Czyste sumienie | Young Adult...

Od KorpoLudka

367K 28.5K 4.3K

Maddison Monroe myślała, że to nie może się udać. W końcu ona i małe miasteczko? Po siedemnastu latach spędzo... Více

Prolog
1. Dom na Sun Valley Drive
3. W poszukiwaniu samochodu
4. Tablica pamiątkowa
5. Cztery kroki
6. Bez alkoholu
7. Nić porozumienia
8. Konflikty
9. W gabinecie dyrektora
10. Znaki świetlne
11. Propozycje nie do odrzucenia
12. Persona non grata
13. Kompromisy
14. Nieproszony gość
15. Niedoszły topielec
16. Kłamstwa o krótkich nogach
17. W ramach wdzięczności
18. Wyjście awaryjne
19. Powrót do domu
20. Biegi z przeszkodami
21. Jazda próbna
22. Klaustrofobia
23. Naoczny świadek
24. Siostra Lucasa
25. Bezdomni i nieodpowiedzialni
26. Ustawka, której nie było
27. Beztroski poranek
28. Wsparcie moralne
29. Przesłuchanie
30. Konsekwencje prawdy
31. Ostracyzm społeczny
32. Ślepe zaufanie
33. Morderca z przypadku
34. Stara miłość
35. Powtórka z przeszłości
Epilog

2. Nowa szkoła

15.5K 940 179
Od KorpoLudka

Kiedy w poniedziałek rano weszłam do kuchni, nie mogłam powstrzymać żołądka od ściskania się w supeł, a głowy od wymyślania niestworzonych historii, niezmiennie źle się dla mnie kończących. Większość miała związek ze mną w jakiejś kompromitującej sytuacji w nowej szkole i, co za tym szło, z utratą jakichkolwiek szans na znalezienie nowych znajomych w Elizabethtown.

Choćbym bardzo próbowała udawać, że mnie to nie obchodziło, to nie była prawda. Nie chciałam być pariasem w nowym mieście, w nowej szkole, chciałam, żeby było tak samo, jak wtedy, gdy mieszkałam w Austin. Chciałam, żeby było dobrze.

Zdziwiłam się na widok taty smażącego w kuchni naleśniki. Przez weekend zdążyliśmy się w miarę urządzić i chociaż nadal szukałam sztućców, gdy zaglądałam do kuchni, mniej więcej wiedziałam już, co gdzie się znajdowało. Sądziłam jednak, że tego dnia to ja będę musiała nam przyszykować śniadanie, nie tata, choćby dlatego, że to ja musiałam wstać wcześniej, nie on, a poza tym nigdy wcześniej nie widziałam, żeby gotował.

Podeszłam bliżej i usiadłam ostrożnie na stołku barowym, nie spuszczając oczu z ojca. Widząc mnie, przyciszył radio, po czym postawił przede mną talerz, na który po chwili zrzucił dwa naleśniki.

– Dzień dobry. I smacznego – powiedział, uśmiechając się zachęcająco.

Rzuciłam tacie powątpiewające spojrzenie, które nie świadczyło dobrze o mojej opinii na temat jego umiejętności kulinarnych. Po chwili wahania wzięłam jednak do ręki widelec i wbiłam go w naleśnik.

– Myślałam, że ja zrobię śniadanie – mruknęłam. Tata pokręcił głową, podsuwając mi również szklankę z sokiem pomarańczowym.

– W przeciwieństwie do ciebie, mam jeszcze tydzień wolnego, więc skoro mam czas, chciałem coś dla ciebie zrobić – odparł spokojnie, odwracając się z powrotem do patelni. – Odwiozę cię potem do szkoły, a po południu pojedziemy poszukać dla ciebie jakiegoś auta.

Niepokój znowu przyspieszył pracę mojego serca. Spróbowałam się jednak uspokoić; przecież to nic takiego, powtarzałam sobie. Naprawdę nic takiego.

– Dobrze – zgodziłam się więc tylko.

– Jak ci się spało? – Tata pytał mnie o to codziennie rano od dnia, w którym się wprowadziliśmy, czyli przez cały weekend. Powoli miałam już tego dosyć. – Tak, wiem, materac. Wymienimy go, kiedy pojedziemy na zakupy.

Przynajmniej tyle.

