All Dogs Go To Heaven ✔

De fergusc

10.9K 964 602

Dean Winchester, wschodząca gwiazda FBI od kilku lat przygarnia bezpańskie psy znalezione na drodze, dając im... Mais

The Sound Of Thunder
A Star In His Eye
Kissed By Ice
The Winds Of Winter
Colors Of The Wind
A Dream Of Spring
The Purest Tear Of All
A Place Called Home

We Happy Few

1.1K 105 95
De fergusc

Dziękuję, Sam - odezwał się Castiel, gdy razem z młodszym Winchesterem wychodzili z pokoju. Położył rękę na jego ramieniu, gdy oboje przystanęli na korytarzu. Kąciki ust Sama drgnęły w górę, ale pomimo tego, że byli teraz sami, prawnik miał dokładnie taką samą minę, jak podczas przesłuchiwania. Ściągnięte brwi i kamienna twarz, nie wyrażająca żadnych uczuć. Widząc jego chłodne spojrzenie, natychmiast zabrał dłoń. - Za wszystko co zrobiłeś, dziękuję. Gdyby nie ty, pewnie by mnie zamkn...

— Powinieneś podziękować Deanowi - przerwał mu. — Nie mam pojęcia, co takiego zrobił, że Bobby musiał natychmiast wyjechać, ale to na pewno jego zasługa.

— Tak, ale to, że przyjechałeś...

— To też jego zasługa.

Będąc pod nieustępliwym wzrokiem Sama, Castiel odpuścił kolejne podziękowania. Był niezmiernie wdzięczy za to, co dla niego zrobił, ale domyślał się, że został do tego zmuszony. Najprawdopodobniej Sam, dowiedziawszy się kogo będzie reprezentował, a przede wszystkim z jakimi zarzutami, stracił szczątki zaufania, którymi go w ostatnim czasie obdarował. W tej chwili Sammy patrzył na niego dokładnie tak samo, jak w pierwszych dniach ich znajomości. Podejrzliwie i z wyraźną niechęcią.

Castielowi po raz pierwszy tego dnia zrobiło się przykro. Nie dość, że nie rozumiał do końca dlaczego został podejrzanym w tak poważnej i nieprzyjemnej sprawie, nie rozumiał, dlaczego Dean nie mógł być na przesłuchaniu i do cholery, nie rozumiał co się właściwie działo, to jeszcze nikt nie chciał mu tego wytłumaczyć. Miał wrażenie, że za kilka chwil eksploduje. Ostatnie godziny, ostanie dni były jak męczący koszmar, z którego nie potrafił się wybudzić. Jedynym, czego teraz pragnął, było zobaczenie się z Deanem, porozmawianie z nim i położenie się w wygodnym łóżku pod miękkim kocem.

— Cholera — przeklął pod nosem Sam. — Telefon mi padł — dodał i z grymasem wymalowanym na twarzy włożył urządzenie z powrotem do kieszeni. Castiel skrzyżował ręce.

— Gdzie jest Dean? — zdecydował się zapytać.

— Dobre pytanie.

Pod okiem dwóch ochroniarzy, stojących przy drzwiach, opuścili prawie pusty korytarz, w niczym nie przypominający harmideru, który zastali jeszcze kilka godzin temu. Brunet udał się szybkim krokiem za Samem, nie chcąc go stracić z oczu. Budynek, w którym się obecnie znajdowali był ogromny i Cas dziwił się jakim cudem Dean, czy ktokolwiek inny, mógł się po nim bez problemu poruszać. W pewnym momencie Sam gwałtownie skręcił i bez pukania wpadł do jakiegoś pokoju. Castielowi przed oczami śmignęła tabliczka umiejscowiona na drzwiach, z wygrawerowanym napisem "D. Winchester". To musiał być gabinet starszego Winchestera, ale niestety, jego właściciela w nim nie było. W ciszy kontynuowali poszukiwania. Niedługo później znaleźli się w bardziej zatłoczonej części budynku. Co chwilę mijali ubranych w garnitury mężczyzn oraz elegancko ubrane kobiety. Sam zaczepiał poniektórych agentów, pytając o swojego brata, lecz nikt go nie widział od afery z dziennikarzami, mającej miejsce kilka godzin temu.

Castiel coraz bardziej się martwił. Nawet nie chciał myśleć co takiego zrobił Dean, że Robert Singer osobiście musiał wyjechać podczas tak ważnego przesłuchania. A fakt, iż nikt nie wiedział gdzie w tej chwili przebywał blondyn, wzbudzał w nim coraz to większy niepokój. Przez cały czas uważał, że Winchester czekał na niego zaraz za zamkniętymi drzwiami. Dlatego kiedy wyszedł przez nie wolny, poczuł specyficzne ukłucie, kiedy jego oczy nie spotkały się z zielonymi tęczówkami agenta. Odkąd tylko zobaczył go krzyczącego na korytarzu i biegnącego w jego stronę, czuł dziwną chęć zbliżenia się do niego. Stęsknił się za nim i chciał z nim spokojnie porozmawiać, poprzebywać obok niego i najzwyczajniej cieszyć się jego obecnością. Tak jak kiedyś.

— To jest bezsensu — oznajmił Sam, wyrywając go z zamyślenia. — Dobra, posłuchaj Cas. Deana najwyraźniej tu nie ma, więc strzelam, że pojechał do domu. Odwieźć cię do niego?

Castiel od razu przytaknął. Oboje, prawie biegiem, ruszyli do wyjścia. Gdy pokonali połowę drogi w labiryncie korytarzy, wind i przejść, Cas postanowił zadać nasuwające mu się na język pytanie. Doszedł do wniosku, że należy mu się chociaż kilka odpowiedzi.

— Sam? — zagadał, lecz z początku młodszy Winchester nie zwrócił na niego uwagi. — Sam. Sam, proszę, poczekaj. — Złapał go za ramię zatrzymując i obracając w swoją stronę.

— Dlaczego jesteś taki zły? Przepraszam, że musiałeś tu przyjeż....

— Nie jestem zły. A przynajmniej nie na ciebie - odpowiedział. - Mam na myśli... Nie ufam ci, jasne? Może nie odpowiadasz za zabójstwa Fairy Tale Killera, ale nadal nie wiemy, jakim cudem trafiłeś do Lebanon — z jego ust wydostało się głośne westchnięcie. — W tej chwili jestem wściekły na swojego brata.

— Za co?

— Po prostu... Jutro odbywa się proces MacLeoda, a ja nadal niczego nie znalazłem. Dean doskonale zdaje sobie sprawę z tego, jak bardzo mi na tym zależy i teraz powinienem siedzieć i ustalać jak najlepszą linię obrony. A nie uganiać się za nim po całej agencji...

— Winchester!

Równocześnie odwrócili się za dobiegającym krzykiem. Młoda, rudowłosa dziewczyna właśnie biegła w ich stronę. Kiedy znalazła się tuż przy nich, Cas zauważył w jej oczach gromadzące się łzy.

— Dean - wybełkotała. — Chodzi o Deana... Dean... on...

— Co się stało, Charlie?

— Dean jest w szpitalu. W stanie krytycznym. Właśnie dostałam wiadomość od Gartha...

Castiel nic więcej nie słyszał. W jego głowie odbijały się echem wypowiedziane przez dziewczynę słowa, zostawiające po sobie smugi otępienia. Nie chciał w to wierzyć, ale widząc twarz kobiety... Zrobiło mu się ciemno przed oczami.  

~ • ~

Poczuł, jakby z wielkim impetem upadł na twarz, zahaczając o wszystkie chropowate wypukłości na nawierzchni, zostawiające na jego twarzy i dłoniach drobne, ale głębokie rany, które wbrew wszelkim pozorom sprawiały okropnie dokuczliwy ból. Jakby został przykryty przez ogromną i przezroczystą bryłę przenikliwie zimnego lodu, sprawiającą, że całe jego ciało ogarnęły niekontrolowane drgania. W jednej sekundzie stał na nogach - wszystko zaczynało zmierzać w lepszym kierunku, został wypuszczony i oczyszczony z wszystkich zarzutów oraz w niedługim czasie miał się zobaczyć z Deanem w domu. W kolejnej sekundzie leżał na ziemi - wszystko zostało zaburzone. Kwestia dotycząca jego wolności wydawała się teraz niczym ważnym, a nawet przez całą drogę do szpitala ani razu o tym nie pomyślał. O tym co go spotkało i dlaczego. W jego umyśle nieustannie błądziło imię Deana w towarzystwie niepokoju i przerażenia.

Nie pamiętał momentu upadku. Doskonale wiedział, jak się czuł stojąc pewnie na nogach i oczekując na spotkanie z zielonymi tęczówkami agenta. I doskonale wiedział, jak się czuł leżąc twarzą w zimnej i brudnej ziemi, przygnieciony ciężarem kolosalnego poczucia zmartwienia oraz strachu. A tego, co znajdowało pomiędzy, jego umysł nie był w stanie zarejestrować.

Castiel ślepo biegł za Samem. Oboje w ogromnym pośpiechu wysiedli z samochodu i bez zbędnych komentarzy udali się w kierunku szpitala. Gdy już dostali się do środka, to Sam zadawał pytania dotyczące stanu jego brata i tego, w której sali się obecnie znajdował. Cas dreptał tuż za nim, niczym nierozłączny cień, szukając odpowiedniego pokoju. Miał w głowie wiele pytań dotyczących starszego Winchestera, ale w chwili obecnej nie potrafiłby wydukać ani jednego słowa.

W korytarzu stało dwóch mężczyzn. Castiel rozpoznał w jednym z nich federalnego agenta, który zaledwie dobę temu zakuł go w kajdanki i sprowadził z powrotem do Kansas. Miał wrażenie, jakby to stało się kilka tygodni temu, a nie wczoraj. Bobby Singer stał przed ogromną szybą, przez którą widać było jego umierającego syna. Drugi agent, Garth - jeżeli dobrze dopasował opowiedziany przez Deana opis swojego partnera - siedział na krzesłach przy ścianie ze spuszczoną głową, wlepiając swój wzrok w podłogę. Gdy z Sammym pojawili się tuż obok nich, żaden nie zwrócił na nich uwagi.

