All Dogs Go To Heaven ✔

By fergusc

10.9K 964 602

Dean Winchester, wschodząca gwiazda FBI od kilku lat przygarnia bezpańskie psy znalezione na drodze, dając im... More

The Sound Of Thunder
Kissed By Ice
The Winds Of Winter
Colors Of The Wind
A Dream Of Spring
We Happy Few
The Purest Tear Of All
A Place Called Home

A Star In His Eye

1.8K 118 96
By fergusc

Obudził go słodki zapach smażącego się ciasta zmieszany z wonią świeżych owoców. Przez dłuższy moment leżał w łóżku, delektując się przyjemnym aromatem i zastanawiając się, co jego współlokator znowu wymyślił. Ciasto i woń owoców... nietrudno było się domyślić, co będą jedli na śniadanie. Uśmiechnął się, ponieważ wcześniej nie mógł sobie pozwolić na takie luksusy jak porządne, domowe śniadanie, a teraz dzięki Castielowi i jego zamiłowaniu do programów kulinarnych, codziennie jadł wartościowe posiłki.

Od sześciu tygodni Dean Winchester budził się niemal dzień w dzień otoczony przyjemnymi zapachami dochodzącymi z kuchni. Od sześciu tygodni zasypiał w łóżku, bez nękającego go burczącego brzucha, który przypominał mu o niskiej jakości śmieciowego jedzenia, którym zawsze napychał żołądek. Nie licząc pojawiających się od czasu do czasu koszmarów z udziałem swojego ostatniego sukcesu zawodowego, jego sen oraz samopoczucie wyraźnie uległy sporej, pozytywnej zmianie.

Od tych sześciu tygodni jego życie zmieniło się bardziej niż by się tego mógł spodziewać, nie tylko w kwestii odżywiania się. Dean w końcu znalazł w swoim życiu punkt stabilności. Coś, czego w każdej chwili mógł się złapać, aby odzyskać wewnętrzny spokój. Do tej pory tą rolę pełniły wszystkie znalezione psiaki oraz nieustanna praca i na początku to w zupełności wystarczało, ale będąc szczerym, od jakiegoś czasu chciał czegoś więcej. Dean wstawał do pracy i wracał z pracy, w międzyczasie odwiedzał Sammy'ego i kupował psią karmę. Po kilku latach takiego trybu życia, należało mu się coś nowego, jakaś porządna zmiana, która w dużym stopniu wpłynęłaby na szarą codzienność.

Los zesłał mu Castiela w momencie, który nie mógł być już bardziej odpowiedni. Pojawienie się mężczyzny idealnie współgrało z awansem zawodowym. Dzięki rozwiązanemu śledztwu z Żółtookim Demonem w roli głównej, szef agencji, Bobby Singer, dał mu większy dostęp do pracy w terenie. Zmieniło się jego życie zawodowe jak i prywatne. I jak na razie, zmiana ta wychodziła wszystkim na dobre. Widać to było w ich relacji.

Dean nie potrafił wyrzucić z głowy myśli dotyczących tajemniczego bruneta, który pojawił się nie wiadomo skąd, jednak bardziej interesowało go kim on był teraz, a nie kim był wcześniej. Prawdę mówiąc, już po tygodniu przestała go interesować baza osób zaginionych i z tego co zauważył, Castiela również. Od feralnego, deszczowego piątku, niebieskooki bardzo się przed nim otworzył. Oczywiście nadal nie pamiętał kim był, więc nie było rzeczy, którą mógł o sobie powiedzieć, ale za to dużo rozmawiał o tym, jak się czuł. Dzięki temu otworzyła się brama, przez którą Winchester mógł przejść i stać się jedynym, prawdziwym wspomnieniem, które brunet mógł pamiętać. Wspomnieniem, które nadal trwa.

Czasami Dean czuł się bardzo dziwnie i nieswojo ze świadomością, że jest jedyną osobą, z którą Castiel ma jakikolwiek kontakt. Co prawda od czasu do czasu wpadał Sam, ale ten na początku miał wobec niego podejrzenia, których przed nim nie ukrywał, przez co Castiel nie czuł się przy nim komfortowo. To wszystko sprawiło, że nad Deanem pojawiła się pewna odpowiedzialność. Odpowiedzialność za innego, całkowicie obcego człowieka, którego z każdym dniem wszyscy, włącznie z nim samym, poznawali coraz bardziej.

Dean ociężale podniósł się z łóżka i starł z twarzy ostatnie oznaki zaspania. Zdawał sobie sprawę, że najpierw powinien wziąć prysznic, ale zapach dobiegający z kuchni był zbyt kuszący, aby dłużej czekać. Parsknął cicho, ponieważ w tej sytuacji wyglądał jak typowa postać z kreskówki, która lewitowała do przodu, podążając za niesamowicie przyjemnym zapachem.

Po chwili znalazł się w kuchni i swój wzrok zawiesił na krzątającej się po całym pomieszczeniu sylwetce Castiela. Miał na sobie jedynie czarne dresy, które od niedawna stały się jego ulubionym elementem garderoby, a biały bandaż zawiązany wokół klatki piersiowej sprawiał, że koszulki stały się dla niego zbędne. Blondyn zorientował się, że minęła odpowiednia ilość czasu, aby rany całkowicie się zagoiły i postanowił, że po śniadaniu się nimi zajmie.

Castiel stał tyłem do niego i kroił w kostkę jabłka oraz truskawki leżące na kuchennym blacie. Dean stał w progu, nie wydając z siebie żadnego dźwięku, przez co brunet nie zdawał sobie sprawy, że był obserwowany. Pokrojone owoce ułożył na usmażonych już naleśnikach i podszedł do szafki. Sięgnął po cukier puder, który znajdował się na najwyższej półce, ale niestety jego wzrost nie pozwolił mu go chwycić. Winchester nadal stał i z całych sił próbował nie wybuchnąć gromkim śmiechem; obraz Castiela stojącego na palcach był dla niego zabawny i w pewien sposób uroczy. Ale tego drugiego nigdy by nie przyznał na głos. Widząc dalsze zmagania Casa, które dla niego wcale nie były śmieszne, postanowił wkroczyć do akcji.

— Może potrzebujesz pomocy? - Dean szepnął mu do ucha. Castiel zupełnie się tego nie spodziewał i podskoczył w miejscu. Natychmiast się obrócił i pierwsze co zrobił, to przewrócił oczami na widok Winchestera.

— Dzień dobry, Dean - odpowiedział, próbując ukryć zażenowanie. - Jak długo tu jesteś?

— Wystarczająco długo, żeby stwierdzić, że potrzebujesz pomocy. - Usta Deana rozciągnęły się w szerokim uśmiechu. Dean powoli sięgnął ręką do szafki i bez problemu chwycił potrzebny składnik. Ich różnica wzrostu nie była duża; Dean był wyższy tylko o kilka centymetrów, których na pierwszy rzut okna nie było widać. Ukazywały się one tylko w takich sytuacjach jak ta, przez co Castiel czuł się trochę zawstydzony.

Po raz pierwszy stanęli tak blisko siebie. Dean przyglądał się Castielowi, a dokładnie każdemu detalowi jego doskonałej twarzy. Największą uwagę zawsze zwracał na kolor tęczówek, którego nie dało się opisać w żaden sposób, ponieważ zawsze brakowałoby odpowiednich słów. Gdy po raz pierwszy im się przyjrzał, porównał je do błękitnego, spokojnego morza, na którym fale mieniły się w czystym, nieskazitelnym świetle promienie słonecznych. Spoglądał na niego lekko z góry i pochłaniał wzrokiem każdy fragment ciała. Dopiero po kilku sekundach zdał sobie sprawę z tego co robił i gwałtownie odsunął się na kilka kroków.

— Dziesięć minut temu obudził mnie zapach twoich wypieków - dodał i przekazał mu paczkę z cukrem pudrem.

— Och. Nie chciałem cię teraz budzić. - Na twarzy Casa pojawił się nieśmiały uśmiech.

— I chciałeś wszystko zjeść samemu?

— Nie. Chciałem ci to wszystko zapakować do pracy, ale teraz zjemy je razem. Prawda? - Dean uśmiechnął się w odpowiedzi. Czasami był pod wrażeniem, że tak łatwo dał się poznać. Brunet posypał obie porcje słodkim pudrem i razem z Deanem usiedli przy stole.

— Cas, zaczynasz mnie rozpieszczać z tym jedzeniem. Obiady, kolacje, śniadania, ciasta i teraz naleśniki - powiedział Dean z ustami pełnymi truskawek. - Czy ty chcesz mnie roztyć?

— O nie, poznałeś mój nikczemny plan. Będę cię karmił samymi dobrymi i kalorycznymi rzeczami, dopóki nie będziesz tak gruby, że nie będziesz mógł się ruszać. I wtedy cały dzień będziesz w domu ze mną i psami. I może w końcu obejrzymy razem Grę o Tron, o której tak cały czas mówisz.

— Brzmi kusząco - odparł. - Ale pierwsze trzy sezony obejrzysz samemu, bo nie będę w stanie znowu patrzyć na tą małą blond gnidę.

— Kogo?

— Wyobraź sobie najgorszego, najpodlejszego i najbardziej nieznośnego sukinsyna jaki tylko może istnieć. On jest jeszcze gorszy. Dla niego rozrywką jest obserwowanie jak inni cierpią, woli zabijać kobiety z kuszy niż uprawiać z nimi seks i jest totalną ciotą, chowającą się za spódnicą mamusi. Do tego zasiada na Żelaznym Tronie. Joffrey jest najgorszą postacią fikcyjną w historii seriali telewizyjnych.

— Chyba mnie teraz zniechęciłeś - odpowiedział Castiel i polał swoją porcję naleśników sosem czekoladowym. Gestem zapytał się Winchestera czy ten również chce czekolady, ale blondyn był zbyt poruszony, żeby jeść.

— Nie, nie, nie. Nie o to mi chodziło. Joffrey w końcu dostanie to na co zasłużył. A poza tym, jest taki jeden facet, Jon Snow. Mówię ci, dla niego warto obejrzeć wszystkie sześćdziesiąt siedem odcinków.

— Więc oglądasz cały serial tylko dla jednej męskiej postaci? - Brwi Castiela uniosły się w górę, a uśmiech nie schodził z twarzy.

— Co? Nie... Oczywiście że nie. - Dean zaczynał się jąkać i swoje zmieszanie próbował ukryć poprzez napchanie jedzenia do ust. - Znaczy tak, on jest zajebistym wojownikiem, a to co zrobił z Ramsey'em było pierwszorzędne. I tyle. - Spojrzał na twarz Castiela i zobaczył, że niebieskooki się z niego śmiał. Miał ochotę kopnąć samego siebie w dupę za tą całą jego paplaninę. - No i są smoki. Nie można zapomnieć o smokach.

