My Broken Artist

By luvmilla

110K 6.7K 2.9K

DRUGA CZĘŚĆ DYLOGII SZTUKI. Zniszczony poeta to najpiękniejsza forma sztuki. Christian Bradford po skrzyżow... More

Prolog.
1. Jeden z wrześniowych poranków.
2. Obecna przeszłość.
3. Uczucie, które zamarzło.
4. Początek remontu.
5. Świętowanie bractwa.
6. Za mało wódki, za dużo emocji.
7. Igła w stogu siana.
8. Kawałek prawdziwego domu.
9. Koneserzy ciast.
10. Wszystkiego (nie) najlepszego.
11. Cukierek, albo Christian.
12. Odwiedziny wścibskiego dzieciaka.
13. Przemoczony mimo parasolki.
14. Więcej braci, więcej problemów.
16. Serca stworzone ze szkła.
17. Qui n'avance pas, recule.
18. Złote sukienki.
19. Waszyngtońska ciekawość.
20. Gościnność przyjaciół.
21. Dom to pojęcie względne.
22. Promyk nadziei.
23. Roses blanches.
24. Świąteczny obiad.
25. Dziadek i babcia.
26. Dorosłe dzieci.
27. Wróżka wieczoru panieńskiego.
28. Skutki uboczne.
29. Ironia losu.
30. W tym wszechświecie.
Epilog.
Podziękowania.

15. Włamanie do własnego domu.

2.5K 167 6
By luvmilla

Valentina's POV:

Przed grobem Lily ktoś postawił małą ławeczkę. Pewnie myśleli, że członkowie rodziny będą na niej siadać, i codziennie rozmawiać z jasnym marmurem lodowatego grobu.

Czując na twarzy zimny wiatr, unoszący moje włosy do góry, usiadłam na samym końcu ławeczki, nie spuszczając oczu z nagrobku. Stary dąb rósł tuż obok, w sezonie letnim i wiosennym przykrywając moją siostrę chłodnym cieniem. Teraz łyse drzewo mogło jedynie zrzucić spróchniałą gałąź, i zrzucić urodzinowego znicza od rodziców.

Sześć lat temu odmówiłam przyjścia na pogrzeb. Leżałam w łóżku, wymiotując co chwilę. Nie mogłam przestać się trząść, a z moich ust nie mogło wypaść ani jedno słowo. Czułam na sobie jej krew, choć umarła pod wodą. Pamiętałam czerwień kitla tego lekarza. Mdlałam na sama myśl o przyjściu pomiędzy grono smutnych ludzi, którzy stali nad ciałem czternastolatki, i zastanawiali się jakie zło musiało wciągnąć ją na stronę zmarłych. Jaka niesprawiedliwość rządzi tym światem, by zabrać tak młodą duszyczkę. Chciałam wykrzyczeć tym wszystkim ludziom to, czego dokonała przez ten czas. Ile zdołała zrujnować.

Wtedy może mogliby spojrzeć na sprawiedliwość tego świata pod innym kątem.

Później było mi coraz ciężej tu przyjść, bo nawet po jej śmieci bałam się nawet patrzeć na jej imię. Jakby to miało przywrócić mój koszmar. Jakby nagle miała wstać z martwych, i wbić mnie w ziemię, tak jak miała w zwyczaju.

Teraz gdy wpatrywałam się na nie bez większych emocji, zauważyłam, że nie miała wygrawerowanych tytułów, jakimi mogła się poszczycić w tym wieku. Siostra, przyjaciółka, córka. Nic z tych rzeczy nie ozdabiało jej grobu. Rodzice byli za bardzo rozbici, by jej to zapewnić. Albo wszechświat nie dopuścił do tego, by przypisano jej tytuły, w jakich okropnie się spełniała.

Dopiero w wieku dwudziestu lat, zostawiając Christiana za jego prośbą razem z Suzie, odważyłam się stanąć przed swoim największym strachem.  Swoim odbiciem tak wiernym, by przez następne trzy lata od swojej śmierci wwiercał się w każde moje spojrzenie w lustro. Przyszedł czas, by rozliczyć się z przeszłością.

– Mam nadzieję, że cieszysz się z mojej wizyty. – powiedziałam cicho, upewniając się, czy aby na pewno na starym cmentarzu nikogo nie było. Czułam jak ostatnia wariatka, mówiąc do grobu. Założyłam za uszy latające pasma włosów. – Bo ja bardzo cieszę się, że to ty w końcu przestałaś mnie odwiedzać. Nie wiem, czy mój głos dotrze do tak głębokich czeluści piekła, ale może usłyszysz choć kawałek mojego monologu. Układałam go całą drogę.

Ciekawe, czy rodzice też do niej mówili. Może więcej niż do mnie.

