Beauty of Darkness

By literaturoholiczka

142K 10K 3.9K

Czwarty tom serii Kings of Darkness - historia Cassiana i Mercy Cassian Delmont od urodzenia zmaga się z brak... More

Informacja
OSTRZEŻENIE
Prolog
1. Zapomniane wspomnienia.
2. Uzależnienie.
3. Numer nieznany.
4. Déjà vu.
5. Tam wcale nie jest bezpieczniej.
7. Okrutny los.
8. Potwory spod łóżka.
9. Pocałunki, które leczą.
10. Tak wiele nas łączy.
11. Wycieczki zakrapiane pocałunkami.
12. Bukiet czerwonych róż.
13. Jak wygrana na loterii.
14. Moje wszystko.
15. Przeznaczenie.
16. Niektórych zdecydowanie nie powinno się chronić.
17. Pustka.
18. Czas na zwierzenia.
19. Pozwól mi zapomnieć.
20. Podejrzenia.
21. Stare szkice.
22. Ciemność nie zawsze jest piękna.
23. Konsekwencje.
24. Opuszczony magazyn.
25. Krew na dłoniach i pustka w sercu.
26. Płomienie.
27. Piękno ciemności.
28. Pożegnania.
29. Nowe początki.
Epilog

6. Błąd.

4.4K 303 182
By literaturoholiczka

#BODwatt

Mercy

Kiedy zamknęłam podręcznik, kończąc z nauką na ten dzień, za oknami panoszyła się już ciemność. Ostatni studenci opuścili budynek już jakiś czas temu, zostawiając mnie tu samą, w objęciu kamiennych ścian, ciszy i odgłosów dobiegających z kominka.

            Od kilku dni praktykowałam unikanie własnego domu tak, jak drewno próbowało unikać bezlitosnego ognia. Wracałam na tyle późno, by nie musieć widzieć się już z mamą. Na miejscu zazwyczaj natykałam się na puste i ciemne pomieszczenia, wszechobecną ciszę i Pana Darcy czekającego na mnie na krześle w kuchni.

            I liczyłam, że to mi pomoże, nawet jeśli nauka nie szła mi tak sprawnie, jak zapewne powinna. Nie mogłam sobie pozwolić na conocne wizyty w barze. Nie, jeśli chciałam ukończyć pierwszy semestr. Moje braki w nauce zdecydowanie wyróżniały się na tle innych studentów i choć to nigdy nie było jednym z moich powodów do zmartwień, to teraz chciałam wziąć się w garść, jakbym dzięki temu mogła jakkolwiek zapanować nad własnym życiem.

            Szczerze powiedziawszy nie mam pojęcia, czy mi to wychodziło, czy może zwyczajnie oszukiwałam samą siebie, tworząc iluzję uporządkowanej i ścisłej rutyny.

            Zebrałam ze stołu wszystkie swoje rzeczy i wpakowałam je luzem do lnianej torby. Gdzieś za moimi plecami kółka wózka ekipy sprzątającej zaskrzypiały sunąc po parkiecie. Od okien odbijał się dudniący i gwałtowny wiatr. Lampa nad moją głową to rozbłyskała swą najwyższą jasnością, to nieco przygasała.

            Moje kroki odbijały się echem do ścian, gdy mknęłam ku wyjściu. Jasnobrązowy sweter zwisał luźno z moich ramion, przypominając mi o tym, jak bardzo schudłam na przestrzeni ostatnich tygodni. Bezsenność mogła wydawać się wyodrębnionym problemem, niezwiązanym z niczym innym, aczkolwiek w rzeczywistości kładła się cieniem na wiele innych sfer mojego życia. Wiecznie zmęczona nie miałam ochoty jeść, ruszać się, a czasem nawet oddychać.

            Łokciem pchnęłam drzwi wyjściowe, by już po chwili stanąć w centrum szalejącego wiatru i mroźnych kropelek deszczu, które rozmywały mi widok przed oczami. Naciągnęłam skórzaną kurtkę na głowę i postawiłam kilka śmiałych kroków w przód, patrząc pod nogi.