— Okej, teraz mnie przekonałeś.

Dean schylił się i dał kawałek suchego ciasta Jaggerowi, który stał przy nogach. Jak zwykle nie mógł oprzeć się temu szczenięcemu spojrzeniu. Widząc, że jeden z czworonogów dostaje jedzenie, po chwili przy stole pojawiła się pozostała czwórka. Oboje z brunetem podzielili się z nimi posiłkiem.

— Jeszcze dzisiaj obejrzę pierwszy odcinek - dodał.

— Trzymam cię za słowo.

Dean przełknął ostatni kawałek śniadania i widząc, że Cas również skończył, zaczął zbierać brudne naczynia.

— Dean, zostaw to - rzucił Cas w stronę blondyna, ale ten go zignorował. - Ja pozmywam, ty musisz się szykować do pracy.

— Mam jeszcze dużo czasu.

— Nie. - Castiel stanął tuż przed nim i położył dłoń na klatce piersiowej Deana, chcąc go powstrzymać od jednej z najgorszych domowych czynności, jaką było zmywanie naczyń. - Ja się tym zajmę. Chociaż w taki sposób będziesz miał ze mnie jakiś pożytek.

— Cas, rozmawialiśmy już o tym...

— Wiem, ale nadal czuje się ciężarem. - Brunet dalej trzymał swoją dłoń na jego ciele. Winchester najchętniej jeszcze bardziej by się przybliżył, ale zdołał zignorować tą pokusę.

— Okej, okej - zgodził się i odsunął, zostawiając talerze na kuchennym blacie. - Niech ci będzie. Ale przed wyjściem pokażesz mi swoje plecy, jasne? Nie przyjmuje żadnych sprzeciwów.

Dean szybkim krokiem poszedł do łazienki. Wziął kilkuminutowy prysznic, po czym przez chwilę zastanawiał się czy się ogolić. Zarost zakrywał mu prawie całą buzię, ale jeszcze nie był denerwujący ani w niczym nie przeszkadzał. Postanowił zostawić twarz w spokoju. Za to definitywnie musiał coś zrobić z chaosem na głowie. Każdy włos sterczał mu w inną stronę i tym razem, dzięki różnym kosmetykom, uporał się z tym w kilka chwil. Gdy doprowadził swoje ciało do porządku, ubrał najzwyklejszą, białą koszulę, czarny garnitur i dobrał to tego granatowy krawat w jasne paski. Wyglądał jak typowy agent federalny.

Gdy wrócił do salonu, Castiel siedział na kanapie, a na stoliku położony był kojący balsam oraz nowe, czyste bandaże. Usiadł przy nim i pozbył się zużytego opatrunku. W ciągu tych sześciu tygodni również szramy na plecach Castiela prawie całkowicie się zagoiły. Zostały jedynie dwie blade linie wzdłuż kręgosłupa, a rana na gardle zniknęła już kilka dni temu, nie pozostawiając po sobie prawie żadnego śladu. Dean delikatnie dotknął skóry niebieskookiego tuż obok prawej blizny w celu sprawdzenia, czy nadal wywołuje u niego ból, i powoli przesunął opuszki palców w dół pleców. Castiel zadrżał przez ten gest i momentalnie na jego ciele pojawiła się gęsia skórka.

— Wygląda to o wiele lepiej niż przedtem - poinformował Casa. - Chyba już nie będziesz potrzebował bandaży.

— Nareszcie. Nie masz pojęcia, jakie to było niewygodne w nocy.

Dean wziął leżący na stole balsam i najszybciej jak się tylko dało wtarł łagodzącą substancję w miejsce blizn. Nieprzyjemny, chemiczny zapach maści uderzył w jego nozdrza, ale w ciągu tego długiego czasu zdążył się do niego przyzwyczaić, tak, że teraz nawet nie marszczył nosa.

— Dean? - zapytał Cas. - Czy mógłbyś pożyczyć mi jakąś koszulkę?

— Jasne, możesz sobie wziąć co tylko zechcesz. Są w komodzie, na samym dole. A jeśli będziesz chciał czegoś bardziej oficjalnego to wszystkie moje koszule wiszą w szafie. Tylko nie bierz białych i tej ciemnoniebieskiej, potrzebuję ich do pracy.

— Dziękuje - odparł i odwrócił się do Winchestera przodem. Przez chwilę patrzyli na siebie w ciszy. Ich "moment" został przerwany przez dzwoniący telefon. Winchester przewrócił oczami i najchętniej odrzuciłby połączenie, ale wyświetlający się napis "Bobby" przekonał go, aby odebrał. Rzucił Castielowi przepraszające spojrzenie, chociaż tak naprawdę nie miał za co przepraszać, i przesunął palcem po ekranie przy ikonce ze słuchawką.

— Mamy kolejnego psychopatę, Wellington, Kansas. Rusz dupę, widzimy się za trzy godziny - usłyszał głos Bobby'ego jeszcze zanim przyłożył telefon do ucha.

— Co się stało?

— Lepiej będzie jak to zobaczysz na własne oczy.

Bobby Singer rozłączył się, nie czekając na odpowiedź Deana. Musiało się wydarzyć coś specyficznego, gdyż nie chciał wytłumaczyć o co chodziło. Gdyby to było zwykłe morderstwo od razu powiedziałby o stanie ofiary i potencjalnych podejrzanych, lecz tego nie zrobił, co tylko utwierdziło go w swojej teorii. Winchester zaczął się przygotowywać psychicznie na czekające go śledztwo. Schował komórkę do kieszeni i ruszył w stronę wyjścia.

— Dzwonił Bobby, prawdopodobnie znaleźli jakieś zwłoki - rzucił przez ramię, zakładając marynarkę i zgarniając z szafki legitymację. - Możliwe, że dzisiaj nie wrócę. - dodał po zobaczeniu twarzy Castiela, na której obecne było zdziwienie i coś w rodzaju troski. Upewnił się, że za paskiem spodni znajduje się jego ukochany colt i wyszedł na zewnątrz.

— Uważaj na siebie! - zawołał Castiel, stojąc w drzwiach, gdy Dean siedział już na miejscu kierowcy w Impali. 

~ • ~

Wellington znajdowało się niecałe cztery godziny drogi z Lebanon, dlatego wyruszył od razu. Bobby nie był cierpliwym facetem i najbardziej ze wszystkich rzeczy nienawidził spóźniania się. Dean kochał go tak jak własnego ojca, ale czasami nie dało się z nim wytrzymać, właśnie przez takie małe szczegóły, które niekiedy doprowadzały innych do szału. Miał trzy godziny, żeby pokonać trasę, która zwykle zajmowała cztery godziny, więc był pewien, że dostanie przynajmniej jeden mandat za zbyt szybką jazdę, ale zbytnio się tym nie przejmował, gdyż to nie on będzie płacił. Gdy przejechał już pół stanu Kansas, postanowił zadzwonić do Bobby'ego, aby dowiedzieć się gdzie dokładnie znajdowało się miejsce zbrodni. Szef FBI odebrał za drugim razem i skierował Deana do lasu położonego na południowy zachód od miasta. Pomimo pytań Winchestera, ten nie chciał nic więcej powiedzieć, żadnych konkretów, a z tonu głosu można było wywnioskować, że sprawa nie była błaha, wręcz przeciwnie, delikatna i trudna. Przez resztę drogi Dean wymyślał różne teorie i fantazje na ten temat, chociaż jego myśli i tak uciekały do ostatniej dużej sprawy, w której brał udział. Po Żółtookim Demonie z Lawrence myślał, że już nic tego nie pobije, że już nikt nie okaże się gorszym zwyrodnialcem od Azazela, który mordował niewinne rodziny, którego zastrzelił i przez którego w prawie każdą noc odwiedzały go koszmary. Jeszcze nie wiedział, jak bardzo się mylił.

Na miejscu ogrodzonym żółtą taśmą z czarnym napisem "CRIME SCENE DO NOT CROSS" znajdowała się cała ekipa z laboratorium, technicy z biura oraz lokalna policja. Wszyscy w biegu przechodzili z jednego miejsca w drugie i na początku Dean nic nie zauważył. Dopiero kiedy przekroczył taśmę, pokazując jednemu z policjantowi odznakę, zorientował się, że prawie wszyscy ustawieni są wokół jakiegoś podestu wyłożonego przeróżnymi kwiatami.

Obraz, który przed nim widniał, zapamięta do końca swojego życia. Był on jednocześnie przerażający i intrygujący. Ale też piękny, niczym dzieło sztuki.

Podest okazał się być najzwyklejszą, drewnianą trumną, z wyrzeźbionymi zdobieniami w kształcie liści i pnączy. Wokół niej wyłożonych było mnóstwo przeróżnych kwiatów, począwszy od czerwonych róż, a kończąc na roślinach wyglądających jakby pochodziły z egzotycznych lasów i mających jedynie nazwę po łacinie. Lecz to co znajdywało się w środku trumny robiło największe wrażenie. Dziewczyna leżąca wśród egzotycznych kwiatów wydawała się nie być prawdziwa. Była niesamowicie blada, miała czarne, długie i faliste włosy, które były idealnie wystylizowane i ułożone, nie miała na sobie makijażu, jedynie dużą uwagę przykuwały nadzwyczaj czerwone usta. Wyglądała bardzo młodo, na pewno nie miała dwudziestu lat. Nie miała na sobie żadnych ubrań, a jej miejsce intymne zostało zakryte bukietem składającym się z czerwonych róż. Wszystko wyglądało bardzo zmysłowo, a nawet pięknie, ale jedna rzecz sprawiała, że nawet Deana przeszły ciarki po plecach. Jej klatka piersiowa i brzuch zostały przecięte i otwarte. Widać było jej wnętrze, które było puste. Wszystkie organy wewnętrzne, w tym serce i płuca, zostały wyjęte.

Dean stał i przyglądał się przerażającemu obrazowi przez kilka minut. Nie mógł sobie wyobrazić jak ktoś mógł być zdolny do zrobienia czegoś takiego. Jak ktoś mógł przeobrazić morderstwo w sztukę. Był tak pochłonięty znajdującym się przed nim widokiem dziewczyny, że nie zauważył podchodzącego Singera.

— Alex Jones, piętnaście lat, pochodziła z Sioux Falls w Południowej Dakocie - powiedział Bobby, zwracając tym uwagę Winchestera. - Leży tu nie dłużej niż dwadzieścia cztery godziny, znalazł ją tutejszy fan joggingu, niecałe pięć godzin temu. Jak już pewnie zauważyłeś, większość organów wewnętrznych zostało usuniętych. Podejrzewam, że chodzi o nielegalny handel organami. Tylko nie rozumiem po co ta cała szopka z kwiatkami.

