Survivors || the 100

By l0vinyou

57.7K 4.6K 1.8K

"Who we are and who we need to be to survive are two very different things. In this ruthless world, who have... More

tw
1 - Coincidence
2 - The beginning
3 - The force of nature
4 - The shelter
5 - Doubts
6 - The fume
7 - The berries
8 - The River People
9 - Crashing down the walls
10 - The days
11 - The danger
12 - The killer
13 - Gone
14 - Heda
15 - Stegeda
16 - Gonplei
17 - Gona
18 - Tombom
19 - Decision
20 - Rescue
21 - The fear
23 - The passage
24 - Hound
25 - Hopeless
26 - Counsel
27 - Changes
28 - Jomp
29 - Hitop
30 - Hodnes
31 - The Dawn pt. 1
32 - The Dawn pt. 2
33 - Kwelnes
34 - Strength
35 - Spichen
36 - Before The Dawn
37 - Laudnes
38 - Branwada
39 - Fotaim
40 - Jus drein jus daun
41 - Madness
42 - Always
43 - Forgiveness
44 - Desire
45 - Hope
46 - Home
47 - Stay with me
Epilog - Shooting stars
Podziękowania + ogłoszenia
Oneshot #1 - Shade
Oneshot #2 - Marked
Oneshot #3 - When it comes to her
Oneshot #4 - Ruthless
Oneshot #5 - Hainofi (Ruthless pt. 2)
Threeshot - The fight is not over pt. 1
Threeshot - The fight is not over pt. 2
Threeshot - The fight is not over pt. 3
SURVIVORS - SEKCJA MEMÓW
Tag yourself XD
WIELKI POWRÓT - KONTYNUACJA!
2 LATA SURVIVORS!

22 - Cold

832 80 37
By l0vinyou

Nie wiem, ile dni spędziliśmy w jaskini. Prawie nie wychodziłam na zewnątrz, więc nie byłam nawet świadoma wschodów i zachodów słońca. Caddarick spał przez większość czasu – w ten sposób jego rany goiły się szybciej, więc nie pozwalałam mu na żaden wysiłek, wiedząc, że każdy ruch nadal sprawia mu ból.

Risa zostawiła nam wystarczającą ilość opatrunków, bym mogła sama je zmieniać – używałam też jej ziołowych maści, które świetnie wpływały na gojenie się ran. Na szczęście dzięki dość drastycznemu „sposobowi" Risy z rozżarzonym ostrzem zakażenie nie rozprzestrzeniło się poza okropne przecięcie na nodze Caddaricka, więc nie musiałam się obawiać o jego życie. Ziemianka zostawiła nam też spore zapasy wody i jedzenia, więc nie musiałam wychodzić na zewnątrz i narażać się na niebezpieczeństwo.

Jednak mimo tej otoczki z poczucia bezpieczeństwa w zamkniętej jaskini czułam wyraźnie, jak bardzo zostałam odcięta od świata zewnętrznego – i jak bardzo mi się to nie podoba. Risa nie odwiedziła mnie od tamtej pamiętnej nocy, nie miałam też żadnych wieści od Theo ani jakiegokolwiek innego wojownika, a wokół jaskini panowała zupełna cisza. Nie miałam pojęcia, co dzieje się teraz w wiosce i poza nią, czy panuje wojna, czy rozejm, co Theo robi w tej sprawie, czy nikomu nic się nie stało – nie wiedziałam dosłownie nic.

Wszystko wyglądało tak, jakby Ziemianie pozostawili mnie i Caddaricka samych sobie na dobre. Moja rosnąca irytacja z tego powodu była nieco paradoksalna – jakby nie patrzeć, przecież właśnie tego pragnęłam od tak wielu dni. Przecież jedynym, czego chciałam, było wrócić do tego, co było przed naszym porwaniem, być z Caddarickiem i odizolować się od całego świata.

Ale teraz...

