BIAŁE NOCE

By mdett34

119K 9.1K 739

To nie jest podróż do dalekiej Skandynawii... to w zasadzie historia zza rogu. Deszczowe Seattle i życie giną... More

Rozdział 2
Rozdział 3
Rozdział 4
Rozdział 5
Rozdział 6
Rozdział 7
Rozdział 8
Rozdział 9
Rozdział 10
Rozdział 11
Rozdział 12
Rozdział 13
Rozdział 14
Rozdział 15
Rozdział 16
Rozdział 17
Rozdział 18
Rozdział 19
Rozdział 20
Rozdział 21
Rozdział 22
Rozdział 23
Rozdział 24
Rozdział 25
Rozdział 26
Rozdział 27
Rozdział 28
Rozdział 29
Rozdział 30
Rozdział 31
Rozdział 32
Rozdział 33
Rozdział 34
Rozdział 35
Rozdział 36
Rozdział 37
Rozdział 38
Rozdział 39
Rozdział 40

Rozdział 1

5.9K 241 63
By mdett34

- Mamoooo!!!! - usłyszałam przerażający pisk mojej siedmiolatki, dobiegający bezpośrednio z łazienki. Rzucając pudełko śniadaniowych płatków na kuchenny stół, zalewając go jednocześnie już otwartym mlekiem, pędziłam na ratunek. Nie miałam zbyt wielkiej odległości do pokonania. Nasze czterdziestometrowe mieszkanie w South Lake Union, urządzone w stylu zaczarowanej chatki z wszędobylskimi rysunkami Avy, miało najprostszą topografię świata. Zupełnie jakby projektował to jakiś praktyczny Japończyk. Tak więc licząc jakieś dwanaście długich kroków, wpadłam do wąskiej jak kopalniany tunel łazienki.

- Co jest Myszko?! - zrównałam się z ciemnookim maleństwem.

- Robak, tu jest robak!!! Aaaaa! - wskazywała na umywalkę trzęsąc się jak osika.

- Mówiłam ci, że one z nami mieszkają... - próbowałam uspokoić dziewczynkę, która ściskając w drugiej rączce szczoteczkę do zębów, z zamkniętymi oczami pluła spienioną pastą we wszystkie strony.

- Ja nie chcę robaków! Ja chcę normalny dom!!! Zabierz mnie do normalnego domu!!!

- Hej! - klasnęłam w obie dłonie, wyrywając dziecko z histerii.

- Jeszcze pół, może rok... Wiesz, że odkładam każdego dolara. Kupimy sobie piękny domek, z wielkim oknem na podwórko, z tarasem, na którym będziemy siadywały popijając od czerwca do sierpnia zimną lemoniadę - mówiłam spokojnie, wycierając z okrągłej śniadej buzi plamy po truskawkowej colgate. - I będzie tam podjazd z brukowanej kostki, na którym kolorową kredą będziemy rysowały barwne kwiaty, a w hallowen na schodach poustawiamy dyniowe potwory.

- Dobrze... Przekonałaś mnie. Nie było w zasadzie żadnego robaka - szeroko uśmiechnęła się Ava.

- Wiesz co to znaczy? - pytałam już nieco zdenerwowana na kolejne przedstawienie mojej siedmiolatki.

- Że kochasz mnie najmocniej na świecie, a ja ciebie i... że na dzieci nie wolno krzyczeć, a kary wcale nie są takie wychowawcze?

- To znaczy moja młoda damo, że teraz zabierasz się ze mną do kuchni i pomagasz mi sprzątnąć ten bałagan, którego narobiłam, biegnąc ratować cię przed wszystkimi potworami, jakie do tej pory była w stanie wymyślić twoja główka - zabawnie popukałam ją w czółko.

- Jestem taka niewyspana... - udawała zmęczenie.

- To co w takim razie robi ten nowy rysunek na lodówce? - stałam już nad burzą moich ukochanych kręconych loków z założonymi rękoma, pacyfikując jej kolejną wymówkę.

- Hmmmm... - udawała, że się mocno zastanawia, przykładając mały paluszek do zbyt dużych jak na jej buzię ustek.

- To znaczy, że wstałaś dużo wcześniej niż ja i zdążyłaś narysować kolejny pomysł na urodzinowy prezent.

