Więzy Krwi||JWS

By JWS_Love

12.5K 927 570

⚠️Pierwsze rozdziały są w trakcie poprawek! Proszę o wyrozumiałość; wraz z czytaniem, jakość rozdziałów wzras... More

Prolog
Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3
Zmiany, zmiany, zmiany
Rozdział 4
Libster Awards
Rozdział 5
Liebster Awards
Q&A❤️
Rozdział 6
Rozdział 7
Rozdział 8
Rozdział 10
Rozdział 11
Rozdział 12
Rozdział 13 MARATON
Rozdział 14 MARATON
Rozdział 15 MARATON (END)

Rozdział 9

467 28 48
By JWS_Love

Argon

      Obudziłem się z niespokojnego snu. Zimna kropla spadła prosto na mój pysk, strząsając resztki spania z powiek. Rozejrzałem się na boki, a zaraz potem na wejście wychodzące na drzewa i niebo. Pierwsze smugi światła nie zdążyły wpaść do jaskini, przez co było jeszcze w miarę ciemno. Liście szumiały spokojnie, targane wiatrem, a tuż przed wejściem do tunelu przemknęła wiewiórka. Trzy inne smoki spały bez najmniejszego śladu zmartwienia. Astra co chwila zarzucała swój ogon na oczy Ayumiego, a ten nieświadomie odsuwał się coraz dalej. Amber wciśnięta między te dwa smoki niewzruszenie kontynuowała chrapanie. Poruszyła się, szukając czegoś łapą przez sen. Wszystko jak zwykle. 

     Już miałem z powrotem ułożyć się do dalszego odpoczynku, gdy coś gwałtownie pobudziło moje zmysły. Dziś opuszczam wyspę. Po raz pierwszy w moim życiu. Z jednej strony mógłbym skakać z radości, lecz z drugiej ogarniał mnie przygniatający niepokój. Z dnia na dzień wpakowałem się w coś, czego do końca nie jestem świadomy. Z westchnieniem powoli podniosłem się na nogi, uważając na skrzydło któregoś z rodzeństwa, które spoczywało na mojej głowie. Delikatnie położyłem je na ziemi i zacząłem ostrożnie stawiać kroki, pomiędzy ogonami czy innymi kończynami. Podkradłem się pod samo wejście i pożegnalnie ogarnąłem wzrokiem moją rodzinę. Wiatr pośpieszył mnie niecierpliwie. Przeciągnąłem się, jak to zawsze robię i rozłożyłem skrzydła gotowy do odlotu. Poczułem jak wiatr sam mnie unosi. Odbiłem się, a powietrze zrobiło resztę. Weszło pod skrzydła i rozpędziło. Podmuchy muskały łapy, przekrzywiały ogon i opływały ciało. Wiatr chciał się bawić! Niestrudzenie przemknąłem nad lasem, z każdym drzewem bliżej polany. I bliżej wylotu. Chmury rozstąpiły się, dając słońcu pole do popisu. To rozświetliło mniejsze pola, jak i ogromne drzewa. Rozciągało niewidzialne ramiona nad całym królestwem. Pomyśleć, że tak urodzajna kraina kryje tyle zmartwień. Gdybym miał więcej czasu, na pewno wziąłbym udział w powietrznych zabawach, ale słońce zbytnio mnie nagliło. Mimo próśb i zaczepek, zniżyłem lot i cichutko wylądowałem przed królewskim wzniesieniem. Nieprzyzwyczajony do takiej pustki, jaka była przede mną, postanowiłem zachowywać się równie milcząco, jak wszystko inne. 

     Plusk, plask. Nadstawiłem uszy, a zaraz potem odwróciłem głowę. Brunatno-zielona żaba z każdym skokiem wydawała coraz głośniejszy odgłos. Skoczyła na małą kępkę trawy, uwolnionej od wody, tuż przed moimi łapami. Zamrugała i wytrzeszczyła oczy prosto na mnie. Patrzyła się beznamiętnie. Jej oślizgła, chropowata skóra wtopiła się w trawy. Westchnąłem i odwróciłem wzrok. Pomyśleć, że tak prostolinijne zwierzęta żyją obok nas. Są bezużyteczne, nawet zjeść się ich nie da. Czułem jej przebijający wzrok. Poirytowany odwzajemniłem jej spojrzenie. Bezmózgie stworzenie nadal siedziało obojętnie. Przestąpiło z nogi na nogę i wydała dziwny skrzek. Zazwyczaj cała zwierzyna uciekała, gdy tylko nas widziała, ale ta żaba była wyjątkowo uparta. Wyszczerzyłem zęby ni to w uśmiechu, ni w groźbie. Chciałem ją tylko wystraszyć. Ropucha zamarła na chwilę, ale zaraz potem znów zaczęła systematycznie unosić swój podbródek. To mnie zbiło z tropu. Nie ucieka? Jest aż tak głupia? Ledwie słyszalnie warknąłem ostrzegawczo, lecz stworzenie nic sobie z tego nie robiło. Powoli traciłem cierpliwość. 

– Co się gapisz? – powiedziałem, patrząc na nią z ukosa. Nie odpowiedziała. – Nie masz lepszego miejsca do siedzenia? – Znów nic.

     Wstałem i niby od niechcenia trąciłem ją pazurem. Ropucha zrobiła krok do tyłu, chodź nie zamierzała tak łatwo oddać jej kępki trawy. 

– I co? – prychnąłem. – Myślisz, że jesteś taka odważna? Myślisz, że mi imponujesz? Nie, wcale nie. Jesteś wielkości mojego najmniejszego pazura. I co, podskoczysz?

     Płaz wdrapał się z powrotem wdrapał się na trawę i ponownie zamrugał. 

– Ha! Musisz się bardziej postarać, żeby mi dorównać. – Żaba zakumkała tym razem głośniej. – To tyle? To tyle na co cię stać? Chyba muszę cię zmartwić, ale przegrasz tę walkę. – Zacząłem prężyć się, jak kot gotowy do skoku.– No dalej. Chcesz tego? Chcesz? To będziesz miała. Ja ci pokażę, co potrafi prawdziwy smok. Pożałujesz, że zadarłaś ze smokiem takim jak ja! – Z gardłowym pomrukiem przesłoniłem ją cieniem. Rozdziawiłem paszczę tuż przed nią i już miałem ryknąć, gdy...

– Jak już skończysz rozmawiać z żabą, to może przyjdziesz do nas? – Usłyszałem bębniący głos Hekate.

     Jak oparzony podskoczyłem, od razu zapominając o żabie. Spuściłem głowę mamrocząc coś w rodzaju przeprosin i usprawiedliwień. Płaz spojrzał na mnie jednym okiem, zarechotał i spokojnie skoczył gdzieś dalej. 

     Ty mały... 