Castiel się nimi nie przejmował. Gdy tylko zobaczył przez szybę nieprzytomne, leżące na łóżku ciało Deana, do którego przyczepionych było mnóstwo pikających urządzeń oraz przezroczystych i długich rurek podtrzymujących go przy życiu, nie potrafił odwrócić wzroku. Wszystkie elektryczne maszyny oraz cały sprzęt medyczny zasłaniały mu widok na twarz agenta, którą tak bardzo chciał zobaczyć. A zwłaszcza rozsypane po policzkach i nosie piegi oraz te ciemne iskierki w jaskrawo-szmaragdowych oczach, przepełnione życiem i dynamiką.

— Co się stało? — usłyszał obok siebie zachrypnięty głos Sama.

— Idiota, miał na nas czekać — odparł Singer. — Nie wiem co go skłoniło do tak głupiego i nieprofesjonalnego działania.

— Dlaczego, do cholery, mój brat leży w szpitalu w stanie krytycznym?

Fairy Tale Killer wbił mu nóż w brzuch — odezwał się Garth spod ściany korytarza. — Razem z Bobbym weszliśmy w ostatniej chwili. Udało mi się postrzelić tego psychopatę w ramię zanim wykończył Deana. Bardzo mi przykro, Sam.

Castiel zamarł. Już wcześniej miał problem z płynnymi i gwałtownymi ruchami, ale po usłyszeniu słów chuderlawego agenta, miał wrażenie, że jego własny ciężar kilkukrotnie wzrósł, brutalnie ściągając jego ciało na brudną ziemię.

— Dlaczego on tam w ogóle był? Bobby, ty go odsunąłeś od sprawy!

— Przecież znasz go nie od dzisiaj, Samuelu. — Singer położył dłoń na ramieniu młodszego z Winchesterów. — Nic mu nie będzie. Lekarze mówią, że najgorsze już za nim.

— Dziękuję Garth — wychrypiał Castiel, ignorując narastającą sprzeczkę pomiędzy mężczyznami i odwracając się twarzą w kierunku stojącego już agenta. — Za uratowanie Deana. Gdyby nie ty... Naprawdę dziękuję.

— Każdy na moim miejscu zrobiłby to samo.

— Garth, Cas ma rację — wtrącił się Sam. — Dziękuję.

Castiel chciał posłać w kierunku Gartha wdzięczny uśmiech, ale jego całe ciało zbuntowało się przeciwko niemu. Nie był w stanie nawet unieść kącików ust. Nie chcąc już wtrącać się w rozmowę pomiędzy agentami oraz Samem, z powrotem odwrócił się w kierunku szyby i wlepił wzrok w nadal nieprzytomnego Winchestera. Nie dość, że cała sytuacja z Deanem tak bardzo go zdruzgotała, to miał dodatkowo wrażenie, że tak naprawdę nikt nie chciał, żeby tu przebywał. Nie czuł się komfortowo w towarzystwie Sama, który niedawno przyznał mu, że stracił do niego zaufanie, nie wspominając o obecności Roberta Singera.

— Co się stało z Fairy Tale Killerem? — zapytał Sam, gdy razem z Bobbym i Garthem oddalili się w głąb korytarza, zostawiając Castiela samego przy szybie. Na szczęście nie odeszli tak daleko, aby brunet niczego nie usłyszał.

— Jego prawdziwe imię to Ramiel Prince. 

— Możesz powtórzyć? — zdziwił się Sam. Na dźwięk tego imienia głowa Casa automatycznie się odwróciła. Kojarzył to nazwisko... Trybiki w jego umyśle przeskoczyły na właściwe miejsca. To on niby zamordował pana Trana oraz Rowenę MacLoad... Spojrzał na Sama. Wydawał się być równie zaskoczony.

— Ramiel Prince.

— O mój Boże, Bobby... Jesteście pewni?

— Tak. Obecnie znajduje się w areszcie. Od razu przyznał się do wszystkich trzynastu morderstw. W tym podał nazwisko Roweny MacLeod oraz Stevena Trana — odpowiedział Bobby. — Wiem, że to rozwiązuje również twoją sprawę.

— Ale to nie ma żadnego sensu. Dlaczego po tym, ile wysiłku włożył w rzucenie podejrzeń na Deana, nagle do wszystkiego się przyznaje?

— To psychopata. Powiedział, że czekanie na bycie złapanym jest nudne, a on nienawidzi nudy — odpowiedział Singer.

— Poza tym, jestem pewien, że myśli, że zabił Deana — dodał Garth. — Może nie planował wepchnięcia mu noża w brzuch, ale skoro już to zrobił...

— ... równie dobrze mógł się przyznać, żeby wszystkie zasługi zgarnąć dla siebie.

To naprawdę nie miało dla niego żadnego sensu. Castiel przestał słuchać. Nie mogło do niego dotrzeć, że psychopata, za którym Dean tak długo się uganiał, siedział mu dokładnie przed nosem. Do jego głowy wkradła się teraz masa pytań, ale te zajmujące najwięcej miejsca brzmiały: dlaczego Ramiel Prince chciał we wszystko wrobić mnie? Albo Deana? Jaki on ma z tym związek? Czy to dotyczy okoliczności, w których stracił pamięć? Stop. Castiel skarcił się za takie myślenie. To nie był czas na zastanawianie się, dlaczego stało się tak, jak się stało. Najważniejszy był teraz Dean i to, żeby wyzdrowiał. Żeby doszedł do siebie i żeby wszystko było jak dawniej. Żeby był bezpieczny.

Miał ogromną ochotę nacisnąć za klamkę i wpaść do tego pokoju, pomimo wyraźnego zakazu lekarza. Chciał być jak najbliżej Deana, ponieważ w tej chwili tylko przy nim mógłby się czuć dobrze, bezpiecznie i komfortowo. Zamiast tego zacisnął rękę w pięść, wbijając paznokcie w wewnętrzną stronę dłoni i wsunął ją do kieszeni beżowego płaszcza. Nie wiedział, ile czasu spędził wpatrując się w nieprzytomnego Winchestera, będąc w całkowitym bezruchu. Wiedział tylko, że Sam nadal rozmawiał z pozostałymi agentami, ale nie przysłuchiwał się tej rozmowie. Nie chciał. Do jego uszu docierały jedynie stłumione, bezkształtne i nic nieznaczące głosy. Z każdą minutą coraz bardziej czuł pulsujący ból w stopach oraz zmęczenie spływające z czubka głowy aż po same nogi. Nie chciał siadać, ale gdy w pewnym momencie zakręciło mu się w głowie oraz stracił chwilowo poczucie stabilności i równowagę, postanowił jednak usiąść. W końcu Dean nigdzie się nie wybierał i na razie nic nie wskazywało na to, aby się wybudził. Z tego co usłyszał od doktora, może minąć nawet kilka dni, zanim otworzy oczy.

Został sam w korytarzu. Sam, Bobby i Garth musieli się gdzieś udać, ponieważ nigdzie ich nie widział. Co jakiś czas przechodziły pielęgniarki ubrane w charakterystyczne dla siebie błękitne koszule oraz spodnie, ale one w żaden sposób nie zwracały na niego uwagi. Gdy tak siedział, poczuł, jak bardzo jego organizm potrzebował snu. Zorientował się, że od dwóch dni nie zmrużył oka. Dlatego teraz nie potrafił już utrzymać głowy. Oparł ją o ramię i nieświadomie przymknął oczy.

Poczuł, jak ktoś go szarpał za rękę. Niechętnie uchylił powieki i zobaczył przed sobą zamgloną twarz Sammy'ego. Zamrugał kilka razy, aby pozbyć się sennej mgły. Po chwili twarz Winchestera idealnie się wyostrzyła.

— Obudził się? — zapytał niemal od razu.

— Niestety nie — odpowiedział Sam. — Cas, musimy porozmawiać. — Brunet ściągnął brwi, obawiając się o czym będą rozmawiać. Miał dużą nadzieję, że nie będzie to miało nic wspólnego ze stanem zdrowia agenta.

— Posłuchaj mnie uważnie. Polubiłem cię, jasne? Ale jak już wcześniej wspominałem... Przez ostatnie wydarzenia przypomniałem sobie nasze początki i może... Może Dean już o wszystkim zapomniał, ale ja nie. Prawda jest taka, że gdyby nie ty... Dean nie pojechałby samemu do Ramiela. Masz na niego zły wpływ. On traci przy tobie czujność i zapomina o wszystkim czego się nauczył będąc w FBI. Wszyscy to widzą, nie tylko ja.

Castiel poczuł, jakby dostał pięścią w brzuch. Miał wrażenie, że w wyniku siły uderzenia, wszystkie wnętrzności zaraz wypluje przez gardło.

— Ale z drugiej strony... Wszyscy też widzą, ile dla niego znaczysz. Wiem, że po przebudzeniu Dean chciałby cię zobaczyć. I tylko dlatego możesz tu być. W każdym razie... — westchnął Sam. — W ogóle mi się to nie podoba, ale nie mamy innego wyjścia. Cała ta sytuacja jest mocno popieprzona, ale nie chciałbym, żeby Dean był sam, kiedy się obudzi. I nie sądzę, że jesteś na tyle głupi, żeby coś w tej chwili kombinować.

Usłyszane przez niego słowa okropnie bolały i dodatkowo wywiercały dziurę w już pustym brzuchu. Chciał się sprzeciwić, stanąć w swojej obronie, ale... Czy to miałoby jakiś sens? A nawet gdyby to zrobił, to i tak nie miałby żadnych argumentów. Wiedział, że Sam już nie podejrzewał go o te wszystkie morderstwa i w tej chwili obwiniał go o teraźniejszą sytuację oraz mówił o momencie, w którym Dean go znalazł. Wiedział, że młodszy Winchester miał na myśli jego poderżnięte gardło oraz tajemnicze blizny na plecach.