– Tato... Znasz tu w ogóle kogoś, w tym mieście? – zapytałam, nie mogąc się dłużej powstrzymać. Przez cały weekend starałam się omijać wszelkie tematy, które prowadziłyby do dłuższych z nim rozmów, ograniczając się do możliwie krótkich odpowiedzi na jego dość nieporadne pytania, próbując mu pokazać, że nadal byłam na niego obrażona. To jednak nie mogło przecież trwać wiecznie, nawet tak uparta i nierozsądna dziewczyna jak ja wiedziała to doskonale.

– Poznałaś przecież panią Welsh. – Tata wyłączył płytę grzewczą i usiadł naprzeciwko mnie z resztą naleśników na talerzu. – Jest bardzo miła, nie uważasz? I mieszka blisko.

W sobotę po południu wpadła do nas nasza sąsiadka, Clara Welsh. Była to energiczna, bardzo rzeczowa kobieta po trzydziestce, od czasu rozwodu mieszkająca w domu po naszej prawej stronie wraz z dwójką dzieci w wieku wczesnoszkolnym. Przyniosła domową lasagne, zupełnie jakby fakt przeprowadzki oznaczał od razu, że musieliśmy głodować, wprosiła się do domu i przez pół godziny z entuzjazmem opowiadała nam o sąsiedztwie. Z jej opowieści wynikało, że było bardzo porządne i mieszkali tutaj sami uczciwi, dobrze sytuowani ludzie. Po tej jej opowieści Elizabethtown jeszcze bardziej przestało mi się podobać.

– Ale przecież nie o to pytam – odparłam, nieco zirytowana. – Chodziło mi o to, czy znasz tu kogoś dłużej niż dwadzieścia cztery godziny? Może masz tu jakichś znajomych?

– Nie, no skąd. – Tata nalał sobie soku i zabrał się za jedzenie. – Mam znajomych w szpitalu, ale oni w większości mieszkają w Lancaster. Dlaczego pytasz?

– I nie wiesz, kto mieszka w tym domu po lewej stronie? – Głową wskazałam odpowiedni kierunek. Tata pokręcił głową.

– Nie mam pojęcia. Agentka zapewniała mnie jednak, że tutaj wszędzie mieszkają porządne rodziny. Dlaczego pytasz?

Wzruszyłam ramionami i nie zaszczyciłam go odpowiedzią, na powrót zajmując się swoimi naleśnikami. Nie zamierzałam mówić tacie, że w piątek po samym przyjeździe podejrzałam przez okno jakiegoś chłopaka i ciekawiło mnie, kim był. Tata albo uznałby mnie za nienormalną, albo poczuł się niezręcznie, uznając, że nie ma co ze mną rozmawiać na takie tematy.

Oczywiście kierowała mną czysta ciekawość, nic więcej. Chociaż jednak bardzo próbowałam, nie potrafiłam wyrzucić z pamięci czekoladowych oczu tego chłopaka.

– Denerwujesz się? – Głos ojca sprawił, że podskoczyłam na stołku, zanim podniosłam na niego wzrok. – Przed pierwszym dniem w nowej szkole?

Otwarłam usta, nie bardzo wiedząc, co odpowiedzieć. Miałam ochotę jeszcze raz wzruszyć ramionami, ale ostatecznie się powstrzymałam.

– Dlaczego? – odpowiedziałam pytaniem. – To tylko nowa szkoła. Nic takiego. Poradzę sobie z tym tak samo, jak radzę sobie ze wszystkim innym.

W milczeniu.

Kiedy nie odpowiedział, podniosłam wzrok. Tata przyglądał mi się uważnie, a z jego wzroku nie potrafiłam nic wyczytać. A gdy wreszcie się odezwał, poczułam, że robi mi się niedobrze.

– Kochanie, wiem, że bardzo przeżyłaś...

– Nie mam na to czasu, tato – przerwałam mu pospiesznie, wstając ze stołka i chwytając pusty talerz. Schowałam go do zmywarki, równocześnie dodając: – Naprawdę nie chciałabym spóźnić się w pierwszy dzień do szkoły, bo już na zawsze zostałabym tą spóźnialską. Jeśli chcesz mnie podwieźć, musimy się zbierać.