— Handel organami? Nie, to by było zbyt proste - odpowiedział Dean, nie spuszczając wzroku z ciała dziewczyny. - Nie sądzę, żeby autor tej zbrodni miał z tego jakieś korzyści, a jak już to tylko zaspokojenie swoich chorych pragnień.

— Tak sądzisz?

— Wystarczy tylko na to spojrzeć. To nie jest brutalne morderstwo, zwykłe odebranie życia. - Dean przełknął ślinę, zastanawiając się czy mówić na głos to co myśli. - To sztuka. Chora, przerażająca, szokująca sztuka. Te kwiaty, piękno młodej dziewczyny, jedno chirurgiczne nacięcie, wszystko to jest dziełem. Oczywiście dla autora.

Bobby spojrzał na niego z początku spod byka, nie zgadzając się z jego słowami, ale najwidoczniej ugryzł się w język i wysłuchał go do końca. To co powiedział Dean, mogło mieć sens.

Winchester nadal stał w tym samym miejscu szukając jakiś śladów, czegoś co mogłoby być podpisem twórcy. Po chwili podbiegł do nich zwykły policjant, na którego twarzy malował się strach zmieszany z szokiem. Wyglądał jakby przed chwilą zobaczył ducha i przed nim uciekał, co tłumaczyłoby jego zadyszkę.

— Znaleźliśmy więcej... - nie potrafił się wysłowić przez ciągłe dyszenie. - ...ciał.

Bobby i Dean spojrzeli na siebie, po czym bez słów ruszyli za zmachanym policjantem. Szli w głąb lasu, wydeptaną przez zwierzęta ścieżką przez dziesięć minut, po czym ich oczom ukazało się coś, czego nie można opisać słowami. Przymiotniki takie jak makabryczne, przeraźliwe, przerażające, szokujące, okropne, straszne, wstrząsające, drastyczne nie były wystarczające, aby opisać zbrodnię. Zanim pojawili się eksperci, aby zabezpieczyć miejsce oraz znaleźć wszelkie ślady i poszlaki, Dean bardzo dokładnie się temu przyjrzał, pomimo, że chciał jak najszybciej odwrócić wzrok i nigdy więcej na to nie patrzeć.

Przy zwalonym pniu drzewa ułożonych było siedem ciał niemowlaków. Nie mogły mieć więcej niż jeden rok. Każde z nich miało skręcony kark, ponieważ były ułożone w nienaturalnych pozycjach. I przy każdym z nich znajdował się ludzki organ. Serce, dwa płuca, dwie nerki, wątroba oraz żołądek. Brakujące narządy nastoletniej dziewczyny. W tym przypadku zamiast kwiatów, wokół znajdowała się duża ilość małych, czarnych kamieni, które bez problemu można by zmieścić w ręce.

— Królewna Śnieżka - powiedział Dean.

— Co?

— Królewna Śnieżka. Las. Młoda dziewczyna o jasnej cerze z ciemnymi włosami i czerwonymi ustami. Siedem krasnoludków. A w tym przypadku... niemowląt.

Winchesterowi od razu się to skojarzyło z bajką Disney'a. Chciał podpisu autora i go dostał, chociaż nie o to do końca mu chodziło. Po chwili na miejscu pojawili się technicy i zaczęli rozwijać żółtą taśmę. Eksperci robili zdjęcia. Dean nie mógł na to dłużej patrzyć, odwrócił się i udał w kierunku, z którego przyszedł. Zaraz za nim szedł Bobby.

— Szukamy psychopaty z obsesją na punkcie bajek, a co za tym idzie, również dzieci. Musimy jak najszybciej go znaleźć - wywnioskował Singer. - Dean, pojedziesz do Sioux Falls i porozmawiasz z jej rodziną. Powinni się dowiedzieć tego osobiście, nie przez telefon. Przy okazji zbierzesz od nich zeznania. Nie wiemy, czy sama tu przyjechała, czy morderca ją tu przywiózł.

— Myślisz, że ofiara znała sprawcę?

— Wątpię, ale musimy sprawdzić wszystkie możliwości.

— Sioux Falls? To siedem godzin w jedną stronę - rzekł Dean. - Jesteś pewien, że nie chcesz mojej pomocy w ustaleniu profilu?

— Wiem jak bardzo nie lubisz rozmawiać z rodzinami ofiar, ale teraz nie masz wyjścia. Sprawa jest zbyt poważna, a poza tym, mam do wyboru ciebie lub Gartha - odpowiedział Bobby. - Oboje wiemy jaki jest Garth.

— Nadal nie mogę zrozumieć jakim cudem zdał wszystkie testy i dostał ten przeklęty tytuł specjalnego agenta. - Dean zatrzymał się przy Impali i ostatni raz spojrzał na swojego szefa. - Okej, pojadę.

— Widzimy się jutro w laboratorium - dodał i wrzucił do samochodu papierową teczkę zawierającą informacje na temat dziewczyny. Winchester odpalił silnik. - I nie rób niczego głupiego. Jeżeli znajdziesz coś podejrzanego, najpierw dzwonisz do mnie, potem działasz. Jasne?

Dean w odpowiedzi wywrócił oczami. Od kilku tygodni słyszał ten tekst prawie codziennie. Trzasnął drzwiami i ruszył w drogę. Do Sioux Falls jechało się ponad siedem godzin, więc dzisiejszą noc będzie musiał spędzić w tanim, brudnym motelu. Nigdy mu to bardzo nie przeszkadzało, jednak teraz wolałby usnąć we własnym, wygodnym i ciepłym łóżku, ze świadomością, że Castiel jest zaledwie po drugiej stronie ściany. Przypomniawszy sobie o mężczyźnie, Dean stojąc na czerwonym świetle wyjął z kieszeni komórkę i wysłał mu krótkiego smsa.

"Hej Cas, niestety nie dam rady dzisiaj wrócić. Nie martw się, to tylko rutynowe procedury. Zobaczymy się jutro i wtedy streścisz mi przynajmniej jeden odcinek Gry o Tron. Jasne?"

Nie czekał na odpowiedź, wiedział, że Cas zrobiłby wszystko o co zostałby poproszony, dlatego dawał mu jedynie takie zajęcia, które pozwolą mu wpasować się w życie.

Winchester ponownie skupił się na drodze. Tak jak zawsze, jechał słuchając klasycznych rockowych utworów, które pokochał dzięki swojemu ojcu. W międzyczasie zastanawiał się, co miał powiedzieć rodzinie zmarłej. Byłoby o wiele łatwiej, gdyby to było zwykłe morderstwo, bez żadnych dodatkowych "ozdobników" i gdyby dziewczyna nie była aż tak młoda. Nawet nie chciał wiedzieć, co poczuje jej matka stojąc nad martwym, zbezczeszczonym i zimnym ciałem swojej córki. Może jedynej córki. A już z pewnością nie chciał myśleć o znalezionych niemowlakach i ich rodzicach, którzy w tej chwili przechodzili piekło, nie wiedząc co się stało z ich malutkimi, a przede wszystkim niewinnymi pociechami.

Gdy słońce powoli zbliżało się do linii horyzontu, Dean znajdował się na obrzeżach miasta. Zatrzymał Chevroleta na poboczu, po czym sięgnął po brązową, papierową teczkę, zawierającą podstawowe informacje na temat nastolatki. Przejrzał dokładnie wszystkie kartki, chcąc dowiedzieć się z kim będzie rozmawiał. Alex Jones, piętnaście lat, zamieszkała w Sioux Falls, opiekunem prawnym była Jody Mills, przysposobiona w wieku pięciu lat, biologiczni rodzice zmarli w wypadku samochodowym, nigdy nie była notowana. Na pierwszy rzut oka wydawała się być zwykłą, przeciętną nastolatką, która miała niezwykle ogromnego pecha. Chociaż słowo "pech" było zbyt słabym i raczej nieodpowiednim określeniem tego, co ją spotkało.

Dean przeczytał adres zamieszkania i pół godziny później zaparkował samochód pod odpowiednim domem. Dzielnica, w której się znajdował wyglądała jak typowe osiedle z amerykańskich filmów, w którym każdy dom był niemal identyczny, trawa była idealnie przystrzyżona, a w ogrodzie powystawiane były porcelanowe figurki krasnali i zwierząt. Przeszedł przez pole plastikowych, różowych flamingów, wyciągnął z kieszeni marynarki legitymację i zapukał do drzwi. Otworzyły się po kilkunastu sekundach i stanęła w nich kobieta w średnim wieku, z krótkimi, oklapniętymi włosami i zaczerwienionymi zapewne od płaczu oczami. Od razu było widać zmartwienie i smutek wymalowane na twarzy.

— Jody Mills? - kobieta kiwnęła głową. - Agent specjalny Winchester, FBI. Możemy porozmawiać? - oznajmił po czym pokazał swoją odznakę. Jody zerknęła na dokument i uchyliła drzwi na tyle, żeby Dean mógł wejść do środka.

— Chodzi o Alex, prawda? Znaleźliście ją? Gdzie ona jest?

— Tak, jestem tu z powodu pańskiej córki. Ale niestety, nie mam dobrych wieści. - Dean przystanął w salonie i obserwował jak Mills usiadła na kanapie. Chyba domyślała się tego, co zaraz usłyszy. W tym momencie Dean bardzo chciał stąd wyjść i nie mówić jej niczego, ale niestety musiał to zrobić, musiał wykonać swoją pracę. - Dzisiaj rano znaleziono ciało Alex w lesie, w Wellington, stanie Kansas. Bardzo mi przykro.

Winchester spodziewał się wybuchu płaczu, krzyków lub chociaż kilku łez, ale zamiast tego kobieta po prostu siedziała z nieobecnym wzrokiem zawieszonym gdzieś w powietrzu. Nie wydała z siebie żadnego dźwięku i przez dłuższą chwilę znajdowali się w kompletnej ciszy. Dean nie wiedział czy powinien mówić dalej, czy czekać na jakąś reakcję.

— Pani Mills? - próbował zwrócić jej uwagę, ale ona nadal na niego patrzyła, nawet nie mrugała. Chciał zapytać się czy wszystko w porządku, ale w ostatniej chwili się powstrzymał. Właśnie dowiedziała się, że jej adoptowana córka nie żyje, oczywiście, że nic nie było w porządku.

— Kto ją zabił?

— Obawiam się, że jeszcze nie wiemy kto jest sprawcą - odpowiedział Dean specjalnie omijając część o podejrzeniach, że dziewczyna padła ofiarą kolejnego seryjnego mordercy. Mógł ją poinformować o śmierci, ale definitywnie nie chciał wspominać o tym, w jakich okolicznościach została znaleziona. - Nie wyobrażam sobie jak w tej chwili musi się pani czuć, ale niestety będę musiał zadać kilka pytań, które pomogą nam ustalić pewne rzeczy.

