Klejnot Afryki

By SamuelCzmok

1.6K 46 13

Megan - ambitna nastolatka dowiaduje się, że zostanie matką. Cały świat staje w jednej chwili wywraca się do... More

ROZDZIAŁ I
ROZDZIAŁ II
ROZDZIAŁ III
ROZDZIAŁ IV
ROZDZIAŁ V
ROZDZIAŁ VI
ROZDZIAŁ VII
ROZDZIAŁ VIII
ROZDZIAŁ IX
ROZDZIAŁ X
ROZDZIAŁ XI
ROZDZIAŁ XII
ROZDZIAŁ XIII
ROZDZIAŁ XIV
ROZDZIAŁ XVI
ROZDZIAŁ XVII
Streszczenie

ROZDZIAŁ XV

36 0 0
By SamuelCzmok

          We wiosce zapanowało takie poruszenie, jakiego ci ludzie nie widzieli od początku życia. Dzień wstał normalnie jak zazwyczaj i wydawał się toczyć powoli w swoim rytmie. Mężczyźni wyruszyli w okoliczne lasy na polowanie, gdyż sprawa Kito została zupełnie zarzucona wraz z prześlizgnięciem się za mury George'a. Ten jednak nie wracał i wioska zajęła się codzienną walką o byt.

            Około południa ze strony miasta doszły ich okrzyki przemieszane z wielkim tumultem, który powodowali mieszkańcy Kito, biegnący na oślep z bram miasta. Starsi i młodsi mieszkańcy wioski padli na twarze i przywarli w wielkim strachu do ziemi na placu, myśląc, że nadchodzi koniec świata. Jednocześnie nikt nie miał odwagi sprawdzić, co tak naprawdę wydarzyło się poza granicami wioski. Kobiety przytuliły swe dzieci do siebie i czekały w napięciu na to, co miało nastąpić.

             Minęła godzina, a może i więcej czasu, gdy do wioskl zawitali pierwsi mieszkańcy Kito, którzy zdecydowali się przeszukać cały las w poszukiwaniu czegoś wyjątkowego. Gdy tupot ich stóp ustał, kobiety podniosły głowy i zatrwożyły się na widok kilkudziesięciu osób różnej płci, stojących im naprzeciwko.

              - Jesteśmy z Kito, nie bójcie się nas – oznajmił jeden mężczyzna, który wyraźnie czuł się zobowiązany do przedstawienia woli całej grupy.

               Z drugiej jednak strony nie padła żadna odpowiedź. Można to tłumaczyć tym, że Kito zawsze kojarzyło się z kłopotami, prześladowaniami i śmiercią. Dlatego klęczące już teraz na placu tym bardziej przestraszyły się tej rozwrzeszczanej grupy.

                - Nie chcemy wam robić krzywdy, po prostu cieszymy się, że mogliśmy zobaczyć kogoś poza murami miasta.

                - Prosimy, potraktujcie nas życzliwie – odezwał się ktoś z tłumu.

               Słowa te sprawiły, iż osadnicy poczuli się wyżej sytuowani niż przybysze i natychmiast nabrali pewności siebie. Wyglądało bowiem na to, że król Kito postanowił po tylu latach pójść po rozum do głowy i pogodzić zwaśnione strony. Wstali więc z klęczek i podeszli do tego tłumu, uważnie oglądając go ze wszystkich stron. W końcu najstarsza z kobiet, widząc niezdecydowanie pozostałych zawołała

                - witamy was bardzo serdecznie! To czas wielkiej radości między nami a wami, bowiem nareszcie nastał pokój! – Przybysze odpowiedzieli gromkim okrzykiem, który spłoszył dzieci osadników. – W takim razie chodźcie tu do nas i cieszmy się. Na otwarciu bram zyskaliście wy i my. Teraz już nikt nie będzie cierpiał głodu.

                 - Oby tak się stało! – Zakrzyknął ktoś z tłumu.

                Gości w wiosce postanowiono przyjąć na głównym placu, ponieważ tylko tam było odpowiednio dużo miejsca. Młodsze niewiasty, które dopiero co urodziły dzieci, podchodziły do nich z trwogą, jednak zauważywszy, że w grupie również są dzieci nabrały odwagi. Wkrótce wszyscy przybyli zaczęli tańczyć i śmiać się, a podziałów i wieloletniego sporu, nikt nie był w stanie zauważyć.

                 Zabawa trwała jednak do czasu. Mężczyźni wrócili z polowania dość wcześnie, gdyż było ono wyjątkowe obfite. Spostrzegłszy wieloosobowy tłum, pląsający pośród wioski, pochwycili za broń i postanowili rozprawić się z najeźdźcami, za jakich uważali mieszkańców Kito.

                - Nie róbcie im krzywdy, oni są niegroźni – znów stanęła w ich obronie seniorka rodu.

                - To mieszkańcy Kito, na pewno są szpiegami, chcącymi zniszczyć naszą wioskę.

