All Dogs Go To Heaven ✔

By fergusc

10.9K 964 602

Dean Winchester, wschodząca gwiazda FBI od kilku lat przygarnia bezpańskie psy znalezione na drodze, dając im... More

The Sound Of Thunder
A Star In His Eye
The Winds Of Winter
Colors Of The Wind
A Dream Of Spring
We Happy Few
The Purest Tear Of All
A Place Called Home

Kissed By Ice

1.2K 110 73
By fergusc

Sam spóźniał się już czterdzieści minut. Dean umówił się z nim w samo południe, ponieważ razem mieli jechać do Kansas City, aby zweryfikować kilka rzeczy, dotyczących sprawy, która z góry wyglądała na przegraną. Dean nie znał wielu szczegółów, ale jeżeli na narzędziu zbrodni znaleziono odciski palców profesora oraz był motyw, to szanse na wygranie procesu były bardzo znikome.

— Może coś mu wypadło w ostatniej chwili - odezwał się Castiel, widząc jaki Winchester był zniecierpliwiony.

— Lepiej, żeby to było coś ważnego - odpowiedział, po czym po raz kolejny wybrał numer do brata. I po raz kolejny usłyszał sekretarkę, proszącą o zostawienie wiadomości. Dean westchnął.

— Kiedy wrócicie?

— Nawet nie wiem czy w ogóle wyjedziemy. - Dean czuł, jak poziom irytacji oraz zmartwienia w nim wzrastał. Jeszcze raz zadzwonił i usiadł na schodach, nie przejmując się tym, że może ubrudzić sobie spodnie od garnituru. Castiel stał oparty o framugę drzwi, krzyżując ręce na klatce piersiowej. Dopiero kilkanaście minut później usłyszeli charakterystyczny dźwięk silnika. Samochód jeszcze się nie zatrzymał, a drzwi już się otworzyły i chwilę później wyszedł Sam, trzymając w ręku plik kartek.

— Och, patrzcie kto postanowił się pojawić - rzucił Dean oskarżycielsko.

— Wybaczcie mi spóźnienie, ale mój klient stracił nad sobą panowanie i musiałem interweniować, a padł mi telefon.

— Jasne - prychnął blondyn.

— Dean, znowu zachowujesz się jak typowa drama queen - odpowiedział Sam. - Może dla efektu tupnij jeszcze nogą.

— Jak na królową, to musisz przyznać, że jestem punktualny. - W tym momencie Cas cicho parsknął śmiechem i zakrył usta dłonią.

— Co? - krzyknęli równocześnie, odwracając się w jego stronę.

— Nic, nic. W końcu widzę, że jesteście braćmi.

Słysząc komentarz bruneta, oboje przewrócili oczami. Już dawno nie droczyli się ze sobą, nie wspominając o czymś takim jak wspólne spędzanie czasu przy butelce piwa. Jedyne rzeczy o jakich ostatnio rozmawiali dotyczyły pracy, martwych zwłok i kryminalistów.

— Powinniśmy się zbierać. Już i tak mamy lekki poślizg - oznajmił Sammy.

— Jedziemy Impalą. Nie ma szans, żebym wsiadł do tej plastikowej kupy złomu - dodał, wskazując na samochód brata. Sam zagryzł wargi i dał za wygraną. Wiedział, że nie było sensu kłócić się z Deanem, jeżeli temat dotyczył jego ukochanej dziecinki.

— Um... Czy mógłbym pojechać z wami? - zapytał Castiel, zwracając na siebie ich uwagę. Dean zobaczył ślady ekscytacji w jego oczach i po chwili zastanowienia pokiwał głową, pomimo, iż zdawał sobie sprawę, że obecność jego współlokatora będzie go tylko rozpraszała i najprawdopodobniej nie przyniesie żadnych korzyści. Ale też nie miał serca mu odmówić, zwłaszcza, że całymi dniami siedział w domu. Winchester w końcu przyznał, że wizyta w mieście powinna wyjść mu na dobre.

— Jasne, dlaczego nie - odpowiedział Dean i posłał Samowi znaczące spojrzenie, żeby przypadkiem nie palnął czegoś głupiego.

— Wiem, że na nic się nie przydam, ale już nie mogę dłużej wysiedzieć na kanapie - tłumaczył Cas.

— No co ty, przyda nam się świeże spojrzenie na sprawę - odparł Sam. - No i kontakt z innymi ludźmi dobrze ci zrobi.

Wszyscy wsiedli do czarnego Chevroleta, który jak zwykle lśnił w słońcu, przez co wyglądał jakby dopiero co zszedł z taśmy. Dean jak zwykle siedział za kierownicą, a drugie siedzenie z przodu zajął Sammy. Cas musiał się zadowolić miejscem z tyłu. Starszy Winchester, zanim jeszcze odpalił silnik, włączył jedną ze swoich ulubionych starych kaset.

— Nadal słuchasz tych staroci? - Sam otworzył schowek i zaczął przeglądać kasety. - Serio, musisz odświeżyć tą kolekcje.

— Niby dlaczego?

— Po pierwsze, to kasety. A po drugie, Black Sabbath? Motörhead? Metallica? To największe hity starych ramoli.

— Znasz zasady, Sammy. Kierowca wybiera muzykę, pasażer zamyka jadaczkę - odparł Dean i uśmiechnął się zwycięsko, gdy z głośników zaczęło lecieć "Back In Black".

— Wiesz, że twój Sammy nie jest już dwunastoletnim chłopczykiem? Mów mi Sam.

— Nie słyszę cię. Muzyka gra za głośno.

Jechali słuchając ulubionych utworów starszego Winchestera. Sam na początku narzekał na repertuar, ale w końcu pogodził się z porażką i dołączył do śpiewających refreny Deana i Casa. Pogoda była bardzo piękna i słoneczna, ale większa część drogi prowadziła przez las, więc nie narzekali na rażące słońce. Pomimo niewygodnego garnituru, Dean poczuł się, jakby jechali we trójkę na jakiś męski wyjazd. Kiedyś musi namówić Sama na takie wakacje. Tylko on, Sam i Cas. Zero psychopatów i martwych ciał.

Po czterech godzinach jazdy, Dean zaparkował samochód przed barem, od którego rzekomo zależał wyrok sądowy.

— Sam? Mógłbyś mi bardziej wyjaśnić tą sprawę? - zapytał Castiel. - Chciałbym pomóc.

— Jak już ci kiedyś wspominałem, oskarżonym jest Crowley MacLeod, były wykładowca na uniwersytecie w Stanford. Został oskarżony o zamordowanie swojej matki, Roweny MacLeod, poprzez zadanie dużej ilości ran kłutych. Na miejscu zbrodni znaleziono nóż myśliwski, na którym były odciski Crowley'a i krew Roweny. Poza tym, MacLeod mógł mieć motyw. Każdy wiedział, jak bardzo nienawidził swojej matki. I z tego co słyszałem na kampusie, ona również nienawidziła jego.

— Dlaczego tu właściwie jesteśmy? - Cas zmarszczył brwi.

— Ponieważ Crowley twierdzi, że w czasie popełnienia morderstwa siedział w barze i zatapiał problemy alkoholem. Policja miała to sprawdzić, ale jak zwykle spieprzyli. Nawet nie przejrzeli nagrań z monitoringu. Musimy sprawdzić, czy jego alibi jest prawdziwe.

— Nadal myślę, że to nie ma sensu - powiedział Dean. - Facet miał motyw, a narzędzie zbrodni ewidentnie wskazuje na niego. Nawet jeżeli barman potwierdzi jego alibi, wątpię, żeby został uniewinniony.

— Musimy spróbować.

— Dlaczego tak ci na tym zależy? - Samowi zajęło chwilę, zanim odpowiedział.

— Jestem mu to winny. Miałem pewny... incydent na trzecim roku i on mi pomógł. Zresztą, to nie jest ważne. Lepiej już chodźmy.

Bar "Torreador" świecił pustkami. Z wyjątkiem barmana, nie było nikogo, nawet przy automatach z grami. Dean nawet się nie zdziwił, ponieważ tandetny wystrój wnętrza, a przede wszystkim bardzo mały wybór alkoholi wcale nie przyciągał. Na półkach było wystawionych zaledwie siedem butelek. Niezbyt zachęcający widok.

— Agent specjalny Winchester, FBI. Chciałbym porozmawiać z kierownikiem - oznajmił Dean, pokazując mężczyźnie za ladą legitymację. Sam i Castiel stali tuż za nim.

— Już z nim rozmawiasz. O co chodzi?

— Muszę obejrzeć nagranie z waszego monitoringu.