– Dość tego – rzekł Hekate. – Dołącz do zbiórki i nie rozmawiajmy o tym dzisiaj. – Zawstydzony, ośmieszony po raz kolejny przed żołnierzami zrobiłem jak kazał. – Eskadro – zaczął oficjalnie przywódca – jak wiecie powierzono nam bardzo odpowiedzialne zadanie. Odpowiedzialne, a zarazem najtrudniejsze z dotychczasowych. Jednakże zamiast trząść się ze strachu, jak niedorajdy lub pysznić się tym, jak kolorowe kwiaty, skupcie się na misji. Przeprowadzić zwiad, nie zostać zauważonym i wrócić żywy. Pamiętajcie, że robicie to dla dobra ogółu. Nie dla sławy, nie dla przywilejów, ale dla królestwa. Żeby zasłużyć na szacunek trzeba być tak odważnym, jak brat Alfy. Oddać życie na polu walki, by chronić innych. To bohater nas wszystkich i bohater wśród całej smoczej populacji – zakończył efektowną pauzą. Umiał przemawiać, by poruszyć serca.

     Eskadra pokiwała głowami z uznaniem. Nawet i ja, pomimo że słyszałem tę historię milion razy. Brat Alfy miał prowadzić wojska, by atakować pobliską wyspę. Musiał oddać życie, by bronić nas i naszej wyspy. Wróciło niewielu. W tej walce zginęło także rodzeństwo Corvira. Odtąd nigdy nie opuszczamy wyspy, a nasza rasa stała się legendą.

– Dobrze więc – kontynuował Hekate. – Fiordzie, jaki jest nasz plan?

     Wysunięty najbliżej przywódcy szarawy smok, ze śmiesznymi niebieskimi plamkami wzdłuż skrzydeł wystąpił z szeregu. Nierówne górne zęby wystawały złowrogo spoza szczęki. 

– Wyruszymy na południe i będziemy trzymać kurs, aż do pierwszej wyspy. – Nabazgrał coś szponem w ziemi pozbawionej trawy. Wszyscy nachylili się, żeby zobaczyć rysunki Fiorda. Zastępca narysował koślawe kółko i kreskę odchodzącą od niego. – Potem ruszymy na zachód i na północ, aż otoczymy wszystkie wyspy wokół naszej. – Prowadził kreskę dalej, obrysowując kółko. – Raczej nie będziemy lądować, najwyżej dla odpoczynku lub w razie nagłych przypadków. Jakieś pytania?

     Jeden ze smoków z eskadry natychmiast uniósł skrzydło. Hekate udzielił mu głosu.

– Co, jeśli kogoś spotkamy?

     Fiord odchrząknął. 

– Najprawdopodobniej...

– Atakować – przerwał Hekate. – Niezależnie od zamiarów. Bez pytań i wdawania się w rozmowy. Czy to zrozumiałe?

     Zadający pytanie skinął głową i odsunął się kawałeczek. Atakować? Dlaczego? Jest pokój. Nie podobało mi się nastawienie Hekate, ale trzymałem język za zębami. Nauczyłem się, że lepiej mu nie przerywać. 

     Fiord znów zabrał głos:

– Przewiduję, że wrócimy tu za niecałe dwa dni. Do tego czasu będziemy zmuszeni nurkować w morzu po pożywienie. Jeśli nadarzy się okazja, możemy szybko coś upolować.

     Poczułem, jak kotłuje mi się w żołądku. Prawie w ogóle nie miałem styczności z prądami morskimi i słoną wodą. Pływanie w morzu, to zupełnie inna historia, niż w rzekach i jeziorach. 

– Dziękujemy, Fiordzie. – Hekate majestatycznie przesunął swój ogon, zamazując plany Fiorda. – Ustalam szyk. Formacja E. Bażantka i Fiord na przód, reszta w ustalonej kolejności. Żółtodziób obok mnie, na końcu. Wszystko jasne?

     Starałem się nie sprawiać wrażenia zagubionego, chodź pewnie nie bardzo mi to wychodziło. Nie dość, że już sama myśl o opuszczeniu wyspy wywoływała u mnie oszołomienie, to jeszcze zostałem zasypany nowymi informacjami, które były dla mnie kompletnie nowe. Poczekałem, aż każdy ze smoków uda się na wyznaczone miejsce i szybko wślizgnąłem się obok Hekate. Serce podeszło mi do gardła; kompletnie straciłem rozsądek. W głowie szumiało mi tylko „Opuszczasz dom". Fiord jako pierwszy uniósł powoli skrzydła. Cała reszta powtórzyła jego ruchy. Staliśmy z rozwiniętymi skrzydłami, gotowi do lotu. Mogłem wyczuć napięte mięśnie u innych, które w każdej chwili mogły odbić się od ziemi i pofrunąć wysoko. Naraz Fiord machnął skrzydłami i pociągnął za sobą sznurek smoków, które tak samo jak on wzbiły się w powietrze. Cała eskadra ruszyła za nawigatorem, równo bijąc powietrze skrzydłami i wydając jeden wspólny dźwięk. Leciałem, tak jak powiedział przywódca, na końcu, obserwując zachowania innych. Najlepiej, jak tylko potrafiłem naśladowałem zakręty, prędkość lotu i reakcje. Zacząłem myśleć, że właściwie w ogóle nie jestem im potrzebny. Równie dobrze poradziliby sobie beze mnie. Przynajmniej nie zostawałem z tyłu i za to dziękowałem moim skrzydłom. Bez trudu powoli machałem skrzydłami przez, jak mi się zdawało, dużo czasu. Wyspę zostawiliśmy daleko za sobą, a gdy oglądałem się za siebie, widoczna była jako nieduża wysepka. Przed nami chmury stawały się coraz gęstsze i mniej przyjazne. Ogarnęło mnie uczucie niepokoju. Co będzie za tą ścianą chmur? Mam się bać? Spojrzałem w dół. Szum morza nie docierał do moich uszu, ale widziałem fale, które szybko przemykały pod nami. Lecieliśmy dość szybko. Żaden ze smoków nie odezwał się podczas lotu. Siedzieli cicho i w skupieniu obserwowali zbliżające się chmurzyska. Jeżeli w nie wlecimy, stracimy z oczu nasze królestwo. Miałem nadzieję, że Fiord jest dobrym nawigatorem. Nie słyszałem, żebyśmy posiadali jakiś szczególny dar orientacji w terenie. No chyba, że w wodzie. Na szczęście nie straszna nam ciemność, bo widzimy w niej równie dobrze, co w dzień. Powoli przyzwyczajałem się do stałego furkotu skrzydeł i wiatru, i zacząłem wychwytywać inne dźwięki. Słyszałem wołanie mew i oddechy smoków z przodu. Im bliżej byliśmy chmur, tym stawały się bardziej niespokojne. Zapach nie wykazywał na strach. Cieszyłem się, że lecę z tyłu, bo nikt nie wyczułby zapachu mojego przerażenia. 

– Utrzymać kurs! – krzyknął Hekate.

