All Dogs Go To Heaven ✔

Autorstwa fergusc

10.9K 964 602

Dean Winchester, wschodząca gwiazda FBI od kilku lat przygarnia bezpańskie psy znalezione na drodze, dając im... Więcej

A Star In His Eye
Kissed By Ice
The Winds Of Winter
Colors Of The Wind
A Dream Of Spring
We Happy Few
The Purest Tear Of All
A Place Called Home

The Sound Of Thunder

2K 140 60
Autorstwa fergusc

W radiu leciało klasyczne „Eye of the tiger", więc Dean podkręcił głośność. Nic nie relaksowało go bardziej, od starego dobrego rocka. Zwłaszcza, że teraz bardziej niż zwykle potrzebował relaksu. W końcu kilka godzin temu udało mu się powstrzymać jednego z najbardziej poszukiwanych morderców, o którym zrobiło się głośno nie tylko w stanie Kansas. Wielu innych agentów na jego miejscu byłoby przeszczęśliwych, gdyby to oni byli odpowiedzialni za zatrzymanie bezwzględnego mordercy, ratując tym samym matkę z półrocznym niemowlęciem. Lecz Dean czuł jedynie narastający niepokój. Na kilkanaście minut przed konfrontacją otrzymał - jak się później okazało - niezwykle ważny telefon i nie poinformował o tym szefostwa. Początkowo myślał, że ktoś sobie robił żarty, lecz doświadczenie i intuicja nie pozwoliły mu od tak tego zignorować. Telefon bowiem zawierał informację dotyczącą miejsca zamieszkania rodziny, która miała być kolejnym celem Żółtookiego Demona z Lawrence, a co za tym idzie - z miejscem pobytu poszukiwanego.

Dean nie zgłosił telefonu, ponieważ sądził, że to zapewne tylko głupi dowcip. Pomimo powagi i szacunku, jaką cieszyła się Agencja, zdarzyło im się w ostatnim czasie parę fałszywych telefonów i alarmów. Według Winchestera zbyt wiele - dlatego nikomu nic nie powiedział. Jednak nie wahał się ani chwili i od razu postanowił działać, za co teraz dziękował Bogu. Nawet nie chciał myśleć, co by się stało, gdyby zignorował anonimowego informatora. Z drugiej strony prowadził ze sobą wewnętrzną walkę. Miał bowiem przeczucie, aby nikogo o tym nie informować. Cała sprawa została zamknięta, sprawca zatrzymany - koniec kropka. Jednak jego umysł podpowiadał mu różne scenariusze, w których to informator był wspólnikiem Demona. Teraz już raczej nigdy nie dowie się prawdy.

Dean westchnął i postanowił pomyśleć nad tym jutro, gdy tylko wszystkie emocje z niego opadną. Dzisiejszy dzień wykończył go fizycznie jak i psychicznie. Już chwilę po całej akcji chciał jak najszybciej znaleźć się w domu, wśród swoich futrzastych pupili, ale jego bezduszny szef kazał mu jeszcze udzielić kilku wywiadów dla dziennikarzy śledczych, którzy dla większości agentów - w tym Deana - byli zwykłymi wrzodami na dupie, którzy żerowali na ludzkich tragediach. Nawet nie oszczędzono mu odwalenia całej papierkowej roboty, zamykającej sprawy.

Wziął głęboki wdech i całkowicie skupił się na słowach śpiewanych przez Dave'a Bicklera. Nie chciał już dłużej przejmować się telefonem. Najważniejsze, że wszystko skończyło się bez ofiar. Sprawa Żółtookiego Demona z Lawrence w końcu została zamknięta po miesiącach wycieńczającego pościgu, młoda rodzina już wkrótce wróci do normalnego, spokojnego życia, a ja mu zostały przydzielone dwa dni wolnego. Czyli wszystko powoli układało się znakomicie.

Na krótką chwilę odwrócił wzrok od drogi, którą znał na pamięć, i spojrzał na zegarek. Wskazówki zatrzymały się na dwudziestej czterdzieści trzy, czyli powinien dotrzeć do domu jeszcze przed północą. Jak na taki dzień, to i tak wróci wcześnie. Dean już trochę rozluźniony, pozwolił sobie odetchnąć. Piosenka w końcu zaczęła na niego w pełni oddziaływać i po chwili zaczął stukać palcami o kierownicę swojej ukochanej Impali w rytm muzyki, co chwilę włączając się w refren. Zerknął jeszcze na wskaźnik od paliwa i zobaczył, że wskazówka zatrzymała się na "E", co oznaczało, że jutro z samego rana, będzie musiał napoić swoją dziecinkę.

Jego myśli nareszcie uciekały w stronę prywatnego życia. Nie mógł się doczekać, aż będzie na miejscu i przywita się ze swoimi psiakami. Miał nadzieję, że jego brat dał radę zajrzeć do nich w ciągu dnia. Dean i tak przed każdym wyjściem napełniał im wszystkie miski karmą i wodą oraz zostawiał uchyloną klapę w drzwiach, żeby w każdej chwili mogły wyjść na dwór, jednak mimo tego, zawsze prosił Sama, żeby ten w wolnej chwili na chwilę zajrzał. Wiele razy usłyszał od niego, że nie powinien przygarniać psów, jeżeli jest się federalnym agentem, ale Dean był uparty i zawsze stawiał na swoim, a poza tym nie potrafiłby oddać bezpańskiego psa do schroniska.

Dean przyciszył radio i całą uwagę skupił na drodze. Jechał teraz przez odcinek w lesie, na którym znalazł potrąconego przez samochód Bucky'ego, włóczącego się i wygłodzonego Ozzy'ego oraz rannego w łapę Zepplina. Nigdy nie dowiedział się, skąd się tutaj wzięły, na takim totalnym zadupiu, kilkanaście kilometrów od najbliższych zabudowań. Podejrzewał, że jacyś bezduszni skurwiele porzucili ich i odjechali, myśląc, że nikt tym pustkowiem nie przejeżdża.

Kiedy wyjechał na ostatnią prostą, jego uwagę przykuł masywny kształt, znajdujący się na poboczu, mniej więcej wielkości dużego goldena retrivera, a może nawet czegoś jeszcze większego. Zauważył to kątem oka, dlatego żeby się upewnić, że to nie kolejny pies, zatrzymał niedaleko samochód. Ze schowka wyjął latarkę, sprawdził czy za paskiem spodni spoczywał jego colt i wyszedł na zewnątrz. Padał ulewny deszcz, ale z łatwością zlokalizował leżący kształt i ruszył w jego stronę, oświetlając teren światłem z latarki.

Zdziwił się, ponieważ był gotów zobaczyć jasną sierść psa, a nie beżowy płaszcz zarzucony na... Dean w duchu miał nadzieję, żeby był to kamień lub wielki konar. Nie chciał dopuścić do siebie innych myśli. Skierował światło bardziej na prawo i jego oczom ukazały się długie nogi w czarnych spodniach i lśniących lakierkach.

Dean momentalnie wyjął pistolet i przyjął odpowiednią postawę. Rozejrzał się dookoła, uważnie nasłuchując, ale nie słyszał nic innego, oprócz warkotu silnika oraz szumu padającego deszczu. Kiedy był już pewien, że jest jedyną przytomną osobą w okolicy, natychmiast zbliżył się do leżącego ciała.