— Bobby i Garth musieli wrócić do Biura — kontynuował Sammy. — Już i tak zbyt długo tutaj siedzieli. A ja za sześć godzin mam rozprawę i muszę się stawić w sądzie. Poza tym, ktoś musi przywieźć mu rzeczy i nakarmić psy. Dlatego... Powiedziałem lekarzom, że gdy stan Deana się ustabilizuje lub gdy się wybudzi, to mają cię do niego wpuścić. — Castiel nie miał pojęcia co odpowiedzieć, dlatego tylko pokiwał głową.

— Jeżeli wszystko pójdzie po mojej myśli, wrócę wieczorem.

Odprowadzał młodszego Winchestera wzrokiem, dopóki jego sylwetka nie zniknęła za rogiem korytarza. Miał nadzieję, że Sam powiedział to wszystko pod wpływem emocji i tak naprawdę nie miał tego na myśli. Nie w taki sposób. Doskonale widział jak wyglądała więź pomiędzy braćmi i że jeden oddałby życie za drugiego. Dlatego z jednej strony nie dziwił się Samowi tych wszystkich podejrzeń rzucanych na jego osobę, ale również... wszystko co od niego usłyszał, wywoływało ból.

W jego oczach zaczęły gromadzić się słone łzy. Z całych sił starał się powstrzymać, aby nie spłynęły po policzkach, chociaż zdawał sobie sprawę, że może gdy to zrobi, poczuje strzępy potrzebnej ulgi. Oparł łokcie na kolanach i schował twarz w dłoniach. Zamknął powieki i wziął kilka głębokich wdechów.

Ostatnie dni były koszmarem. Odkąd tylko wyjechał z Lebanon... bezustannie towarzyszyło mu uczucie bycia niechcianym. Całkowite przeciwieństwo tego, jak się czuł będąc przy Winchesterze. Gdy w progu drzwi pojawiła się Amelia, gdy wszystko mu wyjaśniła... nie sądził, że gdy pojedzie z nią do Pontiac, wszystko będzie wyglądać tak jak to wyglądało. Sztywno i sztucznie... I pomimo, że to był jego dom, czuł się w nim nadzwyczaj obco, niczym niechciany intruz. Z każdej strony słyszał przykre uwagi i komentarze, często sprowadzające się do oskarżeń, aż w końcu... Naprawdę zostały postawione wobec niego podejrzenia. Ale te wszystkie rzeczy nie bolały aż tak bardzo, ponieważ pochodziły od zupełnie obcych dla niego osób, dlatego teraz słowa Sama...

Tak naprawdę tylko Dean go chciał. Tylko jemu w żaden sposób nie przeszkadzał i teraz miał pewność, ponieważ nawet Sam to potwierdził. "Wszyscy też widzą, ile dla niego znaczysz. Wiem, że po przebudzeniu Dean chciałby cię zobaczyć". A skoro powiedział to, straciwszy do niego zaufanie, to musiała być prawda. "Gdyby nie ty... Dean nie pojechałby samemu do Ramiela". Słysząc te słowa powinien czuć się winny i owszem tak było, ale doszukał się w nich czegoś jeszcze. Jak bardzo musiało Deanowi zależeć na mojej wolności, że sam odnalazł i zaatakował Fairy Tale Killera? Przypomniał sobie również słowa usłyszane od niego dzień przed wyjazdem. "Drzwi do tego domu już zawsze będą dla ciebie otwarte". Nie mówiłby tego, gdyby nie miał tego na myśli, prawda?

Castiel podjął decyzję. Był zmęczony psychicznie jak i fizycznie, ale nie miał już żadnych wątpliwości, co do swojego postanowienia. Poza tym, Sam na pewno będzie miał dużo pracy w swojej kancelarii i nie będzie mógł się zająć Deanem, gdy lekarze pozwolą mu wrócić do domu. A ktoś będzie musiał z nim zostać. Powoli wstał i po zerknięciu przez szybę na Winchestera, udał się w głąb korytarza, gdzie kręciło się najwięcej personelu. Nie miał pojęcia gdzie powinien znajdować się telefon, dlatego zaczepił pierwszą przechodzącą obok niego pielęgniarkę.

— Przepraszam — wydukał. — Gdzie znajdę telefon?

— Przy kawiarence. Na końcu korytarza w lewo, windą dwa piętra w dół i pierwsze przejście w lewo.

— Dziękuję.

Castiel trzymał się wskazówek danych przez kobietę i już po chwili znajdował się w zatłoczonej szpitalnej kawiarence. Na szczęście nikt nie korzystał z powieszonego na ścianie telefonu. Wyciągnął z kieszeni spodni małą kartkę, na której zapisany był numer telefonu Novaków. Amelia kazała mu ją zawsze mieć przy sobie, tak na wszelki wypadek.

— Halo?

— Amelia? Tutaj Ca... Jimmy — powiedział, trzymając słuchawkę przy uchu. — Chciałem tylko powiedzieć, że... Obawiam się, że nie będę mógł wrócić do Pontiac. Jest mi przykro, że sprawy między nami tak się potoczyły, ale... Wina nie leży tylko po mojej stronie — oznajmił na jednym wydechu. — Proszę cię, żebyś już więcej nie przyjeżdżała do Lebanon.

I żebyś nie przeszkadzała mnie i Deanowi, dodał w myślach. Nie czekając na odpowiedź od kobiety, rozłączył się. Zdawał sobie sprawę, że to co przed chwilą zrobił było wręcz chamskie, ale nie chciał jej już więcej widzieć na oczy. Zresztą odnosił wrażenie, że Amelia czuła podobnie i dlatego tak rzadko przesiadywała w domu. To jej wizyta była początkiem wszystkich ostatnich nieszczęść i Cas... Nawet nie czuł się teraz źle z tym co zrobił. W jaki sposób to zrobił.

Gdy odłożył słuchawkę, do jego nozdrzy doszedł zapach świeżego pieczywa. Odwrócił się w kierunku kawiarenki i niemal od razu poczuł nieprzyjemne burczenie w brzuchu. Zorientował się, że od dwóch dni również nic nie jadł. Całkowicie zapomniał o jedzeniu. Wsunął rękę najpierw do jednej, a potem do drugiej kieszeni spodni, ale nie znalazł żadnych pieniędzy. Westchnął zrezygnowany. Już miał wracać do Deana męczony okropnym burczeniem w brzuchu, ale przypomniał sobie, że gdy ostatnio był na zakupach, miał na sobie ten płaszcz. Zaczął się modlić w duchu i wsunął dłoń do kieszeni wewnątrz płaszczu. Z jego ust wydarło się ciche "taaak" kiedy jego palce natrafiły na papierowy banknot. Udało mu się kupić trzy rogaliki z czekoladą oraz największy kubek gorzkiej kawy. Wrócił przed salę Deana, usiadł na plastikowym krześle i po prostu czekał, co jakiś czas przegryzając rogalika i popijając kawę.

Minął cały dzień. Sama nigdzie nie było widać, a Castiel przez te kilka godzin siedział w tej samej pozycji, na tym samym krześle, co jakiś czas wstając tylko do toalety. Oczywiście przyłapał siebie na krótkich, kilkominutowych drzemkach. Przez ten cały czas nie mógł przestać myśleć o Winchesterze. Nie mógł przestać się o niego martwić. I niczego w tej chwili nie chciał bardziej niż powrotu Deana do zdrowia.

Kiedy tak siedział, zapatrzony w powoli przesuwające się wskazówki wiszącego na ścianie zegara, nawet nie zauważył podchodzącego do niego lekarza.

— Pan Castiel? — zapytał, zwracając tym uwagę bruneta. Cas gwałtownie wstał, stając tuż przed doktorem.

— Co z Deanem? - odpowiedział pytaniem na pytanie. — Wszystko z nim w porządku? Coś się stało? Mogę się z nim zobaczyć?

— Proszę się uspokoić — oznajmił lekarz, delikatnie uśmiechając się. — Wygląda na to, że stan pana Winchestera się ustabilizował. Nadal nie jest dobrze, ale sądzimy, iż kontakt z bliskimi osobami może mu pomóc, nawet gdy nie odzyskał jeszcze przytomności.

— Czyli mogę do niego pójść? — Jego usta wykrzywiły się w szerokim uśmiechu.

Doktor pokiwał głową. 

~ • ~

Miał wrażenie, że za chwilę jego głowa eksploduje, zabrudzając mózgiem wszystko dookoła. O ile już tego nie zrobiła. Drażniące pikanie dochodzące z każdej strony wbijało się w jego uszy niczym ostre igiełki, zostawiając po sobie ostry ból. Doskonale znał to pikanie. I doskonale znał zapach, który drapał wnętrze jego nozdrzy. Bardzo powoli zaczął uchylać powieki, które z jakiegoś powodu wydawały się o wiele cięższe niż podczas poranków, kiedy budził się z ogromnym kacem. Nie sądził, że jednak istnieje coś, co mogło pobić jego skacowane pobudki. Kiedy tylko udało mu się otworzyć oczy, został zmuszony przez własny organizm to kilkukrotnego zamrugania. Dopiero wtedy bezkształtne i rozlazłe plamy zmieniły się w przedmioty i... osobę.

Castiel. Siedział przy łóżku ze spuszczoną głową, wpatrując się w... ich dłonie. Dopiero teraz Dean poczuł dotyk na swojej ręce. Dotyk Castiela. Mężczyzna siedział przy nim i trzymał jego rękę. Winchester zaczął się zastanawiać czy jednak umarł i trafił do tego lepszego miejsca. Bez zbędnego zastanowienia, wysilił się i palce trzymanej dłoni drgnęły, po chwili ściskając dłoń Casa w lekkim uścisku. Chciał się uśmiechnąć, ale nie miał na to siły. Jego organizm ledwo dał radę wykonać ostatnie polecenie wydane przez mózg.