     Smoki poruszyły się z powątpiewaniem, lecz leciały dalej. To była próba. Kto stchórzy?     Gęsta mgła przybliżała się z ogromną prędkością. Przełknąłem ślinę, nie spuszczając wzroku z horyzontu. Fiord zachwiał się, na chwilę obniżając lot, ale zaraz powracając na dawne miejsce. Czerwono-złota smoczyca przede mną zatrzepotała skrzydłami mocniej. Wszystkie te sygnały strachu, które wypływały od innych smoków, wpływały na mnie. Ostatkiem sił powstrzymałem się od zwolnienia. Jedynie Hekate leciał dalej, trzymając tempo. Posmakowałem powietrza. Strach wypełniał prawie wszystkie smoki z eskorty. Jedynie smok, który leciał w rzędzie z czerwoną smoczycą nie pachniał przerażeniem. Wydawał się niewielki, w porównaniu z Fiordem czy Hekate. Musiał zawzięcie machać skrzydłami, aby nie zburzyć szyku. Postanowiłem brać z niego przykład i otrząsnąć się z obezwładniającego uczucia. Nie jestem tchórzem, nie jestem tchórzem. 

     Pierwszy w chmury wleciał Fiord. Tuż przed ścianą chmur gwałtownie przyśpieszył i zniknął, drążąc tunel. Bażantka, która leciała tuż za nim, ryknęła cicho i także wleciała w chmury. Następne smoki zahamowały, ale także wtopiły się w mgłę. Zostałem tylko ja i Hekate. Przywódca zerknął na mnie i z kamiennym wyrazem pyska dołączył do pozostałych. Zostałem sam. Chmury już prawie miały dotknąć mego pyska, już zaraz miały wziąć mnie w swoje objęcia. Wpatrywałem się w nie, z rosnącą myślą o skręceniu lub odwrocie. Oddech stał się nierówny, a przerażenie biło nawet z oczu. Dam radę, nie jestem tchórzem. Skrzydła mimo woli postawiły się do góry, hamując całe ciało. Wewnętrzna walka zmusiła mnie do ponownego lotu. Szybciej, szybciej. Czarna mgła wołała do siebie. Tuż przed nią zamknąłem oczy i warknąłem z wysiłku. Poczułem na sobie mokre powietrze, które głaszcze mój pysk, skrzydła i nogi. Cichutko oplatało i wypuszczało. Nieśmiało otworzyłem najpierw jedno, potem drugie oko. Szare chmury – to jedyne co zobaczyłem. Odetchnąłem uszczęśliwiony i poczułem, jak znów wracają siły. Uradowany popędziłem dalej, żeby tylko nie odstąpić od szyku. Jednak im dłużej leciałem, tym na nowo wracał niepokój. Gdzie eskadra? Nie mogłem ich przecież zgubić! Machnąłem skrzydłami, przyśpieszając jeszcze lot. Rozejrzałem się na boki, za siebie i w dół, ale nic. Zerowa widoczność. Żołądek zacisnął się mocniej. Zgubiłem ich! Zgubiłem moją jedyną szansę powrotu na wyspę. Gwałtownie zatrzymałem się w chmurach i spanikowany jeszcze raz przeszedłem wzrokiem po mgle. 

     Nie, nie, nie!, krzyczały myśli. 

     Zdesperowany strzeliłem przed siebie. Pocisk wybuchł niedaleko, rozświetlając chmury. Nic. Strzeliłem jeszcze i jeszcze, i jeszcze, i... 

     Coś słychać! Nie tracąc czasu poleciałem w stronę usłyszanego dźwięku. Przeciąłem kolejną warstwę chmur i naraz zobaczyłem całego smoka. Krzyknąłem, ale nie zdążyłem wyhamować. Wpadłem na postać i przekoziołkowałem razem z nim. Rozprostowałem skrzydła i zatrzymałem nas oboje. Z ciężkim oddechem puściłem osobnika, a ten zamachał skrzydłami i zatrzymał się obok mnie. 

– Przepraszam – wybełkotałem. – Straciłem głowę, nie wiedziałem co zrobić i...

     Mały smok pokręcił szybko głową, jakby chcąc coś z niego zrzucić i zlustrował mnie swoimi biegającymi oczkami. 

– Ach, to ty – rzekł po chwili. – Żółtodziób.

     Położyłem uszy po sobie, by wyrazić przykrość. 

– Wolałbym Argon, jeśli można – poprawiłem go.

     Odwrócił wzrok, który sam za siebie mówił: „To nie istotne."

– Trzeba odszukać eskadrę – powiedział rzeczowo. – Musimy wzbić się do góry, ponad mgłę.

– Ja mogę to zrobić – zaproponowałem ochoczo i już miałem wzlecieć wyżej, gdy mały smok złapał mnie za ogon.

– Zaczekaj. – Wypuścił go, gdy z powrotem znalazłem się obok. – Znów chcesz się rozdzielać? A co, jak mnie nie znajdziesz?

     Fakt, o tym nie pomyślałem. Nie chciałbym drugi raz przeżywać zagubienia w tych chmurach. 

– Proponuję – mruknąłem nieśmiało – abyśmy polecieli trzymając się za ogony.

     Żołnierz pokiwał z aprobatą głową i owinął swój ogon wokół mojego. Razem zaczęliśmy machać skrzydłami, ale nie lecieliśmy w równym tempie. Co chwila zahaczaliśmy o siebie i  ponowne wrócenie na tor lotu zabierał nam dużo czasu i wysiłku. 

– Stop – wysapał zdyszany smok. – Musimy to robić razem. Wiem, że to trudne, bo moje skrzydła są małe, a twoje duże, ale musimy opracować wspólny rytm. – Pociągnął ogonem i wyrównaliśmy wysokość. – Kiedy powiem raz, zrobimy jedno machnięcie. Po dwa kolejne i tak dalej.

     Przytaknąłem i starałem się machać w takim samym rytmie, jak on. Nie było to łatwe, bo jego skrzydła musiały bić powietrze szybciej, a moje były spowalniane. 

– Raz! – zakomenderował żołnierz i zrobił dwa machnięcia. Dogoniłem go zaledwie jednym. – Dwa! – znowu machnął dwa razy. – Raz!

     Zaczynałem rozumieć mechanizm i szło nam coraz lepiej. Teraz zamiast patrzeć się na jego skrzydła, spojrzałem w górę. Zdawało mi się, że promienie słoneczne były bardziej widoczne. 

– Już niedługo – powiedziałem do mojego towarzysza, lecz ten dalej wydawał komendy.

     Oboje poczuliśmy wilgotne powietrze i wylecieliśmy nad gęste chmury. Oślepiło nas słońce. Czyste niebo, bez najmniejszej chmurki malowało się nad naszymi głowami, a w dole dalej płynęła mgła. Zawirowaliśmy jeszcze chwilę, a potem puściliśmy się. Tu powietrze było inne. Szybciej dostawało się do nosa i łatwiej przechodziło przez skrzydła. 

– Udało się! – rozweselił się smok i zrobił zatoczył kółko.

     To nie był jednak koniec. Nadal nie zauważyliśmy najmniejszego śladu reszty kompanii. Chmurzyska zasłaniały wszystko, co było w dole. Mniejszy smok posmutniał zaraz po tym, jak rozejrzał się wokół. 

– I co teraz? – puściłem to pytanie w powietrze, wcale nie oczekując odpowiedzi.

– Wiem! – wykrzyknął towarzysz po chwili milczenia. – Sygnały dźwiękowe!