            Aż poczułam dreszcz. Delikatne łaskotanie na karku i nagłe ciepło na policzku. To coś tak dobrze mi znanego, do czego zdołałam przyzwyczaić się na przestrzeni ostatnich lat, a mimo to wciąż wydawało się nieokiełznane, nienaturalne.

            Stanęłam w miejscu, jakby stopy przyrosły mi do chodnika i powoli uniosłam wzrok. Zmrużyłam powieki. Z rzęs na moje policzki kapały kropelki wody, a usta przemarzły momentalnie, stały się zdrętwiałe i drżące.

            Blask czerwonych świateł poraził mnie na chwilę. Przestąpiłam z nogi na nogę, starając się wyostrzyć wzrok, ujrzeć cokolwiek, co sprawiało, że czułam się w ten sposób. Że znów czułam się obserwowana.

            Czarny samochód stał przy krawężniku zaledwie kilkadziesiąt metrów dalej, a o jego boczne drzwi opierała się odziana w czerń postać, tak niewzruszona ulewą i świszczącym w zaułkach wiatrem. Ostre strugi deszczu przecinały przestrzeń między nami, ale odnalazłam coś znajomego w tych szerokich ramionach.

            Zwłaszcza ten samochód...

            Cassian.

            Był prawdopodobnie ostatnią osobą, którą spodziewałabym się tu zobaczyć. A jednak stał tam, tak niedaleko i daleko jednocześnie, świdrował mnie bacznym spojrzeniem i czekał. Zwyczajnie czekał.

            Kilka dni wcześniej wysłałam mu zaproszenie na nasze rodzinne przyjęcie i jakoś nie mogłam odeprzeć wrażenia, że jego nagła i niespodziewana wizyta musiała być z tym w jakiś sposób powiązana.

            Osobiście poinformuje mnie, że przyjdzie?

            Grzecznie odmówi?

            Gorzej, Mercy. Znacznie, kurwa, gorzej.

            Było coś przerażającego w tym, jak blask ulicznej latarni gubił się w żywiołach natury i jak on wydawał się być na nie odporny. Jakby deszcz, wiatr ani mróz go nie dotyczyły.

            Kamień, a nie człowiek, przemknęło mi przez myśl.

            Ręce opadły mi bezwładnie wzdłuż ciała, a kurtka z powrotem zjechała na barki. Włosy i twarz przemokły mi w kilka marnych sekund, a mimo to nie czułam zimna. Czułam tak wiele... ale nie zimna. Stał mi się obojętny, jak zresztą wszystko, co nie tyczyło się tych sztormowych, wpatrzonych we mnie bezlitośnie oczu.

            Postawiłam żałośnie chwiejny krok w przód, a potem następny i jeszcze następny. Każdy milimetr mojej skóry drżał na samą myśl o tym, że znów go zobaczę. Że padnę ofiarą jego stanowczych oczu, wysłucham tego chrapliwego głosu i... Ja pierdolę, muszę przestać.

            Ale przecież nie mogłam. Nie, gdy jego obecność sprawiała, że czułam się prawdziwie żywa.

            Nie, gdy pobudzał każdą komórkę w moim ciele.

            Nie, gdy... patrzył na mnie w ten sposób.

            Wzdrygnęłam się, stanąwszy na tyle blisko, bym mogła wyczytać ten niezrozumiale wściekły wyraz jego twarzy. Gdzieś pod skórą zaczęła rozkwitać mi szczera panika.

            Otaczała nas ciemność. Nawet gwiazdy schowały się tej nocy, nie pozostawiając mi żadnego punktu zaczepienia, żadnej ucieczki przed strachem. Księżyc ginął w kłębach gęstych niczym wata chmur, a prócz nas, nikt nie znajdował się na tej zazwyczaj dość ruchliwej ulicy.

            Bałam się naprawdę niewielu rzeczy na tym popapranym świecie, wierząc, że ujrzałam już jego najgorsze oblicze. Ale Cassian był jak definicja mroku, który pochłonie cię bez reszty, gdy choć na moment stracisz czujność.