Gdy tylko palce Deana pewnie złapały dłoń mężczyzny, ten podniósł głowę i wlepił w niego swoje błękitne tęczówki. Tym razem nie było w nich strachu czy niezrozumienia, które widział ostatnim razem.

— Dean — wyszeptał. W jednej sekundzie wyprostował się i przybliżył do łóżka, pewniej ściskając ich splecione dłonie.

— Wyglądasz okropnie — wycharczał Dean. Jego głos był zachrypnięty, gardłowy i drżący. — Jak Joffrey na swoim weselu.

— Ty też nie grzeszysz urodą — z ust Castiela wydostał się cichy rechot.

— Pewnie tak. Ale ja za to mam usprawiedliwienie. A ty?

— Ktoś musiał pilnować twojego tyłka przez całą noc i dzień - odparł Castiel, przeczesując wolną ręką włosy. Dean już miał powiedzieć, że przez to wyglądał jeszcze gorzej, ale dał sobie spokój. Bolało go gardło i marzył o kilkunastu godzinach snu, ale najpierw musiał dostać odpowiedzi na kilka pytań. No i chciał się nacieszyć widokiem mężczyzny.

— Jestem tu już całą dobę? — Cas pokiwał głową. Dean wziął głęboki wdech i na chwilę przymknął oczy. Starał się z całych sił ignorować pulsujący ból w okolicach brzucha, ale mu to nie wychodziło. — Cas? Mógłbyś zwiększyć mi dawkę morfiny?

— Nie wiem, czy mogę...

— Po prostu to zrób. Zaraz mi głowa pęknie — odpowiedział Dean i kątem oka widział, jak Cas coś kliknął przy aparaturze. Kilka sekund później w końcu mógł się rozluźnić. Natychmiast poczuł dyskomfort w mięśniach spowodowany ich ciągłym napięciem, ale nie był on bardzo dokuczliwy. — Gdzie Sammy?

— Musiał wyjechać. Był tutaj całą noc, ale rano pojechał na rozprawę sądową. Powinien za niedługo wrócić. I o psy też się nie martw. Sam po drodze do nich zajrzy.

Dean prawie niezauważalnie pokiwał głową. Przez kilka kolejnych minut siedzieli w ciszy, przerywanej pikaniem maszyn. Do jego głowy co chwilę dobijały się wszystkie słowa, wypowiedziane przez Ramiela. Wszystkie okropne obrazy, przemieszane ze scenami z koszmarów.

— Pamiętasz co się stało? — zapytał Casiel, uderzając w czuły punkt.

— Tak. Nie chcę o tym mówić — odpowiedział oschle. W jego głowie nieustannie odbiły się słowa "Wszystkie moje grzechy są konsekwencjami twoich czynów...". Nie potrafił ich w żaden sposób stłumić. — Ale możesz mi powiedzieć jakim cudem przeżyłem, bo jestem pewny, że to nie jest ani niebo ani piekło.

— Skąd możesz to wiedzieć?

— Gdyby to było piekło, nie byłoby ciebie. Gdyby to było niebo, ból nie rozsadzałby mi wnętrzności. Więc?

— Garth go postrzelił.

— Garth? Koleś nigdy nie przestanie mnie zadziwiać.

— Dean? — przerwał mu. — Jak się czujesz? Wiem, że pewnie wszystko cię teraz boli, mam na myśli...

— Wszystko jest w porządku, Cas. Wszystko będzie dobrze.

Na tym zakończyła się ich rozmowa. Po chwili wpadli lekarze i pielęgniarki i po zadaniu kilku pytań dotyczących samopoczucia, chcieli wygonić Castiela, żeby Dean mógł się wyspać. Ale dzięki upartości Winchestera pozwolili mu w końcu zostać, pod warunkiem, że nie będą rozmawiać i brunet da mu się porządnie wyspać.

Dlatego teraz Dean usypiał, ogarnięty błogim spokojem i poczuciem bezpieczeństwa, trzymając przez cały czas w mocnym uścisku dłoń Castiela.  

~ • ~

I tak jak powiedział Dean - wszystko było dobrze. Wszystko wróciło do normy. A nawet lepiej – wszystko wydawało się być o wiele bardziej normalne, ponieważ od dłuższego czasu nie mieli na głowie żadnych tajemniczych morderstw ani psychopatycznych zabójców. Było przede wszystkim spokojnie i bezpiecznie. Dostali od losu czas, podczas którego ich codzienne życie wyglądało zwyczajnie. Mogli kłaść się do łóżka, jeść, wyjść na spacer i oglądać seriale bez obaw, że do ich domu zaraz wkroczy cała ekipa FBI, że ktoś zostanie aresztowany. Lub bez ciągłego myślenia o krwawych miejscach zbrodni, doszukując się najmniejszych poszlak.

W ciągu dwóch ostatnich miesięcy, odkąd tylko Dean został wypisany ze szpitala, wiele rzeczy w ich życiu uległo dosyć dużym zmianom. Po pierwsze, Winchester cudem doszedł do siebie. Rana kłuta zadana nożem nie była bardzo poważna, ponieważ na szczęście ostrze ominęło najważniejsze organy wewnętrzne. Ale stracił bardzo dużo krwi. Gdyby Garth oraz Bobby zjawili się w domu Prince'a kilka minut później, Deanowi z pewnością nie udałoby się przeżyć. Jego żywot zakończyłby się na zakrwawionej podłodze Fairy Tale Killera, a po pogrzebie dostałby odznaczenia za odwagę i inne duperele.

Po drugie, Castiel wrócił do domu. Przez kilka dni, podczas których Dean leżał w szpitalu, niebieskooki nie odstępował agenta nawet na krok. Nie wychodził z sali, dopóki Winchester osobiście na niego nie nakrzyczał. W międzyczasie Cas opowiedział o telefonie do Amelii. I, dzięki Bogu, Dean rzeczywiście nie miał nic przeciwko ponownemu zamieszkaniu razem. Wtedy jeszcze Castiel dodał, że oczywiście wprowadzi się do Deana na krótki czas, dopóki nie znajdzie pracy i własnego mieszkania w miasteczku. Ale ta ostatnia część była już nieaktualna przez pewne wydarzenia, które zadziały się zaraz po ich powrocie do domu.

Po trzecie, Bobby dał swojemu synowi całe dziesięć tygodni wolnego, aby doszedł do siebie i miał czas, potrzebny na przetrawienie wszystkiego, co się stało w przeciągu tych kilku koszmarnych dni. Także za równe czternaście dni Dean będzie miał swoje pierwsze zajęcia z rekrutami. Za wysłuchaniem komentarzy Castiela i Sama oraz opinii Benny'ego, Bobby za zgodą Deana przydzielił mu jego własne zajęcia, które będzie mógł prowadzić w taki sposób, jaki tylko zechce. Winchester na początku miał spore obawy, ponieważ nie widział siebie w roli profesora, ale po tym wszystkim co przeszedł... Zdecydowanie mógłby chociaż opowiadać o pracy w terenie. Poza tym Singer zapewnił go, że od czasu do czasu będzie mógł pojechać na miejsce zbrodni oraz doradzać w niektórych śledztwach. Układ wydawał się dla każdego idealny.

I po czwarte, relacja pomiędzy Castielem a Samem również uległa zmianie. Po upewnieniu się, że z Deanem będzie wszystko w porządku, jeszcze w szpitalu Sammy przeprosił bruneta za swoje zachowanie. Wyjaśnił, że wtedy targały nim ogromne emocje. W końcu bardzo ważna dla niego rozprawa sądowa, której nie mógł tak po prostu przegrać, zgrała się w czasie z napaścią na jego brata. A gdy się dowiedział, że Dean sam poszedł na akcję, bez żadnego wsparcia, i jeszcze nie wyszedł z tego cało... Był tak na niego zły, że zaczął się wyżywać na wszystkich wokół. A zwłaszcza na Castielu, który był idealnym kozłem ofiarnym. Po wytłumaczeniu wszystkiego, Cas mu wybaczył. Pomimo przykrości, którą młodszy Winchester mu sprawił, wciąż zależało mu na dobrych relacjach pomiędzy nimi. Nie chciał z nich zrezygnować, a tak naprawdę z całego serca chciał, aby wszystko wyglądało tak jak wcześniej. I w pewnym stopniu tak się stało. A jedną różnicą była niewielka doza dystansu pomiędzy Casem a Samem. Oczywistym było, że po takich wydarzeniach i oskarżeniach, minie sporo czasu na odbudowanie poprzednich relacji, ale obecnie wszystko było na dobrej drodze.

Jednak najważniejsza zmiana zaszła pomiędzy Deanem a Castielem. Ich relacja nie polegała już tylko na przyjaźni i wspólnym mieszkaniu. Cała ta sytuacja miała jeden pozytywny skutek. Skłoniła ich do przyznania wielu rzeczy i wypowiedzenia ich na głos.

Ich obecne życie było w jak najlepszym porządku. Ale oczywiście wszystkie te zajścia nie przeszły bez pozostawienia po sobie bolesnych śladów. Od czasu do czasu Deana nękały nocne mary, podczas których jego ciałem targały niekontrolowane ruchy i krzyki. Bardzo często budził się w środku nocy, cały spocony i wykończony i nie pozwalał sobie na dalszy sen aż do świtu. Zawsze podczas takich sytuacji przewracał się w łóżku i obserwował pogrążony we śnie profil Castiela. Czasami jednak jego krzyki budziły śpiącego obok mężczyznę. Wtedy brunet wtulał się w tors Deana i znając treści koszmarów, zapewniał go, że wszystko jest z nim w porządku, że jest bezpieczny. Castiel nie zadawał zbędnych pytań i Dean był mu za to bardzo wdzięczny.