Na twarzy Jody w końcu pojawiły się jakieś emocje. Do oczu napłynęły łzy, a dolna warga zaczęła drgać. Skinęła głową w odpowiedzi, po czym spuściła ją w dół i otarła dłonią słony płyn, który zaczął spływać po jej policzkach.

— Zaginięcie córki zgłosiła pani wczoraj, tak? - Kobieta pokiwała potwierdzająco głową. - Co się wtedy stało?

— My... um... - zaczęła, ale przez chęć płaczu nie potrafiła się wysłowić. Dean nie naciskał, widząc w jakim jest stanie. Dał jej chwilę, w trakcie której zdołała się uspokoić na tyle, aby odpowiedzieć na pytania. - Pokłóciłyśmy się zaraz po tym jak wróciła ze szkoły. Już nawet nie pamiętam o co, pewnie o jakąś głupotę. Alex... Alex wybiegła, trzaskając drzwiami. I już nie wróciła. I nie wróci. - Przy ostatnim zdaniu głos jej się załamał.

— Czy miała jakiś wrogów?

— Co? - To pytanie wyraźnie ją zaskoczyło.

— Czy z kimś się ostatnio pokłóciła? Zerwała z chłopakiem? Ktoś życzył jej źle?

— Ona miała piętnaście lat! Była jeszcze dzieckiem, to nie możliwe, żeby miała wrogów! - Jody uniosła się, ale po chwili odzyskała panowanie nad sobą. - Miała dużo przyjaciół. Z nikim nie wdawała się w konflikty ani żadne sprzeczki. Wszyscy ją lubili.

— Rozumiem. A czy miała jakiś przyjaciół w Kansas?

— Z tego co wiem, to nie. Ale na pewno nigdy tam nie była.

Dean przez chwilę nie odzywał się. Jak na razie ta rozmowa nie przyniosła niczego pożytecznego. Postanowił zadać jeszcze dwa pytania. Wcześniej nie myślał nad nimi, ale ze względu na dzisiejsze nawyki nastolatków, przyszedł mu do głowy pewien pomysł.

— Czy Alex rozmawiała z kimś przez internet? Mam na myśli relacje tylko online, zero kontaktu w rzeczywistości.

— Nigdy nie wspominała o czymś takim. Wątpię, żeby utrzymywała znajomość na portalach społecznościowych czy innych czatach, nie wiem, nie znam się na tym.

— Czy mógłbym zobaczyć jej komputer?

Jody po raz kolejny otarła łzy z twarzy i wstała. Szybko przeszła do innego pokoju i po chwili wróciła z białym laptopem, obklejonym różnymi naklejkami. Podała urządzenie Deanowi.

— Chcę ją zobaczyć - powiedziała po krótkiej chwili ciszy. Winchester nie mógł zobaczyć jej twarzy, ponieważ stała tyłem do niego, ale był pewien, że oprócz smutku widnieje na niej złość oraz poczucie winy.

— Ciało Alex stanowi dowód do czasu zakończenia śledztwa. - Dean próbował wyjaśnić jej całą procedurę związaną z postępowaniem przy morderstwie, ale Jody nie dawała mu na to szansy.

— Jestem jej opiekunem prawnym i mam prawo ją zobaczyć.

— Rozumiem, ale...

— Nie sądzę. - Głos Mills załamał się. - Jestem jej matką. Trzy dni temu moja córka wyszła z domu i przez te trzy dni nie mogłam spać, ponieważ wyobrażałam sobie najgorsze scenariusze, ale pomimo tego nadal miałam nadzieję, że moja dziewczynka wróci cała i zdrowa. Teraz pan tu przyszedł i potwierdził coś, czego najbardziej się obawiałam. - To był właśnie moment, którego Dean najbardziej nie lubił i który najbardziej go stresował. - Nawet nie miałam szansy się z nią pożegnać.

— Przykro mi, ale panują tu bardzo rygorystyczne zasady, których niestety nie mogę naruszyć. Do czasu zakończenia procesu mam związane ręce w tej sprawie.

Dean w końcu wytłumaczył jej bardzo dokładnie procedurę związaną z morderstwem. Namówił ją również, aby nigdzie dzisiaj już nie jechała, ponieważ będąc w takich emocjach mogłaby spowodować wypadek. Blondyn zabrał ze sobą laptopa i wychodząc, jeszcze raz wyraził swoją skruchę i współczucie, powtarzając słowa "bardzo mi przykro". Kiedy siedział już w swoim aucie, przez dłuższą chwilę zastanawiał się czy jechać do motelu i próbować przespać chociaż kilka godzin, czy od razu udać się do laboratorium. Rzucił okiem na urządzenie, w którym mógłby się znajdować jakiś ważny trop i w tym momencie ciekawość wygrała. Ruszył w stronę centrum miasta, po drodze zahaczając o knajpkę z chińskim żarciem. Zamówił zestaw na wynos i zatrzymał się przy pierwszym lepszym motelu.

Natrafił na w miarę czysty pokój. Nawet nie przyglądał się co gdzie się znajdowało, tylko od razu zamknął drzwi, włożył pistolet pod poduszkę, rzucił torbę z jedzeniem na łóżko i po chwili sam na nim usiadł. Wyjął z kieszeni komórkę i zobaczył, że ma dwie nieodczytane wiadomości od Casa. "Wiesz przecież, że zawsze się martwię. Tak czy inaczej, powodzenia Dean", a kilka godzin później dostał jeszcze jednego; "Rany, nie przesadzałeś, kiedy mówiłeś o tym Joffrey'u". Winchester uśmiechnął się pod nosem. Bardzo chciał z nim teraz porozmawiać, ale powoli zaczynał czuć zmęczenie spowodowane kilkugodzinną jazdą, a postanowił jeszcze przejrzeć zawartość laptopa.

Włączył komputer, który na szczęście nie był zabezpieczony hasłem i najpierw zaczął od przejrzenia historii wyszukiwarki. Facebook, youtube, znowu facebook, jakiś blog o makijażu... Nagle jego uwagę przyciągnęła nazwa, która miała w sobie słowo "chat", więc Dean od razu na nią kliknął. Został przekierowany na portal do rozmów. Wraz z otwarciem się strony automatycznie został zalogowany na konto. Dean zdziwił się, że tak łatwo poszło i nie musiał się nigdzie włamywać i niczego hakować. Alex miała rozpoczętą jedną konwersację z użytkownikiem o nazwie @RKing. Oryginalnie. Przeczytanie całej rozmowy zajęło mu dwie godziny. Niestety, nie znalazł nic podejrzanego, żadnych wzmianek o spotkaniu się na mieście, w lesie czy rozmów o bajkach Disney'a. Ale i tak postanowił, że przekaże laptopa Charlie; ona lepiej się na tym znała i być może znajdzie coś, co umknęło jego uwadze.

Winchester postanowił przespać się ze trzy-cztery godziny i o świcie wyruszyć z powrotem do Kansas. Będzie musiał zająć się profilem mordercy oraz poznać dokładną przyczynę zgonu. Czeka go kolejny wyczerpujący dzień, ale jak wszystko pójdzie sprawnie, to w nagrodę cały wieczór spędzi z Castielem.

Z samego rana, po wykonaniu porannej toalety, wybrał numer do Bobby'ego. Chciał się upewnić, czy rozmowa z Jody Mills będzie wystarczająca.

— Nic nie znalazłem. - powiedział od razu. - Zwykła, nudna, lubiana dziewczyna, dużo przyjaciół, o dziwo z nikim się nie spotykała i oczywiście zero wrogów. Poprosiłem o jej laptopa, ale oprócz masy zdjęć celebrytów i filmików o makijażu, niczego nie znalazłem. W razie czego wziąłem go ze sobą i przekażę go Charlie, może ona na coś natrafi.

-— Rozumiem - usłyszał w odpowiedzi. - Zbieraj się, jesteś tu potrzebny.

— Znaleźliście coś?

— W tej chwili przeprowadzana jest autopsja, za kilka godzin będziemy wiedzieć co było przyczyną zgonu. Ze wstępnych ustaleń wynika, że nie było nią otwarcie klatki piersiowej.

— Och - wymknęło się Deanowi, chociaż podejrzewał, że śmierć nastąpiła w inny sposób, ponieważ Królewna Śnieżka nie miała nic wspólnego z nacięciami. - Zaczyna robić się ciekawiej.

— Widzimy się za kilka godzin. Nie każ mi długo czekać. - Głos Bobby'ego brzmiał bardziej gardłowo niż zazwyczaj i Dean domyślał się, że jego szef nie zaznał dzisiejszej nocy przywileju, jakim był sen.

Winchester zebrał wszystkie swoje rzeczy i wymeldował się z motelu kilka minut później. Było tak wcześnie rano, że całe ulice ogarniała pustka; nawet nie było jeszcze słychać charakterystycznego śpiewu ptaków.  

~ • ~

Castiel postanowił skorzystać z rady otrzymanej od Deana i zaczął "nowe życie". Razem doszli do wniosku, że skoro Cas nic nie pamiętał, to rozmyślanie nad tym kim się kiedyś było, zupełnie nie miało sensu. Zwłaszcza, że nikt nie zgłosił zaginięcia i nikt go nie szukał. Tak więc, ostatnie tygodnie spędził na dowiadywaniu się różnych rzeczy na temat swojej osoby. Nie wiedział co lubił robić, z czym czuł się dobrze i co sprawiało mu przyjemność. Nie wiedział czego nienawidził i nawet nie wiedział jaki jest jego ulubiony gatunek muzyki. Dlatego ostatnie tygodnie spędził na eksperymentowaniu, co było łatwe, ponieważ przez większość czasu był sam w domu i dzięki temu nie był skrępowany.

Pierwsze dni spędził przed telewizorem i przy okazji odkrył swoje zamiłowanie do kuchni. Kiedy przeglądał kanały, pilot postanowił się zepsuć na stacji, gdzie akurat leciał jakiś program kulinarny. Cas pomyślał, że mógłby to być idealny sposób na podziękowanie Deanowi za pomoc. Co prawda podczas ich szczerej rozmowy Winchester zaoferował mu wszystko co miał i nawet nie chciał słyszeć o żadnym odwdzięczaniu się, ale Castiel nie potrafił pozbyć się poczucia winy. Jadł jego jedzenie, nosił jego ubrania i spał na jego łóżku. Musiał coś dać od siebie.

Tak więc, teraz, gdy Dean codziennie wstawał, w kuchni czekał na niego Castiel ze świeżym, czasami gorącym, a przede wszystkim pysznym śniadaniem. Codziennie gdy wracał z pracy jadł domowy obiad lub kolację, a nie śmieciowe i niezdrowe żarcie. Najlepsze w tym wszystkim było to, że Deanowi bardzo się to podobało i smakowało i zdawał się nie widzieć w tym żadnego podziękowania. I to sprawiało, że Castiel również był zadowolony.