            – Porozmawiamy – powiedział z tak wielką szorstkością w głosie, że momentalnie skuliłam ramiona.

            Do cholery, nie żadne porozmawiajmy, proszę albo nawet musimy porozmawiać.

            Porozmawiamy.

            Gdyby ktokolwiek inny odezwał się do mnie w tak pewien siebie sposób, już dawno naraziłby się na moje krzyki i wybuch frustracji. I choć ta złość krążyła gdzieś w moim krwiobiegu, to nie zdobyłam się na odwagę, by ją ujawnić.

            Nim się obejrzałam, uchylał drzwi od strony pasażera, zerkając na mnie z tym chłodnym wyczekiwaniem.

            – Ale... – Miałam wrażenie, że powietrze ugrzęzło mi w gardle. – Jesteśmy przemoknięci i...

            – To tylko samochód, Mercy. Nic mu się nie stanie.

            Każda sekunda mojego wahania objawiała się coraz większą niecierpliwością w jego oczach. Dlaczego wyglądał na tak wkurzonego? I dlaczego mnie to stresowało? Przecież nie miałam sobie nic do zarzucenia, nic mu, do cholery, nie zrobiłam! Dlaczego w ogóle się nim przejmowałam?

            Miałam ochotę wiać gdzie popadnie, ale nie mogłam odeprzeć wrażenia, że to na nic by się nie zdało. Że by mnie złapał.

            Boże.

            – Mercy – wycedził. – Wsiądź. Do. Samochodu. – Akcentował każde kolejne słowo, jego głos ociekał poirytowaniem.

            W końcu zebrałam się na odwagę i czym prędzej czmychnęłam do auta. Cassian zatrzasnął za mną drzwi z hukiem. Podskoczyłam na fotelu. Serce podchodziło mi do gardła. Dusiłam się nim. Własnym sercem, do cholery. I unoszącym się w powietrzu zapachem jego perfum. Tą mieszanką cynamonu i drzewa sandałowego. Tym złowrogim napięciem.

            Co tu się wyrabia?

            Gdy obszedł samochód i zajął miejsce za kierownicą, nawet nie potrafiłam na niego spojrzeć. Wiedziałam, że zobaczę tę ciężką do zrozumienia złość na jego twarzy i znów zostanę złapana przez sidła bezlitosnego przerażenia.

            Mój oddech stał się płytki, gdy samochód ruszył z miejsca. Wycieraczki pracowały na pełnych obrotach, zbierając kolejne i kolejne smugi deszczu z przedniej szyby. Z wentylatorów buchało ciepłe powietrze i choć mroźne krople wody przylegały do każdego skrawku mojej skóry, zrobiło mi się nienaturalnie gorąco.

            Mimo okropnych warunków pogodowych, Cassian przekraczał dozwoloną prędkość. To zupełnie tak, jakby jego samokontrola zerwała się ze smyczy, jakby uległ targającej nim wściekłości. Wściekłości, której w dalszym ciągu nie potrafiłam zrozumieć.

            – O czym chciałeś rozmawiać? – wydusiłam z trudem.

            Przeciągającym się milczeniem zmusił mnie do tego, bym na niego spojrzała.

            Momentalnie zesztywniałam, dostrzegłszy siłę, z jaką zaciskał pięści na kierownicy. Knykcie miał pobielałe. Patrzył twardo przed siebie i nie spuścił oka z drogi nawet, gdy zmniejszał nawiew na elektronicznym panelu.

            Spłoszona oderwałam od niego wzrok, spojrzenie zawieszając tym razem na małej półeczce pod ekranem. A konkretniej na tym, co się na niej znajdowało.

            Moje zaproszenie.

            Gula w moim gardle rosła i rosła.

            – Dlaczego mi to wysłałaś? – Kiwnął głową na kopertę, w którą się wpatrywałam.

            Zdębiałam.

            – A dlaczego nie?

