Victoria
Śniłam, a w tym śnie widziałam jego.. jego piękny łobuzerski uśmiech, czarne jak noc oczy, które wpatrywały się we mnie z miłością i troską. Dostrzegałam jego całą umięśnioną sylwetkę, był ubrany w czarne dresy i oversizerową koszulkę w tym samym kolorze z jakimś małym logo na lewej piersi. Miałam wrażenie, że czuję jego zapach, który koił każdy ból i nerwy. Wpatrywał się we mnie jakby chciał mi coś powiedzieć, ale jego słowa stały się nieme.. głuche. Nie docierały do mojej rzeczywistości.. do mojego snu. Przyglądałam się mu jakby z ukrycia takie miałam wrażenie, a on wyciągał swoją dłoń w moim kierunku. Niestety kiedy chciałam się jej chwycić sen się urywał i ponownie spowijała go ciemność.
W tym śnie widziałam dwie pary drzwi jedne były białe jakby próbowały pokazać mi, że tam jest światło, że na końcu ich drogi uda mi się znaleźć wyjście. Drugie natomiast były czerwone.. jakby splamione krwią i jakąś dziwna siła ciągnęła mnie w ich stronę, jakieś dziwne przeczucie, że to właśnie tam znajdę tą rzeczywistość której szukam. Za każdym razem kiedy w moim śnie Ares znikał i ponownie panował mrok, po jakimś czasie ukazywały się te drzwi, ale kiedy tylko szłam w ich kierunku znajdowałam się nagle w labiryncie.. w pułapce bez wyjścia. Jedna droga była tylko prawdziwa inne okazywały się zawsze ponowną ciemnością. I tak cały czas w kółko, starałam się rozgryźć jak znaleźć odpowiednią trasę. Próbowałam na różne sposoby.. walczyłam aby wyjść nie mogłam się poddać jeszcze nie teraz.
Ponownie poczułam jak spadam w nicość, ktoś jakby ciągnął mnie na dno tej ciemności, czułam jak moim ciałem targały różne wstrząsy.. cała się trzęsłam ze strachu co będzie gdy dotrę na dno tej otchłani.
Ares
Minęły kolejne trzy dni, a ja spędziłem je w szpitalu u boku Victorii i naszej małej Carmenki. Nasza córeczka była najsłodsza istotką na świecie, w ciągu tych paru dni rozkochała w sobie pielęgniarki, a one chętnie pomagały mi w opiece nad nią. Pokazywały mi jak ją karmić, jak przewijać i przebierać, jak ją poprawnie nosić i co robić kiedy płacze. Te dni mijały mi naprawdę szybko, ale martwił mnie stan narzeczonej. Mimo zapewnień lekarzy Vic w ostatnich dwóch dniach miała kilka ataków, lekarze cały czas monitorują jej stan, ale najgorsze było patrzeć na to jak przez sen dopadały ją wstrząsy. Mój znajomy lekarz zapewniał mnie o tym, że jej stan się nie pogarsza, ale to jej umysł walczy między światem żywych, a światem umarłych. Nie wierzyłem w te bajki, ale nic innego mi nie pozostało jak pozwalac działać osobą doświadczonym.
Kiedy dostała pierwszy atak siedziałem tuż obok niej załatwiałem swoje sprawy na laptopie i telefonie musiałem znaleźć kreta i zwabić go w pułapkę bez wyjścia. Cały mój teren został ponownie monitorowany, każda wysłałana wiadomość na jakiś inny numer trafiała pierw do mnie. Póki co niestety nic, ale wiedziałem, że to tylko kwestia czasu. Pamiętam, że siedziałem zamyślony, a z tego stanu wyrwał mnie ruch ręki Victorii, a później wszystko potoczyło się szybko. Dźwięk pikania.. pełny personel lekarzy, pielęgniarki i facet który chciał mnie wyprowadzić z pokoju. Ostrzegłem go raz, że nie mam zamiaru się stąd ruszać nie posłuchał, skończył ze złamanym nosem i pizdą pod okiem.
Kurwa, ostrzegałem!