Poza sprawami kuchennymi, opiekował się również psami i przez to Sam teraz nie musiał wpadać za każdym razem, kiedy jechał do swojej kancelarii. Dowiedział się, że uwielbiał psy i świetnie się z nimi dogadywał. Cała piątka zdecydowanie go polubiła, a nawet zaakceptowała jako swojego nowego pana. Codziennie bawił się z nimi, rzucał po całym domu piłkami i piszczałkami, rozpieszczał ich przysmakami oraz spędzał godziny na głaskaniu lub droczeniu się z każdym z nich. A każdego wieczoru razem wychodzili na długie spacery po lesie, czasami w towarzystwie Deana, kiedy nie był za bardzo przemęczony. I tak jak Dean najbardziej związany był z Zepplinem, tak ulubieńcem Casa był Jagger. Futrzana kulka nie odstępowała go na krok i z tego co Winchester mu opowiadał, mały Jaggie spał z nim od pierwszej nocy.

Tak wyglądało teraz jego całe życie. Życie, które znał, pamiętał i które pokochał. Powinien rozmyślać nad tym, czy miał rodzinę, bliskie osoby, które teraz za nim tęsknią, powinien czuć nieustanną pustkę i niepokój, ale zamiast tego w końcu czuł, że był tam gdzie powinien być. Zupełnie przestało go interesować jego poprzednie ja.

Po tylu dniach zachmurzenia i nieustannej mżawki pojawiającej się na zmianę z ulewnym deszczem, słońce zdecydowało się pokazać w pełnej okazałości. Była połowa kwietnia i do tej pory nie było żadnej okazji, aby wyjść na dwór w samej bluzie bez obawy o złapanie jakiegoś choróbska. A dzisiaj w końcu można było poczuć charakterystyczny zapach wiosny. Z samego rana obudził go ćwierkot ptaków i promienie słoneczne padające prosto na jego twarz. Jego pierwszą myślą zaraz po przebudzeniu było pytanie, czy Dean też miał taką miłą pobudkę, gdziekolwiek w tamtej chwili przebywał.

Po śniadaniu zarzucił na siebie bluzę należącą do Winchestera, zabrał frisbee i dwie piłeczki do gry w tenisa i razem z psami wyszedł na zewnątrz. Wszystkie pupile wyleciały na dwór jakby zostały wystrzelone z procy. Castiel uśmiechnął się i pobiegł zaraz za nimi. Rzucał piłkami lub plastikowym talerzem, głaskał je i droczył się z nimi leżąc na zielonej trawie. W pewnej chwili wszystkie rzuciły się na niego, liżąc jego twarz i podgryzając rękaw bluzy. Cas śmiał się i w odpowiedzi delikatnie ciągnął ich za uszy lub ogon.

Kiedy w końcu cała gromada się uspokoiła i pozwoliła brunetowi podnieść się na nogi, ten ponownie zajął ich gonitwą za zabawkami, a sam ruszył powoli w stronę lasu.

W końcu zrozumiał, dlaczego Dean zamieszkał akurat tutaj. Najbliższe zabudowania były dopiero pół godziny jazdy stąd, samochody prawie w ogóle tędy nie przejeżdżały, a wokoło znajdował się tylko gęsty las. Zero dźwięków ruchu drogowego i głośnych sąsiadów, jedynie słychać było dźwięki natury, młode liście szeleszczące na wietrze oraz śpiew ptaków, zwłaszcza w sezonie wiosennym, kiedy wszystko budziło się do życia. Kiedy jakiś czas temu Dean i Cas wyszli razem wieczorem na spacer, blondyn opowiadał mu, że gdyby szli dwadzieścia minut w głąb lasu, znaleźli by się nad małym jeziorem, nad którym Dean często siedział, gdy była ładna, słoneczna pogoda i łowił ryby. Castiel przez chwilę zastanawiał się, czy aby teraz nie poszukać jeziorka, ale stwierdził, że mógłby się zgubić. Poza tym, chciałby, aby to Dean go tam zaprowadził.

Jego rozmyślania przerwało ciche powarkiwanie. Spojrzał w dół i zorientował się, że o jego nogi opierał się Jagger z wysuniętym jęzorem. Uśmiechnął się.

— No chodź tu, kolego. - Wziął małego na ręce. - Kto by pomyślał, że z ciebie taka przytulanka.

Castiel doszedł do granicy lasu i trzymając futrzaka na rękach, rozsiadł się wygodnie na trawie i oparł plecami o pień drzewa, najpierw obejrzawszy się, czy na ziemi nie było jakiegoś mrowiska lub innych przykrych niespodzianek. Położył psa na kolanach, głaskał go za uchem i tak siedząc, wchłaniał widok, który przed nim się malował.

To miejsce w tej chwili wyglądało przepięknie. Niebo było idealnie błękitnie, nieprzesłonięte żadną chmurką, na drzewach pojawiły się już małe listki, drzewka owocowe przyozdobione były małymi pąkami kwiatów, wokół domu biegały bawiące się psy, ale najprzyjemniejsza w tym wszystkim była cisza. To była pierwsza wiosna Castiela i starał się pochłonąć i zapamiętać każdy najmniejszy szczegół. W tym wszystkim brakowało mu tylko osoby Deana, który zaraz zacząłby opowiadać jakąś zabawną historię ze swojego życia i która sprawiłaby, że Cas śmiałby się, dopóki w jego oczach nie pojawiłyby się łzy.

Po jakimś czasie poczuł jak powieki robią się coraz cięższe, a naprawdę nie miał ochoty z nimi walczyć. Poddał się nadchodzącemu snu.

Obudziło go głośne szczekanie zmieszane z odgłosem włączonego silnika, ale na początku pomyślał, że to tylko sen, więc nie otworzył oczu. Bardzo przyjemnie mu się leżało pod koroną drzewa razem z małym Jaggerem. Uchylił powieki dopiero wtedy, kiedy nie czuł promieni słonecznych na twarzy. Zobaczył przed sobą sylwetkę Sama, chociaż przez krótką chwilę przebiegła mu myśl, że był to Dean.

— Cześć Cas. Widzę, że korzystasz z pogody - przywitał się, po czym usiadł na trawie obok niego. Był ubrany w zwykłe jeansy i flanelową koszulę w kratę, więc niebieskooki wywnioskował, że dzisiaj nie był w kancelarii.

— Tak, w końcu można powygrzewać się na słońcu. Nie wiem jak ty, ale jeszcze jeden deszczowy dzień i chyba bym nie wytrzymał. Nie wiem jakim cudem w tym obszarze mogły być aż tak duże opady.

— Jak byliśmy z Deanem mali, nasza ciotka Ellen opowiadała nam historię, że deszcz to tak naprawdę łzy aniołów. Za każdym razem kiedy padało, coś złego stało się w niebie i wszyscy na górze byli smutni.

— Więc musiała się wydarzyć jakaś tragedia - wywnioskował Cas. - Nie powinieneś być dzisiaj w pracy? Dean ostatnio mówił, że pracujesz nad poważną sprawą.

— Musiałem zrobić sobie chwilę wolnego. - Na kolana Sama wskoczył Jagger i ten zaczął go głaskać. - Od kilku dni nie wychylałem głowy z kodeksu prawa karnego szukając odpowiedniej luki, aż w końcu Jo zmusiła mnie do przerwy. Stwierdziła, że potrzebuje świeżego powietrza, gdy przez przypadek pomieszałem zeznania kluczowych świadków.

— Kogo tym razem reprezentujesz?

- Byłego profesora uniwersytetu Stanford. Został oskarżony o zamordowanie swojej matki. Znaleziono jego odciski palców na narzędziu zbrodni i nikt nie może potwierdzić jego alibi, więc krótko mówiąc gościu jest w czarnej dupie.

— To czemu wziąłeś tą sprawę?

— Ponieważ ten były profesor był moim wykładowcą, kiedy jeszcze studiowałem. Byłem na jego ostatnim roku, potem został zawieszony za wykroczenia dyscyplinarne i wylądował tutaj, w Kansas. Dowiedział się, że założyłem własną kancelarię i z tego powodu, że byłem najlepszy na swoim roku, poprosił mnie o przysługę. Dzięki niemu osiągnąłem to wszystko, więc nie mogłem odmówić. A poza tym, nie wierzę w to, że mógł zamordować własną matkę. Ktoś go musi wrabiać.

— Powinieneś poprosić Deana o pomoc.

— Dlatego przyjechałem. Jest w domu?

— Niestety nie, wczoraj rano zadzwonił po niego ten cały Bobby. Nie powiedział mu nic tylko kazał przyjechać do niego bez żadnych pytań.

— Typowy Bobby. - Sam uśmiechnął się pod nosem.

— Znasz go?

— Oczywiście. Dean ci o nim nie opowiadał?

Castiel zaprzeczył. Kiedyś czytał artykuły Beli Talbot na temat Winchestera i w prawie każdym tekście była wzmianka o tym, że Dean dostał się na swoje miejsce tylko dzięki Singerowi. Kiedy zapytał się o to Deana, ten zaczął mu opowiadać, że jego rodzice zmarli w pożarze, kiedy on miał cztery lata a Sammy pół roku. Wtedy ich rozmowę przerwał telefon i Dean musiał jechać do biura. Potem oboje do tego nie wracali.

— Kiedy go zapytałem, zdążył tylko powiedzieć, że wasi rodzice zginęli w pożarze.

— A potem przygarnął nas Bobby. I Ellen, jego żona. A pokój dzieliliśmy z Jo.

— Och - Teraz wszystko zaczynało się układać. Dean poszedł w ślady Bobby'ego i został agentem federalnym. Pracują razem w jednym wydziale, dlatego teraz Bela oskarża Singera o nepotyzm, szukając sensacji.

Przez chwilę siedzieli w ciszy, ale na szczęście nie była ona niezręczna. Zepplin, Bucky, Stark i Ozzy zmęczyli się bieganiem za piłkami i cała czwórka przyszła pod drzewo, przy którym siedzieli Cas i Sam. Zostali otoczeni przez psy i z daleka mogło to nawet śmiesznie wyglądać.

— W każdym razie... - zaczął Castiel. Chciał wrócić do poprzedniego tematu, zaciekawiła go aktualna sprawa Sama. - W czym Dean miałby ci pomóc? Jeśli można spytać.

— Potrzebuję dostępu do monitoringu z dnia morderstwa, a nie mam czasu na załatwianie wszystkich dokumentów, kiedy mój brat posiada odznakę - odpowiedział Sammy. - No i chciałem zapytać co on o tym sądzi. Jego intuicja w tych sprawach jest bezbłędna, sprawdziła się nawet w twoim przypadku.