            Jasne, nikt z rodziny Delmontów nie był zapraszany na nasze przyjęcia, a przynajmniej mnie nic na ten temat nie było wiadomo. Ale teraz, skoro nawiązaliśmy jakiś kontakt... Dlaczego miałabym tego nie zrobić?

            Cassian cmoknął z przekąsem, jakby tym gestem starał mi się powiedzieć: Zła odpowiedź, Mercy. Zła.

            – Nie rozumiem – dorzuciłam drżącym ze zdenerwowania i strachu głosem. – Jeśli nie masz ochoty przychodzić, to nie przychodź. Ale...

            – Dlaczego je wysłałaś? – ponowił pytanie, całkowicie zbijając mnie tym z tropu.

            – Już ci powiedziałam...

            – Nie – uciął. – Nie odpowiedziałaś na moje pytanie. Zaczęłaś się wykręcać, a to coś zupełnie innego.

            Potrząsnęłam głową, tak strasznie zdezorientowana.

            – Chcę znać prawdziwą odpowiedź, Mercy.

            Znów poczułam się naga pod naporem jego analizującej natury. Miałam wrażenie, że dokładnie wiedział, co krąży mi po głowie, ale jednocześnie chciał mnie zmusić, bym wypowiedziała swoje myśli na głos.

            Nic z tego.

            Sama tego przecież nie rozumiałam.

            – Nie wiem.

            – Wiesz – naciskał. – Wiesz, więc mi powiedz – dodał już nieco łagodniej.

            Omiotłam spojrzeniem widok za szybami, nagle uświadamiając sobie, że nie znałam celu naszej podróży. Wszystko wyglądało jednak tak, jakby kierował się w stronę mojego domu. Nawet nie potrafiłam stwierdzić, czy przyniosło mi to ulgę, czy... Czy może wręcz przeciwnie.

            Mimo wszystko chyba wolałabym zostać w tym samochodzie, narażona na jego irracjonalną złość i te nieznane mi zagrywki, zamiast ponownie gnieść się między tymi obleśnymi, naznaczonymi przez piętno bólu ścianami.

            – Zaprosiłam cię, bo... – No właśnie, dlaczego? Dlaczego nie mogłam zwyczajnie odpuścić? Zapomnieć o nim jak o każdym innym mężczyźnie stającym na mojej drodze? – Nie wiem, bo chciałam. Po prostu.

            – Czego konkretnie chciałaś?

            Dowiedzieć się, do kurwy, czemu tak na mnie działasz.

            Wtedy, na przyjęciu u państwa Midford, miałam wrażenie, że mogę wyznać mu każde z moich pragnień. Każde najmniejsze. Przy nikim nie czułam się w ten sposób, uchodziłam raczej za zamkniętą w sobie osobę, nie obdarzałam zaufaniem kogo popadnie, a już na pewno nie rozwodziłam się o gwiazdach przy byle kim.

            Tyle że z Cassianem to wydawało się tak naturalne, jakbyśmy zostali stworzeni z tej samej materii, do tych samych celów, ukształtowani na podziwianie tych samych rzeczy.

            – Chciałam cię zobaczyć – odparłam cicho. – I może znowu porozmawiać. Czy to aż tak straszne? Nie zrobiłam nic złego.

            Jego klatka piersiowa zafalowała pod naporem ciężkiego westchnienia. Poza tym ponownie wybrał milczenie.

            Był taki ciężki do rozgryzienia. Za każdym razem, gdy myślałam już, że udało mi się go jakkolwiek zrozumieć, on spychał wszelkie moje domysły do ziemi, przygniatał je butem i uświadamiał mi, że prawda wygląda zupełnie inaczej.

            Nie myśl zbyt wiele o tym, co myślę ja. Bo nigdy nie dojdziesz do prawidłowego wniosku, jego słowa z tamtej nocy rozbrzmiały mi w głowie niczym syreny alarmowe.