Na całe szczęście nie wniósł oskarżenia, chociaż jakoś niezbyt mnie by to ruszyło. Miałem zbyt dużo znajomości aby mógł mi zaszkodzić w jaki kolwiek sposób. Po jakiś piętnastu minutach lekarzom udało się unormować stan mojej narzeczonej, a ja nie opuszczałem jej nawet na sekundę. Spędzałem tam noce i dnie, nie było szans aby mnie wyrzucono. Jak widać wszystko da się kupić. Rio co jakiś czas informował mnie na bieżąco o tym co dzieje się w okolicy. Teoretycznie było cicho, ale wiadomo cisza zawsze zwiastowała najgorsze burze. Tylko tym razem to ja byłem huraganem, który miał w planach zmieść wszystko co stanie mu na drodze. Zrobiłem się słaby, odsunąłem ten chory świat od siebie i swojej rodziny.. bynajmniej tak mi się wydawało, ale prawda była taka, że kto choćby raz wkroczył w nasze kręgi póki nie umarł zawsze będzie z nami powiązany. Żaden czyn nie zostanie pominięty.. odpuściłem za szybko i poniosłem tego konsekwencje, które dotknęły nie tylko mnie. Byłem cholernie zły, ale czasu już nie mogłem cofnąć, za to mogłem się zemścić tak bardzo jak tylko to możliwe. Musiałem tym razem ochronić najbliższych.
Tym razem nie zawiodę!
Pielęgniarki z troski o mnie zaczęły przynosić mi posiłki i prosiły abym chociaż trochę zjadł. Miałem dość ich litości.. nienawidziłem tego w ludziach. Tych spojrzeń współczucia i nachodzenia i głaskania po główce. Wszystko się zmieniało jednak kiedy przynosili mi Cermen. Ona była moją ostoją jej cudowny mały uśmieszek, oczy jak węgielki i zadziorny mały nosek po mamusi potrafił roztopić moje serce. Wiedziałem już teraz, że jestem na przegranej pozycji, że ta dziewczynka będzie dostawać wszystko co sobie zapragnie, a ja będę najszczęśliwszym człowiek na świecie móc jej podarować wszystko, nawet gwiazdę z nieba. Bo ona była tego warta.. była warta każdej przeszkody w życiu. Cieszyłem się z faktu, że to dopiero takie maleństwo bo pewnie gdyby już teraz sobie coś zażyczyła dostała by to w kilka minut, a póki co jedynie wymuszała płaczem jedzenie kiedy zbliżała się pora karmienia.
Wystukiwałem na klawiaturze laptopa kolejne współrzędne i wtedy dostałem wiadomość.. wiadomość, która właśnie podała mi na tacy kreta. Skurwiel sądził, że jego wiadomości są chronione.. owszem są przez moją firmę, a więc każda treść pierw trafiała do mnie. Był na tyle głupi, że wysłał wiadomość osobie, której głowę powieszę na jakimś haku albo co gorsza rzucę go żywcem na pożarcie jakiej zwierzynie. Jednak pierw się z nimi zabawie. W ten samej chwili zadzwonił mój telefon.
— Szefie mamy go! — Głos Rio rozbrzmiał w słuchawce, a ja już wiedziałem kim jest pierdolony kret.
— Wysyłam Ci współrzędne, sprowadźcie go tam, będę do godziny. Ma być żywy, reszta mnie nie interesuje.
— Zrozumiałem.
Połączenie się zakończyło, a ja już wiedziałem co czeka tego śmiecia, który postanowił mnie zdradzić. Bo rodziny się nie zdradza, a za coś takiego czeka go śmierć i to bardzo powolna.
— Wrócę za niedługo. Obiecuje. — Ucałowałem ukochaną i wyszedłem ze szpitalnej sali.
Ruszyłem w stronę głównego wyjścia. Nie miałem w planach się zatrzymywać. Tym razem zrobiłem wyjątek i opuściłem Vic, ale wiedziałem, że ona to zrozumie, że mi to wybaczy. Zemsta musiała się dokonać. Nie mogłem pozwolić sobie więcej na takie błędy.
》 ♡♡♡ 《
Dojechałem pod mały opuszczony budynek.. pośród lasów. Jedyny dojazd tutaj to była polna droga, o której nikt nie wiedział. Pod budynkiem stały już dwa samochody moich ludzi. Wybrałem to miejsce na wypadek gdybym musiał kiedyś powiesić tutaj jakiegoś kutasa, który złamie serce mojej córce, ale nie sądziłem, że plany się nieco zmienią i to tak szybko. Zapakowałem samochód i wysiadłem z niego. Dwóch moich ludzi skinęła głową na gest przywiązania i okazania szacunku. Nim doszedłem do drzwi w ich progu pojawił się Rio.
— Jest przytomny. Przywiązaliśmy go do dwóch haków. Sądził, że jedzie poznać nowe miejsce zamieszkania szefa.
— Dzięki Rio, przynieś mi skrzyneczkę, a ja zajrzę do naszego kreta.
Chłopak skinął głową I ruszył do jednego z samochód, ja zaś wszedłem do pomieszczenia. Moje kroki były ciężkie i pewne. Pieści zaczynały zaciskać się ze złości. Wiedziałem co to oznacza i każda osoba w pobliżu również.
