Beauty of Darkness

By literaturoholiczka

158K 10.5K 3.9K

Czwarty tom serii Kings of Darkness - historia Cassiana i Mercy Cassian Delmont od urodzenia zmaga się z brak... More

Informacja
OSTRZEŻENIE
Prolog
1. Zapomniane wspomnienia.
2. Uzależnienie.
3. Numer nieznany.
4. Déjà vu.
5. Tam wcale nie jest bezpieczniej.
6. Błąd.
7. Okrutny los.
8. Potwory spod łóżka.
9. Pocałunki, które leczą.
10. Tak wiele nas łączy.
11. Wycieczki zakrapiane pocałunkami.
12. Bukiet czerwonych róż.
13. Jak wygrana na loterii.
14. Moje wszystko.
15. Przeznaczenie.
16. Niektórych zdecydowanie nie powinno się chronić.
17. Pustka.
18. Czas na zwierzenia.
19. Pozwól mi zapomnieć.
20. Podejrzenia.
21. Stare szkice.
22. Ciemność nie zawsze jest piękna.
23. Konsekwencje.
25. Krew na dłoniach i pustka w sercu.
26. Płomienie.
27. Piękno ciemności.
28. Pożegnania.
29. Nowe początki.
Epilog

24. Opuszczony magazyn.

3.6K 319 72
By literaturoholiczka

#BODwatt

Cassian

Mercy weszła do mojego samochodu z miną, która kazała mi sądzić, że wolałaby nie być zdana na moją pomoc. Zasłoniła się przede mną grubym murem i nawet, gdy siedziała tuż obok, dzieląca nas przepaść zdawała się być wręcz namacalna.

            Ostatnie pięć dni było istnym koszmarem. Nigdy nie doświadczyłem czegoś tak mocno zbliżonego do wyrzutów sumienia, bo, cóż, nie miałem w sobie zdolności do odczuwania czegoś takiego. Ale dręczące mnie od odejścia Mercy myśli musiały tym właśnie być – poczuciem winy.

            Gdyby nie to, że poświęciłem całą swoją energię i każdą wolną chwilę na poszukiwania jej matki, najpewniej całkiem bym się załamał. Kiedyś udawało mi się trzymać od niej z daleka, ale przez te kilka wspólnie spędzonych miesięcy zdążyłem przyzwyczaić się do jej obecności w moim domu, życiu i w sercu.

            Czułem, że gdy tylko pomogę uporać jej się z rodzinnymi problemami, ona odejdzie na dobre. I wiedziałem, że wówczas pochłonie mnie mrok.

            – Będziesz się tak na mnie gapił, czy może wreszcie ruszysz z miejsca? – fuknęła z oczami wlepionymi w przednią szybę.

            Sam nie zdawałem sobie sprawy z tego, że odkąd wparowała do auta, utkwiłem w niej tęskne spojrzenie.

            Otrząsnąłem się z ponurych myśli, wracając do rzeczywistości. Nie mój stan był teraz najważniejszy, a bezpieczeństwo jej mamy. To nasz priorytet i właśnie na tym powinienem się skupić.

            Odpaliłem silnik i ruszyłem w kierunku, który wskazywała mi nawigacja w telefonie. Do celu mieliśmy dotrzeć w niecałe pięćdziesiąt minut. Prawie cała godzina spędzona z Mercy w samochodzie.

            Cisza wisiała między nami niczym coś ciężkiego, gdy mijałem kolejne skrzyżowania. Słyszałem jedynie jej nierówny oddech i kołatanie własnego serca. To milczenie okazało się szalenie niekomfortowe. Było jak przypomnienie o tym, że między nami tak właściwie wszystko skończone.

            Wreszcie, ku mojemu zdziwieniu, Mercy przerwała tę ciszę.

            – Jesteś pewien, że to właśnie tam jest moja mama?

            Przełknąłem z trudem, nim zdobyłem się na szczerą, acz zasmucającą odpowiedź:

            – Nie.

            Mogłem sobie tylko wyobrazić, jak wykrzywia usta. Robiła to, ilekroć coś jej nie pasowało.

            – A ile procent szans jest na to, że ją tam znajdziemy? – naciskała, teraz już nieco bardziej niecierpliwym i wymagającym tonem, który sprawił, że po plecach przebiegł mi dreszcz.