- Ach... Rozgryzłaś mnie.... - niezadowolona machnęła rączką niczym Shirley Temple i w pluszowych jednorożcach na stópkach podreptała do kuchni. Uśmiechnęłam się sama do siebie... Nigdy nie nauczę się złościć na to dziecko. Była ucieleśnieniem wszystkiego tego, czego wydawało się, że mi właśnie brakuje najbardziej. Była prostolinijna, ale to pewnie cecha wszystkich dzieci, bezpośrednia, bezpardonowa, asertywna, zabawna i częściej dorosła niż jej matka. Była też zupełnie niepodobna do mnie. Ja wpisywałam się w kanony włoskiej urody. Ze swoją smukłą figurą wyrzezbionej pływaczki i długimi ciemnymi włosami nieskażonymi fryzjerskimi eksperymentami, byłam tamtejszą bella donna. Matka i ojciec czystej krwi Europejczycy i ich córka z dzieckiem o typowo brazylijskim wyglądzie. To jak nieskładająca się w żaden sposób kostka rubika. W dodatku rozczarowująca ich na każdym kroku swoimi wyborami. Cóż... ich marzenia o mojej karierze onkologa z prywatną, bardzo drogą praktyką, boleśnie zderzyły się ze zwykłym służeniem ludziom. Zresztą ich druga córka wystarczająco tańczyła do ich rytmu. Wprawdzie była, jak moja świętej pamięci babcia twierdziła, tylko stomatologiem, ale tytułem doktora pewnie wytapetowała połowę swojego wielkiego sycylijskiego domu. I tyle do szczęścia wystarczyło Seniorom De Luca. Tak więc ja Patricia De Luca i Ava De Luca byłyśmy dla siebie dwiema połówkami czegokolwiek co tam ludzie sobie wymyślą. Choć odbicie w lustrze, na które właśnie patrzyłam zawijając rękoma włosy w prowizorycznego koka, krzyczało że tą ciasną przestrzeń dało by się rozciągnąć jeszcze dla kogoś trzeciego...

***

- Mamo pamiętaj o dzisiejszym basenie...

- A zdarzyło mi się zapomnieć? - uśmiechałam się, spoglądając w lusterku na odbicie dziewczynki, wiercącej się na tylnym fotelu.

- Nieeee, ale tak mówią dorośli - "Pamiętaj o umyciu zębów, pamiętaj o umyciu rąk, o zadaniu domowym " - wykrzywiała twarz w krótkim przemówieniu.

- A mogę jeszcze pobawić się w twoją mamę i czasami ci pomarudzić?

- Skoro chcesz... - wzruszyła ramionami na wymuszoną zgodę.

- Piękna dzisiaj pogoda, co? - wyjrzałam jeszcze dokładniej przez przednią szybę żeby nacieszyć się widokiem błękitnego nieba w drodze do szkoły córki.

- Gdybyśmy miały dom z basenem, nałożyłabym twoje wielkie okulary, kapelusz i opalała się przy nim. Będziemy miały dom z basenem?

- Nie sądzę...

- Szkoda... Dziadkowie mają... - posmutniała nagle. - Dlaczego w ogóle nie mieszkamy z dziadkami?

- Bo Włochy są daleko.

- Pamiętam... Długo leciałyśmy samolotem.

- W tym roku na wakacje zostajemy tutaj - nie chciałam odpowiadać na wcześniejsze pytanie. Liczyłam, że skutecznie wytrąciłam siedmiolatkę.

- Mogłybyśmy się tam przeprowadzić?

- Nie Kochanie. Tu jest nasz dom. Poza tym wiesz co robiłaby babcia. Wciskałaby w ciebie makaron, sery i pizze.

- Lubię takie jedzenie...

- A potem z twojego baletu nic by nie wyszło.

- No tak... Wiesz, że pamiętam już cały układ?

- To cudownie. Jesteś bardzo zdolną i mądrą panną moja droga - przemawiałam jak co najmniej do nastolatki. - A teraz...
Moja primabalerino zmykaj do szkoły - obróciłam się do dziecka kiedy zaparkowałam na parkingu tuż pod budynkiem. Dziewczynka sprawnie wypięła się z fotelika i z ciepłym całusem rzuciła do mojego policzka.

- Pa Mamuś. Kocham cię...