Był to mężczyzna, na oko w wieku trzydziestu lat. Dean uklęknął przy nim.

— Halo, słyszy mnie pan? - nie otrzymał żadnej odpowiedzi, ani reakcji.

Dean uklęknął przy nim i sprawdził tętno. Było słabe i ledwo wyczuwalne. Jego oczy zatrzymały się na długiej i szerokiej ranie na gardle, z której na szczęście nie sączyła się krew, ale zdecydowanie potrzebowała opatrunku. Bardzo go to zdziwiło, ponieważ wszystko wskazywało na to, że jakiś czas temu ktoś poderżnął mu gardło, ale jakimś cudem mężczyzna został uratowany. Dean na wszelki wypadek postanowił obejrzeć go całego. Z głowy nigdzie nie sączyła się krew, z klatki piersiowej i brzucha również, jego ułożenie nie sugerowało urazów kręgosłupa i na pierwszy rzut oka wszystko wydawało się w porządku. Głęboka szrama na gardle wyglądała jakby miała się za chwilę otworzyć, więc Dean rozwiązał swój krawat i delikatnie owinął nim szyję mężczyzny, zachowując przy tym wszelką ostrożność.

— Hej! - Dean zaczął wołać, próbując go obudzić. - Hej, kolego! Co się stało? Hej, proszę otworzyć oczy! - Lekko potrząsnął jego ramionami. - Halo?

Nie otrzymał żadnej reakcji. Winchester wyjął z kieszeni telefon i już miał dotknąć ekran przy dziewiątce, kiedy zobaczył, że nie ma ani jednej kreski zasięgu.

— Oczywiście, że nie ma zasięgu. Po co komu zasięg na totalnym zadupiu w lesie - mruknął pod nosem. - Teraz tylko czekać, aż jakiś psychopata mi też poderżnie mi gardło.

Dean schował telefon. Jeszcze raz potrząsnął mężczyzną, ale rezultat był dokładnie taki sam, jak za pierwszym razem. Dla swojego bezpieczeństwa sprawdził mężczyźnie kieszenie, ale nie znalazł w nich niczego niebezpiecznego. Ani dokumentów.

Znienacka usłyszał trzask gałęzi za sobą i gwałtownie podniósł się na nogi, odwracając się w kierunku dźwięku. Palec trzymał na spuście, gotowy, aby strzelić w każdym momencie. Rozejrzał się dookoła, ale po raz kolejny nikogo nie zauważył. Czuł, jak poziom adrenaliny wzrastał w jego organizmie, ogrzewając każdy zakamarek jego ciała, a serce zaczynało bić szybciej, jakby chciało się z niego wyskoczyć. Ale pomimo tego, udało mu się utrzymać całkowity spokój i zimną krew. Powoli zrobił krok do przodu, obserwując teren między drzewami i gałęziami, tak dokładnie, na ile pozwalało mu słabe światło latarki. Przypomniał sobie, żeby nie wpatrywać się zbyt długo w to samo miejsce, jeżeli nie chciało się dostać w plecy. Dźwięk łamanej gałęzi mógł być tylko odwróceniem uwagi. Winchester zrobił mały krok w prawo, obrócił się przodem do nieprzytomnego mężczyzny i zamarł. Kompletnie się nie spodziewał tego co zobaczył.

Nieprzytomny mężczyzna nie był już nieprzytomny. Siedział na ziemi, całkowicie wyprostowany, z nogami wyciągniętymi przed sobą. Nie opierał się na rękach, tylko trzymał je swobodnie na udach. Głowę miał lekko przechyloną na bok, oczy miał zmrużone, a ciemne i mokre od deszczu włosy oklapły na czoło. Wyglądał na zdezorientowanego, jakby się nad czymś intensywnie zastanawiał. Czerwony w białe paski krawat dalej był zawiązany na jego szyi, a mężczyzna zdawał się nie zwracać na to najmniejszej uwagi.

W tej samej chwili Dean zorientował się, że oprócz jego dziecinki i deszczu, nic innego nie wydawało dźwięku. Wiatr ustał, liście przestały szeleścić, nie słychać było ani jednego świerszcza. Cisza ze strony natury była prawie niemożliwa. W swojej zawodowej karierze, Dean jeszcze nigdy nie przeżył tak dziwnego i intensywnego momentu, jakby żywcem wyciągniętego z filmu. Czuł na plecach przeszywające go ciarki. Winchester szybko się otrząsnął i opuścił pistolet, nie chcąc wystraszyć nieznajomego. Powoli kucnął, dzięki czemu ich twarze były na tym samym poziomie.

— Hej, wszystko w porządku? - zaczął cicho. - Co się stało? Jesteś ranny? - pytał, ale nie otrzymał żadnej odpowiedzi. Mężczyzna w beżowym trenczu miał otwarte oczy, ale jego wzrok był nieobecny, zupełnie jakby pochłonął go jego własny świat. - Jak masz na imię?

Dean uklęknął tuż obok niego.

— Nazywam się Dean Winchester, jestem agentem FBI. Mogę ci pomóc, tylko musisz mi powiedzieć co się stało. Boli cię coś?

Mężczyzna zaprzeczył kiwnięciem.

— To dobrze - odpowiedział Dean. - Rozumiem, że jesteś w szoku i możesz nie myśleć jasno, ale muszę wiedzieć co się stało. Ktoś cię napadł?

Nieznajomy powtórzył gest. Dean zaczynał się martwić, czy przypadkiem nie miał do czynienia z niemową. Ale z drugiej strony, on mógł po prostu być w dużym szoku. Nie wiedział co w tej sytuacji powinien zrobić. Nie był pewien, czy wystarczy mu paliwa na dojazd do szpitala, a nie mógł go tak zostawić na drodze.

— Nic nie pamiętam. - Mężczyzna odezwał się zachrypniętym głosem, który brzmiał, jakby nie był używany od kilku dni.

Winchester zmarszczył brwi. To nieco komplikowało sytuację. Jeszcze nigdy nie miał do czynienie z kimś, kto utracił pamięć, całą lub tylko częściową, więc nie miał pojęcia jak się zachować. A taki przypadek nie był omawiany na jego szkoleniu. Do jego umysły przedzierała się myśl, czy aby to nie jest podstęp, mający na celu obrabowanie go, a później zamordowanie, lecz twarz mężczyzny była wypełniona wyraźną dezorientacją i zagubieniem. A sądząc po jego urzędniczym ubraniu, jego zawodem nie było aktorstwo. No i pozostała jeszcze kwestia rany na gardle...

— Och - wyszło z ust agenta. - Um... Okej, rozumiem. Ale nie boli cię głowa, tak? - Nieznajomy potwierdził skinieniem. - Okej, okej... Posłuchaj mnie teraz uważnie. Najbliższy szpital jest niecałą godzinę drogi stąd, a mój dom około dziesięciu minut, a nie starczy nam paliwa na długą wycieczkę do miasta. Jak najszybciej musi cię ktoś dokładnie obejrzeć, a tak się składa, że mam za sobą szkolenie z pierwszej pomocy i znam się co nieco na obrażeniach. Możemy pojechać do mnie, tam cię dokładnie obejrzę, zatankuję auto i pojedziemy do szpitala. - Mówił powoli, aby mieć pewność, że każde jego słowo zostanie zrozumiane. Mężczyzna po raz kolejny pokiwał głową, co Dean odebrał jako zgodę.

