Fire in the Silence

Od PraySatan

88.9K 3.3K 7.6K

~Czasami miłość to za mało, więc patrz jak moje serce płonie, a umysł błaga o okrycie się szronem.~ Druga czę... Více

Prolog
1.Te wszystkie dni.
2.Upadki, wosk i iluzje.
3.Ludzie i inne paskudztwa.
4.Diabeł mi nie straszny.
5.Minęły jebane dwa lata.
6.Nasze sekrety.
7. Chłód bólu.
8. Druga strona róży.
9.Jeden wieczór z kiedyś.
10.Bez uczuć
11.Słońce i księżyc.
12. Tylko ona.
13. Tylko on.
14. Pierwsze spotkanie.
15.Najgorsze potwory.
16.Dystans.
17.Postaraj się zrozumieć.
18.Topielec.

19. TEMPLUM AURORAE

2.1K 84 73
Od PraySatan


— Aurora...

Zawsze marzyłam o bezpieczeństwie. Pragnęłam spokoju i komfortu. Życia bez zmartwień i problemów. Chciałam najczystszej przyszłości. Chciałam każdy dzień przeżyć w całości.

— Słońce...

Zawsze marzyłam o szczęściu. Pragnęłam radości i sukcesu. Życia bez smutku i bólu. Chciałam najczystszego zadowolenia. Chciałam każdy dzień przeżyć bez przytłoczenia.

— Ari...

Zawsze marzyłam o miłości. Pragnęłam uczucia i pożaru. Życia bez samotności i chłodu. Chciałam najczystszego umiłowania. Chciałam każdy dzień przeżyć kochana.

— Ariś...

Otworzyłam oczy, a na moje usta wpłynął delikatny uśmiech. Moje serce się ścisnęło na jego widok. Nigdy nie przypuszczałam, że ponownie się odnajdziemy, pomimo tego, że wcześniej nie straciliśmy się nawet z oczu.

— Riri...— westchnęłam, słysząc jego spokojny głos.

— Wiem, że jesteś zmęczona, ale obudź się.

Posłusznie spróbowałam się wyprostować, przecierając twarz dłonią. Westchnęłam głęboko, próbując jakoś się rozbudzić.

— Dojechaliśmy już na miejsce?— spytałam śpiąco, na co brunet uśmiechnął się szerzej, ostrożnie zaczesując mi kosmyk włosów za ucho.

— Tak jakby. Jesteśmy już blisko LakeValley's.

Zmarszczyłam brwi, ciężko wzdychając. Na zewnątrz było ciemno, ledwo byłam w stanie dostrzec pobliskie drzewa. Zamknęłam oczy. Nie wiedziałam gdzie byliśmy, ale nie martwiłam się tym. River był obok.

— Ariś...— ponownie rozchyliłam powieki, czując zaczepne pociągnięcie za włosy i słysząc jego cichutki, rozczulony śmiech.— Wstawaj, słońce.

Jego dłonie naciągnęły mi na głowę kaptur bluzy, którą mu ukradłam będąc jeszcze u Roxanne, a palce mocno ściągnęły jego sznurki, wiążąc z nich kokardkę.

— Widzisz coś?

— Nie.

— Kłamiesz.— uśmiechnęłam się szerzej, nagle doskonale wiedząc gdzie nas zabrał.

— Nie!— powiedziałam, próbując grać oburzoną, dokładnie tak, jak dwa lata temu.

— Powiedzmy, że ci wierzę.

Mimowolnie moje oczy się zaszkliły, a dłoń mocno zacisnęła się na tej należącej do bruneta. Chłopak pociągnął cicho noskiem, a następnie roześmiał się cicho. On również to pamiętał. Pamiętał to wszystko, każdą chwilę, każde słowo.

— Wysiadaj.

Posłusznie przesunęłam się po białej, przedniej kanapie ThunderBirda, a moje nogi w końcu stanęły na twardej ziemi. Ramię bruneta mnie objęło w tali i delikatnie poprowadziło w tylko sobie znaną stronę. Delikatnie się uśmiechnęłam, słysząc w oddali delikatny szelest wody i jej rozbrajające się o brzeg fale. Z całej siły się do niego przytuliłam. Moje buty wydawały cichy dźwięk, gdy weszłam na drewniany pomost.

— Teraz mnie puść i nie ruszaj się dopóki ci nie pozwolę.

Zaśmiałam się, jednocześnie pociągając nosem i czując pierwsze łzy spływające mi na policzki. Wspomnienia mocniej wdarły się do mojej głowy. Wspomnienia z nocy moich osiemnastych urodzin.

Zrobiłam to samo co wtedy, czując się jakbym ponownie robiła to po raz pierwszy. Sięgnęłam drżącymi dłońmi do kokardki i rozplątałam ją, a następnie zdjęłam kaptur, zerkając załzawionym spojrzeniem na bruneta klęczącego przede mną na jednym kolanie.

— Wiedziałem, że i tak podejrzysz.

Zaśmiałam się, chociaż bardziej przypominało to wybuch płaczu. Mocno pomrugałam, próbując odzyskać wzrok przez co ten przypadkiem zahaczył o rozległe jezioro. Szeroko otworzyłam usta, niemalże dławiąc się oddechem.

— River...— westchnęłam, co bardziej brzmiało jakbym się zakrztusiła. Szybko łapałam głębokie oddechy, nie wierząc własnym oczom.— Jak... Ale...

W szoku i bezgranicznym zachwyceniu patrzyłam na szerokie jezioro, którego tafla była zapełniona miliardami ozdobnych słoneczników, unoszących się na gładkiej powierzchni. Mój oddech jeszcze bardziej przyśpieszył, gdy próbowałam doszukać się jakiejś przestrzeni, która nie była nimi zapełniona. Moje serce obijało się po klatce piersiowej, a rozbiegane spojrzenie nie radziło sobie z zarejestrowaniem nocnego nieba pełnego jasnych gwiazd i srebrnego księżyca, oświetlającego niczym reflektor jezioro w całości zakryte kwiatami. Ledwo byłam świadoma momentu, w którym brunet cichutko się zaśmiał, ujmując moją dłoń.

— Ari, skup się na moment...— poprosił spokojnie, zapewne mając ze mnie niezły ubaw.

— Skąd... Jak... Widziałeś?!— pytałam na wdechu, nie mogąc odwrócić spojrzenia od tych wszystkich kwiatków pływających na powierzchni. Całe jezioro było prześlicznie żółte, a pomost ozdobiony lampionami.— River, to...

— Ariś, spójrz na mnie.— ledwo świadomie odnalazłam załzawionym spojrzeniem uśmiechniętą twarz bruneta, a jego cichy, rozczulony i szczęśliwy głos wydawał mi się piękniejszy niż kiedykolwiek.— Kurwa... Tak długo myślałem jak cię o to spytać, ale teraz mam kompletną pustkę w głowie...

Wybuchłam głośniejszym płaczem, na co River głośniej się roześmiał, puszczając jedną dłoń, którą trzymał moją i przycisnął palce do kącików oczu, pociągając nosem.

— Wiem, że zjebałem wiele rzeczy...— westchnął płaczliwie, zerkając na mnie i nie wstydząc się wyrazu pełnego wzruszenia. Mocniej zacisnęłam dłonie na jego własnych, słysząc jak jego głos się załamuje, ale mimo to chłopak nie zamierzał odpuszczać .— Tak wiele rzeczy... Ale kocha... Kurwa mać, kocham cię, Aurora. Tak strasznie mocno cię kocham, słońce...

Przyłożyłam dłoń do ust, mocno zaciskając powieki, spod których wyleciało mnóstwo łez. Dusiłam się nimi i po raz pierwszy w życiu, nie czułam przy tym bólu. Patrzałam jak chłopak sięga do kieszeni swoich spodni, wyciągając z nich czarne welurowe pudełeczko. Mocno pomrugałam, nie mogąc przestać płakać, gdy otworzył je, a moje spojrzenie spoczęło na prześlicznym pierścionku. Był najczyściej złoty, a na jego wierzchu znajdowały się kryształki ułożone w dwa symbole. Uśmiechnęłam się szeroko, płacząc tylko bardziej i patrząc na połowę słoneczka o ślicznych, żółtych refleksach i idealnie połączoną z nią połowę księżyca, o kryształkach przepięknie srebrzystych.

— Uratujesz mnie jeszcze ten jeden raz, Ari?— spytał, patrząc na mnie tak oddanie, że zakręciło mi się w głowie.— Auroro Kenvetch... zostaniesz moją na wieczność?

Zapłakałam, a ciało zgięło się lekko w konwulsjach. Cała się trzęsłam z emocji, ledwo potrafiąc ustać prosto.

— Tak.

Brunet zwiesił głowę, a ja zaśmiałam się głośniej, widząc, że i on miał problem z emocjami. Szybko odnalazłam drżącymi dłońmi jego twarz, ściągając z niej łzy i podnosząc ją do góry. Chłopak ostrożnie wyjął pierścionek z pudełka, a następnie ujął moją dłoń, składając na niej pełen wdzięczności pocałunek. Patrzyłam jak wstaje, biorąc duży wdech i mocno pomrugał. Oparł swoje czoło o moje, a następnie oboje wbiliśmy spojrzenie w moją dłoń i tą jego. Zakładająca obietnicę na mój palec serdeczny.

Położyłam dłonie na jego policzkach, przykładając usta do jego własnych. Złożyłam na nich pocałunek, a następnie ponownie oparłam czoło o jego własne, czując jak jego dłonie mocniej mnie do siebie przyciągają. Oboje się do siebie cudnie zaśmialiśmy, płacząc do siebie jak ostatni idioci.

— Kompletnie w tobie utonąłem, Ariś...

Zawsze marzyłam o Riverze Rochestrze. Pragnęłam jego i tylko jego. Życia bez strachu o jego utratę. Chciałam najczystszej miłości. Chciałam każdy dzień przeżyć u jego boku.

W tej chwili spełniły się wszystkie moje marzenia. Bo brunet tym właśnie dla mnie był.

Wszystkim.

***

— Ten podoba mi się dużo bardziej...— zachrypiałam, mocniej pociągając nosem, gdy wjechaliśmy na podjazd jego domu.— Zdecydowanie, dużo bardziej.

Patrzyłam na ozdobę, która przepięknie połyskiwała w mroku. Mocniej przytuliłam się do boku bruneta, który cały czas przeczesywał mi jedną dłonią włosy, a drugą prowadził.

— Był droższy. To pewnie dlatego.

Zaśmiałam się i delikatnie uderzyłam go w klatkę piersiową, przez co River przecudnie się zaśmiał. Tak dawno nie słyszałam u niego tego rodzaju śmiechu... Ponownie załkałam, starając się uspokoić. Mocno objęłam jego kark, czując, że miałam do tego większe niż kiedykolwiek prawo. Wtuliłam twarz w jego szyję, niemalże na nim leżąc i wdychając jego śliczny zapach. Silnik auta zgasł. Para silnych ramion objęła moje ciało, a dłonie masowały mocno moje plecy.

— Wysiadamy...— westchnął, poklepując mnie popędzająco po udzie.

Posłusznie wyczołgałam się z auta i od razu podeszłam do bruneta, obejmując jego ramię oburącz i wbijając spojrzenie w swoją dłoń, którą ślicznie zdobił pierścionek. Uśmiechnęłam się szeroko, ślepo idąc razem z nim w kierunku drzwi wejściowych, przez co parę razy mocno się potknęłam o własne nogi, wieszając na jego bluzie. Zatrzymałam się, gdy River chwycił za klamkę i zerknęłam przez ramię. Zaśmiałam się radośnie, patrząc na jezioro pokryte żółtymi kwiatkami i altankę stojącą przy jego brzegu. Nie miałam pojęcia jak na to wpadł i kogo poprosił o pomoc. Dopiero co wróciliśmy z Manchesteru! Jak mógł niczego mi nie zdradzić i jak ja mogłam się tego wszystkiego nie domyśleć?!

— Jutro jeszcze tu będą?— spytałam zachwycona, nie mogąc zapanować nad całym ciałem, które nie radziło sobie z tyloma cudownymi emocjami.

— Znikną, gdy tylko sobie tego zażyczysz.— westchnął, zerkając razem ze mną w kierunku kwiecistej wody.

— Nigdy!— zapewniłam od razu, szeroko się uśmiechając. Wszędzie znajdowały się małe lampeczki oświetlające okolice, a ja ponownie zakochiwałam się w tym miejscu pomimo jego historii.

— Wiesz, że w końcu i tak utoną, albo przekwitną i trzeba będzie oczyścić z nich jezioro, prawda?— spytał, ciężko wzdychając i mocniej mnie do siebie przytulając.

— Nie ma mowy. Nigdy ci na to nie pozwolę.— powiedziałam poważnie, nie mogąc się na nie napatrzeć.

— Dosłownie skaczesz w miejscu. Gdybym to przewidział, oświadczyłbym się rano, a nie wieczorem. Wątpię, że uda ci się zasnąć.

Uśmiechnęłam się szeroko, gdy brunet zaprosił mnie do środka i zamknął za nami drzwi. Pewnie objęłam jego kark, posyłając pełne zachwycenia spojrzenie.

— Nie myśl, że tobie uda się dziś zdrzemnąć.— brunet uśmiechnął się mrocznie, uważnie zaglądając mi w oczy. Spojrzałam na niego uwodzicielsko.— Mam mnóstwo energii, muszę ją jakoś spożytkować...

Uśmiechnęliśmy się do siebie szeroko, a jego usta opadły na moje. Stanęłam na palcach, przez co udało mi się odpowiedzieć na jego pieszczotę z odpowiednio intensywną siłą. Brunet wyprostował się, posyłając mi zachwycone i lekko zdziwione spojrzenie.

— Cholera...— westchnął, uważnie na mnie patrząc, gdy nie mogłam opanować szerokiego uśmiechu i dłoni błądzących po jego ciele.— Nie spodziewałem się, że aż tak bardzo spodobasz mi się w roli narzeczonej...

— Poczekaj tylko do nocy poślubnej...

Złożyłam mokre pocałunki na jego szyi, a jego dłonie zsunęły się z moich bioder na pośladki, mocno je ściskając i dociskając do jego miednicy. Przyszczypałam go zębami, wiedząc jak bardzo to lubił. Zaśmiałam się, gdy chłopak mocno uderzył mnie w pośladek, agresywnie zwracając do siebie tyłem. Jedna z jego dłoni zacisnęła się na mojej piersi, a druga pomiędzy nogami, przez co szeroko otworzyłam usta, zaciskając powieki. Głośno westchnęłam, wciskając się mocniej w jego ciało i otworzyłam oczy, gdy...

— Kurwa mać!

Schowałam się przed sześcioma parami zszokowanych oczu za chłopakiem, szybko oddychając i czując jak robię się czerwona. Moje serce skakało po klatce piersiowej, podobnie jak rozbiegane spojrzenie skakało po bladych twarzach naszych znajomych. River całkowicie zesztywniał, wbijając wzrok w naszą widownię. Nie wiem ile czasu wszyscy się tak w siebie wgapialiśmy, ale to szatyn przerwał niezręczną ciszę.

— Słuchajcie...— wychrypiał nagle Charlie, skupiając na sobie zszokowane spojrzenia i wyglądając jakby było mu duszno. Przyłożył dłoń do klatki piersiowej, uderzając się w nią pięścią i kilka razy odkasłując.— Będę potrzebował karetki... Zadzwońcie po jebaną karetkę!

— Co wy tu kurwa robicie?!— krzyknął brunet, a ja przeżywałam coś w rodzaju wylewu, uświadamiając sobie, że nie tylko wszyscy widzieli, ale także słyszeli jakie rzeczy mówiłam do Rivera.

— My...— powiedziała Madison, skacząc spojrzeniem raz na mnie, raz na chłopaka.— My... Carew?

— Laura?— spytał równie zamroczony brunet, szukając pomocy w blondynce.

— Ja... Lily?

— Muszę wyjść na powietrze!— pisnął spanikowany Charleston, zrywając się z fotela i przebiegł pomiędzy nami, rzucając się na drzwi.

— Z żadnym z was nie było kontaktu od czasu, gdy River... Martwiliśmy się, bo... Chciałeś zrobić sobie krzywdę, a potem zaginęliście na dwa dni. Myśleliśmy, że...

— Ja obstawiałem porwanie przez kosmitów, ale oni mnie wyśmiali.— powiedział nagle Miller, podnosząc się z dywanu. Zrobił poważną minę, biorąc głęboki wdech i zaczął intensywnie gestykulować.— To bardzo poważna sprawa! Sporządziłem mapę myśli i poprzyczepiałem wasze zdjęcia do tablicy korkowej, aby przeprowadzić pełnomocne śledztwo, bo tego wymagały okoliczności...

— Miller...— warknął pod nosem naprawdę wkurwiony brunet, ostrzegając blondyna.

— Użyłem tego zdjęcia, które ci zrobiłem, gdy zezgonowałeś w wannie, przytulając się do różowej butelki z szamponem Aurory. Albo może to był twój szampon, nie ważne. Spokojnie, nie oceniam. Sam używam żeli pod prysznic Lily, więc...

— Wiedziałam!— pisnęła oburzona dziewczyna, a ja szerzej otworzyłam oczy, zerkając na jej duży brzuch. Boże, w którym miesiącu już była?

— Kochanie, to poważna rozmowa! Nie myśl za dużo, bo dziecko urodzi się niepełnosprawne...— zarządał chłopak, wystawiając jej przed twarz wskazujący palec, jakby chciał ją ostrzec.— Wracając, do odwzorowania Aurory uznałem, że użyję naklejki, które zawsze przyklejają do jabłek w sklepach. Zapytacie dlaczego? Już wam tłumaczę, otóż położenie geograficzne Wenezueli...

— Wypierdalać stąd...— warknął przez zęby brunet, którego cera zrobiła się czerwona przez wściekłość.— Natychmiast!

— Okej, tak... Lily, wracamy do domu!— powiedział szybko wystraszony Jack, pomagając brunetce wstać na równe nogi.

— Macie bardzo ładny wystrój!— pisnęła Laura, ciągnąc za sobą rudowłosą, wbijającą w nas zszokowane spojrzenie z szeroko otwartymi ustami.

River odprowadził każdego z nich do drzwi chłodnym spojrzeniem, a następnie przeniósł je na Williama siedzącego na kanapie w bezruchu. Carew wyglądał źle. Jakby dużo płakał. Jego oczy były zaczerwienione, a purpurowe cienie pod oczami nie pozwalały mi go rozpoznać. Mocno zacisnęłam dłonie w pięści, bo te przez stres się trzęsły, gdy brunet wstał z kanapy, powoli do nas podchodząc. Uważnie patrzyłam jak wbija w nas zaćmione spojrzenie, po czym przystanął metr przed nami, zerkając na moją lewą dłoń i zatrzymał spojrzenie na złotym pierścionku.

Mocno przełknęłam ślinę, gdy jego spowolnione spojrzenie wróciło do naszych twarzy, a potem całkowicie osłupiałam, widząc jak na jego ustach pojawia się szeroki, pełen niedowierzania uśmiech.

— To nie jest żart?— wyszeptał do Rivera, głęboko oddychając i z każdą chwilą uśmiechając się tylko bardziej.— Zaręczyliście się?

Spojrzałam na Rivera z pytaniem, a on pokręcił do mnie głową, wzruszając ramionami, też nie wiedząc jak się zachować. Brunet ponownie spojrzał na przyjaciela, unosząc w górę jedną brew i nieufnie mu się przyglądając.

— No...

Carew zaśmiał się, mocno marszcząc brwi, a ja nigdy nie widziałam u kogoś tak bardzo poruszonego spojrzenia. Brunet pewnie objął przyjaciela, klapiąc go mocno po plecach. Uśmiechnęłam się niepewnie, widząc jak czochra mu zaczepnie włosy, niemalże skacząc ze szczęścia. Will rzucił się na mnie, unosząc wysoko do góry i wykonując kilka obrotów, głośno przy tym krzycząc. Odstawił mnie na ziemię, a następnie złapał za lewą rękę, oglądając z każdej strony pierścionek, gdy próbowałam złapać równowagę.

— Jebaniec nie oszczędzał, co?!— zapytał mnie przeszczęśliwy, a ja zaśmiałam się radośnie, nie widząc go takim od bardzo długiego czasu.— Się naczekałaś na frajera!

Carew ponownie doskoczył do wysokiego bruneta, łapiąc go mocno za policzki, przez co River posłał mu przerażone spojrzenie, spinając każdy swój mięsień.

— Pierdolony chuju!— krzyknął, po czym mocno pocałował chłopaka w czoło, na co biedak wyraźnie pobladł.— Gratuluję! Tak strasznie się cieszę! Ponad dwa lata jak pojebany o tym marzyłeś! Jestem z was tak bardzo dumny, już dawno powinniście to zrobić!

— Carew...— powiedział wyraźnie wybity z rytmu River, gdy brunet zaczął dosłownie przy nim skakać, ściskając jego policzki.— Carew, William...

Z pełnym zdezorientowania uśmiechem patrzyłam jak chłopak wybiega na zewnątrz przez otwarte drzwi i doskakuje do duszącego się Charliego, zaczynając bić go z radości po plecach.

— Rochester się żeni!— krzyknął na cały głos, maltretując biednego Charlestona, który tracił równowagę, niemalże wywracając się na ziemię.— JEBANY RIVER ROCHESTER SIĘ ŻENI!

— Karetka, karetka!

— Madison, powiedz coś!— prosiła Laura, szarpiąc dziewczynę za ramiona.

— Nie zdążyłem nawet dojść do konkluzji, w której poruszam niepodważalny związek jabłek z kosmitami...

River zdecydowanym ruchem zatrzasnął drzwi, tym samym odcinając nas od hałasu. Przeniósł na mnie zdezorientowane spojrzenie, wydając się całkowicie pogubiony.