— Dzisiaj spadnie deszcz.. deszcz krwi. Bo każda cisza zwiastuje burze. — Mój głos rozniósł się echem po pustej przestrzeni.
— Szee.. szefie. Ja.. ja, ja nie — Nie dałem mu dokończyć.
— Ja... ja. Zamilcz Paul! Nie bądź śmieszny, sądzisz, że uwierzę w to nędzne łkanie?! — Mój głos rósł w siłę. Rio pojawił się z podręczna skrzyneczką, w której znajdowało się kilka narzędzi do tortur.
— Jak sądzisz, warto było mnie zdradzić za jakieś marne pieniądze?!
— Ja.. ja.. nie chciałem.
— Kurwa! Radzę ci odpowiadać szczerze! Już! Liczę do trzech, brak odpowiedzi oznacza brak szacunku, a to skutkuje karą.
Podszedłem do skrzyneczki i wyciągnąłem z niej mały nożyk, bardzo poręczny, ale i bardzo ostry. Podszedłem bliżej do pierdolonego śmiecia.
— Zapytam jeszcze raz.. Było warto?! — Cisza.. brak odpowiedzi oznaczał brak szacunku do mojej osoby.
Chwyciłem jego dłoń I nadziałem ją na hak, do którego był przywiązany sznurkiem. Ten zaczął krzyczeć z bólu, a ten dźwięk był jak piękna pieśń dla uszu.
— Jednak posiadasz jeszcze język, więc radzę ci odpowiadać! — Warknąłem, a mój głos przerażał już każdego. Byłem zły.. chociaż to dość lekkie określenie. Ja przyszedłem tam zabić I nic ani nikt mnie przed tym nie powstrzyma.
— Ile ci zapłacił?
— Pół.. pół miliona. — Łkanie było coraz głośniejsze. Był po prostu jebaną pizdą.
Jego odpowiedź była poprawna widziałem wyciąg z przelewu. Druga z jego dłoni została przebita przez hak. Szkarłatna czerwień zaczęła spływać w dół jego ręki, a on był coraz bardziej bledszy.
— Gdzie teraz znajduje się ten śmieć, który ci zapłacił? — Cisza.. uśmiechnąłem się cynicznie i podchodząc bliżej jego odciąłem mu jeden z palców. Jego głos rozpaczy i bólu było słychać wszędzie, a to był dopiero początek.
— Jee.. jest w mieście. Mia.. miałem się z nii.. nim spotkać dzisiaj na tym opuszczonym wysypisku, miał mi podać coś dla twojej żony. Chcia.. chciał ją zabić póki jest w śpiączce. — Jego słowa dotarły do mojej świadomości. Ten gnój planował jej śmierć. Planował to przez moich ludzi, a ja byłem na tyle ślepy, że nawet tego bym nie zauważył. Nie potrzebowałem więcej informacji odciąłem mu język. I wciągnąłem w niego mały nadajnik.
— To wyślij w ich miejsce spotkania razem z tym telefonem.! Ta kurwa pożałuję dzisiaj, że ze mną zadarła.
— Oczywiście szefie.
Rio wyszedł z pomieszczenia przekazując informacje dalej, a ja po kolei odcinałem kretowi części ciała. Ten wył z bólu, ale ja wiedziałem, że on an to zasłużył. Nie miałem litości. Cwiartowalem jego ciało powoli, tak długo aż się nie wykończył z wycieńczenia i w sumie pewnie z ubytku krwi. Jego śmierć była powolna taka na jaką zasłużył. Bo na szybką śmierć mało osób mogło liczyć.
— Reszty ciała się pozbądźcie! Ja wracam do szpitala. Gdyby coś dzwońcie.
Wszyscy skinęli głowami na znak zgody. Pierw skorzystałem jeszcze z szybkiego prysznicu w szpitalu i zmieniłem ciuchy na czyste zanim ponownie usiadłem na fotelu obok Vic. Dziewczyna spała.. jej sen tym razem był spokojny, a ja modliłem się tylko o to aby w końcu mogła się wybudzić i być tu ze mną.. z nami. Potrzebowałem jej. Tak samo jak i Carmen.
— Tęsknię za tobą kwiatuszku. Moja piękna, cudowna i delikatna jak peonia. Mój najpiękniejszy kwiat, który potrafił zawsze kwitnąć mimo tylu ciężkich momentów. — Nachyliłem się do jej dłoni i delikatnie musnąłem jej wierzch ustami. Miałem nadzieję, że ona czuje, że jestem tutaj obok, że wie, że jej nie zostawiłem.
— Kocham Cię, wróć już do mnie.
Buziaczki I do następnego:***
Jeśli się podoba zostaw komentarz I głos ♡♡♡