Winchester schował broń za pasek i położył rękę na jego ramieniu.

— Dasz radę podnieść się na nogi?

Nieznajomy powoli się podniósł, a Dean razem z nim, z obiema rękami wyciągniętymi przed siebie, aby w razie czego nie pozwolić mu upaść. Gdy już oboje stali wyprostowani, brunet lekko się zakołysał i przyłożył ręce do skroni. Dean skrzywił się na ten widok, ale nie zadawał już pytań. Wiedział, że ten ból jest powiązany z jego utratą pamięci lub szokiem pourazowym. Widząc, że nadal trzyma się za głowę, wziął go pod rękę dla stabilności i razem powoli udali się do samochodu. Bez problemu usiadł na tylnym miejscu i oparł głowę o szybę.

Winchester usiadł na miejscu kierowcy, wyłączył radio, żeby nikomu nie przeszkadzało i z piskiem opon ruszył do przodu.

~ • ~

Zaparkował Impalę zaraz przed wejściem do domu. Zgasił silnik i pomógł brunetowi wyjść z auta. Mężczyzna musiał się poczuć lepiej, gdyż poruszał się pewniej i stabilniej. Gdy tylko znaleźli się pod drzwiami, wszystkie zaadoptowane psy Winchestera zaczęły szczekać, zwęszywszy zapach swojego pana i obcej osoby. Znalezienie odpowiedniego klucza zajęło Deanowi więcej czasu, niż by tego chciał, ale w końcu udało im się wejść do środka. Od razu cała gromada psów zaczęła plątać im się pod nogami domagając się przywitania od swojego pana, ale Dean tym razem musiał je zignorować.

— Cicho, spokój! Później się wami zajmę.

Dean zaprowadził mężczyznę do salonu i posadził go na kanapie.

— Jak się czujesz? - zapytał. - Wiesz co, poczekaj tu i spróbuj sobie coś przypomnieć, ja za chwilę wrócę. Idę po apteczkę.

Nieznajomy nie odpowiedział, tylko przechylił głowę w bok.

Winchester wrócił do niego po kilku minutach. Przypatrzył się twarzy bruneta, ale wyglądała ona tak samo - zagubiona, z nieobecnym wzrokiem. Usiadł obok niego na kanapie i w tym samym momencie przy jego nogach pojawił się Zepplin z wysuniętym jęzorem, proszący, aby go pogłaskać. Dean delikatnie go odepchnął.

— Nie teraz, Zepp, nie mam czasu.

Całą swoją uwagę skupił na mężczyźnie.

— Jak tam, świta coś w głowie? - zapytał i posłał mu lekki uśmiech dla otuchy.

Tak jak spodziewał, nie usłyszał odpowiedzi, tylko zauważył kiwnięcie głową. Najwyraźniej był to jego jedyny sposób na komunikację, przynajmniej w tej chwili. Zanotował sobie w głowie, żeby zadać pytania, na które można odpowiedzieć "tak" lub "nie".

— Wydajesz się być bardzo spokojny. Mam nadzieję, że nie jesteś mordercą ani psychopatą, bo takich to ja już mam po dziurki w nosie.

"Nie"

- Kamień z serca - odparł Dean, po czym z jego ust wydobył się cichy chichot. Prawda była taka, że nie miał pojęcia jak powinien się zachować. Czy powinien jakoś żartować żeby rozluźnić atmosferę? Czy być cały czas poważny? Zadawać więcej pytań? Siedzeń cicho?

Delikatnie sięgnął do szyi mężczyzny, chcąc odwiązać jego krawat. Mężczyzna musiał się przestraszyć, bo szybko odskoczył od Deana.

— Spokojnie, muszę obejrzeć twoją ranę na szyi - wytłumaczył. - Poza tym, to jest mój krawat i chciałbym go odzyskać - uśmiechnął się.

Tym razem poszło sprawnie. Dean powoli odwiązał krawat i niestety jego obawy się potwierdziły. Rana była świeża i otworzyła się, ale na szczęście jego prowizoryczny opatrunek spełnił swoją rolę. Winchester wyciągnął odpowiednie rzeczy z apteczki i dokładnie wyczyścił ranę, po czym nałożył porządny opatrunek. Nieznajomy o dziwo ani razu nie skrzywił się z bólu. Dean chwycił go delikatnie za podbródek, żeby sprawdzić wielkość źrenic. Wziął ze stolika latarkę i poświecił nią w jego oczy. Reakcja źrenic była prawidłowa. Jeszcze przez chwilę wpatrywał się w jego oczy, ponieważ nigdy u nikogo nie widział aż tak błękitnych tęczówek.

Przez cały czas czuł na sobie przeszywające spojrzenie mężczyzny. W normalnych okolicznościach poczułby się bardzo nieswojo i niezręcznie, ale teraz Dean rozumiał, że w tej chwili był on jedyną osobą, jaką "znał".

— Gotowe - oznajmił Winchester. - Wszystko powinno być w porządku, ale powinniśmy się jeszcze udać do szpitala. Z tego co kojarzę, muszą ci zrobić tomografię i jakieś inne badania, których nazw teraz nie pamiętam. Minęło trochę czasu, odkąd oglądałem "House'a".

Dean zaczął pakować wszystkie rzeczy z powrotem do apteczki. Zbyt zajęty, na początku nie zauważył, że mężczyzna odwrócił się i zaczął zdejmować z siebie kolejne warstwy ubrań, zaczynając od brudnego, beżowego trenczu i czarnej marynarki, kończąc na pomiętej, białej koszuli. Gdy tylko Winchester zawiesił wzrok na nieznajomym, jego mózg nie potrafił odgadnąć, co się właśnie działo. Nie spodziewał się czegoś takiego, więc po prostu siedział i obserwował. Jak na faceta po trzydziestce w urzędniczym ubraniu, jego ciało prezentowało się bardzo dobrze. Nieświadomie wstrzymał oddech, kiedy zdał sobie sprawę, że oboje są prawie tak samo wyrzeźbieni, a on do cholery był federalnym agentem, który regularnie miał treningi. Miał ochotę uderzyć się w twarz za myśli, które mu teraz buszowały w głowie.

Ogarnij się Dean, pomyślał. Chwilę temu znalazłeś faceta na ulicy, który nic nie pamięta i nie wiadomo kim jest. Przestań. Tak nie wolno.

Gdy tylko nieznajomy odwrócił się do niego tyłem, oczom Deana pokazały się dwie długie, szerokie i równoległe do siebie szramy na plecach. Zaczynały się na łopatkach, a kończyły na samym dole pleców. Po dłuższym przyjrzeniu się był pewien, że szramy na plecach i nacięcie na szyi zrobiono tym samym narzędziem. Winchester był tak zaskoczony, że gdyby byli w kreskówce, jego szczęka właśnie leżałaby na ziemi, a oczy wyleciały by z oczodołów.