Właściciel baru nie wydawał się tym faktem zachwycony, ale skinął na nich głową i zaprowadził na zaplecze. Sam jako pierwszy znalazł się przed monitorem i nie zważając na mężczyznę, samemu zaczął przeglądać nagrania. We trójkę skupili się na filmiku, z odpowiednią datą. Kamera ustawiona była w stronę lady i tak jak teraz, bar nie był przepełniony.

— Cholera - przeklął Sam, kiedy w godzinie popełnienia morderstwa Crowley'a nigdzie nie było widać.

— No i to by było na tyle - dodał Dean.

— Poczekajcie chwilkę. - Castiel przybliżył się do ekranu komputera i zaczął coś klikać na klawiaturze. - Widzicie? - zapytał, po czym wskazał palcem na ustawienie barmana. Sam i Dean spojrzeli na siebie, wzruszając ramionami. - Mężczyzna przy ladzie ma pełną szklankę. Na następnej klatce, szklanka jest prawie pusta.

— Więc albo ktoś majstrował przy nagraniu, albo Duch Kacper miał ochotę sobie chlapnąć. - Dean wyszedł z pomieszczenia i skierował się w stronę właściciela.

— Jak się nazywa pracownik, który siedział za ladą w nocy z drugiego na trzeciego kwietnia? - zapytał.

— Obawiam się, że już z nim nie porozmawiacie - odpowiedział, wycierając blat.

— Dlaczego?

— Kilka dni temu znaleźli go martwego w mieszkaniu. Biedny facet, powiesił się, zostawiając żonę oraz syna samych, bez żadnych środków na życie.

Dean nie musiał już więcej o nic pytać. Wiedział wszystko. Po chwili zza zaplecza wyszli Cas i Sammy i razem udali się na zewnątrz.

— Macie kopie filmu? - zapytał Dean.

— Oczywiście - Sam pokiwał głową. - Przy okazji, dobra robota Cas.

Castiel nieśmiało uśmiechnął się, a na jego policzkach pojawiły się odcienie czerwieni. Dean również poczuł jak jego kąciki ust delikatnie się unoszą. Szczerze mógł powiedzieć, że był z niego dumny.

— Rozmawiałeś jeszcze z tym facetem?

— Zapytałem o tego barmana. Facet popełnił samobójstwo kilka dni temu, ale wszyscy się teraz domyślamy, że został zamordowany przez tego samego gościa, który zmanipulował nagranie i najprawdopodobniej zabił panią MacLeod.

— Tak, my to wiemy, ale nadal są to tylko przypuszczenia, a nie dowody - powiedział Sam. - Wątpię, żeby pusta szklanka wystarczyła prokuratorowi.

— Musi wystarczyć. Przykro mi Sammy, ale chyba nie jesteśmy w stanie nic więcej zrobić. - Rozmowę przerwał im dzwoniący telefon starszego Winchestera.

— To Bobby - mruknął pod nosem. - Poczekajcie chwilkę - dodał i odsunął się od nich na parę kroków.

— Lamar w stanie Colorado. Mamy kolejne ciało dziewczyny.

— Powtórka z Wellington? - zapytał.

— Na to wygląda.

— Przyjąłem. Będę za kilka godzin. - Dean wziął głęboki wdech i rozłączył się.

— Co się stało?

— To co zawsze. I chyba mamy problem, ponieważ muszę jak najszybciej znaleźć się w Colorado, a nie mogę was zabrać na miejsce zbrodni - wyjaśnił Dean.

— Nie szkodzi, zadzwonię po Jo żeby nas zgarnęła - odpowiedział Sam.

— Na pewno dacie sobie radę?

— Dean. Chyba zapomniałeś, że jestem już po trzydziestce.

— Cas? - spojrzał na mężczyznę, na co on prawie niezauważalnie skinął głową i posłał mu lekki uśmiech, z którego wylewała się troska. Po chwili Dean wsiadł do Impali i odjechał, zostawiając Sama i Castiela przed barem. 

~ • ~

Naprzeciwko "Torreadora" mieściła się kawiarnia, która już z zewnątrz wyglądała na mały, rodzinny biznes. Młodszy Winchester zaproponował, aby w międzyczasie, gdy czekali na Jo, napełnili organizmy dawką kofeiny i przy okazji zjedli dobre ciastko. Cas chętnie się zgodził, gdyż powoli zaczynał czuć zmęczenie, pomimo, że nawet nie było siedemnastej. W kawiarni nie było dużo ludzi. Bez problemu znaleźli wolny stolik w kącie pomieszczenia. Oboje zamówili dużą caffe americano oraz po jednym rogaliku croissant.

— Więc, Cas - zaczął Sam. - Jak się czujesz?

— Dobrze.

— To... dobrze. Mam na myśli, że pierwszy raz jesteś na mieście, wśród ludzi, no i...

— Chciałbyś zapytać czy coś sobie przypomniałem? - dokończył za niego Cas. Sammy pokiwał głową. - Niestety, moim jedynym "wspomnieniem" jest głos wołający Castiel. Minęło tyle czasu i nadal się do tego nie przyzwyczaiłem.

— Co masz na myśli, mówiąc "tego"?

— Wiem pewne rzeczy, ale nie wiem skąd. Wiem jak coś zrobić, ale nie pamiętam jak się ich uczyłem.

— To musi być frustrujące - odpowiedział Sam.

— I jest - Cas westchnął. - Niedawno odkryłem, że całkiem nieźle znam się na gwiazdach.

— Chodzi ci o celebrytów czy o te na niebie?

— Te na niebie. - Z ust Castiela wydostał się cichy chichot. - Znam mnóstwo konstelacji i wiem, które są widoczne w danej porze roku.

— Więc byłeś astronautą? - Cas znowu się zaśmiał.

— Nie sądzę.

— No to może detektywem. A w każdym razie nadawałbyś się na detektywa - powiedział Winchester i w tym samym momencie do ich stolika podeszła kelnerka. Zaraz po otrzymaniu zamówienia Sam wyciągnął ze swojej skórzanej teczki plik dokumentów i rozłożył je na stoliku.

— Raczej nie nadawałbym się do prowadzenia śledztwa - odpowiedział.

— Wręcz przeciwnie. Masz niezłe oko w szukaniu nieścisłości.

Castiel był pewien, że na jego policzkach po raz kolejny pojawiły się odcienie czerwieni. Wziął jedną kartkę do ręki, aby zakryć zawstydzenie na twarzy, i zaczął czytać coś, co wyglądało na zeznanie świadka.

— Sam? - zwrócił się do młodszego Winchestera. - Jesteś obrońcą sądowym, więc dlaczego prowadzisz teraz śledztwo? Przecież twoim zadaniem jest tylko przygotowanie linii obrony.

— Masz rację, ale czasami muszę zdobyć dowody, które potwierdziłyby niewinność mojego klienta. I jak już wspominałem, bardzo zależy mi na tym, aby MacLeod został uniewinniony.

Castiel chciał zapytać dlaczego, ale w ostatniej chwili ugryzł się w język. To nie jest jego sprawa, a wcześniej Sam i tak mówił, że nie chce o tym rozmawiać.

— Pomożesz mi przygotować obronę? - kontynuował dalej Sam. - Przyda mi się świeże spojrzenie na to wszystko, zwłaszcza twoje spojrzenie.

— Oczywiście. - Oboje, jeszcze raz zaczęli analizować całą sytuację.

— Najbardziej obciążającym dowodem było to cholerne narzędzie zbrodni - zaczął Sammy. - Na nożu znajdowały się wyłącznie odciski palców Crowley'a, więc niemal niemożliwym jest obalenie tego dowodu. Chociaż można wytłumaczyć to na dwa sposoby. Ten mniej prawdopodobny, czyli ktoś zebrał jego odciski palców i nałożył na rękojeść noża...

— Można coś takiego zrobić? - zdziwił się Cas.

— Wystarczy wziąć kawałek taśmy klejącej, przyłożyć klejącą stronę do przedmiotu, na którym są pozostawione linie papilarne i przykleić tą samą stronę do innego przedmiotu - odpowiedział Sam, jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie.

— Och. Sprytne.

— Ale nie niemożliwe. I jest też bardziej prawdopodobny sposób...

— Przekonanie, że nóż wcześniej należał do MacLeoda - dokończył brunet. - I stąd wzięły się odciski.

— Co będzie trudne, ponieważ MacLeod nie ma nic wspólnego z łowiectwem czy polowaniem. W obu przypadkach potrzebny jest ktoś, kto chciałby go wrobić - westchnął Sam.

— Powiedziałeś, że ofiarą jest matka Crowley'a, z którą nie miał dobrych stosunków? - chciał się upewnić. Sam pokiwał głową.