            Nie przypominała już tej sarkastycznej, lecz jednocześnie łagodnej Mercy. Teraz traktowała mnie z chłodem, stała się zdystansowana.

            To bolało. Cholera, naprawdę bolało.

            – Obserwowaliśmy twojego ojca przez całe pięć dni. Często jeździł właśnie tam. Zaglądał do magazynu rankami i wieczorem, jakby musiał na bieżąco monitorować sytuację – wytłumaczyłem. – Poza tym nie ruszał się nigdzie indziej. Siedział tylko w rezydencji, a tam jej podobno nie ma, tak?

            – Nie. Sprawdziłam każde pomieszczenie. Nigdzie nie było po niej śladu – przyznała. – Nie mógł jej chować w piwnicy, bo... – Ucięła i potrząsnęła głową.

            – Bo? – drążyłem.

            – Bo tam przetrzymywał mnie – uzupełniła znacznie ciszej.

            Gniew rozlał się w moich żyłach jak wirus.

            – Zrobił ci coś? – zapytałem niskim, groźnym tonem.

            – Cassian, to, że potrzebuję twojej pomocy przy odnalezieniu mojej mamy nie oznacza jeszcze, że będę ci się zwierzać – zaznaczyła. – Więc odpuść. Chciałam tylko wiedzieć, czy nasza podróż za miasto rzeczywiście ma sens.

            Przełknąłem kłujące mnie w gardło rozczarowanie. Właśnie na to sobie zasłużyłeś, stary.

            – Chcę tylko wiedzieć, czy cię skrzywdził. – Nie dawałem za wygraną. Musiałem wiedzieć.

            – A co to zmienia? – prychnęła.

            Właściwie to niewiele. Miałem wystarczająco powodów, by stworzyć z ostatnich chwil jego życia prawdziwe piekło. Ale sama myśl o tym, że przez ten czas, gdy więził ją w piwnicy, mógł ją tknąć...

            – Nie, nie skrzywdził mnie – powiedziała wreszcie z cichym westchnieniem.

            Kiwnąłem głową, przyjmując to do wiadomości.

            – Ojciec nigdy mnie nie uderzył – dodała po chwili, nieco mnie tym zaskakując.

            Żadnych zwierzeń – to jej słowa. A jednak z jakiegoś powodu czuła potrzebę, by się tym ze mną podzielić.

            – Choć to pewnie wiesz – parsknęła. – Bo wiesz o mnie wszystko, co? – Drwiny w jej głosie nie dałoby się pomylić z niczym innym.

            – Nie, Mercy, nie wszystko – uściśliłem. – Wiedziałem, że twój ojciec jest niebezpieczny. Twoja mama szukała u nas przed nim schronienia lata temu...

            – Tak, powiedział mi – wtrąciła.

            – Ale sądziłem, że krzywdził i ciebie.

            – Nie. Nie w sensie fizycznym.

            Może powinno mi nieco ulżyć, ale... To, że nigdy jej nie uderzył, nie tworzyło z niego jeszcze niewiniątka. Na pewno dał jej popalić w inny sposób.

            – Ominąłeś zakręt – rzuciła, spoglądając na ekran mojego telefonu.

            Szlag. Rzeczywiście.

            Nie byłem tak skupiony, jak powinienem być. Ta namiastka rozmowy z Mercy już całkiem wytrąciła mnie z równowagi.

            Zawróciłem i tym razem skręciłem w odpowiednią stronę.

            Chciałbym wypytać ją o to, co dokładnie jej robił, ale marne szanse, że zechciałaby udzielić mi odpowiedzi. Wciąż była do mnie wrogo nastawiona i to zapewne nie miało ulec zmianie ani teraz, ani w najbliższej przyszłości... ani być może nigdy.

            – Co, jeśli jej tam nie będzie? – zapytała. – Masz jeszcze jakiś trop?

            – Nie mam – przyznałem niechętnie. – A ty? Jakiś pomysł? Może uciekła?

            – Nie uciekłaby od niego.

            – Próbowaliśmy sprawdzić, czy wykupował jakieś bilety lotnicze, ale nie.

            – W sensie? Podejrzewasz, że mógłby wywieźć ją gdzieś za granicę?

            – Przeszło mi to przez myśl – potwierdziłem.

            – To nawet miałoby sens – przyznała po chwili namysłu. – Ojciec wspominał coś o odbudowaniu naszej rodziny... Może chciał uciec i zabrać nas ze sobą.