- Ja ciebie mocniej!

- Nie, ja ciebie mocniej.

- Wcale nie, bo ja mocniej! - krzyknęła już machając przed wejściem. Moje czekoladowe szczęście... Tylko przez chwilę poczułam powiew złych wspomnień. Otrzepałam głowę, wzburzając za długie włosy i odjechałam.

***

- Co dzisiaj mamy? - pytałam recepcjonistkę Camille, przeglądając jeszcze karty pacjentów.

- Sporo wyników do opisania, nowe zlecenia i kolejka póki co dwudziestu pacjentów.

- Czasami mi się wydaję, że tylko ja tu pracuję - nachyliłam się do czarnoskórej, przekazując jej swoją myśl w tajemnicy.

- Bo jesteś za miła dla tych ludzi.

- To są najczęściej chorzy ludzie. Inaczej nie wolno - stwierdziłam już całkiem poważnie.
- Rezydenci na miejscu?

- Pewnie tak i to miejsce nazywa się palarnią.

- Daj mi chwilkę... Ruszę tym towarzystwem.

- Od czego jest ordynator?

- Ma trzecią żonę w wieku swojej córki, sama rozumiesz... Są ważniejsze sprawy - zaśmiałyśmy się już jednocześnie. Ruszyłam z plikiem dokumentów do tajnej według młodych strefy schadzek w tym ogromnym szpitalu. To dziś moi mili stracą kilka punktów. Będę surową panią doktor, której żaden absolwent medycyny w ramach szeroko rozumianego podlizywania się nie wręczył na wejściu wielkiego kubka z kawą.

Kiedy doszłam niemal do kilkuosobowego zgromadzenia i dodarły do mnie pierwsze zdania na mój temat, wygłaszane przez przystojnego Adama, któremu jeszcze wydawało się, że zawieszony na szyi stetoskop to chwyt na dziewczyny, przystanęłam na chwilę. Przysłuchiwałam się jakie to wyjątkowo wymyślne rzeczy ten młody człowiek byłby w stanie pokazać mi w sypialni, jakich nauczyć, i ile przyjemności dostarczyło by mi jego przyrodzenie. Nie byłam zgorszona. Byłam totalnie rozbawiona. Prawie dziesięć lat różnicy naprawdę potęgowało poczucie humoru. Oni tam byli jeszcze na etapie naiwnego podejścia do świata z syndromem władzy Boga. Tylko, że to wszystko tak jak pozostaje tylko w teorii, tak jest łatwe w sytuacji gdy jest się odpowiedzialnym tylko za siebie.

- Witam was kochani - wystraszyłam grupę srogim nauczycielskim tonem. - Ciebie Adam szczególnie, skoro na stałe zamieszkałam w twoich wyobrażeniach. Chciałam złożyć gratulację całej waszej szóstce. Odejmuję każdemu po dziesięć punktów stażowych. To nie jest szkolny obóz i spanie na dmuchanych materacach. Tam czeka kilkanaście osób do obsłużenia. Ich podatki, wasza wiedza. Już do środka! - gaszone papierosy pod szpitalnymi butami żarzyły się jeszcze po rozbiegnięciu się towarzystwa, a czerwień z policzków chłopaka nie zejdzie pewnie do końca dyżuru. Ja jeszcze chwilę stałam... Świerze powietrze... Kochałam Seattle za tą swobodę, za nowe życie, za bycie tym kim chcę...

Vento: Dzień dobry... Jak dzisiejszy dzień? Próbowałem herbaty, którą mi poleciłaś. Faktycznie tym razem spało się lepiej. Jak twoje plecy?

Ja: Nie za dużo pytań?:-) Plecy nadal nie najlepiej. Dziś na basenie trochę rozruszam mięśnie. Skoro czytasz już te same książki, słuchasz podobnej muzyki i pijesz moją ulubioną lawendową herbatę, czy mogę wziąć krótki urlop od codzienności? Zastąpisz mnie...

Vento: A co z pacjentami?

Ja: Jeśli jesteś przystojnym wysokim mężczyzną większość z nich dostąpi samouleczenia. Zgadzasz się?

Vento: Znamy się rok i mimo całej sympatii, nie podołam. Mogę co najwyżej załatwić kilka spraw prawnych.

Ja: No tak... Kupiłeś? Ten który wybrałam w sklepie internetowym?

