Enemy | JiKook Fanfiction

By tajemniczygostek

39K 3.4K 357

''Jungkook, co ty chciałeś przez to osiągnąć? Jeżeli wiedziałeś, co ja będę przez ciebie czuł, to faktycznie... More

Prolog
Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3
Rozdział 4
Rozdział 5
Rozdział 6
Rozdział 8
Rozdział 9
Rozdział 10
Rozdział 11
Rozdział 12
Rozdział 13
Rozdział 14
Rozdział 15
Rozdział 16
Końcowe A/N

Rozdział 7

1.7K 186 17
By tajemniczygostek

                              Jimin

   Wracałem właśnie z odprowadzenia Daehyuna na jakąśtam ulicę,  na której miał czekać jego ojciec. Nie poszedłem dzisiaj do szkoły, bo, szczerze, nie chciało mi się. Zamierzałem cały dzień spędzić w domu, rodzicom wmówić, że jestem chory, a tak naprawdę pograć sobie na kompie i poleniuchować. Ale niestety! Nie mogę mieć nawet jednego dnia odpoczynku.

  Tak jak już mówiłem: wracałem z odprowadzenia Daehyuna pod samochód jego taty i już miałem wchodzić do domu, kiedy zobaczyłem coś dziwnego kilka metrów dalej. Podbiegłem tam i serce podeszło mi do gardła. Na chodniku leżał jakiś nieprzytomny człowiek. Nie miałem pojęcia, co robić. Uczyliśmy się kiedyś udzielania pierwszej pomocy w szkole, ale wszystko mi teraz uciekło z głowy. Odwróciłem go twarzą w moją stronę i...

  Nie, nie potrafię opisać, co wtedy przeżyłem. Szok, zawał serca i cholerny ból w jednej chwili przeszły mnie na wylot. Upadłem na kolana.

  Osobą, która leżała bez życia był Jungkook. Milion myśli w jednej sekundzie przemknęło mi przez głowę. Co on tu robi? Co mu się stało? Co ja mam teraz zrobić?! I... czy on... tylko stracił przytomność, czy coś więcej...?!

  Siedziałem tylko wpatrując się w niego z przerażeniem, bez żadnego sensownego pomysłu, co robić dalej, aż w końcu zaświtała mi w głowie myśl, żeby zadzwonić po pogotowie ratunkowe. Wyciągnąłem z kieszeni telefon i zadzwoniłem, streszczając, co zobaczyłem. W czasie oczekiwania spróbowałem odzyskać siły. Podpełzłem na kolanach do leżącego chłopaka i sprawdziłem jego puls. Nie czułem go. Przeraziło mnie to, ale słyszałem o takich przypadkach...

  Nie wiem, ile czasu minęło, zanim karetka przyjechała. Może to była minuta, może kilka godzin, straciłem poczucie czasu.

W każdym razie, gdy usłyszałem wycie syreny, znowu nie wiedziałem co robić. Kilka osób wysiadło z pojazdu, podbiegło do mnie i, zadając mi szybko pytania, na które nie umiałem odpowiedzieć, podniosło nieprzytomnego Jungkooka i położyło go na wózku. Już mieli wjeżdżać do ambulansu, kiedy jeden z nich zauważył coś leżącego na chodniku. Podniosłem się i podeszłem tam. Moim oczom ukazała się torebka z dziwnym proszkiem, na widok której zamarłem. Podobne torebki mieli przyjaciele mojej mamy na wsi. Mówili, że to służy do tępienia szkodników... Czyżby Jungkook to zażył? Czy... czy on się chciał otruć?! I dlaczego?!

  Oprzytomniałem i pobiegłem za ratownikami z wózkiem.
- Przepraszam, czy ja też mogę jechać? Jako osoba towarzysząca? - Wydyszałem.
Zgodzili się. Wsiadłem do pojazdu.

  Jechaliśmy krótko. Podczas tej krótkiej jazdy lekarz badał Jungkooka i starał się dociec, co mu jest, ja ntomiast nie mogłem wydusić słowa. Chciałem tylko jednej informacji - czy on żyje? Na samą myśl, że mógłby nie żyć, dostawałem białej gorączki.