Dzięki odwzajemnionemu uczuciu, wsparciu, zrozumieniu i obecności, oboje z każdym dniem coraz szybciej wracali do szarej, ale jakże bezpiecznej rzeczywistości, która swoją drogą, bardzo im się podobała. Niemniej jednak, po dwóch miesiącach przesiadywania w domu, Dean czuł nutkę ekscytacji na myśl o powrocie do Biura, nawet jako zwykły wykładowca. W głębi duszy wiedział, że nie potrafiłby rzucić swojego zawodu. Pomimo wszelkich niebezpieczeństw i nieprzyjemności, brutalne morderstwa i niezrozumiani zabójcy byli czymś, co pobudzało jego ciekawość. Czymś, w czym był naprawdę dobry.  

~ • ~

Właśnie skończyli oglądać finałowy odcinek siódmego sezonu Gry o Tron. I oboje leżeli na kanapie naprzeciwko telewizora z otwartą buzią, nie wiedząc co teraz ze sobą zrobić.

— Co. Się. Przed. Chwilą. Stało — skomentował Dean, wlepiając spojrzenie w czarny ekran z przesuwającymi się napisami końcowymi.

Winchester obejrzał wcześniej wszystkie odcinki, nawet po kilka razy, z wyjątkiem nowego sezonu. Chciał go obejrzeć wraz z Casem. Mężczyzna był niezmiernie ciekawy nowych odcinków, dlatego przez ostatnie tygodnie pośpieszał niebieskookiego z nadrobieniem zaległości. Dzięki temu wczoraj wspólnie zaczęli oglądać najnowszy sezon, który według Deana – jak i zapewne każdej osoby, która go obejrzała - był najlepszą rzeczą w całej historii telewizji.

Castiel wyplątał się z ciasnych objęć Deana i obrócił, spoglądając w jego duże, zielone i szklane oczy. Winchester również oderwał wzrok od ekranu.

— Czy to... Ale... Jon i Deanerys... I Sansa i Littlefinger i Jamie... Ale Jooooon i... O mój Boże — wydukał Cas. — Oni wszyscy zginą.

— Nie ma szans, żeby Nocny Król wszystkich zabił. Nie sądzę, że Martin jest aż takim dupkiem.

— Ale nie masz pewności...

— No i po co mieliby pokazywać pochodzenie Jona, skoro w następnym sezonie by umarł? Po co te wszystkie sceny z Daenerys? Poza tym HBO wypuściło zwiastun nowego spin-offu ze świata Westeros. Obejrzałem go i nie ma się o co martwić — odpowiedział Dean i posłał mężczyźnie uśmiech.

— Dziękuję za obalenie mojej teorii, panie Chodzący-Spoiler.

— Ej, ja wcale nie spoileruję! — oburzył się. Będąc tak blisko bruneta, Dean pochylił się nad nim, aby złączyć ich usta w delikatnym pocałunku, ale w ostatniej chwili Castiel odsunął się od niego i szybko podniósł się na nogi, zostawiając go samego na kanapie.

— Trzeba było się powstrzymać od spoilerów — rzucił, przechodząc do kuchni. Dean odwrócił się na kanapie, przerzucając jedną rękę przez oparcie, aby było mu wygodniej obserwować tył oddalającej się sylwetki bruneta.

— Caaaaas. Przecież to nie był spoiler. Po co mieliby nagrywać cały serial tylko po to, aby każdego uśmiercić?

Nie słysząc odpowiedzi, Winchester przeciągnął się, rozprostowując zesztywniałe kończyny. Wstał i podążył za mężczyzną. Castiel krzątał się w kuchni, wyciągając z szafek przeróżne produkty. Dean stanął w progu i skrupulatnie przyglądał się jego ruchom, co jakiś czas kręcąc głową. Nie mógł uwierzyć w swoje szczęście.

— Skoro postanowiłeś zebrać swój leniwy tyłek z kanapy, mógłbyś mi pomóc i utrzeć trochę parmezanu?

— Daj spokój, Cas. Nie możemy dzisiaj cały dzień przeleżeć? Bez żadnych wyniosłych i zdrowych obiadów? - zapytał, podchodząc do niebieskookiego.

— Nie — odpowiedział, opłukując w wodzie jakieś zielone liście. — Obiad to drugi najważniejszy posiłek dnia, Dean.

— Caaaas — wymruczał w kark bruneta, kładąc dłonie na jego biodrach. — Nie chciałbyś spędzić ze mną całego dnia na niesamowicie wygodnej kanapie, leżąc, oglądając i zajadając się niezdrowymi chipsami, chrupkami i popcornem? Ten pierwszy i ostatni raz.

— Ale obiad...

— Wiesz, że kocham, kiedy gotujesz — nie dopuścił go do słowa. — Ale za dwa dni wracam do pracy i już nie będę miał tyle wolnego czasu. No dalej, zgódź się. Dla mnie.

Castiel odłożył na bok opłukaną zieleninę i odwrócił się przodem do uśmiechającego się Deana. Winchester przybliżył się do niego jeszcze bliżej, nie dając mu tym razem żadnej sposobności na ucieczkę.

— Nie podoba mi się ten pomysł...

Dean zamknął mu buzię. Ich usta złączyły się w delikatnym pocałunku i pomimo że robili to już wiele, naprawdę wiele razy, to nadal każde ich zbliżenie wyglądało zupełnie tak samo, jak za pierwszym razem. To samo łaskotanie w podbrzuszu i ten sam przepływający prąd, pobudzający każdą część ciała, każdą komórkę, każdy nerw. Ale żaden ich pocałunek nie przypominał wybuchających fajerwerków, błyskającego na niebie pioruna, czy czegoś innego, co nie było po prostu ustami Deana, poruszającymi się płynnie po spierzchniętych, jasnoróżowych wargach Castiela, ponieważ nic, absolutnie nic innego nie mogło być w ich odczuciu lepsze. To nie był głęboki, zachłanny pocałunek, ale pomimo tego z ust Casa wydostało się ciche westchnienie, w momencie, kiedy silne ręce Deana ciasno oplotły ciało, przyciągając go do siebie niemożliwie blisko. Był za to delikatny, namiętny, bez zbędnego przyspieszania i Dean właśnie w takich momentach chciał zostać, całując Castiela już do końca swojego życia.

— Zgoda — wysapał Cas prosto w szyję Deana. — Ale tylko ten jeden raz.

Usta Deana wygięły się w szerokim uśmiechu. Odsunął się od bruneta i od razu sięgnął do szafki po paczkę popcornu oraz dużą miskę. Kątem oka zauważył wywracającego oczami Castiela, przez co nie udało mu się powstrzymać chichotu. W międzyczasie zaczął się zastanawiać, co będą oglądali. Kolejny serial czy może tym razem lepiej będzie zrobić maraton filmowy? Ale gdyby mieli oglądać filmy, to tylko i wyłącznie horrory.

Dziesięć minut później znowu leżeli na sofie, gdzie w nogach ułożyli się Bucky z Jaggerem. Dean, wciśnięty pomiędzy oparcie a Castiela, miał trochę ograniczone ruchy. Zanim włączył telewizor, zaczął się wiercić, chcąc ułożyć się w lepszej pozycji. Cas odwrócił się przodem do blondyna i przez przypadek uderzył go łokciem w brzuch. Winchester syknął, gdyż brunet trafił prosto w świeżą bliznę.

— Przepraszam! — niemal krzyknął, od razu orientując się co zrobił. — Przepraszam, nie chciałem...

— Nic się nie stało — odpowiedział Dean spokojnym tonem. — Już prawie nie boli.

— I tak powinienem być bardziej ostrożny.

— Nie marudź mi tu, Cas. Moja blizna nigdy nie dorówna twoim, więc idąc twoim tokiem myślenia, to ja powinienem być bardziej ostrożny.

— Tak, ale moje już w ogóle nie bolą.

— Więc moja też wkrótce przestanie. A teraz jakbyś się mógł z powrotem odwrócić, ponieważ chciałbym się przytulić i coś włączyć.

Castiel przez chwilę spoglądał jeszcze na Deana, ale w końcu wykonał jego prośbę. I natychmiast poczuł oplatające go ręce zielonookiego. Ekran telewizora włączył się i oboje w skupieniu zaczęli oglądać, jak mężczyzna w samych majtkach jedzie zniszczonym kamperem przez pustynię.

— Co to jest? — zapytał Cas, kiedy kilka minut później koleś wysiadł z pojazdu i przystawił sobie pistolet do głowy, gotowy, aby strzelić.

— To, mój kochany, jest kolejna perełka serialowego świata — odpowiedział Dean dumnym głosem. — Pustynia, pieniądze, narkotyki i kartele. Coś ci to mówi?

— Breaking Bad?

— Breaking Bad.

— Inaczej to sobie wyobrażałem.

— Ciii, za chwilę będzie niezła akcja. Oglądaj.

Castiel już więcej nie zadawał pytań. Oboje zostali całkowicie pochłonięci w akcję mającą miejsce w mieście Albuquerque. Przez całe popołudnie obejrzeli pięć odcinków, leżąc w tych samych pozycjach, nawet nie wstając do toalety. Co jakiś czas Dean prosił Casa, aby ten podał mu kilka ziaren popcornu. Tak wyglądał, według Winchestera, perfekcyjny dzień. Obecność Castiela i dobry serial. O nic więcej nie mógł prosić.

Kiedy zaczynali oglądać szósty odcinek, usłyszeli dzwonek do drzwi. Wszystkie psy, leżące przy nogach kanapy zerwały się ze swojego miejsca i szczekając, podbiegły pod drzwi. Przez nagłe poruszenie i hałas spowodowany ujadaniem psów, Dean został zmuszony, aby zapauzować odcinek.

— Wiesz kto to może być? — zapytał Cas.

— Nie spodziewałem się dzisiaj żadnych gości.

Castiel usiadł i przepuścił Winchestera. Zielonooki wyplątał się z kanapy i ociężale udał się w stronę drzwi. Uciszył i odgonił psiaki spod wejścia. Wyjrzał przez wizjer i zobaczył mężczyznę, ubranego w typowy dla listonosza strój.