Teraz nic nie było tak, jak dawniej.

Kiedy tamtej nocy w końcu wyplątałam się z ramion Caddaricka, cała przerażona i roztrzęsiona, wiedziałam, że ten atak nie był czymś zwyczajnym, czymś, co minie, jeśli pozostawi się to w spokoju. Uświadamiałam sobie każdego dnia coraz bardziej, że podczas pobytu u Uaimkru w Caddaricku po prostu coś pękło, coś się zmieniło, coś uległo bezpowrotnemu zniszczeniu. Wiedziałam, że nie jest już taki sam – i nie chodziło o rany i siniaki na jego ciele, wychudzenie czy widoczne blizny po torturach. Widziałam to wyraźnie w sposobie, w jaki rozglądał się po jaskini, bez przerwy wypatrując zagrożenia; widziałam to w strachu w jego pozbawionych blasku oczach, kiedy budził się i nie było mnie obok; słyszałam to w jego panicznym krzyku, kiedy budził się z kolejnego sennego koszmaru, bezbronny jak dziecko w swoim przerażeniu. Nie wiedziałam, co się z nim stało tamtej nocy, kiedy w jaskini zjawiła się Risa. Roztrząsałam tę scenę dziesiątki razy w swojej głowie, ale nie mogłam znaleźć na to wytłumaczenia – poza kompletnym szaleństwem.

Ale przecież... Caddarick nie był szalony, nie mógł być. Owszem, był zmaltretowany, zakatowany i zraniony psychicznie głębiej, niż mogłabym sobie wyobrazić – ale wierzyłam, że nadal jest w nim ten Caddarick, którego kochałam. Nie mógł po prostu zniknąć pod całą tą osłoną z bólu, goryczy i oziębłości, którą się otoczył. Przecież momentami nadal był sobą. Nadal rozmawiał ze mną, nadal patrzył mi w oczy, nadal udawało mu się czasami przywołać na twarz lekki uśmiech.

Ale wystarczyło tylko wspomnieć o czymkolwiek związanym z Ziemianami, a wszystko w nim się zmieniało.

Jego oczy ciemniały, twarz tężała, napinał mięśnie, zaczynał oddychać szybciej i drżeć, jakby ogarniały go przerażenie i niepohamowana wściekłość jednocześnie. Już nigdy potem nie krzyczał tak, jak tamtej nocy, ale samo spojrzenie na jego twarz wystarczało, żeby paraliżujący strach chwytał mnie za gardło.

W takich chwilach po prostu go nie poznawałam. Nie miałam pojęcia, przed kim stoję, kiedy jego spojrzenie stawało się tak mroczne, a wyraz twarzy tak pełen nienawiści. Tak, bałam się go – mimo że za nic nie chciałam tego przyznać sama przed sobą. Bałam się o niego, owszem, ale bałam się też jego samego. Bałam się człowieka, którym stawał się na tę zwykle krótką, acz przerażającą chwilę – obcego, strasznego, nieobliczalnego.

Dlatego z całych sił starałam się unikać sytuacji, które mogłyby to u niego spowodować. Nie wspominałam o niczym, związanym z Ziemianami, Risą, Theo, wojną – dosłownie niczym. Oczywiście, od początku całą sobą chciałam dowiedzieć się, co się z nim działo w czasie pobytu u Ludzi Jaskini – mimo że jego stan dawał mi o tym wystarczające pojęcie i nie byłam pewna, czy będę w stanie o tym słuchać – ale nie pytałam o nic, bojąc się, że wywoła to u niego tylko kolejny atak.