  Bo wyraźnie usiłował się zabić. Ale dlaczego?! Nie mieściło się to w moim rozumowaniu. Ja wiedziałem, że on ma jakieś problemy, ale żeby aż takie? I dlaczego ja się o to oskarżam? Przecież nie obiecywałem sobie, że będę go pilnował. A tak się teraz zachowuję, jakby to wszystko była moja wina.

  Gdy dojechaliśmy do szpitala, kazano mi wysiąść, a Jungkooka lekarz przywiózł do jakiejś sali na kolejne badania. Postanowiłem poczekać na korytarzu i uporządkować natłok myśli, od których zaczynała mnie już boleć głowa.

  Kookie usiłował się zabić, to było pewne. Ale, po raz kolejny pytam, dlaczego? Nikt tak o, po prostu, z niczego nie popełnia samobójstwa. Musiało mu się przytrafić coś strasznego. Co? Tego nie wiem, ale się dowiem. Pewnie gdybym go nie znalazł, on by tam...

  Nagle przeraziła mnie idea śmierci. Każdej. Wzdrygnąłem się. Czy dobrze zrobiłem pomagając Jungkookowi? W końcu on uważał mnie za śmiecia... czy teraz zmieni zdanie? Czy będzie w stanie... zmienić zdanie? Przygryzłem dolną wargę. W moim sercu znowu pojawił się ten dziwny, straszny ból, który odczułem, gdy ujrzałem chłopaka leżącego na ziemi.

  I nagle zrozumiałem. Wszystko ułożyło mi się w głowie, wszystkie moje niezrozumiałe odczucia, myśli złożyły się w całość jak układanka.

  Odkąd go po raz pierwszy zobaczyłem, czułem politowanie w stosunku do niego. Był taki zagubiony, taki żałosny. Miał jakieś sekreciki, których za żadne skarby nie chciał ujawniać światu, przez co skutecznie się od niego odcinał. Wszystkich ludzi traktował jak wrogów, mnie także. To było tak niepoważne, że wręcz śmieszne. Osoba kończąca liceum miała mentalność małego dziecka. Bo dzieci tak właśnie uważają, gdy dostają jakąś nową, wspaniałą zabawkę. Że cały świat będzie chciał im ją odebrać i zniszczyć...
 
  A więc to, co do niego czułem, to była zwykła litość. Ale czy nie coś więcej? Tak, chyba dochodziło do tego jeszcze jakieś niezrozumiałe poczucie odpowiedzialności, które przed chwilą, jeszcze wzrosło.

  Wystraszyłem się tej myśli. Spotkałem już w życiu wielu żałosnych ludzi (patrz: Daehyun), ale jeszcze nigdy nie czułem takiej potrzeby zaopiekowania się kimś takim. Śmiałem się z takich osób, one śmiały się ze mnie, ale nikogo tak bardzo nie żałowałem. Tak, to było to. Chciałem pomóc Jungkookowi wydostać go z dołka, w którym się znalazł.

Ogarnął mnie dziwny chłód, gdy wróciłem do rzeczywistości. Przypomniałem sobie, co się przed chwilą stało i nagle sam sobie wydałem się żałosny. Przecież nawet nie wiesz, czy on żyje - odezwał się jakiś głos w mojej głowie. Zignorowałem go.

  Która jest godzina? Czy badania nie powinny się już zakończyć? Jakby w odpowiedzi na moje nieme pytanie, drzwi gabinetu lekarskiego otworzyły się i poproszono mnie do środka. Wstałem i na nogach jak z waty wszedłem do pomieszczenia.

   Był to nieprzytulny, sterylnie biały gabinecik. Wszystko było białe, jedynie ciemne włosy siedzącego za biurkiem lekarza wyróżniały się. Na jednej ze ścian zobaczyłem drugie drzwi, prowadzące prawdopodobnie do sali chorych.
- Dzień dobry - powiedziałem z zaschniętym gardłem.
- Dzień dobry - szorstko odpowiedział lekarz. - Pan jest osobą towarzyszącą, opiekunem?
- Ja... jestem opiekunem - powiedziałem. Nie wiem, dlaczego wybrałem tą opcję. Czułem się tak, jakby mój język powiedział to bez mojej woli. Doktor zmierzył mnie badawczym spojrzeniem, a następnie wstał zza biurka i wskazał mi drzwi do sali.
- Proszę za mną.