Okryłam się mocniej płaszczem, czując jak chłód próbuje się przez niego przedrzeć. Niebo pokryły szare chmury, jakby za chwilę miało lunąć deszczem, ale coś czekało aż skończę swoją wizytę. Patrzyłam na to miasto tyle lat przez różowe okulary, nie zdając sobie sprawy jak szare i nijakie było.

– Już nie boję się tu przychodzić. Zawsze biegałam obok tego miejsca, a wymiotowałam w pobliskim parku. Za każdym razem. – powiedziałam, gapiąc się na jej imię, jakby to miało sprawić, że mi odpowie. A ono po prostu lśniło na tle marmuru. – Według ciebie to pewnie żałosne. Według mnie też.

Ktoś postawił jej kwiaty. Żywe białe lilie, które już zgniły, i najprawdopodobniej były prezentem urodzinowym. Gdy wyschną, jak poprzednie bukiety, staną się zwykłym odpadem bez większego znaczenia. Tak jak mały znicz tuż obok. Świeczka w nim dawno się wypaliła, zostawiając tylko chłodny, szklany znicz. Grób był zadbany, wymyty, nie co reszta nagrobków otaczających moją siostrę. Ktoś tu musiał często przychodzić.

– Długo myślałam, że to ja powinnam wtedy zginąć. Naprawdę długo. – nerwowo bawiłam się palcami, słysząc w odpowiedzi świst wiatru. – Ale teraz wiem, że to ty na to zasługiwałaś, nawet jeśli miałaś te cholerne czternaście lat. Czasem też zastanawiałam się, czemu mnie tak gnębiłaś. Teraz już rozumiem, że ty byłaś stworzona do nienawiści.

Bycie siostrą Lily było klątwą, która ciążyła na mnie od urodzenia. Przez nią nie mogłam patrzeć na swoją twarz, przez nią doprowadziłam się do stanu, w którym nie czułam się jakbym była jeszcze człowiekiem. Przez nią próbowałam być tak chuda, by nie było mnie widać, i gdyby nie osoba jaka to zauważyła, zniszczyłabym się do samych kości.

Z każdym dniem odbierała kawałek mnie, by zbudować siebie. Teraz chciałam to odebrać, by się uratować. W końcu miałam dla kogo.

– Nie boję się już ciebie, Lilianno. – powiedziałam ostro, czując wstyd, że kłócę się z kawałkiem kamienia, ale też poczułam jak opuszcza mnie pewien ciężar. Z jednej strony żenujące, z drugiej terapeutyczne. – Nie mam zamiaru się już bać.

I gdybym mogła powiedzieć to czternastoletniej Valentinie, byłaby ze mnie dumna. Najbardziej na świecie.

Lśniący marmur odbijał moją markotną twarz. W pewnym momencie, zobaczyłam w niej cień grymasu, który był rozpoznawczy tylko dla jednej z nas. Może to moja wyobraźnia, albo wszechświat dający mi znać, że Lilianna uważnie słucha moich słów, i niezbyt się jej podobają.

Ku mojemu zadowoleniu.

– Kiedyś mi się śniłaś. Każdej nocy. – odparłam, nienaturalnie często mrugając powiekami. – Teraz śni mi się koszmar, który zgotowała mi twoja dziewczyna. A raczej sługuska, którą się tylko posługiwałaś by mnie dobić.

Jade była osobą, która włożyła do skrzynki pocztowej parę ulotek ze szkół dla trudnej młodzieży. To ona szeptała do uszu moich rodziców, że tego mi potrzeba. Ona była manipulacją w czystej postaci, przez którą następne dwa lata spędziłam w istnym piekle, jakie do tej pory budzi mnie w środku nocy z plecami zlanymi potem.

– Ale dalej żyję, i jestem silniejsza. Trochę szczęśliwsza. – wstałam z ławeczki, otrzepując tył płaszcza. Włożyłam zmarznięte dłonie do kieszeni. – A nawet trochę ci wdzięczna, bo gdybym nie zachowywała się jak ty, nie poznałabym osoby, przez którą nienawidzę ten świat trochę mniej. Ale ty go już przecież znasz.

Przez umysł przeleciało mi, by odmówić modlitwę na pożegnanie. By wiedziała, że został we mnie skrawek siostrzanej miłości, którą zawsze będę gdzieś w sobie mieć. A potem utwierdziłam się w przekonaniu, że to jest bardziej niż zbędne. Moje dłonie stężały na samą myśl wykonania krzyża.

– Do widzenia, Lilianno. – powiedziałam cicho, widząc ludzi wchodzących przez starą bramę cmentarną. Wyjęłam z płaszcza malutką świeczkę, po czym zapaliłam ją malutkim ogniem wydobywającym się z różowej zapalniczki. Położyłam drobną świeczkę na marmur, widząc jak ogień na małym knocie silnie walczy z porywistym wiatrem. – Widzimy się w piekle.