Kiedy on pytał mnie o to, co działo się ze mną przez te dni, zbywałam go byle czym albo wymyślałam na poczekaniu fałszywe opowieści o tym, jak to sama przeżyłam w lesie tyle czasu. Patrzył na mnie wtedy podejrzliwie, ale nic nie mówił. Z całej akcji uwolnienia go pamiętał tylko „potwory" dookoła niego i widok mojej twarzy – i te luki w pamięci znacznie ułatwiły mi zadanie. Wiedziałam, że robię źle, ale strach o jego stan determinował wszystkie moje działania, i nawet jeśli kłamałam jak z nut, było to tylko dla jego dobra. Wystarczyło wspomnienie jego szaleńczego krzyku tamtej nocy, żeby zagłuszyć we mnie wszelkie wyrzuty sumienia.

Poza tym, mimo wszystko, najważniejszą rzeczą było dla mnie w tamtych chwilach samo bycie przy Caddaricku – i nie zajmowałam się praktycznie niczym innym. Trwałam przy nim, gdy spał i gdy się budził; trzymałam go za rękę, gdy krzyczał przez sen i gdy zrywał się, cały roztrzęsiony; byłam obok, gdy chciał ze mną rozmawiać i gdy po prostu patrzył przed siebie w milczeniu. Znosiłam jego złość, jego strach, jego cierpienie i to, co było najgorsze – jego obojętność, która zaczynała z każdym dniem zabijać w nim wszystkie inne uczucia. Ostatkami silnej woli ignorowałam ukłucia bólu w sercu, gdy jego spojrzenie stawało się chłodne i puste, kiedy leżąc i patrząc w sufit nawet nie chciał się do mnie odzywać.

Wiedziałam, że w ten sposób próbuje odreagować, wyleczyć swój poszarpany bólem i strachem umysł, uwolnić się od traumy i męczących go wspomnień – ale nie mogłam nic poradzić na to okropne poczucie odrzucenia i obcości z jego strony. Ignorował mnie okrutnie, by kilka godzin później wołać mnie przerażonym głosem po przebudzeniu z kolejnego sennego koszmaru.

Ale i tak spędzałam przy nim wszystkie dni i noce – zawsze obok, niezdolna odejść, nawet gdybym chciała. Ale... wcale nie chciałam, mimo wszystko. Tamtej nocy, gdy opatrywałam jego rany z Risą, przysięgłam sobie i jemu, że już nigdy go nie zostawię, i nawet późniejsze wydarzenia nie były w stanie tego zmienić.

Skupiałam się więc na opiece nad Caddarickiem najlepiej, jak umiałam – ale mimo wszystko była to nieustanna walka sama ze sobą. Każdego dnia musiałam odsuwać od siebie wszelki strach i zwątpienie, które wbijały się w moje myśli praktycznie za każdym razem, kiedy na niego patrzyłam. Wiedziałam, że muszę znaleźć w sobie siłę i nadzieję, żeby przy nim wytrwać, żeby pokonać razem z nim to, przez co przechodzi. Nic nie liczyło się dla mnie bardziej, niż wynagrodzenie mu tych wszystkich dni, które musiał spędzić beze mnie, i tych wszystkich krzywd, które spadły na niego z mojej winy, które doprowadziły go do tego stanu.

Tak, wciąż uważałam, że wszystko było moją winą – cokolwiek innego by nie mówił, wiedziałam, że mam rację. Caddarick nie był jedynym, którego nawiedzały w nocy koszmary, nie był jedynym, który budził się ze łzami spływającymi po policzkach i krzykiem więznącym w gardle. Ale ja nie chciałam, żeby widział. Chciałabym być silna dla niego, silna za nas oboje, kiedy widziałam, jak bardzo on sam jest zniszczony i rozsypany przez to wszystko, co się z nami stało. Chęć ochrony go była silniejsza, niż kiedykolwiek, szczególnie teraz, kiedy widziałam, jak bardzo mnie potrzebuje.

To trochę ironiczne, że teraz, kiedy zostałam odsunięta od wojny i walk, byłam zmuszona do konfrontacji z najtrudniejszym zadaniem – walką psychiczną. Walką z prześladującymi Caddaricka wspomnieniami, walką z samą sobą, by wytrwać przy nim bez popadania w rozpacz, walka z traumatyczną przeszłością, która chodziła za mną krok w krok i nie pozwalała o sobie zapomnieć, bo wiedziałam, że łączy się z teraźniejszością i nic, co się działo, nie dobiegło jeszcze końca.