            – Tak, możliwe – wydusiłem.

            Istniała jeszcze jedna opcja, ale nie chciałem się nią dzielić z Mercy. Tylko niepotrzebnie bym ją zmartwił, a przecież to jedynie moje domysły.

            Znajdowaliśmy się coraz bliżej celu. Otaczały nas już jedynie gęste lasy. Drogi tu nie były oświetlone, więc tylko reflektory samochodu rozjaśniały mi krętą drogę. Mercy zdawała się robić coraz to mocniej niespokojna z każdym przybliżającym nas do magazynu kilometrem.

            – Zostaniesz w samochodzie, dobrze? Ja pójdę i sprawdzę okolicę.

            – Że co? – wykrztusiła.

            – Nie wiem, czy jest tam bezpiecznie – objaśniłem. – Twój ojciec jest teraz w domu, ale lepiej pozostać ostrożnym.

            – Nie żartuj, Cassian. – Jej głos zadrżał pod naporem złości. – Jeśli moja matka tam jest...

            – Jeśli tam jest i upewnię się, że nic ci nie grozi, to po ciebie przyjdę.

            – Wiem, że masz fioła na punkcie kontroli, ale nie będę się ciebie słuchać w tej sprawie – fuknęła. – Więc nie wydawaj mi rozkazów tak, jakbyś miał do tego prawo.

            – Mercy...

            – Poza tym, w razie zagrożenia, chyba lepiej, jeśli będę z tobą, a nie sama w aucie, co? Nie pomyślałeś o tym?

            Ja pierdolę, miała rację. Oczywiście, że tak. Ale gdyby coś jej się stało... Cholera.

            – Mam przy sobie tylko jedną broń.

            – Że co masz? – wypaliła zaskoczona. – Na Boga, Cassian...

            – Nie wiemy, kogo możemy tam spotkać, Mercy – warknąłem. – Oczywiście, że mam broń.

            – Naprawdę wcale, ale to wcale cię nie znam – wymamrotała.

            – Dbam o nasze bezpieczeństwo. Nie zamierzam wymachiwać nią na prawo i lewo i zabijać kogo popadnie.

            – Wow, teraz to mnie uspokoiłeś – sarknęła.

            Zerknąłem na nią kątem oka. Wyglądała na zaniepokojoną, co przypomniało mi jej słowa.

            Boję się ciebie.

            – Wiesz, że cię nie skrzywdzę, prawda? – zapytałem z ciężko bijącym sercem.

            – Odpuść sobie.

            – Naprawdę. Wiem, że musisz sobie teraz myśleć o mnie w samych ciemnych barwach, ale nigdy, przenigdy nawet przez myśl mi nie przeszło, by cię skrzywdzić. Nigdy nie miałem tego na celu.

            – No to po co to wszystko, co? Po co przez tyle lat...

            – Więc jednak chcesz mnie wysłuchać? – uciąłem.

            Zacisnęła usta w wąską kreskę.

            – Nie – odparła słabo. – Nie po to tu jesteśmy.

            Mógłbym zmusić ją do wysłuchania mojej wersji wydarzeń. Wystarczyłoby zablokować zamki w drzwiach i zacząć mówić. Nie mogłaby uciec, musiałaby wsłuchać się w prawdę płynącą z moich ust. Tyle że od magazynu dzieliło nas jedynie kilka minut drogi, a takie naciskanie na Mercy mogłoby tylko zadziałać na moją niekorzyść.

            Wjechałem w leśną dróżkę. W tym momencie GPS stracił łączność, ale mniej więcej wiedziałem, jak jechać. Pokonałem wąską ścieżkę, aż znaleźliśmy się na polanie. Na tej pustej i zarośniętej roślinnością przestrzeni znajdował się tylko jeden, całkiem niewielki budynek.

            – To tutaj?

            – Tak – potwierdziłem.

            Zgasiłem silnik. Przez kilka dłużących się w nieskończoność chwil siedzieliśmy w całkowitej ciszy i nie ruszyliśmy się nawet o milimetr. Mnie trawiły złe przeczucia, być może ją również, bo to miejsce, ta mroczna otoczka i to, na jak zapuszczone wyglądało, przywiewało jedynie same złe myśli.