— Nawet mógłbym powiedzieć, że ich relacja przypominała Joffrey'a i Tyriona. Niby byli rodziną, ale szczerze się nienawidzili. I tak jak w tym przypadku Tyrion nie zabił Joffrey'a pomimo czystej nienawiści, tak myślę, że Crowley nie zabił Roweny.

— O Boże, ty też to oglądasz?

— Kiedy twojemu bratu jadaczka się nie zamyka na ten temat, nie masz wyjścia i musisz to obejrzeć. - odparł Sam. - Przy okazji, jeżeli chciałbyś kiedyś zdenerwować Deana, zapytaj się go co w tej chwili robi George R.R. Martin.

— Co?

— Po prostu to zrób. - Winchester uśmiechnął się. - Wracając do sprawy, z motywem również nie mamy co zrobić. Pieprzony Crowley i jego temperament.

— Zostaje tylko alibi.

— Czyli nagranie, które może nie zostać przyjęte jako dowód. A nawet gdyby, to i tak nie wiemy kto je zmanipulował - Sammy westchnął.

— Niekoniecznie - rzucił Cas. - Chyba nie myślisz, że ten barman popełnił samobójstwo.

— Oczywiście, że nie. Przypadki nie dzieją się przypadkowo, jak to mówi Dean. Ale musielibyśmy udowodnić, że samobójstwo zostało upozorowane. A widać, że ktoś, kto wrabia MacLeoda jest pieprzonym profesjonalistą.

— Powinniśmy pójść porozmawiać z jego rodziną - zaproponował Castiel.

— Teraz?

— Dlaczego nie? Mamy czas, zanim Jo tu przyjedzie.

Najpierw wrócili do baru. Udało im się wyciągnąć od właściciela nazwisko i adres zmarłego pracownika, tylko dlatego, że wcześniej był z nimi agent FBI. Mieli do przejścia kilka przecznic, więc oboje stwierdzili, że nie muszą wzywać taksówki. Od krótkiego spaceru nic im się nie stanie, zwłaszcza, że pogoda była tak piękna, że aż szkoda byłoby z niej nie skorzystać.

— Naprawdę powinieneś zostać detektywem - powiedział Sam. - Mówię to na poważnie.

— To raczej nie jest możliwe.

— Dlaczego?

— Nie mam nawet dokumentów. Poza tym, nie lubię widoku krwi. Ani martwych osób.

— No to może prawo? Z chęcią przyjąłbym cię jako osobistego asystenta w mojej kancelarii. - zaproponował Sam.

— Dziękuje za propozycję, ale muszę odmówić. Ja... um... - Cas zająkał się - Tak właściwie to myślałem już o pracy.

— Naprawdę? Co chciałbyś robić?

— Myślałem nad restauracją. Albo cukiernią. - Castiel uśmiechnął się. - Kocham piec ciasta. I naleśniki.

— Och, czyli już wiem, dlaczego Dean tak się do ciebie przywiązał. Daj mu ciasto, a zrobi dla ciebie wszystko.

— Tak, zauważyłem. Jego miłość do ciast czasami jest komiczna.

— Dokładnie. Dean Winchester w trzech słowach? Impala, ciasto i "Gra o Tron". - Castiel i Sam równocześnie zaśmiali się.

— Powinieneś przestać o tym myśleć i zacząć coś robić, jeżeli naprawdę tego chcesz - dodał Sam.

Resztę drogi przebyli w milczeniu. Castiel wziął sobie do serca słowa młodszego Winchestera i postanowił, że przy najbliższej okazji na pewno podzieli się tą myślą z Deanem. Cas trochę się obawiał, czy w ogóle ktoś go zatrudni. Nie miał dowodu tożsamości, nawet nie znał swojego nazwiska. Albo prawdziwego imienia. Ale w tej chwili nie chciał o tym myśleć. Musi teraz pomóc Samowi.

Po chwili znaleźli się pod odpowiednim budynkiem. Rodzina barmana mieszkała na siódmym piętrze i jak na złość, jedyna winda obecnie była w trakcie naprawy. Po pokonaniu wszystkich schodów, dwie minuty musieli poświęcić na odpoczynek.

— Współczuje wszystkim, którzy mieszkają wyżej niż trzecie piętro - oznajmił Sam, po czym zapukał w drzwi.

Moment później stanęła w nich niska kobieta, w krótkich, czarnych włosach i o azjatyckiej urodzie. Miała zmęczone oczy, podkrążone i zaczerwienione. Nie uśmiechała się, ani nawet nie była poważna. Była po prostu smutna.

— Pani Linda Tran? - Kobieta pokiwała głową.

— O co chodzi? - zapytała.

— Nazywam się Sam Winchester, to jest mój... asystent, Castiel. Jestem prawnikiem i obecnie prowadzę sprawę, która ma związek z pańskim mężem.

— Mój mąż nie żyje - odpowiedziała i już miała zamknąć drzwi, ale w ostatniej chwili Sam przytrzymał je ręką.

— Właśnie dlatego tu jestem. - powiedział najżyczliwiej jak tylko mógł. - Zdaję sobie sprawę z tego, co pani w tej chwili musi przeżywać. I nawet nie jestem w stanie sobie wyobrazić, jak w tej chwili musi się pani czuć. Ale bardzo mi zależy na rozmowie.

Linda Tran przez chwilę nie reagowała. Dopiero po zastanowieniu się skinęła głową i wpuściła ich do środka. Jej mieszkanie było bardzo małe, ale od razu można było wyczuć domową i ciepłą atmosferę. Wszędzie porozstawiane były zdjęcia w ramkach, przedstawiające ją, jej męża oraz nastoletniego syna. Castiel zauważył, że na wszystkich fotografiach, pan Tran wydaje się być szczęśliwy, zresztą tak jak pozostali członkowie rodziny.

— Reprezentuję profesora Crowley'a MacLeoda, który został niesłusznie oskarżony - zaczął Sam. Cas stał tuż za nim. - Niestety jego jedynym ratunkiem jest alibi. Uważam, że to alibi mógł dać pański mąż.

— Obawiam się, że nie rozumiem.

— Wierzę, że ktoś wrabia mojego klienta. W dniu, kiedy popełniono przestępstwo, pan MacLeod był w barze, w którym pracował pani mąż. Miał wtedy swoją zmianę. Stąd moje pytanie... Czy pański mąż był skłonny do takiego... czynu? - Sam starał się jak najlepiej dobrać słowa, aby jej nie przestraszyć, ani nie zniechęcić.

— Co pan ma na myśli?

— Czy pani mąż już wcześniej przejawiał skłonności samobójcze?

Kobieta spuściła głowę i wlepiła wzrok w podłogę. Młodszy Winchester pomyślał, że spieprzył sprawę tym pytaniem, ale po chwili po jej policzku spłynęła łza.

— Nie. On nigdy by nie... Nie zostawiłby nas. Od początku nie wierzyłam, że mógł odebrać sobie życie. Ale policja nie chciała mnie słuchać.

— Rozumiem - odpowiedział Sam.

— A czy zauważyła pani coś niecodziennego w tym dniu? Coś podejrzanego? - dodał Castiel. Linda Tran wzruszyła ramionami i kolejna łza wydostała się z kącika oka.

— Ja coś zauważyłem - odezwał się ktoś z końca pomieszczenia. Sam i Cas odwrócili się w stronę dobiegającego głosu i zawiesili wzrok na chudym chłopcu, nie starszym niż osiemnaście lat. Castiel od razu rozpoznał go ze zdjęć.

— Kevin, znowu podsłuchiwałeś? - zapytała Linda. Chłopak wzruszył ramionami.

— Co zobaczyłeś?

— Samochód. Dzień przed tym, jak tata... Dzień wcześniej przed budynkiem stał czarny Range Rover. Zwróciłem uwagę, ponieważ to jeden z lepszych samochodów, a w tej okolicy to dosyć rzadkie. - Kevin odwrócił się i zniknął za drzwiami swojego pokoju. Wrócił po kilku sekundach, trzymając w dłoni małą karteczkę. - Uznałem to za dziwne, a od zawsze uwielbiałem kryminały. Zapamiętałem rejestrację. - dodał i przekazał papierek Samowi.  

~ • ~

W przeciwieństwie do pierwszego morderstwa, tym razem popełniono je w miejscu publicznym. Restauracja "Arendelle" znajdowała się w centrum miasta Lamar, a sama jej nazwa wskazywała na tematykę morderstwa. Dean przez całą drogę miał przed oczami obraz martwej Alex, położonej wśród kwiatów, która wyglądała jakby spała, pomimo ogromnej rany na klatce piersiowej. Również pamiętał o niemowlakach i nawet nie chciał pomyśleć, jaki czeka go dzisiaj widok. Poprzednim razem była Królewna Śnieżka. Teraz, jeżeli dobrze skojarzył nazwę restauracji, czeka go spotkanie z "Krainą Lodu".