I właśnie w tej pewności siebie, masce, którą musiałam przybierać każdego dnia, odnajdowałam w sobie prawdziwą gona – wojowniczkę, którą tyle razy nazywała mnie Risa. Bo walka na miecze i zabijanie nie jest żadną sztuką, jeżeli twoja dusza nie jest w stanie pokonać wątpliwości umysłu, jeżeli twoje serce nie jest w stanie bić wystarczająco mocno, by odsunąć od siebie strach i ból.

Dopiero teraz zaczynałam rozumieć Theo, który każdego dnia udawał obojętnego i bezwzględnego, chociaż toczyła się w nim niekończąca się walka. I wygrywał tę walkę, pozostając idealnie poważnym, bezwzględnym wodzem, który poprowadzi swój lud do zwycięstwa. Zaczynałam też rozumieć Risę, która każdego dnia musiała ukrywać przed światem swoje prawdziwe uczucia, podporządkowywać się woli Theo i starszyzny wioski, chociaż jej oczy jasno mówiły, że chce czegoś innego.

Zaczynałam stawać się taka jak oni. I, cholera, tęskniłam za wioską.

Tęskniłam mimowolnie – to było jak niechciana mucha, latająca mi wokół głowy i nie dająca o sobie zapomnieć. Brakowało mi słońca przebijającego się przez ściany namiotu, brakowało mi gwaru rozmów i śmiechów, widoku biegających dzieci, zapachów i smaków wioski, tak niepowtarzalnych, jak niesamowitych dla mnie, dziewczyny z Ludzi Nieba. I mimo wszystko brakowało mi zarówno Risy, jak i Theo. Oboje poświęcili dla mnie bardzo wiele – o wiele, wiele więcej, niż zasługiwałam. Zawdzięczałam im życie, zarówno moje, jak i Caddaricka.

Jakkolwiek byłam im wdzięczna za pozostawienie nas w najbezpieczniejszym miejscu w lesie, z dala od wojny, z każdym dniem coraz bardziej chciałam się stąd wyrwać. Niepewność o ich los dodatkowo powodowała ucisk w miejscu serca. Próbowałam o tym zapomnieć, skupiając się w całości na Caddaricku, ale moje serce mówiło mi całkiem co innego. Chciałam tam wrócić, mimo że wiedziałam, że nie mogę i już nigdy nie będę mogła, jeśli chcę pozostać z Cadem – a nie miałam innego wyboru. Byłam pewna, że moje postępowanie jest słuszne, ale nie byłam w stanie oszukać swoich uczuć.

Czy lądując na Ziemi uwierzyłabym, gdyby ktoś mi powiedział, że prawie dwa miesiące później będę zamknięta w jaskini z psychicznie zmaltretowanym chłopakiem, którego kocham, tęskniąca za wioską dzikich, wrogich Ziemian, ubrana tak jak oni i posiadająca miecz ich najznamienitszego wojownika-przywódcy, który ryzykował dla mnie losy swojej wojny i życie swoich ludzi?

Nie sądzę.



* * *



– Nie ruszaj się teraz.

Caddarick wyprostował się i wstrzymał oddech, skupiając wzrok na mojej twarzy. Ostrożnie odwiązałam opatrunek z jego torsu, krzywiąc się nieco na widok nadal nie zabliźnionych ran. Siniaki na jego żebrach zaczęły barwić się na żółto. Wiedziałam, że dzięki temu się goją, ale w słabym świetle migających pochodni wyglądały o wiele gorzej, przez co wzdrygnęłam się mimowolnie.

