Naprzeciwko. Intermedium || d...

By najs_is

686 23 8

Naprzeciwko, część 1 i 3/4. Po zakończeniu szkoły w odruchu desperacji Draco Malfoy postanawia dołączyć do Ha... More

Część 1
Część 2
Część 3
Część 4
Część 5
Część 6
Część 8
Część 9
Część 10
Część 11
Część 12
Część 13

Część 7

49 2 0
By najs_is

List do Miccah Heathersona pisali wspólnymi siłami przez ładnych kilka dni. Pierwszą wersję Potter stworzył samodzielnie, ale była tak niespójna i przepełniona z jednej strony arogancją, a z drugiej mazgajstwem, że Draco nie zgodził się przekazać treści choćby Granger. Zresztą nawet po jego poprawkach dziewczyna zgłosiła mnóstwo zastrzeżeń. Właściwie tak dużo, że Draco miał wielką chęć zaproponować, żeby sama to napisała i pozwoliła Potterowi przepisać, a Weasley, ku jego radości, po prostu to zrobił. Granger odparła łaskawie, że indywidualny styl wypowiedzi Harry'ego i jego szczerość na pewno wywrze większe wrażenie na Heathersonie, ale wszyscy trzej byli zdania, że po wielokrotnym przeredagowywaniu wypocin Pottera niewiele zostało z oryginału. I dobrze.

Dostarczenie listu nie nastręczało trudności. Zgodnie z zaleceniem Granger postanowili wysłać Weasleya z kopertą do jego braci bliźniaków, a któregoś z nich do Gringotta. Większy kłopot mieli ze zdecydowaniem, jaki sposób odpowiedzi zaproponować Heathersonowi — na wypadek, gdyby tym razem zechciał odpowiedzieć. Sowia poczta, niezależnie od pośredniego adresata, nie wydawała się bezpieczna, toteż ostatecznie wybrali tę samą drogę — zalecili, by zostawił wiadomość w sklepie bliźniaków, do rąk własnych właścicieli, kiedy tylko będzie na Pokątnej.

Zupełnie niepotrzebnie, Heatherson miał bowiem własną koncepcję. Tydzień później zdziwiona Ginny Weasley zakomunikowała Potterowi przez lusterko, że dostała list od Janny Leigh, pasierbicy Heathersona, bardzo serdeczny i przepełniony frazesami, zupełnie jakby zwykły korespondować w każde wakacje. Jedynie postscriptum, w którym Janny napisała Ujawnij się, wydawało się dziwne, ale potraktowanie pergaminu kilkoma zaklęciami ujawniającymi nie pomogło. Wystarczyło jednak, by Potter wypowiedział głośno te słowa, by wiadomość — mimo że jego głos dobiegał z lusterka — zmieniła treść na właściwą.

Miccah Heatherson przepraszał, że wybrał tę formę kontaktu, ale skoro odebrał pocztę, to nie wybierał się na Pokątną w najbliższym czasie, a nie chciał narażać pana Pottera na długotrwałe oczekiwanie. Pan Potter powinien jednak liczyć się z tym, gdyby znów planował napisać, bo Heatherson nie mógł niestety zaproponować innej drogi korespondencji ze względu na bezpieczeństwo swojej rodziny. Jak twierdził mag, jego pasierbica już dwukrotnie była ofiarą ataków ze strony śmierciożerców, a choć ktoś taki jak on potrafił poradzić sobie z kilkoma niewydarzonymi czarodziejami, to nie zamierzał niepotrzebnie ryzykować i wolał pozostać w ukryciu. Z tego względu nie odpowiedział na wcześniejszy list panny Hermiony Granger (założył, że to podstęp, uznając, iż gdyby pan Potter istotnie czegoś od niego chciał, to zgłosiłby się osobiście) i dlatego też niezbyt przychylnie patrzył na propozycję pana Pottera. Jednakże uznawał konieczność stawienia czoła terrorowi Czarnego Pana, gdyż nie zamierzał się ukrywać i oglądać za siebie przez resztę życia, a skoro pan Potter uważał, że magia bezróżdżkowa może w tym dopomóc, to Miccah Heatherson poczuwał się do udzielenia mu wszelkiej pomocy w przyswojeniu tej niełatwej umiejętności, o ile pan Potter okaże się wystarczająco utalentowany. Niestety ze względu na aktualnie realizowane projekty będzie to możliwe dopiero po Nowym Roku, co właściwie dobrze się składa, bo pan Potter będzie miał czas na wnikliwe zapoznanie się z teorią i pierwsze samodzielne próby zgłębienia praktyki. Toteż jeśli pan Potter jest gotowy przystać na te warunki, Miccah prosi o wiadomość zwrotną przed końcem miesiąca, a wtedy znów pozwoli sobie przesłać list z wytycznymi przez pannę Ginewrę Weasley.