— O kurw... Twoje plecy... Bolą cię?

"Tak".

Nie wiedział, jak to możliwe, że wcześniej tego nie zauważył. Że krew w żaden sposób nie zabarwiła koszuli.

-Masz dwie cholernie długie szramy...

Mężczyzna odwrócił głowę i przez kilka sekund wpatrywał się w twarz Deana. Po raz pierwszy tej nocy zauważył w jego oczach niewielkie ślady strachu.

— Muszę dokładnie wszystko obejrzeć. Stań, proszę, tyłem do światła.

Dean wstrzymał oddech, gdy zobaczył w pełni, w jakim stanie były jego plecy. Okolice rany były bardzo zaczerwienione, a zaschnięta krew zmieszała się z wciąż sączącą się ropą. Wyglądało to okropnie.

— Dlaczego nie powiedziałeś wcześniej... - mruknął pod nosem.

Wziął do ręki największy kawałek gazy opatrunkowej i ostrożnie położył dłoń na jego ramieniu. Najdelikatniej jak tylko potrafił zaczął oczyszczać rany. Mężczyzna co jakiś czas drgał, więc w takich momentach Dean przerywał. Z czasem stwierdził, że pójdzie sprawniej i szybciej, jeżeli weźmie gąbkę i miskę z wodą.

Po godzinie jego plecy były oczyszczone i gotowe do nałożenia opatrunku. Dean owinął cały tors mężczyzny bandażami.

— Gotowe. Nie zakładaj nic na siebie, daj plecom trochę pooddychać. Szybciej się wtedy zagoją. A poza tym, nawet ten bandaż wygląda lepiej, niż ta znoszona koszula - dodał, uśmiechając się delikatnie. Spojrzał na jego twarz i momentalnie zrobiło mu się bardzo przykro. Jego oczy były przekrwione, przez gromadzące się łzy, spowodowane bólem. Do tego dochodziło zmęczenie. Dean nie potrafił sobie wyobrazić, co musiało się dziać w jego głowie. Oboje byli wykończeni, ale niestety nie mógł się położyć, jeszcze nie teraz. Najpierw musieli się udać do szpitala.

— Usiądź na kanapie. Za chwilę wrócę i pojedziemy do szpitala.

Winchester zostawił wszystko tak jak było - nie miał teraz czasu na sprzątanie. Szybko poszedł do garażu, wziął ze sobą pełny kanister i napełnił bak Impali. Wrócił po kilku minutach i zastał swojego gościa leżącego na kanapie na brzuchu, pogrążonego w głębokim śnie. Słychać było jego równomierny oddech, klatka piersiowa unosiła się i opadała w regularnym rytmie i Dean miał ogromną ochotę przykryć go ciepłym kocem. Gdy zobaczył jego twarz, która teraz ogarnięta była spokojem, postanowił, że szpital poczeka do rana. Nie miał serca go teraz budzić. Zgasił światło, poszedł do kuchni, żeby nalać psom wody i dopiero po tym udał się do swojej sypialni.

Pomimo tak długiego i pełnego wrażeń dnia, sen nie chciał do niego przyjść. Cały czas myślał o tym, co się dzisiaj wydarzyło. Anonimowy telefon, konfrontacja z Żółtookim, wywiad z najgorszą łajzą dziennikarską i na koniec Facet Który Nic Nie Pamięta. Nie mógł pozbyć się wrażenia, że to wszystko było jakoś powiązane. Tylko jak? Miał nadzieję, że Charlie, jego koleżanka z pracy, znajdzie dla niego trochę czasu i zrobi to, o co ją poprosił.

Z tego wszystkiego, najgorszy był obraz padającego na ziemię Żółtookiego Demona z Lawrence. Dzisiaj po raz pierwszy odebrał komuś życie. Co prawda zrobił to psychopatycznemu mordercy, ale mimo wszystko był on człowiekiem. A żadne testy psychologiczne ani zajęcia podczas wieloletniego szkolenia, nie są w stanie tak naprawdę przygotować człowieka na ten moment.

Dean westchnął. Nie mógł zasnąć, musiał się czymś zająć. Spojrzał na zegarek, leżący na szafce - była trzecia pięćdziesiąt dwa. Wstał z łóżka i usiadł przy biurku. Włączył laptopa i zalogował się na swoje konto, żeby móc przejrzeć w policyjnej bazie danych wszystkie zaginione osoby, które w swoim opisie przypominały by jego gościa w beżowym trenczu. Pół godziny później, gdy niczego nie znalazł, zrezygnowany wyłączył komputer.

Potrzebował szkockiej. Dobrej, mocnej szkockiej. Najchętniej wypiłby całą butelkę, ale za jakieś 4 godziny pasowałoby, żeby jechali do szpitala. Najciszej jak tylko potrafił poszedł do kuchni i nalał sobie do szklanki alkoholu. Oparł się o blat, zawieszając swój wzrok na śpiącym mężczyźnie. Uśmiechnął się, ponieważ w jego nogach położył się Jagger.

Dean nie miał pojęcia, dlaczego ten mężczyzna nie wzbudzał w nim żadnych podejrzeń ani niepokoju. Odkąd pamiętał, zawsze był nieufny i podejrzliwy wobec innych ludzi i dzięki temu osiągnął zawodowy sukces. A teraz, do cholery, znalazł obcego faceta na ulicy i zabrał pod swój dach, tak jak to zrobił z Zepplinem, Jaggerem, Ozzym, Buckym i Starkiem i wszystko było w porządku. Tak jakby jego obecność była czymś normalnym. W ogóle nie rozumiał swojego zachowania. Zamiast czuć niepokoju, był ciekawy z kim miał do czynienia.

Dopił szkocką i wrócił do sypialni. Upewnił się, że pod poduszką leży załadowany colt i zrzucił z siebie ubranie. Tym razem zmęczenie, które ciągnęło się za nim przez cały dzień, spłynęło na niego z podwójną siłą. Sen przyszedł natychmiast.

~ • ~

Po kilku godzinach czekania w szpitalnym korytarzu, w końcu przyszła na nich kolej. Mężczyźnie założyli porządne szwy na plecach i zaprowadzili go na tomografię głowy. Dean miał nadzieję, że uda im się ustalić przyczynę amnezji, a nawet przywrócić mu pamięć. W międzyczasie poszedł do toalety. Pozbył się pozostałości po trzech wypitych dzisiaj kawach i w trakcie mycia rąk, zapatrzył się na swoje odbicie w lustrze. To, co zobaczył, trochę do zaniepokoiło. Jego ciemnoblond włosy sterczały pod dziwnymi kątami, twarz prawie zniknęła pod gęstym i ciemnym zarostem, zieleń tęczówek wyraźnie zbladła, podkrążone oczy dodawały mu kilka lat, a przekrwione gałki oczne zdradzały ilość przespanych godzin. Bez problemu mógłby znaleźć zatrudnienie jako strach na wróble na jakimś polu kukurydzy. Chociaż prędzej robiłby za inspirację dla makijażystów i charakteryzatorów pracujących na planach filmów o zombie. Co prawda zawsze chciał wystąpić w serialu "The Walking Dead", ale nie do końca o taką rolę mu chodziło.