            Pogrążona we własnych myślach nie dostrzegłam, że samochód nagle stanął w miejscu. Jeden rzut okiem za boczną szybę i od razu poczułam, jak cały ciężar tego świata osiada mi się na barkach.

            Ten dom. Ten paskudny, okropny dom, od którego chciałabym się znaleźć jak najdalej.

            – I tyle? – rzuciłam desperacko. – Chciałeś po prostu wiedzieć, dlaczego wysłałam zaproszenie?

            Zgasił silnik, a potem przeniósł na mnie wzrok. Przyszpilił mnie tymi tonącymi w czerni źrenic oczami do siedzenia.

            – Nie. Teraz mnie posłuchasz, Mercy – zawyrokował. – Nie byłoby mnie tutaj, gdybyś już poprzednim razem zrozumiała, co miałem ci do przekazania. Gdybyś odczytała ostrzeżenie. Ale tego nie zrobiłaś.

            Jakie, kurwa, ostrzeżenie?

            Dosłownie zniknął, choć obiecał, że dołączy do mnie na przyjęciu Midfordów.

            – Może wydaje ci się, że nawiązaliśmy jakąś przyjaźń – zaczął niskim tonem. Jego oddech wypełniał ciasną przestrzeń między nami, aż miałam wrażenie, że nie mogę oddychać niczym, co nie jest nim samym. – I może wydaje ci się, że powinnaś w to brnąć.

            – W co brnąć, do cholery? – wypaliłam rozeźlona.

            Przechylił głowę, badając niespiesznie wściekły wyraz na mojej twarzy.

            – W naszą znajomość.

            – Nasza znajomość póki co polega na tym, że mnie unikasz.

            – I to nie daje ci do myślenia?

            Powoli zmarszczyłam brwi.

            I to nie daje ci do myślenia?

            – Gdy ktoś cię unika, to prawdopodobnie nie ma ochoty przebywać w twoim towarzystwie.

            Ból wstrząsnął moim sercem, jakby ktoś wstrzyknął mi to uczucie w ten posiniaczony już przez życie organ.

            Nie, Mercy. Nie rozpadniesz się na jego oczach. Nie, nawet jeśli jest jedyną osobą, która kiedykolwiek zdawała się cię rozumieć.

            – Przestań szukać we mnie swojego sprzymierzeńca – zażądał z przeraźliwym chłodem. – Przestań szukać mnie wzrokiem, zagadywać, wysyłać zaproszenia... Po prostu przestań, Mercy.

            Mogłam się mylić, ale pod przykrywką tej zimnej stanowczości odnalazłam coś na wzór desperacji. Jakby mnie o to błagał, choć z jego ust ani razu nie padło kluczowe proszę.

            – Bo nie chcesz mieć ze mną nic wspólnego? – udało mi się wykrztusić.

            W odpowiedzi jedynie kiwnął głową. Krótko i ociężale, jakby od niechcenia.

            To dziwne, jego usta mówiły jedno, podczas gdy oczy wyrażały coś zupełnie innego.

            – Nie rozumiem. Wydawało mi się, że dobrze nam się ze sobą rozmawiało. Przecież nie twierdzę, że nagle jesteśmy przyjaciółmi, ale...

            – Nie, nie jesteśmy – wtrącił. – I nie będziemy.

            Więc co, źle odczytałam znaki? Wymyśliłam sobie to wzajemne przyciąganie? Wymyśliłam sobie sposób, w jaki na mnie patrzył, tę nieokiełznaną chęć, by zbliżyć się do niego i zostać pochłoniętą? Wmówiłam to sobie?

            Owszem, może mój umysł kuśtykał i ogólnie nie miał się najlepiej, ale takich rzeczy zwyczajnie nie jesteśmy sobie w stanie jedynie wymyślić. Nawet, gdy ktoś tonie w samotności, nawet, gdy bezgłośnie woła i błaga o pomocną dłoń... Nie, nie można i koniec.