Powoli zwróciłam się w drugą stronę, zostawiając za sobą jedną i jedyną sprawę, która ciągnęła się za mną jak kula u nogi. Pozbyłam się ciężaru, by bezwiednie opadł na nagrobek siostry. Niech teraz ona walczy z tym, czego ja doświadczałam przez sześć lat.

Wyszłam z cmentarza pewna tego, że w tym nic już nie jestem winna temu miastu. Dopiero po tej wizycie dotarło do mnie, że ona naprawdę nie żyje. I nie była w stanie niczego mi zrobić.

                                  —

Państwo Carrera, mimo swoich licznych i dużych dochodów, jak zwyczajna rodzina trzymali klucz pod jednym z kamieni przed głównym wejściem. Wątpię, by liczyli się z niebezpieczeństwem, a szczególnie wtedy gdy stać ich było na pokrycie potencjalnych szkód. Więc wyjmując zimny od wilgotnej gleby klucz, przekręciłam go w zamku, jakby na ten dźwięk miało zlecieć się pół miasta. Upewniłam się, że nikt nie stoi na cichej ulicy, po czym włamałam się do własnego domu. Jak gdyby nigdy nic.

Przywitało mnie zimno. Tak okropne zimno, którego nawet nie mógł ogrzać największy płomień.

Tam, gdzie kiedyś stało małe posłanie Leo, nie było już nic. Tylko kawałek drewnianej podłogi. Bez zastanowienia dotknęłam cienkiej bransoletki na moim nadgarstku. Odwróciłam wzrok, nie chcąc znów ocierać łez, tak jak przez pół drogi stąd do cmentarza. Zdjęłam buty, rzucając je w kąt. Gdy moje stopy dotknęły chłodnych paneli, podążyłam w stronę schodów, a wspinając się po nich dotarłam do swojego przeszłego pokoju.

Po drodze nie oglądałam wnętrza domu, czując nostalgię, czy inne mulące uczucia. Nic mnie z tym miejscem już nie wiązało, a na pewno nie trzymałam w sercu większego sentymentu. Nie obchodziło mnie, czy dalej wynajmują sprzątaczkę, i czy znów coś zmienili w wystroju. Szczerze miałam to w dupie, i jedyne czego stąd potrzebowałam to dostanie się do pokoju. Przed którym stałam twarzą w twarz.

Przekręcenie klamki zsynchronizowałam z dudniącym biciem serca, ewidentnie chcącego wydostać się z mojej klatki piersiowej.

Mój pokój został nienaruszony. Jakby nikt od tego dnia w nim nie był, jakby wszechświat zamroził w nim upływający czas, by na nowo zaczął płynąć, w momencie gdy do niego weszłam. Wszystko leżało po staremu, szczególnie ten chaos po spakowaniu walizek, i decyzji o wyprowadzce do Seattle. Z mojej komody wywaliłam połowę ciuchów, których większą część miałam właśnie zabrać ze sobą. Wątpię, by pół szafy zmieściło się do mojej torby, ale gdyby wyrzucić ciuchy Christiana z jego sportowej torby, to mogłabym wziąć o wiele więcej.

Biała kołdra leżała na wpół zgnieciona przez porywisty wiatr, jakim stałam się po powrocie ze szkoły z internatem. Doniczka z żywą, kiedyś żywą, roślinką dalej leżała na podłodze, a wyschnięta ziemia rozsypała się po miękkim dywanie.

Spojrzałam przez okno, widząc na szybie dużo zarysowań, a kilka tak głębokich, że blisko im było do roztrzaskania jej na milion szklanych kawałków. Widząc zakryty płachtą basen, od razu zasunęłam długie zasłony.

Schyliłam się, podnosząc parę drogich bluzek. Nie widząc w nich przyszłościowego użytku, rzuciłam je na nieużywany materac, a najładniejszą z nich wszystkich wzięłam pod pachę. To samo zrobiłam z moimi ulubionymi czarnymi spodniami, które gdzieś się zawieruszyły, i dopiero w Seattle zauważyłam ich brak w mojej niezbyt obszernej walizce. Je również złożyłam w niedbałą kostkę, i pochwyciłam w ramiona.

Jedną ręką przeszukiwałam wszystkie ubrania, i te leżące na podłodze, i te idealnie poukładane w szafkach. Zatraciłam się w transie, który na niczym nie polegał. Nie miał większego sensu.

Tak jak moja wizyta w tym domu.

Próbowałam się oszukać, że jestem tu po swoje ładne bluzki, urocze marynarki, i eleganckie spodnie. Ciągnęło mnie tu, bo zostawiłam na toaletce czerwoną szminkę, jaka i tak już się ledwo trzymała. Próbowałam ukryć fakt, że żyło we mnie dalej pragnienie, by wrócić do swojego domu. By poczuć znów ten uzależniający ból.