– Jakie? – zdziwiłem się.

– Dźwiękowe – powtórzył i zleciał trochę niżej.

     Podążyłem za nim, z ciekawością obserwując, co zamierzał zrobić. Nigdy nie słyszałem, żebyśmy umieli wydawać jakieś sygnały dźwiękowe. Mały smok odchrząknął i spoglądnął na mnie zakłopotany. Jego wypustki na dolnej szczęce zaczęły wibrować i drżeć. 

– Radzę ci odsunąć się kawałek – poradził, odwracając wzrok, jakby był zestresowany.

     Zrozumiałem jego intencje i oddaliłem się na sporą odległość. Mimo to nie kryłem zainteresowania. Żołnierz wprawił w ruch także grzebień, który monotonie poruszał się wybijając rytm. Wyglądał na bardzo skupionego i zdeterminowanego, chodź nie wiedziałem, kiedy zaczął. Nie wydawał żadnego dźwięku. Przechyliłem głowę i wytężyłem słuch. Gdzieś tam udało mi się usłyszeć jakieś piszczenie lub chrobotanie, ale dla mnie nic to nie znaczyło. Diodki przestały się poruszać, tak samo jak grzebień na jego grzbiecie. Po krótkiej chwili wyrwał się z przemyśleń i podleciał do mnie. Zadowolony z siebie wygiął próżnie szyję, jak to czasem robił Alfa. 

– Już? – spytałem.

     Na potwierdzenie smok przytaknął.

– Zaraz powinni tu być – powiedział. – Odebrali moje sygnały i wiedzą gdzie jesteśmy.

– Jak to? Ja nic nie słyszałem – nie dowierzałem.

     Ten przewrócił oczami. 

– Pewnie tego nie ćwiczyłeś – stwierdził i jakby na potwierdzenie swoich słów znów pokiwał głową. – To łatwizna, pokażę ci.

     Ochoczo zbliżyłem się. 

– Zobacz – zaczął nauczycielskim tonem – Tuż przy twoim uchu powinien być taki... – obejrzał dokładnie moją głowę i zmarszczył czoło. – Nie masz tego?

– Czego? – dopytywałem się.

– Tego. – Obrócił głowę profilem do mnie i wskazał na dodatkową wypustkę pod uchem. – Odbiera sygnały dźwiękowe. – Obleciał mnie dookoła. – Ojej – mruknął.

– Co?

– Ty jesteś... – zawiesił głos – trochę inaczej zbudowany. Nie masz kolców jadowych, ani tej wypustki.

– Ach, to masz na myśli – posmutniałem, zwieszając głowę. – Od urodzenia jestem taki. Wyklułem się zbyt wcześnie i brak mi niektórych wypustek.

– To by też tłumaczyło twoje ogromne skrzydła – zauważył smok. – Bardzo ciekawe, bardzo... – Zlustrował mnie jeszcze raz. – I te świecące pasy...

– Co? – teraz naprawdę nie wiedziałem o czym mówił. – O czym ty mówisz?

– Zauważyłem, że gdy jesteś bardzo zły albo wręcz wściekły twoje ciało zaczyna mienić się na niebiesko. Ale to tylko obserwacje, to może nic nie znaczyć...

     Świecące ciało. Teraz już wiem, co czułem, gdy zezłościłem się na Tygrysicę. Wypełniała mnie wtedy dziwna energia, nie do opanowania. Z drugiej strony może to nic nie znaczyć. Może to kolejne moje dziwactwo. 

– Zaraz, zaraz – zaoponowałem. – Kiedy to zaobserwowałeś?

– Myślisz, że trudno cię nie zauważyć? – odpowiedział pytaniem. – Rzucasz się w oczy pod każdym możliwym względem. Twój kolor, twoje skrzydła, twoje...

– Dobra, nie musisz wymieniać – przerwałem ostro. Stłumiłem rosnącą złość. – Nie masz ważniejszych obowiązków na głowie?

– Ależ tak! – na nowo ożywił się żołnierz. – Całe mnóstwo. Znaczy i bez nich Hekate nas strasznie piłuje, ale da się żyć. – Zwęszył powietrze. – Ciągłe patrole albo treningi powoli znudzą się naszemu przywódcy i da nam spokój. Zresztą nawet wyszkoleni muszą mieć chwilę odpoczynku.

– Od kiedy jesteś w służbie? – pytałem dalej.

     Smok zastanowił się przez chwilę. 

– Chyba to mój drugi rok – obliczył. – Nie jestem jakiś najlepiej wyszkolony, ale na pewno lepiej niż Bażantka, która wstąpiła do armii tylko po to, żeby utrzeć nosa swojej siostrze – Bryzie.

– Rywalizują?

– Ta – brunatny smok zamachnął się ogonem, jak gdyby nie uważał to za nic godnego uwagi – Bażantka uważa, że to ona powinna być żoną Alfy, ale Bryza jest młodsza i ładniejsza.

     Plotki z wyższych sfer zawsze były interesujące, a już w szczególności dotyczące pary królewskiej. Jako, że ten mały smok słyszał prawie wszystko, co dzieje się za plecami zwykłych mieszkańców, mógł opowiedzieć mi to i owo. Lecz nie zdążyliśmy wypowiedzieć słowa więcej, bo zza chmur widać było smoczą sylwetkę. Zaraz potem wyskoczyła z niej pierwsza smoczyca i zawirowała w powietrzu, chcąc strząsnąć mgłę z jej skrzydeł. Zobaczyła nas i ostro hamując znalazła się obok nas. 

– No cześć – odezwała się wesoło. – Ty pewnie jesteś Argon?

– We własnej osobie – przywitałem ją równie ciepło. – A ty...

– Koral – powiedziała energicznie. – Miles, odczytałam twoje sygnały.

– Chyba się domyśliłem – odpowiedział trochę oschlej Miles, którego imię miałem okazję poznać. – Skoro tu jesteś, to chyba jasne.

– Nie ważne – zbyła go jaskrawa smoczyca. – Gdzie inni?

– Jeszcze ich nie ma – wyprzedziłem Milesa w odpowiedzi. – Powinni zaraz być.

     Koral niecierpliwie zatoczyła koło wokół nas. 

– Myślałam, że tylko ja się zgubiłam – opowiadała, krążąc. – Bałam się, że odlecieliście beze mnie. Przez tę mgłę mogliśmy na dobre się porozdzielać, gdyby nie wy.

– Właściwie, to moja zasługa – sprostował Miles. – Żółto...znaczy Argon nie jest w stanie odbierać sygnałów dźwiękowych.

     Poczułem, jak krew we mnie buzuje. Po pysku Milesa nie widać było złośliwości, chodź właśnie takie były jego zamiary. 

     Koral przeniosła swój wzrok na mnie i smutno zmarszczyła brwi. 

– Naprawdę? – spytała z współczuciem. – Nie ćwiczyłeś czy co?

– Nie do końca... – zmieszany zgubiłem słowa. Nerwowo odwróciłem wzrok. – Ja...

– Nie ma tej wypustki – dokończył Miles, patrząc na swoje szpony.