            – Nie wiem, co ci tak we mnie nie pasuje. – Serce tłukło mi się o żebra. Upokorzenie siedziało pod skórą i poruszało każdą najwrażliwszą cząstką mnie. – I nie chciałam ci się naprzykrzać. Sam wyszedłeś wtedy za mną do ogrodu, pamiętasz? Sam zaproponowałeś mi podwózkę tamtej nocy. To nie ja zainicjowałam ten kontakt. Ty to zrobiłeś.

            Wymierzona prosto w niego prawda zdawała się nie zrobić na nim żadnego wrażenia.

            – I to był mój błąd.

            Błąd.

            Boże, jak ja nienawidziłam tego słowa.

            Twoja matka jest błędem, Mercy. Nie stań się taka sama.

            Popełniłaś błąd, kochanie, i teraz musisz ponieść karę.

            Błąd, błąd, błąd...

            Głos ojca w mojej głowie stawał się coraz głośniejszy. Serce bolało mnie już nie tylko z poniżenia, teraz obrosło w prawdziwe cierpienie i żywą panikę.

            Za mało powietrza.

            Nieświadoma swoich ruchów, wystrzeliłam rękę przed siebie, kładąc ją prosto na jego, spoczywającą na podłokietniku dłoń.

            I to był moment, w którym świat ponownie się zatrzymał.

            Ten dotyk trwał marne milisekundy, ale tyle wystarczyło, by najpotężniejszy z możliwych prąd poraził każdy milimetr mojego istnienia.

            Cassian zabrał rękę tak gwałtownie, jakbym go poparzyła. Złość ustąpiła miejsca panice w jego oczach, całe te potężne męskie ciało stężało. Wyglądał na równie wstrząśniętego, co ja.

            Głos ojca nagle ucichł. Wszystko ucichło na rzecz tej krótkiej chwili i nagłego połączenia, które ze zdwojoną siłą uwydatniło się między nami. Jakaś nić ciągnęła mnie do tego, by to powtórzyć, by znów dotknąć jego chłodnej niczym stal skóry, nawet jeśli on sam wydawał się błagać mnie o to, bym tego nie robiła.

            – Co tu się... – wymamrotałam zszokowana.

            Cassian potrząsnął głową. Raz, a potem drugi, posyłając mi w ten sposób nieme ostrzeżenie.

            Nie waż się tego powtarzać. Nie rób tego, Mercy.

            Czy on... Do cholery, czy on bał się mojego dotyku?

            Ta myśl wydawała się równie irracjonalna, co prawdopodobna.

            Pokierowana tym domysłem, jakbym wreszcie po latach niewiedzy wpadła na odpowiedni trop, wyrwałam się do przodu z zamiarem dotknięcia go ponownie. Sprawdzenia jego reakcji, potwierdzenia własnych wniosków... Tyle że okazał się szybszy.

            Przechwycił mój nadgarstek w locie, zacisnął na nim pięść i spojrzał na mnie z iskrzącą w oczach żądzą mordu. Byłam pewna, że czuł mój dziki puls pod swoimi palcami, ale nie potrafiłam się tym przejmować, gdy jego skóra w tak przyjemnie bolesny sposób ocierała się o moją.

            Mogłabym zostać tu już na zawsze.

            Mówił, że nie chciał mieć ze mną nic wspólnego, ale reagował na mnie równie żywo, co ja na niego. I to nie mogło być jedynie wyobrażeniem. Nie było kolejną wytworzoną przez mój umysł iluzją.

            To najprawdziwsze, co spotkało mnie w całym cholernym życiu.

            Jego dotyk. Tyle wystarczyło, by wymazać każdą najokrutniejszą myśl z mojej głowy.

            I tylko to mnie obchodziło. To, w przeciwieństwie do jego łamiących mi serce słów, było szczere.

            – Nie rób tego więcej – zagrzmiał i z jeszcze większą siłą oraz szaleństwem w spojrzeniu owinął palce wokół mojego nadgarstka. – I trzymaj się ode mnie z daleka.

            Wygięłam kąciki ust w drwiącym wyrazie. Może jeszcze chwilę wcześniej rzeczywiście to on sprawował kontrolę nad sprawami między nami. Ale teraz... Teraz czułam się silniejsza od niego.