Tata nie protestował; zamiast tego też włożył brudne naczynia do zmywarki i odprowadził mnie wzrokiem, gdy wracałam na górę po torbę. Czułam jego wzrok na karku, stąd wiedziałam. To był ten rodzaj spojrzenia, gdy nie pozwalałam zrobić tacie czegoś w dobrej wierze, przez co czuł się jak męczennik. Nienawidziłam tego.

On naprawdę nie rozumiał? Nie pojmował, że nie byłam gotowa na rozmowę o mamie? O tym wszystkim, co się stało? Przecież wiedziałam doskonale, że tata obwiniał mnie o wszystko. Nawet jeśli nigdy nie powiedział tego głośno, zdawałam sobie sprawę, że tak właśnie było. Jak mogłam więc rozmawiać z nim o mamie i przetrwać to bez kompletnego załamania nerwowego?

Odpowiedź była prosta. Nie mogłam.

Na górze, w sypialni, narzuciłam na siebie ramoneskę, przejrzałam się w lustrze – w jasnoniebieskich dżinsach, krótkim T–shircie i z włosami związanymi w koński ogon na czubku głowy wyglądałam bardzo normalnie, na szczęście – znalazłam swoją torbę i włożyłam buty, po czym niespiesznie zeszłam na dół. Tata był już gotowy i czekał na mnie; po drodze wepchnął mi jeszcze pieniądze na lunch, chociaż próbowałam protestować – mrucząc pod nosem, usprawiedliwiał to tym, że sam nie będzie miał czasu niczego ugotować – i razem wyszliśmy na zewnątrz, gdzie na podjeździe czekał zaparkowany SUV taty.

Odruchowo zerknęłam w stronę domu obok, wokół niego jednak panowała cisza i spokój, a niebieskiego chevroleta nie było. Odwróciłam wzrok, mocniej zaciskając zęby. Musiałam całkiem zwariować, żeby tak się przejmować jakimś głupim chłopakiem z sąsiedztwa!

– Przyjadę po ciebie po szkole i pojedziemy zobaczyć dla ciebie jakieś autko – powiedział tata, gdy już oboje wsiedliśmy do SUV–a. Umieściłam torbę na kolanach, z każdą chwilą czując, jak coraz bardziej mi miękną. Wcale nie byłam spokojna z powodu konieczności zmierzenia się z mnóstwem obcych mi ludzi. Ani trochę. – Zadzwoń tylko, o której będziesz kończyć.

– Jasne. – Tylko tyle z siebie wydusiłam, nie dając po sobie poznać, że coś było nie tak. Zacisnęłam mocniej palce na rączce torby, aż zbielały mi kłykcie.

Tata najwidoczniej, w przeciwieństwie do mnie, wiedział, gdzie jechać, bo nie zawahał się po drodze ani razu i trafił na miejsce jak po sznurku. Aż szkoda. Musieliśmy najpierw wyjechać z Sun Valley na główną drogę, prowadzącą do centrum, a potem przejechać przez nie i zatrzymać się niedaleko, w całkiem sympatycznej okolicy, gdzie naprzeciwko szkoły znajdował się plac zabaw, a dalej ponownie pojedyncze domki mieszkalne. Sam budynek szkolny był spory. Złożony chyba z trzech skrzydeł, pewna nie byłam, bo nie wszystkie widziałam, miał pośrodku szerokie, potrójne wejście, do którego prowadził chodniczek przecinający trawnik przed szkołą. Trzy piętra budynku górowały nad tą odrobiną trawniczka, a brak jakichkolwiek ławek czy stolików, przy których można by usiąść, sugerował, że wybieg za szkołą jest znacznie większy. Mimo to sporo uczniów siedział na trawie, co biorąc pod uwagę ładną pogodę, nawet mnie nie zdziwiło, na schodach prowadzących do szkoły czy stało wokół, rozmawiając. Typowy obrazek tuż przed rozpoczęciem pierwszej lekcji.

– Na pewno dasz sobie radę? – zapytał tata, zatrzymując samochód na ulicy przed szkołą. Odważnie kiwnęłam głową, chwytając za klamkę.

– Oczywiście, przecież mnie znasz. Zadzwonię, ale teraz muszę już iść, w porządku?