            Jakoś nie mogłem sobie wyobrazić, że za chwilę odnajdziemy jej mamę całą i zdrową, zabierzemy ją do domu i wszystko będzie dobrze. Abraham może i miał nierówno pod sufitem, ale był też wyjątkowo sprytny. Nie zostawiłby jej tu samej. Na pewno wiedział, że śledzimy każdy jego krok.

            Kolejne minuty malowały się przed moimi oczami w czarno białych barwach.

            – Sięgnij do schowka – poleciłem, a gdy to zrobiła i jej oczom ukazał się pistolet, zapytałem: – Wiesz, jak go obsłużyć?

            Obejrzała dokładnie broń i pokiwała głową.

            – Kiedyś z takiego strzelałam. Na strzelnicy – uściśliła.

            – Byłaś na strzelnicy? – Nie miałem o tym zielonego pojęcia.

            – Uczęszczałam też na zajęcia samoobrony przez jakiś czas. – Wzruszyła ramionami. – Dlaczego mnie o to pytasz? Ja mam trzymać broń?

            – Nie, po prostu chcę mieć pewność, że gdyby coś mi się stało, będziesz potrafiła go użyć.

            – Gdyby coś ci się stało? – powtórzyła z zawahaniem. – Bierzesz taki scenariusz pod uwagę?

            – Biorę pod uwagę dosłownie każdy scenariusz.

            Przełknęła z trudem, przeskakując zaniepokojonymi oczami po mojej twarzy.

            – Nie możesz tam umrzeć. – Jej słowa miały w sobie cień rozkazu.

            – Postaram nie dać się zabić – rzuciłem nieco żartobliwie. – Możemy ruszać?

            Przesunęła spojrzeniem po okolicy, aż wstrząsnął nią dreszcz.

            – Tak. Możemy ruszać.

            Opuściliśmy samochód w tym samym momencie. Gdy tylko postawiłem nogi na wilgotnym i miękkim gruncie, złe przeczucia pomnożyły mi się w głowie. Powietrze niosło za sobą zapach cierpienia, a mgła oblepiała mi skórę niczym jakiś ciężki materiał. Księżyc tej nocy został przysłonięty przez gęste chmury. Niewątpliwie za jakiś czas miała nas dopaść ulewa.

            Mercy stanęła u mojego boku. Posłaliśmy sobie porozumiewawcze spojrzenia, po czym ruszyliśmy w stronę magazynu. Im bliżej wejścia się znajdowaliśmy, tym większy niepokój czułem. Było zbyt cicho, zbyt... niepozornie.

            – Może włączę latarkę w telefonie? – wyszeptała.

            – Poczekaj, jeszcze nie. – Lepiej było pozostać na jakiś czas niezauważonym. – Podaj mi dłoń.

            – Co? Nie.

            – Mercy, to nie są, kurwa, żarty. Podaj mi dłoń. – Mój ton, nawet jeśli był cichy, nabrał ostrości. Musiałem czuć ją przy sobie, być w stanie obronić ją własnym ciałem w każdej chwili.

            Wreszcie uległa, zbliżyła się do mnie i pozwoliła, bym ścisnął jej dłoń. Po skórze momentalnie przebiegł mi elektryzujący dreszcz. Zawsze tak na mnie działała.

            Znaleźliśmy się przy wejściu. Drzwi zostały roztrzaskane, pozostała tylko ich dolna część. Mury budynku również zostały obdarte, ściany stanowiły już tylko zlepek cegieł pokrytych mchem. Wcisnąłem plecy w ścianę i przyciągnąłem kobietę do swojej klatki piersiowej.

            – Co robisz?

            – Nasłuchuję – wyjaśniłem.

            – Cassian...

            – Cii. – Przyłożyłem dłoń do jej ust. Spięła się i mocniej naparła na moje ciało.

            Wytężyłem słuch. Czekałem na cokolwiek – szelest liści, odgłos kroków, rozmów lub jakieś poruszenie. Ale nic nie zakłóciło tej ciszy.

            – Daj mi broń. – Łagodnie wyjąłem pistolet z jej rąk.

            – Usłyszałeś coś? – zapytała, gdy zabrałem dłoń z jej ust.

            – Nie.

            – Więc możemy wchodzić?

            Kiwnąłem głową i pociągnąłem ją za sobą do wejścia. Stawiałem ostrożne kroki, a każdy z nich odbijał się echem od pustych ścian. Na betonowej podłodze znajdowało się sporo szkła, tynku i śmieci. Stęchły zapach unosił się w powietrzu.