Chwyciłam w ręce wilgotną szmatkę i starłam zakrzepniętą krew ze świeżo otwartej rany na lewej stronie jego brzucha, którą musiał naruszyć, ruszając się zbyt gwałtownie. Niestety, często mu się to zdarzało, co przy tylu ranach jeszcze bardziej utrudniało proces gojenia się.

Zawiązałam starannie nowy, czysty fragment materiałowego bandaża wokół jego torsu. Czułam jego uważny wzrok na sobie przez cały czas. Miałam wrażenie, że głęboko się nad czymś zastanawiał. Nie lubiłam tych momentów, bo zwykle ten typ spojrzenia zwiastował pytania. A pytania były niewygodne.

– Ailey... wszystko w porządku? – przerwał ciszę między nami, ton jego głosu był dziwnie poważny. Podniosłam głowę, zaskoczona. Uświadomiłam sobie, że nigdy mnie o to nie spytał, odkąd tu jesteśmy.

– Tak... dlaczego pytasz? – odpowiedziałam pytaniem na pytanie, przecinając szybkim ruchem zbędną część bandaża i podając mu koszulę.

Skrzywił się mimowolnie, wciągając ją przez głowę – wiedział, że została zrobiona przez Ziemian, ale w tym wypadku wybór był prosty: będzie ją nosił albo bardzo szybko zachoruje na zapalenie płuc przez chłód, który szczególnie nocą bił od kamiennych ścian groty. Wszystkie nasze rzeczy i wóz z dobytkiem zostały zabrane bezpowrotnie przez Ludzi Jaskini i niestety nigdy nie udało nam się ich odzyskać.

Wzruszył ramionami, nadal badając uważnie wzrokiem moją twarz.

– Wyglądasz... inaczej.

Zmarszczyłam brwi.

– To znaczy jak? – cóż, to nie ja z nas dwojga jestem tą, która wydaje się całkiem inną osobą, pomyślałam z przekąsem, ale zaraz zganiłam się za te słowa.

Przez twarz Caddaricka przemknął cień, jakby zrobił się zatroskany – ale jednocześnie podejrzliwy i oschły jak zawsze.

– Jakbyś była zmęczona.

Wytrzeszczyłam oczy. Nawet nie wiedziałam, jak na to zareagować. Caddarick nie zwracał uwagi na żaden szczegół dotyczący mnie od tylu dni, pochłonięty albo swoim bólem, albo przepełniającą go nienawiścią, a teraz nagle zauważał, jak ja się czuję?

Zamyśliłam się. Owszem, byłam zmęczona. Zmęczona każdym dniem w tej jaskini, z dala od świata, przepełniona niepewnością i szarpiącymi serce obawami o to, co dzieje się na zewnątrz. Zmęczona stanem Caddaricka, chłodem jego podejrzliwego spojrzenia, pytań kończących się atakiem wściekłości. Ale nie okazywałam tego – po co miałabym? To nie o moje uczucia tu chodzi. Siła, szczególnie ta psychiczna, ma swoją cenę.

– Wydaje ci się – odpowiedziałam lekkim tonem, zmuszając się do uśmiechu. Nie chciałam, żeby ta rozmowa potoczyła się w złym kierunku. – A teraz się połóż. Nie powinieneś wstawać do rana, musisz dać tej ranie się zagoić.

Caddarick patrzył na mnie jeszcze przez chwilę, a potem bez słowa skinął głową i ułożył się ostrożnie na posłaniu. Zajęłam się sprzątaniem starych bandaży, których spora już sterta leżała w kącie jaskini. Podeszłam do wnęki z zapasami, żeby napić się wody – i ze zgrozą spostrzegłam, że zostało jej już tylko kilka łyków. Zasoby jedzenia na szczęście kurczyły się wolniej, ale na pewno nie wystarczą na więcej niż kilka posiłków.