            – Bo?

            – Bo spalisz się w tej pokusie, Mercy. Przysięgam na, kurwa, wszystko.

            Po tych słowach puścił mnie i odsunął się pod same drzwi. Opadłam z powrotem na fotel, jednak nie potrafiłam powstrzymać tego rozciągającego mi wargi uśmiechu.

            Więc spalimy się razem.

            A ja nie mogę się tego doczekać.

***

Popędziłam na piętro, do swojej sypialni. Od czasu, kiedy Cassian odjechał spod mojego domu minęło już dobrych kilka minut, ale wciąż nie mogłam otrząsnąć się z uczucia dotykania jego skóry, czucia jego ciepła i spijania tego zagadkowego osłupienia z granatowych oczu. To dokładnie tak, jakby wciąż był tuż obok, albo jakbym ja nadal siedziała w tym samochodzie, otoczona jego zapachem i kokonem dziwnej przynależności.

            Zatrzasnęłam za sobą drzwi i oparłam się plecami o ich powierzchnię, dłoń wciąż trzymając na klamce. Otaczający mnie mrok był gęsty niczym smoła, ale wciąż miałam wrażenie, że jest za jasno. Za jasno, bym mogła go sobie wyobrazić: wyraz jego twarzy, rosnące i rosnące źrenice, drżące dłonie i usta stworzone do wytaczania szorstkich poleceń.

            Przymknęłam powieki. Na ustach malował mi się uśmiech – nie podjęłam żadnej próby, by go zmazać. Pozwoliłam mu trwać, jakby mógł zatrzymać mnie jeszcze choć na krótką chwilę we wnętrzu auta.

            Puściłam wodzę fantazji. Pozwoliłam sobie błądzić wśród dotąd nieznanych mi rejonów. Widziałam jego – Cassiana – który zamiast mnie odpychać, przyciąga mnie bliżej, bliżej i jeszcze bliżej, aż jedyne, co mogłabym począć, to wtopić się pod jego skórę i zostać tam na wieki. Widziałam wpijające się w moje wargi usta, tak przyjemne i twarde jednocześnie, stworzone do zadawania bólu, ale i rozkoszy. Widziałam płomienie podjudzające moją skórę i miałam wrażenie, że czuję to wszystko, że to dzieje się naprawdę.

            Wtedy właśnie uświadomiłam sobie, że dzieje się ze mną coś cholernie niedobrego.

            To nie była już zwykła ciekawość, za jaką miałam w zwyczaju gonić. To nie małostkowa fascynacja tym mrocznie tajemniczym człowiekiem. To coś znacznie głębszego, a ja miałam ochotę wskoczyć w to i utonąć bez reszty, nawet jeśli najwłaściwszym wydawałoby się wycofać.

            Bo nawet, jeśli na wiele sposobów to, co we mnie budził wydawało się niewłaściwe, to jednocześnie dawało mi siłę tak wielką, że mogłabym obrócić w proch całe miasto i nawet się przy tym nie spocić. To tak, jakby nieświadomie kładł mi na rękach kontrolę – nad jego ciałem, umysłem i wszystkim, na co się składa.

            A ja chciałam tej kontroli. Chciałam mieć ją na własność, w zamian oddając mu tylko jedno.

            Siebie.

            To przerażało mnie tak bardzo, ale też... Ale też pragnęłam tego tak mocno, jak jeszcze niczego wcześniej.

            Jak zamroczona pokonałam odległość od drzwi do łóżka i opadłam na materac, opuszkami palców błądząc po ustach, które chciałabym, aby całował. Wlepiłam oczy w sufit. Nie przeszkadzała mi ciemność panująca w sypialni. Koszmary zdawały się ukryć na ten jeden wieczór, dać mi przestrzeń do odkrywania własnych pragnień.

            To, co siedziało wewnątrz mnie, przypominało mi coś tak bardzo, że w chwili zapomnienia sięgnęłam po telefon.