     Smoczyca po raz drugi spojrzała na mnie inaczej. Tym razem z nutą odrazy w jej głosie:

– Jak to nie ma? – Tak samo jak wcześniej brunatny smok, zaczęła oglądać moją głowę. – Faktycznie.

– Ogólnie jest jakiś dziwny – ciągnął dalej Miles, zupełnie nie przejmując się moim palącym wzrokiem. – Ten jego kolor i cała reszta.

     Koral przekręciła głowę, uśmiechając się krzywo. 

– Moim zdaniem jest całkiem oryginalny.

     Oboje z eskadry kompletnie nie przejmowali się moją obecnością i ,jak gdybym w ogóle nie był z nimi, spokojnie prowadzili dalszą dyskusję. Spoglądali na mnie jak na jakąś rzadką zwierzynę, dość krytycznym okiem oceniając każdą moją niedoskonałość. 

– Spójrz! – zawołała Koral wskazując na mój ogon. – Jego łuski układają się ładniej niż moje. – Z niekrytym wyrzutem podniosła jak dotąd zwisający ogon i porównała z moim.

– Super – mruknął Miles. – Wielkie odkrycie. Moje też się układają inaczej. – Dołożył swój ster do naszych.

     Każdy z ogonów miał inny kolor, a skóra rzeczywiście układała się nieco innym torem. Skóra Koral odbijała promienie słońca, zaś Milesa wręcz przeciwnie. Za to Miles miał gładsze łuski, niż jaskrawa smoczyca. Koral po dokładnych oględzinach każdego z ogonów, spuściła go z powrotem na dół. 

     Po krótkiej chwili z chmur wynurzyły się jeszcze dwa smoki. Jeden ciemno – żółty i ze szpiczastymi uszami, druga czerwona, ta za którą leciałem. Podlecieli do nas, z niezadowolonymi minami. 

– Miles – zwrócił się żółty smok do swojego współpracownika, nie zważając na pozostałych – po co nas wezwałeś?

     Ten spojrzał na niego, zastanawiając się czy nie żartuje. 

– Żeby się tu zebrać? – odpowiedział po chwili. – Wolałbyś lecieć sam i pogubić się na dobre?

– Nie moja wina, że szyk cały się rozpadł – awanturował się dalej. – Nigdy nie ćwiczyliśmy formowanie szyku w mgle.

– Mogłeś się przynajmniej domyślić, że rozdzielanie się na pewno nie jest odpowiednim wyjściem – zripostował Miles.

– Znalazł się mądrala – wtrąciła się druga, czerwona. – Mądrala, który w zeszłym tygodniu zburzył cały szyk, bo...jak to wytłumaczyłeś? Bo musiałeś kichnąć?

     Brunatny smok poczuł się mniej pewnie i odwrócił wzrok od oczu dwóch smoczyc. Zacisnął łapy i zamachał szybciej skrzydłami, żeby wydać się wyższym.

– Możemy o tym już nie rozmawiać? – syknął cicho, oglądając się na boki. – Przynajmniej nie przy nim. – Rząd różnokolorowych oczu spojrzał się na mnie szybko.

     Poczułem, że naprawdę nie powinienem tu być. Teraz do złości i zmieszania dołączyło poczucie inności. To samo, które towarzyszyło mi przez praktycznie całe życie. Gdyby nie rodzeństwo, na pewno snuł bym się dzisiaj po kątach, bojąc się cokolwiek zrobić, by nie spotkać się z krytyką. 

– W każdym razie – przerwała niezręczne milczenie Koral – może porozmawiajmy o czymś milszym?

– Hmm, o ja wam coś powiem – powiedziała czerwona smoczyca, nie zmieniając wściekłego wyrazu pyska. – Dzisiaj nie wydarzyło się nic miłego!

     Koral wyraźnie urażona reakcją czerwonej, zniechęciła się do dalszej rozmowy. Odwróciła się tyłem do niej i specjalnie machnęła skrzydłami tak, by część chmur wleciała prosto w jej pysk. Czerwona wyczuła focha swojej towarzyszki, ale nie zebrało jej się na przeprosiny. 

     Tym razem ciszę przerwał drugi z nowo przybyłych smoków. 

– Laguno, Koral ma rację – uspokoił ją. – Odetchnij chwilę i uspokój się. Może i prawda, że ten dzień nie zaczął się najlepiej, ale...

– Ty też, Kerbie? – spytała ją, podnosząc wzrok. – Smoki, wy nie rozumiecie, że właśnie opuściliśmy jedyne bezpieczne miejsce na tym świecie?

     Tym pytaniem odjęła wszystkim mowę. Wiedzieliśmy, że ma rację. Na nowo wstąpił we mnie lęk i sztywność mięśni. 

– Każdy to przeżywa – powiedział Miles, łagodząc swój ton. – Ale pamiętajmy, że gdzie skłócona drużyna, tam brak współpracy.

     Czerwona smoczyca przeszyła wzrokiem każdego, patrząc mu prosto w oczy. W końcu wypuściła powietrze, a jej pysk także się rozpogodził. 

– Oczywiście macie rację. – Wyprostowała się. Podleciała kawałek do mnie i wymuszając uśmiech powiedziała: – Jestem Laguna, a ty Żółtodziób, jeśli się nie mylę.

     Ciche śmiechy Milesa i Koral. Opuściłem uszy. 

– Argon – poprawiłem. Dawno nie czułem się tak poniżony.

– Ach tak, przepraszam – zmieszała się Laguna. Zrobiła trochę miejsca i wskazała na swoją towarzyszkę. – Ten złoty to Kerb. Zaraz powinna przyjść reszta eskadry.

     Wtem pojawiły się wszystkie brakujące smoki. Fiord i Hekate oraz jedna smoczyca – najprawdopodobniej Bażantka. Po minie Hekate widać było, że lepiej nie wchodzić mu w drogę. 

– Eskadra! – wrzasnął, gdy tylko nas zobaczył. – Ruszać się! Ustawić szyk! Dosyć już czasu zmarnowaliśmy, słońce już w połowie drogi, a my ledwie się oddaliliśmy od wyspy. No dalej, Fiord!

     Wszyscy żołnierze migiem ustawili się w klucz i ruszyli do przodu, gdy Hekate nagląco wykrzykiwał komendy. Nim dotarły do mnie słowa przywódcy, szyk właśnie ruszał. Dogoniłem ich, starając się uniknąć piorunującego wzroku Hekate. 

     Teraz dopiero zaczęliśmy lecieć szybko. Z żalem, ale trochę z zadowoleniem obserwowałem coraz większy wysiłek Milesa, jaki wkładał w pracę mięśni. Słońce raziło w oczy, podmuchy wiatru rozpraszały, a dłużąca się droga usypiała. Ekipa z jaką leciałem nie ukazała mi ani odrobinę ciepła albo zrozumienia, dlatego i ja miałem co do nich chłodne uczucia. Zresztą trzech pozostałych smoków nawet nie zdążyłem poznać, chodź oni też nie wydawali się uprzejmi. Westchnąłem cicho. Miałem spędzić z nimi co najmniej dobę, a to oznaczało, że muszę być taki jak oni. Uporządkowany, silny, milczący i złośliwy lub też ciągle zły. W dodatku okazało się, że jestem obiektem nie tylko drwin, ale i ciągłej obserwacji. Poczucie, że cały czas ktoś na mnie patrzy przygniotło mnie tak, że na chwilę przestałem machać skrzydłami. 