Przed restauracją znajdował się tłum ludzi. Dean musiał zaparkować kawałek dalej, ponieważ ludzie zatrzymywali samochody na ulicach, żeby dowiedzieć się co się stało. Ruch uliczny został prawie całkowicie zatrzymany, co było dziwne, ponieważ Bobby wspominał, że dziewczyna znajdowała się w środku. Wszędzie panował zamęt, rozmowy ludzi mieszały się z odgłosem policyjnych syren, do tego całość wyglądała jeszcze poważniej przez niebiesko-czerwone światła. Lokalna policja odgrodziła budynek żółtą taśmą, ale i tak policjanci musieli stać w krótkich odległościach, aby przypadkiem nikt nie zdołał przejść. Winchester pokazał jednemu z nich legitymację i już miał wchodzić do środka, kiedy usłyszał dobrze mu znany kobiecy głos.

— Dean Winchester. - Bela Talbot stała tuż przy taśmie, ubrana w typowy dziennikarski płaszcz, z którego kieszeni wystawał dyktafon. W rękach trzymała mały notatnik i długopis. Dean stanął nieruchomo. Zanim się odwrócił, musiał wziąć kilka głębokich wdechów, żeby się uspokoić i na nią nie naskoczyć przy tych wszystkich ludziach. Udało mu się wymusić uśmiech, ale wiedział, że jego mina zdradzała prawdziwe uczucia względem kobiety.

— Jakiś komentarz? Wiecie już, kim jest Fairy Tale Killer? - pytała Bela.

Dean miał ochotę się zaśmiać, słysząc nowe imię psychopaty. Fairy Tale Killer? Tyle lat pisania durnych artykułów i tylko na tyle ją stać? Ale z drugiej strony był również wściekły, ponieważ ktoś musiał poinformować prasę o Alex Jones i warunkach, w jakich została znaleziona. Nagle zrobiło mu się przykro, ale nie z powodu dziewczyny, tylko jej matki, Jody Mills.

— Niestety, nie mam czasu na udzielanie wywiadu - odpowiedział Dean najgrzeczniej jak tylko potrafił, jeżeli chodziło o Belę. Nie czekał na jej reakcję, tylko odwrócił się i wszedł do środka.

Większość techników wchodziła i wychodziła zza zaplecza, więc to pewnie tam znajdowało się ciało dziewczyny. Dean udał się w tamtym kierunku i po chwili zobaczył Bobby'ego, stojącego przy tablicy, na której wywieszone były zamówienia.

— Zgadnij kogo widziałem przy wejściu - zaczął Dean, ale po chwili zorientował się, że jego szef rozmawiał przez telefon i w ogóle nie zwracał na niego uwagi. Winchester wywrócił oczami, ale nie odszedł. Najpierw zdecydował się usłyszeć coś na temat dziewczyny, a dopiero później zobaczyć ciało.

— Nie, Garth, nie możesz o to zapytać! - krzyknął Bobby. - Ile razy mam ci to powtarzać? I nie waż się żartować na ten temat, zrozumiałeś?!

— Wysłałeś Gartha w teren? - zapytał Dean, kiedy Singer się rozłączył.

- Ciebie nie było, a ja mam ważniejsze rzeczy do roboty - odpowiedział. - I gdzie ty do cholery byłeś? Powinieneś tu być pół godziny temu.

— Pomagałem Samowi.

— Ciebie też zaangażował w sprawę MacLeoda?

— Wiesz o tym? - zdziwił się Dean.

— Jo nie przestaje o tym mówić.

— Och. Więc, kim jest dziewczyna?

— Claire Novak, szesnaście lat, pochodzi z Pontiac, Illinois. Znalazł ją szef kuchni, kiedy poszedł do magazynu po produkty. Garth właśnie rozmawia z jej matką.

— Domyślacie się o jaki film chodzi?

— Z tego co Garth mówił, jakaś "Kraina Lodu". Zorientował się, kiedy usłyszał, że właściciel restauracji ma na imię Olaf. Cokolwiek to znaczy.

Dean miał rację. Wziął głęboki wdech i udał się w kierunku magazynu. Od razu uderzyło w niego mroźne powietrze i poczuł ciarki na plecach, nie tylko z powodu zimna, ale także widoku, jaki zastał. Przez całą drogę przygotowywał się, że zobaczy coś przerażającego, ale to co widniało przed nim, było wręcz niemożliwe.

Claire była całkowicie zamrożona. Jej skóra była błękitna, w długich blond włosach wplątane były kwiaty, na których wytworzyły się kryształki lodu. Była naga, tak samo jak poprzednia dziewczyna. Jedynie na jednej dłoni miała założoną rękawiczkę. Tak przynajmniej wyglądał jej prawy profil. Dziewczyna była przecięta dokładnie w połowie, wzdłuż linii kręgosłupa. Pozostała część ciała również była przecięta w ten sam sposób. Kolejna część tak samo, następna i następna, tak, że piąta składała się jedynie z ręki dziewczyny i kawałka nogi. Lewy profil był poćwiartowany na takie same kawałki, mające nie więcej niż kilka centymetrów grubości. Przez to, że była zamrożona, jej organy wewnętrzne zostały perfekcyjnie przekrojone. Każda część dziewczyny znajdowała się w osobnej, szklanej gablocie, powieszona na niewidocznych linkach.

Na pierwszy rzut oka, Dean stwierdził, że to niemożliwe, aby przed nim znajdowało się prawdziwe ciało. Niemożliwym było przecięcie go w tak precyzyjny sposób. Claire wyglądała jak figura woskowa, jak manekin w sali biologicznej, mający na celu pokazanie wszystkich ludzkich organów i mięśni. Wyglądała jak lalka. Jak Elsa. Winchester zaczął drżeć. Nie wiedział czy z powodu niskiej temperatury czy w wyniku szoku. Możliwe, że przez obie rzeczy. Zimno przenikało przez jego ciało i miał wrażenie, że jeszcze kilka sekund stania w bezruchu i jego skóra będzie w tym samym kolorze co skóra dziewczyny.

Dean odzyskał czucie w nogach i przesunął się na lewo, żeby nie widzieć przekroju narządów wewnętrznych. Stał teraz naprzeciwko jej prawego profilu, przez co miał wrażenie, że jej ciało pozostało nienaruszone. Ale to było tylko złudzenie optyczne. Przybliżył się do pierwszej gabloty, aby dokładniej się przyjrzeć. Największą uwagę przyciągnęły wplątane we włosy kwiaty. Zamarznięte na ich płatkach krople wody sprawiały, że rośliny wyglądały wręcz magicznie. Jakby ktoś je zerwał w bajkowej krainie i przeniósł tutaj. Niebieski kolor kwiatu idealnie współgrał z białymi kryształkami lodu i jasnymi włosami dziewczyny. I pomimo bajkowego efektu, Dean od razu rozpoznał rodzaj kwiatków. W tym przypadku, Fairy Tale Killer zbytnio się nie wysilił. We włosach Claire znajdowały się małe i zamrożone, tak samo jak ona, niebieskie stokrotki. Następnie zawiesił wzrok na dłoni w jasnoniebieskiej rękawiczce, sięgającej aż do łokcia, na której wyszyte były różne zdobienia. Dean był zaskoczony jego dbałością o szczegóły. Wszystko, każda najmniejsza rzecz pasowała do filmu.

Winchester był tak skupiony na oglądaniu ciała, że nie zauważył podchodzącego do niego Victora Henriksena, który miał na sobie kurtkę i nauszniki.

— Przysięgam, ten widok będzie mi się śnił do końca mojego życia. - oznajmił, na co Dean gwałtownie się obrócił. Zmarszczył brwi na widok koronera, ubranego w zimowe ciuchy, ale z drugiej strony sam miał coraz większą ochotę i potrzebę na otulenie się kocem albo jakimkolwiek materiałem.

— Nie jesteś sam. - Dean skrzyżował ręce na piersi. - Co ustaliliście?

— Claire Novak jest ofiarą numer dwa poszukiwanego, znanego jako Fairy Tale Killer. Ale jestem pewny, że to już wiesz...

— Skąd się to wzięło? - zapytał blondyn.

— Skąd się co wzięło?

— Ta nazwa. Przecież Bobby wyraźnie zakazał udzielania wywiadów na ten temat.