                - To wszystko nie tak... – próbował wyjaśniać ktoś z grupy przybyszy, jednak wycelowana w niego lufa pistoletu odebrała mu dalszy zapał do wyjaśnień.

                - Wracajcie skąd przyszliście i to w tej chwili. Jak wam nie wstyd zła, które tyle razy nam wyrządzaliście.

                Skonsternowana grupa uznała, że najlepiej będzie opuścić wioskę i nie wracać do niej już więcej. Już pierwszy z nich postawił nogę w kierunku wyjścia, gdy głos trąb zatrzymał ich wszystkich w wielkim bezruchu.

                Bojownicy zwrócili się teraz ku drodze prowadzącej do Kito, skąd szedł do nich wielki pochód. Kilkuset żołnierzy zrobiło na nich takie wrażenie, że rzucili broń i wmieszali się w tłum przybyszów. Tymczasem pochód szedł dalej. Otoczona setkami swych poddanych Charlotte szła teraz w środku i niosła klejnot tam, skąd pochodził. Jej twarz wyrażała wielką ulgę w połączeniu z niedowierzaniem, iż udało się jej wraz z towarzyszką odebrać miastu najpilniej strzeżony sekret. Jeszcze większa radość przejmowała ją na myśl, że odda go tym, którzy bardzo go pragną, realizując tym samym ich polecenie.

               Gdy cały nowo utworzony dwór królewski zawitał do wioski było już późne popołudnie i zaczęło się zbierać na deszcz. Duszne powietrze wypełniało teraz zastanawianie się nad tym, co przyniesie ten dziwny dzień mieszkańcom wioski. Plac został wypełniony ludźmi praktycznie do granic możliwości. W jego centralnym punkcie znalazła się Megan, której przypadł zaszczyt poprowadzenia tej uroczystości.

                - Zapewne mnie poznajecie. Nazywam się Megan Wheeldon i jakiś czas temu gościłam u was. Poleciliście mi i mojej przyjaciółce Charlotte zwrócić wam klejnot, który pierwotnie należał do was. Wiedzcie zatem, że udało nam się dostać do miasta, dokonać rewolucji, a teraz kamień ten chcemy zwrócić wam, byście go przechowywali przez wszystkie wasze pokolenia.

                 Dalsze słowa zagłuszyły okrzyki mieszkańców, którzy wprost nie posiadali się z radości, wiedząc, że spór zakończył się już definitywnie. Jedynie staruszka zachowała się godnie i podszedłszy do Megan rzekła

                  - wiedziałam, że mogę na was liczyć. Od pierwszej chwili gdy was ujrzałam, nie miałam wątpliwości, że nadszedł czas, by klejnot wrócił na swoje miejsce.

                  - Szanowna pani – odezwała się Charlotte, której korona na głowie kazała się staruszce ukłonić w pas – dziś nasze sumienie staje się czyste. Pomogłyśmy wam, jak również  mieszkańcom Kito. Poprzedniego króla i jego współpracowników nie musi się już pani obawiać, nastały czasy pokoju. A to jest wasz klejnot.

                  - Och, już zapomniałam jak on wyglądał. Jest nawet piękniejszy niż w moich snach. Chodźcie tu, pomóżcie mi go zanieść na swoje miejsce – powiedziała do kilku mężczyzn, którzy usłyszeli to w środku gorącej wrzawy i poczęli nieść do osobnego namiotu.

                   Megan i Charlotte za pierwszym razem myślały, że ktoś tam mieszka, ale okazało się, że był to specjalnie przygotowany namiot na powrót klejnotu. Silni i wydawało się bezwzględni mężowie teraz obchodzili się z tym ciężarem delikatniej niż z własnymi niemowlakami, których kilkoro też uczestniczyło w uroczystości. Wreszcie spoczął on na swoim miejscu, prezentując się nawet lepiej niż w najlepszym muzeum na świecie.

                   - Zadanie wykonane. Teraz możecie odejść i zamieszkać w Kito – powiedziała staruszka do Charlotte.

                   - Ma pani rację, odejdziemy. Ale nie do Kito. Wrócimy tam skąd przyszłyśmy, do innych krajów – wtrąciła się Megan, a królowa dodała głośniej

                    - drodzy poddani! Zrealizowaliśmy drugi punkt moich planów na sprawowanie władzy. Czas na trzeci i ostatni z nich. Nie jestem przygotowana do rządzenia tak wspaniałym narodem. Nie znam waszych zwyczajów, historii i was osobiście. Jestem zupełnie obcą osobą. Dlatego pragnę jeszcze tego samego dnia, w którym zostałam koronowana przekazać urząd królewski Mustafie, jako największemu wojownikowi o waszą i naszą wolność. On będzie wiedział najlepiej, jak pokierować sprawami państwa.