Nie czekając na jego odpowiedź, uciekłam z samochodu i zatrzasnęłam za sobą drzwiczki. Tak na wszelki wypadek, jakby jeszcze miał zamiar za mną krzyczeć.

Zapytałam pierwszą z brzegu osobę, jak dojść do sekretariatu, po czym podążyłam za podanymi mi wskazówkami. Pchnęłam główne drzwi i znalazłam się w zupełnie innym świecie.

Szkoła, do której chodziłam w Austin, była mała, dobrze utrzymana i dość elitarna, stąd specyficzna atmosfera, która w niej panowała. Tymczasem tutaj już na wejściu natknęłam się na... bramki do wykrywania metalu jak na lotniskach. Całkowicie skołowana, nie zapytałam nawet, po co to wszystko, tylko posłusznie dałam się przez takie coś przeprowadzić. Najwyraźniej w Elizabethtown bali się, że ktoś wniesie do budynku szkoły broń. Zabawne, bo nawet w Austin nie robili takich cyrków, a przecież w dużym mieście byłoby to dużo bardziej prawdopodobne niż na takiej prowincji, prawda? Dyrektor musiał mieć tutaj niezłego kręćka.

W końcu jednak udało mi się dostać do środka, podążyłam więc za wskazówkami, wybierając odpowiedni korytarz i szukając drzwi z odpowiednią tabliczką. Korytarz był zatłoczony i głośny; przechadzało się nim mnóstwo uczniów, grupkami lub pojedynczo, rozmawiając głośno i śmiejąc się, jakby chcąc dobrze wykorzystać te ostatnie chwile przed pójściem na lekcje. Wymijałam ich z trudem, bo nagle zaczęłam mieć takie wrażenie, jakbym była niewidzialna, najważniejsze jednak było, że w końcu znalazłam właściwe drzwi. Praktycznie na końcu korytarza.

– Maddison Monroe – powiedziałam do kobiety, którą zastałam w pomieszczeniu. Było niewielkie, z biurkiem pod przeciwległą do wejścia ścianą i krzesłami stanowiącymi poczekalnię po prawej stronie; na jednym z nich siedział jakiś chłopak. Ja jednak podążyłam od razu do tej kobiety, korpulentnej, sympatycznie wyglądającej pani około pięćdziesiątki. Uśmiechnęła się do mnie, przez co jej policzki wydały mi się jeszcze pełniejsze, spoglądając na mnie życzliwie, pytająco. – Jestem nową uczennicą.

– Ach, tak. – Podniosła się z krzesła zza swojego biurka. – Zaraz dam ci twój plan lekcji, zawołam tylko kogoś, żeby odprowadził cię do klasy.

Wyszła, a ja raz jeszcze rozejrzałam się po pomieszczeniu. Po lewej stronie w sekretariacie znajdowały się drzwi, zapewne prowadzące do gabinetu dyrektora. I to zapewne dlatego blondyn najwyraźniej tu na coś czekał.

– Nowa uczennica? – zagadnął, jakby zwabiony moimi myślami. – Skąd jesteś, Maddison?

– Maddie – poprawiłam go odruchowo. Zerknęłam w jego stronę, dopiero wtedy zauważając, że miał podbite oko i rozciętą wargę. Czyżby wdał się w bójkę jeszcze przed pierwszą lekcją? Wyglądał zresztą bardzo łobuzersko, z blond włosami opadniętymi zawadiacko na jedno niebieskie oko i krzywym uśmiechem, którym mnie obdarzył. – Z Austin, w Teksasie.

– Austin – powtórzył, kiwając głową. – Więc mieszkasz teraz w Elizabethtown, Austin?

– Tak. Na Sun Valley – odparłam, na co uśmiechnął się szerzej, co nie do końca zrozumiałam.

– Szczerze współczuję – powiedział z rozbawieniem. – Ciekawa okolica.

Nie miałam pojęcia, czy współczuł mi ulicy, czy miasta, w którym zamieszkałam, i nie było mi dane się dowiedzieć. W następnej bowiem chwili wróciła pani Cole, sekretarka, z jakąś dziewczyną, zostawiła ją w progu, po czym zajrzała do gabinetu dyrektora.