— Ach, wygląda na to, że mamy wyciek. A poza tym, zanim nasi technicy przyjechali na miejsce, jeden z kelnerów zrobił sobie selfie w tle z Claire i wrzucił je na twittera. Stąd tyle ludzi przez restauracją. - wyjaśnił Victor. - Ja nie wiem co ta dzisiejsza młodzież ma z tymi telefonami i morderstwami.

Dean nie wiedział, czy był bardziej zniesmaczony zachowaniem kelnera czy ludźmi, którzy pchali się, aby zobaczyć martwą dziewczynę, jakby była jakimś eksponatem w muzeum. Postanowił nie ciągnąć tego tematu.

— Ze wstępnej analizy wychodzi dokładnie to samo, co w przypadku Alex Jones. Żadnych siniaków, zadrapań, jedynie ślady pozostawione po lateksowych rękawiczkach - kontynuował Victor. - Zgon nastąpił mniej więcej trzy dni temu w wyniku odmrożenia. Dopiero potem zabójca musiał ją przeciąć, gdy była martwa i twarda jak skała.

Po chwili podszedł do nich Bobby, chowając telefon do kieszeni.

— A co z monitoringiem? - zapytał Dean. - Przecież nie można wstawić czegoś takiego do luksusowej restauracji nie będąc zauważonym. I czy jeden człowiek dałby radę coś takiego zrobić?

— Ktoś wyłączył kamery na dwie godziny przed otwarciem - odpowiedział Singer.

— Oczywiście, że kamery nie działały - westchnął Dean. - Po co w ogóle pytałem.

— Przed chwilą rozmawiałem z Garthem. Wychodzi na to, że Claire Novak prawie niczym nie różniła się od Alex Jones. Jeden rodzic, ładna twarz, podobny wiek, zero wrogów i dużo przyjaciół.

— Czyli jego ofiary nie są wybierane zupełnie przypadkowo - stwierdził Winchester. Ucieszyła go ta wiadomość, ponieważ teraz mają realną szansę na złapanie go. - Morderca musiał je znać, musiał je obserwować. Tylko teraz nasuwa się pytanie czy robił to wszystko z daleka, czy też nawiązał z nimi kontakt. Czy Garth przejrzał jej komputer?

— Wziął go ze sobą, Charlie się tym zajmie.

— Chociaż jedna rzecz mu się udała. - Dean potarł dłonie o ramiona, chcąc się trochę rozgrzać. - Kiedy będą wyniki autopsji? - zwrócił się do Henriksena.

— Jeżeli wszystko pójdzie sprawnie, to jutro wieczorem. Ale to tylko potwierdzi nasze przypuszczenia.

— Panie Singer? - odezwał się ktoś przy wejściu do magazynu. - Mamy pewien kłopot.

— Co do cholery?

— Dziennikarze. Jest ich coraz więcej i nie wiemy co odpowiadać - wyjaśnił lokalny policjant. - Jedna kobieta zadaje pytania dotyczące agenta Winchestera i brak odpowiedzi traktuje jako potwierdzenie jej słów.

Dean poczuł, jak fala irytacji i nienawiści jednocześnie rozgrzała i pobudziła jego organizm. Pieprzona Bela i jej pieprzony blog.

— Zajmę się tym. - Skinął na Bobby'ego i udał się w kierunku wyjścia.

Na zewnątrz restauracji było jeszcze więcej ludzi niż wtedy, kiedy przyjechał, co wcale nie było tak dawno temu. Za taśmą stali dziennikarze, a za nimi operatorzy kamer i zwykli ludzie szukający tematu do plotkowania. Dean wyprostował się i z kamienną twarzą podszedł do Beli, która go piorunowała wzrokiem. Gdyby wszyscy ludzie mieli laser w oczach, w tej samej chwili Bela i Dean zabiliby się nawzajem.

— Agent Winchester. Jakiś komentarz?

— Nawet kilka. 

~ • ~

Castiel coraz bardziej zaczynał martwić się o Deana. Odkąd tylko wrócił wczorajszego wieczoru do domu, przez cały kolejny dzień ani razu nie wychylił głowy ze swojego pokoju. Castiel czytał najnowszy post na blogu Beli Talbot na temat Fairy Tale Killera i o jej głośnej sprzeczce ze starszym Winchesterem, dlatego go nie zagadywał. Wiedział, że Dean miał teraz sporo na głowie i nie powinien mu przeszkadzać. Jednak chciałby mieć pewność, że Dean cokolwiek zjadł, ponieważ zaobserwował, że z lodówki nic nie zniknęło.

Późnym wieczorem upiekł ciasto z jabłkami, nałożył dwa duże kawałki na talerz i do tego zaparzył kubek czarnej kawy. Ułożył to wszystko na tacy i delikatnie zapukał do drzwi Winchestera. Nie czekał na odpowiedź, tylko od razu uchylił drzwi i wychylił przez nie głowę.

— Dean? Przepraszam, że przeszkadzam, ale zrobiłem ci kawę. I ciasto - powiedział, po czym wszedł do środka. - Pomyślałem, że przyda cię się dawka kofeiny.

Gdy tylko wszedł do pokoju od razu stanął jak wryty. Wszędzie porozrzucane były kartki papieru, na ścianie rozwieszona była mapa Stanów Zjednoczonych, na której naklejonych było mnóstwo zdjęć połączonych sznurkami, wszędzie panował chaos i Castiel na początku nie mógł zlokalizować Deana. Dopiero po chwili zauważył go siedzącego na podłodze, dosłownie zatopionego w papierach.

— Cas, jesteś najlepszy. - Dean momentalnie się zerwał z podłogi i odebrał jedzenie. - Mam teraz tyle na głowie, że nawet o tym nie pomyślałem. Dziękuję.

— Zapomniałeś, że twój organizm potrzebuje pożywienia?

— Gdybyś spędził kilka godzin wpatrując się w te zdjęcia, też byś stracił apetyt.

Castiel zrobił kilka kroków do przodu, uważając, żeby nie nadepnąć na jakiś dokument i stanął tuż przed mapą, marszcząc brwi.

— Jak ty cokolwiek z tego rozumiesz? - zapytał, wskazując na plątaninę nitek, kartek i zdjęć.

— To ma sens, uwierz mi. Mniej więcej - odpowiedział Dean, po czym wgryzł się w ciasto. - Mhmm, Cas, to jest przepyszne.

— Więc, macie jakieś poszlaki? Albo podejrzanych?

Dean westchnął i jeszcze raz spojrzał na całą tablicę.

— Prawdę mówiąc, nie mamy nic. Ale ewidentnie mamy do czynienia z seryjnym mordercą, a w takich przypadkach nie pozostaje nic innego, jak czekanie na to, aż popełni błąd. Jakiś jeden, głupi błąd. - wyjaśnił Dean. - Nie da się przewidzieć jego ruchów. Nawet jeżeli znamy kryteria ofiar, jeżeli wiemy, kim morderca się interesuje, to nic to nie da. On wybiera zupełnie przypadkowe miejsca - dodał, wskazując na mapę.

— To dlaczego tyle nad tym myślisz, skoro nie możesz nic zrobić?

— Nadal trzeba znaleźć ten błąd. - Widząc zdezorientowanie bruneta, Dean zaczął dokładniej tłumaczyć. - Przy wielokrotnych morderstwach, najlepiej jest zrobić tablicę. Zobacz, - wskazał ręką na zdjęcie uśmiechniętej, ciemnowłosej dziewczyny. - Alex Jones mieszkała w Sioux Falls, w Dakocie Południowej, ale została znaleziona w Wellingotn, Kansas. - Dean przesunął palec dłoni niżej, na zdjęcia, których Cas wolałby nigdy nie zobaczyć. Dziewczyna nie była na nich uśmiechnięta. Była otoczona kwiatami, ale obrazy pokazujące jej klatkę piersiową oraz zdjęcia malutkich dzieci były okropne. - Dalej, Claire Novak mieszkała w Pontiac, Illinois, ale jej ciało znaleziono w Lamar, Colorado. - Ten widok był jeszcze gorszy. Na pierwszy rzut oka, Castiel pomyślał, że patrzy na zdjęcie z podręcznika do medycyny. - Żeby te miejsca mi się nie pomyliły, sprawę Alex zaznaczyłem czerwoną nitką, a Claire niebieską.

Kiedy Cas czytał post Beli na temat Fairy Tale Killera, nie mógł sobie wyobrazić, jak morderstwa mogą być wzorowane na bajkach dla dzieci. Żeby coś zrozumieć, obejrzał z rana oba filmy. I teraz, patrząc na zdjęcia z tablicy, już wie, że można. Ciemnowłosa dziewczyna idealnie odwzorowała Śnieżkę. Jasnowłosa dziewczyna idealnie nadawała się na Elsę. Dodając do tego scenerię i warunki w jakich zostały znalezione, zabójcę zdecydowanie można było nazwać chorym psychicznie maniakiem.