            Człowiek, który do mnie pisał często dzielił się ze mną swoimi przemyśleniami, dotyczącymi różnych spraw – tych przyziemnych i tych mniej. Odkrywał przede mną swój umysł warstwa po warstwie, pokazywał jego odległe zakątki i zdradzał najciemniejsze tajemnice. Nie zawsze, czasem zwyczajnie życzył mi miłego dnia albo dobrej nocy – tak samo, jak poprzedniego wieczoru.

            Wpatrywałam się w samotną wiadomość, która nie doczekała się odpowiedzi. Zwykłe „Dobranoc". I choć dotąd trzymałam się z daleka od wszystkiego, co związane z tym człowiekiem – kimkolwiek, do cholery, był – to nagle miałam wrażenie, że mnie zrozumie, nie oceni, a ja przestanę czuć się tak samotna w tej nowej i pokręconej sytuacji.

            Wybrałam więc numer, z którego kontaktował się ze mną po raz ostatni. Tkwiła we mnie nadzieja, że nie zdołał go jeszcze zmienić, i zaczęłam wystukiwać kolejne i kolejne wiadomości, jakby to miała być moja spowiedź.

            Mercy: Pamiętasz, jak opowiadałeś mi o tym, że ktoś działa na ciebie tak, jakby celowo uderzał cię z całej siły w policzek tylko po to, by następnie gładzić twoją skórę i koić swoim dotykiem, aż zapomnisz, jaki ból ci zadał?

            Mercy: Kiedy mi to napisałeś, wzięłam cię za szaleńca

            Mercy: Którym pewnie i tak jesteś, skoro dzielisz się tym ze mną, a ja nawet nie znam twojego imienia, ale mniejsza z tym

            Mercy: Myślę, że poznałam taką osobę

            Mercy: I pewnie nie powinnam cię tym z tobą dzielić, ale czuję, że MUSZĘ, że inaczej to nie nabierze realnych kształtów, a ja tak bardzo chcę, by stało się rzeczywistością

            Mercy: Budzi do życia każdą cząstkę mnie, nawet jeśli od dawna żyję we wrażeniu, jakbym od środka była martwa

            Mercy: Patrzy na mnie i nie wiem, czy chce zrobić mi krzywdę, czy może dać mi cały świat, położyć go u stóp

            Mercy: Choć gdy teraz o tym myślę, mam wrażenie, że chce obu tych rzeczy

            Mercy: Zadać mi ból tylko po to, by potem go ukoić

            Mercy: Więc rozumiem cię, teraz już rozumiem

            Mercy: I czy nie sądzisz, że to niesamowicie upajające uczucie?

            Mercy: Nie wiem, czy odpiszę ci jeszcze kiedykolwiek i wciąż nie doszłam do porozumienia z samą sobą – bać się ciebie, czy szukać w tobie oparcia?

            Mercy: Ale dziś chcę ci życzyć dobranoc

            Mercy: Tak samo, jak ty życzysz mi codziennie

***

Twitter/Instagram: autorkaangelika

TikTok: literaturoholiczka

Continue Reading

You'll Also Like

233K 7.1K 39
„To co zostało przebaczone, nigdy nie zostało zapomniane." I tom dylogii Sin Dedykacja Dla osób, które w pewnym momencie zostały kompletnie same w ty...
558K 3.6K 8
Pierwsza część serii "Kings of Darkness" W Golden Lakes School bez wątpienia władzy nie sprawują dorośli, a uczniowie. Ta szkoła średnia zbiera w sob...
555K 37.9K 31
Druga część serii Wicked Games. Jedyne życie jakie zna Florence Elordi ma miejsce w Grants, na rodzinnej farmie. Chociaż dziewczyna marzy o założeniu...
119K 6.8K 31
Okładka została stworzona przy pomocy Kreatora Obrazów Microsoft. ˖⁺‧₊˚ 𓆏 ˚₊‧⁺˖ Nell Myers, nie cierpi Hero Westa, znacznie bardziej niż nie cierpi...