                   Charlotte wypowiedziała te słowa i we wiosce zrobiło się cicho. Na ten niewielki skrawek ziemi, gdzie stały najważniejsze osoby w państwie przyszedł Mustafa, ze spuszczoną głową i wielkim szacunkiem dla władcy. Królowa zaś nie czekając długo, zdjęła z siebie tą ciężką koronę i przekazała właśnie jemu. Mustafa wstał z klęczek i wyprostowawszy się usłyszał jak cały tłum wiwatuje na jego cześć i na cześć Charlotte.

                Do późnej nocy trwały jeszcze pożegnania, nierzadko ze łzami w oczach. Mieszkańcy Kito obdarowali na drogę niewiasty wszystkim tym, co mieli najlepszego. Teraz nie musiały się już martwić o wyżywienie, tylko mogły ze spokojem serca udać się w dalszą drogę. Jednak to jeszcze nie był kres pożegnań. Gdy zostały same wraz z mieszkańcami wioski, ci włożyli na ich barki jeszcze więcej prezentów, żywności i wody do picia.

               - Starczy wam to spokojnie na kilka dni drogi w buszu. – powiedziała nestorka wioski.

                - Mam tylko nadzieję, że wszystko to uda się nam unieść – zażartowała Megan.

                - To tak się wydaje tylko na początku, ale z każdym dniem jest coraz lżej.

                 - Będzie dobrze jeśli odnajdziemy drogę. W tym lesie rzeczywiście można się zagubić.

                 - Poczekajcie chwilę – ucięła nestorka i poszła w stronę namiotu Georga, który teraz stał pusty, a po tym, co niewiasty opowiedziały o jego losie, zastanawiano się, co z nim zrobić. Tymczasem jeden z mężczyzn, którzy wcześniej porwali ich samolot, a potem tropili w dżungli, podszedł do nich i ze łzami w oczach powiedział

                  - przepraszam.

                  - Ależ nic się nie stało – uspokoiła go Megan, mając w tej kwestii duże doświadczenie jako matka.

                  - Właśnie, że się stało. Byliśmy dla was tacy okrutni, chcieliśmy nawet pozbawić was życia.

                  - Co racja to racja – przytaknęła Charlotte, widocznie wciąż obrażona.

                   - Niech się wasza wysokość nie gniewa i wybaczy mi ten błąd.

                  - Będę się gniewać, jeśli będziesz do mnie dalej mówił wasza wysokość. Widzisz koronę na mojej głowie?

                  - Pani wybaczy, inaczej nie mogę.

                  - W porządku już, wybaczam ci. Najważniejsze to nie palić mostów za sobą. Może jeszcze kiedyś będziemy potrzebowały waszej pomocy.

                  - Chciałem tylko powiedzieć, że ta dobroć, którą nam okazałyście była wprost niewspółmierna do rozmiarów bólu, jakie wam przysporzyliśmy. Już samo to, że klejnot jest na swoim miejscu to... – głos utknął mu gdzieś w gardle, łzy poleciały ciurkiem na ziemię... – to niewiarygodne. Wątpiłem, czy dacie radę, teraz widzę, że trzeba było wierzyć. W każdym razie, wraz z innymi kolegami postanowiliśmy się wam odwdzięczyć takim drobnym upominkiem. Oto są wasze rzeczy, które zabraliśmy z samolotu. Na pewno są wam potrzebne tam skąd pochodzicie.

                   Wydawało się, że nic nie zdziwi już Charlotte tamtego dnia, ale widok własnego portfelu, kart kredytowych i telefonu komórkowego sprawił, że stała się oniemiała. Z otwartymi ustami została też Megan, widząc swój ukochany sprzęt.

                  - Nie wierzę! To mój telefon! Teraz będę mogła powiedzieć David'ovi, że wracam, a przede wszystkim, że nadal żyję! – Krzyknęła i pobiegła dookoła wioski, nie mogąc się nacieszyć widokiem tego urządzenia.

                   Telefon, jak możecie przypuszczać, był rozładowany, tak iż nie reagował na naciskanie jakichkolwiek przycisków. Na prąd, a tym bardziej na ładowarkę nie było co liczyć, więc pozostawało westchnąć i wrócić na swoje miejsce. Tam ciemnoskóry mężczyzna nadal zwierzał się Charlotte, jakiego to zaszczytu doznał, iż mógł przebywać z takimi dwiema wspaniałymi kobietami.

                  - Niech pan już przestanie, bo poczuję, że mnie pan podrywa – odrzekła speszona Charlotte.

                  - No tak, panie z pewnością chcą się położyć. W takim razie nie przeszkadzam.

                   - Popatrz jaki opanowany – rzekła Charlotte, gdy mężczyzna wszedł już do swojego namiotu. – W Europie pewnie taki typ, gadał by tak długo, aż osiągnąłby swój cel.

                   - Albo od razu przeszedł do sedna – dodała Megan.

                   - Będziesz musiała mnie przed takimi chronić, jak się tam znajdziemy.

                   - Obiecuję ci, jestem dobra w te klocki.

                    - Ciekawe jakie jeszcze przygody czekają na nas w tym gęstym lesie?