     Fiord, który leciał na czele spuścił oczy i obserwował. Podążyłem jego śladami i spojrzałem w dół. Chmury zaczęły się przerzedzać i wpuszczać nowe widoki. Małe skalne kolumny zaczęły migać; otaczało je morze. Niebieskawy smok zaczął powoli obniżać lot. Powietrze znów stało się trochę cięższe i bardziej stawiało opór. Zrobiło się też mniej wietrznie i słońce nie raziło w oczy. Gdy ostatnia chmurka została za nami, Fiord niespodziewanie zanurkował w dół. Bez zastanowienia żołnierze zapikowali za nim, a ja z wahaniem postąpiłem jak oni. Nie był to najlepszy pomysł, wiedziałem o tym. Gdy składam skrzydła i pikuję, przyśpieszam tak bardzo, że czuję się szybszy od powietrza. Nie jest to miłe uczucie, ale jeżeli chciałem udowodnić Hekate swoją wierność musiałem to zrobić. Na początku nie było tak źle, ale zaraz potem zbyt zbliżyłem się do Laguny, która leciała przede mną. Nie mogłem rozłożyć na nowo skrzydeł, bo zostałbym daleko w tyle, więc spróbowałem przechylić się w lewo. Zaraz potem pożałowałem tej decyzji, bo w dole zauważyłem pionową skałę. Jeśli nie zwolnię, rozbiję się o nią, natomiast jeśli przechylę się z powrotem w prawo, wpadnę na Lagunę i spowoduję wypadek. Widziałem już trawę malującą się na powierzchni skał. Oddech gwałtownie przyśpieszył. Rozpaczliwie próbowałem lekko zahamować, ale wiatr od razu szarpał mną i strącał z kursu. Skała była zbyt blisko. Rozbiję się! Nie wytrzymując wróciłem w szyk, potrącając ogon czerwonej smoczycy. Ta zachwiała się, ale prawie udało jej się opanować lot. Balansowała łapami i rozłożyła trochę skrzydła. Potrzebowała chwili, by ustabilizować się, gdy Miles krzyknął:

– Laguna, z lewej!

     Smoczyca prawie natychmiastowo odwróciła głowę we wskazanym kierunku i wydała stłumione jęknięcie. Skalny blok był tuż przed nią. Prędkość z jaką leciała spowodowała, że nie mogła tak szybko zwolnić. Zahaczyła o skałę i wszyscy usłyszeli mrożący krew w żyłach gruchot. Laguna odbiła się od skały i tym razem spadała nie mogąc opanować prędkości. Jedno z jej skrzydeł wygięło się trochę, ale mimo to smoczyca dalej próbowała nim operować. 

– Mamy rannego! – zakomunikował Hekate, a Fiord natychmiastowo zwolnił.

     Przywódca wyciągnął łapy i złapał Lagunę. Przestał pikować, a powietrze gwałtownie nim szarpnęło. Mocno ściskał ranną smoczycę, ale ciało było zbyt ciężkie. Wyślizgiwało się mu z łap. Miles złapał za jej tułów i parsknął z wysiłku. Fiord szukał miejsca do wylądowania, natomiast Koral i Bażantka próbowały spowolnić Lagunę. Łapały za łapy i ogon, ale bali się, że wyszarpią kończynę. Nie wiedziałem co robić. Wykorzystałem pierwszy pomysł, jaki wpadł mi do głowy i złapałem za Hekate. Rozciągnąłem skrzydła i poczułem jak powietrze zatrzymuje się w nich, o mało nie przedziurawiając ich. Za wszelką cenę starałem się nie wypuścić przywódcy, który z kolei trzymał półprzytomną Lagunę. Miles machał zdesperowany skrzydłami, a Kerb wleciał pod smoczycę i podtrzymywał ją na swoich plecach. 

– Jest miejsce do wylądowania! – wykrzyknął Fiord, kierując się na jedną ze skalnych bloków.

     Spróbowałem nakierować wszystkich w tę samą stronę, ale nie było to łatwe. Pękałem z wysiłku, byleby dolecieć do wybranego miejsca. Nawet z pyska Hekate wyrwało się coś w rodzaju warknięcia lub jęku. Wtedy zdałem sobie sprawę, że przeze mnie Laguna mogła stracić życie. Przez moje chore zachowanie mogłem przyczynić się do prawdziwej katastrofy. Teraz nie wiadomym było czy Laguna w ogóle przeżyje.

     Z ulgą puściłem Hekate tuż nad ziemią, ten z kolei położył ranną na ziemi i wylądował obok. Wykrzywił się w wyrazie frustracji, chodź nie skierował piorunującego wzroku na mnie. Fiord znalazł się obok smoczycy i wodził wzrokiem po jej ranach. Cmoknął z niesmakiem i zwrócił się do reszty:

– Powinniśmy zostać tu na odpoczynek.

     Eskadra podążyła w ślady przywódcy i także się skrzywiła. 

– Zostać? – powtórzył Kerb. – Przecież słońce niedługo zajdzie, a podróż znacznie się wydłuży.

– Właśnie dlatego powinniśmy przeczekać – dyskutował Fiord. – Nie możemy lecieć w nocy, szczególnie z poszkodowanymi. Jej skrzydło jest złamane i sama nie da rady lecieć.

     Przepełnione troską i zagubieniem oczy zwróciły się na Hekate. Ten spuścił głowę w zamyśleniu, nie zmieniając wyrazu pyska. Odetchnął parę razy, aż w końcu wymamrotał:

– No dobrze. Fiord ma rację. Zbierzcie coś, co da się zapalić. – Potem zrezygnowany odszedł od ekipy. Stanął na skraju skalnej półki i wpatrzył się w płynące w oddali chmury.

     W środku mnie kotłowało się od emocji. Najbardziej przytłaczało mnie poczucie winy. Ogromne poczucie winy, które było słuszne. Hekate to widział? Czy ktoś w ogóle wiedział, co się właściwie stało? Nikt na razie nie pytał o szczegóły, więc może nawet o tym nie pomyśleli? Hekate mógł to widzieć i zachować w sekrecie lub też zdecydować o moim dalszym losem. Nie wykluczałem samotnej wędrówki z powrotem na wyspę. Tam musiałbym zrobić jakieś prace i po sprawie. Zdarzenie pójdzie w nie pamięć, a ja nigdy więcej nie ruszę się z wyspy. Lecz wiedziałem, że tak nie wolno było postąpić. Być może Laguna będzie cierpieć do końca swojego życia, przez niedoświadczonego... żółtodzioba. Podrapałem nijaką trawę i bez problemu oderwałem ją od podłoża. Na jej miejscu pojawiło się trochę ziemi i lita skała. Eskadra nie pytając o nic więcej rozeszła się, nie ustępując od pracy. Dwie smoczyce poleciały na sąsiednie bloki po cokolwiek do zapalenia, Fiord stał po drugiej stronie skalnej wysepki i badał coś w wietrze, pozostali przeszukiwali ten mały kawałek lądu w poszukiwaniu przekąski dla wszystkich. Jedynie ja i Hekate staliśmy bezczynnie. Hekate nadal obserwował przesuwającą się mgłę, ja użalałem się nad sobą. 