Na tablicy również powieszone były różne raporty, zeznania świadków i teksty, których Castiel raczej nie chciał czytać. Już i tak widział za dużo. Jednak nie potrafił całkowicie zignorować uczucia ciekawości.

— Powiedziałeś, że znacie typ ofiar. Co masz na myśli?

— Grzeczne dziewczyny z sąsiedztwa, tylko jeden rodzic, dużo przyjaciół i dobre wyniki w nauce. Do tego obie są bardzo młode - Dean odpowiedział po dłuższej chwili. - Nie wykluczamy faktu, że poszukiwany jest pedofilem. Dlatego miałem nadzieję, że może w jakikolwiek sposób nawiązał kontakt z ofiarami, ale Charlie nic nie znalazła. Więc wychodzi na to, że mamy do czynienia z typowym seryjnym mordercą, z niezwykłą dbałością o szczegóły.

— Z tego co widzę, naprawdę jest oddany sprawie - powiedział Cas, nie odrywając wzroku od mapy.

— Tak. Ilość poświęconego czasu na wykonanie oraz planowanie musi być znacząca. Więc kolejną rzeczą jaką o nim wiemy, to to, że ma dużo wolnego czasu. I sądząc po nacięciu na klatce piersiowej pierwszej ofiary oraz po... całości drugiej ofiary, nasz morderca był chirurgiem. A przynajmniej musi mieć jego wykształcenie. Również musi się znać na roślinach. Wiedział jakie kwiaty są toksyczne i musiał mieć do nich dostęp.

Wyjaśnienia Deana przerwał dźwięk otrzymania nowego e-maila. Po chwili włączyła się drukarka i od razu wydrukowała wiadomość. Dean odstawił jedzenie na biurko i wziął do ręki kartki papieru.

— Nareszcie - powiedział pod nosem.

— Co to? - zapytał Cas.

— Wyniki autopsji drugiej ofiary. - Przez kilka minut oboje stali w ciszy. Brunet nadal wpatrywał się w tablicę, a blondyn analizował otrzymany raport.

— Ciekawe. Zgon nastąpił na siedemdziesiąt dwie godziny przez znalezieniem ciała w wyniku zamrożenia. Żadnych śladów walki, zupełnie nic. Tak jakby sama weszła do lodówki z własnej woli.

— Co to znaczy?'

— Że jednak musiał być jakiś kontakt. Jakaś relacja miedzy nimi.

Dean przeszedł pod tablicę i zaczął coś wykreślać na kartach i ponownie się w nie zanurzył. Castiel spojrzał na pozostawiony kawałek ciasta i prawie pełny kubek kawy. Przypomniał sobie, po co tu tak naprawdę przyszedł.

— Dean? Powinieneś wyjść z tego pokoju na świeże powietrze. Powinieneś odpocząć.

— Nie mam na to czasu.

— Dean. Sam przed chwilą powiedziałeś, że nic nie można zrobić. Że trzeba czekać na błąd mordercy. Proszę cię, zjedz to ciasto i połóż się spać. - Castiel zbliżył się do niego. - Proszę.

Winchester przez chwilę wyglądał, jakby prowadził w głowie walkę, ale po chwili pokiwał głową.

— Nie możesz tyle czasu spędzać nad tą sprawą. Musisz odpocząć - dodał Cas. - Jutro gdzieś wyjdziemy. Może nad jezioro.  

~ • ~

Przespał całą noc. Gdy tylko Castiel wyszedł z jego sypialni, pozbierał poniewierające się dokumenty i poukładał sobie wszystkie elementy dotyczące sprawy w całość na tablicy. Tuż przed zaśnięciem widział, jak brunet do niego zaglądał. I domyślał się, że zrobił to jeszcze z rana.

Kiedy Cas sprzątał po bardzo pożywnym i obfitym śniadaniu, Dean zszedł do piwnicy i wyniósł z niej swój ukochany zestaw wędkarski. Nic nie relaksowało go bardziej od łowienia ryb, w swoim małym jeziorku. Przez to, że przez kilka miesięcy sprzęt leżał w pudełku, w ogóle nie używany, sporą część czasu zajęło mu czyszczenie składanego krzesełka, wędki oraz samo zakładanie żyłki. Wyszedł z wprawy i na początku całą ją poplątał. Cieszył się, że Cas nadal był w domu i tego nie widział, ponieważ wyszedł by na ciamajdę. Gdy już się z nią uporał, zebrał ze sobą szpadel i poszedł na skraj lasu po przynętę. Szczęście mu sprzyjało, ponieważ już po drugim rozgrzebaniu ziemi łopatą udało mu się zebrać wystarczającą ilość dżdżownic.

Wszystko było już przygotowane. I jak na zawołanie, w tym samym momencie wyszedł Castiel, trzymając w jednej ręce koszyk.

— Naprawdę? - brwi Deana uniosły się w górę. - Jedliśmy śniadanie dosłownie przed chwilą.

— Tak, ale nie wiemy kiedy wrócimy. Poza tym, ty zawsze masz ochotę na ciasto, nie ma znaczenia czy przed chwilą jadłeś czy nie.

— Jest w tym trochę racji... - odpowiedział Dean, po czym posłał mu szeroki uśmiech. Nałożył na plecy plecak, do jednej ręki wziął krzesełko, a do drugiej wędkę. - Lepiej już chodźmy.

Tak samo jak poprzednim razem, Dean szedł na przodzie, a Cas tuż za nim. Ścieżka niestety nie była na tyle szeroka, aby mogli iść ramię w ramię. Ale to nie przeszkadzało Zepplinowi, który wręcz uczepił się nogi Winchestera i od początku drogi nie odstępował go na krok. Tak samo zachowywał się Jagger względem Castiela. Zaś pozostała trójka rozproszyła się po lesie, w bezpiecznej odległości, aby się nie zgubić.

Słońce znajdowało się dokładnie nad nimi i rzucało krótkie cienie, przez co niesamowicie grzało. Oboje byli ubrani tylko w t-shirty z krótkim rękawkiem oraz shorty do kolan. Castiel pożyczył od Deana jego jedyną wygodną parę, więc musiał się zadowolić jeansowymi spodenkami, które były trochę ciasnawe. Zanotował w głowie, żeby w końcu razem pojechali na jakieś zakupy.

Gdy znaleźli się nad jeziorem, Dean od razu przeszedł na drewniany podest i rozłożył krzesełko. Następnie wyciągnął z plecaka pudełko z przynętami, nałożył ją na haczyk i doczepił spławik. Stał wyprostowany i przebiegł wzrokiem po nienaruszonej tafli wody. Wybrał miejsce, wykonał zamach, zarzucił wędkę. Ułożył ją na podpórce i usiadł. Nareszcie.

— Cas? Wziąłeś piwo? - zawołał.

— Czy ty naprawdę myślisz, że mógłbym zapomnieć o tak istotnej sprawie? - Dean odwrócił się i zobaczył Castiela, męczącego się z równym ułożeniem koca, ponieważ co chwilę któryś z psów łapał za róg i zaczynał go szarpać. - Musisz sam po nie podejść, bo w tej chwili jestem bardzo zaję... Ozzy! Zostaw do cholery ten koc!

Z ust Deana wydostał się chichot. Zerknął na powierzchnię wody i gdy spławik nadal był widoczny na powierzchni, wstał z krzesła i pomógł brunetowi. Zgarnął z ziemi pierwszą-lepszą gałąź i rzucił przed siebie. Ozzy natychmiast wypuścił z zębów materiał i pobiegł za patykiem, zniknąwszy za krzakami.

— Ten pies ma zespół nadpobudliwości, mówię ci - stwierdził Cas. Wziął do ręki ośliniony kawałek koca i go wygładził.

-Albo po prostu chce się bawić. Ozzy jest jeszcze głupiutkim szczeniakiem. - Winchester wyciągnął z koszyka butelkę piwa i od razu wziął dużego łyka. - Zamiast koszyka powinieneś wziąć mini lodówkę. W tym słońcu najlepiej by się siedziało z czymś zimnym.

— Nie narzekaj. Ciesz się, że w ogóle coś wziąłem, inaczej zostałbyś tu sam, z robakami, które wykopałeś.