                   - Oby nie było ich zbyt wiele. Chcę już jak najszybciej wrócić do domu. I trzeba specjalnie podziękować temu mężczyźnie. To niesamowite, że zwrócił mi telefon.

                   - Słyszysz? – Szepnęła Charlotte po chwili.

                   - Tak, ale co to jest?

                   - Jak to, co? Kłótnia małżeńska. Żona tego pana teraz nie chcę z nim spać, bo uważa, że za długo ze mną rozmawiał.

                    - Każda żona poczułaby się zazdrosna, gdyby jej mąż flirtował z Charlotte Morgan.

                    - Wheeldon, moja droga. I nie zapominaj, że już nie jestem taka piękna. Dżungla wyssała wszystko to, co było we mnie piękne.

                    - Wręcz przeciwnie. Teraz w konkursie piękności zajęłabyś na pewno pierwsze miejsce.

                    - A ty dalej myślisz o tym. O nie! Idę spać. Noc się już kończy, a jutro zaczynamy podróż.

                  Charlotte zrobiła tak jak powiedziała i już po chwili dało się z jej strony słyszeć głośne chrapanie. Ani jedna ani druga nie zauważyła jak szybko udało się im zasnąć, ale po przebudzenie obie dostrzegły najstarszą mieszkankę wsi, która widocznie czekała aż otworzą oczy. Zabrawszy drewniany stołek z własnej chaty usiadła naprzeciwko, a w rękach miętosiła jakąś kartkę.

                   - Przepraszam, pani na nas czeka? – Rzekła rozespana jeszcze Megan.

                   - Panie są bardzo niecierpliwe. Nie pamiętałyście o mnie w nocy. Kiedy przyszłam spałyście już głęboko.

                  - Obiecałyśmy coś pani? Nic sobie nie przypominam.

                  - Nie wy, ale ja. Muszę przyznać, że George ma w swojej chacie niezły bałagan. Szkoda tylko, że nie będzie już mógł go posprzątać. On przyszedł stamtąd, dokąd wy teraz idziecie. I narysował nawet mapę, która pomoże wam trafić do celu.

                 - Pani jest naprawdę cudowna! – Wykrzyknęła Charlotte, przysłuchująca się do tej pory temu wszystkiemu z mocno zamkniętymi oczyma.

               - Możemy ją zobaczyć?

              - Proszę bardzo. Jest do waszej dyspozycji. Zaznaczono na niej miasta, do którego zapewne zmierzacie.

              Mapa nieco rozczarowała Megan i Charlotte. W niczym bowiem nie przypominała map z atlasu, dokładnie opisujących wszystkie wioski na drodze. Przypominała raczej mapy, które rysują sobie dzieci, bawiące się w poszukiwaczy skarbów. Było na nich naniesione miasto o nazwie Kisangani, kilka kresek koloru zielonego i niebieskiego, ścieżka obrazowana przez przerywaną linię, a na jej końcu wielki czarny krzyż. Rozszyfrowanie mapy nie było trudnym zadaniem, pomijając fakt, że George nie pomyślał o legendzie. Ścieżka to trasa ich podróży, czarny krzyż to Kito, zielone kreski obrazują las, a niebieskie rzekę. Kisangani z kolei to miasto, z którego będą mogły złapać kontakt z prawdziwym światem.

               - To wspaniale, że dała nam pani tę mapę. Bez niej nie wiedziałybyśmy, dokąd iść – podziękowała staruszce Megan.

               - Cóż więcej mogłam zrobić, dla kogoś tak wspaniałego jak wy.

               - Wasza wioska i tak zrobiła dla nas wystarczająco wiele. Teraz trzeba wziąć sprawy w swoje ręce – odparła zdecydowanie Charlotte.

               Było jeszcze wcześnie rano, gdy obie uścisnęły ręce nestorce, założyły plecaki i ciężko wzdychając, poszły za mapą w wyznaczonym kierunku. Jednak już po przejściu kilkunastu metrów pojawiły się pierwsze problemy.

               - Na pewno idziemy w dobrym kierunku? – Zapytała jak zwykle bojaźliwa Megan.

               - Idziemy dokładnie tak jak wskazuje mapa. Tutaj nawet widać tą ścieżkę.

               - Na moje oko to same krzaki. Nie jestem pewna, czy nie powinnyśmy zawrócić.

               - Jeśli tak ma to wyglądać w Londynie, to ja rezygnuję już na samym początku. Ile razy mam zdobywać twoje zaufanie? Do tej pory nie zawodziło mnie i tym razem mam ochotę pójść właśnie tą ścieżką. Jeśli widzisz tu inną drogę to proszę, możesz prowadzić.