– Pan Whiterby cię teraz przyjmie, Lucas – oświadczyła, gdy uzgodniła już coś z osobą będącą w środku, zapewne dyrektorem. Blondyn wstał z krzesła, żeby wejść do gabinetu, a na odchodnym rzucił mi jeszcze jedno niebieskie spojrzenie.

– Jestem Lucas Thorne – przestawił się, chwytając za klamkę. – Miło mi cię poznać, Austin.

Świetnie. Teraz jeszcze może zaczną mnie nazywać jak miasto, w którym do tej pory mieszkałam?!

Lucas zniknął w gabinecie dyrektora, ja zaś zajęłam się sekretarką i dziewczyną, którą przyprowadziła, próbując zapomnieć o drwiącym spojrzeniu blondyna. Dobrze chociaż, że nie zachowałam się wobec niego w jakiś sposób niegrzecznie. Jeszcze tego by mi brakowało, żeby tu sobie od początku narobić wrogów!

Dostałam plan lekcji, dowiedziałam się, że szatynka, która miała mnie odprowadzić do klasy, miała na imię Carrie, i w jej towarzystwie opuściłam sekretariat. Okazało się, że moja nowa towarzyszka była bardzo rozmowna.

– Zgłosiłam się na ochotniczkę, żeby cię oprowadzić – oznajmiła, uśmiechając się swoim uśmiechem gwiazdy filmowej. Była całkiem ładna: niewysoka, bardzo drobna, o ciemnych, kręconych, długich włosach, brązowych oczach i tym zabójczym uśmiechu. Miała na sobie niemalże letnią, granatową, zwiewną sukienkę bez rękawów i kozaki, i wyglądała w tym nietypowym zestawie bardzo dobrze. Ciekawe, czy tak samo dobrze czuła się na zewnątrz, gdzie nadal wiał wiatr. – Lubię oprowadzać nowych uczniów. Mogę ich zawsze o wszystko wypytać. Jak to się stało, że trafiłaś do Elizabethtown, Maddie?

Zawahałam się, wkładając ręce do kieszeni dżinsów. Wyszłyśmy na korytarz i podążyłyśmy w lewo, w stronę sali biologicznej, gdzie miałam mieć najbliższe zajęcia, a Carrie zdawała się czuć w tym korytarzu, pośród tych ludzi, jak ryba w wodzie. Pozdrawiała wszystkich po drodze, przedstawiała mnie części uczniów i w ogóle zachowywała się tak, że nie miałam wątpliwości, że na co dzień była duszą towarzystwa.

– Kiedy moja mama zmarła, musiałam zamieszkać z ojcem – wyjaśniłam w końcu niechętnie. – Znalazł nową pracę w Lancaster i dlatego przeprowadziliśmy się tutaj.

– O. Moje kondolencje. – No proszę, i jeszcze była dobrze wychowana. – A czym zajmuje się twój tata?

– Jest ortopedą. Od przyszłego tygodnia zaczyna pracę w Lancaster Regional Medical Center.

– Słyszałam, to podobno bardzo dobry szpital. – Na szczęście po tych słowach zmieniła temat, bo miałam już serdecznie dość rozmowy o mojej rodzinie. – A więc, z tego, co widzę, będziemy chodziły razem na angielski. To fajnie. Pomogę ci na początku, poznam cię z kilkoma osobami. Nie przejmuj się, nasza szkoła jest naprawdę fajna. Na pewno wszyscy cię polubią.

Jasne, czemu nie miałoby tak być? W końcu nie byłam brzydka, normalnie się ubierałam, mieszkałam w normalnym domu i miałam dobrze wykształconego ojca. Nie było żadnego powodu, dla którego nie mieliby mnie polubić. Zwłaszcza jeśli zależało to od kogoś tak sympatycznego, jak na pierwszy rzut oka wydawała się być Carrie.

– Jesteś na tym samym roku? – zapytałam, żeby podtrzymać rozmowę. Skinęła głową.

– Tak, podobnie jak Lucas, którego zdążyłaś już poznać w gabinecie pani Cole. – Zawahała się, po czym dodała: – Uważaj na Lucasa. To podrywacz.

– Spokojnie – zaśmiałam się, zastanawiając równocześnie, czy aby na pewno powiedziała to serio. – On tylko mi się przedstawił, nie zamierzał mnie podrywać. A nawet jeśli, wiem, jak bronić się przed takimi chłopakami. W końcu dorastałam w Austin.