            Hala była przestronna. Wysoki sufit, ruiny, śmieci i jeszcze więcej śmieci. Na pierwszy rzut oka nic nie wskazywało na to, że ktoś miałby być tu przetrzymywany, a jednak coś wreszcie zwróciło moją uwagę.

            Kartony pod ścianą.

            Nim wyszliśmy zza rogu, rozejrzałem się raz jeszcze. Otaczała nas czerń rozmyta jedynie za pomocą smugi latarki z telefonu, więc na dobrą sprawę ktoś mógłby kryć się w kątach pomieszczenia. Mimo to postawiłem ostrożny krok w przód, ciągnąc za sobą dziewczynę. A potem kolejny i kolejny, aż znaleźliśmy się przed kartonami.

            – Jak myślisz, co to jest? – zagaiła cicho Mercy. Obrzuciłem ją uważnym spojrzeniem. Wciąż wydawała się zaniepokojona, ale i zdeterminowana.

            Odchyliłem wieczko kartonu i dostrzegłem kupki ubrań, jakieś papiery i podstawowe środki higieny... To wyglądało tak, jakby ktoś zbierał tu te rzeczy, by następnie szybko uciec. To potwierdzało część naszych podejrzeń.

            – Coś ważnego? – dociekała dziewczyna.

            Potrząsnąłem głową.

            – Zajrzę do drugiego kartonu – powiedziałem.

            W drugim znalazłem tak właściwie to samo, tyle że ubrania i kosmetyki z całą pewnością były damskie. To zaś sprawiło, że po plecach przebiegł mi lodowaty dreszcz.

            – Mercy, sprawdź trzeci karton – wydusiłem.

            Wykonawszy moje polecenie, odkryła jeszcze więcej damskich przedmiotów. Jej porażone strachem spojrzenie napotkało moje.

            – To moje ubrania – wymamrotała. – Te, które zostawiłam w domu rodzinnym.

            Warstewka świeżego potu pokryła moje plecy. Cholera. Wszystko wskazywało na to, że ten złamany chuj naprawdę zamierzał zniknąć z miasta ze swoją żoną i Mercy.

            Już otwierałem usta, gotów podzielić się tym przypuszczeniem z kobietą, gdy coś zatrzeszczało w oddali. Spiąłem się momentalnie, sięgnąłem po rękę Mercy i przyciągnąłem ją do siebie niedelikatnym szarpnięciem. Poprawiłem chwyt na broni i przyłożyłem palec do ust, dając jej w ten sposób znać, by była cicho.

            Dziewczyna przylgnęła do mojego boku, a zaaferowanymi strachem oczami przeskakiwała po otaczającej nas przestrzeni. Znów zapadła cisza, tyle że teraz coraz bardziej zacząłem wierzyć w to, że wcale nie byliśmy tu sami.

            Chyba dopiero wtedy dotarło do mnie, że naprawdę mogło nam grozić niebezpieczeństwo. A gdyby Mercy coś się stało...

            – Posłuchaj mnie – wychrypiałem jej do ucha. – Odwiozę cię do hotelu i wrócę tu sam, dobrze? Nie chcę, żeby...

            – Co ty pieprzysz, Cassian? – warknęła, spoglądając na mnie z ukosa. – Nigdzie się stąd nie ruszam. Musimy sprawdzić resztę pokoi...

            – Mercy...

            – Nie – wtrąciła. – Nie wycofam się teraz. Ona może tu być.

            Zacisnąłem szczęki. Jak mógłbym wygrać z uporem zaniepokojonej losem matki córki? Przez myśl przeszło mi nawet, by siłą zawlec ją do samochodu i wywieźć do hotelu, ale wtedy szelest rozbrzmiał ponownie.

            – Też to słyszałeś?

            Potwierdziłem krótkim kiwnięciem głową.

            W tej samej chwili na zewnątrz deszcz zaczął dudnić o glebę. Szum zagłuszył resztę odgłosów.

            – Cassian? Chodźmy dalej – pospieszała mnie Mercy, w czasie gdy ja wciąż walczyłem o odnalezienie sposobu na to, by zapewnić jej bezpieczeństwo. Cholera. Nigdy nie czułem się tak rozdarty i bezradny.