— Pojebało mnie, czy ty też to widziałaś?

— ROCHESTEEER SIĘ ŻENI, SKURWYSYNYYY!

***

Westchnęłam pod nosem, grzejąc dłonie na kubku z kawą. Zerknęłam na swój pierścionek, a następnie na jezioro wypełnione kwiatami. Gęsta mgła dodawała mu jeszcze więcej uroku. Dalej w to wszystko nie wierzyłam. Rano przez bardzo długi czas nie mogłam dojść do siebie. Było mi nawet przykro, bo wczorajsze wydarzenie uznałam jedynie za piękny sen, ale gdy znalazłam na swoim placu pierścionek, wszystkie wątpliwości mnie opuściły. River naprawdę to zrobił. Po dwóch latach, byliśmy ze sobą oficjalnie zaręczeni. Mieliśmy brać ślub.

Uśmiechnęłam się do siebie na tą myśl, upijając łyk kawy. Złapałam swój nowy ukochany przedmiot w dwa palce i ostrożnie pokręciłam nim na boki, ponownie patrząc na budzący się krajobraz za oknem.

— Dzień dobry.— zerknęłam przez ramię na bruneta, który objął moją szyję ramionami i pocałował mnie w czubek głowy, na co mocno zmarszczyłam nos, uśmiechając się.— Co tak pachnie?

— Makaron.— powiedziałam dumnie, na co ten posłał mi znaczące spojrzenie, próbując się nie roześmiać.

Z uśmiechem patrzyłam jak brunet jedynie w szarych dresach szuka w szufladzie widelca. Westchnęłam, ponownie zerkając na jezioro. Miałam początki obsesji na jego punkcie.

— Uszykowałam ci talerz, powinien być na...

Urwałam, gdy chłopak postawił z głośnym uderzeniem patelnię tuż obok mnie, a następnie wpakował sobie do ust pełny widelec. Nie zdążył nawet spokojnie usiąść.

— Nie ważne...

— Jestem głodny.

— A kiedy nie jesteś?— spytałam, unosząc jedną brew do góry i widząc z jaką prędkością pochłania zawartość patelni.

— Jadłaś już?— spytał, uważnie na mnie zerkając na co pokiwałam mu głową z uśmiechem.

Mocniej przełknęłam ślinę, unosząc do ust kubek z kawą i spojrzałam przez ogromne okno na drewnianą altankę. Zaręczyliśmy się. Teraz wszystko samo się ułoży, nawet moje nie jedzenie. Nie musiałam tym martwić Rivera. On też miał się tym wszystkim teraz cieszyć. Westchnęłam nerwowo, po czym sięgnęłam drżącą dłonią do talerzyka z kruchymi ciasteczkami z dżemem wiśniowym. Sama dziś rano je dla niego piekłam, odkąd dowiedziałam się, że nie przepada za jabłkami.

Mocno przełknęłam ślinę, patrząc na wypieki. Moja dłoń mocniej zaczęła się trząść, a obraz rozmazał się przed oczami. Spanikowałam, czując jak moje ciało zamarło w tej pozycji, a ja nie jestem w stanie się ruszyć. Mocniej zacisnęłam dłoń na uchwycie kubka z kawą i zerknęłam w miejsce, w którym coś błysnęło światełkiem. Patrzyłam na pierścionek, mocno zaciskając szczękę, a następnie uniosłam jedno z ciasteczek do ust, biorąc mały kęs.

Mocno pomrugałam, wpatrując się w blat stołu i starając nie zwymiotować z nerwów i obrzydzenia jakie czułam wobec siebie. Wszystko przecież było już dobrze, prawda? Wzięłam kolejny kęs, a ten przeszedł mi łatwiej i mniej boleśnie przez gardło niż ten pierwszy. Rozluźniłam spięte mięśnie, a moja ręka przestała się trząść.

— Więc...— spojrzałam na uśmiechniętego bruneta, który uważnie na mnie spoglądał, luźno trzymając widelec za jego końcówkę.

— Więc...— westchnęłam skrępowana, posyłając mu nieśmiały uśmiech.

— Pomyślałem, że moglibyśmy się dziś zająć kwestią twojego komfortu.— powiedział, nabierając jedzenie.— Jeśli mamy się pobrać, dobrze byłoby przemyśleć gdzie chcemy docelowo mieszkać. Z tym kartonem mówiłem serio, ale niedaleko od kartonu do trafienia pod most. Chyba, że naprawdę mnie do tego zmusisz.

Parsknęłam cichym śmiechem, wbijając spojrzenie w jezioro. Im częściej na nie zerkałam, tym szybciej powracałam do niego spojrzeniem. Uśmiechnęłam się do siebie, a moje brwi się ściągnęły. Westchnęłam, mocno zaciskając usta.

— Nie sądziłam, że jeszcze kiedyś się tak poczuję...— powiedziałam, zerkając na bruneta z delikatnym uśmiechem.

— To znaczy jak?

— Tak.— szepnęłam, uśmiechając się szerzej.— Jak ja. Nigdy nie czułam się bardziej sobą.

Brunet mocno ściągnął usta w dzióbek, próbując ukryć uśmiech i wbił spojrzenie w patelnię stojącą przed nim. Patrzyłam jak z zadowolonym spojrzeniem grzebie widelcem w jedzeniu.

— Ja też. Nigdy nie czułem się bardziej sobą.

Uniosłam kubek z kawą do ust, również próbując ukryć ogromny uśmiech jaki wykwitł na mojej twarzy. Zerknęłam kątem oka na bruneta, przypadkowo zderzając się z jego również dyskretnym spojrzeniem. Patrzyliśmy na siebie moment, a następnie oboje zaśmialiśmy się z siebie radośnie, rozbawieni własnym onieśmieleniem.

Oparłam skroń o jego nagie ramię, a następnie złożyłam na nim krótki pocałunek. Uśmiechnęłam się sama do siebie, widząc gęsią skórkę pojawiającą się na jego przedramionach. Przymknęłam powieki i pierwszy raz od dłuższego czasu wzięłam głęboki, swobodny oddech.

— Obejdziemy się bez kartonu.— powiedziałam, wtulając policzek w jego skórę.— Nie jestem w stanie odpuścić sobie takiego widoku.

— Sugerujesz, że jako bezdomny stracę na atrakcyjności? Zapewniam, że byłbym naprawdę przystojnym menelem.

— Mówiłam o jeziorze. I o altance, którą dla mnie zbudowałeś. Nie potrafiłabym się z nimi rozstać.

— W takim razie mam propozycję.— wyprostowałam się, uważnie na niego zerkając.— Muszę nadrobić kilka stert papierów, później wpadnie do nas Jefferson, zdać raporty z ostatnich dni. Może przez ten czas rozejrzysz się po okolicy, a popołudniu pojedziemy kupić tyle obrzydliwych mebli, dywanów, obrazów i tandetnych świeczek ile tylko zapragniesz?

— Naprawdę?— spytałam, unosząc jedną brew z uśmiechem.— Nawet jeśli wybiorę sobie te najbrzydsze?

— Zawsze wybierasz te najbrzydsze.

— Nawet różowe?— dopytałam, mrużąc powieki i go podpuszczając.

— Aż tak mnie jeszcze nie pojebało.— zaśmiałam się radośnie, widząc jego udawane zdegustowanie. Brunet uważnie patrzył mi w oczy, po czym westchnął i delikatnie się uśmiechnął.— Nawet różowe, Ari. Jakie tylko ci się zamarzą.

— W takim razie przyjmuję twoją propozycję.

— Ostatnio mam w tej kwestii szczęście.— zauważył, po czym spojrzał na moją lewą dłoń.— Mówiłaś już Caroline?

Zagryzłam górną wargę i pokręciłam głową. Wbiłam spojrzenie w blat stołu, myśląc o ostatniej rozmowie z mamą w Bostonie. Westchnęłam, przypominając sobie jej twarz zalaną łzami, gdy wyznałam jej całą prawdę. No może nie do końca całą... Słowem nie wspomniałam o Riverze.

— Mówiłaś jej o tym całym szajsie?— pokręciłam głową, zerkając na niego, gdy usłyszałam niepewność w jego głosie.— A czy... zamierzasz powiedzieć?

— Nie.— to nie wchodziło w grę.— Nic jej nie mówiłam. Myśli, że wyjechałeś do Hiszpanii... Nie umiałam jej powiedzieć prawdy.

— Wypadałoby do niej pojechać...— zauważył, mocniej przełykając ślinę.— Albo zaprosić w odwiedziny, nigdy u nas nie była w mieszkaniu, ani tutaj...

— Przemyślę to.— obiecałam, czując dziwne przytłoczenie i stres.— Na razie chcę tylko patrzeć na słoneczniki.

Uśmiechnęłam się, zerkając na wschodzące słońce oświetlające jezioro i mgłę nad nim się unoszącą. Ten widok wydawał mi się nieprawdopodobny. Wtuliłam policzek w dłoń bruneta, a on pogłaskał mnie po nim ostrożnie. Uśmiechnęłam się delikatnie, czując promienie marcowego słońca na twarzy.

— Wybierz sobie następne kwiatki.— spojrzałam na Rivera z pytaniem, na co ten się uśmiechnął, zaczesując mi kosmyk włosów za ucho.— W prezencie zaręczynowym dostaniesz ode mnie każdego miesiąca jezioro o innym kolorze.

***

Mocno przełknęłam ślinę, patrząc na grube drzwi z mahoniu. Niepewnie uniosłam dłoń i zapukałam w nie trzy razy, powoli je otwierając. Nieśmiało wychyliłam się z zza framugi, rozglądając po gabinecie Rivera. Moje spojrzenie spotkało się z brunetem, patrzącym na mnie podejrzliwie.

— Wiesz, że to twój dom?— spytał, trzymając w dłoni wieczne pióro i spoglądając na mnie spod sterty różnych dokumentów.— Nie musisz pukać, wchodząc do własnego pokoju.

Niepewnie podeszłam do niego bliżej, splatając dłonie za plecami i rozejrzałam się dyskretnie po pomieszczeniu, czując na sobie jego czujne spojrzenie.

— Obejrzałam cały dom.— powiedziałam, na co chłopak się wyprostował w ogromnym fotelu i odłożył pióro na bok.— Jest bardzo duży. I ładny, i wiem, które rzeczy chciałabym zmienić, aby był jeszcze ładniejszy.

— Ari, mów o co ci chodzi.— od razu mnie przejrzał, na co nerwowo podrapałam się po nadgarstku.

— Jedno pomieszczenie jest zamknięte na klucz, te obok naszej sypialni i zastanawiałam się...

Urwałam, gdy brunet przeczesał włosy, wbijając we mnie dziwne spojrzenie. Było czymś na kształt połączenia zawstydzenia i niepewnej radości.

— Chcesz tam wejść?

— Bardzo!— powiedziałam od razu, zaczynając chodzić raz w jedną, raz w drugą stronę po jego gabinecie.— Zastanawiałam się, co może tam być, skoro trzymasz to pod kluczem. Najpierw pomyślałam, że to jakieś dodatkowe pomieszczenie, ale są przecież inne wolne, a mimo to są otwarte. Potem uznałam, że to jakiś schowek, a potem podejrzewałam, że przetrzymujesz tam jeńców. Potem natomiast uznałam...

— Jakich jeńców?

— Nie wiem, to pytanie do ciebie.— zwróciłam mu uwagę, marszcząc podejrzliwie brwi, na co ten przewrócił oczami.— A może ta strefa jest skażona jakimś toksycznym pyłem, który zgromadził się tam podczas remontu? Wtedy nie chciałabym już tam wchodzić. No dobra, kłamię, dalej chce tam wejść... Co tam jest?

Brunet zaśmiał się ze mnie, otwierając szufladę i wyjął z niej jakiś srebrny kluczyk, a moje oczy mocno błysnęły na jego widok. Patrzyłam jak zatrzaskuje ją płynnie, wstając i powoli do mnie podchodząc. Uśmiechnęłam się, gdy uniósł mi go przed twarz, trzymając w dwóch palcach, ale gdy po niego sięgnęłam pełna podekscytowania, nagle ukrył go w dłoni.

— To pomieszczenie dodatkowe, które być może kiedyś się nam przyda.— wyjaśnił, znęcając się nade mną.— Zanim się na nie rzucisz, musisz wiedzieć, że również jest do zmiany, jeśli tak postanowisz.

Przewróciłam na niego oczami i prychnęłam pod nosem.

— Twoje przypuszczenia są błędne. Wcale nie będę się na nic rzucać.— zakpiłam, gdy brunet uniósł jedną brew w górę, posyłając mi pełne politowania spojrzenie, a następnie podał mi klucz.

Szybko go złapałam, szeroko się uśmiechając i zwróciłam się na pięcie, wybiegając z gabinetu, chcąc jak najszybciej dostać się do...

— Aurora, poczekaj!

Przyśpieszyłam, słysząc za sobą śmiech bruneta i jego szybkie kroki. Prędko dobiegłam do odpowiednich drzwi i włożyłam w ich zamek klucz, pewnie go przekręcając. Zmarszczyłam brwi, gdy ten nie drgnął. Spróbowałam jeszcze raz, ale drzwi dalej pozostawały zamknięte.

— To klucz go głównych drzwi, pilnuj go. Jest twój.— wyjaśnił brunet, posyłając mi przemądrzały uśmiech.— Gdybyś się nie rzuciła, dokończyłbym, że pokaże ci ten pokój dopiero wtedy, gdy będzie taka potrzeba.

Szeroko otworzyłam usta w wyrazie oburzenia, na co chłopak się roześmiał.

— Potrzeba? Teraz jest ta potrzeba!

Mój uśmiech lekko przygasł, gdy brunet spojrzał na mnie z poważną miną. Również taką przybrałam, dyskretnie przełykając ślinę. River wziął duży wdech, otwierając usta, aby coś powiedzieć, lecz zrezygnował z tego pomysłu, ponownie je zamykając. Mocniej przełknął ślinę i spróbował jeszcze raz.

— Ari, zróbmy test...

***

— Ariś...— pusto patrzyłam w kierunku jeziora, tak naprawdę go nie dostrzegając. Moje ramiona powoli się unosiły i opadały, gdy usta bruneta pocałowały moją skroń.— Aurora.

Pomrugałam kilka razy i spojrzałam na Rivera siedzącego ze mną na altance. Uśmiechnęłam się do niego blado, po czym mocniej przełknęłam ślinę i spojrzałam na unoszące się na tafli wody słoneczniki.

— To dobrze.— zapewniłam go, a mój głos mimo wszystko wydawał się zmartwiony i rozczarowany.— To za wcześnie.

— Więc dlaczego jesteś smutna?— spytał, mocniej mnie do siebie przytulając, a ja westchnęłam, wtulając policzek w materiał jego bluzy.

— Długo to robimy.— szepnęłam, gdy chłopak przeczesywał uspokajająco moje włosy.— Nie zabezpieczamy się. A mi dalej spóźnia się okres.

— Może zrobimy kolejny test? Czasami niektóre pokazują zły wynik.

Pokręciłam głową, obejmując jego kark i przymykając powieki.

— Pójdę się po prostu przebadać.

Zacisnęłam szczękę, marszcząc brwi i westchnęłam cicho. Dłoń Rivera nieśpiesznie przeczesywała moje włosy, a jego usta co jakiś czas całowały moją skroń.

— Ari, masz zaledwie dwadzieścia lat. Dopiero co wczoraj się zaręczyliśmy. Mamy mnóstwo czasu na takie rzeczy.— powiedział spokojnie brunet, po czym ostrożnie podniósł moją głowę do góry, a ja otworzyłam oczy, zerkając w jego własne.— Obiecuję, że wszystko się ułoży. Nie martw się i mi zaufaj.

Uśmiechnęłam się do niego i lekko podniosłam w górę, kładąc dłoń na jego policzku i delikatnie pocałowałam go w usta. Odsunęłam się i dokładnie obejrzałam jego twarz. Uśmiechnęłam się, gdy brunet mocno złapał moje włosy i pochylił się powoli w moją stronę, całując mnie mocniej i dłużej. Westchnęłam w jego usta, oddając namiętny pocałunek i pewnie usiadłam na nim okrakiem, chcąc znaleźć się bliżej.

— Chyba zrezygnuję z College'u...— westchnęłam, gdy jego dłoń delikatnie poruszyła moimi biodrami, ocierając nas o siebie.

— I słusznie.— uśmiechnął się, ujmując moją twarz w dłonie i na moment się ode mnie odsuwając.— Zadbam o ciebie, Ari. Obiecaj mi tylko, że nie będziesz się niczym martwić, a nawet jeśli przyjdź z tym od razu do mnie. Zadbam o nas, o wszystko. Po prostu bądź ze mną. Szczęśliwa.

— Obiecuję.

Mocno go pocałowałam, głaszcząc dłonią jego klatkę piersiową. Westchnęłam w jego usta, gdy duża dłoń wkradła się pomiędzy moje nogi, zaczynając wykonywać na mnie koliste ruchy.

— Wyobraź to sobie...— szepnął, schodząc ustami na moją szyję, a wolnym ramieniem owinął moją talię, zatrzymując dłoń na pośladku.— Takie poranki jak dzisiejszy byłyby naszą codziennością. Nikt inny, tylko my dwoje, doprowadzający się wzajemnie do szaleństwa...

Piskliwie jęknęłam, wtulając twarz w jego szyję, przez co brunet zacisnął mocno dłoń na moim pośladku, bezczelnie mnie o siebie ocierając i nie przerywając dotykania mnie. Zwilżyłam dolną wargę, czując jak jego ręka ze mnie znika, a jej właściciel na moment ją uniósł. Westchnęłam niecierpliwie, a następnie mocno złapałam go za kark, głośno jęcząc i odnajdując jego usta własnymi. Jego wilgotna dłoń przycisnęła się do mojej skóry, wchodząc pod materiał moich dresów.

— Pomyśl jak często moglibyśmy to robić...— zachrypiał, pomiędzy pocałunkami, a ja szerzej otworzyłam usta, błagając o powietrze, gdy jego dłoń przyśpieszyła.— Kurwa mać, jestem pewien, że po ślubie nie wypuszczę cię z sypialni przez trzy miesiące...

Mocniej się w niego wtuliłam, a jedna z moich dłoni utknęła pomiędzy naszymi ciałami, dokładnie głaszcząc bruneta po dużym wybrzuszeniu, przebijającym się przez materiał jego siwych dresów. Mocno zagryzłam dolną wargę, zerkając zaćmiona w górę, aby odzyskać oddech. Zadławiłam się oddechem, gdy jego palce ostrożnie we mnie weszły, a następnie zaczęły się rytmicznie poruszać. Głośno pisnęłam, czując jak jestem na krawędzi i ledwo złapałam oddech, gdy brunet zachłannie przycisnął do mnie usta, całując mnie tak mocno i agresywnie, że nie nadążałam z oddawaniem mu pocałunków. Pozwalam mu na wszystko, prosząc, aby z każdą chwilą był tylko szybszy i intensywniejszy. Szeroko otworzyłam usta, a z mojego gardła wydobył się cholernie głośny jęk. W jednej chwili wszystkie moje mięśnie się spięły, a ciało wygięło na nim w łuk, gdy jego palce nie przestawały się we mnie szybko poruszać. Woda rozniosła echem mój krzyk, a ja opadłam na klatkę piersiową bruneta, próbując złapać oddech. Westchnęłam głęboko kilka razy, czując jak moje ciało się rozluźnia, a River podróżuje ustami po mojej szyi i szczęce.

— Dokończymy na górze?

Zaśmiałam się oszołomiona, słysząc nasze dwa, zdyszane głosy, wypowiadające jednocześnie to samo pytanie. Mocno pocałowałam bruneta, który zaśmiał się radośnie w moje usta, energicznie wstając ze mną do góry i kierując się w kierunku swojej rezydencji.

***

River mocniej zacisnął dłoń na tej należącej do mnie, a ja posłałam mu krótki, spięty uśmiech, widząc jak zerka na mnie kątem oka. Jego spojrzenie ponownie powróciło na drogę, a kciuk pogłaskał grzbiet mojej dłoni. Czułam się dziwnie jadąc z nim tą trasą i czułam się dziwnie z myślą, że ponownie River Rochester miał nawiedzić sobą Boston. Ostatnim razem robił to w innym, dość dwulicowym celu. To dlatego rozmawiał z Caroline i mieli taki dobry kontakt. Miałam wrażenie jakby to wszystko wydarzyło się w innym życiu. Napewno nie naszym.

Przełknęłam mocniej ślinę, przez całą drogę starając się określić najbardziej prawdopodobną reakcję kobiety na wieść o naszych zaręczynach. Caroline nie była głupia, widziałam jak sama nie wierzyła mi w tą całą historię z Hiszpanią. Czasami byłam nawet na nią zła, bo patrzyła na mnie z taką ilością żalu i współczucia, że czułam się jakbym za wszelką cenę starała się wmówić sobie samej i wszystkim dookoła, że River mnie nie zostawił. Tak naprawdę starałam się jakkolwiek zaakceptować fałszywą informację o jego śmierci i próbować jakoś żyć bez niego. Nie byłam w tym dobra...