     Słońce znów zasnuły chmury odcienia szarego, a zimna kropla spadła na mój nos. Zaraz potem druga uderzyła o ziemię, trzecia, czwarta. Kapanie zmieniło się w niewielki deszczyk. Nie zaszkodziło to widoczności, ale za to pogłębiło tylko moje złe samopoczucie. Odkąd wylądowaliśmy nie ruszyłem się z miejsca, a dopiero teraz zatroszczyłem się o ranną. Po cichu podszedłem do leżącej smoczycy, która z przymkniętymi powiekami oddychała ciężko. Czerwone łuski zaplamiła niewiele jaśniejsza krew, a skrzydło sterczało nieruszone. Świszczące wdechy i wydechy smoczycy przyprawiły mnie o ciarki na grzbiecie. To wszystko moja wina. To moja wina, że podróż się przedłuży, to moja wina, że Laguna złamała skrzydło. Nie zrobiliśmy żadnych postępów, a tylko wydłużyłem drogę... A może to i dobrze? Tak odpokutuję swoją winę; ale kosztem innych. Nie dotykając Laguny położyłem się obok niej i chcąc uchronić ją od przemoknięcia wystawiłem nad nią skrzydło. Deszcz przybrał na sile. Tak tylko mogłem to odpokutować. Moje skrzydło skutecznie obijało coraz cięższe krople wody i mimo że czułem zmęczenie, nie opuściłem go ani na chwilę. 

     Zobaczyłem, że Laguna porusza się. Minimalnie uniosła powieki, a jej słabe oczy ujrzały mnie. 

– To ty... – wyszeptała, mrużąc jeszcze bardziej ślepia.

– Oszczędzaj się – powiedziałem równie łagodnie. – Wszystko będzie dobrze.

     Laguna pokręciła głową po ziemi, jakby nie wierzyła w moje słowa, ale z powrotem zamknęła oczy. Starałem się wykrztusić coś więcej, ale moje gardło ściskał żal. 

– Laguno – wydusiłem w końcu. – Wybacz mi.

     Nie wiem, czy smoczyca mnie usłyszała, natomiast zauważyłem, że wyraz ulgi przemyka po jej pysku. To mi wystarczyło. Deszcz popadał jeszcze przez moment, ale skończył się tak samo szybko, jak się zaczął. Pozostałe smoki zdołały zebrać trochę chrustu i rozpaliły ognisko. Łowczy nie mieli szczęścia. Nie znaleźli niczego do jedzenia, a Hekate odradził rozdzielania się. Tak więc nie mieliśmy innego wyboru, jak tylko czekać. Ale na co? Laguna nie jest w stanie lecieć dalej, więc co zrobimy teraz? 

     Szturchnąłem nieprzytomną smoczyce pyskiem, żeby chodź na moment otworzyła oczy. 

– Chodź do ognia – zaproponowałem łagodnie.

     Podparłem ją, by mogła wstać, ale gdy to zrobiła nogi ugięły się pod nią i z powrotem opadła na ziemię. Spróbowałem jeszcze raz zmusić ją do wstania, ale sytuacja kończyła się tak samo. Położyłem jej ranne skrzydło na mnie i pozwoliłem oprzeć się o mnie, i przenieść ciężar. Laguna z niekrytym jękiem uniosła się znowu i powoli przeczołgaliśmy się bliżej ogniska. Cierpliwie pomagałem jej stawiać kroki. Laguna zacisnęła mocno szczęki, by nie wydać najmniejszego stęknięcia. Wiedziałem, że każdy krok kosztował ją wiele. Czerwona smoczyca ledwo co unosiła powieki, a co dopiero całe ciało. Podziwiałem jej wytrwałość i twardość. Upadek na skały mógł pozbawić ją życia lub złamać coś więcej, niż tylko skrzydło. 

     Gdy tylko smoczyca poczuła ciepło ognia runęła na ziemię i nie ruszyła się z miejsca. Z westchnieniem spojrzałem na resztę smoczych towarzyszy. Jedni z żalem, a inni z chłodem odwzajemnili moje spojrzenie, lecz nie powiedzieli nic. Wiedzieli, że to ja byłem winien? Hekate ani na moment nie przybliżył się do ognia. Chodził obok krawędzi i wyraźnie nad czymś myślał. 

– Co będzie dalej? – ciszę przerwała Bażantka. Nikt nie wiedział.

     Zastępca nerwowo podrapał ziemię. 

– Laguna nie może lecieć dalej – stwierdził w końcu. – Reszta musi lecieć dalej, a ona... Zostanie tu albo...

– Sama? – spytałem. – Nie przetrwa bez jedzenia i schronienia. Jest nawet zbyt słaba, by iść.

     Fiord westchnął ciężko. 

– Wiem – opowiedział gardłowo. – Ale innego wyjścia nie ma.

     Pokręciłem głową. Fiord nie mówił prawdy. 

– Ja z nią zostanę. – Spojrzałem Fiordowi prosto w oczy.

     Wśród eskadry przeszło mruknięcie. Wiedziałem, że to nie najlepszy pomysł, ale nie mogłem zostawić tu rannej smoczycy. 

– Nie wygłupiaj się – powiedział Kerb, siedzący obok ogniska. – Dosyć już narobiłeś, a i tak nie przeżyjesz.

     Przeszył mnie dreszcz. Kerb wiedział, co się stało. 

– Nic nie zrobiłem – syknąłem przez zaciśnięte zęby.

     Smok udał śmiech, chodź jego oczy biły piorunami. Potem spoważniał i warknął:

– Teraz jeszcze zaprzeczasz. Żal mi ciebie, dobrze wiesz, co się stało.

– A co się stało? – wtrąciła się Bażantka. Posłałem jej błagalne spojrzenie.

– Myślicie, że Laguna przypadkowo zderzyła się ze skałą? – zwrócił się do wszystkich Kerb. – Otóż nie! Ten tu, który jak dotąd wszystko psuje, strącił ją z kursu, a ta nie zdążyła zahamować. Wiedziałem, że tak będzie, prędzej i później. Alfa chyba ma coś z głową, że daje niewyszkolonym smoczętom, które ledwo wyszły z jaja, latać na prawdziwe ekspedycje.

     Koral nabrała głośno powietrza i zastygła. Reszta smoków skierowała na mnie spojrzenie, które zabija. Kolejne dreszcze. Napiąłem mięśnie, bojąc się tym razem o siebie. 

– Argonie – spokojnie rzekł Fiord. – Czy to prawda, to co mówi Kerb?

– Oczywiście, że prawda! – wykrzyknął oburzony smok. – Niech tylko zaprzeczy, a zabiję!