Przemył twarz zimną wodą i mokrą ręką przeczesał włosy, próbując ułożyć je w jakiś normalny sposób. Po kilku próbach stwierdził, że to i tak nie miało sensu, więc najzwyczajniej w świecie je przygładził. Z jego ust wydostało się ciche parsknięcie przez myśl o Sammym. Nigdy nie rozumiał, dlaczego ten wielki łoś zapuścił włosy, skoro jego króciutkie włoski sprawiały mu tyle problemów. A jego młodszy brat miał je aż do ramion! Nie był w stanie wyobrazić sobie zmagań, z jakimi jego młodszy brat borykał się każdego poranka.

Gdy stwierdził, że wyglądał w miarę jak człowiek, wyszedł na korytarz i przez chwilę nie wiedział, gdzie iść. W tym cholernym szpitalu każdy hol wyglądał zupełnie tak samo - nieskazitelnie białe ściany, rażące światłem lampy, rząd czerwonych, plastikowych krzeseł i kilka równie białych co ściany drzwi, prowadzących na inne, ale jednak te same korytarze. Jego uwagę przykuł znak wskazujący drogę do szpitalnej kawiarni. W przeciągu kilku godzin wypił już trzy mocne kawy i dwa espresso, ale to nie powstrzymało go od kolejnej dawki kofeiny. Chwilę później stał przed wejściem do zapełnionej ludźmi szpitalnej kafejki, z papierowym kubkiem wypełnionym po brzegi smolistym, gorzkim i gorącym płynem. Stał odwrócony do okna.

Po kilku dużych łykach, poczuł jak jego kieszeń zaczęła wibrować. Dean sięgnął po telefon i nie patrząc na wyświetlający się numer telefonu, odebrał połączenie. Wiedział, że dzwonił jego brat.

— Gratuluję zamknięcie sprawy Żółtookiego Demona! - usłyszał dobrze mu znany głos Sama. - Dopiero przed chwilą przeczytałem artykuł Beli Talbot na ten temat. Czytałeś go w ogóle? Po tym wszystkim co zrobiłeś, ona oskarża cię, że ten strzał był zbyt pochopny i niepotrzebny. No i jak zwykle musiała wcisnąć fragment o twojej relacji z Bobbym. Ta suka zawsze skorzysta z okazji, aby podważyć twoje kompetencje. Ale nie przejmuj się, wywłoka nie zna się na swojej pracy. Dlaczego nie zadzwoniłeś wczoraj, żeby się pochwalić? Zresztą nie ważne, pewnie miałeś niezły syf na głowie...

— Tak, Sam, Tobie też dzień dobry - odpowiedział oschle. - I dzięki, ale nie mam teraz czasu na pogaduszki. Jestem w szpitalu i...

— W szpitalu? - przerwał mu Sam. - Co się stało? Wszystko w porządku?

— Tak, ze mną wszystko w porządku. Nie musisz się martwić - zapewnił go. Dean rozmyślał, czy powiedzieć bratu co się wydarzyło wczoraj w nocy, jednak doszedł do wniosku, że nie była to rozmowa na telefon. - Po prostu wczorajsza akcja w Lawrence nie była moją jedyną przygodą. Na podstawie mojego wczorajszego dnia można by nakręcić niezły film. Albo krótki serial.

— Co się stało?

— Przyjedź do mnie dzisiaj wieczorem - odparł starszy Winchester. - Dasz radę?

— Tak, chyba tak. Najwyżej poproszę Jo, żeby mi trochę pomogła w kancelarii. Po ostatniej sprawie zrobił się tu niemały bałagan...

Dean usłyszał kroki niosące się w pustym korytarzu i odwrócił się w ich kierunku. Lekarz zajmujący się jego nieznajomym kolegą zmierzał prosto na niego.

— Sam, muszę już kończyć. - Nie czekając na odpowiedź, natychmiast się rozłączył.

- I? Wiadomo co mu się stało? - zapytał, gdy facet w białym kitlu znalazł się w zasięgu jego głosu. Doktor stanął tak blisko niego, że Dean mógł policzyć wszystkie pryszcze na jego twarzy, a było ich sporo. Nie dość, że najprawdopodobniej nie słyszał o czymś takiem jak przestrzeń osobista, to jeszcze wyglądał, jakby dopiero co skończył liceum.

— To pan go znalazł?

Dean przytaknął. Lekarz spojrzał w dokumentację, którą miał w rękach i zmrużył oczy.

— Tomografia niczego nie wykryła, wszystko jest w jak najlepszym porządku. Obawiam się, że w tej kwestii nie jesteśmy w stanie wiele zdziałać. A co do ciętych obrażeń na plecach i gardle - pańska interwencja okazała się być kluczowa. Założyliśmy szwy i teraz wystarczy tylko zmieniać opatrunek co jakiś czas. Och, i proszę nie zapomnieć zgłosić się za jakiś czas na zdjęcie szwów. Skoro wszystko już wyjaśniliśmy, nie mamy podstaw żeby przetrzymywać państwa dłużej.

— Wow, wow, wow, chwila. Jak to nie ustaliliście przyczyny jego amnezji?

Dean wyraźnie się zirytował. Chociaż mógłby się spodziewać takiej wiadomości po kimś, kto ma na kitlu zaczepioną naszywkę z nazwiskiem Dr. Loseer. Nazwisko jak najbardziej adekwatne do kwalifikacji, pomyślał.

— Nic z tym nie zrobicie?

— Przykro mi, badania niczego nie wykryły. Utrata pamięci może mieć również podłoże psychologiczne, a to już nie nasza specjalność. - Lekarz zaczął coś wykreślać w dokumentach. - To wszystko z mojej strony - dodał i odwrócił się na pięcie. Kaczkowatym chodem udał się w swoich białych, śmiesznych kapcioszkach tam, skąd przyszedł, nie dając nawet szansy Deanowi na kłótnię.

— No to pięknie - mruknął do siebie pod nosem.

Stał w bezruchu na korytarzu, mocno wytrącony z równowagi przez tutejszych "specjalistów". Najpierw nie mógł się dogadać z recepcjonistką, która już dawno powinna leżeć w grobie ze starości, potem musiał osobiście się upominać, żeby zszyli jego towarzysza, a na koniec jakiś gówniarz stwierdził, że nic nie wie. Teraz rozumiał Bobby'ego, dlaczego nigdy nie odwiedzał takich miejsc. Postanowił, że weźmie z niego przykład i po każdej brutalniejszej akcji będzie korzystał z usług ich koronera, ewentualnie sam się sobą zajmie.

Dean westchnął. Uświadomił sobie, że szpital był teraz jego najmniejszym zmartwieniem. Jego bezimienny przyjaciel nie miał gdzie pójść. Na chwilę obecną nikt nie zgłosił jego zaginięcia i nie wiadomo było, czy w ogóle miał jakąś rodzinę. W szpitalu nie mógł zostać i Dean był pewien, że zgłoszenie sprawy na policję nic by nie dało. A do tego nie mógł wymyślać coraz to nowych teorii, co się stało tamtej nocy w lesie. Póki co, trzymał się teorii, że mężczyzna był więziony i torturowany, co wyjaśniałoby jego rany na plecach, aż w końcu oprawcy się nim znudzili i poderżnęli mu gardło. Jakimś cudem udało mu się przeżyć i uciec i w wyniku przerażenia, stresu i nerwów, nie wykluczając dodatkowego urazu głowy, stracił pamięć.