Westchnęłam zirytowana, mocniej zaciskając palce na kolanie i siedząc spięta obok bruneta. Ostatnie trzy dni jakie nam wspólnie minęły były idealne. Codziennie spotykaliśmy się na śniadaniu, opowiadając sobie co nam się śniło. Następnie dyskutowaliśmy o naszych planach na ten dzień. Lubiłam to, że chłopak codziennie do tej pory coś wymyślał. Raz był to spacer dookoła jeziora, podczas którego brunet pokazywał mi skryte w nim łąki, które podobno w okresie lata jak szalone wypełniały się kolorowymi kwiatami. Drugiego dnia od zaręczyn, również po śniadaniu, brunet zabrał mnie do miasta i razem wybraliśmy się do sklepu z meblami i różnymi dekoracjami. Kupiłam mnóstwo rzeczy, mając delikatną satysfakcję ze skrzywienia Rivera, które starał się z całej siły chować za sztucznym uśmiechem. Wiedziałam, że w końcu i tak przekona się do białych, satynowych zasłon i ogromnych, puchatych dywanów, na których wylegiwałam się przez resztę dnia, leżąc przy kominku i czytając Bukowskiego. Nie mogłam się od niego od tego czasu oderwać, znalazłam nawet sposób, aby czytać go w wannie i nie obawiać się jego zmoczeniem. River się denerwował, twierdząc, że zachowuję się irracjonalnie, ale nie narzekaliśmy, gdy obejmował mnie w kąpieli pełnej bąbelków, czytając „Kłopoty to męska specjalność". Dziś po śniadaniu również spędziliśmy czas razem, dekorując dom kilkudziesięcioma, ogromnymi bukietami ozdobnych słoneczników, które rano zostały dostarczone przez pocztę. River twierdził, że nie ma o niczym pojęcia, a gdy pokazałam mu fakturę na jego nazwisko, którą firma zapewne z przyzwyczajenia dołączyła do jednego z bukietów, obraził się na mnie.

Po naszych wspólnych pośniadaniowych zajęciach, które miałam nadzieję, że zostaną już naszą stałą tradycją, brunet zawsze zamykał się w gabinecie. Siedział w nim kilka godzin, pracując. Z tego co wiedziałam, głównie oddzwaniał do zainteresowanych klientów, podpisywał wiele dokumentów i uzupełniał księgi. Często także wyjeżdżał, spotykając się z inwestorami i Jeffersonem. Mężczyzna był u nas dwa razy, otwierałam mu drzwi. Raz rozmawiali na dworzu, a dziś weszli na moment do biura. Dostałam nawet od niego prezent z okazji zaręczyn z Riverem, którym było zabytkowe wydanie „Kruka", Edgara Allana Poe. Od czasu jak zamieszkałam u Rivera nie widziałam w domu nikogo poza nami. Nikt z osób związanych z jego pracą nas nie nawiedzał. Cieszyłam się z tego potajemnie, do tej pory pamiętając jak pewnego razu wpadłam mu do biura w trakcie ważnego, bardzo tłocznego spotkania.

Ponownie spotykaliśmy się dopiero na obiedzie, a ja nie narzekałam. W zasadzie byłam zachwycona, wykorzystując ten czas na sprzątanie oraz gapienie się na jezioro, które trzymało się naprawdę dobrze. Znowu czytałam. Znowu gotowałam. Znowu żyłam. Popołudnia spędzaliśmy różnie, ale zawsze kończyło się na tym samym motywie. Zarumieniłam się na wspomnienie, jak brunet wczoraj przełożył mnie przez biurko w swoim gabinecie, mocno szarpiąc za włosy i zerknęłam na niego kątem oka, walcząc z unoszącymi się kącikami ust.

Podobała mi się powoli rysująca się rutyna. Każdego dnia wiedziałam co będzie mnie po kolei czekać, chociaż tak naprawdę zawsze byłam zdziwiona tym, co River końcowo dla nas zaplanował. Myślę, że właśnie tego teraz potrzebowałam. Spokoju i nikłej namiastki przewidywalności.

— Miałeś rację.— powiedziałam nagle, gdy chłopak wjechał na doskonale znajomą mi ulicę, posyłając pytające spojrzenie.— Nigdy nie będzie tak samo jak kiedyś.

Uśmiechnęłam się szeroko, chociaż tego nie planowałam. Zaśmiałam się cicho, widząc jak jego wystraszone spojrzenie, zmieniło się na radosne, gdy tylko zrozumiał o czym mówiłam.

Mieliśmy nieoficjalną zasadę, która polegała na tym, że zawsze przy śniadaniu musiałam wziąć przy nim lekarstwa. Nikt o nic nie pytał, ani nie drążył. Nie wisiał mi nad głową, zmuszając. To River ją zapoczątkował, znacząco stawiając przede mną flakonik z lekami, gdy tylko skończył pochłaniać całą patelnię makaronu, a ja się nie kłóciłam.

— Mówiłem.— uśmiechnął się dumnie, łapiąc mnie za rękę, która nie była zajęta trzymaniem książki w grubej, starej oprawie.

Uśmiechnęłam się do niego, widząc jak całuje grzbiet mojej dłoni, a następnie przyciska ją do swojego policzka, głaszcząc mnie kciukiem. Niczym nieprzejęty brunet wjechał na podjazd, a ja zerknęłam na dom. Westchnęłam, nerwowo zagryzając dolną wargę i spojrzałam na Rivera, unosząc wysoko ramiona i spinając ich mięśnie w geście stresu.

— Jak to zrobimy?— szepnęłam zawstydzona, obserwując jego pełne spokoju spojrzenie.

River nigdy nie wydawał mi się być aż tak wyraźny. Tak szczery, spokojny i wesoły. Nie przypuszczałam, że był w ogóle do tego zdolny. Owszem, nadal zdarzało mu się krzyczeć na cały głos, gdy przypadkiem strącał moją kolekcję żeli pod prysznic w łazience znajdującej się w naszej sypialni na piętrze. Nadal zdarzało mu się wyklinać z czystą wściekłością wszechświat, gdy czekaliśmy w kolejkach, przez co wprawiał w płacz nie tylko dzieci, ale i kasjerkę. Nadal obrażał i groził przechodniom, którzy zawiesili na mnie spojrzenie. Ale w momentach kiedy byliśmy sami i beztroscy... Po raz pierwszy w życiu, nie bałam się go kochać z każdym dniem mocniej.

— Nie musimy się jej tłumaczyć i podawać listy powodów. Chyba, że chcesz...— powiedział cichutko się śmiejąc pod koniec, a jego głos przyjemnie rozniósł się po wnętrzu ThunderBirda. Patrzyłam jak bawi się moją dłonią, a następnie spojrzał na mnie, wzdychając rozluźniony. Tak bardzo spokojny...— Po prostu... Ariś, to koniec. Nie musimy już walczyć z tym całym szajsem. Nie musimy się dłużej bać i martwić. To koniec.

Uśmiechnęłam się do niego, mocno ściągając brwi i widząc w jego oczach całą naszą historię. Każdy jej moment. Każde słowo, łzę, kłótnie. Boże, kiedyś było ich tak wiele... Zaśmiałam się pod nosem, wbijając spojrzenie w kolana, bo te znowu się załzawiło. Ostatnio zaczęłam znowu często płakać, a przez świadomość, że nie były to łzy smutku, zawsze napływało ich jeszcze więcej. Pociągnęłam nosem i podniosłam spojrzenie na bruneta, zaciskając usta w dzióbek, aby ukryć szeroki uśmiech. Pokręciłam do niego głową, nie zgadzając się.

— To dopiero początek, Riri...

Zaśmiałam się radośnie, gdy brunet w jednej chwili pochylił się w moją stronę i mocno mnie pocałował. Oparłam czoło o jego własne, a następnie wtuliłam czubek nosa w jego policzek, gdy jego dłonie czule pogłaskały moje własne. River ciężko westchnął, a następnie wyprostował się, łapiąc za klamkę i wyszedł na zewnątrz.

Podążyłam jego śladem, mocniej otulając się materiałem swojego czarnego, skórzanego płaszcza. Był bardzo elegancki i lekki, jednocześnie dając mi dużo ciepła. Strasznie go lubiłam, bo idealnie pasował do również skórzanych butów na słupku, których cholewka sięgała mi do połowy łydki. Miałam na sobie beżową spódniczkę w czarno-czerwony wzór kratki, a na górę założyłam czarny golf. River też się ubrał ładniej niż zwykle, ale dopiero po tym, jak przekonałam go do tego bardzo niestosowaną czynnością. To właśnie dlatego miałam na sobie teraz golf. Mój sweter, który był pierwszym wyborem posiadał obecnie w okolicy dekoltu plamę, którą nabyłam klękając przed chłopakiem. Pokierowaliśmy się w stronę drzwi wejściowych, a ja mocno uderzyłam bruneta w dłoń, gdy jego własna zakradła się pod materiał mojej spódnicy, zaciskając się bezwstydnie na pośladku.

— Powinnaś częściej się tak ubierać.

Od zawsze byliśmy... aktywni. Byliśmy ponad normę aktywni. Ale nasze życie seksualne kompletnie się zmieniło od czasu obietnicy jaka padła nad pomostem tonącym w słonecznikach. Pamiętam, gdy dwa lata temu zasypiając w jego ramionach w naszym mieszkaniu, śniłam na jawie o tym, jak mogłoby wyglądać nasze wspólne życie jako ktoś więcej niż para. Wydawało mi się wtedy, że pożądanie z czasem by się wypaliło, a napewno znacznie osłabło. Nie mogłam się wtedy bardziej pomylić. Od trzech dni robiliśmy to praktycznie nieustannie, w każdej wolnej chwili. W każdym możliwym miejscu, w każdy możliwy sposób. Byliśmy dzicy, agresywni i spragnieni siebie nawzajem. I z dnia na dzień, nie mogliśmy nad sobą tylko bardziej zapanować. Bóg mi świadkiem, że wielokrotnie sama prowokowałam bruneta, do zainicjowania kontaktu. A gdy moje subtelne aluzje do niego nie docierały przez zmęczenie pracą lub rozproszenie, sama brałam sprawy w swoje ręce. Dosłownie...

— Pamiętaj o naszej umowie.— powiedziałam poważnie, zatrzymując się przed drzwiami wejściowymi i położyłam dłoń na jego klatce piersiowej, odsuwając go od siebie na dystans.— Pół metra odstępu. Jeśli Caroline uprze się, że mamy zostać na noc, śpisz pod drugą ścianą.

— Tak pamiętam, kurwa...— warknął, przewracając oczami z irytacją.— Pół metra...

Zwróciłam się do drzwi, zerkając na ich srebrną klamkę i wzięłam głęboki oddech, wchodząc do środka. Zatrzymałam się w korytarzu, rozglądając po wnętrzu, gdy w moje nozdrza wpadł zapach, którego nie czułam od tak długiego czasu. Rozchyliłam usta, zerkając na schody prowadzące na górę, korytarz zakończony przeszklonym wyjściem na tyłu domu i wejściem do salonu znajdującego się po mojej prawej stronie. Uśmiechnęłam się delikatnie.

Każdy dom miał swój zapach. Według mnie był tak naprawdę czymś więcej. Jego duszą. Znakiem, że przetrwało się kolejny ciężki dzień. Ale prawda była taka, że w mojej głowie pojawiły się wspomnienia. I nic więcej. Nie czułam, że wróciłam do siebie po dalekiej, ciężkiej podróży. Nie czułam, że mogłam się tu ukryć przed światem i odpocząć. Czułam te wszystkie rzeczy, ale w innym miejscu. Będąc zamknięta w jego ramionach. To był mój dom. River był moim domem.

— Mamo?— spytałam, ściągając z siebie płaszcz i odwieszając go na wieszak znajdujący się w rogu pomieszczenia.— Już jestem!

Mocno przełknęłam ślinę, a następnie spojrzałam w stronę schodów, słysząc dźwięk pazurów rysujących drewno. Ukucnęłam, szeroko otwierając ramiona i patrząc na ogromnego, śmietankowego labradora. Uśmiechnęłam się do niego szeroko, gdy nagle zwierzę całkowicie się zatrzymało w połowie schodów, strosząc futro i robiąc się dwa razy większe.

Zmarszczyłam brwi, słysząc głębokie, przerażające warknięcie, które wydobyło się w jego klatki piersiowej i krtani. Mocno przełknęłam ślinę, w szoku słuchając dźwięku jaki pierwszy raz w życiu słyszałam w wykonaniu Pierniczka. Podążyłam spojrzeniem za tym należącym do psa, natrafiając na bruneta, który wgapiał się w niego ze zdegustowaniem.

— Czym wy go do chuja karmicie?

Zwróciłam się w stronę psa, który słysząc głos Rivera momentalnie zamilkł. Rozchyliłam usta, widząc jak jego spojrzenie z wrogiego, robi się pełne...

— Pierdolone bydle!

Przycisnęłam dłoń do ust, nabierając ogrom powietrza, gdy zwierzę rzuciło się w dwóch skokach na bruneta, powalając go na ziemię i robiąc przy tym dużo hałasu. River mocno zmarszczył nos, broniąc się dłońmi przed językiem psa, który skakał po nim, zawzięcie machając ogonem i niemalże trząsł się z emocji, popiskując głośno, co przypominało mi płacz.

— Aurora!— krzyknął spanikowany brunet, gdy Pierniczek zaatakował językiem jego twarz, całkowicie go obśliniając.— AURORA!

Głośno się zaśmiałam, widząc tarzającego się po podłodze chłopaka, czym ściągnęłam na siebie uwagę zachwyconego pieska, który podbiegł do mnie, ostrożnie podgryzając i ciągnąc mnie za materiał spódnicy w stronę bruneta, zapraszając do wspólnej zabawy.

— Tęsknił za tobą!— powiedziałam roześmiana, a moje serce się ścisnęło na wspomnienie wielu nocy, które wspólnie spędziliśmy pod drzwiami, wyczekując na chłopaka.

Złapałam głębszy wdech, a moje spojrzenie nagle się załzawiło. Tak długo i bardzo na niego czekaliśmy... Rozchyliłam usta, rozglądając się załzawionym spojrzeniem po korytarzu, gdy brunet niezgrabnie wstał z podłogi, kiwając się na każdą możliwą stronę i starając się uniknąć naskakującego na niego psa. Spojrzałam na schody, a mój oddech przyśpieszył.

Moja głowa wbiła się w ścianę. Tak bardzo, że niemalże ciało zostało przez nią wchłonięte. Paliłam się w środku. Tak samo jak powietrze gotowało się w tą piekielną, ostatnią noc lipca. Wtuliłam mokry policzek w tapetę ściany, mocniej zaciskając powieki i czując falę mdłości. Mocniej przycisnęłam dłonie do cholernie bolącego brzucha, czując jak coś od środka mnie rozszarpuje. Mocno podrapałam swoją skórę, próbując ją rozerwać i pozbyć się bólu. Tak bardzo chciałam pozbyć się tego całego bólu... Nie mogłam zwymiotować. Pozbyłabym się tabletek, które połknęłam. Nie bólu. Nie mogłam. Moje ciało bezwładnie opadło w dół, zginając się w pół. Głośno zapłakałam, czując kropelki potu spływające po moim rozgrzanym ciele i nową falę łez, która wpłynęła na policzki. Serce się trzepotało po klatce, będąc blisko zatrzymania się na zawsze, a głowa prosiła o to, żeby Caroline utknęła w korku, wracając z opery. Całe ciało mnie paliło. Bolało. Każdy mięsień skręcał się ze sobą, wyżynając strużkę krwi. Nie wiem gdzie spływała. Nie wiem czy w ogóle to robiła. Wyprostowałam się, biorąc ogromny wdech, a z mojego gardła wydobył się ogłuszający krzyk. Zapłakałam mocniej, błagając o szybszą śmierć. Tak strasznie jej pragnęłam, tak bardzo się starałam...

— Aurora?

Szybko pomrugałam, odwracając załzawione spojrzenie od schodów i spojrzałam na zaniepokojonego Rivera. Pustym wzrokiem patrzyłam na jego wystraszoną twarz i poczochrane włosy. Pies dalej na niego skakał, a ja ponownie spojrzałam na stopnie schodów, widząc jedynie to, czym były. Nie widziałam już siebie podczas trzeciej próby samobójczej. Widziałam tylko cholerne schody.

Szybko ściągnęłam z policzka łzę, zerkając na wilgotną, trzęsącą się dłoń. Mocno wydmuchałam z płuc drżący oddech, czując jak moje nogi się pod sobą uginają, trzęsąc się na każdą możliwą stronę. Dłoń bruneta dotknęła mojej twarzy. Wyprostowałam się, przeczesując włosy do tyłu i mocno pomrugałam, czując jak serce boleśnie roztrzaskuje się o żebra. Okej... Już wróciłam. Jestem tu. Na chwilę się zgubiłam, ale wróciłam. Do Rivera. Mocno przełknęłam ślinę, przymykając powieki.

— Zakręciło mi się w głowie...— wychrypiałam szybko, bojąc się na niego spojrzeć. Wypuściłam z ust drżący oddech, mocno zaciskając powieki.— Chyba spadł mi cukier.

Bałam się. Kurewsko się tego bałam. Że w końcu tak bardzo się zgubię, że nie znajdę drogi powrotnej. Nie bałam się tylko wspomnień. A tego, że mnie ze sobą bezpowrotnie zabiorą.

Kurwa mać... Od długiego czasu nie miałam żadnych halucynacji, a ta była wyjątkowo realna. Ponownie przeczesałam włosy do tyłu obiema dłońmi, a następnie otworzyłam oczy, biorąc się w garść.

— Poszukajmy Caroline.— zwróciłam się w stronę zszokowanego bruneta, wesoło do niego uśmiechając. Złapałam go za dłoń, ruszając w stronę salonu, aby poszukać kobiety w kuchni.— Założę się, że przywita cię tak samo radośnie jak Pierniczek.

Pociągnęłam go za dłoń w swoją stronę, ale mimo to, chłopak nie ruszył się z miejsca. Mocno zagryzałam dolną wargę, nie wytrzymując przez stres, ale mimo to zwróciłam się do niego, uśmiechając.

— River...— powiedziałam, ponownie ciągnąć go za dłoń i prosząc spojrzeniem, aby tego nie robił.

Zszokowany brunet patrzył na mnie tak, jakby nie mógł mnie rozpoznać. Wzięłam głębszy oddech, panikując. Musiał udawać, że nic się stało. Mógł nawet z tego do cholery zażartować, traktując to jak nic istotnego! Mógł się ze mnie pośmiać, zignorować. Mógł zrobić cokolwiek, byle tylko nie utwierdzać mnie w przekonaniu, że też był tym wszystkim tak cholernie przerażony!

— Aurusia?— zwróciłam się w stronę głosu, mocniej przełykając ślinę i puszczając dłoń bruneta.

— Zaczekaj tu.— rozkazałam chłopakowi, który dalej patrzył na moją twarz zszokowanym spojrzeniem, nawet nie oddychając.

Ruszyłam do kuchni, skąd dobiegał jej głos, po drodze poprawiając kołnierzyk swojego golfu, który mocno mnie podduszał. Wtarłam wilgotne dłonie w materiał spódnicy, mocno mrugając, aby pozbyć się nowych łez. Widok twarzy bruneta cały czas nawiedził moją głowę. Wystraszyłam go. Naprawdę mocno go wystraszyłam, co oznaczało, że nie mogłam udawać, że nic się nie stało. Odetchnęłam pod nosem, jednocześnie dławiąc się oddechem. Moje oczy mocniej się załzawiły, a usta mimowolnie wykrzywiły się w dół, drżąc przez smutek. Przyśpieszyłam kroku, niemalże zaczynając biec.

— Cześć, mamo!— zawołałam uśmiechnięta, wychodząc zza rogu i wchodząc do kuchni.— Ślicznie pachnie, co gotujesz?

Mocno przełknęłam ślinę, nie przestając uśmiechać się do zaskoczonej kobiety, posyłającej mi radosne spojrzenie i wyciągającej z uszy słuchawkę bezprzewodową. Nigdy w życiu nie brzydziłam się siebie bardziej.

— Och, Aurora!— westchnęła blondynka, mocno mnie przytulając.— Prześlicznie wyglądasz, jak się czujesz, kochanie? Cała promieniejesz!

— Cudownie.

— To wspaniale, wystraszyłam się twoją wiadomością, że dziś przyjedziesz. Nie chciałaś mi powiedzieć o co chodzi i myślałam, że stało się coś złego...— powiedziała, głęboko wzdychając i uważnie mnie całą oglądając, na co mocniej się uśmiechnęłam.— Jak mieszkanie? Od tego tygodnia wracasz do szkoły, tak? Nie, od następnego?

Mocno przełknęłam ślinę, zerkając na moment w podłogę. Westchnęłam dyskretnie, wracając do niej spojrzeniem i uśmiechnęłam się delikatnie.

— Muszę ci coś powiedzieć...— westchnęłam, szybko unosząc rękę, aby podrapać się po karku. Przystąpiłam z nogi na nogę i jeszcze raz westchnęłam.

— Tak?— zapytała, wysoko unosząc brwi i wstrzymując oddech. Patrzyła na mnie oczekująco i niepewnie, za wszelką cenę starając się dalej uśmiechać, przez co na jej twarzy pojawił się jeden wielki grymas.

— Chodzi o...— powiedziałam, nagle się rozmyślając. Wzięłam głęboki oddech, ściszając głos i nic nie mogąc poradzić na to jak moje dłonie się pociły.— Chodzi o Rivera...

Oczy kobiety rozbłysły intensywnie, gdy tylko wypowiedziałam jego imię. Na jej ustach pojawił się szeroki uśmiech, a jej dłonie szybko go zakryły, gdy wpatrywała się we mnie z szeroko otwartymi oczami.

— Och, Aurusia!— pisnęła, mocno mnie przytulając, a następnie ujęła moją twarz w dłonie.— To wspaniale...

— Naprawdę?— pisnęłam, uśmiechając się do niej z ulgą.— Myślałam, że będziesz zła...

— Skądże, to najwyższy czas, abyś go sobie w końcu odpuściła!— powiedziała wzruszona, a ja zamarłam.— Dość przez niego wypłakałaś. Wiem, że nie chcesz o nim rozmawiać, ale jestem pewna, że to wszystko jego wina...

Mocno pomrugałam, wbijając w nią zszokowane, rozbiegane spojrzenie. Kobieta dalej gładziła mnie po policzku, a ja czułam się zamrożona.