               Megan tylko przełknęła ślinę i bez dalszych uwag poszła za swą przewodniczką. Minęło wiele godzin zanim dotarły do wzgórza, z którego można było wreszcie wyjść z tej dziwacznej doliny i udać się w stronę nowego świata. Na szczycie zatrzymały się raz jeszcze i posiliły  swymi zapasami, oglądając z daleka perspektywę Kito. Z tego miejsca wyraźnie było widać, jak potężne jest to miasto i mimo znacznej odległości, wciąż dało się w nim dostrzec poszczególne budynki oraz mury, wyrastające niczym ściana w środku lasu.

                 Zebrawszy się ze wzgórza pomaszerowały dalej ścieżką, która pozostawała niewidoczna dla Megan, natomiast dla Charlotte była szeroko niczym sześcio-pasmowa autostrada. Fakty były jednak takie, że nieraz przyszło im się przedzierać przez kolczaste zasieki utworzone przez krzewy, bujnie pleniące się pod cieniami wielkich drzew. I właśnie to była jedyna rzecz, którą obie bardzo ceniły. W tym nieznośnym upale najlepiej było właśnie przebywać pod liśćmi wielkich palem i wsłuchiwać się w rozkoszny śpiew ptaków.

                 - Charlotte, ja nie wiem, czy w tej ściółce nie ma węży – powiedziała nagle Megan i stanęła jak wryta za nic w świecie nie chcąc ruszyć do przodu.

                 - Och, przestań już, szliśmy już tysiąc razy po takiej samej ściółce. Dlaczego ta miałaby być inna.

                - Ja się naprawdę boję węży. Wiesz jakie mogą na nas tu czyhać? Idziemy sobie przez dżungle niczym dwie panienki, które wybrały się na spacer po parku. Mam tego dość, nie idę dalej.

                 - I co, chcesz tu zostać?

                - Chcę odpocząć.

               - To trzeba było mi to powiedzieć od razu.

              Obie usiadły więc na tej tak niebezpiecznej przecież ściółce i w milczeniu zajadały się kolejnym smakołykami z ich plecaków. Choć żadna nie miała sił się odezwać, obie myślały dokładnie o tym samym. Gdy pojawiały się kłopoty, nie miały problemu, by stworzyć wspólny front. Teraz, kiedy przyszło im przebywać sam na sam, zaczynało coraz częściej dochodzić do wymiany zdań. Nie było wątpliwości, że będą potrzebować czasu, by nawzajem się zrozumieć i naprawdę polubić.

             Nawet nie zwróciły uwagi, gdy deszcz rozpadał się na dobre. Były już przyzwyczajone do tych nagłych opadów, które zamieniały las w jedno wielkie jezioro. Choć liście drzew stanowiły jako taką ochronę, to jednak w pewnych miejscach konieczne było przejść przez miejsce, gdzie kapiąca woda tworzyła małe wodospady. Tak czy siak, obie panie zmokły do suchej nitki i nie wpłynęło to budująco na ich relacje.

            - Kiedy zatrzymamy się na nocleg? – Pytała wyraźnie już sfrustrowana Megan.

           - Jeszcze nie zapadł zmrok. Im dalej zajdziemy dzisiaj, tym mniej będziemy musiały pokonać jutro.

           - Charlotte, jestem zmęczona. Tworzymy zespół, więc jeśli chcesz, byśmy w komplecie zameldowały się w Kisangani, musisz mi pomóc.

           - Ja też jestem zmęczona. Ale mimo tego potrafię iść dalej, dzięki temu, że widzę przed sobą cel, czyli miasto.

            - Ty naprawdę wierzysz, że idziemy w dobrym kierunku! Spójrz za siebie, tu nie ma żadnej ścieżki. Przedzieramy się przez ten busz, jakbyśmy były pierwszymi odkrywczyniami tego regionu! Powiedz mi, gdzie są te rzeki, które miałyśmy mijać?

            - Widocznie jeszcze do nich nie dotarłyśmy.

            - Tak, jutro też do nich nie dojdziemy, pojutrze też nie, aż w końcu skończą się zapasy żywności i będziemy miały problem, lekko mówiąc.

             - Chcesz dotrzeć do Kisangani? To masz mapę i prowadź, skoro od samego rana nie usłyszałam od ciebie ani jednego miłego słowa. Ciągle tylko narzekasz i narzekasz! Więc pozwól, że teraz ja będę się za tobą wlec niczym kula, a ty prowadź nasz zespół jak to określiłaś przez ten las.

             - Dobrze, jestem starsza, więc przejmuje prowadzenie. I moją pierwszą decyzją jest to, że zatrzymujemy się tu na nocleg. Jutro pomyślimy, gdzie pójdziemy dalej.

             Charlotte wyraźnie nie była zadowolona tą propozycją, ale z racji utraty swej roli przewodnika postanowiła usiąść tam razem z Megan. Deszcz już przestawał padać, a cały las szykował się na nadejście mroków nocy.

             - A siedź sobie tu, ja idę w swoją stronę! – Krzyknęła nagle Charlotte i poszła dalej.