            Pociągnęła mnie za dłoń, ale ja stałem w tym samym miejscu niczym posąg.

            – Co z tobą? – syknęła.

            – Mercy, do cholery, naprawdę nie mogę pozwolić na to, by cokolwiek ci się stało – wykrztusiłem. – Rozważ moją propozycję.

            – W dupie mam twoją propozycję – skontrowała ostro. – Albo idziesz ze mną szukać jej dalej, albo pójdę sama.

            Co za niesamowicie lekkomyślna kobieta. Boże.

            – No? Więc? – Przestąpiła z nogi na nogę, wyraźnie się niecierpliwiąc.

            – Do diabła z tobą, Mercy – wydukałem, wreszcie ruszając przed siebie.

            Przecięliśmy salę i wkroczyliśmy za zakręt, do znacznie mniejszego pomieszczenia. Oprócz rozwalonego i nadgryzionego przez ząb czasu stołu stolarskiego oraz wybitej szyby, przez którą teraz do środka dostawały się kropelki wody, nie znajdowało się tam nic wartego uwagi. Zgodnie ruszyliśmy dalej.

            – Tam jest zejście – powiedziała w pewnej chwili Mercy, wskazując na schody prowadzące do piwnicy.

            Niedobrze. Kurwa, piwnice nigdy nie oznaczały niczego dobrego. Cholera wie, na co mogliśmy się tam natknąć. Gdyby nie to, że Mercy była tu ze mną, nie wahałbym się nawet przez moment.

            Chciałem zaprotestować i wznowić swoje namowy na to, by pozwoliła mi odwieźć się do hotelu, ale wystarczyła sekunda nieuwagi, a ona już była na schodach i ruszała na dół. Wyrwałem się za nią, szarpnąłem ją za przedramię i ulokowałem za swoimi plecami.

            – Nie wychodzisz przede mnie, rozumiesz?

            – Bo?

            – Bo gdyby ktoś na nas wyskoczył, to ja oberwę. – Mój głos ociekał śmiertelną powagą.

            Zawahała się przez ułamek sekundy.

            – I to ma być pocieszenie?

            – A co? Martwisz się o mnie?

            Odpowiedziała mi lekceważącym prychnięciem. Wolałem tego nie roztrząsać. Nie teraz.

            Zeszliśmy po schodach do piwnicy. Przystanąłem na moment w miejscu, by wsłuchać się w odgłos kapiącej gdzieś z oddali na ziemię wody i... Znów te szmery. Teraz wyraźniejsze, jakby ktoś... kaszlał?

            – Wydaje mi się, że ten dźwięk dobiega stamtąd – wyszeptała, wskazując kciukiem w prawo. Zgodziłem się z nią kiwnięciem głowy.

            Wciąż trzymając sobie Mercy za plecami, ruszyłem w tamtą stronę. Moje kroki były coraz to pewniejsze, a dźwięki coraz bardziej wyraźne. Teraz nie miałem już wątpliwości. To brzmiało tak, jakby ktoś się czymś krztusił... albo z trudem walczył o oddech.

            Mercy owinęła szczupłe palce wokół mojego przedramienia. Czułem dokładnie, jak drżała jej dłoń.

            – To nie brzmi dobrze. – Prawdziwy strach zagrał na jej strunach głosowych.

            Miała rację. To brzmiało koszmarnie.

            Zaledwie kilka kroków dzieliło nas od skrętu do jedynego pomieszczenia na korytarzu. Odgłosy kaszlenia niosły się echem wokół nas. Bicie mojego serca znacznie przyspieszyło.

            Chciałbym móc powiedzieć, że byłem gotowy na to, co ujrzę, ale... Nie. Stanowczo nie byłem gotowy.

            Gdy tylko wyszliśmy zza rogu, w blasku latarki ujrzeliśmy Florence. Mama Mercy leżała na podłodze w kałuży własnej krwi. Jedną dłoń trzymała sobie na klatce piersiowej, druga zaś zwisała jej bezwładnie wokół ciała.

            – O nie – wysapała słabo Mercy. Ucisk jej dłoni na mojej ręce zelżał. Wyskoczyła przede mnie i opadła na kolana tuż przy matce.

            Kaszlała. Krztusiła się własną krwią, a ta płynęła jej z kącików ust po policzkach. Błoto lepiło jej się do włosów, a nieludzko blada skóra przypominała śnieg w jego najczystszej postaci.