— Coś się stało?— spytała ciszej, a jej brwi się zmarszczyły.— Pobladłaś...

— Mamo.— powiedziałam, mocno zaciskając usta i ściągając brwi w wyrazie zmartwienia.— River tu jest.

— Słucham?

— River tu jest.— powtórzyłam, szybko wyrzucając z siebie słowa.— Trzy dni temu się zaręczyliśmy. Będziemy brać ślub.

— Słucham?!

Jej dłonie spadły z mojej twarzy, a szeroko otwarte oczy dosłownie przepalały resztki mojej duszy, chcąc ją unicestwić. Mocno przełknęłam ślinę, wgapiając się tak w kobietę, która odplątała z tali różowy fartuszek, opierając jedną dłoń na biodrze, a drugą podparła się o blat, jakby zrobiło się jej słabo. Posyłała mi tak natarczywe i niedowierzające spojrzenie, że aż czułam jak ściska mi gardło, jednocześnie mnie podduszając.

— Swoją drogą nie wyjechał też do Hiszpanii...— wyznałam, mocno zaciskając ze sobą dłonie i marszcząc przepraszająco brwi.— Dwa lata temu Madison mi powiedziała, że nie żyje, a ja się załamałam, bo Sally z zakładu psychiatrycznego kradła mi budyń. W listopadzie spotkaliśmy się z Riverem i okazało się, że dalej się kochamy, a potem spadłam z dachu, biegając po lesie w piżamie. River mnie przeprosił za to, że jego ojciec ugotował nam spaghetti, a trzy dni temu pokrył jezioro słonecznikami, więc zamieszkałam z nim w LakeValley's, a teraz ci to wszystko mówię, a ty wyglądasz jakbyś miała dostać wylewu, a ja zaczynam panikować...

— SŁUCHAM?!— krzyknęła, a ja mocno zacisnęłam usta, starając się zamknąć jebaną gębę na...— Dziecko, o czym Ty u licha bredzisz?! LakeValley's? To należące do rodziny Rochesterów? Skąd to w ogóle wytrzasnęłaś?!

— River nie chciał tego domu, ale się zgodził i zrobił tam remont, a ja nakupowałam mnóstwo dywanów. Naprawdę mnóstwo, mnóstwo takich ładnych, puchatych dywanów, więc pewnie będę musiała je odesłać, ale nie wiem czy... Chyba, że potrzebujesz kilku... nastu? Kilkunastu. Och, może wymienię je na ten stolik do kawy, wydawał się...

— Aurora, do cholery...— zaśmiała się kobieta, chociaż jej śmiech nie miał nic wspólnego z radością. Patrzyłam jak wbija dłoń we włosy, ciężko wzdychając i spojrzała na mnie z niedowierzaniem.— Masz jakiś atak? Mówiłaś, że czasem ci się zdarzały. Źle się czujesz, powinniśmy jechać do szpitala?

— Nie, to nie atak, nie słuchasz mnie...— powiedziałam szybko, mocno gestykulując.

— Bo bredzisz o cholernych dywanach i rezydencji należącej do kogoś, kogo nawet nie znasz!

— Znam, mamo! Mam za niego do cholery wyjść za mąż!— krzyknęłam, patrząc na nią z błaganiem, aby mnie w końcu zrozumiała.

— Ale co wspólnego ma cholerny River Rembrook do Rochesterów?! Trzymaj się z dala od tej rodziny, Aurora, mówię poważnie!

— Jaki znowu... O czym ty mówisz?!— świetnie! Pozbawiłam własną matkę zdrowego rozsądku!— Wychodzę za Rivera Rochestera! Za Rivera, za Riri'ego!

— Za Riri'ego Rembrooka?!— spytała, mocno marszcząc brwi, a ja nagle się wyprostowałam, blednąc.— Tego co dwa lata temu potłukł mi całą zastawę porcelanową?

— Tak, tego!— pisnęłam szczęśliwa, że w końcu udało nam się jakoś porozumieć.— Dokładnie tego!

— Ooo!— westchnęła, uśmiechając się rozluźniona, po czym ponownie mocno zmarszczyła brwi.

Obie w tym samym momencie szeroko otworzyłyśmy oczy, wstrzymując oddech. Wgapiałyśmy się tak w siebie, nie będąc w stanie pozbierać szczęki z podłogi.

— Rembrook?!— pisnęłam wściekła, mocno zaciskając szczękę.

— Rochester?!— wrzasnęła kobieta, robiąc się blada.

Pewnym krokiem ruszyłam w stronę drzwi wejściowych i wściekle zacisnęłam szczękę na widok bruneta, szturchającego palcem roślinę doniczkową. Bez zastanowienia złapałam go za ucho, ciągnąc za sobą do kuchni.

— Ari?!— krzyknął zdezorientowany, biegnąc za mną nieostrożnie.— Ała, kurwa! Co ci jest, kobieto?!

Zatrzymałam się na środku cholernej kuchni i puściłam bruneta, na co ten od razu się wyprostował, mocno krzywiąc i przykładając dłoń do boku głowy. Spojrzałam na zszokowaną blondynkę i wskazałam otwartą dłonią na winowajcę.

— Mamo, poznaj Rivera Nicholasa Rochestera.— powiedziałam wściekła, a następnie wskazałam chłopakowi na kobietę.— River, poznaj moją mamę, Caroline Valeria Kenvetch.

— Nic nie rozumiem...— westchnęła kobieta , patrząc na nas zrozpaczona.— Toż przecież Riri Rembrook!

— Uwierz mi, to Rochester z czystej krwi!— syknęłam, wściekłe przyglądając się profilowi wystraszonego bruneta, który mocno przełknął ślinę, prostując się tak bardzo, że zrobił się jeszcze wyższy.— Riri, zechciałbyś opowiedzieć mojej mamie naszą pełną romantyzmu historię? W końcu się pobieramy! Niech wie, jak się poznaliśmy!

Obie wbijałyśmy spojrzenie w bruneta, który głośno przełknął ślinę i zerkał panicznie raz na mnie, raz na moją mamę.

— Więc...— zachrypiał cicho, szybko oddychając i robiąc się blady. Po chwili zerknął na mnie, śmiertelnie przerażony spojrzeniem blondynki.— Naprawdę muszę?

— Mów w tej chwili!— krzyknęłam na niego, siłą powstrzymując się przed rozszarpaniem go.

— Aurora wyszła na papierosa, a mnie popierdoliło na jej punkcie!— krzyknął spanikowany, gdy podeszłam wściekła do krzesła i usiadłam na nim, aby w razie czego mieć czym go rzucić.— Carew powiedział jak ma na imię i skąd jest, a ja skojarzyłem jej nazwisko z akt wspólników ojca, więc wpadłem na popierdolony pomysł, którego zajebiście żałuję i strasznie przepraszam!

— Jaki pomysł?— spytała Caroline, trzymając rękę na sercu.

— Gadaj...— pogroziłam mu, mocniej zaciskając dłoń na krawędzi stołu. Stołem będzie łatwiej w niego wycelować.

— Stwierdziłem, że mogę się do niej zbliżyć i wyciągnąć jakieś informację, które pomogłyby go pogrążyć, ale potem...— brunet mocno pomrugał, biorąc głęboki oddech i zaczął szybciej oddychać wgapiając się pusto w przestrzeń.— Gdy przyjechałem tu po raz pierwszy, wyjechałem z teczką, która... była wystarczającym potwierdzeniem, ale nie... Nie mogłem... Wybrałem Aurorę, kurwa mać! Zawsze wybrałbym jebaną Ari, ale byłem tak wściekły, tak strasznie chciałem się zemścić za to co zrobił, ale nie umiałem...

— Powiedz jej co zrobiłeś w moje osiemnaste urodziny.— zażądałam, mocno zaciskając szczękę i czując łzy pod powiekami.— Powiedz.

— Zabrałem jej gwiezdny zeszyt i napisałem jej tam prawdę, myślałem, że go przeczyta, ale tak nie było i...

— Powiedz co stało się potem.— brunet pokręcił głową, posyłając mi proszące spojrzenie, a po moim policzku spłynęła łza.— Nie?

— Co się stało potem?— spytała moja mama, przez co na nią spojrzałam.

Moje serce boleśnie się zacisnęło, bo chociaż się starałam od tego uciekać, ta kwestia bolała mnie najbardziej. Nie wiem dlaczego. Być może chodziło o to, że w tamtym okresie mojego życia nie było nic bardziej prywatnego i intymnego. Oddałam mu wszystko tej nocy, nie tylko swoje ciało. Oddałam mu kawałek serca, robiąc tam miejsce na tą chwilę. Pozwoliłam mu być tym pierwszym. Spojrzałam na Rivera, który nigdy nie wydawał mi się tak blady. Pokręcił głową na boki, wiedząc, że zrobił źle. Też się tego brzydził i strasznie żałował. Ale nie potrafiłam mu odpuścić. Nie tym razem.

— Potem straciłam z nim dziewictwo.— powiedziałam poważnie, zerkając na Caroline, której spojrzenie się zaszkliło. Mocniej przycisnęła dłoń do serca, zerkając na bruneta z niedowierzaniem i obrzydzeniem.— Chwilę wcześniej dał mi gwiezdny zeszyt. Nie powiedział mi, że powinnam go najpierw przeczytać. Nie powiedział prawdy. Po prostu to zrobiliśmy.

— Ari...

— Mów dalej.— powiedziałam poważnie, przecierając policzek i wbijając smutne spojrzenie w podłogę.

— Czekałem, aż powiesz coś na ten temat. Myślałem, że po prostu nie chciałaś się do tego odnosić! Potem zrozumiałem, że tak naprawdę nigdy go nie przeczytałaś. Nie rozumiałaś dlaczego tak bardzo się cieszyłem, gdy dostałem pismo z sądu, z informacją o zmianie kary na dożywocie, a ja nie mogłem nic powiedzieć, nie wiem nawet dlaczego... Pamiętam z tamtego okresu tylko tyle, że... Pamiętam tylko ciebie. Nie wiem co się działo, wiem, że się bałem, kłamałem, oszukiwałem, ale... Potem okazało się, że wszystko zjebałem bardziej niż myślałem...

Mocno zmarszczyłam brwi, wbijając wściekłe i zranione spojrzenie w kafelki. Mój oddech zblokował się, po czym odblokował, zaciskając mocniej moje płuca.

— Czułem, że Ari dowie się prawdy prędzej czy później, ale...— podniosłam spojrzenie na bruneta, który nagle wybuchł tak tragicznie rozżalonym i przerażonym śmiechem, że aż zabolało mnie serce. Rozchyliłam usta, patrząc na to jak na jego policzki wpływają gorzkie łzy, a śmiech miesza się z płaczem. Jego skóra wydawała mi się dziwnie popielata.— Nie wiedziałem co robić, nie mogłem... Wymyśliłem kolejne kłamstwo i pojechałem po pierścionek, bo stwierdziłem, że jak już wszystkiego się dowiesz... Myślałem, że to jakoś zrozumiesz i mi wybaczysz, ale tego nie da się wybaczyć! Nie da się o tym zapomnieć... ani od tego uciec, myślisz... że nie chciałem ci o tym powiedzieć?! Tak wiele razy... próbowałem, ale... nie mogłem... Nie mogłem się ruszyć, ani oddychać, bo... Bo...

Patrzyłam jak jego oddech nagle przyśpieszył, a spojrzenie zrobiło się mgliste. Brunet wbijał rozbiegane spojrzenie w każdy fragment pokoju, dusząc się własnymi słowami i próbując odzyskać wzrok. Płakał. Tak straszliwie płakał...

— Potem... Potem go zobaczyłem... W mieszkaniu... A ty...— cały się trząsł, robiąc się siny, a jego usta szeroko się otworzyły, nie mogąc złapać powietrza. Szybko do niego podeszłam, w przerażeniu widząc jak próbuje dłońmi dosięgnąć swojej szyi. Mimo to, próbował mówić dalej, z sekundy na sekundę robiąc się niemalże niebieski.— Przyłożył... pistolet... do głowy... do twojej głowy...

— River!— brunet zachwiał się, próbując jakoś złapać równowagę, ale mu się nie udało.— Myślałem...

— Spokojnie, nic się nie dzieje!— pisnęłam, próbując podnieść go do siadu. Z całej siły go objęłam, przyciskając usta do chłodnego policzka. Nerwowo przeczesałam jego włosy, starając się zrobić wszystko, aby na mnie spojrzał.— Riri, oddychaj, słyszysz?! Hej!

Jego załzawione, rozbiegane spojrzenie odnalazło mnie, bo zawsze to robiło. Mocno przycisnęłam usta do jego czoła, czując jak jego drżące dłonie pociągają mnie za włosy, próbując jakkolwiek dotknąć. Cały się trząsł, nie mogąc złapać oddechu. Brunet zerknął na mnie błagalnie i nie wiedziałam, czy prosił o przebaczenie, czy o to, abym zabrała od niego ten cały ból.

— Nie... nie mogłem... nie mogę...

— River, zamknij się i mnie posłuchaj!— powiedziałam do niego głośno, mocno zaciskając palce na jego ramionach i starając się opanować drżenie własnego ciała.— To tylko głupi atak paniki, nic się nie dzieje, wszystko jest w porządku!

— Nie mogę... bez ciebie...

Mocno go przytuliłam, panikując, bo nic nie pomagało. Automatycznie z całej siły przycisnęłam jego głowę do swojej szyi, a jego płuca automatycznie napełniły się moim zapachem. Sama odetchnęłam, mocno zaciskając powieki i czując jak cała się trzęsę.

— Nie mogę bez ciebie żyć...— powiedział szybko oddychając, a jego głos był tak płaczliwy i przerażony, że nie mogłam go rozpoznać.— Nie mogę bez ciebie żyć, Ariś, myślałem, że...

— Wiem, cichutko...— szepnęłam, głaszcząc go po głowie, a spod moich powiek wypłynęło wiele łez.— Nic już nie mów i oddychaj, dobrze?

— Przepraszam, tak strasznie przepraszam...

***

— Poszedł się umyć.

Mój szept rozniósł się po sypialni Caroline. Kobieta siedziała na swoim łóżku, mieląc w palcach materiał swojej sukienki. Nieśmiało podeszłam bliżej i usiadłam na materacu obok niej, chowając twarz w dłoniach. Głośno westchnęłam, czując się jak ostatnie ścierwo.

— Dobrze mu to zrobi.

Caroline musiała opuścić kuchnię chwilę przed tym jak brunet odzyskał oddech. Jak stwierdziła wcześniej, nie chciała nas stresować i widziała, że dobrze sobie radzę. Mocno ugryzłam się w wewnętrzną stronę policzka, ponawiając tą czynność kilka razy. Smak krwi i ból jaki czułam nie sprawił, że było mi lepiej.

— Nie będę pytać, dlaczego nic mi nie powiedziałaś o tym wszystkim...— westchnęła nagle, a ja wyprostowałam się, pociągając nosem.— Nigdy tego nie zrozumiem, ale nie jestem zła. Naprawdę, Aurusia...

Moje kąciki mocno wygięły się w dół, a oczy zamknęły, gdy kobieta mnie mocno do siebie przytuliła. Położyłam dłonie na jej własnych, nic nie mogąc poradzić na to, że gubiłam łzy.

— To było straszne...— szepnęłam do kobiety płaczliwie, na co ta mocniej mnie objęła i pocałowała w skroń.— Przez chwilę myślałam... Nigdy coś takiego mu się nie przytrafiło, miał koszmary, ale pierwszy raz... Co to do cholery było?

Po raz pierwszy nie wiedziałam jak mu pomóc. To nie był zwykły koszmar, ani stres. Wiele razy go pocieszałam, ale... To było coś innego. A fakt, że to wszystko wydarzyło się przeze mnie, sprawiał, że chciało mi się jeszcze bardziej płakać.

— Być może nie widzisz go w ten sposób...— pociągnęłam nosem, czując do siebie ogromne obrzydzenie. Caroline pogłaskała mnie po ramionach, a ten gest mnie pocieszył.— Jest od ciebie starszy i bywa strasznie gburowaty. Ale ja od zawsze widziałam w nim małego, wystraszonego chłopca, który nie potrafi pozwolić sobie na niektóre emocje. Widziałam w nim Riri'ego...

Uśmiechnęłam się smutno, biorąc drżący oddech i pokiwałam do mamy głową, przyznając jej rację.

— I wszystkie słowa jakie dzisiaj padły, tylko to potwierdziły. Pamiętam jego ojca, potwornie traktował Celine... Był potworem. Razem z twoim tatą byliśmy zapraszani na różne bankiety do LakeValley's Residence i rzeczy jakie się tam działy...— blondynka ciężko westchnęła, a ja mocno zacisnęłam usta.— Nigdy nie uda ci się naprawić Rivera, nie ważne jak będziesz próbować... Bo przy tobie nie jest zepsuty.

— Zachowałam się tak okropnie...— westchnęłam z żalem, mocno zaciskając powieki.— Byłam na niego tak wściekła... Ostatnie dni były nieprawdopodobne, mamo... W życiu nie byłam tak szczęśliwa. A potem wyszło kolejne kłamstwo z przeszłości... Drobne, w tej chwili nie znaczące, ale mimo to poczułam się jakbym znowu weszła do tego cholernego mieszkania, widząc jego ojca...

— Przeszłość nikogo już nigdy nie opuści, Aurora. Dlatego tak wiele ludzi nie potrafi patrzeć w przyszłość. Uganiają się za chłodnym cieniem, zamiast zaryzykować i spojrzeć w słońce. Nie popełniajcie tego samego błędu...

Kobieta zdjęła ze swojego ciała moją lewą dłoń, dokładnie oglądając połyskujące kryształki. W ciągu tych trzech dni wielokrotnie zastanawiałam się dlaczego River kupił nowy pierścionek, chociaż ani razu go o to nie zapytałam. Myślałam, że chodziło o to, aby po prostu przestrzegać tradycji. Był pod tym względem nie ugięty. Dziś zrozumiałam. Nie chciał dawać mi czegoś, co przypominało mu o tym wszystkim. Zawsze patrzyłam na tamtą noc ze swojej perspektywy. Nigdy nie zastanawiałam się tak naprawdę, jak dla niego musiał być to traumatyczny czas. Ten cały strach i kłamstwa, tworzące tylko kolejne. Do tego tak tragiczny finał... Nie wiem jakbym zachowała się widząc go z pistoletem przyciśniętym do głowy. Nie wiem co bym zrobiła, mając świadomość, że wystarczyłoby jedno słowo, jeden zły ruch i naprawdę bym go na zawsze straciła. Wiedziałam, jakbym się zachowywała po fakcie, bo całe dwa lata lunatykowałam, myśląc tylko o nim. Ale nie potrafiłam wyobrazić się sobie w tej jednej konkretnej chwili. W mieszkaniu. Nie potrafiłam.

— Słońce i księżyc...— zaśmiała się pod nosem kobieta, przejeżdżając ostrożnie palcem po biżuterii, po czym pogłaskała mnie czule po głowie.

Spojrzałam na swój serdeczny palec, widząc dwie połowy, połączone w całość. Samo słońce byłoby za ciepłe, a sam księżyc pogrążyłby się w chłodzie. Dokładnie tak samo jak my. Bez Rivera nie nauczyłabym się czym jest piękny ból. A on beze mnie nie wiedziałby nic o złudnym szczęściu. Byliśmy słońcem i księżycem. Od samego początku.

— Gratuluję, Ari.— uśmiechnęłam się pod nosem, słysząc nutkę rozbawienia w jej głosie, gdy nazwała mnie zdrobnieniem jakie nadał mi brunet.— Będziecie razem niewyobrażalnie szczęśliwi... Musicie tylko wyjść z cienia. Na słońce.

***

Po cichu zamknęłam za sobą drzwi, wchodząc do swojego pokoju i westchnęłam zmartwiona, widząc ciało bruneta leżące płasko na moim łóżku. Po tym jak złamał mi to stare, postanowiłam namówić Caroline na większe. Przez dwa lata to sobie wypominałam...

Sięgnęłam dłońmi do swojej spódnicy i zdjęłam ją z siebie, to samo robiąc z golfem. Złożyłam swoje ubrania w kostkę i podeszłam nieśpiesznie do krzesła, zostawiając je na nim. Zwróciłam się w stronę bruneta, który wbijał puste spojrzenie w sufit, nawet na mnie nie zerkając, chociaż właśnie stałam na środku pokoju w samej bieliźnie. Zawsze mnie podglądał, nie wstydząc się. Nie ważne czy byliśmy pokłóceni, pogodzeni, w złych czy też dobrych humorach... Zrobiłam kilka kroków, przechodząc przez swój nie za duży pokój i położyłam się na boku, kładąc delikatnie lewą dłoń na szczęce bruneta. River czując mój dotyk, spojrzał na mnie z wyjątkowo pochmurną miną, a ja wykorzystałam okazję, obejmując jego kark dłońmi i przycisnęłam jego twarz do swojej szyi oraz dekoltu. Przerzuciłam przez jego ciało swoją nogę, aby było mi wygodnie i przeczesałam jego mokre po prysznicu włosy, składając czuły pocałunek na czubku jego głowy. Zacisnęłam powieki, ponawiając tą czynność jeszcze kilka razy.

— Przepraszam, Riri...

— Przepraszam, Ari...

Westchnęłam smutno, chociaż moje usta ułożyły się w malutkim uśmiechu na dźwięk jego zachrypniętego głosiku. Pocałowałam bruneta w policzek, po czym delikatnie go od siebie odsunęłam, unosząc mu przed twarz swoją lewą dłoń i wskazałam mu palcem drugiej ręki na pierścionek jaki mi podarował.