– Valentina. – usłyszałam męski głos, należący do kogoś kto stał w progu. Jego twarz była bledsza niż zwykle, a oczy nie miały tego lśniącego błysku.

– Już idę. – powiedziałam nie wiele myśląc. Wprawdzie mogłam się spytać skąd wiedział, że tu byłam, albo jak poszło z Suzie, ale nic takiego nie chciało opuścić moich ust.

– Nie musisz się spieszyć, jeśli to co robisz jest ważne. – powiedział cicho, wypełniając zakurzone powietrze brzmieniem swojego niskiego głosu. – A czego właściwie szukasz?

– Niczego. Ciuchów. – wyparowałam, biorąc do ręki białą, koszulową sukienkę. Zagryzłam wargę, by nie wybuchnąć płaczem na sam widok wszystkich swoich starych sukienek, w których kiedyś podbijałam Waszyngton.

– Wiele z nich leży pod twoimi nogami. – zauważył, jak zwykle wypunktowując to, co jest najbardziej oczywiste.

Ale i tak mój wzrok podążył na ubrania walające się pod moimi butami.

Chwyciłam złote opakowanie, w którym kryła się czerwona jak świeża krew szminka. Schowałam ją do płaszcza w taki sposób, jakbym penetrowała swój pokój na czas, i każda sekunda się liczyła.

Ciężka cisza zapełniła ten i tak pachnący smutkiem pokój.

– Możemy się stąd wynosić. – powiedziałam pewnie, biorąc głęboki wdech. Christian oderwał pusty wzrok od okna, i przekierował go na mnie.

– A Marianne?

– Ja... – zacisnęłam mocniej dłonie na kupce ciuchów. – Nie dam rady.

Gdy zrozumiałam, że Marie wyszła z domu Bradfordów szybciej niż my przyszliśmy, by dać im przestrzeń, poczułam ulgę. Jak bardzo żałosne było z mojej strony, by uciekać przez jedyną osobą, która mnie w tym domu rozumiała. Która okazała mi ciepło. Ale ja się po prostu tego panicznie bałam. Marianne zawsze wiedziała, co mi dolega. Po jednym spojrzeniu na moje czoło doskonale znała stopień mojej gorączki, a gdy wracałam do domu czując się jeszcze lekko pijana, na moim stoliku nocnym leżała woda z elektrolitami.

Więc gdyby zobaczyła mój kredowy odcień skóry, podkrążone oczy, czy makijaż rozmazany tak, że zmiany widoczne były tylko dla kobiecego oka, wiedziałaby że jest mi źle. Zaczęłaby pytać, a wtedy wyleciałby ze mnie strumień łez. A jej nadopiekuńczość by wzrosła.

Wolałam dusić to w sobie aż do Bożego Narodzenia. Do czasu, gdy się z nią spotkam.

– Więc chodźmy. – odparł stoickim tonem, rozglądając się jeszcze raz po pokoju. Ku mojemu zdziwieniu nie dopytywał się o to, dlaczego nie chciałam spotkać się z sympatyczną kobietą. Potem ukrywając grymas, odwrócił się na pięcie, i podążył ciemnym korytarzem.

Już chciałam go dogonić, lecz w moje oczy wpadła mała, nawet gruba książka leżąca na biurku. Wspomnienia uderzyły we mnie jak milion igiełek, które boleśnie uświadamiały mnie, że już tu kiedyś stałam. Ta książka również. W takim samym miejscu, w jakim ją zostawiłam trzy lata temu. Spojrzałam na oddalające się plecy Christiana, po czym wzięłam ją, i schowałam między ciuchy leżące na moich rękach.

Chciałam, by ktoś ją przeczytał. Nie teraz, może za pewien czas. Dłuższy, czy krótszy, nie ma znaczenia.

Obiecałam sobie, że osoba dla której przelałam tyle stron samej siebie, będzie miała to w swoich rękach. Razem z kawałkiem mojej duszy.

Continue Reading

You'll Also Like

20.4M 756K 89
When she was 14, Dalia was sold to Matteo Martinelli, the former leader of the largest Italian mafia. Flash forward with his son, Vittore Martinelli...
246K 9.5K 35
PIERWSZA CZĘŚĆ DYLOGII SZTUKI Zniszczone rzeczy mają najpiękniejszy odcień. Dlatego Valentina Carrera, córka polityka Stanów Zjednoczonych, słynie z...
240K 22.9K 13
Historia Molly McCann i Aresa Hogana - spin-off dwóch dylogii: "Reguł pożądania" i "Związanych układem". Ostrzeżenie: Książka zawiera treści skierowa...
101K 5K 13
2 część dylogii „Lost" ~16.10.2023~