Castiel pokiwał głową.

Przypomniał sobie początki z Samem. Najpierw młodszy Winchester nie ufał brunetowi, uważał, że to wszystko jest jakimś podstępem, a Castiel mafiozem, kryminalistą. Przekonał się do niego po czasie, kiedy zauważył, że nic z domu nie zostało ukradzione, a Deanowi nikt nie poderżnął gardła w jego własnym domu. A poza tym widział w jaki sposób Cas i Dean rozmawiają. Zupełnie swobodnie, jakby się znali od dłuższego czasu. Sammy postanowił zaufać starszemu bratu i zaufał Castielowi.

Teraz z Samem rozmawiało mu się prawie tak samo dobrze jak z Deanem. Co prawda nie zwierzali się ze swoich uczuć, ale prawie zawsze ich rozmowa schodziła na temat pracy w kancelarii. Z Deanem rzadko rozmawiał o psychopatach, których ścigał i Cas na niego nie naciskał, zdając sobie sprawę, że jego praca była bardzo obciążająca psychicznie. Za to sprawy, nad którymi pracował Sam, były niby podobne, ale o wiele lżejsze.

— Ale chyba nic z tego nie wyjdzie, skoro wyjechał wczoraj i jeszcze nie wrócił. - kontynuował Sammy. - Zwykle w takich okolicznościach trafia im się poważna sprawa. Ostatnio kiedy Dean nie wrócił na noc pracowali nad sprawą Żółtookiego Demona.

— Kiedy jest rozprawa?

— Za trzy tygodnie.

— Z chęcią bym ci pomógł - rzekł Cas. - Ale chyba na nic się nie przydam.

— Nie przejmuj się tym. Ale i tak dziękuje za chęci. - Sam złapał Jaggera w ręce i położył go na trawie, po czym podniósł się na nogi. Otrzepał spodnie ze źdźbeł trawy i innych paprochów. - Powinienem już iść. Razem z Jo musimy jak najszybciej załatwić te cholerne dokumenty.

— Powodzenia. Mam nadzieję, że wygrasz tą sprawę.

— Ja też. Przekaż Deanowi żeby do mnie zadzwonił kiedy wróci.

Sam odwrócił się i udał w kierunku swojego samochodu. Castiel został pod drzewem jeszcze przez chwilę, dalej rozkoszując się słoneczną pogodą. 

~ • ~

W kostnicy, w której właśnie zakończono sekcję zwłok, obecni byli tylko Dean, Bobby oraz para najlepszych koronerów, Rufus i Victor. Ciało dziewczyny leżało na metalowym stole, całkowicie przykryte białym prześcieradłem. Dean miał ochotę odsłonić materiał i jeszcze raz przyjrzeć się dziewczynie, ale w ostatniej chwili się powstrzymał. Najpierw wolał usłyszeć wyniki autopsji, dopiero później samemu dopasować to do swojej wizji.

— Przyczyną zgonu nie było otwarcie klatki piersiowej tylko zatrucie. - zaczął Victor.- Cyjanek. A dokładniej glikozydy cyjanogenne. Wykryliśmy bardzo duże ilości w organizmie, a dawka, która została jej zaaplikowana mogłaby równie dobrze zabić dorosłego konia.

— Ciekawe - mruknął Dean pod nosem. Rufus wyjrzał zza teczki z dokumentacją i posłał Winchesterowi spojrzenie pełne zdziwienia.

— Co jest takie ciekawe?

— Glikozydy cyjanogenne znajdują się w pestkach jabłek. Oczywiście w jednej pestce jest tego niewiele, jeśli dobrze pamiętam to jakieś pół miligrama. Taka dawka jest szkodliwa jedynie dla insektów. Człowiek musiałby spożyć z dwieście pestek na raz żeby akcja serca została zatrzymana.

— Chyba nie sądzisz, że gościu specjalnie bawił się jabłkami, tylko po to, aby zebrać dużą ilość cyjanku - prychnął Rufus. - Wiesz ile czasu by mu to zajęło?

— Naszemu mordercy bardzo zależy na podobieństwu do Disney'a. - tłumaczył dalej Dean. - Jabłka idealnie pasują.

— Pasują do czego? - zapytał Victor.

— Nie powiedziałeś im? - Winchester zwrócił się do Bobby'ego. Singer tylko wzruszył ramionami.

— Nie powiedział kto czego? - usłyszeli zachrypnięty głos Gartha, który właśnie pojawił się w pomieszczeniu.

— Czy wy naprawdę nie widzicie podobieństwa do jednej z najbardziej znanych bajek? - Dean westchnął, ignorując obecność agenta. - Królewna Śnieżka. Jak na razie wszystko się zgadza, wygląd dziewczyny, miejsce, w którym została znaleziona, przyczyna zgonu, a nawet jej osobowość.

— Co jeszcze ustaliliście? - zapytał Bobby, zmieniając temat.

— Zgon nastąpił trzy dni temu. Organy wewnętrzne zostały usunięte z chirurgiczną precyzją kiedy dziewczyna już nie żyła, a nacięcie na klatce piersiowej mogłoby być umieszczone w podręczniku do medycyny. - Mówił dalej Victor. - Brak zadrapań i siniaków świadczących o próbach walki. Na ciele znaleźliśmy jedynie ślady po lateksowych rękawiczkach. Włosy w niektórych miejscach są jeszcze wilgotne, więc musiała cały poniedziałek leżeć w lesie, kiedy padał deszcz.

— Czyli szukamy Złej Królowej z chirurgicznym doświadczeniem, gustującej w młodych dziewicach? - rzucił Garth. - Zarąbiście!

— Garth...

— Co?

— Trochę szacunku - upomniał go Bobby. - Ale masz rację. Ta Zła Królowa pasuje do matki dziewczyny, jak jej było... Jody Mills.

— Chyba nie myślicie, że matka mogła zabić córkę? - oburzył się Dean. Nawet przez chwilę nie pomyślał, że kobieta, z którą wczoraj rozmawiał mogła być zdolna do takiej zbrodni.

— Ona nie była jej matką.

— Nie biologiczną. - Winchester dalej stawiał na swoim. - Wczoraj z nią rozmawiałem, była zdruzgotana tym co się stało. Dzień wcześniej zgłosiła zaginięcie Alex. Co prawda kiedy ostatni raz się widziały to się pokłóciły, ale gdyby chciała ją zabić nie robiłaby takiej szopki z kwiatami i tym chorym podobieństwem do bajki. Przecież wszystko wskazuje na to, że mamy do czynienia z kolejnym seryjnym psychopatą.

— A propos kwiatów - wtrącił się Victor. - Wszystkie gatunki są nam znane, ale tylko jeden nie pasuje do naszej strefy klimatycznej i przy okazji jest toksyczny. Gloriosa superba. Naturalnie występuje w Afryce i Azji i z uwagi na obecność kolchicyny jest śmiertelnie trująca.

— Chirurg, ogrodnik i pedofil - rzucił Rufus. - Rzeczywiście robi się coraz ciekawiej.

— Morderca musiał mieć dostęp do tych roślin i wiedział jak się z nimi obchodzić. - Bobby zwrócił się do Gartha. - Sprawdź, czy gdzieś w pobliżu ktoś się zajmuje tymi kwiatkami. Dean, chodź ze mną.

— Jeszcze jest jedna sprawa - dodał Victor. - Dzieci. Cała siódemka miała skręcony kark i to było przyczyną śmierci. W przeciwieństwie do dziewczyny, wszyscy chłopcy zginęli na kilka godzin przed znalezieniem ciał.

— Morderca wrócił się, aby dokończyć dzieło - podsumował Dean.

— Musi mieć nieźle narąbane w głowie, żeby wracać na miejsce zbrodni - dodał Garth, po czym udał się w stronę wyjścia.

Bobby skinął na Winchestera i oboje poszli w ślady Gartha zaraz po tym, jak Rufus przekazał Singerowi dokumentacje z sekcji zwłok, a Victor wsunął ciało do komory chłodniczej. Skierowali się w stronę biura szefa FBI.

— Jesteś pewien, że Jody Mills nie miała z tym nic wspólnego?

— Tak, a poza tym ma alibi. Sam słyszałeś, że zgon Alex nastąpił trzy dni temu, w niedzielę. W tym samym dniu Mills zgłosiła zaginięcie córki i pół dnia spędziła na komisariacie, a drugie pół w domu. Nie mogła wtedy być w Kansas i zamordować chłopców - odpowiedział Dean.

— Czyli nie mamy nic i musimy czekać na kolejny ruch sprawcy - powiedział Bobby. - Świetna robota Winchester. Przekaż jeszcze laptopa Bradbury i możesz jechać do domu. Zadzwonię, jeżeli będziesz mi potrzebny.

Dean odwrócił się i poszedł do działu technicznego. Był wykończony i nie mógł się doczekać chwili, w której położy się na swoje miękkie łóżko. W sumie, to byłby w stanie przespać się w Impali, ale najpierw wolałby zjeść coś ugotowanego przez Castiela. Był pewien, że czekał na niego jakiś ciepły obiad.

Charlie Bradbury siedziała za biurkiem i jak zwykle stukała palcami w przyciski na klawiaturze. Była odwrócona do niego tyłem i Dean miał ogromną ochotę zakraść się po cichu i ją przestraszyć, ciągnąc za ognistorude włosy, ale się powstrzymał, ponieważ nie byli jedyni w pomieszczeniu. Takie zachowanie nie przystawało profesjonalnemu agentowi. Więc najzwyczajniej w świecie przywitał się.

— Cześć Charlie. Mam dla ciebie zadanie.

— Ty czy Singer? - odpowiedziała, nie odrywając wzroku od monitora.

— To nie ma znaczenia. - Dean położył laptopa na biurku. - Słyszałaś o nowej sprawie?

— Wszyscy teraz o tym mówią. Moim zdaniem to kolejny Azazel, tylko w ciekawszym wydaniu. Macie jakiś podejrzanych?

— Nie, ale możesz to zmienić. Ten komputer należał do ofiary, Alex Jones. Wieczorem przejrzałem zawartość, ale niczego nie znalazłem. Może tobie się uda.

— Jasne, skończę wypełniać dokumentację dla Franka i się tym zajmę. Przekaż Bobby'emu, że za dwie godziny dostanie wszystkie jej konwersacje ze wszystkich portali.

— Jesteś najlepsza.

— Wiem - odpowiedziała i odwróciła się do Winchestera posyłając uśmiech. Dean odwzajemnił gest i już miał wychodzić, ale Charlie go zatrzymała.