Im dłużej o tym myślał, tym znajdował coraz więcej nieścisłości. Zresztą wymyślanie teorii co się mogło stać nie było teraz priorytetem.

Najważniejszym było zapewnienie mu bezpieczeństwa. Nie mógł tak po prostu dać mu pieniędzy i skazać go na samego siebie, sumienie by mu na to nie pozwoliło. Poza tym ktoś musiał mu zmieniać opatrunek. Więc pozostała mu tylko jedna opcja. Po przeanalizowaniu wszystkich za i przeciw, postanowił "przygarnąć" nieznajomego na jakiś czas, jakkolwiek to brzmiało. Z jego możliwościami, mógł prowadzić śledztwo dotyczące jego tożsamości na własną rękę.

Jego przemyślenia przerwał dźwięk otwieranych drzwi. Z jednej z sal wyszedł jego nowy podopieczny. Jego jedyne ubranie zupełnie nie nadawało się do ponownego założenia, więc Dean musiał mu pożyczyć kilka rzeczy ze swojej osobistej garderoby. Brunet ubrany był w czarny t-shirt z logiem AC/DC, który leżał na nim idealnie, podkreślając jego dojrzałą posturę, oraz najzwyklejsze jeansy przetarte w kilku miejscach. Ciemne włosy, które były w subtelnym nieładzie oraz wypoczęta twarz nadawały mu wygląd normalnego faceta, ale niestety biały bandaż zawiązany wokół szyi wszystko psuł. Ale gdyby Dean spotkałby go na ulicy, nigdy nie pomyślałby, że jest z nim coś nie tak (oczywiście wykluczając opatrunek). Nawet istniałaby możliwość, że by do niego zagadał. A raczej na pewno by to zrobił, nie zmarnowałby takiej okazji na nową znajomość. Winchester natychmiast się ogarnął, stwierdziwszy, że to nie czas na takie myśli i fantazje.

— Jak się czujesz? - zapytał, kiedy stanęli twarzą w twarz. Na twarzy bruneta nadal gościła dezorientacja, ale pomimo tej chorej sytuacji, w której się znalazł, wydawał się radzić sobie całkiem nie najgorzej. W odpowiedzi jego usta ułożyły się w lekkim uśmiechu. Najwidoczniej nadal był w jakimś szoku pourazowym. - To dobrze.

Winchester czuł jak między nimi tworzy się niezręczna atmosfera. Dean oblizał usta, chcąc się nieco rozluźnić i przez chwilę zastanawiał się jak przekazać mu informacje od doktorka i jak delikatnie zasugerować pomoc.

— Chyba nie mam dobrych wiadomości - zaczął. - Wygląda na to, że ze mną utknąłeś. Ci idioci nic nie wiedzą, a badanie nic nie wykryło. Przez to nie mają podstaw, żeby cię tu zatrzymać. Też nie widzę sensu zgłaszania tego na policję, bo znając ich metody, to nastolatka z dostępem do szybkiego internetu poradziłaby sobie lepiej. A moje sumienie nie pozwoli mi cię tak po prostu tutaj zostawić, zdanego na siebie. No i ktoś ci musi zmieniać opatrunek na plecach. - Po skończeniu przejechał dłonią po głowie, mierzwiąc przy tym włosy. Jego walka w łazience poszła w cholerę.

— Dziękuję - odpowiedział niskim, gardłowym i bardzo zachrypniętym głosem. Dean uznał to za zgodę.

Równym krokiem udali się do wyjścia. Dean jeszcze pozałatwiał kilka spraw związanych z wypisem, dopił resztkę kawy, kupił w automacie prowiant na drogę składający się z czekoladowych batoników i późnym popołudniem oboje siedzieli w czarnym Chevrolecie z 67 roku. Przez prawie całą drogę żaden z nich się nie odzywał. Zdawali sobie sprawę z tego, że ta cała sytuacja jest bardzo kłopotliwa i trudna. Winchester zaczął się zastanawiać, jak będą wyglądały kolejne dni. Na pewno będzie musiał zadzwonić do Bobby'ego z prośbą o dodatkowe dni wolnego. W chwili obecnej nie mógł zostawić go samego w domu.

Jego krótki urlop skończył się zanim się zaczął. Cały dzisiejszy dzień spędził w szpitalu, a wieczorem będzie musiał dłużej poszperać w zgłoszeniach zaginięć. Był pewien, że nie wyrobi się z tym w ciągu kilku godzin i zastanawiał się, czy poprosić Sama o pomoc, ale z tego co dzisiaj mówił, sam miał duży harmider w pracy.

Deanowi znudziła się cisza, więc włączył radio na swojej ulubionej stacji z klasycznym rockiem. Leciało "Simple man". Zerknął na swojego pasażera, aby upewnić się, że mu to nie przeszkadzało. Brunet nie zareagował. Cały czas wyglądał przez okno, wyraźnie się nad czymś zastanawiając. Winchester nie chciał wywierać na nim żadnej presji, rozumiał, że może nie chcieć jeszcze rozmawiać, ale musiał go jakoś nazywać. Postanowił poruszyć ten temat.

— Wiesz, w końcu będę musiał się do ciebie jakoś zwracać - rzucił przez ramię, nie odrywając wzroku od drogi. - Może pamiętasz swoje imię? Albo chociaż jak byś chciał mieć na imię? Masz jedną z tych niesamowitych szans wybrania sobie imienia, które faktycznie ci się podoba. Niewielu ma taką możliwość. - Jego usta rozciągnęły się w szerokim uśmiechu, zachęcającym do odpowiedzi.

Gdyby nie włączone radio, przez kolejne kilkanaście minut jechali by w kompletnej ciszy. Deana powoli zaczynał irytować brak komunikacji, ale nie dał tego po sobie poznać.

— Może gdybyś mówił o tym jak się aktualnie czujesz albo o czym myślisz, to byłoby ci z tym lżej. Może nawet byś sobie przypomniał chociaż jedną rzecz - dodał.

— Nie jestem pewien. - Spojrzał na Deana. Mówił bardzo cicho i nieśmiało. - Castiel. Nie wiem, co to słowo oznacza, ale cały słyszę je w głowie. Tak jakby to była jedyna rzecz, którą... wiem.

— Castiel. Cas - powtórzył Dean. - Podoba mi się. 