— Dean Winchester? — zapytał, gdy tylko Dean uchylił drzwi. Przytaknął głową, słysząc swoje nazwisko. — Mam dla pana paczkę. Proszę się tu podpisać - dodał i podał mu dokument. Winchester nie ukrywał zdziwienia, ale złożył swój podpis na kartce papieru. Po chwili mężczyzna wyciągnął z zaparkowanej pod domem furgonetki paczkę, mniej więcej wielkości dużego pudełka na buty.

— Dziękuję i życzę miłego dnia. — Listonosz przekazał mu paczkę i z wyćwiczonym uśmiechem odwrócił się i udał do swojego samochodu. Dean jeszcze raz posłał mu zdziwione spojrzenie, ale gdy już odjechał, blondyn wrócił z paczką do domu.

— Co to? — zapytał Cas, nie odrywając wzroku od pudełka. Dean tylko wzruszył ramionami i położył ją na stole. Obejrzał z każdej strony i w jednym z rogów zauważył adres nadawcy.

— Pontiac, Illinois — przeczytał na głos. Słysząc miejscowość, Castiel natychmiast zabrał się za otwieranie paczki.

W środku znajdowało się kilka t-shirtów należących do Deana oraz stara kaseta. Były to wszystkie rzeczy, które wziął ze sobą Castiel, kiedy wyjeżdżał z Amelią. Wszystkie rzeczy, które należały do Castiela, ale nie do Jimmy'ego.

— Czy to są moje...

— Tak. Amelia musiała robić u siebie porządki — odpowiedział Cas, biorąc do ręki kasetę, na której były nagrane ulubione piosenki Deana. Winchester czasami zastanawiał się, czy Castiel kiedykolwiek z niej skorzystał.

— Myślałem nad tym, żeby po nią wrócić, ale jakoś nigdy się nie zebrałem. To oznaczałoby spotkanie z Amelią, a nie wiem, czy potrafiłbym spojrzeć jej w twarz po tym, co zrobiłem w szpitalu.

— Przecież to tylko głupia kaseta — stwierdził Dean, wyciągając koszulki z pudełka.

— To był prezent. Od ciebie.

— Cóż, już nie musisz się o to martwić. Twoja żona załatwiła to za ciebie.

— Ona nie jest moją żoną.

— Może z twojego punktu widzenia, ale oficjalnie nadal jesteście małżeństwem — odpowiedział Winchester. — Wkrótce będziemy musieli zająć się tą sprawą — dodał, chwytając dłoń Casa. 

~ • ~

Dean nie mógł zasnąć. Od kilku godzin przewracał się z boku na bok, nie będąc w stanie oczyścić swojego umysłu z obaw przed jutrzejszym dniem. Z samego rana będzie musiał jechać do Biura, aby poprowadzić swoje pierwsze zajęcia. Na szczęście, w chwili obecnej nie miał dalszego rozkładu zajęć. Bobby dał mu wolną rękę - jeżeli nie będzie się czuł dobrze w trakcie wykładów i nawet studenci stwierdzą, że się do tego nie nadaje – to wtedy będzie mógł wrócić do swojej poprzedniej posady. Winchester myślał nad tym, aby celowo mówić o jakiś nudnych głupotach i udowodnić, że nie nadaje się do niczego innego, ale nie mógł zawieść Castiela. Widział, jak bardzo brunet cieszył się z jego nowych obowiązków, a poza tym, wprowadzanie rekrutów w brutalny świat morderców wcale nie wydawało się szczególnie nudne.

Z drugiej jednak strony, będzie dokładnie wgłębiał się w zamknięte już sprawy i analizował każdy ruch i każde słowo psychopatów. A był pewien, że wszyscy, którzy przyjdą na jego zajęcia, będą chcieli usłyszeć o Ramielu oraz Azazelu. O dwóch sprawach, które rozsławiły jego nazwisko. A tego w tej chwili nie chciał poruszać, zwłaszcza, że od czasu do czasu jego blizna nie dawała o sobie zapomnieć.

— Dean? — usłyszał tuż obok siebie zachrypnięty głos Casa. — Dlaczego nie śpisz? Znowu miałeś koszmar?

— Nie — odpowiedział. — Nie przejmuj się, śpij.

— Chodzi o jutro, prawda?

Dean odwrócił się przodem do Casa. Nawet w ciemności mógł zauważyć, jak bardzo piękny był leżący obok niego mężczyzna. Szeroko otwarte oczy, których przenikliwy błękit wydawał się delikatnie świecić w otaczającym ich mroku. Jasnoróżowe, pełne usta stworzone po to, aby bez końca je całować. Długie, ciemne rzęsy oraz ślady kilkudniowego zarostu idealnie kontrastowały z bladą i niezwykle czystą cerą. W tej chwili wyglądał niemal jak porcelanowa lalka - piękna, ale niesamowicie krucha. Jakby zwykły dotyk mógł zostawić jakąś skazę. Winchester sięgnął dłonią do policzka Castiela i przez chwilę ją tam zatrzymał. Delikatnie kreślił kciukiem malutkie kółeczka, starając się nie potrzaskać porcelany.

— Dasz sobie radę — dodał Cas, domyślając się treści jego zmartwień. — Brałeś udział w tylu akcjach, rozwiązałeś mnóstwo spraw i zamknąłeś więcej morderców niż niektórzy szeryfowie przez ostatnie lata, a stresujesz się rozmawianiem na ten temat?

— A co jeżeli nadejdzie czas na pytania, a nikt ich nie będzie miał? Albo wszystkie będą dotyczyć Fairy Tale Killera lub Żółtookiego Demona?

— To nie dawaj im szansy na zadawanie takich pytań. Na samym początku narzuć im temat. To są twoje zajęcia i możesz je poprowadzić jak tylko zechcesz — zaproponował Cas. — Możesz zacząć od swoich pierwszych spraw. A nawet od tych, którymi interesowałeś się jeszcze zanim otrzymałeś odznakę. Masz całkowitą dowolność.

— Czym ja na ciebie zasłużyłem?

Dean przybliżył się do Casa i zostawił na jego czole czułego całusa. Przerzucił przez jego ciało rękę, chcąc przyciągnąć go do siebie jeszcze bardziej. Castiel ułożył głowę na klatce piersiowej Deana, która co chwilę unosiła się i opadała w rytm jego oddychania.

— Dobranoc, Dean. Naprawdę nie powinieneś się stresować jutrzejszym dniem. Jestem pewien, że wszystko pójdzie po twojej myśli.

Na twarzy Deana pojawił się uśmiech. Może Cas miał rację i tak naprawdę nie miał się czym denerwować. W końcu miał spore doświadczenie w terenie i definitywnie znał się na tym co robił. I wcale nie musiał zaczynać wykładów od takich osób jak Ramiel czy Azazel. Mógł sięgnąć do znacznie starszych spraw, o których słyszał każdy, ale nie każdy znał ich szczegóły. Jak Alastair Manson, Meg Masters czy Gordon Walker. 

~ • ~

— Zachowanie jest odzwierciedleniem osobowości — zaczął Dean, zwracając na siebie uwagę wszystkich studentów. — Od zarania cywilizacji najstraszliwsze zbrodnie prowokowały do postawienia pytania: kto byłby zdolny do tak potwornego czynu? Na to pytanie próbują odpowiedzieć profile psychologiczne i analizy miejsc zbrodni.

Dean przebiegł wzrokiem po twarzach swoich słuchaczy. Na każdej obecne było wyraźne zaciekawienie, na niektórych zmieszane z niezrozumieniem. Jak na pierwsze minuty swoich zajęć, z ulgą stwierdził, że jednak nie potrzebnie się obawiał.

— Jednym z najskuteczniejszych sposobów złapania mordercy, jest wejście w skórę myśliwego. Jednak postawienie się na miejscu sprawcy bądź wejście w jego umysł nie zawsze jest rzeczą łatwą, a już na pewno nie jest rzeczą przyjemną. Tym właśnie zajmują się profilerzy. Wkraczają oni, kiedy dowody materialne nie wystarczają do rozwikłania wyjątkowo brutalnych i z pozoru bezsensownych zbrodni. W 1841 roku, Edgar Allan Poe opublikował opowiadanie, w którym główny bohater - detektyw-amator - stwierdził, że "Pozbawiony zwykłych środków pomocniczych analityk wnika w ducha swego przeciwnika, utożsamia się z nim". Najprawdopodobniej był on pierwszym w historii profilerem.

Z każdym wypowiadanym słowem, Dean coraz bardziej się rozluźniał. Widząc zachowanie rekrutów, którzy siedzieli w całkowitej ciszy, stwierdził, że być może z czasem polubi te zajęcia. Cała uwaga była skupiona na nim i na tym co mówi i wszyscy wydawali się być bardzo ciekawi tego, co ma do powodzenia. A przypomnienie sobie trochę teorii, której jeszcze tak niedawno sam się uczył, było czymś przyjemnym.

— Kiedy uczysz podstaw tworzenia profili psychologicznych oraz analizy miejsca zbrodni, również starasz sobie wpoić do głowy, że musisz odtworzyć w myślach przebieg całego zdarzenia. Analizę dzieli się na trzy pytania i fazy: co, dlaczego i kto. Co się stało? Dlaczego doszło do przestępstwa? Dlaczego miało taki, a nie inny przebieg? Dlaczego morderca okaleczył zwłoki ofiary? Dlaczego nie zabrał żadnych wartościowych przedmiotów? Dlaczego w domu nie ma śladów włamania? I wreszcie: kto mógł popełnić taką zbrodnię z tych powodów? Celem, jaki wszyscy sobie stawiamy, jest uzyskanie odpowiedzi na te pytania.