— Jesteśmy jak słońce i księżyc...— powiedziałam cichutko, zrównując się z nim tak, aby dokładnie widzieć jego twarz.— Teraz już rozumiem. Nie możemy istnieć osobno. Zawsze będziemy wspólnie świecić, ale czasem jedno z nas schowa się za chmurami. W cieniu. Obiecuję, że gdy cię zasłonią, zawsze będę świecić za nas obydwoje. Do czasu aż nie przeminą.

— Jak słońce i księżyc...

Uśmiechnęłam się do bruneta, kładąc obie dłonie na jego obojczykach. Odpowiedział mi delikatnym, smutnym uśmiechem. Przymknęłam powieki i delikatnie go pocałowałam w usta, odsuwając się i przekładając dłoń na jego policzek. Patrzyłam w bezkres czarnych, zmęczonych tęczówek, widząc w nich wszechświat wypełniony miliardem gwiazd.

— Jak słońce i księżyc.— obiecałam, przymykając powieki i opierając swoje czoło o jego własne.

Księżyc potrzebował słońca, aby świecić. Ale słońce nie zawsze o tym pamiętało.

***

Pokręciłam zdecydowanie głową do Caroline siedzącej naprzeciwko mnie.

— Powiedziałem mu wtedy tak: jeśli ja jestem psem, to kim jesteś ty? Całkowicie go zatkało.— powiedział rozemocjonowany Patrick, wkładając do ust grzankę i przerzucił gazetę na tabelę sportową, zawzięcie czytając wyniki ostatniego meczu.— Myślałem przez chwilę, że powie kotem, w końcu nie bez powodu istnieje powiedzenie, że ktoś mieszka z kimś jak pies z kotem...

— Żyje, kochanie...— poprawiła go blondynka, po czym szerzej otworzyła oczy, posyłając mi spojrzenie typu „nawet nie waż się dyskutować".

Mocno zacisnęłam szczękę i ponownie pokręciłam do niej głową, całkowicie ignorując jej zdanie.

— Żyje, nie żyje co za różnica, koty i tak mają ich dziewięć...— mruknął starszy mężczyzna, unosząc do ust kubek z kawą, a jego wąs drgnął w górę, gdy przeczytał wynik, który nie spełnił jego oczekiwań.— Ale nie. On wyjechał z żółwiem. Z żółwiem! Powiedziałem mu, że to w porządku, w tych czasach ludzie utożsamiają się z wieloma dziwnymi rzeczami. Ostatnio zostałem wezwany do strajku ludzi utożsamiających się jako truskawki. Powiem wam tak, nie mój biznes, ale miałem ochotę wyciągnąć pałkę teleskopową i zrobić z nich dżem... Że też nie ma lepszych zgłoszeń, centrala chyba robi sobie z nas żarty...

Caroline ponownie użyła na mnie spojrzenia śmierci, jednocześnie przechylając głowę w bok, co oznaczało, że naprawdę ryzykowałam właśnie swoim bezpieczeństwem.

— Ale do rzeczy...— westchnął, krzywiąc się z niesmakiem i przerzucił stronę gazety tym razem na tabelę polityczną. Na jego usta wpłynął większy grymas, pociągnął kolejny łyk kawy.— Spytałem go dlaczego akurat żółw? Skąd mu to przyszło do głowy? Odpowiedział, że mogę szczekać i gryźć ile tylko zapragnę, ale on i tak schowa się pod skorupą, bo jest nietykalny, uwierzysz w to River?!

Wszyscy spojrzeliśmy na bruneta wbijającego puste spojrzenie w blat stołu. Nawet Patrick uniósł wzrok znad gazety i zmarszczył brwi. Brunet nic jak dotąd nie zjadł, chociaż zawsze rankiem był głodny i drażliwy.

— A temu co?— spytał nagle mężczyzna, zerkając na nas ze zdziwieniem.

Dłoń bruneta drgnęła delikatnie, gdy kręciłam na jej grzbiecie kółeczka kciukiem, trzymając je ukryte pod stołem.

— Aurora chciałaby...

— Mogłeś mu powiedzieć, że przypomina bardziej strusia. One chowają głowy w piasek.— zauważyłam szybko, posyłając sobie z mamą wściekłe spojrzenia.

— Powiedziałem mu coś lepszego!— roześmiał się dumny, poprawiając na krześle tak, aby wyglądać na większego. Jego niski, poważny głos brzmiał zabawnie przy tak niepoważnej piżamie.— Zerknąłem mu prosto w tą krzywą, umazaną gębę i rzekłem: Panie, zostałem wezwany do szczura spod sklepu, a nie jakiegoś żółwia! Gdybyście widzieli jego minę!

Mężczyzna roześmiał się i uderzył dłonią w stół, a River mocno zamknął powieki, po chwili je otwierając i patrząc w to samo miejsce, tym razem z zaciśniętą szczęką.

— Patrick, Aurusia chciałaby coś powiedzieć.

Zacisnęłam szczękę, widząc, że przegrałam. Od rana kłóciłam się z mamą o to, kto ma przekazać mężczyźnie wieści. Chciałam, aby zrobiła to Caroline, bo sama jeszcze dziwnie czułam się z rozgłaszaniem tej nowiny. Carol z kolei nalegała, abym to ja poinformowała jej chłopaka o swoich zaręczynach, na co wskazywały dobre maniery.

— Kilka dni temu zaręczyłam się z Riverem.

Mężczyzna spojrzał zdziwiony na Caroline, po czym uśmiechnął się szeroko, zerkając raz na mnie, raz na Rivera.

— To dlatego chłop taki zmarnowany siedzi!

Przewróciłam oczami, gdy moje kąciki ust uniosły się do góry, na widok małego uśmieszku Rivera, jaki wywołały słowa Patricka.

— Wybraliście już termin?— spytał zadowolony mężczyzna, odkładając na bok gazetę. Mocniej przełknęłam ślinę, bo nigdy tego nie robił.

— A kościół? No i kolorystykę? O suknie nawet nie zapytam...

— Na razie po prostu...— zerknęłam kątem oka na Rivera, wolną dłonią ściskając się za kark.— Nie śpieszymy się.

Wzięłam górną wargę pomiędzy zęby, patrząc raz na Patricka, który powrócił do gazety i na Caroline wbijającą w nas swoje natarczywe spojrzenie.

— Uważam, że uroczystość latem byłaby urocza. Ewentualnie późna wiosna.— blondynka dalej ciągnęła swój wywód, a ja mocniej zacisnęłam dłoń na dłoni Rivera, ciężej oddychając.— Wiecie już gdzie spędzicie miesiąc miodowy? No i jeszcze zaproszenia... Napewno już masz na nie jakiś pomysł, Ari.

— W zasadzie mam kilka pomysłów.— skłamałam szybko, czując irytację.— Dlatego musimy szybko wrócić do domu. Do Salem! Musimy wrócić dziś do Salem.

Mocniej przełknęłam ślinę, nie mając jebanego pojęcia czemu wizja zorganizowania uroczystości tak bardzo mnie przeraziła. Wzięłam głębszy oddech, a potem kolejny, bo ten pierwszy ani trochę mnie nie uspokoił. Byłam zła. Zestresowana. Trochę pogubiona.

Obudziłam się dzisiejszego ranka, widząc obok siebie bruneta wgapiającego się w sufit. Próbowałam zachowywać się normalnie, delikatnie starałam się nawiązać jakiś kontakt, ale jedyne co dostawałam w zamian to ciche pomruki czy też skinięcia głową. Ani razu na mnie dziś nie spojrzał.

Wiedziałam, że był smutny. Coś znowu go gryzło, zapewne wyrzuty sumienia. Podobnie z resztą jak i mnie, po wczorajszej... sytuacji. Nie powinnam była wywlekać całej tej sprawy ponownie i to jeszcze przed Caroline. I chciałabym powiedzieć, że River i ja byliśmy zaręczeni. Że wszystko było już dobrze i wracanie do zadręczania się przeszłością było głupie. Ale byłabym hipokrytką. Bo wczoraj sama go do tego zmusiłam.

— Właściwie będziemy się zbierać po śniadaniu... W LakeValley's czeka na nas kilka spraw.

***

— Miller zaprasza nas do siebie.

Zerknęłam przez ramię na zaspanego chłopaka, który przeszedł za moimi plecami, kierując się w stronę kuchenki. Zagryzłam wewnętrzną stronę policzka i ponownie zerknęłam na książkę, tak naprawdę jej nie czytając. Starałam się. Ale nic do mnie nie docierało, przez co od trzydziestu minut udało mi się rozpracować dwa zdania, które cały czas uciekały mi z głowy.

— Zamierzasz iść?

— Jeśli ty idziesz.

Podrapałam się nerwowo po skroni, gdy kątem oka widziałam jak stawia przed sobą talerz z naleśnikami. Wyprostowałam się nagle, otwierając usta i zerknęłam na niego, ale po chwili szybko zrezygnowałam z tego pomysłu i ponownie wbiłam wzrok w książkę, zamykając usta.

— Po śniadaniu jadę do Haverhil. Wrócę wieczorem.

Mocno zatrzasnęłam książkę i wstałam na równe nogi, wychodząc z kuchni do salonu. Wściekła opadłam na kanapę, krzyżując ręce na piersi. Wbiłam złe spojrzenie w ścianę i jebane satynowe zasłony.

— Wściekasz się o to, że jadę do klienta, czy o to, że przekazuje ci zaproszenie?— nie spojrzałam na złego bruneta, wchodzącego do pomieszczenia za mną.

— Wściekam się o to, że się tak zachowujesz.— odpowiedziałam, mocniej zaciskając szczękę.

— Chuj ci do tego jak się zachowuję, Aurora!— krzyknął, rozkładając dłonie.— Być może mam ku temu jebany powód, nie wpadłaś na to?!

— Jeśli mamy być małżeństwem, to raczej to również moja sprawa!— wrzasnęłam, posyłając mu wściekłe spojrzenie, na co ten wbił dłonie we włosy, zerkając w sufit jakby za wszelką cenę starał się mnie nie rozszarpać.— I nawet jeśli masz ku temu jakiś powód, to nie uprawnia cię do mruczenia pod nosem i bycia takim... Takim!

— Przyznaj się, że chodzi ci o te jebane dywany! Całkowicie ci przez nie odjebało!

— Nie miałeś prawa ich odsyłać, prawie zmieściły się w szafie i nie byłoby problemu!— krzyknęłam, a moja szyja mocno się napięła.

— Tak, i przy okazji w trzech cholernych pomieszczeniach, czy ty się słyszysz kobieto?! Brzmisz jak wariatka!— zmarszczyłam wściekle brwi, patrząc jak chłopak dostaje wylewu na środku naszego salonu.

— Może dlatego, że nią jestem!— jak mógł tak mówić?! Przecież to było oczywiste!

— Ja pierdole, kurwa! Dobra!— uśmiechnęłam się delikatnie, widząc jak sam brunet znajduje się na granicy szaleństwa.— Każę im je podesłać ponownie! Boże...

Uśmiechnęłam się radośnie, posyłając mu pełne zadowolenia spojrzenie. Pomachałam radośnie nogami, na co ten tylko mocniej zacisnął szczękę i wbił spojrzenie w sufit, jakby za wszelką cenę starał się mnie nie zamordować. Patrzyłam jak opada zmęczony na kanapę tuż obok mnie, ciężko wzdychając.

— Swoją drogą, pamiętasz te śliczne karnisze, myślę...

Brunet przerwał mi zaciskając dłonie na mojej szyi, a ja zaśmiałam się, gdy wcisnął w moje usta pocałunek, przez co opadłam na plecy. River podążył za mną, a ja od razu chętnie zakradałam się dłońmi za materiał jego siwych dresów.

— Nie zdążę, jestem już spóźniony...— wysapał, całując miejsce za moich uchem i bezczelnie wszedł dłonią pod materiał mojej koszulki, zaciskając ją na moich piersiach.

— Racja, były straszne korki...— westchnęłam, obejmując go dłonią i oplatając nogami jego biodra.

— I musiałem zatankować auto...

Oboje na siebie spojrzeliśmy, na moment całkowicie zatrzymując. Głośno się do siebie zaśmialiśmy, jakimś cudem znajdując w jego słowach cholerny podtekst. Roześmiana wróciłam do całowania go, a gdy moja dłoń znalazła się pod materiałem jego bokserek, River pewnie ją wyciągnął, składając na moich ustach ostatni, mocniejszy pocałunek.

— Nie wierzę, że ja to mówię...— westchnął, sunąc czubkiem nosa po mojej szyi.— Ale musimy z tym poczekać do mojego powrotu.

— Nie, nie, nic się nie stanie jak spóźnisz się te kilka minutek...— złapałam go mocno za szczękę, bezczelnie drugą dłonią wracając na jej miejsce i czując przez materiał, że moja propozycja zaczyna skutkować.

— Ariś, to nigdy nie jest kilka minutek...

— Chcesz się założyć?— spytałam uwodzicielsko, mocniej zaciskając na nim dłoń, na co brunet głęboko westchnął, mocno marszcząc brwi i domykając dłoń na mojej piersi.

— Kurwa mać, jesteś bezczelna...

Zaśmiałam się cicho, ale mój uśmiech zniknął, gdy brunet wyprostował się, ciężko wzdychając i usiadł na kanapie, przeczesując potargane włosy. Spojrzał na mnie i uśmiechnął się pięknie, widząc jak bardzo rozczarowana i zła byłam.

— Serio? Znowu będziesz się wściekać?

— Może wcale nie przestałam?— zauważyłam, tak naprawdę czerpiąc mnóstwo radości z tych naszych małych kłótni. Mogliśmy się dzięki nim wyżyć i oczyścić.

Uważnie patrzyłam jak River przeciera grzbietem dłoni czubek nosa, a potem pochyla się w moją stronę, zaczynając całować po szyi. Mocniej zacisnęłam uda i przymknęłam powieki, mając nadzieję, że jednak zmienił zdanie.

— Obiecuję, że gdy wrócę do domu pozwolę ci się uwieść na każdy możliwy sposób.

***

— Do wyrzucenia.— westchnęłam poddańczo, zerkając na szatyna.— Nie, poważnie. Masz na plecach kilkaset małych Riverów. Mogę ci pomóc ją zutylizować, jeśli...

— Nie będzie takiej potrzeby.— zauważyłam szybko, zdejmując z siebie sukienkę, którą miałam na sobie kilka dni temu. Skrzywiłam się, patrząc na brzydką plamę i wrzuciłam ubranie do kosza na pranie.

Opadłam zmęczona na materac naszego łóżka i spojrzałam na Charlie'go, który uważnie mi się przyglądał, marszcząc brwi.

— Co?— spytałam go, czując się skrępowana tym jak jego spojrzenie skakało po moim ciele odzianym w czarny komplet bielizny.

— Zajebiście wyglądasz.— powiedział poważnie, wydając się lekko zdziwiony.— Zdrowiej. I seksowniej. Znowu masz biodra i tyłek. Zaczęłaś jeść?

— Trochę tak. Ale dalej z jakiegoś powodu z tym walczę.— zwierzyłam mu się, uśmiechając zawstydzona. Założyłam na siebie bluzę Rivera, aby trochę się zakryć.

— Czasem to też do mnie wraca, ale jest okej. Chyba tak to już jest.

Uśmiechnęłam się do szatyna wspierająco, widząc jak z niezainteresowaniem odpisuje komuś na wiadomość. Po chwili odłożył od siebie urządzenie i westchnął ciężko.

— Howard cały czas do mnie wypisuje od czasu jak obciągnąłem mu w klubie. Zaprasza mnie na kolację.

— Umówisz się z nim?— spytałam, chociaż tak naprawdę znałam odpowiedź.

— Pozostaję wierny Rochesterowi, nie ważne jak bardzo mnie zranił waszymi zaręczynami Jestem pewny, że robi to tylko i wyłącznie po to aby, wywołać we mnie zazdrość. Ma taki styl podrywu.— uniosłam w górę jedną brew, posyłając mu pełne kpiny spojrzenie, gdy westchnął rozpaczliwie, przykładając dłoń do czoła.— A właśnie, widziałaś te sukienki jakie ci podesłałem?

W noc naszych zaręczyn jak się dziś dowiedziałam, wydarzyło się kilka rzeczy. Jak się okazało, Charlie naprawdę potrzebował karetki, bo przez informację o moich i Rivera zaręczynach był blisko zapaści. William i dziewczyny poszły do baru i skończyli imprezę w areszcie przez Carewa, który wykrzykiwał nowinę w środku nocy, biegając po mieście pół nago. Lily i Jack wrócili do domu, gdy brunetka zaczęła snuć plan wspólnego wybrania się na szukanie idealnych zaproszeń, a Miller dalej prowadził swoje śledztwo, odkrywając, że w sprawę naszego zniknięcia był zamieszany Stephen Howking. Co rzecz jasna było nieprawdą.

— Były bardzo ładne.

— Ładne...— szatyn prychnął pod nosem, wstając i ponownie nurkując w mojej szafie, aby znaleźć coś odpowiedniego na dzisiejszy wieczór.— One nie mają być ładne, musisz spojrzeć na tysiąc różnych sukienek, aż w końcu się zakochasz w tej jednej. Musisz poczuć, że ta jedna została stworzona specjalnie dla ciebie.

— Jak na chłopaka wiesz za dużo o sukniach ślubnych.

— Jestem gejem, Ari. To ty...

W jednej chwili ramiona bruneta się spięły, a jego oddech zatrzymał. Szatyn spojrzał na mnie przez ramię, a ja dostrzegłam w jego szarych oczach czyste przerażenie.

— Przepraszam, przepraszam, nie chciałem!— powiedział nagle, a ja mocno przełknęłam ślinę, widząc panikę w jego oczach.— Wymsknęło mi się, naprawdę nie...

— Nie szkodzi.— zapewniłam go od razu, posyłając spokojny uśmiech, chociaż tak naprawdę w środku czułam jak wnętrzności się ze sobą plączą i rwą przez wyrzuty sumienia.— Możesz mnie tak nazywać, czuję się dużo lepiej...

Patrzyłam jak jego oddech powoli zwalnia, a sam chłopak ledwo przełyka ślinę, przez zaciśnięte ze stresu gardło. Mocno napięłam usta, aby ich kącik nie podniosł się do góry, ale ten i tak to zrobił.

— Przepraszam cię, Rora, naprawdę strasznie przepraszam...

Wiedziałam, że nie mówił jedynie o tej chwili. Chodziło mu o tą, w której nazwał mnie tak przypadkiem w czasie, kiedy nie mogłam być tak nazywana. Kiedy wszystko było chłodne i mętne. Przerażające. Charlie się wystraszył. Bo ostatnim razem kiedy nazwał mnie zdrobnieniem Rivera, podcięłam sobie żyły. Nie wiem kto mnie znalazł, nie wiele z tego rozumiałam. Pamiętam tylko widok rzeki krwi wypływającej z moich nadgarstków i łzy, które wpadając w nią, na moment ją rozcieńczały. Czasami dalej to widziałam we snach. Jak wchodzę do łazienki, widząc samą siebie. Na podłodze. W kałuży czerwonego płynu. Wydmuchałam ciężko powietrze z płuc, starając się za wszelką cenę uśmiechnąć i przestać myśleć o tym jak za każdym razem byłam spraliżowana. Jak wielokrotnie prosiłam Cliffton czy Laurę o wejście do pomieszczenia jako pierwsze, aby sprawdzić czy nie leżę pod prysznicem. To wszystko było traumą. Takie zdarzenie cię zmienia. Ale w tym przypadku, nie skrzywdziłam jedynie samej siebie. A cudownego, przebojowego szatyna, który również został z traumą.

— To ja przepraszam, Charlie...— westchnęłam, mocno marszcząc brwi i nie wiedząc nawet jak mam go za to wszystko przeprosić. Narobiłam w ich życiach tak wiele zła...— To nie była twoja wina, nie zrobiłeś nic złego, nie byłam sobą i... Nie wracajmy już do tego, dobrze?

Chłopak pokiwał głową, biorąc duży, dyskretny wdech, a ja starałam się udawać, że nie słyszałam jak jego płuca drżały, walcząc o powietrze. Czułam się koszmarnie. Czułam się z tym wszystkim koszmarnie, bo chociaż tak bardzo nie chciałam, ponownie wpadłam w otchłań przeszłości, myląc ją z teraźniejszością.

— Dobrze...— mruknął, wracając do szukania ubrania w szafie.— ...Rora.

Zacisnęłam usta i przycisnęłam kolana do klatki piersiowej, boleśnie rysując paznokciem gołą skórę łydki. Wbiłam spojrzenie w materiał pościeli, nie wiedząc. Westchnęłam, panikując. Mocniej wbiłam paznokieć w skórę.

— Jestem wściekła.— szepnęłam, nie zmieniając pozycji, nawet rytmu oddechu.

— Wiem, Rori.

Nie byłam pewna czy wiedział. Jak mógł to rozumieć? Jak ktokolwiek poza mną mógł to pojąć i zobaczyć w dokładnie taki sam sposób w jaki widziałam to ja? Myślę, że to było właśnie najgorsze. Bo jakkolwiek próbuje się z tego wszystkiego wyjść, ponownie zacząć żyć, sidła przeszłości zaciskają ci się na gardle, zabraniając. Chciałam o tym wszystkim zapomnieć. Chciałam, aby inni zapomnieli. Bo prawda była taka, że już na zawsze pozostanę wariatką. Nie ważne czy wyjdę za Rivera, nie ważne jak bardzo będziemy razem szczęśliwi. I ja, i on, a i każda inna osoba, która została w to wciągnięta już zawsze będzie skazana na wspomnienia, które nie pozwolą nikomu z nas się wydostać z gęstej, chłodnej mgły, która już zawsze będzie krążyć w naszych umysłach. Byliśmy przeklęci.

Moja mama miała rację. Nie można pozwolić przeszłości na to, aby cię złapała. Ale co może zrobić zmęczona dusza wiedząc, że tak naprawdę nie posiada niczego innego poza jej cieniem?