Pełne obaw myśli zaczęły zalewać mój umysł. Przecież Risa, przygotowując dla nas te zapasy, wiedziała, na ile czasu ich wystarczy. Dlaczego nie pojawiła się ponownie, żeby je uzupełnić? Czy w wiosce stało się coś złego? Czy w tym lesie toczą się walki? A może boi się pojawić się tu ponownie przez Caddaricka?

Poczułam nieprzyjemny ucisk w żołądku. Nie miałam wyboru, muszę wyjść z jaskini, zanim woda całkiem nam się skończy. Zrobiłam krótką kalkulację w myślach. Na pewno przebywaliśmy tu więcej, niż siedem nocy – ale nie miałam pewności, ile dokładnie, bo po pewnym czasie przestałam liczyć słupy światła wschodzącego i zachodzącego słońca, przenikające przez szczelinę w kamiennych drzwiach. Co mogło zmienić się przez ten czas na zewnątrz? Dosłownie wszystko, pomyślałam ze ściśniętym sercem. Ale nigdy się nie dowiem, jeśli nie spróbuję.

Podeszłam powoli do Caddaricka, zbierając się w sobie, by powiedzieć mu o swojej decyzji. Leżał nieruchomo, wpatrzony pustym wzrokiem w kamienny sufit. Ściskanie w miejscu serca powiększyło się jeszcze bardziej na ten widok, tak boleśnie częsty w ostatnich dniach. Nie wiedziałam, co dzieje się wówczas w jego głowie, jakie obrazy przewijają się przez jego zmaltretowany umysł. Bałam się tego, co może wymyśleć, co może sobie przypomnieć. Co może spowodować kolejny atak, którego nie będę potrafiła powstrzymać.

– Muszę wyjść – oznajmiłam, starając się, by mój głos nie drżał. Caddarick spojrzał na mnie nieprzytomnie, wyrwany z zamyślenia, a kiedy dotarło do niego, o czym mówię, jego oczy rozszerzyły się.

– Słucham?

– Skończyła nam się woda. Muszę wyjść na zewnątrz. Nie będę długo, obiecuję – wyjaśniłam, chwytając dwa puste bukłaki. Caddarick podniósł się, po raz pierwszy od dawna widziałam emocje na jego twarzy – inne niż wściekłość, obojętność czy nieprzytomny strach.

– Ale... nie możesz iść sama. To niebezpieczne.

– Przecież nie możesz iść ze mną – odparłam pobłażliwym tonem, jakbym mówiła do dziecka. Poczułam nieprzyjemny ucisk w żołądku, kiedy uświadomiłam sobie, że w ostatnich dniach „mówienie jak do dziecka" stało się moim jedynym sposobem na przetrwanie z jego obecnym stanem.

Odwróciłam się do niego tyłem i wyjęłam z tylko sobie znanej skrytki miecz, który dostałam od Theo. Jego ostrze zalśniło w blasku pochodni i mimowolnie przeszedł mnie dreszcz, kiedy przypięłam go sobie do pasa. Obróciłam się szybko, starając się, żeby Caddarick go nie zauważył, i ruszyłam w stronę drzwi do jaskini.

– Zaczekaj. – jego błagalny, nieco spanikowany ton sprawił, że natychmiast zamarłam w bezruchu. Odwróciłam się powoli, by spotkać rozgorączkowane spojrzenie jego ciemnoniebieskich oczu.

– Powiedz, że wrócisz. – to był rozkaz, nie prośba. Ból w miejscu serca powiększył się jeszcze bardziej. Podeszłam do niego i uklękłam obok, nie zważając na podzwaniającą o kamienną podłogę klingę miecza, na którego Caddarick rzucił tylko przelotne spojrzenie.

– Wrócę na pewno – zapewniłam z powagą, patrząc mu prosto w oczy. – Nie będzie mnie dosłownie kilka minut. Będę tu, zanim się obejrzysz.