Jego gardło potrzebowało nawilżenia. Podszedł do swojego biurka, na którym stała wypełniona szklanka i dyskretnie upił duży łyk wody. Od razu poczuł się lepiej. Nie pamiętał, kiedy ostatnio tak dużo mówił.

— Przejdźmy teraz do nieco ciekawszej części dzisiejszych zajęć — kontynuował. — Profilowanie przestępców jest teraz niezbędne, ponieważ z biegiem czasu zmienił się charakter samych zbrodni. Wszyscy słyszeli o morderstwach związanych z narkotykami popełnianymi masowo w większości amerykańskich miast albo o przestępstwach przy użyciu broni palnej będących na porządku dziennym. Różnica polega na tym, że dawniej ofiarami większości przestępstw - zwłaszcza tych brutalnych – byli ludzie w jakiś sposób powiązani ze sprawcami. Teraz, ta prawidłowość zanika. Jeszcze pół wieku temu wykrywano ponad dziewięćdziesiąt procent sprawców morderstw. Ten wskaźnik to już historia. Obecnie, pomimo rozwoju technicznego, informatycznego i większej liczby prawidłowo wyszkolonych stróżów prawa, liczba morderstw rośnie, a wykrywalność spada. Ofiarami najczęściej padają obce osoby. W wielu sprawach nie potrafimy określić motywu zbrodni, a przynajmniej motywu, który byłby oczywisty lub logiczny — Dean przełknął ślinę. — Motyw. Zwykle postrzegaliśmy go jako potrzebę lub żądzę. Weźmy taki przykład: koleś zwija telewizor by kupić prochy. Załóżmy, że przy okazji rąbnął majtki twojej żony. Nie sprzeda ich, więc dlaczego to zrobił? Z samego pożądania? Jeżeli tak, to dlaczego ma akurat takie pożądania?

— Może kieruje nim coś, czego sam nie rozumie — usłyszał męski głos z tyłu sali.

— Może tak jest. Widzicie, musimy szukać pobudek wykraczających poza oczywiste. Dawniej stróże prawa nie mieli specjalnego problemu z wyjaśnieniem większości brutalnych przestępstw. Dochodziło do nich w skutek emocjonalnych wybuchów. Gniew, pragnienie zemsty, chciwość, zazdrość. Ale w ostatnich dekadach ujawnił się nowy typ przestępcy - seryjny morderca. Ten nie przestaje zabijać, dopóki nie zostanie schwytany lub zabity, do tego uczy się na własnych błędach i cały czas doskonali w popełnianiu zbrodni. Seryjni mordercy, jak i gwałciciele, to jednostki dopuszczające się szokujących czynów. I jest ich najtrudniej złapać. Przyczyny ich zachowań są często bardziej skomplikowane niż zwykłe emocje, co powoduje, że trudniej te zachowania przewidzieć. Ludzie ci mają ograniczoną zdolność do przeżywania normalnych uczuć, takich jak współczucie czy skrucha. Niekiedy wydają się nie mieć wyrzutów sumienia.

Spojrzał na zegarek. Zostało mu jeszcze pół godziny.

— Gdy wyjeżdżam na akcję, sprawca stoi przede mną. Muszę ocenić do czego może się posunąć i co w jego życiu lub środowisku mogło doprowadzić do tej sytuacji.

— Niektórzy po prostu są walnięci!

— Masz na myśli, że robią coś bez powodu? Załóżmy i pamiętajmy, że ten wariat nigdy wcześniej niczego takiego nie zrobił.

— Więc coś mu odbiło. Tak po prostu.

— Dobrze — skinął Dean w kierunku jednego z rekrutów. — A czy ktoś wie z jakiego powodu mu odbiło?

— Porzucenia? — zapytała dziewczyna w pierwszym rzędzie. — Zwolnienia z pracy?

— Tak. Zerwanie to najczęstszy wyzwalacz — odpowiedział. — Widzicie, wiedząc kim jest przestępca, możemy zrozumieć co nim powoduje. W przypadku zabójstw robimy odwrotnie. Pytamy co się stało i dlaczego właśnie w ten sposób. To zawęża krąg podejrzanych. A co w przypadku, jeśli zabójca nie działa racjonalnie? Co kieruje jego zachowaniem? To pytanie zadają sobie poeci, filozofowie i teologowie od niepamiętnych czasów. Kaprysy ludzkiego zachowania fascynowały największe umysły w historii. Więc nie panikujmy, jeśli nie możemy od razu odgadnąć motywu. To zagadka do rozwiązania. Jest ona skomplikowana, ale ludzka.

Z każdą minutą było mu coraz bardziej gorąco. Jednym zwinnym ruchem zrzucił z siebie czarną marynarkę i przewiesił ją na oparciu krzesła. Nie dość, że było mu w niej zbyt ciepło, to jeszcze niewygodnie. Teraz czuł się już całkowicie komfortowo.

— W czasie prowadzenia śledztw w terenie, nauczyłem się kilku ważnych rzeczy. Pierwsza: odkryłem, że mordercy, zgodnie ze starym przesądem, faktycznie często odwiedzają groby swoich ofiar — powiedział, przypominając sobie sprawę Gordona Walkera. — Druga: im bardziej przestępca stara się uniknąć wykrycia lub skierować śledztwo na fałszywy tor, tym więcej zostawia wskazówek ułatwiających analizę jego zachowań. I trzecia: każdy detal miejsca zbrodni zawiera jakąś informację na temat sprawcy. Można się nauczyć interpretować te wskazówki, tak jak lekarze interpretują symptomy choroby. Oni formułują diagnozę na podstawie zbioru symptomów powiązanych ze znaną im chorobą, a my dochodzimy do pewnych wniosków, kiedy wskazówki zaczynają się układać zgodnie z określonym wzorcem. Niedawno zostałem zmuszony wykorzystać tą rzecz w głośnej sprawie dotyczącej Ramiela Prince'a.

Słysząc nazwisko Fairy Tale Killera, wzdłuż sali przepłynęła fala szeptów, które znikły równie szybko, jak się pojawiły.

— Ale o nim kiedy indziej. Dzisiaj możemy porozmawiać o równie brutalnym zabójcy, którego czyny były tak samo nagłaśniane przez media.

Wysunął z kieszeni malutkiego pilota i wycelował go w zawieszony na suficie rzutnik. W następnej sekundzie na ścianie za jego plecami pojawiło się sygnalityczne zdjęcie mężczyzny w średnim wieku, który w prawie każdym szczególe wyglądał jak zwykły, amerykański obywatel. Na zdjęciu zdradzał go tylko cyniczny uśmiech.

— Alastair Manson. Jedna z pierwszych spraw, którą dokładnie śledziłem. Zresztą jak cała Ameryka. Potwór, prawda? — zapytał Dean, spoglądając kątem oka na wyświetlany obraz. — Chyba wszyscy się zgodzimy. Ale co tak naprawdę o nim wiemy? Jego matka była prostytutką. Gdy miał dziesięć lat oddała go w ręce sadystycznemu i nawiedzonemu wujowi, który co chwilę tłukł go na kwaśne jabłko, każąc zachowywać się jak prawdziwy mężczyzna. W efekcie Alastair wyrósł na alfonsa i rabusia. Przesiedział w więzieniu dwadzieścia lat, gdzie nadal się deprawował. W 2005 roku został zwolniony warunkowo i zaczął się prawdziwy koszmar. Brutalne morderstwa, napaści, kulty.

Kliknął na jeden z przycisków pilota i portret Mansona zniknął. Zastąpiły go drastyczne zdjęcia z miejsc zbrodni. Okaleczone i zakrwawione ciała, powyginane w nienaturalne pozy.

— Był niechcianym, niekochanym i regularnie bitym dzieckiem. Raz po raz zamykanym w zakładach. Teraz nasuwa się pytanie: czy to nie miało na niego żadnego wpływu?

— Taki się urodził - odezwała się ta sama dziewczyna, siedząca w pierwszym rzędzie.

— Jaki?

— Po prostu zły. Czy pan spojrzał na jego oczy? Nie widział pan w nich czystego zła?

— Powiało banalnością, nie sądzicie? Dobro, zło, czarny, biały. To bardzo prosty przedział. Ale kto z nas ma proste życie? Wiele okoliczności wpływa na nasze zachowanie. Jeśli przyjrzeć się życiu Alastaira, w głowie pojawia się pytanie: jakim cudem nikt tego nie przewidział? 

~ • ~

— I? Jak tam w pracy? — zapytał Cas, kiedy wspólnie usiedli przy stole. Brunet jak zwykle przygotował wyśmienity posiłek, którego nazwy Dean oczywiście nie był wstanie wypowiedzieć.

— Biuro nadal stoi, każdy ma na głowie po kilka śledztw. Nic się nie zmieniło podczas mojej nieobecności — odpowiedział Dean przeżuwając makaron w czymś, co wyglądało jak śmietankowy sos. Ale to na pewno nie był śmietankowy sos. — Spotkałem Gartha. Jak na razie wydaje się dobrze sobie radzić i nie potrzebuje mojej pomocy, zwłaszcza, że przydzielono mu nowego partnera. A Bobby jest nadal zgorzkniałym szefem.

— Miałem na myśli twoje zajęcia.

— Och. Miałem nadzieję, że to tego nie dojdzie... Ale miałeś rację — wydukał. — Wszystko poszło świetnie. Nikt mi nie przeszkadzał, wszyscy wydawali się słuchać tego co mówię, a nawet kilka razy wdałem się z nimi w dyskusję.

— Moje gratulacje! — pisnął Cas — Jestem z ciebie dumny.

Dean poczuł na swoich policzkach piekącą czerwień. Był pewien, że wyglądał jak burak. Zaśmiał się, ponieważ już nie raz słyszał pochwały czy gratulacje, a nadal nie potrafił powstrzymać rumieńców wkradających się na twarz.

— Co ciekawego opowiadałeś, skoro wszyscy tak uważnie słuchali?

— Profilowanie i analizy. Nic szczególnego.