Dean po raz kolejny uśmiechnął się. Z każdym dniem coraz bardziej zauważał postępy Castiela. Na początku brunet w ogóle nie rozmawiał. Pamiętał, jak komunikował się z nim tylko na kiwanie głową. Potem był bardzo nieśmiały i cichy, zawsze słuchał Deana i w ogóle się nie sprzeciwiał. Z kolejnymi dniami coraz bardziej się przyzwyczajał i otwierał. Był niewyobrażająco uroczy, z tym cichym, zachrypniętym głosem i cholernie niebieskimi oczami. A teraz droczą się, może nawet flirtują, prawie za każdym razem kiedy rozmawiają. I Deanowi się to coraz bardziej podobało.

— Czekaj, Ozzy jest szczeniakiem? - zdziwił się Cas. - Ile on ma?

— Niecały rok. Kiedy go znalazłem, mogłem go trzymać w jednej ręce. Teraz jest to niemożliwe.

— Zawsze sądziłem, że to właśnie Oz jest najstarszy z nich wszystkich.

— Nie, to miano należy do Zepplina. Ten staruszek jest ze mną już dziewięć lat.

— Och, to dlatego nie odstępuje cię na krok.

— Był pierwszym. Jaggie'ego znalazłem w święta Bożego Narodzenia, dlatego tak łatwo się do ciebie przyzwyczaił. Nie zdążył się ze mną do końca związać.

Winchester otworzył drugą butelkę piwa i podał ją Castielowi, który w końcu wszystko przygotował i nareszcie mógł się odprężyć. Usiadł na kocu i oparł się o pień drzewa.

— Dlaczego nie rozłożyłeś się na polanie? Nie jest tak daleko.

— Tylko na przeciwnym brzegu. - Cas ułożył rękę za głową. - A poza tym, chciałem ci dotrzymać towarzystwa. Siedzenie samemu i wpatrywanie się godzinami na zupełnie gładką taflę wody musi być nudne.

— Wcale że nie.

— Nie oszukuj się. Wiem, że chciałeś, abym tu usiadł. - Dean prychnął. Tak, może Castiel miał rację, ale nie musiał o tym wiedzieć.

— Dean? Zarzuciłeś wędkę, tak? - blondyn pokiwał głową. - Może nie znam się na wędkarstwie, ale nie widzę już spławika. To chyba coś znaczy.

Dean natychmiast się odwrócił i faktycznie, czerwonego spławika nigdzie nie było widać. Momentalnie odstawił na ziemię prawie pełną butelkę i ruszył biegiem na podest. Chwycił wędkę, która już miała spaść z podpórki przez szamotającą się rybę, i gwałtownie nią szarpnął. Słyszał za sobą kroki biegnącego Castiela i szczekanie Ozzy'ego.

— Cas! Podejdź tu z podbierakiem! - krzyknął. Kilkanaście sekund później jego walka dobiegła końca. Udało mu się złapać na haczyk małą rybkę, którą bez problemu mógł zmieścić w dłoni. Gdy ją wynurzył z wody, usłyszał za sobą śmiech.

— Jesteś pewny, że ten podbierak wystarczy? Złapałeś taką sztukę, że może się w nim nie zmieścić!

— Och, zamknij się - odpowiedział Dean, starając się ignorować śmiech niebieskookiego. - Przynajmniej coś złapałem. - Sięgnął dłonią po rybę i ją złapał. Położył wędkę na podeście i wyciągnął z niej haczyk. Po chwili wrzucił ją z powrotem do wody.

— Dlaczego ją wypuściłeś?

— Ponieważ była za mała. Za młoda. - Dean odwrócił się i zobaczył bruneta, opierającego się o podbierak. Ocierał łzy z twarzy i nadal się szczerzył.

— Gdybyś widział siebie, jak biegłeś do tej wędki! I jak się z nią siłowałeś!

Dean miał ochotę walnąć się w twarz, ponieważ stracił okazję na zaimponowanie swoimi umiejętnościami wędkarskimi. Ale z innego punktu widzenia, to naprawdę musiało wyglądać komicznie. Winchester widząc skręcającego się ze śmiechu Castiela, sam zaczął się śmiać z całej sytuacji. Przynajmniej udało mu się go rozbawić. Ich obu.

— Nadal zamierzasz łowić?

— Nie poddaję się tak łatwo. - Dean znowu nałożył przynętę i zarzucił wędkę, ale tym razem o wiele dalej. Wrócił po butelkę piwa i usiadł na krzesełku. Kątem oka widział Bucky'ego, Jaggera i Ozzy'ego, goniących się między drzewami. Zepplin i Stark leżeli na trawie, pod tym samym drzewem, pod którym Cas rozłożył koc.

— Dlaczego ryby? - Castiel usiadł obok niego na skraju desek, tak, że nogi mu swobodnie zwisały, nie dotykając przy tym wody. - Jest tyle innych hobby i zajęć, a wędkarstwo nie należy do najciekawszych. Dlaczego akurat to?

— Tak jakoś wyszło - Winchester wzruszył ramionami. - Kiedy znalazłem to miejsce, samo przyszło mi to do głowy. I bardzo się z tego cieszę, ponieważ gdybym nie łowił ryb, nie znalazłbym Starka.

— Co masz na myśli?

— Kilka lat temu, kiedy kupiłem pierwszą wędkę, od razu przyszedłem ją wypróbować. Wtedy zobaczyłem Starka na brzegu jeziora. Leżał na ziemi, z tylnymi łapami zanurzonymi w wodzie, nie ruszał się, zza ucha leciała mu krew. Na początku myślałem, że nie żyje. Dopiero gdy do niego podszedłem, zaczął ruszać łebkiem.

— Jak on się tu znalazł?

— Nie mam pojęcia. Może jakiś skurwiel chciał się go pozbyć i wrzucił go do jeziora, nie wiem.

— To jest okropne.

— Niestety. Każdy z tej piątki przeżył coś podobnego.

— Ale los się do nich uśmiechnął i zesłał im Deana Winchestera, psiego strażnika.

— Psiego strażnika? To brzmi jak tytuł dennego westerna - zielonooki parsknął śmiechem. - Psi Strażnik i Dwa Złote Colty. Psi Strażnik i Ostatni pociąg z Gun Hill. Psi Strażnik w Świecie Dzikiego Zachodu.

— Założę się, że byłbyś niczego sobie kowbojem.

— Więc teraz chciałbyś mnie zobaczyć w kapeluszu i butach z ostrogami?

— Nie narzekałbym na taki widok. - Cas uniósł głowę i spojrzał na Deana. - Chcesz kawałek ciasta?

— Nie zadawaj głupich pytań.

Następną godzinę przeleżeli razem na kocu, zajadając się słodkim ciastem. Dean miał idealny widok na spławik, który przez ten czas nawet nie drgnął. Znudziło mu się siedzenie na malutkim i niewygodnym krzesełku, więc postanowił położyć się w cieniu, obok współlokatora. Dean obserwował taflę jeziora, a Castiel bawił się z Jaggerem. Nie rozmawiali. Oboje czuli się dobrze i komfortowo w otaczającej ich ciszy, przerywanej co jakiś czas szelestem gałęzi, spowodowanym przez wiatr.

Na niebie nie było ani jednej chmurki i pomimo tego, że leżeli w cieniu drzewa, Winchester czuł gorąco dzisiejszego dnia, które coraz bardziej mu doskwierało. Do głowy przyszła mu głupia myśl i przez chwilę zastanawiał się, czy nie będzie wyglądał jak idiota, ale w końcu stwierdził, że warto będzie spróbować. Z wyjątkiem swojego zdrowia, nie miał nic do stracenia.

Wstał i przeciągnął się. Od leżenia zesztywniały mu plecy. Udał się z powrotem na podest i uklęknął. Wychylił się i zanurzył dłoń w wodzie jeziora. Była zimna, ale nie lodowata. Jeśli będzie się ruszał i wyjdzie po krótkim czasie, może uda mu się uniknąć przeziębienia. Jednym, sprawnym ruchem pozbył się koszulki, a następnie zsunął ze stóp buty.

— Co ty robisz?

Dean odwrócił się i zobaczył Castiela, stojącego tuż obok niego i trzymającego tą samą butelką piwa, która nadal była do połowy napełniona. Nie odpowiedział, tylko uśmiechnął się głupkowato, puścił mu oczko i wskoczył do jeziora.

Woda okazała się być o wiele zimniejsza niż przypuszczał. Miał wrażenie, że powietrze w jego płucach zamarzło, a krew zmieniła się w blado-czerwony lód, który zaczął go dotkliwie obciążać, tak, że przez chwilę ogarnął go strach, że nie da rady wrócić na powierzchnię. Poczuł się dokładnie tak samo, jak kiedy był w Lamar. Kiedy marznął i patrzył na poćwiartowane ciało Claire Novak. Przez te kilka sekund, kiedy był całkowicie zanurzony, miał przed oczami obraz dziewczyny. Jej siną skórę i kryształki lodu we włosach.