Vento: Krawat... Jest piękny. Mam go teraz na sobie. Myślisz, że granatowy w tłoczone pawie wzory pasuje do grafitowego garnituru?

Ja: Jeśli dziś spotykasz się z klientami, to nie zwrócą uwagi. Jeśli klientkami, zapewniam, że zrobisz wrażenie.

Vento: Dobrze, że jesteś. Życie staje się łatwiejsze...

Ja: Uciekam... Zaczynam dyżur. Do wieczora...

Vento: Od wieczora do samego rana...

Ja: Póki nam się tematy nie skończą...

Vento: Rozmawiamy już ze sobą tyle miesięcy i nadal potrafimy się zaskoczyć, więc wróżę kolejne lata...

Ja: Ty masz swoją bezsenność, a ja grzecznie dotrzymuję ci towarzystwa.

Vento: Masz wielkie serce, dzięki;-)

Ja: Muszę mieć. Do wieczora.

Vento: Jeśli z kręgosłupem nie minie, dam ci namiar na dobrego specjalistę w NY. Pomoże...

Ja: Pa!

Vento: Pa.

No tak... Nowy Jork. Kiedy zaczepiliśmy się w jakiejś internetowej dyskusji pod recenzją filmu Felliniego "Słodkie życie" najzwyczajniej skłamałam skąd piszę. Nie chciałam też znać jego prawdziwego imienia. Stąd włoskie Vento - Wiatr. Poza informacją o Avie, cała reszta była dla nas prawdą. Dobrze mi było z tą anonimowością. Zresztą on w Californii ze swoim wspaniałym życiem właściciela kancelarii prawniczej i ja z zaplanowaną przyszłością na najbliższe pięć lat w spokojnym Seattle, mieliśmy do tego prawo. Żadnemu z nas niepotrzebne były szczegóły. To jak z dobrym psychologiem - nie musisz znać jego życiorysu żeby się wygadać. To tobie potrzebna jest rozmowa, on ma słuchać. Tak było z nami. Nie pytaliśmy o porę, o wolną chwilę, o nastrój. Odzywaliśmy się wtedy, kiedy naszła nas ochota lub potrzeba. Odpisywaliśmy zawsze. Długie rozmowy o wszystkim i o niczym... o życiu, śmierci. Doświadczenia z pracy i ludzkie przypadki rozkładaliśmy na drobne dochodząc zawsze do tych samych wniosków. Nie wiem czy był moim przyjacielem. Na pewno było mi dobrze z jego obecnością. Gdybym miała piętnaście lat mniej, określiłabym go mianem "mój pamiętnik", ale w obecnej sytuacji zwyczajnie "ktoś".

- Patricia! - krzyczała recepcjonistka. - Dyżur się zaczął!

- Już idę! - Jeszcze dwa głębokie wdechy i wracam do rzeczywistości.

***

- Ja wiem, że nowotwór to nie jest grypa Pani O'donnel. Wiem, że nie ma dobrych słów, które odbiorą teraz przerażenie i ból. Ale proszę sobie teraz ułożyć w głowie listę rzeczy do zrobienia, cele... Określić jak dużo czasu pani na to potrzebuje, a potem zacząć wszystko realizować. Ja pomogę z leczeniem. Proszę myśleć o życiu, o ludziach którym jest pani potrzebna.

- Ale ja mam małe dzieci... - zanosiła się płaczem czterdziestolatka.

- Kate... - przeszłam bez pytania na "ty". Zresztą widywałyśmy się już od kilku tygodni, więc było mi łatwiej. - Nie będę ci mówić, że wszystko będzie dobrze, bo tego nikt z nas nie wie. Mogę ci powiedzieć co o raku piersi mówi medycyna, ale ona jest zawsze okrutniejsza niż rzeczywistość. Za to coś ci zdradzę... Nie ma lepszego lekarstwa niż chęć życia. Jeśli twoja głowa się nie podda, ciało poradzi sobie z chorobą. Więc... wycinamy część piersi, ale obstawałabym za całą z częścią węzłów. Po maksymalnie czterech tygodniach radioterapia. Jeśli chcesz, pójdę z tobą na grupę wsparcia. Tam jest mnóstwo młodych matek, ale i takich kobiet którym nowotwór bezpowrotnie odebrał taką możliwość. Musisz wiedzieć, że to nie jest tylko twój problem. To dotyczy nas wszystkich. Jedne nie zachorują nigdy, inne mają szczęście i wykryją zło w czas, inne dadzą się pokonać. Teraz wytrzesz oczy, wrócisz na poczekalnie do męża i pójdziecie do domu się kochać. Po południu odbierzecie dzieci ze szkoły, spędzicie razem weekend, a w poniedziałek nałożę ci na te śliczne włosy najpiękniejszy niebieski czepek jaki posiadamy na bloku operacyjnym. - Teraz kobieta zaśmiała się przez łzy.