— Jasne - prychnął Cas. — Jestem pewien, że olśniłeś wszystkich swoją wiedzą. Wygląda na to, że jednak zostałeś Maestrem Winchesterem, a nie Lordem.

Dean przypomniał sobie ich rozmowę przed domem, kilka miesięcy temu. Wtedy pierwszy raz Castiel nawiązał do "Gry o Tron".

— Hej! Nie zapominaj, że wciąż jestem rycerzem! — oburzył się. — Mogę wyjechać na akcję, kiedy tylko zechcę.

— Oczywiście, sir.

Castiel posłał mu szeroki uśmiech. Przez dłuższą chwilę jedli w ciszy, co jakiś czas przerywanej skomleniem psów, proszących się o kawałek jedzenia. Oboje stanowczo odmawiali, ponieważ psiaki już i tak dostawały pełne miski karmy, a nie chcieli, żeby przypadkiem się zatruły, jak się raz tak stało w poprzednim miesiącu.

— Dean? — zaczął Cas. — Tak sobie myślałem, skoro wróciłeś do Biura i znowu nie będzie cię przez większość dnia, to może... Ja też chciałbym pracować. W jakiejś restauracji lub cukierni.

— Serio? — Brunet pokiwał głową. — To świetny pomysł, Cas. Jeżeli na pewno tego chcesz, to absolutnie nie mam nic przeciwko.

— Na razie zacząłbym w kuchni zwykłej restauracji, a z czasem, tak myślałem, że może założyłbym własny lokal. Ale to w dalekiej przyszłości.

— Dlaczego nie teraz?

— Najpierw wolałbym zdobyć trochę doświadczenia, wiesz... Nie mam pojęcia jak się za to zabrać.

— Przejeżdżałem dzisiaj przez Smith Center i tam jest jedna knajpka, całkiem porządna w porównaniu do innych — powiedział, biorąc do ust ostatni kęs. — Możemy jutro podjechać i zapytać, czy przypadkiem nie szukają kogoś do pomocy.

— Nie masz jutro zajęć?

— Mam, po południu. Ale możemy tam zajrzeć rano.

— Nawet nie wiesz jak bardzo się cieszę! — rzucił Cas i sięgnął przez całą długość stołu, aby chwycić blondyna za rękę. — Tylko jest jeszcze mały problem. — Dean posłał mu zdziwione spojrzenie. — Chodzi o dojazd. Nie mam samochodu i raczej nie będę mógł samemu tam dojechać.

— Nie przejmuj się tym teraz. O to będziemy się martwić, kiedy już dostaniesz pracę i na pewno coś wymyślimy.

Następnego poranka wstali wcześniej niż zazwyczaj. Obudził ich znienawidzony budzik, przy dźwiękach piosenki "Heat Of The Moment". Deanowi najwyraźniej ona nie przeszkadzała, ale Castiel słysząc słowa "It Was The Heat Of The Moment" miał ochotę wyrzucić budzik przez okno, najpierw rozgniatając go pięścią. Dziwił się, czemu to działa tak tylko na niego, ale po czasie doszedł do wniosku, że to kwestia przyzwyczajenia. Dean musiał czasami wstawać nawet w środku nocy. Pierwszy do łazienki poszedł Castiel, aby porządnie ogarnąć swój wygląd. Ogolił się i ubrał swoje najbardziej oficjalne ubrania - białą koszulę, niebieski krawat i czarną marynarkę. Gdy tylko wyszedł pokazać się Deanowi, ten zaczął się z niego śmiać.

— Cas, kochanie, na zewnątrz jest ponad dwadzieścia pięć stopni, a poza tym jedziesz to małej, lokalnej knajpki a nie do luksusowej restauracji — powiedział Dean, próbując powstrzymać się od dalszego śmiania. — No już, ściągaj to — dodał i podszedł do niego. Zaczął mu rozpinać koszulę, zaczynając od guzików na górze.

— Ale muszę reprezentować sobą jakiś poziom. Bardzo mi zależy na tej pracy — odpowiedział Cas, zostając zmuszonym do zsunięcia z ramion marynarki.

— I ja to rozumiem, ale zaufaj mi. — Dean położył mu obie ręce na ramionach. —O wiele lepiej będziesz wyglądał, jeżeli założysz zwykłą koszulkę i jeansy. Będziesz sprawiał wrażenie wyluzowanego kolesia, bez sztywnego kijka w tyłku.

— Jesteś pewien?

— Tak. I jestem za tym, żebyś założył mój ulubiony t-shirt, ten z logiem AC/DC. Wyglądasz w nim bosko.

— Ale on jest w kilku miejscach przetarty.

— I tak ma być.

Castiel odwrócił się tyłem do Deana i całkowicie zsunął z siebie ubrania. Po chwili poczuł ciepłe ręce obejmujące go w pasie i gorący oddech na karku.

— Na pewno gdzieś cię przyjmą — wyszeptał Winchester, wywołując tym ciarki na nagiej skórze bruneta. — I jestem pewien, że już pierwszego dnia awansujesz na szefa kuchni.

— Nie przesadzaj — odpowiedział Cas odwracając się i składając czuły pocałunek na pełnych wargach blondyna. Oboje nie mogli powstrzymać wkradającego się uśmiechu.

Godzinę później, po napełnieniu żołądków słynnymi naleśnikami Castiela z leśnymi owocami w syropie klonowym, jechali Impalą w towarzystwie rockowych brzmień "Back In Black". Dean jak zwykle na tym odcinku drogi jechał wolniej, uważając na potencjalne zwierzęta. Dzisiejszy dzień, według ostatniej prognozy pogody, miał być jednym z najgorętszych dni lata. Słońce już od ósmej rano wydawało się nie odpuszczać. Gorące promienie słoneczne wpadające przez szyby skutecznie ogrzewały wnętrze Impali, przy okazji oślepiając mężczyzn. Dean zabrał ze sobą okulary, przewidując tą sytuację, w przeciwieństwie do Castiela.

— Dean? Masz może jeszcze jedną parę okularów? — zapytał Cas, zasłaniając ręką oczy.

— Zobacz w schowku.

Po kilku minutach szarpania się z otwieraniem, Casowi udało się dostać do środka. Pośród sterty starych kaset, papierów i innych pierdół, udało mu się znaleźć jedną parę przeciwsłonecznych okularów. Nie były one do końca w kształcie pasującym do jego głowy, ale to akurat nie było ważne. Przez cały czas będą jechali prosto, a to oznaczało świecące słońce prosto w twarz.

Knajpa, przed którą Dean zaparkował samochód, prezentowała się lepiej niż sądził. Nie była obskurna ani nie wyglądała podejrzanie. Tyle Castielowi wystarczyło, aby móc podjąć tu pracę.

— Nie jesteśmy zbyt wcześnie?

— Ash zawsze otwiera od szóstej — odpowiedział Dean. — Przez kilka lat prawie codziennie wpadałem do niego na śniadania.

— Ash? Ten Ash z supermarketu? — Winchester przytaknął. — Co on tam niby robi, skoro jest właścicielem knajpy?

— A skąd mam to wiedzieć? Nigdy gościa o to nie pytałem.

Po wejściu do środka przywitały ich zupełnie puste stoliki. Wnętrze lokalu robiło dokładnie takie samo wrażenie jak zewnętrzna strona budynku. Było porządnie, ale nie luksusowo. Zwykłe, czyste, drewniane stoliki ustawione w równych odstępach. Na ścianach prawie w ogóle nie było dekoracji, z wyjątkiem wielkiej tablicy na przeciwko lady, na której wywieszone były zdjęcia klientów.

— Kogo to moje oczy widzą! — usłyszeli głos z końca pomieszczenia. — Dean Winchester w końcu postanowił postawić stopę w moich skromnych progach. Czy to święto?

— Ciebie też dobrze widzieć, Ash.

Po chwili pojawił się obok nich niski mężczyzna z, jak to stwierdził Cas, dziwaczną fryzurą, która swoją drogą była modna jakieś czterdzieści lat temu.

— Nie szukasz przypadkiem kogoś do pomocy w kuchni? — zapytał Dean, przechodząc od razu do sedna sprawy.

— Co, łapanie morderców już ci się znudziło?

— To o mnie chodzi — wtrącił się Cas, zwracając na siebie uwagę obu mężczyzn. — Muszę znaleźć pracę, a uwielbiam gotować i...

— To dlatego już mnie nie odwiedzasz, huh? — powiedział do Winchestera. — Masz prywatnego kucharza, co? — zapytał, zaczepliwie się uśmiechając. — Niestety, obawiam się, że raczej nie za bardzo mogę pomóc. Sarah świetnie sobie radzi. Ale zapytam, czy nie chciałaby pomocy. — Ash przeszedł za ladę i wyciągnął małą karteczkę papieru.

— Jak się nazywasz? — zapytał Casa.

— Ji...

— Castiel Winchester — odpowiedział za niego Dean, puszczając mu oczko. 

------------------------------------------------------------------------------

Continue lendo

Você também vai gostar

2.1K 234 16
Gun Atthaphan lubi przelewać emocje na przyjaciół. Swoimi gestami nie oszczędza także Offa, pomimo że wie iż chłopak nie należy do osób czułych. Przy...
Snake Zone De Dominik847

Mistério / Suspense

3.8K 505 31
Akcja rozgrywająca się w Barcelonie dotyczy głównej bohaterki Sary Miller która uczęszcza do liceum w którym jest prześladowana przez dwójkę uczniów...
7.7K 431 7
"Jak można łatwo dostrzec -- Nie jestem ideałem, Bo gdy Bóg dawał jakość, Ja pewnie w kącie spałem, Niewiele we mnie zalet: Ni gracji, ni urody, Nie...
518K 18.4K 135
── ❗ :。❝ komiks nie jest mojego autorstwa, to jedynie moje tłumaczenie ❞. * :❗ ─ ❝ Ashlyn w liceum jest samotniczką bez przyjaciół. Ale kiedy wizyt...