– To dobrze. – Carrie zatrzymała się przed wejściem do jednej z sal i odrzuciła do tyłu włosy, które ani na jotę nie zmieniły przy tym swojego idealnego ułożenia. Gdy stanęła bokiem, zobaczyłam też, jak niesamowicie długie miała rzęsy. – Sala biologiczna jest tutaj. Poproś potem kogoś, żeby wskazał ci drogę na trygonometrię. Potem mamy razem angielski, więc wpadnę po ciebie na przerwę pod tę salę, a potem odprowadzę na stołówkę. Umowa stoi?

– To na pewno nie będzie dla ciebie problem? – zapytałam, bo absolutnie nie zamierzałam być dla kogoś ciężarem. Carrie machnęła ręką i prychnęła lekceważąco.

– Daj spokój. Mówiłam, że uwielbiam oprowadzać po szkole nowych uczniów!

Kiedy wreszcie zostawiła mnie samą, odetchnęłam z ulgą; nic nie mogłam na to poradzić, że po kilku minutach wspólnego spaceru miałam jej dość. Carrie po prostu było wszędzie za dużo.

Chociaż musiałam przyznać, że miała w sobie sporo uroku.

Biologię przetrwałam bez większych zawirowań, bo zawsze lubiłam ten przedmiot, ale potem przyszła pora na trygonometrię, która zawsze była moją zmorą. Nigdy nie byłam ścisłowcem, i o ile biologię albo geografię mogłam jeszcze przetrwać, o tyle wszystkie odmiany matematyki, fizyki i chemii pozostawały dla mnie czarną magią. Nauczycielką trygonometrii okazała się jednak sympatyczna pani około czterdziestki, która przez całą lekcję mówiła do uczniów jak do sześciolatków. Widziałam, że wszyscy się z tego powodu z niej nabijali, ale ja po cichu byłam jej wdzięczna.

Na początku lekcji w bardzo kompromitujący sposób musiałam przedstawić się na środku klasy, ignorując utkwione we mnie dwadzieścia par oczu. Przynajmniej na biologii mi tego oszczędzono, bo tam nauczyciela nie obchodziło nic oprócz jego własnego wykładu. W końcu nauczycielka wskazała mi wolne miejsce obok jakiejś pogrążonej w książce rudej dziewczyny, która na mój widok mruknęła jedynie krótkie „Cześć", nie zaszczycając mnie nawet spojrzeniem, i wróciła do przerwanej z lektury z taką miną, jakby to była moja wina, że w ogóle musiała ją przerwać.

Spróbowałam jednak nawiązać kontakt, bo w końcu co innego mi pozostawało? Usiadłam, rozłożyłam książki i zeszyty, po czym ignorując nauczycielkę, zwróciłam się do rudzielca:

– Cześć. Jestem...

– ...osobą, która przerywa mi czytanie. – Ruda zatrzasnęła książkę i spojrzała na mnie znad okularów w ciemnych oprawkach. Miała na głowie prawdziwą szopę związaną w nieporządną kitkę, tak niepodobną do mojej, i ubrana była w jakieś dziwne, powyciągane ciuchy. Miała jednak duże, inteligentne, zielone oczy, które przyglądały mi się z wyraźną niechęcią, i jasną, porcelanową skórę, przez co wyglądała delikatnie jak laleczka. Zupełnie przeczył temu jej opryskliwy ton głosu. – Słyszałam, jak masz na imię. Cała klasa słyszała.

– Ale nadal ja nie znam twojego – odparłam lekko, zupełnie niewzruszona. Dziewczyna z irytacją zwróciła wzrok w stronę tablicy, na której nauczycielka właśnie zapisywała temat dzisiejszej lekcji.

– Brianna – odpowiedziała w końcu, kiedy już sądziłam, że w ogóle się nie odezwie. – Ale nie mów tak do mnie, nie znoszę tego imienia. Najlepiej mów Bree.

– Ale to bardzo ładne imię – odważyłam się zaprotestować, na co zostałam nagrodzona pogardliwym prychnięciem.

– Och, błagam. Mów Bree albo w ogóle. A teraz wybacz, ale chciałabym się skupić na lekcji.