~ • ~

Słońce całkowicie schowało się za horyzontem, a na jego miejscu pojawiła się okrągła, błyszcząca tarcza księżyca, dokładnie oświetlająca drogę w lesie, przez którą przejeżdżali. W tle cicho grało "Night moves" i w normalnych okolicznościach Dean udzielałby się wokalnie razem z Bobem Segerem. Miał ogromną ochotę dołączyć się w refrenie przy Out in the back seat of my '60 Chevy Workin' on mysteries without any clues, ale ze względu na swojego pasażera pozwolił sobie jedynie na lekkie kiwanie głową zgodnie z rytmem. Ku jego zdziwieniu, w połowie utworu Castiel podkręcił głośność i po raz pierwszy pozwolił sobie na odprężenie. W jednym momencie napięcie oraz ciężka, niezręczna, a przede wszystkim trudna atmosfera pomiędzy nimi nareszcie wydawała się znikać, zostawiając po sobie zaledwie smugi obecności. Dean poczuł się jakby wracał z kilkudniowej, samochodowej wycieczki po stanach ze swoim najlepszym kumplem, z którym znał się od bardzo długiego czasu, z którym spędził większość chwil swojego życia i przy którym czuł się całkowicie swobodnie. Przez te cztery minuty Dean zapomniał o wszystkich trapiących go problemach. Sprawa Azazela, chaos w biurze oraz tożsamość Castiela przestały grasować po jego umyśle i pomimo braku snu, w końcu był wyciszony.

Kilka piosenek później dojechali do domu. Przed wejściem zaparkowany był plastikowy złom, który Sam nazywał samochodem, a w oknach budynku świeciły się światła i żaden z jego włochatych czworonogów nie biegał po podwórku. Jego młodszy brat musiał rozgościć się w środku. Sprawnie wysiedli z czarnej dziecinki i po chwili znaleźli się w salonie, gdzie przy zawalonym papierami stole siedział Sammy z butelką piwa w jednej ręce i telefonem w drugiej. Podniósł wzrok od razu, kiedy usłyszał dźwięk otwieranych drzwi i na jego twarzy momentalnie pojawił się wyraz zdziwienia. Ani Sam, ani Castiel nie spodziewali się zobaczyć dzisiejszego wieczoru nikogo innego oprócz Deana, przez co zrobiło się trochę niekomfortowo. Kątem oka widział jak Cas cofnął się o jeden krok i stanął tuż za nim, zupełnie jakby obecność obcej osoby go przytłaczała. Dean przestąpił z nogi na nogę i chrząknął, zdając sobie sprawę jak to mogło wyglądać, przynajmniej z punktu widzenia Sama.

— Cześć - przywitał się. - Castiel, to jest Sam, mój młodszy, gigantyczny brat. Sammy to jest Castiel, mój... um... mój nowy... - Dean zaciął się, nie wiedząc jakiego słowa użyć. Przyjaciel? Kolega? Znajomy? Żadne z tych określeń mu nie pasowało.

— Och, rozumiem - odpowiedział Sam i zaczął pośpiesznie zbierać swoje papiery ze stolika. Przez chwilę jego usta rozciągnęły się w uśmiechu typu "jestem z ciebie dumny bracie, ale nie rób tego przy mnie", lecz Dean tego nie zauważył. - Już stąd znikam - dodał. Dean na początku zdziwił się o co mu chodziło i ogarnięcie dwuznaczności tej sytuacji zajęło mu dobrych kilka sekund.

— Nie, Sam, to nie jest... to - starał się wyjaśnić, ale wyraz twarzy Sammy'ego sprawiał, że cały zaczął się stresować i jąkać, a bliska obecność bruneta z tyłu w niczym nie pomagała. - Poczekaj tu chwilę - powiedział do brata, po czym odwrócił się w stronę Castiela. Brunet stał wyraźnie spięty i wydawał się nie rozumieć komizmu zaistniałej przed chwilą sytuacji. Na szczęście. - Cas, chodźmy do sypialni.

Starszy Winchester dał sobie z mentalnego liścia w twarz za dobór słów. Miał tylko nadzieję, że te słowa nie dotarły dalej niż na kilka centymetrów. Szybkim krokiem oboje udali się do tej sypialni, a raczej do niewielkiego pokoju gościnnego, w którym znajdowało się jednoosobowe łóżko, mała szafka nocna oraz komoda, na której stał telewizor. Dean szybko wytłumaczył mu co i jak działa, że w każdej chwili mógł korzystać z łazienki i kuchni i w razie jakichkolwiek wątpliwości miał zadawać pytania, a następnie sprawdził czy z jego opatrunkami jest wszystko w porządku. Na koniec przeszedł do swojej sypialni i wziął ze sobą kilka par dresów i t-shirtów. Gdy wrócił do pokoju Castiela, zastał go leżącego na łóżku. Nie wiedział czy zdążył usnąć, czy dopiero próbuje, ale w każdym razie ułożył stosik ubrań na szafce, zgasił światło i wyszedł najciszej jak tylko potrafił.

— To było szybkie - rzucił Sam wyśmiewającym tonem. A więc jednak słyszał. - Myślałem, że te twoje wczorajsze przygody w Lawrence miały charakter kryminalny, a nie romantyczny.

— Zamknij się - odparował. - I podaj mi piwo.

Dean usiadł naprzeciwko Sama i po chwili w jego dłoni znalazła się butelka zimnego browaru. Stuknęli o siebie butelkami i za jednym razem wypił pół naczynia. Zaczął mieć wątpliwości czy jedna butelka wystarczy na dzisiejszy wieczór, ale zanim się odezwał, zauważył przenośną lodówkę po brzegi wypełnioną lodem i piwem.

— Więc? - zapytał Sammy. - Kim jest ten facet?

— On jest... - Dean zrobił krótką pauzę zanim znalazł odpowiedź. - Moim nowym współlokatorem. - Brwi Sama automatycznie uniosły się w górę, okazując niemałe zdziwienie. - Nie przerywaj mi teraz. - Starszy Winchester wziął głęboki wdech zastanawiając się jak zacząć swoją opowieść. - Nawet sobie nie wyobrażasz w jakim gównie się znalazłem. Co Bela dokładnie napisała w tym artykule? Nawet nie miałem czasu, żeby go przeczytać.

— Streściła co się stało zaraz po tym jak znalazłeś się na miejscu zbrodni. Pisała bardzo ogólnikowo, więc większości trzeba się było domyślić. Dobry chwyt na pobudzenie wyobraźni. - Sam zrobił krótką przerwę. - Oczywiście ucieszył ją fakt, że oddałeś strzał. Według niej było to zbyt pochopne działanie, które może być podstawą do zanegowania twoich kompetencji jako federalnego agenta. I nie omieszkała się wspomnieć o twojej relacji z Bobbym. Jestem pewien, że za kilka dni pojawi się nowy wpis na temat ciebie i Singera. Może nawet wspomni o mnie.

— Suka - rzucił w odpowiedzi. - Przysięgam, że jak jeszcze raz zobaczę ten jej szpetny łeb to dopiero wtedy będzie miała jakieś tam podstawy. Tylko szkoda, że sama nie będzie w stanie o nich napisać.

— Opowiesz mi dobrowolnie co się wczoraj działo czy będę musiał cię do tego zmusić torturami?

Dean westchnął i zmierzwił włosy. Coraz bardziej zaczynał czuć narastające zmęczenie, zwłaszcza na powiekach.