— Dean, poczekaj jeszcze chwilę. Sprawdziłam lokalizację telefonu, o którą mnie prosiłeś kilka tygodni temu. Wybacz, że tak długo to trwało, ale wiesz jaki jest Frank. Ledwo znalazłam czas dla siebie. - Charlie wstała ze swojego miejsca i wyciągnęła z szafki kilka kartek papieru. Dean przybliżył się do niej i spojrzał na dokumenty. - Udało mi się namierzyć połączenie. Zostało wykonane z budki telefonicznej przy pustkowiu na granicy Kansas z Nebraską.

— Och - Dean z jednej strony spodziewał się usłyszeć tą informację, ale z drugiej miał nadzieję, że jednak miejsce to będzie w innym stanie. Teraz jednak istniała realna szansa, że to Castiel mógł zadzwonić tamtego dnia. - Dzięki, Charlie.

— Dlaczego tak ci na tym zależy? Ta sprawa jest już od dawna zamknięta.

— Osobiste powody. - Dean powiedział to ostrzej niż chciał. - Jeszcze raz dziękuję - dodał, nie chcąc wzbudzać większych podejrzeń. 

~ • ~

Potrzebował dużej ilości alkoholu. Na szczęście miał w piwnicy spory zapas butelek różnego rodzaju trunków, więc nie musiał w drodze powrotnej zatrzymywać się przy sklepie. Wiedział, że w tej chwili jego umysł powinien być trzeźwy i przejrzysty, zawsze gotowy na wszystko, ale ilość problemów i spraw, którymi został obrzucony, bardzo go przytłoczyła. Miał już za dużo na głowie, a z każdym dniem zdawało się przybywać tego więcej i więcej.

Każdego dnia przychodziła chwila, w której miał przed oczami upadającego na podłogę martwego Azazela; niekiedy w nocy śnił mu się ten jeden moment, kiedy oddawał strzał. Co jakiś czas przypominał sobie o telefonie, o osobie, która wiedziała co się dzieje, ale zareagowała dopiero w ostatniej chwili. Starał się zignorować to, co usłyszał dzisiaj od Charlie. Wiedział, że znalezienie Castiela w tym samym dniu co zamknięcie sprawy Żółtookiego nie było przypadkiem i jedynym możliwym powiązaniem był właśnie telefon. Teraz się dowiedział, że połączenie zostało zlokalizowane mniej więcej w tej samej okolicy, w której go znalazł. Ale razem z Castielem postanowili nie zawracać sobie głowy jego przeszłością. Zresztą ta sprawa została zamknięta. Nie miało znaczenia kto dzwonił, a kto nie. Poza tym, istniała możliwość, że połączenie wyszło od zupełnie nieznanej mu osoby.

Codziennie myślał o Castielu. Ale nie o tym kim kiedyś był, ale o tym kim jest teraz. Jak będzie dalej wyglądało jego życie? Teoretycznie był on duchem, nie było go w żadnej bazie danych i nie posiadał żadnych dokumentów. No i na koniec, od dzisiaj miał na głowie kolejnego psychopatę-pedofila. I wrażenie, że w ciągu najbliższych kilku dni dojedzie mu kolejna sprawa. W tej sytuacji, alkohol mógłby być dobrym wytłumaczeniem i zarazem odskocznią. Chciał chociaż przez chwilę skupić się na czymś innym, mniej krwawym i bardziej domowym.

Wysiadł z Impali i został otoczony przez Starka, Bucky'ego, Zepplina, Ozzy'ego i Jaggera. Uśmiechnął się i kucnął, po kolei głaskając po głowie każdego z nich.

— No już, spokojnie - rzucił, gdy cała piątka zaczęła po nim skakać. - Spokojnie, przywitam się z każdym, moje małe pierdoły.

Dean jeszcze przez chwilę czochrał każdego psa, po czym obejrzał się po podwórku i zauważył małą postać siedzącą pod drzewem, tuż na granicy z lasem. Skoro psy były na dworze, to znaczyło, że Castiel musiał z nimi wyjść, zwłaszcza, że w końcu się rozpogodziło. Może jednak alkohol nie był jedynym wyjściem. Nagle miał ochotę rozsiąść się w cieniu obok bruneta i najzwyczajniej w świecie nie robić nic. Szybko poszedł do domu, zrzucił z siebie garnitur i założył wygodne dresy oraz czarny t-shirt. Gdy z powrotem wyszedł na zewnątrz, Castiel nie ruszył się z miejsca i tkwił w tej samej pozycji. Po chwili Dean usiał obok niego i zauważył, że brunet miał zamknięte oczy.

— Dzień dobry Cas - przywitał się. Wiedział, że jego współlokator nie spał, tylko drzemał. - Nie za wygodnie ci?

— Nie, raczej nie. Od kilkunastu minut mam wrażenie, że jakiś mały insekt zwiedza wnętrze moich spodni - odpowiedział, nie podnosząc powiek. - Skoro mowa o wygodzie, powinieneś załatwić hamak. Albo huśtawkę.

— Coś jeszcze, księżniczko?

— Mnóstwo poduszek. Miękkich, puchatych i dużych.

— A sukienka ma być z satyny czy jedwabiu? - Dean posłał mu uśmiech.

— Niebieskiego jedwabiu, z wyszywanymi haftami i perłami. - Castiel tym razem zawiesił wzrok na Deanie i odwzajemnił uśmiech. - Przy okazji możesz załatwić koronę, taką ładną i błyszczącą, z diamentami i rubinami. Zobaczysz, jeszcze podbiję w niej Siedem Królestw i zasiądę na Żelaznym Tronie.

Po chwili oboje parsknęli śmiechem, tak głośno, że pojawiła się przy nich cała futrzasta piątka.

— Czy ty właśnie nawiązałeś do "Gry o Tron"? - Dean zdziwił się, ale w tym pozytywnym znaczeniu. - Jestem z ciebie dumny, stary.

— Mam dobrego nauczyciela. A raczej maestra.

— Maester Winchester. Nie pasuje mi. - powtórzył Dean. - Lepiej brzmi Sir Winchester albo Lord Commander Winchester albo Lord Winchester, the Hand of the King. - Uśmiech nie znikał z twarzy blondyna. - Widzę, że spędziłeś trochę czasu przed telewizorem.

— To przez ciebie - Cas prychnął.

— Witaj po ciemnej stronie mocy. Co jeszcze robiłeś?

— Nic ciekawego. Pobawiłem się z sierściuchami, ugotowałem obiad na dzisiaj, no i pogadałem trochę z Samem. Wpadł na chwilkę, kilka godzin temu. Kazał przekazać, żebyś do niego zadzwonił jak wrócisz.

— Podzielił się szczegółami?

— Chodzi o sprawę z byłym wykładowcą. Potrzebuje twojej odznaki.

Dean westchnął. Jego przeczucie po raz kolejny się sprawdziło i teraz miał na głowie o jedną sprawę więcej. Castiel musiał usłyszeć westchnięcie Deana, ponieważ spojrzał na niego marszcząc brwi.

— Ciężki dzień? - zapytał.

— Ciężkie dni. - Dean oparł głowę o pień drzewa i zamknął oczy. Zastanawiał się czy opowiedzieć niebieskookiemu wczorajszy i dzisiejszy dzień. Brunet wyczuwał stres blondyna i Dean był wdzięczny, że na niego nie naciskał, ale z drugiej strony chciałby o tym porozmawiać. - Wszystko wskazuje na to, że mamy kolejnego seryjnego mordercę.

— Ile ?

— Osiem ciał, w tym piętnastoletnia dziewczyna i siedem młodszych niż rok dzieci.

— To... - zaczął Castiel. Nie skończył zdania, zabrakło mu odpowiednich słów.

— Wiem. A motywem przewodnim był Disney.

— Chyba nie chce wiedzieć co to znaczy. - Cas zawiesił wzrok na blondynie.

— No i prawidłowo. Nie chciałbym się wdawać w szczegóły, nie w domu.

— Jeśli chcesz, możemy porozmawiać o czymś innym.

— Nie o to chodzi. Po prostu są pewne rzeczy, obrazy, które nie powinny być zapamiętywane i przekazywane dalej.

Przez dłuższą chwilę oboje półleżeli pod drzewami, rozkoszując się widokiem zachodzącego słońca. Niebo przybrało odcienie fioletu, zaczynając od ciemnego niebieskiego, a kończąc na jaskrawym różu, widocznym najbliżej słońca. Całe zjawisko przysłaniały gałęzie drzewa, które tylko dodawały uroku całemu widokowi. Psy nadal wylegiwały się na trawie, niedaleko Deana i Castiela.

— To mój pierwszy zachód słońca. Wcześniej nie przywiązywałem do niego żadnej uwagi.

Dean odwrócił wzrok w stronę Casa. Brunet podciągnął nogi i otoczył je rękami. Wyglądał w tej chwili bardzo młodo i krucho, jakby miał za chwilę się rozlecieć. Jakby był porcelanową lalką, zrobioną po to, aby ją podziwiać i traktować z jak największą delikatnością. Usta rozciągał w subtelnym uśmiechu, nie za małym i na tyle szerokim, aby pojawiły się zmarszczki przy kącikach oczu. Głowę miał lekko uchyloną w górę, by lepiej móc obserwować zjawisko zachodzącej gwiazdy. Przez to rozchylił usta i co jakiś czas wysuwał się przez nie język, ale tylko na krótką chwilę. Dean był pewien, że brunet nawet nie zdawał sobie sprawy z tej czynności.

Zielonooki miał ochotę odpowiedzieć "mój też". W jednej chwili wszystkie dotychczasowe sprawy i problemy, nareszcie ustąpiły. Udało mu się nie zawracać nimi głowy. Za to skupił się na tej chwili. Chciał odpowiedzieć, że to też jego pierwszy zachód. Pierwszy zachód warty zapamiętania. Pierwszy zachód, na który rzeczywiście zwracał uwagę. Pierwszy zachód, któremu towarzyszył niesamowity krajobraz. Ale tego nie zrobił, ponieważ to by było idealnym przykładem chick flick moments, a on przecież tego nienawidził.

— Cas, jestem w stu procentach pewien, że nie jeden raz spędzałeś wieczór tak jak teraz.

— Ale tego nie pamiętam. A odkąd mnie znalazłeś, nie było okazji, żeby... Nie wiedziałem, że to wygląda tak pięknie.

— Teraz będziesz miał na to mnóstwo okazji.

— Dean? - Castiel uśmiechnął się nieśmiało, pokazując rząd białych zębów. - Cieszę się, że spędziłeś ze mną mój pierwszy zachód słońca.

Winchester przez chwilę nic nie odpowiadał. Zastanawiał się czy swoją odpowiedzią nie przekroczy granic. W jego głowie pojawiły się dwa słowa. Pieprzyć to. Intuicja mówiła mu, że przy niebieskookim nie musi nikogo udawać.