Na tym zakończył się mój kontakt z Brianną na tej lekcji. Chociaż kilkakrotnie próbowałam wciągnąć ją do rozmowy, pozostawała niewzruszona, zawzięcie przepisując do zeszytu każde słowo nauczycielki. Ja sama niezbyt uważałam na tych zajęciach, dobrze, że w szkole w Austin już przerabialiśmy ten temat.

Oberwało mi się za to na angielskim. I to w pierwszy dzień w nowej szkole! Bez problemu trafiłam do klasy, bo jakaś uczynna dziewczyna udzieliła mi wyczerpujących wskazówek – i tą dziewczyną bynajmniej nie była Brianna, która zmyła się natychmiast po dzwonku, nie mówiąc mi nawet krótkiego „cześć" – na tym jednak skończyły się moje sukcesy. Pod salą bowiem spotkałam Carrie, która uparła się, że będzie na tych zajęciach siedzieć ze mną w ławce, po czym przez całe zajęcia próbowała scenicznym szeptem wtajemniczyć mnie w szczegóły „kto jest kim" w mojej nowej szkole. Z jakiegoś powodu nie spodobało się to sympatycznej nauczycielce, która już tego pierwszego dnia obdarowała mnie dodatkową pracą domową, kiedy nie zdołała mnie zagiąć na żadnym pytaniu dotyczącym lektury (bo, jak się okazało, i ją przerabiałam już wcześniej).

Naprawdę, znałam Carrie od paru godzin, a już miałam ochotę porządnie walnąć ją w potylicę.

Przez większość czasu jednak znajomość z Carrie okazywała się całkiem przydatna. Na przykład wtedy, gdy na długiej przerwie poszłyśmy na stołówkę.

– Usiądź przy stoliku z moimi znajomymi – zaproponowała, nie wiedząc nawet, jak wielką ulgę mi tym sprawiła. Ponieważ żołądek znowu miałam zawiązany w supeł, wzięłam sobie tylko sałatkę i sok, co Carrie skwitowała krzywym spojrzeniem, ale na szczęście nie skomentowała; w następnej chwili poprowadziła mnie do jednego ze stolików pod oknem, przy którym siedziało już czworo ludzi.

Stołówka była dużym pomieszczeniem położonym na parterze, w lewym skrzydle, dokładnie przeciwległym do sali gimnastycznej. Stało się w niej sporo stolików, a jedna ze ścian była całkowicie przeszklona i wychodziła na znajdujące się za szkołą, otoczone przez drzewa boiska i bieżnię. Właśnie jeden z tych stolików zajmowała paczka Carrie, co kazało mi sądzić, że w szkole byli dość popularni – jeśli oczywiście i tutaj, jak na przykład w mojej starej szkole, miejscówka na stołówce miała jakieś znaczenie. Zazwyczaj miała.

Lawirowałyśmy między tłumem ludzi, próbując znaleźć drogę do stolika Carrie, aż w końcu udało nam się dotrzeć na miejsce. Postawiłam tacę z moją sałatką na stoliku, przyglądając się czterem osobom siedzącym przede mną.

– Hej, poznajcie Maddie, dziś jest jej pierwszy dzień – przedstawiła mnie Carrie od niechcenia, siadając na swoim miejscu. – Maddie, to jest Wyatt, Harper, Lucy i Kyle. Siadaj.

Usiadłam posłusznie na wolnym miejscu, uśmiechając się do wszystkich po kolei głupkowato. Wyatt wyglądał sympatycznie z nieco pucołowatymi policzkami i ciemnymi włosami zaczesanymi do góry trochę w stylu Elvisa, miał też pełne życzliwości, szare oczy; Harper tak jak ja była blondynką, chociaż miała nieco inny odcień, jaśniejszy i mniej nasycony, była, podobnie jak Carrie, drobna i niska, a poza tym miała też śnieżnobiałe, prościutkie zęby, na które jej rodzice musieli wydać fortunę. Lucy była bardziej krępa, chociaż ubrana bardzo odważnie w króciutką spódniczkę i bluzkę z bardzo dużym dekoltem – aż dziw, że jej na to nauczyciele pozwolili! – i miała krótkie, postawione na jeża, ciemnoblond włosy; Kyle natomiast miał w genach przynajmniej jednego czarnoskórego przodka, dzięki czemu jego karnacja była bardzo ciemna, podobnie jak oczy i włosy, i jako jedyny miał na sobie kurtkę drużyny Lacrosse'a. No proszę, a więc jednak. Może nadal miałam szansę na zostanie tą cheerlederką?