— Wstałem, zjadłem śniadanie i pojechałem do biura. Gdy przejeżdżałem przez Lawrence ktoś do mnie zadzwonił. Nie wiem kto, bo numer się nie wyświetlił, a głos był zniekształcony. Usłyszałem w głośniku nazwisko jakiejś rodziny, ich adres i informację, abym wziął ze sobą broń. Nie wspominałem o tym Bobby'emu, ponieważ uznał sprawę za zamkniętą, zresztą nawet nie ma co się dziwić, w końcu Azazel został powstrzymany. Jedynie poprosiłem Charlie Bradbury, tą nową rudą dziewczynę z technicznego, żeby w wolnym czasie namierzyła połączenie. - Dean wziął ostatniego łyka z butelki. - Dalszą część już znasz. Wyważyłem drzwi i strzeliłem, nawet się nie zawahałem. Nie jestem już pewien czy to była ostateczność, czy on coś robił czy nie.

— Dean, posł...

— Potem zaczęły się wywiady i ten cały chaos. Ale to jest nieważne. Gdy wracałem w nocy do domu, to na ostatniej prostej, jak się jedzie od południowo-wschodniej strony, zatrzymałem dziecinkę myśląc, że znowu jakiś idiota porzucił psa. - Dean przełknął ślinę. - To nie był pies tylko Castiel. Znalazłem go na drodze, miał cięte obrażenia na plecach i gardle i nic nie pamiętał. To z nim spędziłem cały dzień w szpitalu. Lekarze nic nie stwierdzili, nie miał gdzie się podziać, więc teraz śpi w pokoju gościnnym. Mówiąc w skrócie.

— Żartujesz.

Troska na twarzy Sama momentalnie zmieniła się w złość. Przez dłuższą chwilę oboje siedzieli w ciszy, którą bez problemu można by było pociąć na kawałeczki.

— Nie możesz tak po prostu "przygarniać" ludzi jak psy. I jak to nic nie pamięta?

— Wie tylko jak ma na imię.

— Nie uważasz, że to jest zbyt niezwykłe? Znalezienie mężczyzny w lesie z amnezją? Całego pociętego? I to jeszcze wczoraj? - Z ust Sama wydobywał się niemalże krzyk. - Dean, ktoś mu do cholery poderżnął gardło!

— Nie krzycz...

— Nie krzyczę! Jezu, nie wierzę, że muszę ci o tym przypominać. Co z twoją zasadą "przypadki nie dzieją się przypadkowo"? Przecież to wszystko jest tak oczywiste, że nawet pięciolatek zauważyłby w tym jakiś związek.

— No właśnie! - Blondyn również powoli nie potrafił utrzymać swoich nerwów na wodzy. - Nie sądzisz, że to byłoby zbyt proste? A poza tym, zakładając, że to Castiel zadzwonił do mnie to przynajmniej mam go na oku. Zresztą on i tak niczego nie pamięta.

— Tak, a więc nic o nim nie wiesz. Równie dobrze możesz trzymać pod dachem złodzieja lub mordercę. I jak myślisz, skąd się wzięły te okaleczenia?

— Gdyby był mordercą lub złodziejem, już dawno bym nie żył. W ciągu tych kilkunastu godzin miał mnóstwo okazji, żeby się mnie pozbyć i co? Nadal oddycham. Przestań panikować.

— Mówię ci tylko, żebyś uważał na tego całego Castiela. - Młodszy Winchester głęboko odetchnął i ściszył ton głosu. - Jeżeli faktycznie nic nie pamięta to nawet dobrze, ale jeżeli okaże się, że jest niesamowicie dobrym aktorem, już do końca swoich dni będziesz słyszał z moich ust "a nie mówiłem".

Sam wyszedł kilka godzin później. Po ostrej wymianie zdań spowodowanych różnymi teoriami co do piątkowego dnia, wrócili do zwykłych luźnych tematów. Dean dowiedział się, że Sam pracował teraz nad sprawą dotyczącą jakiegoś idioty, który naoglądał się "Breaking Bad" i chciał pobawić się w Heisenberga, pomimo znacznych braków w chemii, a wpadł, ponieważ na stacji benzynowej wyleciał mu z kieszeni woreczek z metamfetaminą. Nuda, głupota i jeszcze większa nuda.

Dean zostawił na stole puste butelki po piwie - będzie się nimi martwić jutro - i poszedł się do łazienki. Wziął szybki prysznic, zajrzał ostatni raz do Castiela i upewniwszy się, że ten głęboko spał, udał się do swojej sypialni. Przez cały czas rozmyślał nad słowami brata. Zachowanie Sama trochę go irytowało, ale wiedział, że na jego miejscu zachowałby się tak samo. A nawet gorzej - darłby się, dopóki nie rozwiązaliby sprawy tak jak należało, wykorzystując wszelkie procedury.

Nie rozumiał co się z nim działo. Dlaczego nie panikował? Dlaczego ufał totalnie obcej osobie? I to w takich okolicznościach? Zadawał sobie to pytania coraz częściej. Czyżby ta sytuacja z Żółtookim Demonem z Lawrence tak na niego wpłynęła?

Jego brak podejrzliwości był coraz bardziej podejrzany, jakkolwiek to brzmiało. Nieprawdopodobnym było, że w ciągu zaledwie kilku godzin otrzymał anonimowy telefon, zastrzelił poszukiwanego od miesięcy mordercę i znalazł mężczyznę z amnezją. Już dwie z tych sytuacji były ze sobą powiązane, więc dziwne by było, gdyby trzecia była przypadkowa. Sam miał rację, przypominając mu, że "nic nie działo się przypadkiem".

Nie wiedział, co powinien o tym wszystkim myśleć. Intuicja podpowiadała mu, że wszystko było w porządku i mógł zaufać i przede wszystkim pomóc Castielowi. Zaś doświadczenie zawodowe mówiło co innego, zgadzało się z Samem.

Dean usiadł przy biurku i włączył laptopa. Po raz kolejny zaczął przeglądać spis osób zaginionych. Nie pojawiły się nowe zgłoszenia, więc przeszedł do szukania wszystkich osób o imieniu "Castiel". I w tym przypadku również nic nie znalazł. W desperacji wygooglował to imię, ale jedyne co mu się wyświetliło, to jakiś artykuł o Cassielu na stronie dotyczącej hierarchii aniołów. Żadnych portali społecznościowych, zupełnie nic.

Westchnął i wyłączył urządzenie. 

----------------------------------------------------------------------------------

Czytaj Dalej

To Też Polubisz

290K 20.1K 21
"Wyglądał jak śmierć. Był chudy, wysoki oraz blady. Kiedy nasze spojrzenia się spotkały, położył palec na swoich sinych ustach, a ja zamilkłam. I po...
284K 23.4K 65
✅ - książka została poprawiona # part II - pretty boy // Dreamnotfound # [...] ślubuję Ci: miłość, wierność i uczciwość małżeńską, oraz że Cię nie...
4.5K 509 7
Castiel Novak, zmęczony własnym pracoholizmem i życiem, postanawia na święta Bożego Narodzenia zamienić się domami z Samem Winchesterem, mieszkańcem...
6.4K 721 32
Sophie życie z pozoru mogłoby się wydawać idealne. Młoda dziennikarka, która ma zaplanowane całe życie ze swoim narzeczonym. Jej praca, mieszkanie, a...