– To prawda – przyznałem. Na wszelki wypadek schowałem głowę między skrzydła, unikając wszystkich oczu. Tak bardzo chciałem być teraz w domu.

– Mam dla niego zadanie, którym naprawi swoje winy. – Wszyscy zebrani wokół ogniska wzdrygnęli się i odwrócili się. Hekate, który wypowiedział te słowa zbliżył się, oświetlając swoją sylwetkę. – Niech zostanie, do czasu naszego powrotu. Zobaczmy czy da radę podtrzymać Lagunę przy życiu i przy tym samemu nie zginąć. Jeśli to się stanie, wtedy nigdy nie wyczyści sumienia, a jego dusza będzie się błąkała po światach.

     To zabrzmiało tak strasznie, że inne smoki też zadrżały. Miałem potraktować to jako klątwę? Przeniosłem zmartwione oczy na śpiącą już czerwoną smoczycę. Nie mogłem jej zawieść. Nie mogłem zawieść siebie. 

– Postanowione – powiedział bardziej do siebie, niż do innych Fiord. – Masz swoją szansę, młody smoku. Lepiej, żebyś jej nie zmarnował.

     Tym zdaniem zakończył dyskusję. Hekate także uznał ją za skończoną i spojrzał w niebo. Chmury zasnuły słońce, przez co nie widać było pory dnia. Zarządził odpoczynek. Ułożył się daleko od innych, ale mimo że zamknął oczy wiedziałem, że nie śpi. Eskadra posłała mi ostatnie spojrzenia i poszła w ślady przywódcy. Tylko ja nie ruszyłem się z miejsca i obserwowałem tańczące malutkie iskierki. Skoro miałem przetrwać z Laguną dzień lub dwa, musiałem przewidzieć wszystkie okoliczności. Zacząłem układać plany na wypadek burz, zamieci, mgieł czy deszczy. Nie wykluczałem też spotkania smoka innego pochodzenia. Nigdy nie miałem z takowym do czynienia. Co, jeśli zachowa się zupełnie inaczej, niż przewiduję? Będzie miał jakieś specjalne umiejętności, o których mi się nawet nie śniło i zabije nas, zanim zdążę się zorientować. Taka wizja przeraziła mnie nie na żarty. Przede wszystkim nie mogłem umrzeć. Laguna też musiała wytrzymać. Ayumi wiedziałby co zrobić ze złamaniem. Wykombinowałby jakieś zioło, dał je do zjedzenia i wszystko by się ułożyło. Z tego co wiem, takie złamanie trzeba było usztywnić. Nie miałem pojęcia, jak to się robi, a tylko bałem się, że pogorszę sytuację. Smoczyca na szczęście miała trochę spokojniejszy oddech i bez trudu zasnęła. Wtedy dopiero poczułem się jak opiekun. Miałem się nim poczuć, od kiedy się urodziłem. A dopiero teraz uświadomiłem sobie trud tej funkcji.    

     Poczułem delikatne dotknięcie na ramieniu. Obróciłem głowę i ujrzałem Koral. Bez słowa usiadła obok mnie i też wpatrzyła się w płomienie. 

– To był wypadek – wykrztusiłem do niej. Tylko to przepuściło moje gardło.

– Jakoś trudno mi w to uwierzyć. – Koral spoglądnęła na mnie. – Przecież jesteś taki miły i... niegroźny. Jak mógłbyś zrobić komuś krzywdę.

     Mimo jej miłego głosu, to zdanie wywołało ukłucie w sercu. Niegroźny, a jednocześnie potwór. 

– To był wypadek – powtórzyłem.

     Smoczyca w kolorze mlecznych chmur westchnęła smutno. 

– Biedna Laguna – użaliła się nad nią. – Gdyby nie Fiord, może by do tego nie doszło.

– Fiord? – zdziwiłem się. – A w czym on zawinił?

     Koral posłała kilka fioletowych błyskawic w stronę ogniska. To zajarzyło się nowym blaskiem. 

– Gdyby nie zachciało mu się pikować, nie doszło by do wypadku – wytłumaczyła. – Nieprawdaż?

     Zdziwiony odwzajemniłem jej spojrzenie. Nie pomyślałem o tym w ten sposób. Fiord nie przewidziałby, że w dole mogą być jakieś skały. Nie mógłbym zrzucić na niego winy. 

– Laguna przetrwa – ciągnęła Koral. – To silna smoczyca. Postaraj się jej udowodnić, że może ci wybaczyć. Dano ci drugą szansę, a co z nią zrobisz, zdecyduj ty. – Pocieszająco poklepała mnie skrzydłem i niemrawo się uśmiechnęła.

     Po raz pierwszy tego dnia uśmiechnąłem się. 

– Dziękuję – powiedziałem, patrząc w jej oczy.

     Ta rozpromieniła się jeszcze bardziej, a może nawet zachichotała cichutko. Potem przechyliła ucho, jakby czegoś nasłuchiwała, ale nie odwróciła głowy. Także zacząłem słuchać. Znowu rozbrzmiały jakieś odległe piski. Wydawało mi się, że kiedyś je już słyszałem. Pysk Koral wyrażał skupienie. Zadrgała swoimi diodkami i jej spojrzenie znów stało się bardziej obecne. 

– Odebrałam sygnał od Hekate – zakomunikowała. – Powiedział, że wylatujemy jeszcze dziś w nocy. Muszę się przespać, jeśli mam gdzieś lecieć – zaśmiała się z własnego żartu. – Nie będziesz miał nic przeciwko, jeśli położę się obok ciebie? – Nie czekając na odpowiedź umościła się na niewygodnym podłożu i oparła łeb o łapy.

     Zostaję więc sam w noc. Czeka mnie nie małe zadanie, które przysłał mi los, ale wiem jedno. Nie zawiodę już nikogo więcej. Nigdy. 

--------------------------------------------------------

Kochani, oto kolejny rozdział. Dziękuję Wam za nieustające wsparcie, napełniło mnie to siłą i proszę!

Mam nadzieję, że nie przesadziłam z długością, ale jakoś tak się rozpisałam.

Jakie są wasze pomysły? Co stanie się z Argonem?

W mediach - ciekawski Miles.

Całuski, Mary

Miles - wojownik, pionek na szachownicy

Continue Reading

You'll Also Like

5.2K 257 25
Tony Monet, chłopak pełen życia, przyjaciół i szczęśliwych chwil. Chłopak, który od kilku tygodni zaczyna przygaszać a przy tym całe jego otoczenie...
4.4K 481 28
Miał to być tylko urodzinowy wyjazd - niespodzianka na tydzień, a pobyt wydłuża się 3-krotnie ze względu na powikłania podczas jednego z wypadów na s...
4.3K 166 21
Życie Hailie z rówieśnikami w szkole układa się wspaniale, ma ona kochającą mame i babcie u których zawsze może liczyć na wsparcie. Pewnego dnia wszy...
31.5K 2K 34
- Dobrze, że to trwało tylko tydzień. Przynajmniej nie zdążyłaś się nawet zakochać. A to co stało się w Las Vegas, zostaje Las Vegas.