Postarałam się zapamiętać imiona, przyporządkowując je do jakichś wyróżniających ich cech. Harper – garderoba jak z luksusowego butiku; Wyatt – oczy labradora, który ma do ciebie jakiś interes; Lucy – jeż na głowie; Kyle – atakujący szkolnej drużyny Lacrosse'a (chociaż tak naprawdę nie wiedziałam, na jakiej pozycji grał, ale kojarzył mi się właśnie z napastnikiem). Przy czterech osobach zresztą to nie mogło być takie trudne.

– Taak, słyszeliśmy już o tobie, Maddie – odezwała się Harper, uśmiechając się przelotnie znad swojego jabłka, które gryzła powoli. Rzuciłam jej zaskoczone spojrzenie.

– Tak? Skąd?

– Może i szkoła jest tutaj spora, ale całe Elizabethtown już nie bardzo – odpowiedziała, a w jej głosie usłyszałam rozbawienie. – Kiedy ktoś wynajmuje dom na Sun Valley Drive, trudno się tym nie zainteresować.

Nie bardzo rozumiałam, co takiego było w Sun Valley Drive, ale zanim zdążyłam o to zapytać, stwierdziłam, że uwaga Harper całkowicie skupiła się na czymś – lub kimś – za moimi plecami. Odwróciłam się więc, by zobaczyć blondyna z gabinetu pani Cole. Jak on miał na imię?

A, tak. Lucas.

– Cześć – mruknął nad moją głową do wszystkich obecnych przy stoliku, po czym spojrzał na mnie i dodał: – Cześć, Austin.

Wywróciłam oczami. On tak serio?

– Hej. Może się dosiądziesz? – zaproponowała słodko Harper. Lucas potrząsnął głową.

– Nie, spieszę się na trening i chciałem tylko zabrać Kyle'a, w końcu jest naszym napastnikiem. – Ha! I w dodatku zgadłam! – Pamiętacie o imprezie w piątek, prawda?

– Jasne! – zawołała Carrie z entuzjazmem. – Na pewno będziemy.

– Trzymam cię za słowo, że to będzie domówka, jakiej jeszcze nie widziało Elizabethtown – dodała Harper.

– A ty? – Dopiero po chwili zorientowałam się, że Lucas mówił do mnie. Odwróciłam się znowu do niego z pytaniem w oczach. – Masz jakieś plany na piątkowy wieczór?

– Nie, chyba nie – odpowiedziałam ostrożnie. Lucas posłał mi uśmiech rasowego podrywacza, o którym mówiła Carrie, po czym rzucił:

– W takim razie zapraszam do mnie. Robimy sporą imprezę. Dziewczyny dadzą ci adres.

Odszedł, ciągnąc za sobą Kyle'a, zanim zdążyłam cokolwiek odpowiedzieć. Super. I jeszcze zostałam zaproszona na imprezę. W pierwszy dzień w nowej szkole.

Ciekawe tylko, czy ojciec mnie puści...

Pokračovat ve čtení

Mohlo by se ti líbit

47.6K 1.3K 32
Cindy Evans, to dziewczyna, która zawsze wiedziała czego chce. Nie miała łatwo w życiu, ale po chwilowej burzy, która nad nią zapanowała, ułożyła sob...
100K 6.3K 31
Okładka została stworzona przy pomocy Kreatora Obrazów Microsoft. ˖⁺‧₊˚ 𓆏 ˚₊‧⁺˖ Nell Myers, nie cierpi Hero Westa, znacznie bardziej niż nie cierpi...
9K 980 35
[New adult, 17+, summer vibe] Czasem nie wystarczy powiedzieć: DOŚĆ, by zostawić za sobą przeszłość. Przed 24-letnią Stellą nowy start: przeprowadzka...
660K 46.5K 66
Romans New Adult/ comfort book/ romans biurowy z motywem enemies to friends to lovers i fake dating. Rozdziały pisane z perspektywy głównych bohater...