Rozdział 9

467 28 48
                                    

Argon

      Obudziłem się z niespokojnego snu. Zimna kropla spadła prosto na mój pysk, strząsając resztki spania z powiek. Rozejrzałem się na boki, a zaraz potem na wejście wychodzące na drzewa i niebo. Pierwsze smugi światła nie zdążyły wpaść do jaskini, przez co było jeszcze w miarę ciemno. Liście szumiały spokojnie, targane wiatrem, a tuż przed wejściem do tunelu przemknęła wiewiórka. Trzy inne smoki spały bez najmniejszego śladu zmartwienia. Astra co chwila zarzucała swój ogon na oczy Ayumiego, a ten nieświadomie odsuwał się coraz dalej. Amber wciśnięta między te dwa smoki niewzruszenie kontynuowała chrapanie. Poruszyła się, szukając czegoś łapą przez sen. Wszystko jak zwykle. 

     Już miałem z powrotem ułożyć się do dalszego odpoczynku, gdy coś gwałtownie pobudziło moje zmysły. Dziś opuszczam wyspę. Po raz pierwszy w moim życiu. Z jednej strony mógłbym skakać z radości, lecz z drugiej ogarniał mnie przygniatający niepokój. Z dnia na dzień wpakowałem się w coś, czego do końca nie jestem świadomy. Z westchnieniem powoli podniosłem się na nogi, uważając na skrzydło któregoś z rodzeństwa, które spoczywało na mojej głowie. Delikatnie położyłem je na ziemi i zacząłem ostrożnie stawiać kroki, pomiędzy ogonami czy innymi kończynami. Podkradłem się pod samo wejście i pożegnalnie ogarnąłem wzrokiem moją rodzinę. Wiatr pośpieszył mnie niecierpliwie. Przeciągnąłem się, jak to zawsze robię i rozłożyłem skrzydła gotowy do odlotu. Poczułem jak wiatr sam mnie unosi. Odbiłem się, a powietrze zrobiło resztę. Weszło pod skrzydła i rozpędziło. Podmuchy muskały łapy, przekrzywiały ogon i opływały ciało. Wiatr chciał się bawić! Niestrudzenie przemknąłem nad lasem, z każdym drzewem bliżej polany. I bliżej wylotu. Chmury rozstąpiły się, dając słońcu pole do popisu. To rozświetliło mniejsze pola, jak i ogromne drzewa. Rozciągało niewidzialne ramiona nad całym królestwem. Pomyśleć, że tak urodzajna kraina kryje tyle zmartwień. Gdybym miał więcej czasu, na pewno wziąłbym udział w powietrznych zabawach, ale słońce zbytnio mnie nagliło. Mimo próśb i zaczepek, zniżyłem lot i cichutko wylądowałem przed królewskim wzniesieniem. Nieprzyzwyczajony do takiej pustki, jaka była przede mną, postanowiłem zachowywać się równie milcząco, jak wszystko inne. 

     Plusk, plask. Nadstawiłem uszy, a zaraz potem odwróciłem głowę. Brunatno-zielona żaba z każdym skokiem wydawała coraz głośniejszy odgłos. Skoczyła na małą kępkę trawy, uwolnionej od wody, tuż przed moimi łapami. Zamrugała i wytrzeszczyła oczy prosto na mnie. Patrzyła się beznamiętnie. Jej oślizgła, chropowata skóra wtopiła się w trawy. Westchnąłem i odwróciłem wzrok. Pomyśleć, że tak prostolinijne zwierzęta żyją obok nas. Są bezużyteczne, nawet zjeść się ich nie da. Czułem jej przebijający wzrok. Poirytowany odwzajemniłem jej spojrzenie. Bezmózgie stworzenie nadal siedziało obojętnie. Przestąpiło z nogi na nogę i wydała dziwny skrzek. Zazwyczaj cała zwierzyna uciekała, gdy tylko nas widziała, ale ta żaba była wyjątkowo uparta. Wyszczerzyłem zęby ni to w uśmiechu, ni w groźbie. Chciałem ją tylko wystraszyć. Ropucha zamarła na chwilę, ale zaraz potem znów zaczęła systematycznie unosić swój podbródek. To mnie zbiło z tropu. Nie ucieka? Jest aż tak głupia? Ledwie słyszalnie warknąłem ostrzegawczo, lecz stworzenie nic sobie z tego nie robiło. Powoli traciłem cierpliwość. 

– Co się gapisz? – powiedziałem, patrząc na nią z ukosa. Nie odpowiedziała. – Nie masz lepszego miejsca do siedzenia? – Znów nic.

     Wstałem i niby od niechcenia trąciłem ją pazurem. Ropucha zrobiła krok do tyłu, chodź nie zamierzała tak łatwo oddać jej kępki trawy. 

– I co? – prychnąłem. – Myślisz, że jesteś taka odważna? Myślisz, że mi imponujesz? Nie, wcale nie. Jesteś wielkości mojego najmniejszego pazura. I co, podskoczysz?

     Płaz wdrapał się z powrotem wdrapał się na trawę i ponownie zamrugał. 

– Ha! Musisz się bardziej postarać, żeby mi dorównać. – Żaba zakumkała tym razem głośniej. – To tyle? To tyle na co cię stać? Chyba muszę cię zmartwić, ale przegrasz tę walkę. – Zacząłem prężyć się, jak kot gotowy do skoku.– No dalej. Chcesz tego? Chcesz? To będziesz miała. Ja ci pokażę, co potrafi prawdziwy smok. Pożałujesz, że zadarłaś ze smokiem takim jak ja! – Z gardłowym pomrukiem przesłoniłem ją cieniem. Rozdziawiłem paszczę tuż przed nią i już miałem ryknąć, gdy...

Więzy Krwi||JWSOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz