Beauty of Darkness

By literaturoholiczka

142K 10K 3.9K

Czwarty tom serii Kings of Darkness - historia Cassiana i Mercy Cassian Delmont od urodzenia zmaga się z brak... More

Informacja
OSTRZEŻENIE
Prolog
1. Zapomniane wspomnienia.
2. Uzależnienie.
3. Numer nieznany.
4. Déjà vu.
5. Tam wcale nie jest bezpieczniej.
6. Błąd.
7. Okrutny los.
8. Potwory spod łóżka.
9. Pocałunki, które leczą.
10. Tak wiele nas łączy.
11. Wycieczki zakrapiane pocałunkami.
12. Bukiet czerwonych róż.
13. Jak wygrana na loterii.
14. Moje wszystko.
15. Przeznaczenie.
16. Niektórych zdecydowanie nie powinno się chronić.
17. Pustka.
18. Czas na zwierzenia.
20. Podejrzenia.
21. Stare szkice.
22. Ciemność nie zawsze jest piękna.
23. Konsekwencje.
24. Opuszczony magazyn.
25. Krew na dłoniach i pustka w sercu.
26. Płomienie.
27. Piękno ciemności.
28. Pożegnania.
29. Nowe początki.
Epilog

19. Pozwól mi zapomnieć.

5.4K 308 130
By literaturoholiczka

#BODwatt

Mercy

Budynek filharmonii był ogromny, ciemny i budzący w sercu pewien rodzaj niepokoju. Gdy tak mijaliśmy z Cassianem kolejnych ludzi, czułam doskonale lepkość ich oczu na swojej skórze. Tak samo zresztą wiedziałam, że gdzieś pomiędzy nimi znajduje się właśnie mój ojciec – jedyny powód, dla którego w ogóle tu przyszłam.

            Sukienka wieczorowa ocierała się nieprzyjemnie o moje biodra, a horrendalnie wysokie szpilki sprawiły, że musiałam trzymać się ramienia Cassiana, by nie upaść.

            Właściwie wszystko wydawało mi się kompletnie do dupy. Czułam się jak wstawiona do jakiegoś innego, nienależącego do mnie życia i wcale nie było mi z tym dobrze. Może i powinnam być przyzwyczajona do odwiedzin w takich miejscach, ale, choć kochałam muzykę, trzymałam się od nich z daleka.

            Za to Cassian zachowywał się jak ryba w wodzie. Doskonale wiedział, kiedy zmusić się do uśmiechu, a kiedy tego nie robić. Z kim się przywitać, a z kim nie. Sprawnie ignorował ciekawskie spojrzenia i trzymał moją dłoń w miażdżącym uścisku, dając mi tym samym znać, że ma wszystko pod kontrolą.

            I, Boże, miałam nadzieję, że tak właśnie jest, bo sama raczej tonęłam.

            Wstąpiliśmy na ogromną salę teatralną. Wówczas Cassian zerknął na nasze bilety i poprowadził mnie na sam tył rzędu, pod ścianę. Miałam jakąś dziwną pewność, że doskonale wie, gdzie usiądą moi rodzice i że z naszego miejsca będziemy mieli na nich idealny widok. No bo skoro w ogóle udało mu się zdobyć informację o tym, że tu będą – co swoją drogą nie przestawało mnie szokować – to na pewno sprawdził też, gdzie będą siedzieć.

            – Więc jaki jest plan? – zapytałam cicho, nachylając się nad nim, gdy już usiedliśmy na czerwonych krzesełkach. Sukienka zmarszczyła się przy moich kostkach, a jedna – ta dłuższa – strona opadła na podłogę.

            – W trakcie występu twoja matka wyjdzie do toalety...

            – A wiesz to skąd? – wtrąciłam, coraz mocniej zaniepokojona informacjami, jakie Cassian potrafi zdobyć.

            Okej, na pewno miał przy swoim boku wiele wpływowych osób – a może nie tyle on, co jego ojciec. Ale żeby wiedzieć, kiedy ktoś wyjdzie do łazienki? No błagam.

            Chyba, że planował zrobić coś, co zmusi ją do wyjścia.

            – Wtedy pójdziesz za nią i z nią porozmawiasz – kontynuował, pozostawiając moje ostatnie pytanie bez odpowiedzi. – Ja będę miał na oku twojego ojca. Ale nie przedłużaj tego zbytnio. Myślę, że po kilku minutach zacznie się niecierpliwić.

            – Jasne – mruknęłam, krzywiąc się.

            Wszystko wydawało się niby banalnie proste, a mimo to miałam wrażenie, że coś pójdzie bardzo, bardzo nie tak. Tak samo nie miałam pojęcia, jak zareaguję, gdy zobaczę na własne oczy ojca po takim czasie. Spanikuję? Wpadnę w jakiś bezdenny dołek? A może nabiorę tak wielkiej chęci, by go zamordować, że nawet Cassian nie zdoła mnie powstrzymać?

            Pewnie nie powinnam fantazjować o śmierci jakiegokolwiek człowieka na tym świecie, ale... No, cóż, fantazjowałam.

            Nienawiść to prawdziwie potężne uczucie. Tworzy z ludzi jedynie marionetki w swoich objęciach i zmusza ich do robienia rzeczy, których normalnie przecież wcale nie chcieliby robić.

            Wzdrygnęłam się, gdy po plecach przebiegł mi lodowaty dreszcz. Momentalnie wyprostowałam plecy i zaczęłam rozglądać się po sali, choć w tym tłumie ciężko było mi rozpoznać jakąkolwiek twarz.

            Właśnie wtedy ciepłe palce Cassiana złapały mnie delikatnie za podbródek i zmusiły do tego, bym zajrzała mu w oczy – ciemnogranatowe, dokładnie tak, jak moja suknia.

            – Co jest?

            – Jest gdzieś tutaj – wykrztusiłam, czując, jak dłonie pokrywa mi warstewka chłodnego potu.

            Delmont zmarszczył brwi, a wolną ręką sięgnął do mojego uda i delikatnie pogładził skórę przez satynowy materiał.

            – Oczywiście, że tak. Po to tu przyszliśmy.

            – Czuję, że wszedł na salę – uściśliłam, co wreszcie zmusiło Cassiana do odwrócenia wzroku. Spojrzał na rzędy pod nami, a ja mimowolnie poszłam jego śladami, aż przed oczami mignęły mi ciemnie włosy matki i niezdrowo blada skóra odkrytych w czarnej sukience ramion.

            Wstrząsnął mną głęboki dreszcz. Nie widziałam jej twarzy, ale sztywność jej ruchów podpowiadała mi, że nie czuje się dobrze.

            I wtedy u jej boku zobaczyłam mojego ojca. Jak zwykle odziany był w jakiś niesamowicie elegancki smoking – tym razem czarny, by wpasować się w kreację swojej żony. Włosy – poprzetykane znacznie większą ilością siwizny, niż zapamiętałam – zaczesane miał na jedną stronę. Wydawał się potężniejszy. Szerszy i większy niż kiedyś, choć mogłoby się wydawać, że wraz z upływem lat jego siła nieco osłabnie. Nic bardziej mylnego.

            To cholerny diabeł w ludzkim przebraniu.

            Nie miałam pojęcia, że tak mocno pochłonęło mnie wypalanie wzrokiem dziury w tyle jego głowy, dopóki Cassian nie odwrócił mojej uwagi, chwytając mnie mocno za dłoń. Przeniosłam spojrzenie na jego wykutą z kamienia twarz. Widok przed oczami miałam lekko rozmazany od łez.

            – Weź głęboki wdech – poinstruował mnie gładkim i kojącym głosem. – Jestem tu i nic ci się nie stanie. Ufasz mi, prawda?

            Mechanicznie pokiwałam głową.

            – Nie zrobi ci krzywdy. Musiałby najpierw zmierzyć się ze mną, a wierz mi, że byłbym gotów zabić go na środku tej sali, gdyby tylko zaszła taka potrzeba. – Te słowa ociekały czystym okrucieństwem, a jednak mój popaprany umysł znalazł w nich coś tak pięknego, że momentalnie zaczęłam się uspokajać.

            Kilka głębszych wdechów później wstąpiła we mnie jakaś nowa siła.

            On tu był. Ale nie mógł mi nic zrobić. I to stanowiło w tym momencie moją przewagę.

            Po raz pierwszy czułam, że mogę z nim wygrać.

            To popieprzone, ale gdyby ktoś wsadził mi teraz w dłoń pistolet, bez wątpienia wycelowałabym jego lufę w tył głowy ojca i pociągnęłabym za spust, nie zważając na konsekwencje, które musiałabym później ponieść.

            Wkrótce sala pogrążyła się w półmroku, a światła postawiły scenę w centrum zainteresowania. Pierwsze dźwięki skrzypiec wypełniły mój żołądek przyjemnym mrowieniem. Na kilka chwil dałam się ponieść klimatowi tworzonemu przez orkiestrę. Trzymałam Cassiana za dłoń, napawałam się jego ciepłem i siłą i bezustannie zerkałam na rodziców siedzących kilka rzędów niżej.

            W momencie, w którym melodia przybrała wysokie, niepokojące dźwięki, Cassian zerknął na ekran swojego telefonu, a potem pochylił się nade mną i wyszeptał mi do ucha:

            – Zaraz wyjdzie.

            Czyli rzeczywiście miał wszystko zaplanowane.

            Pokiwałam głową na znak, że go usłyszałam. I czekałam. Czekałam na jej ruch przez następne minuty, aż wreszcie podniosła się ze swojego miejsca i bocznym wyjściem opuściła salę. Pognałam za nią, starając się nie zwracać na siebie zbyt wielkiej uwagi.

            Wbiegłam na podłużny korytarz. Naziemne światła oświetlały mi drogę, ale sylwetka mamy kilkanaście metrów przede mną pozostawała w cieniu. Stukot jej i moich szpilek odbijał się echem od ścian, gdy tak zmierzałyśmy w jednym kierunku – ona powoli i ostrożnie, ja pewnie i szaleńczo.

            Chwyciła za klamkę drzwi prowadzących do łazienki, zniknęła wewnątrz, a ja dałam sobie kilka sekund na przeczekanie i wparowałam tam za nią.

            Zastałam ją przy umywalce, gdy wpatrywała się pusto w swoje odbicie. Nie zwróciła uwagi na osobę, która weszła tuż za nią – czyli na mnie – jakby była tak pochłonięta przez własne myśli, że przestała odbierać bodźce z otoczenia.

            Dopadł mnie głęboki żal. I wściekłość. I bezradność. I tysiąc innych doprawdy chujowych uczuć, bo ta kobieta... Ta kobieta tak bardzo się zmieniła. Czasem starałam się sobie wyobrazić, jaka była przed moimi narodzinami. Jak wiele odebrał jej ojciec? Jak mocno zakopał jej charakter, zastępując go cechami, których pożądał?

            Opuściłam dom rodzinny raptem trzy tygodnie wcześniej, a miałam wrażenie, jakbyśmy nie widziały się od wieków.

            Była znacznie chudsza, bo to ja zawsze dbałam o to, by jadła dostatecznie dużo. Skórę miała bledszą, a cieni pod oczami nie zdołał ukryć nawet mocno kryjący podkład. Czerń sukienki zlewała się z jej włosami i przez to wszystko wyglądała jedynie jak zjawa.

            Tak wyprana z życia. Tak zniszczona.

            Przełknęłam formującą się w moim gardle gulę i powolnym krokiem podeszłam bliżej. Dopiero stukot moich obcasów zmusił ją do uniesienia wzroku. Zobaczyła mnie w odbiciu lustra, a zaskoczenia i strachu na jej twarzy nie dałoby się pomylić z niczym innym.

            – Mercy? – wychrypiała słabym głosem. – Co ty tu robisz?

            Łzy znów przysłoniły mi widok i włożyłam naprawdę wiele wysiłku w to, by nie pozwolić im popłynąć. Musiałam się jakoś trzymać. Musiałam być silna – za mnie samą i za moją matkę, bo w niej siły nie zostało nawet grama.

            – Posłuchaj, mamo, nie mamy wiele czasu... – zaczęłam gorączkowo, stając niespełna kilka metrów przed nią. – Chciałam zobaczyć, jak się masz. Nie odpisujesz mi, nie odbierasz...

            Ucięłam, gdy w jej oczach pojawił się wrogi błysk. Wyglądała tak, jakby mogła rzucić się na mnie z pięściami w każdej chwili, co było dla mnie cholernie niezrozumiałe.

            Miała mi za złe, że zniknęłam?

            Boże, pewnie tak. Ale naprawdę sądziła, że zostanę w tym domu razem z nią i ojcem?

            – Mamo...? – próbowałam dalej, teraz już piskliwym od niewypłakanych łez głosem. – Dlaczego się nie odzywałaś?

            Postawiła krok w przód, a ja instynktownie się cofnęłam. Nigdy nie bałam się matki i nie sądziłam, że mogłaby mi wyrządzić fizyczną krzywdę, ale w tamtej chwili wyraz jej twarzy wskazywał na to, że nie byłam tu mile widziana. Że właściwie wolałaby, abym zniknęła. Nie mogłam odpędzić tego wrażenia, przyczepiło się do mnie jak rzep.

            – Nie powinno cię tu być. Po co przylazłaś?

            Jad w jej głosie wpędził mnie w chwilowe osłupienie. Mama często miewała zmiany nastroju – gwałtowne i nieprzewidywalne – i najczęściej miały związek z tym, jak wielkie pranie mózgu zrobił jej ojciec, ale jeszcze nigdy nie zwracała się do mnie z tak jawną wrogością.

            – Martwiłam się o ciebie – wymamrotałam, wpatrzona w matkę oczami okrągłymi jak spodki. – Chciałam się upewnić, że... Że jakoś się trzymasz. – Po tych słowach zjechałam spojrzeniem na jej ciało: odkryte ramiona, ręce i dłonie, szukając tam siniaków lub śladów zadrapań.

            Ale nie znalazłam niczego takiego. Skórę miała bladą i bez skazy.

            – Dlaczego miałabym się nie trzymać?

            No kurwa, serio?

            Zmarszczyłam gniewnie brwi, nozdrza zafalowały mi ze złości.

            – Dobrze wiesz, dlaczego – wycedziłam.

            – Nie, nie wiem.

            – Wiesz, do cholery! – wrzasnęłam. – Obudź się. Ten człowiek cię, kurwa, krzywdzi.

            Mama wyglądała na szczerze zdumioną.

            – Krzywdzi?

            – Tak, mamo, krzywdzi! Przecież robi to od lat!

            – Nie mam pojęcia, o czym mówisz – parsknęła i odwróciła wzrok, jakby naprawdę sądziła, że się na to nabiorę.

            Wyparcie. Właśnie tą technikę stosowała. Chwilowo bombardował ją miłością, więc wolała udawać, że zawsze tak było i nigdy jej nie krzywdził. Łudziła się, że taki pozostanie, podczas gdy on zapewne miał w tym jakiś cel.

            Może to na fair z mojej strony, a może właśnie to powinnam zrobić, ale nie powstrzymałam się przed potokiem kolejnych słów:

            – Pamiętasz, jak polewał twoje dłonie wrzątkiem? Albo jak obciął ci na moich oczach wszystkie włosy, bo „kusiły innych mężczyzn i dawały im sprzeczne sygnały"? Albo jak wpychał ci głowę pod wodę tak, że nie mogłaś oddychać? Albo...

            – W tej chwili przestań! – wrzasnęła, uderzając z całej siły pięścią w marmurowy blat przy zlewie. – Przestań – dodała, cedząc. Potem ruszyła w moją stronę, wskazując na mnie palcem. – To twoja wina! To zawsze była tylko twoja wina! Robił to, bo byłaś rozwydrzonym bachorem! Gdybyś była grzeczna, nigdy nie doszłoby do czegoś takiego!

            Nie, nie, nie...

            Robię to, byś była lepszym człowiekiem, kochanie – słowa taty rozbrzmiały w mojej głowie, a zaraz po nich pojawiły się kolejne szepty. Szepty tak raniące i wyraźne, że skronie zaczęły pulsować mi tępym bólem.

            Nie mogę cię skrzywdzić, ale ją... Ją mogę. Więc będę ją karać za ciebie.

            Widzisz? Każda kropla krwi twojej matki to każde jedno twoje przewinienie. Uważaj, by kiedyś nie zebrało się ich zbyt wiele.

            Kocham cię.

            Dbam o ciebie.

            Nigdy cię nie skrzywdzę.

            Chcę twojego dobra.

            Nikt nie kocha cię tak, jak ja. Jesteś moją córeczką. Moją kochaną córeczką.

            Uderz mamę.

            Pokaż jej, jak bardzo cię skrzywdziła.

            – Nie! – ryk wyrwał się z głębi mojego serca. Przyłożyłam dłonie do uszu, błagając, pragnąc całą sobą, by te głosy ucichły. – Nie próbuj mnie za to obwiniać!

            – Ale to twoja wina, Mercy... – Mama wyciągnęła ku mnie dłoń, którą odtrąciłam szybkim ruchem. Tak szybkim i tak gwałtownym, że niechcący pchnęłam ją na ziemię.

            Moment, w którym jej kruche ciało upadło na kafelki był momentem, w którym jakaś kolejna część mnie pękła.

            A słowa, jakie wypowiedziała, patrząc na mnie z dołu, dolały oliwy do ognia.

            – Widzisz? Jak śmiesz myśleć, że jesteś lepsza od niego? To ty nas krzywdzisz. To zawsze byłaś tylko ty...

            Wiedziałam, że jest zmanipulowana, ale to i tak bolało. Jej słowa raniły jak najostrzejsze noże i nakłuwały mnie tym dziwacznym poczuciem winy, nawet jeśli podświadomie wiedziałam, że to nie ja jestem w całej tej historii złym charakterem.

            Upadłam na kolana obok niej, tak desperacko pragnąc zaprzeczyć jej stwierdzeniom.

            – Nie, mamusiu, to nie moja wina... – szlochałam. – To nie moja wina. Nie. Pomogę ci wstać, podaj mi...

            – Zostaw mnie w spokoju – syknęła, nie przyjmując mojej pomocy. Przeczołgała się na klęczkach do drzwi. – Zostaw mnie i Abrahama w spokoju. To ty psujesz tę rodzinę. Więc nie waż się w nią wtrącać.

            – Nie! – krzyknęłam za nią i gdy chciała podnieść się z ziemi, otoczyłam jej nogi ramionami. – Nie mówisz prawdy! – Moje słowa gubiły się w otchłani głębokiego szlochu, przed oczami miałam wielką rozmazaną plamę, a moją klatką piersiową wstrząsały napady płaczu. – Nie, mamusiu! Przestań natychmiast!

            Nie spodziewałam się, że ta drobna kobieta będzie miała w sobie na tyle siły, by kopnięciem odepchnąć mnie od siebie, ale kiedy wylądowałam na kafelkach, mniej więcej w tym samym miejscu, w które sama posłałam ją chwilę wcześniej, dotarło do mnie, że moja matka już nie istnieje.

            Że jej nie ma. Że nic po niej nie zostało. I że nawet nie musiałam widzieć ojca na własne oczy, by poczuć skutki jego działań na własnej skórze, bo ona jakby zamieniła się w niego i teraz przemawiała jego głosem.

            Kurwa, to tak bardzo bolało. Wyrzuty sumienia tak bardzo bolały. Odtrącenie przez matkę tak bardzo bolało. Kłucie w sercu tak bardzo bolało.

            Byłam tylko bólem.

            Cała byłam bólem i pragnęłam, by ktoś go ode mnie zabrał.

***

Cassian

Wchodząc do mieszkania z Mercy u boku, nie mogłem wyrzucić z pamięci widoku tej kobiety klęczącej na kafelkach, z policzkami całymi we łzami i oczami tonącymi w cierpieniu. Wyglądała na tak złamaną, tak doszczętnie zniszczoną, a gdy tylko otrząsnąłem się z początkowego osłupienia i zamknąłem ją w objęciach swoich ramion, rozdzierający dźwięk jej szlochu trafił wprost w moje serce.

            Działo się ze mną coś niedobrego. A może nie tyle ze mną, co właśnie z moim sercem. Mercy od zawsze budziła we mnie całą feerię rozmaitych uczuć, ale ostatnio to wydawało się jakieś inne. Głębsze. Mroczniejsze. To już nie jedynie pokusa, by ją zdobyć, a potem uczynić swoją. To coś znacznie silniejszego, jakbym miał umrzeć, jeśli ktoś zabroniłby mi jej dotykać.

            Jeśli istnieją różne stopnie uzależnienia, to właśnie stanąłem na samej szczycie tej piramidy, bo już nie byłem Cassianem z obsesją, to obsesja była mną – każdym skrawkiem mojego istnienia.

            Trzymałem przy swoim boku cały mój świat zamknięty w ciele dwudziestoletniej kobiety. Poprowadziłem ją od wejścia do salonu i właśnie tam, gdy chciałem ją puścić i pójść do wodę, zatrzymał mnie, o dziwo, naprawdę silny chwyt na przedramieniu.

            Mercy potrząsnęła głową, bezgłośnie dając mi znać, bym jej nie zostawiał, a te szaroniebieskie oczy wyrażały tak wiele błagania i desperacji jednocześnie, że za nic w świecie nie mógłbym jej teraz odmówić.

            Nie miałem pojęcia, co wydarzyło się między nią, a jej matką, ale to spotkanie z pewnością nie przebiegło po naszej myśli. Sądziłem, że Florence poprosi córkę o pomoc albo będzie udawać, że u niej okej, ale to, jak roztrzęsiona była Mercy podpowiadało mi, że jej matka obrała zupełnie inną ścieżkę.

            Kucnąłem przed dziewczyną, ponownie wsuwając dłoń w jej rękę, by mogła ściskać skórę i czuć, że jestem tuż obok. Wolną dłonią odgarnąłem przyschnięte już do jej twarzy kosmyki ciemnobrązowych włosów, a na koniec musnąłem kciukiem zaczerwieniony od płaczu policzek.

            Nawet w tym wydaniu prezentowała się tak cholernie pięknie. Oczy miała szkliste i przez to jaśniejsze niż zazwyczaj, a usta napuchnięte. Najcudowniejsze w tym wszystkim było jednak to, że patrzyła na mnie jak na jedyną osobę, której mogłaby kiedykolwiek zaufać w tak wielkim stopniu.

            I gdy tak myślałem sobie o tym wszystkim, z tyłu głowy mając świadomość, że wciąż ją okłamuję w tylu sprawach, z jednej strony chciałbym ukryć przed nią wszystkie te tajemnice na wieki, a z drugiej móc jej o tym opowiedzieć i sprawdzić, czy w dalszym ciągu patrzyłaby na mnie w ten sam sposób.

            Ale tego nie zrobiłem. Nie byłem jeszcze gotowy się o tym przekonać. Niosło to za sobą ryzyko, że Mercy zerwałaby ze mną wszelkie kontakty, a przecież póki jej ojciec wciąż oddychał, musiałem ją chronić.

            – Czego chcesz, Mercy? Jak mogę ci pomóc? – zapytałem cicho, nie odrywając wzroku od jej oczu. Między nami znów pojawiło się to silne przyciąganie, jakby z naszych ciał wyrastały niewidzialne liny, ciągnące nas ku sobie.

            Znów czułem się jej całkowicie poddany.

            Jej ust nie opuściły żadne słowa, ale lekko drżące dłonie kobiety z mojego przedramienia wyznaczyły sobie drogę do klatki piersiowej. Pociągnęła za poły mojej czarnej marynarki, jakby chciała znaleźć się bliżej niej, a ja opadłem na kolana i pozwoliłem jej na to.

            Nasze usta dzieliły centymetry. Czułem na sobie jej oddech. W dalszym ciągu nie zrywałem z nią kontaktu wzrokowego, nawet, gdy oblizała spierzchnięte wargi.

            – Chcę... – wyszeptała gorączkowo. – Chcę, byś to ode mnie zabrał. – Choć była tak cholernie rozbita, roztrzaskana od wewnątrz na tysiące kawałków, głos miała twardy i stanowczy, jakby wydawała mi rozkaz. – Proszę cię o to.

            Proszę.

            Gdy rozchyliłem usta, gotów po raz pierwszy jej odmówić – nie dlatego, że tego nie chciałem, a zwyczajnie bałem się, że ją skrzywdzę. Że wcale nie powinienem jej dotykać, gdy znajdowała się w takim stanie, bo czułem, że tym razem nasze zbliżenie wyglądałoby zupełnie inaczej niż to sprzed trzech tygodni, w łazience.

            Chciałem ją przed tym ostrzec, chciałem zachować się właściwie, ale wtedy jej palec wylądował na moich ustach.

            – Po prostu pozwól mi zapomnieć, Cassian – mruknęła, oczami coraz mocniej płonącymi od desperacji. – Nie baw się w rycerza ze lśniącą zbroją. Nie jestem ze szkła. A nawet jeśli, to już dawno zostałam potłuczona, więc błagam, zwyczajnie...

            Nie pozwoliłem jej dokończyć. Wpiłem się w te kusząco pełne usta, a jej głos utonął w tym pocałunku. Chwyciłem twarz Mercy w dłonie, ścisnąłem ją za policzki i przyciągnąłem ku sobie tak mocno, że spadła z kanapy, lądując na klęczkach tuż obok mnie. Teraz klęczeliśmy na ziemi razem, nasze klatki piersiowe ocierały się o siebie w trakcie pocałunku, a usta prowadziły przepełniony pożądaniem taniec i walkę o kontrolę.

            Mrok rozlewał się pod moją skórą, gdy tak błądziła dłońmi po mojej klatce piersiowej i gdy wzięła się za rozpinanie guzików koszuli. Pospiesznie zrzuciłem z siebie marynarkę, ułatwiając jej dostęp, a potem od razu wróciłem dłońmi do jej twarzy. Jedną położyłem na policzku, drugą z tyłu jej głowy, by upewnić się, że nie zdoła się ode mnie odsunąć nawet na milimetr.

            Moje serce biło w rytmie jej pocałunków, a skóra płonęła żywym ogniem. Nie wiedziałem już, gdzie kończę się ja, a gdzie zaczyna się ona, bo w tym momencie znów stanowiliśmy jedność i całkiem spora część mnie wiedziała doskonale, że to właściwe i że właśnie tak miało być.

            Ten narkoman zakopany głęboko w mojej osobowości czuł się tak, jakby po wielu latach odwyku wreszcie puszczono go wolno. Jakby znów mógł cieszyć się jedynym, co przynosi mu cokolwiek dobrego.

            Dla mnie narkotykiem była Mercy. I walka z siłą przyciągającą mnie do tej kobiety w tym momencie wydawała się już pozbawiona szans na wygraną.

            Więc uległem.

            Wspięła się na moje uda, najwyraźniej uznając, że wciąż dzieli nas zbyt wielka przestrzeń. Rozumiałem ją całkowicie, chciałem stopić się z jej skórą, a może nawet wejść pod nią i czyhać tam już do końca mojego życia. Chciałem czuć bicie jej serca na dłoni i smak w ustach, czuć, że ona jest moja, a ja jej i że nic nie jest w stanie tego podważyć.

            Wtargnąłem dłońmi pod materiał jej satynowej sukienki i objąłem mocnym chwytem szczupłe uda. Bez wątpienia po raz kolejny miałem po sobie zostawić ślady swoich palców na jej skórze, ale zupełnie mnie to nie obchodziło, a jeśli już, to cieszyłem się z tego powodu jak cholera.

            Rozpięła mi koszulę do połowy, a potem zarzuciła mi ramiona na kark i pchnęła biodrami, aż wylądowałem na plecach. Usiadła na mnie, spojrzała mi w twarz zza wpół przymkniętych powiek i zaraz ponownie złączyła nasze usta, kontynuując ten szaleńczy pocałunek, gdy wargi ocierały się o siebie z okrutną, niszczycielską siłą.

            Kurwa, jak dobrze. Jak dobrze jest czuć jej ciało przy swoim.

            Nie mogąc się nią nasycić, błądziłem rękami po całym jej ciele – biodrach, plecach, głowie, pośladkach, tyle ud... Przeczesywałem między palcami pasma ciemnych jak czekolada i miękkich jak jedwab włosów, co jakiś czas pociągając za końcówki, by zmusić ją do odchylenia głowy. Wtedy atakowałem ustami szyję, nie dbając o to, że zostawiam po sobie ślady zębów. Mercy wzdychała z uwielbieniem za każdym razem, gdy zasysałem jej skórę albo gdy przejeżdżałem po niej zębami. Bezustannie trzymała mnie za ramiona i zwyczajnie pozwalała na to, bym zrobił z nią, cokolwiek zechcę.

            Więc to właśnie zamierzałem zrobić i właśnie dlatego w następnej chwili obróciłem nas tak, by tym razem to ona znalazła się pode mną. Z włosami rozsypanymi na podłodze i sukienką zadartą aż do bioder. Otaczał nas mrok, ale jej twarz była doskonale widoczna pod srebrzystą smugą księżyca, wdzierającą się do środka przez wysokie aż po sufit okna.

            Siedząc okrakiem na jej biodrach, z kolanami ustawionymi po obu stronach kobiecego ciała, sięgnąłem dłonią do jej szyi, zacisnąłem na niej delikatnie palce i patrzyłem z uwielbieniem, jak Mercy odchyla głowę i jęczy. Przeciągle i błagająco, jakby w ten sposób prosząc o więcej.

            Pochyliłem się nad jej twarzą.

            – Na jak wiele mogę sobie pozwolić, Mercy? – zapytałem drżącym i zdyszanym głosem, a mój oddech owiał jej policzki.

            – Na wszystko – odparła bez wahania.

            Zacisnąłem dłoń mocniej, aż zakrztusiła się powietrzem i rozchyliła powieki. Sądziłem, że w jej oczach ujrzę niepokój, ale znajdowało się tam jedynie palące przekonanie.

            – Na pewno?

            Przytaknęła.

            Potwór wewnątrz mnie nie potrzebował nic więcej i zadziałał instynktownie.

            Zsunąłem się z jej nóg i klęknąłem obok, by dać jej pole do manewru.

            – Ściągnij sukienkę – poleciłem chrapliwie. Policzki bez wątpienia miałem zaczerwienione, a włosy roztrzepane, co w połączeniu z do połowy rozpiętą koszulą z pewnością tworzyło obraz szaleńca, jakiego we mnie wywołała.

            Zaczęła się podnosić, ale wtedy ułożyłem dłoń na jej klatce piersiowej i lekko popchnąłem, by z powrotem wylądowała na podłodze.

            – Zrób to na leżąco.

            W jej oczach, których wyraz dokładnie obserwowałem, pojawił się błysk onieśmielenia, ale mimo to spełniła moje żądanie, zsuwając ramiączka sukienki. Odsłoniła pozbawione stanika piersi, a ja nagle zapragnąłem zapalić światła w całym mieszkaniu, by móc zobaczyć je lepiej, dokładniej. Po raz pierwszy odsłaniała się przede mną nie tylko w sensie swojej duszy, a także ciała i, kurwa, chłonąłem ten moment każdym centymetrem siebie.

            Ciągnęła materiał coraz to bardziej w dół. Odsłoniła płaski brzuch, potem biodra i kobiecość skrytą pod materiałem bielizny. Przecisnęła sukienkę przez biodra i kopnięciem posłała ją w moją stronę, aż ta wylądowała przy moich kolanach.

            Ja pierdolę, była tak piękna. Skąpana w świetle księżyca. Z tym gładkim ciałem. Jak cholerna gwiazda – jedyna na całym niebie. Najjaśniejsza i najpiękniejsza.

            Była moim pięknem ciemności.

            I przy tym należała do mnie, o czym zapragnąłem ją powiadomić.

            Sięgnąłem do jej ciała, wziąłem ją na ręce i przeciągnąłem na kanapę. Kolana wylądowały jej na sofie, pośladki zostały wypięte w moją stronę, a tułów ustawiła na oparciu. Zerknęła na mnie przez ramię i ta ciekawość malująca się na jej twarzy stanowiła dla mnie kolejne zielone światło.

            Bardzo powoli, upewniając się, że Mercy dokładnie mnie obserwuje, ściągałem pasek ze spodni. Wyciągałem go szlufka po szlufce, a gdy cały już spoczywał w moich dłoniach, zbliżyłem się do niej.

            Wolną ręką objąłem jej policzek, ucałowałem najpierw nos, a potem kącik ust i starannie badając jej reakcję, założyłem pasek na jej szyję. Przeciągnąłem go przez klamrę i zacisnąłem – nie mocno, raczej w formie pytania, czy to na pewno droga, która się jej spodoba.

            A wtedy ta wykańczająca moje serce kobieta jęknęła z zadowoleniem.

            – Mercy, kurwa, wykończysz mnie – wychrypiałem. – Tego właśnie chcesz, co? – Pociągnąłem za pasek, aż jej głowa wylądowała na moim ramieniu. – Do tego dążysz? Chcesz mnie wykończyć?

            – Chcę, żebyś to ty wykończył mnie, Cassian – wydyszała pewnie i stanowczo.

            – Możesz być pewna, że to właśnie zrobię.

            Zjechałem trochę niżej, a gdy twarz miałem ponownie przy jej pośladkach, złapałem za końcówkę paska i pociągnąłem. Wiedziałem, że odbieram jej tym sposobem oddech, ale wiedziałem też, jak to zrobić, by łączyło się jedynie z przyjemnością. Jak sprawić, by adrenalina w jej żyłach zmieszała się z pożądaniem, tworząc coś niewyobrażalnie niesamowitego.

            Pociągając za pasek, raz delikatniej, raz nieco mocniej, przycisnąłem usta do skóry na jej pośladkach i rozpocząłem gorączkowe wytaczanie pocałunków po każdym centymetrze. Pocałunki nie przypominały już muśnięć. Kilkukrotnie użyłem zębów i patrzyłem, jak zostawiają po sobie ślad, a potem lizałem to miejsce, by ukoić chwilowe pieczenie.

            W zapętleniu. Tak mocno spodobało mi się czczenie jej pośladków, że straciłem poczucie czasu i gdy wreszcie udało mi się od niej oderwać, miałem przed sobą obraz zaczerwienionej do granic możliwości skóry. Tymczasem Mercy dyszała ciężko, jej jęki przebijały się przez moje serce, a jej włosy lepiły się do spoconego ciała.

            Pozwoliłem sobie pozostać w tej pozycji przez jakiś czas i zwyczajnie nieść rozkosz z jej widoku. Z wygiętych w łuk pleców i odchylonej przez pasek głowie. Z drżących pod siłą mojego dotyku ud. Z trzęsących się na oparciu kanapy dłoni.

            Mercy cała była pożądaniem, tak jak ja cały byłem uwielbieniem wobec jej osoby i to było, kurwa, piękne.

            Podniosłem się z klęczek do pionu, chwilowo puszczając pasek. Dzięki temu głowa Mercy opadła na oparcie przy dłoniach. Zachłysnęła się powietrzem i załkała, patrząc przy tym na mnie zza ramienia z niecierpliwością. Nie odrywając wzroku od jej oczu, przysunąłem biodra do obolałych pośladków dziewczyny i przesunąłem po nich materiałem moich szorstkich spodni. Spomiędzy jej ust wydostał się niski, niemal cierpiętniczy jęk. Wciąż miała na sobie bieliznę, a jedno przesunięcie palcem między jej nogami pokazało mi, jak wilgotna już była.

            Raz za razem ocierałem się o jej pośladki. Sztywny jak cholera kutas napierał na rozporek spodni i błagał o uwolnienie. Błagał tak bardzo, jak jej oczy błagały, bym wreszcie zakończył tę gierkę i przeszedł do rzeczy.

            A mnie tak mocno spodobała się ta zabawa, że zamiast przynieść jej natychmiastową ulgę, usiadłem na kanapie obok niej i pociągnąłem ją na swoje ciało.

            – Rozepnij moje spodnie – zażądałem, cały już płonąc od podniecenia.

            Mercy nie zwlekała ani chwili. Usiadła okrakiem na moich nogach i sięgnęła dłońmi do rozporka. Pasek zwisał luźno z jej szyi, więc pociągnąłem za niego, by przypomnieć jej o tym, że wciąż w ten sposób mogę kontrolować jej oddech. I to chyba nakręciło ją jeszcze bardziej, bo ruchy jej palców przy moich spodniach stały się niecierpliwe i gorączkowe.

            Pomogłem jej przy zsuwaniu spodni. Opuściłem je do połowy ud i szarpnięciem za pasek sprawiłem, że jej twarz wylądowała przy moim członku. Nos kobiety otarł się o podstawę, a ja już wtedy byłem gotów wystrzelić i poddać się tej przyjemności, bo w najśmielszych snach nie przypuszczałbym, że kiedykolwiek do tego dojdzie.

            Zanim jednak zabrała się za najmocniej nawołujące o jej dotyk miejsce w moim ciele, rozpięła resztę guzików mojej koszuli i przesunęła palcami po wgłębieniach na klatce piersiowej. Dokładnie prześledziła każdy uwydatniony mięsień – najpierw ręką, później językiem. Muskała gorącą skórę tak, jak ja przed kilkoma chwilami pożerałem jej pośladki. Plecy miała przy tym wygięte, więc doskonale widziałem wypięte pośladki, wciąż naznaczone moim dotykiem w postaci śladów po zębach i czerwonych smug.

            Ona, podobnie jak ja, wkręciła się w to zajęcie tak bardzo, że błagałem ją już w duchu, by zjechała niżej. A gdy kolejne minuty mijały i niekoniecznie się do tego zbierała, szarpnąłem biodrami w jej stronę, domagając się o uwagę.

            – Mercy – warknąłem. – Skończ to, bo... – Zamknąłem się, gdy jej miękkie usta otoczyły główkę mojego kutasa, zamykając go w obręczy wilgoci.

            O ja pierdolę.

            Kurwa, kurwa, kurwa.

            Tak cholernie cudownie. Tak obezwładniająco.

            Odchyliłem głowę z głębokim jękiem.

            Cały byłem wyczulony na jej posuwisty dotyk ust na moim członku. Pozwoliłem jej działać we własnym tempie przez jakiś czas, ale wreszcie moje hamulce puściły już całkowicie. Otoczyłem jej policzki dłońmi i wypchnąłem biodra w przód. Z początku działałem powoli, ale gdy i Mercy zaczęła robić się zachłanna, znacznie przyspieszyłem.

            Pieprzyłem jej usta, jakby od tego zależało nasze życie, a ona ściskała w dłoni moje udo i krztusiła się tą intensywną bliskością, nie próbując się odsunąć ani razu. Pozwalała mi na to. Chciała tego. A ja tego potrzebowałem.

            Byłem gotów skoczyć w otchłań rozkoszy w momencie, w którym uniosła swoje oczy na mnie. Te wypełnione łzami pożądania oczy, te zachłanne, chcące zobaczyć, jak tracę kontrolę.

            – Jesteś niesamowita – wykrztusiłem. – Cholernie idealna, wiesz? Robisz to zajebiście dobrze.

            Zamruczała z aprobatą, z moim kutasem wciąż w swoich ustach. Poczułem drgania tego dźwięku na swojej męskości i gdybym w tym samym momencie gwałtownie jej od siebie nie oderwał, zapewne właśnie zalewałbym jej gardło. A przecież nie na tym miało się to skończyć. Nie do tego dążyłem.

            Podniosłem się do siadu, by zepchnąć ją z swoich nóg. Opadła na płasko na kanapę, a wówczas przewróciłem ją na brzuch i zgiąłem jej nogi w kolanach, by wypięła się ku mnie. Sam klęknąłem za nią i pochylając się nad jej uchem, powiedziałem:

            – Zostań w tej pozycji. Nie ruszaj się nawet o milimetr.

            Bezgłośnie pokiwała głową, a ja odbyłem najszybszą wycieczkę świata do sypialni po prezerwatywę. Wracając zdołałem zobaczyć, że Mercy zgodnie z moim poleceniem pozostała w tej samej pozycji.

            Ponownie ustawiłem się za nią i opuściłem spodnie. Nałożyłem lateks na kutasa, zerwałem z niej bieliznę jednym szorstkim ruchem, a potem przysunąłem członek do kobiecego wejścia i trwałem tak przez kilka długich sekund, próbując unormować szalejący w moich płucach oddech.

            Mercy czekała z rękami wyciągniętymi przed głowę i skrzyżowanymi w nadgarstkach. Gdybym tylko przewidział, że ten wieczór przybierze taki scenariusz, upewniłbym się, że będę miał ją czym związać, a teraz, choć mógłbym użyć paska, niecierpliwiłem się zbyt mocno, by się tym kłopotać.

            Następnym razem, obiecałem sobie i z właśnie tą myślą krążącą mi po głowie wsunąłem się w nią na całą długość. Trzymałem jej biodra mocno przy swoich, pozwoliłem ciału Mercy dopasować się do mojego rozmiaru, a gdy seria jej jęków przeszła w ciche westchnienia, pociągnąłem za pasek i zacząłem wykonywać posuwiste ruchy.