Pod dom Millera podjechaliśmy z lekkim opóźnieniem. Wellbur wybrał mi jakąś białą sukienkę i zajął się makijażem. Nie spojrzałam w lustro, nie chciałam się jeszcze bardziej dołować. Wystarczył mi fakt, że nawet po zobaczeniu auta Rivera nie poczułam się lepiej. Westchnęłam ciężko i wyszłam z auta Charliego, widząc również mniej radosnego niż zwykle szatyna. Razem pokierowaliśmy się kamienną drogą w stronę grubych drzwi.

— Wychodzisz za Rivera...— westchnął protekcjonalnie wzruszony chłopak, po czym zapukał elegancko w drzwi.— Kto by pomyślał... No tak, ja.

Uśmiechnęłam się do niego delikatnie, dziękując za jakąkolwiek próbę rozładowania atmosfery. Większość drogi z LakeValley's na przedmieścia Salem minęła nam w całkowitej ciszy. Charlie nawet nie zmusił mnie do słuchania jakiegoś mocnego techno.

— Aurora!— uśmiechnęłam się na widok Millera w swoim żywiole. Blondyn zawisł na klamce, gwałtownie otwierając nam drzwi i wylatując mocno do przodu.— Witaj na przyjęciu zaręczynowym moich przyjaciół, ale nie rozgość się za bardzo na górze. Jest tam bezwzględny zakaz wstępu ze względu na trwające śledztwo.

— Cześć Jack.— zaśmiałam się, pomagając mu złapać pion, bo chłopak zginął się w pół, przytrzymując biednej klamki.— Przecież już się odnaleźliśmy, nie musisz robić żadnego dochodzenia...

— Nie mogę zdradzać poufnych informacji, ale masz piwo i nie pierdol!

Wysoko uniosłam brwi, gdy blondyn wcisnął mi w dłoń wilgotną, do połowy pełną butelkę alkoholu i rzucił się na Charliego, mocno go przytulając.

— Aurora, zabierz go!— pisnął, mocno się krzywiąc i próbując odsunąć od siebie blondyna.— Nie no, zaślinił mi koszulę od Armaniego!

— Mamy do pogadania Wellbur, o ile tak się naprawdę nazywasz...— szepnął, wieszając się na szyi przyjaciela i podejrzliwie zmrużył oczy.— Co robiłeś trzydziestego grudnia dwatysiące dwudziestego pierwszego?

Mocniej przełknęłam ślinę, słysząc tą datę. Być może był to przypadek i kolejny wymysł pijanego Millera, ale mimo to zrobiło mi się niedobrze na samo wspomnienie.

— Miller, idź się upij!— krzyknął na blondyna szatyn, mocno go od siebie odpychając.

— Rozumiem, sprawa zaczyna się komplikować...

— Charlie...— szepnęłam do chłopaka, znacząco kiwając głową na butelkę w swojej dłoni.— Niech pójdzie odpocząć, już mu wystarczy...

— O ile nie leży nagi na chodniku, owinięty flagą Izraela i gazetą sąsiada w dłoni to jest wystarczająco trzeźwy.

— To prawda, River tak mówi.— potwierdził dumy z siebie Jack.

— A nie przyszło wam do głowy idioci, że River nie jest odpowiednią osobą do udzielania tego typu rad?— boże drogi, byłam na to albo za trzeźwa, albo niewystarczająco psychiczna!

Dwójka chłopaków spojrzała na siebie, na mnie, a następnie wybuchnęła głośnym śmiechem, niemalże zginając się w pół.

— Uwielbiam jej humor, mówiłem wam, że czasami potrafi być zabawna!— pisnął duszący się ze śmiechu Charlie do przyjaciela.

— Och, dajcie spokój...

Wcisnęłam w dłoń szatyna butelkę z piwem i weszłam do środka, zostawiając parę czubków na zewnątrz. Co w tym wszystkim ich tak rozbawiło? I dlaczego Miller dalej prowadził to całe idiotyczne śledztwo? Westchnęłam ciężko pod nosem, co bardziej przypominało warknięcie pełne irytacji. Zatrzasnęłam za sobą drzwi i pokierowałam się przez salon w kierunku kuchni.

— Ari!

Mocno zacisnęłam powieki, gdy znajome dłonie zamknęły się trochę za mocno na moich policzkach, a następnie skrzywiłam się czując usta w okolicy kącika tych należących do mnie. Zapach wanilii i mocnego alkoholu zawirował w mojej głowie, delikatnie mnie dusząc swoją intensywnością.

— Tak strasznie...

Wzięłam głęboki wdech, mocno się wzdrygając, gdy przed twarzą przeleciała mi w zawrotnym tempie duża pięść, uderzając Carewa prosto w szczękę. Wstrzymałam oddech, widząc jak jego ciało pada bezwładnie na podłogę w korytarzu, a następnie zerknęłam zszokowana na bruneta stojącego nad ciałem kolegi z obojętną miną. Patrzyłam jak brązowe, niewzruszone całą tą sytuacją oczy odnajdują moje.

— Taki odruch, co poradzić?

Szeroko otworzyłam usta, posyłając Riverowi niedowierzające spojrzenie, a następnie kucnęłam przy nieprzytomnym Williamie, odklejając jego twarz od podłogi.

— Will, bardzo cię boli?— spytałam, widząc rozbitą wargę i pierwsze kropelki krwi rozcięcia.

River przewrócił oczami, a ja zmarszczyłam brwi, słysząc jakiś niezrozumiały bełkot. Nachyliłam się bliżej bruneta, widząc jak uśmiecha się radośnie pod nosem.

— River Rochester się żeni...— przyłożyłam dłoń do ust, próbując ukryć uśmiech, który w takiej sytuacji był bardzo nieodpowiedni.

Spojrzałam w górę na Rivera, który przyglądał się koledze ze zdegustowaniem, a po chwili nasze spojrzenia znów się spotkały. Podniosłam się do pionu, nerwowo drapiąc się w okolicach nadgarstka i podeszłam bliżej. Zagryzłam dolną wargę, jeszcze raz wzdychając i niemalże tracąc czucie w nogach, gdy jedno z ramion bruneta owinęło się wokół mojej tali.

— Powinnam cię okrzyczeć...— szepnęłam bez przekonania, gdy jego usta musnęły linię mojej szczęki.

Brunet nie zareagował, nic nie odpowiedział. Zamiast tego pewnie przetarł swoim kciukiem miejsce, w którym pocałował mnie Carew, a następnie wbił się swoimi ustami w moje, tak mocno, że aż przeszły mnie ciarki. Mocno zacisnęłam powieki, niemalże dławiąc się oddechem i wbijając paznokcie w skórę jego karku, aby jakkolwiek postarać się nie odsunąć za mocno.

Odsunęłam się zdyszana od bruneta i spojrzałam na niego spod rzęs, nie wiedząc za bardzo co się wydarzyło i co zrobić, aby stało się ponownie.

— Ślicznie wyglądasz.

Uśmiechnęłam się zziajana i posłusznie wtuliłam się w jego bok, gdy zaprosił mnie ramieniem w stronę kuchni. Obejrzałam się, widząc śmiejącego się bruneta rozłożonego w najlepsze na podłodze.

— Chodź Carew, trzeba ci polać.— zawołał River, nawet nie zerkając na wpół przytomnego przyjaciela.

— RIVER ROCHESTER SIĘ... kurwa mać Miller, patrz pod nogi, nie widzisz, że zgubiłem stopy kretynie?! RIVER ROCHESTER SIĘ ŻENI!

— Musiałeś go bić?— spytałam, za wszelką cenę starając się nie stworzyć kłótni. Te o małe drobnostki były bezpieczne. Nierealne. Co innego rozmowa na poważny temat, te zawsze kończyły się w naszym przypadku łzami.— Nie chce się kłócić, po prostu... To nasz przyjaciel, River.

— Nie lubię jak ktoś dotyka moich rzeczy.

Złapałam bruneta za ramię, zatrzymując się, przez co wytworzył się między nami dystans. Spojrzałam w brązowe tęczówki, widząc w nich odbicie świateł tanich rzutników i kolorowych reflektorów, którymi Miller chwalił się zawsze pomiędzy drugim, a trzecim piwem. Wokół nas panował hałas i ruch. Przyszło dużo ludzi, którzy nie znali ani mnie, ani ja nie znałam ich. Ktoś krzyczał, ktoś tańczył, ktoś się śmiał, a ktoś filmował Carewa probującego znaleźć pion, na którym leżał pijany Miller. Wszyscy świetnie się bawili.

A ja spanikowałam. Bo stojąc tak przed nim i analizując słowa jakie wypowiedział, widząc sposób w jaki na mnie patrzył, zastanawiałam się gdzie byłam. Lub być może nawet kiedy byłam. Czy to był ten moment sprzed, czy po? A może byłam w samym centrum, a to tylko sen? Czy to przeszłość, czy przyszłość? Może byłam w teraźniejszości, a to tylko narkotyki?

— Nie chcę, abyś...— zacznie krzyczeć? Powie mi coś strasznego, zawsze mówił mi przykre rzeczy, czy mam przestać? Czy szukam problemu bez powodu?— Nie chciałabym żebyś kogokolwiek bił, ani był nie miły i nie chcę, żebyś myślał o mnie jak o swojej własności...

Kąciki jego ust uniosły się do góry delikatnie, ale oczy pozostały zimne. Zamyślone i niepewne. River ostrożnie przyłożył dłoń do mojego policzka i pogłaskał mnie po nim niezwykle delikatnie, gdy nieufnie się w niego wpatrywałam, za wszelką cenę starając się grać nie przerażoną i ukrywać szybszy oddech.

— Nie myślę o tobie jak o swojej własności, tylko żonie. Nie chciałem być dosłowny. Przepraszam.— powiedział spokojnie, uważnie skacząc spojrzeniem po mojej twarzy. Czegoś w niej szukał, a mnie przeszły ciarki słysząc to słowo w jego ustach. Używał go już wcześniej, ale nigdy tak pewnie i dumnie.— A Carew sam kazał mi go bić. Twierdzi, że napewno coś mnie wkurwi i znowu wszystko spierdolę, wyładowując się na tobie więc, aby uniknąć rozwodu pozwolił mi wyżywać się na nim. Trochę tego nadużywam, ale to tak dla frajdy...

— Po pierwsze to chore, skąd wzięliście tak idiotyczny pomysł?!— pisnęłam, czując się lepiej. River nie dość, że nie krzyczał i się nie obraził, to jeszcze mnie przeprosił. Zmienił się. Był lepszy. Dlaczego w to wątpiłam?— A po drugie jaki znowu rozwód? Nie można się przecież rozwieść nie będąc po ślubie.

— No tak...— mruknął, marszcząc brwi i wbijając spojrzenie w pustą przestrzeń. Po chwili szeroko się uśmiechnąl, a przypływ radości jaki wykwitł w jego oczach nakazał mi również się uśmiechnąć.— Idziemy pić?

Posłusznie złapałam bruneta za dużą dłoń i pozwoliłam zaprowadzić mu się do kuchni. Zastaliśmy w niej część naszej grupki znajomych. Madison dyskretnie nam się przyglądała spod kieliszka, a Laura szeroko się uśmiechnęła w naszą stronę, gdy przekroczyliśmy próg pomieszczenia. Widziałam też Lily biegającą z butelkami wódki w stronę salonu oraz Mike'a uważnie śledzącego spojrzeniem jakąś dziewczynę. Otworzyłam usta, zerkając w górę na bruneta i...

— No proszę... Jakim cudem udało ci się na chwilę wyjść spomiędzy nóg Aurory?

— Cześć, Aurelia.— uśmiechnęłam się delikatnie widząc jak dziewczyna przenosi spojrzenie z bruneta na mnie.

— Biel w tej okoliczności jest oklepana.— powiedziała oglądając mnie od góry do dołu.— Aczkolwiek jej sobą nie szpecisz.

— Ty też ładnie wyglądasz.— jej czerwone kozaki były dość śmiałe, ale czarne jeansy i koronkowy top starały się ukryć wulgarność jej stroju.

Uniosłam jedną brew w górę, gdy dziewczyna powoli, aczkolwiek pewnie do mnie podeszła i obejrzała mnie z każdej strony. Niepewnie przekręciłam głowę, aby ją widzieć i wstrzymałam oddech, gdy blondynka ostrożnie złapała mnie za kosmyk lekko zakręconych włosów i odgarnęła mi je za ramię. Wzdrygnęłam się, gdy musnęła dłonią moją szyję i nachyliła się do ucha.

— Pilnuj się go dzisiaj...

Wymieniłyśmy ze sobą spojrzenia. Moje było wyjątkowo wybite z rytmu, a jej mroczne i figlarne. Mocniej przełknęłam ślinę, gdy dziewczyna uśmiechnęła się do mnie dyskretnie.

— River, uważaj.— zwróciła się nagle dumna blondynka, a ja spojrzałam na bruneta, którego szczęka mocno się zaciskała.— Oby nikt nie ukradł ci jej spod ołtarza.

— Ciekawe co na to Sara?— River starał się wypowiedzieć to pytanie bez widocznej złości. Ale mu nie wyszło.

— Co dziś pijecie?

Spojrzałam na siebie z brunetem, słysząc tak niedelikatną zmianę tematu. Wzruszyłam ramionami do zirytowanego chłopaka i ruszyłam posłusznie za Aurelią, kierująca się w stronę stosu butelek stojących na kuchennym blacie.

— Ukradł spod ołtarza kurwa, chyba ją popierdoliło, jebana...

— River!— szepnęłam groźnie, zerkając na niego przez ramię, bo ten został w tyle.

— No idę, przecież idę!

Zagryzłam dolną wargę, wymieniając się przypadkowym spojrzeniem z Laurą i Madison opierającymi się o kuchenny blat razem z Lily. Wbiłam spojrzenie w podłogę i przyspieszyłam kroku, patrząc na dłonie Aurelii, które sprawnie obsługiwały różne butelki.

— A czy...— mocniej przełknęłam ślinę, czując jak kręci mi się w głowie, chociaż czułam się dobrze. Spojrzałam na Rivera, który posyłał mi pytające spojrzenie.— Wszystko dobrze? Z tymi klientami?

W zwykłej sytuacji zapytałabym go o to kiedy indziej. Po powrocie do domu lub przy jutrzejszym śniadaniu. Ale miałam nadzieję, że wywołanie sztucznej rozmowy sprawi wrażenie, że jestem zbyt zaangażowana w konwersację, aby ktokolwiek chciał się ze mną witać. Często korzystałam z tego sposobu, ale irytowało mnie to, jak wiele sztuczności i zaangażowania ode mnie wymagała ta sztuczka.

— Kto?— odwróciłam spojrzenie od pary zielonych i niebieskich tęczówek wbitych w moją osobę.

— Klienci. Ci z Haverhil.— przypomniałam mu, gdy oparł się o kuchenną wyspę i wbił we mnie nerwowe spojrzenie.

— Ach, tak...— mruknął, za wszelką cenę starając się patrzeć mi w oczy, a ja poczułam się dziwnie z wrażeniem, że naprawdę sprawiało mu to kłopot.— Dobrze. Wszystko dobrze. Nie chcę cię tym zanudzić, napijmy się...

River pewnie chwycił kubek z dłoni blondynki i od razu przystawił go do ust, wypijając kilka łyków. Zielone, niepewne tęczówki dziewczyny ponownie wbiły się w moje, wymieniając podejrzliwością.

Czasami czułam się dziwnie. Miałam wrażenie, że gubiłam się w chorych spiskach, podejrzeniach i zakrzywionym wyrazie rzeczywistości, które tworzone były w głównej mierze przez chorobę i moją histeryczną naturę bycia. I chociaż wiedziałam, że w większości sytuacji te nerwy, strach i ból brzucha tworzył się tylko przez te czynniki, nie mogłam uwierzyć, że nic mi nie groziło. Było to męczące. I przykre, bo przypominało mi o tym, jak bardzo nie byłam normalna.

Było mi duszno, było mi niedobrze i było mi przede wszystkim siebie żal. I było mi szkoda życia i radości z niego, jakie przez to traciłam. Było mi z tym wszystkim zajebiście źle.

— Cześć Aurora...

Noż kurwa mać...

— Cześć...— mruknęłam, wiedząc że przegrałam. River przestał opierać się o blat i wyprostował się, skinając głową do Laury i Madison.

— Chciałyśmy tylko... Posłuchaj...

— Zapytać co u ciebie słychać i wam pogratulować.— dokończyła szybko Laura posyłając ukradkowe, spięte spojrzenie Madison.— Ostatnio nie miałyśmy okazji... To bardzo... dobre wieści.

Woodcave nie brzmiała, jakby naprawdę uważała, że nasze zaręczyny były czymś dobrym. Mocniej przełknęłam ślinę, dziwnie rozglądając się dookoła. Westchnęłam nerwowo, ponownie wbijając w nie spojrzenie.

— Dzięki.— mój głos zadrżał, podobnie jak dłonie. Cała się trzęsłam, dlaczego nie mogłam przestać?

— Może potrzebujesz pomocy?— spytała, a ja mocno zacisnęłam usta, czując zimne kropelki potu na czole. Blondynka uśmiechnęła się nerwowo.

— Czuję się dobrze.

— Chodziło nam o ślub, wiesz...— sprecyzowała Madison, a moje tętno podskoczyło. Bałam się ich, dlaczego się ich bałam?— Dużo z tym roboty. Zaproszenia, kwiaty, sala... No i sukienka, oczywiście...

Czułam się jak ktoś przed zawałem. Zaśmiałam się, nerwowo drapiąc po skroni, ale szybko opuściłam dłoń w dół, gdy spojrzenie dziewczyn się na niej zatrzymało.

— Dobrze się czujesz, Rora?

— Pójdę się przewietrzyć.

Szybkim krokiem ruszyłam w kierunku schodów prowadzących na piętro, czując jak mój oddech przyśpiesza. Przeciskałam się pomiędzy spoconymi ciałami tańczących ludzi i hałasem. Mocno zaciskałam dłoń na poręczy, a następnie wpadłam na pierwsze drzwi po prawo, szybko je za sobą zatrzaskując. Przymknęłam powieki, ciężko oddychając, a następnie oparłam się o grubą płytę drewna plecami, powoli zjeżdżając po niej w dół. Oparłam czoło o kolana, a następnie mocno zacisnęłam powieki, ciągnąc się za włosy i uderzając pięściami w głowę.

Westchnęłam ciężko i nic nie mogłam poradzić na wybuch cichego płaczu jaki wydostał się gdzieś z głębi mojej klatki piersiowej. Płakałam, po raz pierwszy od długiego czasu płakałam tak bardzo i tak rozpaczliwie.

— Ari?!

Drzwi się lekko uchyliły, gdy poczuły nacisk mojego ciała, a ja spojrzałam zalanym przez łzy spojrzeniem na bruneta, który delikatnie się przez nie przeciska. Nasze oczy się spotkały, a brązowe tęczówki ze zmartwionych, zamieniły się na spanikowane. Jego ciało się wzdrygnęło ze strachu i mogłam przysiąc, że dostrzegłam jak jego krtań zacisnęła się, a oddech zablokował. Brunet od razu upadł na kolana tuż obok mnie, a ja głośniej zapłakałam, wyciągając w jego stronę dłonie, gdy jego ramiona zamknęły mnie w swoim uścisku.

— Spokojnie, jestem tutaj.— powiedział pewnie, chociaż jego oddech drżał, gdy nerwowo oglądał wewnętrzną część moich przedramion. Brunet znacznie się rozluźnił, nie doszukując się na nich niczego szczególnego poza kilkoma starymi bliznami. Moja głowa mocniej wtuliła się w materiał jego koszuli, a płuca wypełniły jego zapachem.— Co się stało, Ariś? Czemu płaczesz?

Nie wiedziałam jak odpowiedzieć na to pytanie, więc tylko pokręciłam głową, mocno zaciskając w pięściach czarną koszulę. Rozchyliłam usta, a ukojenie powoli zaczęło mnie pocieszać, gdy mój policzek wtulił się w jego klatkę piersiową, umożliwiając mi słuchanie bicia jego serca. Przymknęłam powieki, spod których wypłynęły łzy, gdy brunet pocałował mnie w czubek głowy, przeczesując włosy.

— Aurora, co się stało?— dopytał cichutko, ujmując moją twarz w dłonie i starł swoimi kciukami łzy wymieszane z maskarą.

— Nie wiem...— zachrypiałam, po czym pociągnęłam nosem, czując nową falę łez.— Nie wiem, źle się czuję... Czuję się tak bardzo źle...

— W porządku.— powiedział od razu, po czym uśmiechnął się sztucznie, chcąc mnie uspokoić.— Razem możemy tu posiedzieć i czuć się źle.

— Razem?

— Jak miałbym czuć się dobrze, skoro ty czujesz się źle?— spytał spokojnie, a ja złapałam go za nadgarstki, gdy pocałował mnie w czoło, a następnie oparł o nie swoje własne.— Jeśli czujemy się razem dobrze, musimy także czasem czuć się razem źle, prawda?

Spojrzałam w bezkres brązu wymieszanego z ogromem jego czarnych źrenic, które skakały po mojej twarzy, gdy duże, szorstkie dłonie ściągały mi z policzków i skroni poplątane kosmyki włosów. Pociągnęłam cicho nosem, przez co nasze spojrzenia się spotkały.

— Strasznie się boję...— szepnęłam drżąco, a brunet zmarszczył w wyrazie zmartwienia brwi.

— Czego się boisz, Ariś?

Mocno pomrugałam, wbijając spojrzenie w pustą przestrzeń przed sobą. Zagryzłam wewnętrzną stronę policzka, mocniej przełykając ślinę.