            – O Boże, nie... – Z gardła Mercy wyrwał się szloch. – Mamo... Mamo, słyszysz mnie? – Złapała ją za policzki i próbowała zmusić do tego, by na nią spojrzała, tyle że Florence była już zbyt słaba.

            Prawdziwy koszmar rozgrywał się na moich oczach.

            Mercy klęcząca w krwi własnej mamy. Jej łzy. Jej zachrypnięty cierpieniem głos. Cichnący kaszel, jakby Florence przegrywała walkę o życie...

            – Cassian! – zrozpaczony głos dziewczyny przedarł się przez moje myśli. – Słyszysz co do ciebie mówię?! Dzwoń na pogotowie!

            Automatycznie wystukałem w komórce odpowiedni numer, modląc się o to, by udało mi się złapać tu zasięg.

            Brak sygnału. Kurwa.

            – Muszę wyjść na górę – rzuciłem. – Za moment wrócę.

            Pognałem po schodach i tam w końcu udało mi się złapać jedną kreskę. Wezwałem pogotowie, choć miałem niemal stuprocentową pewność, że mama Mercy nie dożyje do ich przyjazdu.

            Potem wróciłem pędem do piwnicy. Gdy stanąłem w progu drzwi, ujrzałem płaczącą nad ciałem mamy Mercy. Klatka piersiowa Florence wciąż unosiła się i opadała, ale stanowczo zbyt wolno. Niewątpliwie brała właśnie ostatnie oddechy w swoim życiu.

            Doczłapałem do Mercy i ukucnąłem tuż obok. Położyłem dłoń na jej plecach, zacząłem wykonywać powolne okręgi. Ta płakała i płakała. Łzy moczyły jej twarz. Całe kobiece ciało trzęsło się ze strachu i rozpaczy.

            – Mamo... – powtarzała raz za razem. – Musisz być silna, słyszysz? Zaraz przybędzie pomoc...

            Z trudem przełknąłem formująca mi się w gardle gulę. Spojrzałem na kobietę, która przed laty tak często bywała w naszym domu, którą ojciec kochał... Kurwa. Gdy się dowie, nic go nie powstrzyma.

            Ciało Florence znaczyło sporo rozcięć. Wyglądało na to, że ktoś wbijał w nią raz za razem nóż.

            – Mamo... – Mercy się nie poddawała. Utrzymywała głowę matki w swoich drobnych dłoniach, nie bacząc na coraz więcej krwi znaczącej jej skórę.

            – Moja... piękna... Hazel... – wycharczała.

            Zmarszczyłem brwi.

            – Mamo, nie, to ja. Mercy – poprawiła ją córka. – Mercy. Twoja córka.

            – Hazel... – powtórzyła to zagadkowe imię.

            Co, do cholery?

            Popatrzeliśmy po sobie z Mercy. Wydawała się równie zdezorientowana i zbita z tropu, co ja. Florence wówczas zaniosła się kolejnym, brzmiącym doprawdy koszmarnie kaszlem.

            – Nie, nie, nie... Mamo... Mamo, musisz być silna!

            Nie miałem żadnych wątpliwości.

            Ojciec Mercy miał wkrótce zginąć. I nie wróżyłem mu zbyt łatwej oraz szybciej śmierci. O nie. Zachowam dla niego cały swój mrok.

#BODwatt

Twitter/Instagram: autorkaangelika

TikTok: literaturoholiczka

Continue Reading

You'll Also Like

79.4K 150 1
"I nawet jeśli zostaną po nas tylko zgliszcza, gdzieś głęboko schowałam iskrę, która jest w stanie spalić każde miasto w którym cię nie znajdę" Wszys...
647K 40K 36
Serce jest elastyczne. Może przetrwać wiele cierpienia i nie pęknie na pół. Jedynie się rozciągnie, zbierając w sobie cały ból, który w końcu minie...
280K 18.9K 30
Po aresztowaniu Remo wszystko, w co wierzyła Lucy Graves, okazało się paskudnym kłamstwem. Za rozkazem matki wyjeżdża z Filadelfii, aby plotki na jej...
57.2K 3.8K 32
Ona jest znudzona własnym życiem, a on swojego nienawidzi. Harvey Reynolds od dawna nie potrafi oderwać od niej wzroku. Larissa Calloway jest błyskot...