  Nie mogłem się dłużej powstrzymywać.
- Co z nim? Wszystko w porządku? Wydobrzeje? Czy... czy on żyje?!

  Lekarz popatrzył na mnie chłodno.
- Proszę nie krzyczeć w gabinecie. Obowiązuje tu spokój i cisza. Proszę pójść za mną - powtórzył.

  Podszedłem do drzwi, które on następnie otworzył. Miałem rację. Była to sala chorych. Równiutki rząd jakichś piętnastu  łóżek stał pod ścianą. Leżeli na nich różni pacjenci: mężczyźni, kobiety, starzy, młodzi... ale nigdzie nie mogłem dostrzec Jungkooka.

  Doktor zaprowadził mnie na sam koniec sali. Na ostanim łóżku leżał Kookie podłączony do kilku kroplówek i dziwnych narzędzi, których nigdy w życiu nie widziałem. Nad jego głową pikał równomiernie komputer.

Stałem i gapiłem się, nie mogąc wydusić z siebie słowa.
- Proszę pana, przejdę od razu do rzeczy - lekarz przerwał ciszę. - Jego stan jest poważny, rzekłbym nawet, że bardzo. Pacjent zażył substancję toksyczną, przez co doszło do silnego zatrucia organizmu. Przeprowadziliśmy płukanie żołądka i kilka innych zabiegów. Obecnie pacjent jest w śpiączce, nie wszystkie narządy pracują, jak powinny.

  Kolana się pode mną ugięły. Dopiero teraz dotarł do mnie cały ogrom tej sytuacji. Czyżbym miał już nigdy więcej nie zobaczyć tego chłopaka mówiącego, a nawet krzyczącego na mnie?!
- Czy on... panie doktorze, proszę mi powiedzieć, czy on przeżyje?

Lekarz pokręcił głową.
- Nie mamy w tej chwili pojęcia. Pacjent zażył tak dużą dawkę trucizny, że naprawdę... proszę pana, jest nadzieja. Jak dotąd żyje, puls się wyrównał, ale słyszy pan, jaki jest słaby. Możliwości jest wiele. Pacjent może zarówno obudzić się w najbliższych dniach, za kilka lat lub już nigdy. Przykro mi. Niech pan pamięta, że jest nadzieja. Proszę jej nie tracić.

Straciłem czucie w nogach. Usiadłem u stóp doktora.
- Proszę wyjść za chwilę - powiedział jeszcze, zanim odszedł, ale ja go już nie słyszałem.

        Nadzieja jest matką głupich.

-----------------------------------------------------------

Wiem, że ten rozdział jest krótki i sporo spóźniony. Wiem też, że wszyscy spodziewali się, że to Jimin znajdzie Jungkooka, ale, serio, inaczej być nie mogło! Do następnego!

Continue Reading

You'll Also Like

Blood Ink By 🤡

Fanfiction

286K 14.7K 75
"To mój tatuaż, T/I, na twoim ciele. Dokładnie wiesz, co to oznacza." Original Author : pocketbangtan 10.04.21 - #1 w jeonjungkook 04.05.21 - #1 w op...
151K 8.5K 28
- Mam chłopaka. Jęczę tylko dla niego. - To dzisiaj się skończy - odparł Jimin, zsuwając z ramion swoją koszulę. Jimin i Jungkook od dzieciństwa byli...
115K 6.3K 26
Jimin, którego w domu bije oraz znęca się psychicznie jego chłopak (Namjoon) pewnego razu całkowicie przypadkiem poznaje tajemniczego chłopaka siedzą...
450K 11.1K 45
ZESPÓŁ BTS NIE ISTNIEJE Jeon Jungkook chodzący cham, prostak wredny bad boy w jednym T/I T/N - chamska, wredna dziewczyna o wrażliwym sercu. Co si...