milczącej córce.
- Och... Jestem Ava De Luca... Po prostu Ava - teatralnie naśladowała swoją matkę, czyniąc przy tym królewski ukłon. Jednak wróżę temu dziecku aktorską karierę. - Jestem super córką mojej super mamy - oczarowała mnie uśmiechem bez dolnych jedynek, gdy stałyśmy już w holu.
- Wszystko jasne... Proszę za mną do pokoju Pani Hudson - zaśmiał się Jackob, nie odrywając wzroku od podrygującej dziewczynki. Cóż... Moje dziecko rzadko korzystało z umiejętności chodzenia. Ona ciągle biegała, podskakiwała lub tańczyła... Ciągły karnawał...
Po długich szerokich schodach przeszliśmy piętro wyżej do korytarzowego tunelu licznych drzwi. Dopiero te na końcu okazały się właściwymi. - Dadzą sobie Panie rade? W razie pytań jestem zawsze na dole. Gdyby coś, można skorzystać z telefonu na stoliku przy łóżku wciskając jedynkę.
- W porządku... Nie zabawimy długo. - Przeszłyśmy w głąb jasnego pomieszczenia do łóżka chorej. Spała okryta błękitną pościelą z wymalowanym spokojem na twarzy. Ciemne włosy zaplecione w warkocz nie straciły ze swojego blasku jeszcze nic. Gładka twarz jak na sześćdziesięcioparolatkę była zaskakująco gładka. Odruchowo załapałam kobietę za dłoń głaszcząc po zewnętrznej stronie. Wzbudzona we mnie czułość była jakimś niezrozumiałym powrotem do czasów z babcią, choć Pani Hudson mogłaby być co najwyżej moja matką.
- Mamuś... - szeptała za mną Ava.
- Nie musisz być aż tak cicho. Pani Hudson śpi tak głęboko, że cię nie słyszy... - mówiłam, sięgając już po kartę i zczytujac leki jakie niedawno jej podano, oraz ostatnie wyniki.
- Ona wcale nie śmierdzi. Nawet ładnie pachnie... - przybliżyła zadarty nosek do tej samej dłoni, którą przed chwilą ja głaskałam.
- Ava... nie mówi się takich rzeczy nawet, jeśli ktoś tego być może nie słyszy. Usiądź proszę na końcu łóżka jak chcesz patrzyc co robię, ale bądź  grzeczna.
- Dobrze... - zaciekawiona jednak czymś za oknem podeszła, odgarniajac ciężkie zasłony jeszcze bardziej.
- Co tam widzisz? - pytałam odwrócona plecami, szykujac się do wkłucia.
- Ciocia Demi mówiła prawdę... Tam jest... tam jest basen. Ogromny... Z taką niebieską wodą i leżakami... Mogę iść zobaczyć z bliska, mogę!?
- Nie wolno się szwędać po cudzym domu. Jesteśmy tu Kochanie gościnnie i ktoś mógłby się zdenerwować.
- Niech idzie... - ociężale powiedziała budząca się chora.
- O! Przepraszamy... Tak tu sobie rozmawiamy i obudziłyśmy Panią - najwidoczniej dawka leków była mniejsza niż wpisano, lub stan nieco się polepszył.
- Nic nie szkodzi... I tak nie mam nic innego do roboty.  Nie znam was... - zwróciła uwagę, że właściwie kręcą się wokół jej łóżka nieznajome  twarze.
- No tak... jestem przyjaciółką doktor Demi. Niestety nie mogła dziś przyjechać i poprosiła mnie o zastępstwo. Też jestem onkologiem, tylko w publicznej służbie zdrowia. Nazywam się Patricia i ta mała za firaną to moja córka Ava - dziewczynka wyswobodziła się z pajęczego materiału i zbyt swobodnie wyskoczyła na łóżko.
- Hej! Nie robimy tak! - rugałam dziecko.
- Przepraszam... Dzień dobry. Ma Pani super dom, basen..  wszystko ma Pani super - trajkotała Mała nie zdając sobie sprawy, że to nie wiele znaczy w obecnej sytuacji kobiety.
- Brakuje najważniejszego, zdrowia - odpowiedziała. - Proszę podnieść mnie nieco wyzej. Nie będę już odpoczywać.
- Oczywiście... - ułożyłam zgrabnie poduszki i podciagnełam chorą do pozycji półsiedzacej czując przez chwilę jak mój kręgosłup i barki znów wołają o urlop. - W porządku?
- Tak...
- To mogę iść zobaczyć ten basen? - zniecierpliwiona pytała znów podskakujac na skraju łóżka.
- Jeśli twoja mamusia się zgodzi, to ja pozwalam. - Z pozycji przegranej tą batalię spojrzałam na córkę.
- Masz być grzeczna i nie wciskać noska w inne miejsca. Mam cię widzieć z tego okna, zrozumiano? - wskazałam palcem wiadome okno.
- Tak jest szefowo! - zasalutowała jak zawodowy żołnierz i na skrzydłach wybiegla z pokoju, a ja zabrałam się do osłuchiwania nowej pacjentki.

Od Autorki:
Powoli rozpędzam nową machinę... Chyba już nie umiem mieć "niepisanej" nocki... Ps. Wstukuje litery na bieżąco stojąc nawet w sklepowej kolejce, więc tradycyjnie tłumaczę się, że na szlify przyjdzie czas😉

Continue Reading

You'll Also Like

2.7M 150K 43
"Stop trying to act like my fiancée because I don't give a damn about you!" His words echoed through the room breaking my remaining hopes - Alizeh (...
256K 31K 24
People meet by accident, People fall in love by accident, But people surely don't become someone's baby daddy accidentally, or do they? What started...
3.5M 149K 61
The story of Abeer Singh Rathore and Chandni Sharma continue.............. when Destiny bond two strangers in holy bond accidentally ❣️ Cover credit...
1.1M 14.5K 52
NOT EDITED YET Gracie Owen's a headstrong journalist major rooms with her childhood best friend JJ Anderson for junior year, little does she know she...