Nie odpowiedział, nie poruszył się. Widziałam, jak bardzo był spięty i podenerwowany. Wyciągnęłam rękę, żeby uścisnąć jego dłoń, ale nie odwzajemnił uścisku. Ból w miejscu mojego serca tylko się powiększył. Caddarick wydał mi się w tamtym momencie tak okrutnie oschły i obcy – w jego spojrzeniu nie było nic z ciepła, które kiedyś je wypełniało. Nie mogłam dostrzec w jego twarzy nic poza strachem, że zostanie sam. Wiedziałam, że mnie potrzebował, ale jednocześnie moje serce mimowolnie wypełniało to okropne, przerażające uczucie, że to nie wynika już z miłości do mnie, tylko ze strachu o siebie.

Gdzie jesteś, Cad? Dlaczego nie mogę cię w tobie odnaleźć?

Nie byłam w stanie dłużej tego znieść. Nie mogłam egzystować tak w nieskończoność, mając naiwną nadzieję, że pewnego dnia prawdziwy Caddarick do mnie wróci. Czekałam na niego każdego dnia z tą samą naiwną nadzieją, ale on nie przychodził.

Nieważne, jak dobrze ukrywałam swoje uczucia każdego dnia, w tym momencie, patrząc w jego zimne oczy, nie byłam dłużej w stanie.

– Pocałuj mnie – prawie wyszeptałam, czując ściskające mnie w gardle łzy. Tak desperacko potrzebowałam jego uczucia. Uczucia, które zostało mi zabrane, a dla którego poświęciłam wszystko.

Nie pocałował mnie ani razu od dnia, w którym zjawiliśmy się w jaskini po raz pierwszy. Nie dotknął mnie czule z własnej woli ani razu od momentu, w którym zobaczył Risę. Nie powiedział mi, że mnie kocha, od momentu, w którym porwali nas Ziemianie. Z początku myślałam, że to przejściowe, że mi się tylko wydaje, że po prostu jest zbyt zniszczony wewnętrznie i zewnętrznie, by wykrzesać z siebie uczucia, i gdy tylko wróci do zdrowia, wszystko będzie dobrze, tak jak dawniej.

Ale nie było.

I teraz, kiedy mnie pocałował, czułam, że nadal nie jest. I nie będzie.

Bo w jego dotyku nie było żaru, nie było pasji ani czułości, której tak rozpaczliwie potrzebowałam. Jego pocałunek był obcy i beznamiętny, jak on sam. Zimny. Bez wyrazu.

Odsunęłam się, resztkami sił przywdziewając na twarz pokrzepiający uśmiech, i wstawszy z klęczek, skierowałam się do wyjścia z jaskini. Odprowadził mnie wzrokiem, aż nie wydostałam się na zewnątrz, do ciemnej i chłodnej nocy, i nie zasunęłam za sobą starannie kamiennych drzwi.

Dopiero kiedy pod moimi stopami znowu znalazła się leśna ściółka, a płuca wypełniło mi świeże, żywe powietrze, którego zapach tak kochałam, byłam w stanie się rozpłakać.

Continue Reading

You'll Also Like

21.1K 1K 35
Sophie Smith i Eddie Munson przyjaźnią się od kilku miesięcy. Oboje mają podobny charakter, zainteresowania i pasje.. Ale czy napewno łączy ich tylko...
8.5K 411 14
Lata 60., gdzieś na terenie Rosji Radzieckiej. Zimowy Żołnierz zostaje wysłany na kolejną misję, na której jednak nie wszystko idzie zgodnie z planem...
5K 206 35
tłumaczenie fanfiction @ultrahealy 𝒔𝒐𝒄𝒊𝒂𝒍 𝒎𝒆𝒅𝒊𝒂. it took you two weeks to go off and date her. guess you didn't cheat, but you're still a...
2.4K 61 8
Kayla Kayoko młodsza siostra Aniki Kayoko najlepsza przyjaciółka Tary Carpente i Mindy Meeks poznaje chłopaka o imieniu Ethan który odmienia jej życi...