— Nie wiem dlaczego...— szepnęłam tak cicho, że ledwo byłam w stanie usłyszeć samą siebie. Ciemność przytulnie nas otulała, pogłębiając poczucie intymności tej rozmowy.— Gdy Caroline o tym mówiła też się bałam, ale... A teraz one... To przerażające...

— Co jest przerażające?— czułam się jakby brunet musiał zadać mi to pytanie po raz setny. Mimo to nie wyglądał na złego, chociażby podirytowanego, czy znudzonego. Ciekawiło go każde jedno moje słowo z jakim się nim miałam podzielić.

— Ślub i to całe planowanie... To straszne.

Brunet mocno napiął usta, wyglądając jakby właśnie z całej siły powstrzymywał się przed wybuchnięciem śmiechem. Mocno przełknęłam ślinę, nierówno oddychając, gdy River zerknął w dół, próbując ukryć szeroki uśmiech. Po chwili zerknął na mnie tak rozbawiony i radosny, że przez moment zastawiałam się, które z nas jest bardziej szalone.

— Ari, to nic złego. Dziwne gdybyś się nie stresowała, myślisz, że sam się nie martwię tym całym szajsem?— moje spojrzenie mocno się na nim skupiło, gdy chłopak uśmiechnął się, wzdychając. Wyglądał spokojniej niż jeszcze kilka chwil temu.— To duża rzecz. Mnóstwo myślenia i planowania. Ale nie jesteś z tym sama. Możemy się umówić, że na spokojnie sobie wszystko przemyślisz, a ja to załatwię. Wystarczy, że usiądziesz na kanapie w naszym salonie, weźmiesz mojego laptopa i wybierzesz sobie wszystko co ci się spodoba. Możesz wybrać nawet to co ci się nie spodoba, możesz zrobić co tylko chcesz.

Mój oddech zwolnił, a płuca nie walczyły już tak zachłannie o powietrze. Siedzieliśmy chwilę w ciszy, nie zdejmując z siebie spojrzenia. River mnie dotykał, głaskał i pocieszał samą swoją obecnością. Czekał na mnie. Tak, jak ja od zawsze i zawsze czekałam na niego.

— To szybko... Szkoła i...

— Myślałem, że chcesz ją rzucić?

— Tak, ale...— zagryzłam dolną wargę, zauważając, że w końcu mogę jakoś poluźnić uścisk dłoni, które do tej pory były zakleszczone na jego ubraniu.— Dalej się nad tym zastanawiam...

— To dobrze. Możesz wrócić do szkoły teraz, za pięć miesięcy, za pięć lat. To ci nie ucieknie.— zapewnił mnie, a ja westchnęłam, rozluźniając się, gdy jego dłonie ostrożnie ześlizgnęły się z moich policzków na szyję, a następnie ramiona.— To samo tyczy się ślubu. Możemy zrobić to teraz, za pięć miesięcy lub pięć lat. Nie musimy przecież od razu lecieć do ołtarza, jeśli nie czujesz się na to gotowa. Jesteś strasznie młodziutka, masz dopiero dwadzieścia lat. To nic złego, że czujesz się tym wszystkim przytłoczona. Przyrzekam, Ari.

Uśmiechnęłam się do niego delikatnie, na co brunet odpowiedział mi przepięknym uśmiechem. Jego dołeczki ślicznie się uwydatniły, a zmarszczki jakie się wytworzyły w okolicach jego oczu dodały mu niesamowicie wiele uroku.

— Jak się czujesz?

Mocno objęłam jego szyję, a następnie się w nią wtuliłam, słysząc jego cichutki śmiech. Zapach limonek, wody kolońskiej i papierosów odświeżył moją głowę, a silne, szerokie ramiona, które objęły moje plecy, zrobiły to samo z ciałem i spiętymi mięśniami.

— Spokojnie.— szepnęłam, po czym zmarszczyłam brwi, widząc w ciemności coś interesującego.

Zwęziłam powieki, próbując dokładniej zobaczyć ścianę znajdującą się na wprost nas. Było na niej mnóstwo zdjęć i karteczek samoprzylepnych o różnych kolorach.

— Co to jest?

River zerknął przez ramię, lekko się ode mnie odsuwając, a następnie zamarł, wbijając swoje spojrzenie w tą samą stronę co ja. Ostrożnie wsparłam się na jego ramieniu i podeszłam do czegoś, co przypominało apokalipsę makulatury.

— To chyba ta mapa myśli o której ostatnio wspominał.— szepnął chłopak, zmierzając w moją stronę.

Zmrużyłam oczy, starając się cokolwiek zobaczyć, a następnie mocno pomrugałam kilka razy, gdy brunet stojący za moimi plecami wyciągnął nade mną ramię i włączył małą, czarną lampkę biurową, która dokładnie wszystko oświetliła.

Na początku byłam oślepiona, lekko skołowana po wcześniejszym wybuchu emocji i lęków. Spojrzałam zamglona na duży, czerwony podpis górujący nad mnóstwem zdjęć, notatek i jakiś przedmiotów.

SPRAWA ARI, TO ZNACZY
RORY KENEVEVETH!

Mocno przełknęłam ślinę, a następnie skoncentrowałam się na kartkach poprzyklejanych jedna na drugą. Cała ściana i ten dziwny... plan, wydawały się niezwykle chaotyczne i na pierwszy rzut oka pozbawione jakiegokolwiek sensu. Ale mimo masy błędów ortograficznych, jakoś się doszukałam jakiś informacji. Co dziwne, jego wnioski i obserwacje były dość logiczne. Zmarszczyłam brwi, widząc zdjęcie auta Kevina i znak zapytania namalowany czerwoną farbą w jego górnym rogu. Przeniosłam spojrzenie na zdjęcie Rivera i przyklejony wycinek Aurelii tuż obok z dopiską „fałsz?". Znalazłam zdjęcia każdego z nas. Williama, Charliego, nawet Lily. A na samym środku zdjęcie, które zrobiłam przed tym wszystkim. Przed Riverem, przed chorobą. Madison obejmowała Laurę, a uśmiechnięta blondynka trzymała w ręku komplet trzech kluczy do pokoju, jednego z nich podając w stronę obiektywu. To przy nich było najwięcej notatek, karteczek i czerwonych nici rozchodzących się w stronę każdej osoby. Zjechałam spojrzeniem niżej i zatrzymałam się na dużym arkuszu kremowego papieru. Było tam mnóstwo bazgrołów i skreślonych zdań. Lekko się schyliłam, aby je dokładniej zobaczyć.

— On chyba...— brunet nie dokończył tego zdania. Był w podobnym szoku co ja.

Wyprostowałam się i jeszcze raz spojrzałam na tą całą dokumentację. Miller domyślił się wszystkiego. Odkrył całą historię. I jak wszyscy wiedzieli o intrydze Rivera, tak nigdy nikomu nie mówiliśmy o moich antydepresantach. Nie mówiliśmy o Betty, którą nasłał ojciec Rivera, nie mówiliśmy o tym, że Mendez trafił do więzienia zamiast bruneta. I nikt poza nami i Williamem, który również nie do końca znał te wszystkie maleńkie szczegóły, nie wiedział, że to chłopak zabił własnego ojca.

— On chciał nam pomóc...— szepnęłam, nie wiedząc jak się czułam.

Trudno było mi określić uczucie jakie we mnie powstało. Byłam ty odkryciem mocno wybita z rytmu. To w końcu Miller! Jakim cudem w ogóle...

— Chciał pomóc tobie.— River wskazał mi na moje zdjęcie i karteczki wokół niego poprzyklejane. Na każdej z nich znajdowało się czyjeś nazwisko, numer telefonu i lista jakiś... leków?— Chyba konsultował z kimś Twoje leczenie.

— Tu jest około pięćdziesięciu nazwisk, naprawdę myślisz, że...

Pomimo nieprawdopodobności tego odkrycia, uwierzyłam, że Miller byłby do tego zdolny. Był wyjątkowy. Gdy ja męczyłam się w psychiatrykach, biegałam boso po lasach, brałam narkotyki i z dnia na dzień gubiłam samą siebie tylko mocniej, on tu siedział i tworzył to wszystko. Przez dwa lata gromadził informacje, próbował mnie zrozumieć i starał się to wszystko naprawić. Starał się mnie naprawić...

Od zawsze wszyscy uważali go za ciamajdę i głupka. Nikt nie słuchał jego zdania, a nawet jeśli, to nigdy nie brał go pod uwagę. Ale teraz miałam przed sobą solidny, prawdziwy dowód na to, że Jack tak naprawdę był mądrzejszy niż my wszyscy razem wzięci. Bo od początku wiedział, że tylko River był w stanie mi pomóc.

— To jakiś pierdolony geniusz!— szepnął brunet, niedowierzając i wydając się wystraszony tą myślą. Uśmiechnęłam się rozczulona, uważnie śledząc spojrzeniem każdy fragment jego sprawy „Ari, to znaczy Rory Keneveveth".— Idiota zrobił błąd we własnym nazwisku, spójrz!

— Nie jest idiotą.— zerknęłam przez ramię na bruneta, który gapił się nieprzytomnie w oblepioną ścianę. Jego spojrzenie przeniosło się na moją uśmiechniętą twarz.— Jest przyjacielem. Prawdziwym przyjacielem...

— Nie ma chuja, że Carew mi w to uwierzy...

— Nikomu o tym nie powiemy.— szybko zakomendowałam, zerkając na bruneta poważnie.— Nigdy nas tu nie było, River.

— Co? Dlaczego? Aurora, czy ty masz pojęcie...

— Trwa śledztwo. To poufne informacje.— powtórzyłam dzisiejsze słowa blondyna, delikatnie się uśmiechając.— Idź na korytarz i zobacz czy nie ma świadków.

Patrzyłam jak chłopak ciężko wzdycha, ostatni raz z niedowierzaniem zerkając na chaotyczną ścianę, po czym przewrócił oczami i ruszył w kierunku drzwi. Szybko zerwałam ze ściany zdjęcie bruneta przyciskającego do twarzy butelkę truskawkowego szamponu, a następnie pośpiesznie je złożyłam, chowając do stanika. Zwróciłam się uśmiechnięta w stronę wyjścia, zamykając za sobą cicho drzwi.

***

Głośno się zaśmiałam, przytrzymując silnego ramienia. Moje włosy mocno się rozsypały w powietrzu, gdy chłopak uniósł w górę dłoń, każąc mi zrobić piruet. Głośna muzyka dudniła nam w płucach, a kolorowe światła wirowały nad głowami. Jego dłonie zacisnęły się na moich biodrach, a ja zarzuciłam mu dłonie na kark, uśmiechając się dyskretnie, gdy jego ciało mocno napierało na moje. Przymknęłam powieki i rozchyliłam posłusznie usta, oddając mu mocny pocałunek. Westchnęłam, gdy jego wargi zszedły nieśpiesznie na moją szyję, a dłonie zaczęły robić się bezczelne. Podniosłam jego głowę do góry, gdy ta schowała się w moim biuście.

— Mieliśmy tańczyć!— zaśmiałam się radośnie do przepięknie uśmiechniętego bruneta, który nie zdejmował spojrzenia z mojej klatki piersiowej.

— Przecież tańczymy.

Jego dłonie obróciły moje biodra, a ja posłusznie oparłam się plecami o jego klatkę piersiową, kładąc dłonie na silnych, twardych ramionach obejmującymi mnie tuż pod biustem. Jego głowa opadła na moje ramię, czule całując mnie w policzek. Szeroko się uśmiechnęłam, mocno marszcząc nos.

— To nie jest taniec.— zauważyłam, unosząc w górę jedną brew i zerknęłam na niego jednoznacznie, gdy poczułam wybrzuszenie nad pośladkiem.

— Dla obserwatorów jest...— mocniej zacisnęłam usta i rozejrzałam się dyskretnie dookoła.

Zwróciłam się przodem do bruneta i zmniejszyłam pomiędzy nami dystans, kładąc dłoń na uwypukleniu jego jeansów. Westchnęłam cicho, patrząc jak palce mojej dłoni głaszczą i zaciskają się ostrożnie na twardym materiale. Usta bruneta opadły na bok mojej szyi, a moje nogi automatycznie zadrżały, słysząc jego szybszy oddech i ciche jęknięcia.

— Może pójdziemy na górę?— dopytałam, gdy jego dłoń zacisnęła się mocno na moim pośladku.

Wokół nas tańczyło mnóstwo osób, ale mimo to żadna z nich nie wydawała się być nami specjalnie zainteresowana. Wszyscy byli pijani. W tym i my. Jeszcze raz rozejrzałam się w otoczeniu, a następnie zerknęłam na swoją dłoń uwięzioną pomiędzy naszymi ciałami. Cicho jęknęłam, na co brunet wbił mi jedną dłoń we włosy, jednocześnie głośno wzdychając.

Moja dłoń szybko uciekła na jego szyję, a spanikowane spojrzenie skoncentrowało się na jego twarzy. Chłopak wyprostował się, mrugając kilka razy leniwie i zerknął mi prosto w oczy z pytającym wyrazem twarzy.

— Aurora!

Oboje z River ustawiliśmy się w stronę wołającego głosu, a ja posłusznie przystanęłam tak, jak poinstruowały mnie dłonie bruneta. Moje biodra zakryły efekt naszego wcześniejszego zajęcia, ale nie udało im się zrobić tego samego z rumieńcami i szybszym oddechem. Oboje wpatrywaliśmy się w zagubionego Carewa, nerwowo przy tym uśmiechając.

— Wszystko dobrze?— zapytał brunet, chwiejąc się na boki i podejrzliwie przyglądając przyjacielowi, który dalej bezczelnie wgapiał mi się w dekolt.

— Tak, dawno nie tańczyliśmy.— mocno uderzyłam w dłoń niczym nie przejętego bruneta, bo ta zacisnęła się na mojej piersi.

William Carew przewrócił na nas oczami, zapewne będąc do tego przyzwyczajony. River nigdy nie miał problemu z ukrywaniem tego jak na mnie patrzył, bo po prostu się tym nie przejmował. Robił to nawet przy mojej mamie i Patricku, a ja nauczyłam się już to ignorować. Było to coś w rodzaju siły wyższej, bo ilekroć zwracałam mu na to uwagę, chłopak mnie za to przepraszał, po czym dalej robił to samo. Aczkolwiek teraz był po alkoholu i patrzenie wraz z dotykaniem mnie, było dla niego jeszcze bardziej swobodne.

— Idziemy się napić.— zakomendował zadowolony brunet, a ja uśmiechnęłam się do niego skrępowana, czując jak dłoń Rivera...— Stary, weź ją kurwa zostaw, zachowujesz się jak wujek Millera!

River podniósł zdezorientowane spojrzenie na przyjaciela, oplatając ramionami moją szyję tak, aby nie zrobić mi krzywdy, a ja zaśmiałam się cicho, gdy pocałował mnie w skroń, wbijając w chłopaka stojącego naprzeciwko nas podejrzliwe spojrzenie.

— Czego?— warknął oburzony tym, że brunet jakkolwiek zakłócił jego spokój.

— Chodź chlać, a nie odpierdalasz.— wybełkotał Carew, wyglądając jakby mu groził. Po chwili uśmiechnął się szeroko, wydając się czymś rozbawiony.

Zerknęłam w górę i lekko się wzdrygnęłam, gdy moje spojrzenie natrafiło na dwa śliczniutkie, czarne diamenciki, posiadające w sobie tyle potulności i oddania, że aż zakręciło mi się w głowę. Wesoło się zaśmiałam, na co delikatny uśmieszek Rivera mocno się poszerzył.

— Carew każe ci iść pić.— powtórzyłam, gdy brunet oglądał mnie, ostrożnie zdejmując mi z twarzy poplątane kosmyki włosów.

— Każę wam iść pić, ja pierdolę, czy to naprawdę takie trudne do zrozumienia?!— westchnął zrozpaczony, łapiąc mnie za nadgarstek i bezczelnie pociągnął mnie w kierunku kuchni.— Zaraz przez was wytrzeźwieję...

Lily postawiła przed nami kieliszki, a ja wbiłam spojrzenie w przezroczysty płyn. Zerknęłam na dwójkę brunetów opierających się przedramionami o blat kuchennej wyspy. Synchronicznie unieśli kieliszki do ust, a następnie postawili je na blacie w tym samym czasie, wskazując na nie dłonią, aby Lily im dolała. Uśmiechnęłam się na ten widok.

— I co, kurwa?— spytał William, zwracając się szczęśliwy do Rivera, który śpiąco na niego spojrzał. Tym razem to William przetrzeźwiał, a River ledwo kontaktował.

— Co, kurwa?— zapytał zdezorientowany, mocno mrużąc oczy.

— No co u ciebie, kurwa?— zadrwił z niego William, posyłając mi szybkie, radosne i psotne spojrzenie, tym samym podświadomie chcąc mnie skupić na ich rozmowie.

— No ja pierdolę, zajebiście... Kurwa.

Oboje z Williamem szybko odwróciliśmy wzrok od bruneta, ukrywając swoje szerokie uśmiechy. Mocno przycisnęłam dłoń do ust, starając się ukryć śmiech. Przeczesałam włosy do tyłu, starając się zachować pokerową twarz. Czule pogłaskałam bruneta po ramieniu, starając się tym gestem przeprosić go, za naśmiewanie się z niego.

— Dobrze żyjesz?

— Tak.— mruknął brunet, wypijając kolejnego shota.

— Odpierdalasz?

— Nie.

— I dobrze.— stwierdził krótko Will, nagle poważniejąc. Patrzyłam jak kładzie brunetowi ramię na barkach, przez co ten się lekko spiął.— Zdrowy jesteś? Jak dzisiejsza wizyta?

Patrzyłam jak River wypija kolejną kolejkę alkoholu, posępnie się wpatrując przed siebie. Jego kąciki ust opadły w dół, a brwi się zmarszczyły jakby w złości. Nic nie mówił, po prostu patrzył się na wprost, wydając się zamrożony. Po chwili dziwnie się wzdrygnął, zaczynając się nerwowo rozglądać dookoła, a jego mięśnie się rozluźniły, gdy natrafił na mnie spojrzeniem, niezdarnie kładąc mi dłoń na kolanie.

— Co, kurwa?— zapytał bruneta, jakby zapomniał o co ten go pytał.

Ale ja nie zapomniałam. Ja dalej pamiętałam jego słowa. Były nimi „klienci" i „praca", a nie „wizyta" i „lekarz". Mocno zagryzłam dolną wargę, a moja skóra zbladła. Był chory? Nie wyglądał jakby coś mu było, może po prostu...

— Carew!— wszyscy spojrzeliśmy na wystraszoną Laurę, która do nas podbiegła.— Czy możesz do cholery ściągnąć Millera z dachu?! Znowu mu coś odpierdoliło i wkręcił sobie, że jest Batmanem!

Patrzyłam jak brunet klepie po plecach Rivera, który kilka razy mocno pomrugał, wbijając puste spojrzenie w blat, a ja nie zastanawiałam się ani chwili i wstałam za Carewem. Uważnie śledziłam dwie zaaferowane sylwetki, wychodząc za nimi na dwór. Zamknęłam za sobą drzwi wejściowe i zmarszczyłam brwi, widząc jak William wbija dłonie we włosy i wysoko unosi brwi, patrząc na dach budynku.

— Kurwa mać, co do chuja Miller?!— krzyknął zszokowany brunet, a ja podeszłam do niego niepewnie i szeroko otworzyłam usta, niedowierzając.

W szoku wgapiałam się w postać blondyna przewieszonego w pół na antenie telewizyjnej. Chłopak posiadał na sobie jedynie niebieskie, wysokie skarpety we wzór jakiś ptaków i białe bokserki.

— Jak ja mam go stamtąd do chuja zdjąć, kto miał go teraz pilnować?!— spytał pijany brunet, krzycząc na Laurę, która załamywała dłonie.

— No Ty przecież!

— Carew, możemy porozmawiać?— zapytałam delikatnie, mocno przełykając ślinę, na co zszokowane spojrzenie bruneta się na mnie skoncentrowało, po chwili wracając do przewieszonego przez metalową antenę przyjaciela.

— Ari, to nienajlepszy moment!— zauważył brunet, przykładając dłonie do ust i wziął głęboki wdech.— MILLER! MILLER, ZŁAŹ STAMTĄD NATYCHMIAST!

— To ważne.— upierałam się, nerwowo przystając z nogi na nogę.— River był dziś u lekarza, coś mu jest?

— Laura, leć po Lily i znajdź kogoś do pomocy!— zarządał brunet, nerwowo przeczesując włosy.

— Carew!

— Tak, tak!— krzyknął spanikowany, szybko na mnie zerkając, a następnie cofnął się kilka kroków, szukając wejścia na dach.— Nie byłaś tam dziś z nim?! Chodzi o ten brzuch, napierdala go jak diabli, nie widzisz ile przeciwbólówek łyka?!

Zrobiło mi się słabo. Obraz rozmazał mi się przed oczami, a moje gardło się zacisnęło boleśnie, odcinając mi dopływ tlenu.

— Jak... Jak to? Ale...

W szoku patrzyłam jak chłopak zaczyna wspinać się po brązowej rynnie, kilka razy mocno się z niej ześlizgując. Spróbował jeszcze raz, a ja oszołomiona do niego podeszłam.

— To rak?— zapytałam przez łzy, a moje dłonie zaczęły się mocno trząść. Boże, jego mama...— William!

— Aurora, to naprawdę chujowy moment, idź zapytaj Rivera!

— Ale...

— Ja pierdolę, jak on tam wlazł?!— zerknęłam w stronę zszokowanego, znajomego głosu. Nasze spojrzenia się spotkały, a chłopak szybko stracił zainteresowanie blondynem.— Cześć, Aurora!

Całkowicie zignorowałam Nathana, który uśmiechnął się szelmowsko w moją stronę. Jego połowa twarzy dalej była mocno posiniaczona. Przełknęłam nerwowo ślinę, otwierając usta, aby prosić Carewa o...