             Megan nie miała siły już za nią podążyć. Naprawdę nie obchodziło jej to, że została sama w wielkim lesie i że właśnie zaczęło się ściemniać. Czekała tak dobry kwadrans, gdy nagle usłyszała kroki ze strony, dokąd pobiegła Charlotte. Okazało się, że to była ona, ale w zupełnie innym nastroju.

            - Wstawaj i chodź Meg! Tam płynie rzeka! To jest ta, którą zaznaczył George. Musisz iść ze mną, przejdziemy ją i na drugim brzegu rozbijemy obóz – mówiąc to niemal rwała Meg za rękę, aż w końcu ta druga postanowiła

             - dobrze już, spokojnie! Pokaż mi tą rzekę i daj mi już spokój!

            Przedarłszy się przez kolejne leśne zastępy, dotarły nad rzekę. Było już dość ciemno, a ponadto po obfitych opadach przybrała ona około metra. Jej rwący nurt bynajmniej nie przypadł Megan do gustu. Oczywiście ani z jednej ani z drugiej strony, nie można było dostrzec mostu. Na szczęście jej poziom nie był zbyt wysoki, z dna wystawało kilka dużych kamieni, po których z łatwością można było przejść na drugi brzeg. No chyba, że ktoś był zbyt zmęczony, tak jak Megan.

            Charlotte nie czekała na towarzyszkę, tylko od razu wskoczyła na pierwszy z nich.

           - Nie wygłupiaj się, to zbyt niebezpieczne! – Usłyszała za sobą, lecz nie chciała się zatrzymać. Po chwili znajdowała się już na drugi kamieniu. Potem następowało kilka krótkich skoków, jeden większy i na drugi brzeg. Trwało to w sumie kilkanaście sekund i młodsza z wędrowniczek znalazła się na przeciwległym brzegu.

           - Twoja kolej – zakrzyknęła, co ledwo stało się dosłyszalne wśród huku wody.

           - Kiedyś będę musiała to przeskoczyć, lepiej mieć to już za sobą – odrzekła, jednak na tyle cicho, że właściwie powiedziała to do siebie.

             Wykonała pierwszy skok, potem drugi. Kamienie wystawały wysoko ponad nurt, więc trudno było przewidzieć ewentualne skutki pomyłki. Na szczęście również trzeci sus okazał się szczęśliwy. Jeszcze chwila i mogło być po wszystkim. Brzeg rysował się na najbliższym horyzoncie. Megan wykonała ostatni skok, jednak poczuła, że coś jest nie tak. W oka mgnieniu przekręciła się i wpadła do rwącej rzeki.

              Z trudem udało jej się wynurzyć. Jej bluzka na ramiączkach zaczepiła się kilka metrów dalej o wystający konar. Krzyczała ze wszystkich sił o pomoc, ale Charlotte nie nadchodziła. Nie było jej już nawet na brzegu. Dlaczego ją zostawiła w takiej chwili? To pytanie zajmowało ją tylko przez chwilę w natłoku setek innych, które kazały jej walczyć o przetrwanie na powierzchni.

             Nagle konar znalazł się pod wodą wraz z zaczepioną o niego Megan. Myślała, że to już jest koniec, że jednak nie ucieknie śmierci podczas tej długiej wycieczki do afrykańskiego buszu. I wtedy poczuła wielką ulgę. Jej bluzka rozerwała się, a ona wypłynąwszy chwyciła się pierwszej lepszej rzeczy, która pojawiła się na powierzchni rzeki.

            - Trzymam cię! – Krzyknęła Charlotte, stojąc na zatopionym już na wpół konarze. Megan skorzystała z tej pomocy i wdrapała się na powalone drzewo, po którego grzbiecie obie zeszły na brzeg. Gdy pierwsza adrenalina opadła do głosu doszły inne emocje.

              - Chciałaś mnie utopić, idiotko! Jak mogłam ci zaufać!

              - Opanuj się, gdyby nie ja...

              - Gdyby nie ty, siedziałybyśmy sobie na drugim brzegu i czekałybyśmy aż kamienie będą suche!

                - Nie moja to wina, że nie potrafisz skakać.

               - Dość tego, dość! Niech to się wszystko skończy. Kiedy w końcu wyjdziemy z tego piekła!

               - Pisałaś kiedyś książkę?

               - Nie, ale co cię to teraz obchodzi!

              - Właśnie teraz to widać. Gdybyś pisała, odniosłabyś się do całej sytuacji z większym spokojem.

               - O czym ty mówisz? Kompletnie zwariowałaś!

               - Gdy zakładasz sobie jakiś scenariusz, bardzo byś chciała pisać od razu ostatni rozdział. Wyobrażasz sobie ten moment, cieszysz się z niego. I dzięki temu powoli do niego zmierzasz, nie zauważając na przeszkody stojące po drodze. Czyli kolejnych rozdziałów. To uczy cierpliwości i wytrwałości.

               - Może spróbuje napisać, gdy dojdziemy do celu. Chyba nawet będę wiedziała, o czym napisać.

               - A ja z chęcią przeczytam twoje wypociny.