— Ja też. - Dean zwinnie podniósł się na nogi i otrzepał źdźbła trawy ze spodni.

— Gdzie idziesz?

— Wstawaj. Pamiętasz jak wspominałem o małym jeziorze w głębi lasu? - Castiel nieśmiało pokiwał głową, po czym zmarszczył brwi. - To twój pierwszy raz, prawda? Upewnimy się, że tym razem zapamiętasz go na zawsze.

Po chwili oboje szli szybkim krokiem po wąskiej ścieżce, wydeptanej w poszyciu leśnym, obok siebie, co jakiś czas zderzając się ramionami. Zaraz za nimi dreptała cała piątka psów.

— Szybciej, słońce już prawie zaszło - powiedział Dean i jeszcze bardziej przyspieszył tempo. - Zostało nam jakieś piętnaście minut.

Szli i szli i dalej szli. Castiel jeszcze nigdy nie znalazł się tak głęboko w lesie i był wdzięczny, że jednak nie zdecydował się tu przyjść samemu. Jest pewien, że sam nie dałby rady teraz wrócić do domu. Niby kierowali się jedną ścieżką, ale niektóre jej odcinki były zarośnięte i wtapiały się w leśny krajobraz. Poza tym, robiło się coraz ciemniej.

Kilka minut później znaleźli się nad gładką taflą wody. Jezioro rzeczywiście nie było duże, ale wystarczające, aby mogły zamieszkać w nim ryby i inne wodne stworzenia. Po ich stronie brzegu znajdował się drewniany podest. Castiel domyślił się, że w tym miejscu Dean rozkładał krzesło, aby w spokoju móc łowić ryby. Zaś na przeciwległym brzegu jeziora nie rosło ani jedno drzewo, przez co powstało coś w rodzaju łąki. Niebieskooki był pewien, że za kilka dni to miejsce będzie obsypane kwiatami. Również przez ten niewielki, pusty obszar, idealnie było widać zachodzące słońce, tylko trochę przysłonięte drzewami rosnącymi w dalszej części lasu. Dean odwrócił się do niego i posłał mu uśmiech.

— I jak? Może być? - zapytał.

- Wiedziałeś o tym miejscu i pokazałeś mi je dopiero teraz? - Cas chciał brzmieć jakby był pełen pretensji, ale przez ten głupkowaty wyraz twarzy Winchestera, sam nie mógł powstrzymać unoszących się kącików ust.

— Czekałem na odpowiedni moment.

— A więc mam nadzieję, że czekasz jeszcze na wiele momentów.

Castiel minął Deana i usiadł na drewnianym podeście, z nogami zwisającymi nad wodą. Stąd miał idealny widok na... właściwie wszystko. Po chwili obok niego siadł Dean, tak, że niemal stykali się ramionami. Ten podest był naprawdę wąski i krótki.

— Często tu przychodzisz? - zapytał Cas.

— Codziennie, jeżeli jest ładna pogoda.

— Nie dziwię się. To miejsce jest przepiękne.

- Wygląda jeszcze lepiej latem, kiedy drzewa są obrośnięte zielonymi liśćmi - odpowiedział Dean, wskazując ręką przed siebie. - A tam naprzeciwko jest łąka. Zawsze przepełniona białymi stokrotkami.

— I nikt tutaj nie przychodzi?

— Oprócz mnie? Może jakiś jeleń, od czasu do czasu.

Castiel pokiwał głową, nie dowierzając temu wszystkiemu. Słońce już całkowicie schowało się za horyzontem. Niebo zmieniło kolor na mieszankę granatu i fioletu, przez co drzewa stanowiły czarne kształty. Zaś po drugiej stronie nieba tarcza księżyca wydawała się świecić jaśniej niż zazwyczaj. Przez dłuższy moment siedzieli razem w bardzo przyjemnej ciszy. Może nie do końca w ciszy, ponieważ co jakiś czas było słychać świerszcze lub inne owady szeleszczące w trawie.

— Jak znalazłeś to miejsce? - mówiąc to, Castiel położył się. Dean z początku spojrzał na bruneta, nie wiedząc co on robi. Dopiero po chwili zastanowienia zdecydował się położyć obok niego.

— Właściwie, to całkiem zabawna historia - odparł i ułożył dłoń pod głową. - Nie potrafiłem się zdecydować, a Sammy miał już dosyć mojego lamentowania na ten temat, więc zasugerował wybór na ślepo. Wziąłem mapę, jedną rzutkę i po prostu rzuciłem. Trafiłem na pustkowie w Lebanon.

— Żartujesz.

— Jestem zupełnie poważny.

— Nie ma szans, żeby tak dobrze trafić.

— Zawsze byłem dobry w tą grę.

— Jest coś w czym nie jesteś dobry? - Castiel spojrzał na Deana. W świetle księżyca jego profil wyglądał wręcz perfekcyjnie. Cas odkąd tylko pamiętał podziwiał urodę blondyna. Był pod wrażeniem, że człowiek może być aż tak atrakcyjny i nie chodziło tylko o wygląd zewnętrzny. Jego osobowość i inteligencja szły w parze z pięknem.

— Znalazłoby się kilka rzeczy.

— Jesteś niemożliwy, Deanie Winchesterze.

Castiel nadal wpatrywał się w zielonookiego. Jego uwagę przykuły rozsypane po całej twarzy piegi blondyna. Za każdym razem, kiedy znajdowali się blisko siebie, Cas próbował je policzyć, ale zawsze ponosił porażkę. Było ich tak wiele, że nie dawał rady ich wszystkich zliczyć. Nawet ani razu nie doszedł przynajmniej do połowy. Teraz ma szansę zliczyć je przynajmniej na lewym profilu.

Kiedy doszedł do piętnastu Dean odwrócił się w jego stronę. Miał uniesione brwi i minę, jakby go złapał na gorącym uczynku. I rzeczywiście tak było.

— Mam coś na twarzy? - zapytał. Castiel przez chwilę czuł się zmieszany, ale postanowił trochę podroczyć się ze swoim towarzyszem.

— Właściwie to tak. - Dean sięgnął dłonią do twarzy i otarł nią policzek. W tej samej chwili Castiel wybuchnął głośnym śmiechem.

— Co?

— Nic. - Dean nie wiedział o co chodzi, dopiero po chwili zrozumiał co brunet robił.

— Liczyłeś moje piegi, tak? - zapytał, na co Cas jeszcze głośniej parsknął śmiechem. - Czy każdy, do cholery, musi to robić? - dodał pod nosem, ale mimo to uśmiechnął się.

— Jak to każdy?

— Sammy doliczył się niecałej setki. Ale to było jeszcze w liceum.

— Okej - odparł Cas. - Nie będę ich liczył.

— Jestem ci za to wdzięczny.

Znowu leżeli w ciszy. Tym razem dłużej, ponieważ na niebie zdążyły pokazać się gwiazdy. Nadal nie było ani jednej chmury, więc mieli idealny widok. Castiel zauważył typowego dla tej pory Herkulesa i Pas Oriona. Nie wiedział skąd potrafił zauważyć konstelacje, ale był pewien, że za kilka chwil znajdzie ich jeszcze więcej. Nie mógł się powstrzymać i po raz kolejny zawiesił wzrok na twarzy Deana. Uśmiechnął się i skupił całą uwagę na piegach.

— Cas? - zaczął Dean. - Znowu to robisz.

— Wcale nie.

— Cas.

— Co?

— Czuję na sobie twój przeszywający wzrok - wyjaśnił i kolejny raz spojrzał na bruneta.

— Niczego nie liczę.

— W takim razie co robisz?

— Szukam konstelacji.

— Na mojej twarzy? - Dean zmarszczył brwi. - Z tego co wiem, gwiazdy są na górze.

— Wiem. - Winchester przewrócił oczami.

— I jak? Znalazłeś coś?

— Jaki masz znak zodiaku?

— Wodnik... - odpowiedział, lekko zdziwiony pytaniem niebieskookiego. - Co to ma wspólnego... - Castiel zaśmiał się cicho.

— Masz go na twarzy.

— Co?

— Tutaj. - Cas podniósł się i nachylił nad blondynem. Po chwili przyłożył palec do policzka i zaczął przesuwać opuszek palca w stronę nosa, aż do czoła. Dean nie spodziewał się tego ruchu i na początku drgnął, ale to nie przeszkodziło Castielowi w dalszym dotykaniu jego twarzy.

— Co ty, astronauta? - Brunet zaśmiał się na komentarz Deana.

— Astronom jak już. Astronauta siedzi w rakiecie i wciska guziczki - wyjaśnił. - O, a tutaj masz Smoka. - dodał, kierując palec na lewą skroń.

— Masz na myśli takiego ze skrzydłami i ogonem?

— Czy ty masz jakiekolwiek pojęcie o gwiazdach? - Dean wzruszył ramionami i uśmiechnął się głupkowato.

— Wygląda na to, że musisz mnie nauczyć - odpowiedział.

— Co za to dostanę?

— Pełne pozwolenie na szukanie gwiazdozbiorów na mojej twarzy.

— Zgoda - Castiel odpowiedział i z powrotem położył się obok blondyna.

Leżeli tak obok siebie jeszcze przez parę godzin. Castiel co chwilę wskazywał dłonią w górę, starając się pokazać Deanowi jakiś gwiazdozbiór. Na początku szło to opornie, ponieważ dla Deana wszystko wyglądało tak samo, te same, świecące kropki. Jakby ktoś po prostu rozsypał je na niebie. Dopiero kiedy Cas wytłumaczył, że czasem nie widać wszystkiego na pierwszy rzut oka, Winchester bardziej się skupił. Co jakiś czas również opowiadał historię lub mit związany z daną konstelacją i zielonooki był pod naprawdę dużym wrażeniem.

Dean miał rację. Castiel nigdy nie zapomni dzisiejszej nocy. 

----------------------------------------------------------------------------------

Continue Reading

You'll Also Like

448 82 12
Na szczycie mafii od wielu pokoleń utrzymuje się rodzina Celeste. Pewnego dnia w pełnej tradycji rodzinie dochodzi do morderstwa szefa oraz szefowej...
292K 26.1K 25
Najgorsze, co może się przytrafić dwójce przyjaciół, to miłość. Szczególnie, jeśli jeden zakocha się w drugim. Dla Caina i Danny'ego druga liceum ni...
7.2K 804 34
Sophie życie z pozoru mogłoby się wydawać idealne. Młoda dziennikarka, która ma zaplanowane całe życie ze swoim narzeczonym. Jej praca, mieszkanie, a...
1.6K 102 9
Od wielu miesięcy bestia nawiedzała miejską wioskę, porywając owce i bydło. Mieszkańcy obawiali się o swoje życia. Wchodząc do lasu, nikt nie wracał...