— MILLER! ZŁAŹ STAMTĄD NATYCHMIAST POJEBIE!

Wszyscy zamarliśmy, widząc jak blondyn niesprawnie podnosi do góry tułów i w zdezorientowaniu nam się przygląda. Po chwili uśmiechnął się szeroko, dyndając na boki na antenie.

— Witajcie na przyjęciu zaręczynowym moich przyjaciół!— krzyknął radosny, energicznie do nas machając. — Nie rozgośćcie się na górze! Jest tam bezwzględny zakaz...

Wszyscy złapaliśmy w płuca ogrom powietrza, widząc jak w jednej chwili metal łamie się w pół, a ciało pijanego Millera zaczyna staczać się po dachu w dół. Carew w ostatniej chwili do niego podbiegł i wysoko wyciągnął ramiona w górę, aby go złapać. Mocno się skrzywiłam w momencie, gdy zobaczyłam jak Will upada na ziemię, gwarantując Jack'owi miękkie lądowanie. Odgłos towarzyszący temu zdarzeniu był straszny i pozostawił za sobą kompletną ciszę. Nikt z nas nawet nie oddychał. To Nathan Shelby ją dopiero przerwał.

— Ładnie dziś wyglądasz, przyszłaś tu sama, czy...— zignorowałam Nathana, który nagle przeniósł na mnie spojrzenie i ruszyłam w stronę krzaków, w które wpadli.

— William, możesz mi powiedzieć o co chodzi?!— niemalże zapłakałam, widząc jak szczęśliwy Miller mocno ściska bruneta za szyję.

— JACK!— Lily szybko do nas podbiegła, a jej duży brzuch sprawiał jej sporo problemów w swobodnym poruszaniu się.— NIE WIERZĘ, TO TRZECI RAZ W TYM MIESIĄCU, CZY DO RESZTY POSTRADAŁEŚ ZMYSŁY, KRETYNIE?!

— Lily, mam taki kawał... taki żart...

Zmarszczyłam brwi, widząc jak blondyn nagle traci przytomność, a Carew zrzuca jego ciało z własnego. Brunet ciężko westchnął, a ja pomogłam mu wstać.

— Carew, proszę...— niemalże zabłagałam, trzęsąc się z emocji. Musiałam wiedzieć, tak bardzo musiałam wiedzieć...

Brunet ciężko westchnął, otrzepując się z trawy, a następnie zerknął na śpiącego twarzą w błocie blondyna. Mocno złapałam go za nadgarstek, próbując zwrócić na siebie uwagę.

— William, powiedz mi...

— Aurora, nic nie wiem!— westchnął ciężko, bo działam mu na nerwy. Wiedziałam o tym, był zajęty, martwił się o zdrowie, a nawet życie Millera. Ale ja również. Tylko, że ja odchodziłam od zmysłów z powodu Rivera.— Wiem, że ma problemy, chodzi chyba o ten postrzał, jeździ do lekarza tylko wtedy jak go zajebiście boli. Wiesz przecież, że... Czekaj, Ty nie wiesz?

Postrzał? To rana postrzałowa go boli? Szybko mrugałam starając się odgonić łzy, a William zamarł, widząc, że przypadkiem zdradził mi tajemnice bruneta. Mój oddech przyspieszył. Jak bardzo musiało być źle, że River mi o tym nie wspomniał? Jak bardzo musiało go boleć i jak bardzo się bał, biorąc potajemnie leki? Biegiem zerwałam się do kuchni, mijając po drodze Nathana.

— Masz ładnie uczesaną sukienkę!— krzyknął za mną, gdy rzuciłam się na drzwi wejściowe.— Nie, czekaj! Masz ładną...

Szybko odszukałam zgarbionego bruneta siedzącego wciąż w tym samym miejscu. Jego spięte ramiona wydawały się wcale nie poruszać w geście oddychania, a spojrzenie posępnie wgapiało się w blat. Szybko do niego podbiegłam i mocno przytuliłam się do jego pleców, opierając policzek o nagrzany kark. Oplotłam ramionami jego szyję, na co brunet zwrócił się w moją stronę, od razu oddając uścisk.

— Ariś, byłaś gdzieś?— zapytał lekko zagubiony, a ja słysząc jego cichutki głos, mocniej go objęłam, wdychając jego zapach.

— Chcę już wracać do domu... Proszę, wróćmy do domu...

***

Uśmiechnęłam się zmęczona, widząc czarną, wysoką, żelazną bramę, która szeroko się przed nami otworzyła. Nacisnęłam pedał gazu, nieśpiesznie wjeżdżając na szeroki, kamienny podjazd i zaparkowałam tuż pod drzwiami, zerkając na uśmiechniętą głowę bruneta leżącą na moich kolanach. Odpowiedziałam mu tym samym, ostrożnie przeczesując jego włosy i obserwując jak przymyka powieki.

— Mówiłam, że dam radę.— brunet dalej miał do mnie żal o czarnego Chevelle będącego w renowacji.

— Bo nie było po drodze żadnych pierdolonych...— uśmiechnęłam się, widząc jak mocno zaciska szczękę, próbując przestać wyglądać na wściekłego. Jego głos zrobił się zabawnie piskliwy.— Kocham cię, Ari. Zajebiście kurwa mocno cię kocham.

— Kocham cię, Riri.— odpowiedziałam słodko, na co jego brwi się groźnie zmarszczyły.

Poprawiłam się na przedniej kanapie, wyłączając silnik i objęłam jego policzki, mocno się nad nim pochylając. Pocałowałam go słodko w kącik ust i odsunęłam się delikatnie, uważnie zaglądając mu w oczy. Ponowiłam krótką pieszczotę ponownie, uśmiechając się radośnie, gdy jego oczy wypełniły się potulnością i satysfakcją.

— Masz szczęście, że jesteś urocza. Inaczej już dawno przehandlowałbym cię za dziurawą oponę.

— Mam szczęście, że cię mam.— zauważyłam, szeroko się uśmiechając i głaszcząc go po szczęce.

Moje spojrzenie mimowolnie się zaszkliło. Nie chciałam o tym myśleć, a co dopiero rozmawiać. Nie dziś i nie teraz. Bo w tej chwili chciałam go tylko przytulać i wierzyć, że zostanie ze mną na zawsze. Szczęśliwy, beztroski i zdrowy. Brunet zmarszczył brwi, przyglądając mi się uważniej. Zagryzłam dolną wargę, cicho pociągając nosem i pocałowałam go czule czoło.

— Co się dzieje, Ariś?

Uśmiechałam się do niego cały czas w ten sam, dziwny sposób. Nie był on szczery, ale nie był również sztuczny. Chyba kogoś o coś prosiłam. Ale trudno było mi to bardziej sprecyzować.

— Gdzie dzisiaj byłeś?— zapytałam, wbijając palce w jego włosy i przeczesując je, przez co w powietrzu zawirował zapach limonek.

— Mówiłem ci już. U klientów.

Żaden nerw twarzy nawet mu nie drgnął. Nawet żadna z powiek bardziej się nie przymknęła, ani kąciki ust nie napięły. Jego źrenice były tych samych rozmiarów. Kłamał. A mnie przeraził sposób w jaki nawet się nad tym nie wysilił.

— William mi powiedział, że byłeś u lekarza.— brunet przymknął powieki i zagryzł wewnętrzną stronę policzka, spinając każdy możliwy mięsień w ciele. Na mój policzek wpłynęła łza, a głos mimowolnie się załamał, gdy przeczesywałam jego włosy.— Proszę, powiedz mi co ci jest...

Już nie próbowałam tego ukrywać. Wcześniej starałam się za wszelką cenę skupić na drodze i dowieźć nas bezpiecznie do domu. Ale nie mogłam dłużej znieść tego strachu, a wręcz przerażenia mnóstwem wizji pojawiających się w mojej głowie. Musiałam wiedzieć. Musiałam poznać każdy szczegół prawy, a następnie zrobić wszystko, aby mu pomóc. Cicho zapłakałam, zaciskając mocno powieki i krztusząc się oddechem, jakbym miała jakiś dziwny atak paniki. Całe moje ciało się wzdrygnęło, a w głowie wciąż zapętlał się wyraz jego twarzy. Bo nigdy nie widziałam Rivera z wyrazem bezsilności. Widziałam złość, smutek, radość, zawstydzenie, nawet zakłopotanie. Ale bezsilność jaka wręcz się z niego wylewała, sprawiała, że zatapiałam się w otchłani mrocznych myśli.

— Ariś...— poczułam jego dłonie na policzkach. River nie próbował ratować mnie od łez, wiedział że i tak by z nimi przegrał.— Nie płacz, słyszysz?

— Jak miałabym nie płakać?— spytałam piskliwie, ledwo widząc jego rozmazana przez łzy twarz.— Powiedz mi prawdę, nie możesz kłamać w takich sprawach, muszę o nich wiedzieć, jak możesz mi o nich nie mowić?

— Nie chciałem cię martwić...— mruknął cicho, po czym uśmiechnął się do mnie smutno.— Pierwszy raz od długiego czasu chciałem żebyśmy byli po prostu... szczęśliwi. Nie myśleli o żadnym szajsie.

— Co ci jest, River?

— Nie wiem...— ciężko westchnął, przykładając dłoń do nasady nosa, po czym szybko przetarł twarz dłońmi, od razu nimi do mnie wracając.— To nic, Ariś. Nic mi nie będzie. To tylko trochę bólu. Znosiłem gorszy.

— Ale ten jest inny. To co innego, nie możesz...

— Zostałem postrzelony.— przerwał mi, starając się za wszelką cenę mnie uspokoić.— To normalne, że mnie boli.

— Nieprawda, gdybyś się tym nie martwił powiedziałbyś mi, nie ukrywałbyś tego i nie kłamał, że...

— Lekarz podejrzewał krwotok wewnętrzny. Myślał, że blizna na tętnicy mogła się uszkodzić i...— Boże, od tego się umiera... Spanikowałam, wbijając wzrok w przednią szybę, bo czułam się jak w pułapce.— Ale to wykluczył. Powiedzieli mi, że prawdopodobnie to odłamek kuli, który został pominięty. Musieliby mnie operować, aby to sprawdzić, bo metal mógły popsuć rezonans.

Oparłam tył głowy o oparcie fotela, głośno oddychając. Nie wierzyłam w to. Po prostu w to nie wierzyłam.

— Chciałeś ukryć operację? Naprawdę nie zamierzałeś mi o tym wspomnieć?

— Nie będzie żadnej operacji.

Zaśmiałam się histerycznie, mocniej zalewając łzami. Przyłożyłam obie dłonie do twarzy, a wnętrze samochodu wypełniło się echem mojego płaczu. Byłam zmęczona. Byłam tak bardzo zmęczona...

— Jeśli lekarz stwierdzi, że...

— Nie pozwolę się znowu uśpić.— sposób w jaki brzmiał... Wiele razy stawiał na swoim, ale nigdy dotąd nie był w żadnej kwestii tak uparty i zdecydowany.— Nie ma chuja, Aurora.

— A jeśli operacja będzie jedynym wyjściem?

— Wtedy będę się martwił.

Mocno zacisnęłam szczękę i zerknęłam mu w oczy. Pogłaskałam go po policzku, a moje serce mocno się ścisnęło.

— Jeśli nie zgodzisz się na leczenie, zerwę zaręczyny.— powiedziałam poważnie, na co brunet mocno przełknął ślinę, głęboko oddychając.— Wiem, że to nie w porządku, ale wyprowadzę się, przestanę się do ciebie odzywać, a nawet z tobą zerwę jeśli będzie trzeba. Musisz być zdrowy, rozumiesz? Nie odpuszczę w tym temacie, River. Przepraszam.

Brunet długi moment patrzył na mnie w ciszy. Wyglądał na złego, ale nie czułam się jakby to na mnie była kierowana jego złość. Jego szczęka mocno się zacisnęła, gdy przewrócił nerwowo zaszklonymi oczami.

— Nie pozwolę im się uśpić.

— Dlaczego?

Brunet mocno pokręcił głową, jakby za wszelką cenę chciał wyrzucić z głowy jakieś wspomnienie, bądź myśl. Jego ciało się wzdrygnęło.

— Bo ostatnim razem... było źle.

— Coś ci się śniło?— zapytałam cichutko, na co ten mocniej zacisnął powieki, a jego szczęka zadrżała w wyrazie strachu. Złapałam w dłonie jego policzki i oparłam czoło o jego własne.— Obiecuję, że tym razem będzie inaczej. Będę cały czas z tobą, przyrzekam Riri. Od tej pory razem jeździmy do lekarza, rozumiesz? Musisz mi mówić kiedy cię boli, nie możesz niczego przede mną ukrywać. Już nigdy więcej.

Brunet pociągnął cicho nosem, przytakując mi. Westchnęłam ciężko, gładząc dłońmi jego buzię.

— Czy jest coś, cokolwiek o czym powinnam jeszcze wiedzieć?

— Bardzo cię kocham, Ari...

— Bardzo, bardzo mocno cię kocham, Riri, straszliwie mocno...— powiedziałam pewnie na wdechu, mocno obejmując jego twarz dłońmi i zerkając mu głęboko i pewnie w oczy.— Czy to wszystko?

— Nie...

***

Pociągnęłam nosem, mocniej otulając się ramionami i wciskając w bok bruneta idącego obok mnie. Szliśmy maleńką, kamienną dróżką prowadzącą przez środek lasu. Zaczynała się tuż za domem, a mimo to nie miałam o niej pojęcia. Jasny księżyc świecił nad naszymi głowami, a delikatne, malutkie lampeczki obsadzone wzdłuż alejki oświetlały nam drogę swoim ciepłym światłem. Słyszałam sowy i inne ptaki śpiewające swoje nocne serenady. Słyszałam ciche zawodzenie żab i świerszczy, chociaż mieliśmy dopiero połowę marca. I słyszałam jego serce. Czułam ciepło od niego bijące. I nienawidziłam się za myśl, każącą mi dokładnie to zapamiętać.

— To tu.— posłusznie podniosłam wzrok w miejsce, które wskazał mi palcem i zmrużyłam oczy, widząc za drzewami jakiś duży, biały budynek ładnie oświetlony reflektorami.

Zbliżaliśmy się do niego z każdym krokiem, a wraz z nimi potęgowała się i moja ciekawość. Stanęłam przed dużą, kwadratową budowlą przypominającą swoim wyglądam coś na kształt muzeum i zmarszczyłam brwi, próbując przeczytać duży napis o ślicznej czcionce. Wyglądał jakby był wykonany z najczystszego złota, a jego literki posiadały dużo ozdobnych falbanek i zawijasków.

— Templum... Aurorae?—zapytałam lekko zdezorientowana. Spojrzałam na bruneta, który wbijał nerwowe spojrzenie w duży napis nad wejściem.— Co to znaczy?

Brunet nic mi nie odpowiedział. Zamiast tego po prostu podszedł do drzwi, wpisując na panelu jakiś kod. Drzwi ustąpiły, gdy River jej popchnął i przepuścił mnie w nich przodem. Całkowicie zamarłam.

— Zbudowałem to jakiś czas temu... Nie myślałam, że kiedykolwiek to zobaczysz.

Łapałam desperacko powietrze rozglądając się po ogromnym wnętrzu, którego każda ściana od góry do dołu była zapełniona regałami z mnóstwem książek. Na marmurowej podłodze znajdowała się czerwona, węższa wykładzina, ale co innego skupiło moją uwagę. Wbijałam spojrzenie w piękną, ogromną brzozę rosnącą sobie od tak w środku pomieszczenia. Nad nią znajdował się otwór, przez który wypadały w ciągu dnia promienie słoneczne, a w ciągu burzy zapewne i deszcz. Teraz drzewo tonęło w srebrnych refleksach księżyca, porażając mnie swoim pięknem. Podeszłam oszołomiona bliżej, widząc gdzieś kątem oka kolumny z świecznikami ściennymi i białe, eleganckie kanapy. Brzoza była obsadzona na dole mchem, a podłoga w jej okolicy była wklęsła, zapewne dbając o to, aby zgromadzona wilgoć trafiała do korzeni. Przeniosłam spojrzenie na bruneta, który uśmiechnął się delikatnie, widząc moje zachwycone spojrzenie.

— To twoja biblioteka.— powiedział, wstydliwie zerkając na swoje buty.— Są tu wszystkie książki o jakich mi kiedykolwiek wspomniałaś i takie, które według mnie mogłyby ci się spodobać...

Rozejrzałam się dookoła, przykładając dłoń do klatki piersiowej, bo ta zaczęła mnie niesamowicie boleć. Widziałam mnóstwo rzeczy. Widziałam przecudowną, zdrową i silną brzozę. Widziałam regały zapełnione książkami, kolumny, świece i kanapy. Ale mimo to, on był w tym pomieszczeniu najbardziej wyraźny. Najbardziej zachwycający i wyjątkowy. River. Mój River Rochester.

— Zbudowałeś to dla mnie?— szepnęłam, a mój głos rozniósł się po pomieszczeniu echem.

Chłopak uśmiechnął się wstydliwie, po czym pokierował się w stronę jednej z kanap. Podążyłam niepewnie jego śladem, rozglądając się i podziwiając piękny, pozłacany sufit z malowidłem nocnego nieba i różnych konstelacji. Usiadłam ledwo świadomie obok bruneta, który otworzył jakąś książkę. Mocno pomrugałam, mając wrażenie, że kiedyś już widziałam tak ułożone chmury i gwiazdy. Kolor tła coś mi przypomniał.

— To noc, w którą Cię pierwszy raz zobaczyłem. — wyjaśnił, gdy przeniosłam na niego niedowierzające spojrzenie.— To o tym jeszcze nie wiedziałaś. Znalazłem go.

Z moich ust wydostał się dźwięk brzmiący jak pomieszanie płaczu z okrzykiem radości. Uniosłam dłoń w górę, czując na policzku łzę, gdy chłopak ostrożnie położył mi na niej mój naszyjnik. Mój prześliczny, złoty naszyjnik, który podarował mi w noc moich osiemnastych urodzin.

— Madison mówiła, że go wyrzuciłaś, ale to nie prawda.— uśmiechnął się delikatnie pod nosem, wskazując mi na fragment łańcuszka.— Znalazłem go w ogrodzie botanicznym przy szkole. Był zerwany, po prostu go zgubiłaś. Wiedziałem, że nie mogłabyś tego zrobić.

Mocno zacisnęłam w dłoni pierwszą biżuterię jaką mi podarował i rzuciłam się na jego szyję, mocno w niego wciskając. Jego dłonie spoczęły na moich łopatkach, a sam brunet cicho się ze mnie zaśmiał, gdy pociągnęłam nosem, jednocześnie się rozglądając.

— Zbudowałeś mi świątynię?— zapytałam, odsuwając się od niego na tyle, aby widzieć jego twarz. Szeroko się uśmiechnęłam do niego przez łzy, na co brunet zagryzł wewnętrzną stronę policzka, próbując przestać się szeroko uśmiechać.

— Nie, to tylko biblioteka...— mruknął zakłopotany, bo chyba nie przewidział, że będę aż tak zachwycona.— Poza tym...

Przerwałam mu, wciskając w usta mocny pocałunek, na co chłopak odpowiedział mi z jeszcze większą siłą. Moje plecy uderzyły o miękki materiał białej, skórzanej kanapy, a nogi oplotły się wokół jego tali.

Tą noc spędziliśmy razem, czytając sobie nawzajem poezję i podziwiając jak srebrne światło księżyca w ogromnym panteonie zmienia się na poranne promyki słońca oświetlające kwitnącą brzozę. Trzymałam w dłoni swój wisiorek zawieszony na szyi, a jego ciepłe ramiona czule mnie otulały. Byłam w samym centrum wszechświata. Mojego własnego. I nie zamierzałam go opuszczać.

Ale i tak to zrobiłam.

————————————————

Istnieje duże prawdopodobieństwo, że to ostatni rozdział jaki publikuję. FITS oczywiście się na tym nie kończy. Mają przed sobą jeszcze mnóstwo szajsu do przeżycia. Albo i nie, lol. Tak czy inaczej jakość pisania spada wyraźnie w dół, bo całą swoją energię skupiam na FITRze. Może jeszcze nadejdzie moment, w którym powrócę do pisania drugiej części. Tak czy inaczej jest to pewna forma pożegnania z dużą częścią mojego życia, a w tym jestem wyjątkowo kiepska. Zaczęłam pisać tą opowieść w 2020 roku, a jej początkowe rozdziały będą mi czytać w piekle w ramach pokuty. Mimo to nigdy nie zapomnę o zarwanych nocach, łzach i traumach jakie wlałam w to mizerne dzieło. Dziękuję, że razem ze mną traciliście czas i nerwy. Dziękuję, że razem ze mną tu byliście. To chyba tyle... Pożegnania zawsze są beznadziejne, te moje szczególnie.

Cześć, słoneczka.
Ten ostatni raz☀️

Słowa: 20,6k

Pokračovat ve čtení

Mohlo by se ti líbit

346K 23.8K 169
❗️NIE jestem autorem, ja tylko tłumaczę❗️ Alternatywny tytuł: „I Will Politely Decline The Male Lead" AUTOR: Yehwon, 예훤 ARTIST: Harara, 하라라, Salaman ...
318K 12.1K 37
William Edevane, świeżo upieczony młody miliarder z wpływowej rodziny próbuje utrzymać swoją pozycję. Jednak jego burzliwa dotychczas reputacja go wy...
1M 4K 4
Bycie idealnym było największym brzemieniem, jakie musiała nosić na swoich barkach. Lucy Graves wychowała się w rodzinie idealnej. W rodzinie, w któr...
37.9K 1.5K 16
„Jesień w Boulder City przynosi nie tylko zmieniające się liście, ale także powrót nielegalnych wyścigów samochodowych. Dla 17-letniej Grace, sztuka...