              - Wypociny?! To będzie wielka powieść przygodowa, ale ze szczęśliwym zakończeniem. Jeszcze zdobędę dzięki niej wiele bogactwa.

             - Więc teraz połóż się tu wygodnie i pomyśl o pierwszym rozdziale, a jutro opowiesz mi więcej.

             I w ten sposób poszły spać już całkowicie spokojne. Noc była dość chłodna, więc przemoczona Megan nie mogła jej dobrze wspominać. Charlotte okryła ją wszystkim tym, czym mogła, lecz mimo to jej towarzyszka regularnie się budziła i narzekała, że coś jest nie tak. Rano młodsza z podróżniczek obudziła się sama, z kolei druga siedziała skulona pod drzewem i narzekała, że boli ją głową.

             - Jest szansa, że jeszcze dziś dotrzemy do Kisangani?

             - Według mapy zakładając, że pójdziemy w tym samym tempie co wczoraj, powinniśmy dotrzeć tam dopiero jutro. Chyba że natrafimy na jakąś ścieżkę, która nas zaprowadzi do miasta.

             - W końcu jesteśmy na terytorium jakiegoś państwa. To aż dziwne, że tak duży obszar pozostaje poza cywilizacją.

             - Jak nas potem zapytają, gdzie byłyśmy, powiemy im, że w parku narodowym, zgoda?

             - Nie ma to jak codzienna dawka humoru, zgoda!

            Lekko schorowana Megan i pełna życia Charlotte ruszyły więc w dalszą drogę do własnego domu. Nie martwiły się już, co będzie dalej, we wiosce zwrócono im wszystkie dokumenty, razem z paszportem. Ich zadaniem było zatem tylko i wyłącznie dostać się do Kisangani.

            Busz nie miał zamiaru ustępować. Stawał się gęstszy z każdym krokiem. Mnóstwo owadów najróżniejszego rodzaju latało nad głowami kobiet, co po dwóch godzinach stawało się już nie do zniesienia. I gdy Megan już chciała rozpocząć narzekanie, zobaczyły coś, co na nowo obudziło ich wiarę.

            W środku lasu, w miejscu, gdzie nie ma nic specjalnego, stała sobie drewniana chatka. Choć była pusta i wyglądało na to, że została opuszczona już wiele lat temu, szybko zrozumiały, że znajdują się już bliżej niż dalej od miasta. Co więcej, od chatki już wyraźnie było widać ścieżkę przez las, wiodącą prawdopodobnie do jakiegoś wioski.

            Uradowane niewiasty zrobiły sobie postój w tej chacie i z zapałem ruszyły, a nawet pobiegły dalej. Droga była wyraźna, tak iż teraz nawet Megan nie miała wątpliwości, że są już blisko. Biegły tak przez gąszcz tropikalnego lasu z jednej i z drugiej strony, aż w końcu zatrzymały się i żadna z nich nie miała ochoty postąpić ani kroku dalej. Przed nimi rozciągał się most wiszący, a jakieś 20 metrów pod nim, następna rwąca rzeka.

             - Teraz już na pewno wiemy, że tą drogą chodzą ludzie.

             - Albo chodzili jakiś czas temu. Ten most nie wygląda zachęcająco.

             - Nie mamy innego wyjścia, Meg. Albo to przejdziemy, albo nie zobaczysz już najbliższych.

             - Ty również.

             - Oni mnie już nie interesują. No, znów się boisz?

              - A ty oczywiście nie masz żadnych wątpliwości ani obaw.

              - Żadnych, mogłabym przejść ten most w dwie strony bez twojej pomocy.

             Charlotte wkroczyła na ten skrzypiący most jako pierwsza, Megan podążała tuż za nią, starając się nie patrzeć w dół. Powolnym krokiem pokonywały kolejne stopnie i wkrótce zorientowały się, że są już w połowie.

             Wtedy nagle deska załamała się pod pierwszą z nich i ta w mgnieniu oka zaczęła spadać. Nie zdążyła nawet pomyśleć nad zaistniałą sytuacją, gdy pod swoim rękoma poczuła silny uścisk Megan. Podniósłszy ją i minąwszy wadliwą deskę, poszła dalej. Milczenie wypełniało całą tą przeprawę i dopiero gdy znalazły się bezpieczne na drugim końcu padły na ziemię. Teraz mogły dopiero wypuścić wstrzymywane powietrze.

             - Ty, ty, uratowałaś mi życie – zdołała wykrztusić Charlotte.

             - Jakby na to nie patrzeć, tworzymy zespół – odrzekła Megan.

              - To nie jest zespół. My jesteśmy rodziną. Mi nie jest potrzebny test, widzę w twoich oczach, a ty w moich, że to coś więcej jest niż przyjaźń. Może dziwnie to zabrzmi, ale dobrze, że wylądowałyśmy w tej dżungli. Gdyby postawić mnie w Europie przed faktem dokonanym, nie wiem, czy byłabym gotowa na jego zaakceptowanie. Ale po tych wszystkich przejściach, nie mam już żadnych wątpliwości. Mów mi córko, a ja czy mogę do ciebie mówić mamo?