Jego mózg wysłał impulsy do nóg oraz rąk, aby te zaczęły się ruszać. Na początku nie wyczuwał, żeby jego pozycja w wodzie się zmieniała, ale po chwili udało mu się wynurzyć i szybko przetarł wodę z twarzy. Otworzył oczy i znowu wszystko było w porządku. Tors oraz nogi mu niesamowicie marzły, ale na szczęście promienie słoneczne nie dawały o sobie zapomnieć.

— Czy ty jesteś normalny?! - krzyknął Cas.

— Z tego co mi wiadomo, tak.

Dean z głową nad powierzchnią wody, podpłynął pod drewniany podest, na skraju którego stał brunet. Wyrzucił z głowy obrazy i myśli, które jeszcze sekundy temu obijały się w jego umyśle. Oparł się rękami o deski i spojrzał od dołu na jego twarz. Uśmiechnął się, bo nawet z tej perspektywy wyglądała ona idealnie. Symetrycznie.

— Wskakuj.

— Nie jesteś normalny.

— Nie daj się prosić. - Dean lekko ochlapał Castiela, na co ten się wzdrygnął i odsunął na kilka kroków.

— Po pierwsze, ta woda jest lodowata, a ja nie mam zamiaru użerać się z katarem. Po drugie, fuj! Jak ty możesz tam siedzieć, przecież tam są ryby!

— Boisz się, że któraś cię ugryzie?

— Dean, poważnie, wychodź stamtąd.

— Cas, poważnie, wskakuj do wody. - Blondyn zaczął go przedrzeźniać, po czym znowu go ochlapał. Tym razem większą ilością wody.

— Dean!

— Cas!

— Nie wiem, czy umiem pływać.

— No to chodź się przekonać. Będę cię asekurował.

— Nie.

— Jezu, Cas. - Dean westchnął i podskoczył. Oparł się łokciami o deski i wyciągnął rękę. Udało mu się złapać Castiela za kostkę prawej nogi. Pociągnął za nią i w następnej sekundzie jego współlokator wpadł do jeziora. Z jego ust wydostał się krzyk, po chwili zagłuszony pluskiem wody.

Dean, widząc niekontrolowane ruchy Castiela i słysząc krzyk, który kończył się bulgotaniem wody, szybko podpłynął do niego. Zanurzył się i złapał go za rękę. Niebieskooki czując uchwyt na swoim ciele, zaczął się szamotać, próbując dopłynąć do Winchestera. Po chwili objął go za szyję, a nogi oplótł wokół torsu Deana. Razem się wynurzyli.

— Wychodzi na to, że nie umiesz pływać - stwierdził Dean i uśmiechnął się. Cas miał nadal przymknięte oczy i grymas na twarzy.

— Zabiję cię.

Winchester wziął jedną rękę z pleców Casa i otarł nią jego twarz, domyślając się, że nie chce otworzyć oczu przez krople wody. Gdy zorientował się, że Dean zabrał dłoń, która zapewniała mu stabilność, jeszcze bardziej przycisnął się do niego, tak, że teraz stanowili plątaninę kończyn. Nie było pomiędzy nimi nawet milimetra przerwy.

Przez kilka sekund, które dla Deana bardzo się wydłużyły, po prostu unosili się na wodzie. Starał się nie myśleć o Castielu, przytulonym, a właściwie przyklejonym do jego nagiej klatki piersiowej. Starał się nie myśleć, o tym, jak blisko znajdują się ich twarze. Albo o tym, jak blisko znajdują się jego cholerne usta. I oczy, które są bardziej błękitne od tej cholernej wody.

Przeszedł go dreszcz i na jego skórze pojawiła się gęsia skórka. Nie wiedział, czy to z powodu temperatury wody, czy może czegoś innego. Kogoś innego.

— Zabiję cię - powtórzył Cas.

— Raczej mi podziękujesz.

— Niby za co? Jestem cały mokry, zmarznięty i całkowicie zależny od ciebie.

— Może w tej chwili. Ale za chwilę zaczynamy naukę pływania.

— Że co?

— Nauczę cię pływać.

— Nie ma mowy. A teraz odstaw mnie na brzeg.

Dean przez chwilę nic nie odpowiadał. Nie chciał go zabrać na brzeg, ponieważ straciłby okazję na bycie tak blisko niego. Teraz może się cieszyć bliskością mężczyzny. I to bardzo.

— Ufasz mi?

— Tak? - Castiel zmarszczył brwi. - Co to ma do rzecz...

— Za chwilę cię puszczę. Zacznij wtedy ruszać nogami, w przód i w tył, tak jak ja teraz.

— Dean...

— Castiel. Będę cię asekurował. Nic ci się nie stanie.

Ich spojrzenia skrzyżowały się i Dean nie chciał, aby ten moment się skończył. Jeszcze nie teraz. Ale nie miał wyjścia. Gdyby tak dryfowali, splątani ze sobą, Cas mógłby się poczuć niekomfortowo. Jeszcze bardziej niż teraz. Nie chciał ryzykować.

Poczuł, jak uścisk wokół dolnej części jego pleców zelżał. Cas odsunął się od niego na kilka centymetrów i wykonał jego instrukcje. Ale nadal mocno trzymał się jego ramion.

— To męczące. - Dean zaśmiał się. Chwycił bruneta za ręce i bardziej odsunęli się od siebie.

— Widzisz? Już prawie pływasz.

— No to świetnie, wystarczy na dzisiaj.

— Więc dasz radę samemu dotrzeć do brzegu?

— Nienawidzę cię - Cas westchnął.

— To też nie jest prawda.

Winchester zademonstrował jak poprawnie ruszać rękami, żeby utrzymywać się nad linią wody. Castiel skrzywił się na słowa, że będzie musiał puścić blondyna i samemu spróbować utrzymać głowę nad wodą. Kiedy przyszła jego kolej, od razu się zanurzył i Dean musiał interweniować. Po chwili znowu oboje byli do siebie przyklejeni.

— Pływanie nie jest dla mnie - stwierdził Cas z wyraźną rezygnacją. - Zimno mi.

Dean zrozumiał, że jednak dzisiaj nic z tego nie wyjdzie. Gdy zobaczył, jak Castiel zaczyna drżeć z zimna, postanowił dopłynąć z nim do brzegu.

— Złap się mnie mocniej. - powiedział i objął go jedną ręką za talię. Przez przypadek podwinęła mu się koszulka i Dean dotykał jego skóry. Starał się nie zwracać na to uwagi.

— Zaczekaj - rzucił Castiel po przepłynięciu połowy odległości dzielącej ich od brzegu.

— O co chodzi?

Spojrzał na Casa, który intensywnie się w niego wpatrywał. Dokładnie tak samo, jak wtedy, gdy leżeli pod gwiazdami. Chociaż teraz bardziej to odczuwał, ponieważ dzieliło ich zaledwie kilka centymetrów.

— Znalazłem Gwiazdozbiór Andromedy. Tutaj - odpowiedział i dotknął policzka Deana, po czym zaczął przesuwać palec po lewej części jego twarzy. - Albo mi się wydaje, albo masz więcej piegów.

— To przez słońce.

— Więc muszę z tobą spędzać więcej czasu na słońcu.

— Czyżbyś proponował kolejne lekcje pływania? - Dean uśmiechnął się.

— Nie wiem. Może.

Winchester był bardziej niż zadowolony. To znaczyło więcej obejmowania Casa. Więcej jego bliskości. Więcej jego ciepła. W tej właśnie chwili, Dean zorientował się, jakie dokładnie uczucia wzbudzał w nim Castiel. I postanowił ich nie odrzucać.  

----------------------------------------------------------------------------------

Continue Reading

You'll Also Like

4.7K 409 28
Znika najmłodsza siostra ze znanego rodzeństwa Barboleta da Silva. Gdy policja rozkłada ręce w sprawie, jeden z jej braci decyduje się zgłosić o pomo...
763 60 9
Jann, ukochana gwiazda, otoczony podziwem i uwielbieniem. Ale pod tym blaskiem, co tak naprawdę kryje się w jego wnętrzu? Chłopak, który z marzeń zbu...
5.5K 266 48
To moja własna wymyślona historyjka, którą sama wymyśliłam. Opowiada o dziewczynie o imieniu Hailie Monet, która ma pięciu starszych od siebie braci...
7.3K 804 34
Sophie życie z pozoru mogłoby się wydawać idealne. Młoda dziennikarka, która ma zaplanowane całe życie ze swoim narzeczonym. Jej praca, mieszkanie, a...