            Mocne. Pewne. Szorstkie i niemające nic wspólnego z czułością, którą okazywałem jej do tej pory. Przy tym wszystkim nieustannie szarpałem za pasek oplatający jej szyję i nie przestałem nawet, kiedy jej ciężki oddech przeszedł w spazmatyczne błagania.

            – Wytrzymasz to, Mercy – rzuciłem chłodno, uderzając jeszcze mocniej.

            I mocniej. Kurwa, nie mogłem się powstrzymać. Nie istniała żadna tama, która mogłaby stanąć na mojej drodze. Wchodziłem w nią raz za razem, czułem, jak dreszcz biegnie wzdłuż mojego kręgosłupa i obserwowałem, jak całe jej ciało drży, błagając o uwolnienie przyjemności.

            Tak smakowało niebo. I tak smakowała najprawdziwsza ciemność. Tak właśnie smakowaliśmy my. Tym byliśmy – ciałami złożonymi już tylko z pożądania, łączącymi się w jedność na każdy z możliwych sposobów.

            – Cassian – wyszlochała w pewnej chwili, próbując dosięgnąć mnie dłońmi.

            Wtedy puściłem pasek i przyciągnąłem ją do siebie, chwytając za ramię. Gdy jej plecy wcisnęły się w moją klatkę piersiową, zabrałem pasek z szyi, wyrzuciłem go gdzieś za siebie i zastąpiłem własną dłonią, tym razem ściskając o wiele delikatniej. Mimo to ruchy mojego kutasa wewnątrz niej pozostawały tak samo gwałtowne.

            – To właśnie mi robisz – wycedziłem jej do ucha. – W to mnie zamieniasz. Nienawidzę tego, kurwa. I kocham jednocześnie.

            – O mój, kurwa, Boże... – wydusiła ostatkiem sił, sięgając ramionami do mojego karku. Otoczyła mnie nimi, wygięła plecy i uniosła delikatnie biodra, bym mógł wbijać się w nią pod tym nowym kątem.

            Każdy skrawek mojego ciała drżał. Moje serce drżało. Moja skóra płonęła. Mój mózg zamienił się w papkę zdolną jedynie do odczuwania przyjemności. Place wpijały się w jej skórę na szyi. Nogi powoli odmawiały posłuszeństwa. A mimo to brnąłem dalej.

            Nie przestałem nawet, gdy zacisnęła się na mnie z całą siłą tego cholernego świata i gdy opadła z powrotem na kanapę, na brzuch. Jej ciałem wstrząsały spazmy, gdy dochodziła ze mną wewnątrz. Gładziłem przy tym jej plecy, chwytałem za włosy i nie przestawałem się w nią wbijać.

            A gdy czułem, że rozkosz biegnie i ku mnie, przewróciłem ją na plecy, by móc przy tym patrzeć jej w oczy. Zamknąłem jej podbródek w chwycie moich palców i nie odrywając spojrzenia od szaroniebieskich tęczówek, wykonałem kilka ostatnich ruchów, nim cały dałem się pochłonąć tej niesamowitej przyjemności.

            A ta trwała i trwała. Nie chciała się skończyć. Byłem niewolnikiem w rękach tej rozkoszy, która rozdzierała mnie na małe cząsteczki.

            Powoli wysunąłem się z ciała Mercy. Towarzyszyło mi przy tym jej kolejne westchnienie, teraz jakby tęskne, a gdy padły na mnie jej już łagodne i spokojne oczy, zapragnąłem jedynie zamknąć ją w uścisku i nie puszczać przez całą noc.

            Tak więc też zrobiłem. Gdy tylko pozbyłem się prezerwatywy i ściągnąłem koszulę, dołączyłem do niej na kanapie i uniosłem na swoje ciało. Położyła się na mnie, z głową na klatce piersiowej, gdzie mogła słyszeć wciąż szaleńczo bijące serce.

            – Jak się czujesz? – zapytałem sennym i zadowolonym głosem, zaczesując jej gęste włosy na jedną stronę.

            – Nie myślę o niczym – wyznała mamrocząc. – Wiesz jak to jest o niczym nie myśleć? Ja dotąd nie wiedziałam.

            Kąciki moich ust uniosły się.

            Boże, gdybym tylko mógł zabrać jej ból już na wieki. Może udało mi się to zrobić tego wieczoru, ale on przyjdzie znów. Znów ją zaatakuje.

            Leżeliśmy na kanapie jeszcze przez długi, długi czas. Jej ciało robiło się coraz cięższe, a oddech stopniowo zwalniał. Sam czułem się cholernie zmęczony i miałem niemal całkowitą pewność, że to pierwsza noc, którą w całości prześpię.

            Jej dłonie wciąż błądziły po moich rękach, aż na krótko przed zaśnięciem zapytała cicho:

            – Po czym masz te blizny?

            Spiąłem się ledwie zauważalnie i, na całe szczęście, nie musiałem odpowiadać, bo w przeciągu następnych sekund Mercy zapadła w sen.

            Po tobie. Te blizny są tobą.

#BODwatt

Twitter/Instagram: autorkaangelika

TikTok: literaturoholiczka

Continue Reading

You'll Also Like

13.4K 533 17
„Bo pociągnąłeś mnie za sobą na samo dno."
Quiet Voice By .

Teen Fiction

2.1K 43 4
Życie szesnastoletniej Rosalie Middleton nauczyło ją tego, że świat składa się z szarej i sztucznej rzeczywistości. Dziewczyna na pozór idealna, cór...
4K 146 13
Ezra wyjeżdża na 4 lata, uciekając przed uczuciami. Wraca gdy dowiaduje się że siostra jego przyjaciela miała wypadek. Zaczyna się gra, osoby z otocz...
262K 12.4K 40
Chloe Rose po dołączeniu do Victory High odnalazła szczęście - chłopaka i przekonała się kto jest jej prawdziwym przyjacielem. Czy teraz, po ukończen...