              - Tak, córko – odpowiedziała Meg ze łzami w oczach. – Widzisz, istnieje coś takiego jak instynkt macierzyński. Dlaczego popędziłam do ciebie, widząc cię tylko w telewizji? Nikt nie mógł tego zrozumieć. Ale ja rozumiałam. I to właśnie jest instynkt macierzyński. A zatem, chodźmy dalej, córeczko.

              - Po co się spieszyć skoro mam ukochaną osobę przy boku.

              - Bo musisz jeszcze poznać tatę. On też na pewno się ucieszy z naszego powrotu.

              - Boję się tylko, że już spisał nas na straty. Jesteśmy w tej dżungli jakieś dwa tygodnie. Pewnie we wiadomościach usłyszał, że samolot spadł, a wszyscy pasażerowie zginęli. Nie zdziwiłabym się, gdyby w chwilach załamania szukał pocieszenia w ramionach innej kobiety.

              - Nie mów tak! Ani nawet o tym nie myśl. David bardzo mnie kocha i nigdy by mnie nie zdradził.

              - Jeszcze go nie poznałam, ale jak do tego dojdzie, wszystko ci powiem.

             - Wiesz co, stajesz się nieznośna jakbyś... była moją córką. To naprawdę się zgadza.

              - Więc teraz i ty masz pewność. Chodźmy dalej zanim deszcz nas złapie.

              Droga stawała się coraz szersza i wygodniejsza. To prawdziwe cud, że ktoś ją tam wydeptał. Dzięki temu kobiety poruszały się teraz dwa razy szybciej, a odległość na mapie zmniejszała się w błyskawicznym tempie. Podczas tak wygodnego spaceru Megan wiele razy dziękowała swej współtowarzyszce za to, że nie uległa ja namowom i kurczowo trzymała się raz obranej drogi. Dzięki temu miasto stawało się coraz bliższe.

               Nagle droga skręciła w lewo i połączyła się z inną, która wyglądała niczym autostrada w porównaniu z tym, do czego były już przyzwyczajone. Na jej piachu widoczne były koła samochodów, pewnie niejeden raz przejeżdżające tamtędy. Obrawszy jeden z kierunków kontynuowały swą podróż aż do samego popołudniowego deszczu, gdy nagle za nimi w oddali ujrzały reflektory samochodu.

                - Ciekawe czy nas zabierze na stopa? – zastanawiała się Megan. Jednak Charlotte zamiast się zastanawiać postanowiła działać. Krzycząc z całych sił, spróbowała nakłonić kierowcę do zatrzymania się przy drodze. Deszcz właśnie zaczął padać i chyba właśnie to wzbudziło w nim tyle litości, że zjechał na pobocze i otworzył przednie drzwi.

                 - Gdzie się panie wybrały w taką pogodę? – Zapytał ze zdziwieniem.

                 - Do Kisangani.

                 - Właśnie tam jadę, ale to jeszcze 20 kilometrów – kontynuował swą łamaną angielszczyzną.

                - Więc chętnie się z panem zabierzemy. Proszę się nie martwić, nie jesteśmy wymagającymi turystkami.

               - Miło mi. Jestem Jacques.

               - Megan Wheeldon, a to moja córka Charlotte.

              - Wiesz, kogo mi przypominasz dziewczynko? Tą wice-miss, co się nie tak dawno rozbiła samolotem. Codziennie słyszę o niej w wiadomościach, jaka to wielka tragedia.

              - Myśli pan, że mogłabym być jej dublerką.

              - Mnie ta warstwa błota nie zmyli. A więc w drogę – zakończył i ruszył wyrzucając spod kół wiele kilogramów błota. Charlotte odwróciła się jeszcze do Megan i rzekła z uczuciem wielkiej ulgi

               - teraz naprawdę jesteśmy w domu.

               Chwilę potem już spały w tym samochodzie na tylnym siedzeniu jak zabite.

Continue Reading

You'll Also Like

2.3K 119 23
Bazyliszek powrócił! Życie Harry'ego, Rona i Hermiony nie byłoby interesujące, gdyby nie napotykali przeszkody na każdym roku! Lecz tym razem bestia...
190K 4.4K 30
Książka opowiada o 14 letniej Julii Miller, która właśnie rozpoczyna swój pierwszy rok w liceum razem ze swoim bratem bliźniakiem Johnatan'em. W tym...
10.6K 533 7
To jest książka o postaciach ze znanych wam filmów Disneya, ale w odsłonie dzisiejszej młodzieży. Mam nadzieję, ze wam się spodoba 😉
3.6K 163 15
W tej przygodzie Felixa, Neta i Niki, przyjaciele odkryją Przyciągacze Kłopotów, czyli peki. Uda im się je dezaktywować? Czy nie będą mieli więcej pr...