- Mogę zadzwonić gdybym miała pytania? - zapytała niepewnie.

- To moja wizytówka... - podsunęłam. - Wszystkie dzwonicie, a ja nie sypiam nocami... - zaśmiałam się.

- Pani mąż ma w domu naprawdę ogromny skarb.

- Nie mam męża. Nie złożyło się. - zamknęłam temat nie pesząc Kate.

- Wszystko przed panią. Jest pani młoda.

- Dzieli nas pięć lat różnicy - spojrzałam na datę urodzenia na dokumentach.

- Poważnie? -była mocno zdziwiona.

- Poważnie...

- Młodo pani wygląda.

- A mam już siedmioletnią córkę - zaśmiałam się. - I muszę powoli się zbierać. Czwartkowy basen z mamą. Nie wybaczy mi spóznienia - wstałam zza biurka wyciągając dłoń na pożegnanie.

- Dziękuję... za te dobre słowa.

- Wpisuję cię na operację. Nie ma co czekać. W poniedziałek się widzimy. Dostaniesz informację telefoniczną na którą godzinę - dokończyłam już na korytarzu. Pacjentka jeszcze uściskała mnie w przypływie emocji i rozstałyśmy się. Patrzyłam jeszcze jak w objęciu szczęścia i smutku wychodzi z mężem ze szpitala. Stałam chwilę i w końcu podeszłam do dyżurki.

- Na dzisiaj koniec. Wszystkie papiery uzupełnione w moim gabinecie. Wylogowuję się - przyłożyłam zmęczoną głowę do zimnego blatu, a Camilla serdecznie pogłaskała mnie po niesfornie rozbieganych włosach.

- Idź już... Pozwalam.

- Teraz przełączam się na tryb matka - uniosłam twarz z szerokim cyrkowym uśmiechem.

- Patricia, kiedy ty weśmiesz jakiś urlop?

- Kto mi go da? Poza tym upycham słoiki centówkami na wymarzony dom.

- Ech... Nie chcę cię już tu widzieć. Oddawaj fartuch i stetoskop - mając już torbę z rzeczami przy nogach oddałam grzecznie uniform ze słuchawkami i ruszyłam na szpitalny parking machając jeszcze na do widzenia czekającym w ukryciu rezydentom. Nie chcieli najwidoczniej stracić kolejnych punktów wychodząc przed okrutną opiekunką.

Od Autorki:

Krótka zapowiedz...;-) Jak wrócę z Bogoty, wybiorę się na przyjemną podróż po Seattle...

Continue Reading

You'll Also Like

439K 24.2K 17
𝐒𝐡𝐢𝐯𝐚𝐧𝐲𝐚 𝐑𝐚𝐣𝐩𝐮𝐭 𝐱 𝐑𝐮𝐝𝐫𝐚𝐤𝐬𝐡 𝐑𝐚𝐣𝐩𝐮𝐭 ~By 𝐊𝐚𝐣𝐮ꨄ︎...
322K 25.8K 15
MY Creditor Side Story ပါ။ Parallel Universe သဘောမျိုးပြန်ပြီး Creation လုပ်ထားတာမို့ main story နဲ့ မသက်ဆိုင်ပဲ အရင် character ကို ရသအသစ် တစ်မျိုးနဲ...
3M 196K 89
What will happen when an innocent girl gets trapped in the clutches of a devil mafia? This is the story of Rishabh and Anokhi. Anokhi's life is as...
195K 38.9K 57
Becca Belfort i Haze Connors, choć przez swoich znajomych zmuszani do spędzania razem czasu całą paczką, od dawna się nie znoszą. Dogryzają sobie prz...