Potter westchnął ciężko, kiedy mała Weasley skończyła mu odczytywać ujawnione treści.

— Tyle ględzenia po to, żeby po prostu mnie spławił — stwierdził mrukliwie.

— Nie sądzę, żeby cię spławiał, Harry. — Usłyszeli głos Weasley. — On nie brzmi jak ktoś, kto szuka wymówki, raczej faktycznie jest bardzo zajęty. Ale myślę, że jeśli się z nim umówisz i wpiszesz w harmonogram, to faktycznie w przyszłym roku zacznie cię uczyć.

— Do przyszłego roku jest bardzo daleko — mruknął Potter.

— Nie aż tak bardzo. Akurat żebyś załapał teorię. No i zawsze możesz go dręczyć następnymi listami, żeby o tobie nie zapomniał.

— I żeby miał cię dosyć, jeszcze zanim się spotkacie — dodał ironicznie Draco.

Mała Weasley nie odpowiedziała, może nie usłyszawszy jego wypowiedzi, ale Potter posłał mu pełne wyrzutu spojrzenie i uciekł z lusterkiem do sypialni. Draco już miał rzucić jakiś komentarz na temat zabierania Weasley do łóżka, ale w porę się powstrzymał, przypomniawszy sobie, że chyba obiecał powstrzymać się od podobnych uwag. Pytanie, czy rzeczywiście czuł się zobowiązany dotrzymać obietnicy.

— Malfoy. — Rozległ się dziwnie niepewny głos Weasleya. — Słuchaj, tak sobie pomyślałem, że... że powinniśmy się bić.

Draco zamarł. Czyżby Weasley zdołał wyczytać z jego głowy którąś z ledwo sformułowanych myśli na temat jego siostry i Pottera? Czy może jednak wypsnęło mu się coś, czego sam nie zauważył? Ale wtedy Weasley chyba nie byłby taki łagodny.

— Nie sądzę, aby próba sił była odpowiednim sposobem rozwiązania sporów ideologicznych, Weasley — odparł wreszcie. — Skoro chcesz wiedzieć, to uważam to za dosyć prymitywne. Żaden szanujący się czarodziej...

Urwał, bo oczami wyobraźni zobaczył wspomnienie sprzed lat: dwóch czarodziejów zataczających się na regał w księgarni Esy i Floresy, jednego z podbitym okiem, drugiego z rozciętą wargą. Co prawda żadnego z nich nie nazwałby szanującym się czarodziejem — pierwszy gnił w Azkabanie, a drugi nigdy nie przejmował się opinią publiczną — niemniej fakt, że bohaterowie tej historii byli ich ojcami poniekąd determinował wzajemny antagonizm.

— No właśnie! — oświadczył entuzjastycznie Weasley, szturchając go w ramię w sposób, który zapewne w jego mniemaniu miał być przyjacielski. Draco powstrzymał odruchową chęć otrzepania rękawa. — Czarodzieje są uzależnieni od różdżek i zazwyczaj nie znają innych sposobów walki, więc mielibyśmy przewagę. Zwłaszcza że na razie zaklęć i tak nie możemy ćwiczyć.

— Ty chcesz ćwiczyć walkę wręcz — zrozumiał wreszcie Draco.

— A myślałeś, że co?

— Jeszcze ci mało? — zapytał szybko Draco ze złośliwym uśmiechem, żeby Weasley przypadkiem nie odgadł, jakim tokiem podążyły wcześniej jego myśli. — Prawie tydzień miałeś siniaki po ostatnim razie.

— Ale to nie ja miałem rozgnieciony nos, o ile pamięć mnie nie myli — zauważył Weasley obojętnie, ale Draco nie dał się zwieść, doskonale widział jego krzywy półuśmieszek. — Zresztą to tylko propozycja, nie zamierzam cię prosić. Jeśli masz ciekawsze pomysły na spędzenie wolnego czasu, to cóż...

Złożył ręce na karku i odchyliwszy się na krześle, zaczął cicho pogwizdywać. Nie musiał dodawać nic więcej, Draco i tak zacisnął wargi z irytacji. Wraz z nadejściem września i pierwszych wieczornych chłodów wcale nie czuł się lepiej z tym, że nie może wychodzić dalej niż przed namiot, nawet gdy Potter i Weasley ograniczyli wycieczki. Z nudów zdążył już przygotować namiot do zimy: udało mu się odnowić zaklęcia zabezpieczające przed chłodem i przenikaniem wiatru, rzucić subtelny czar ogrzewający, wystarczająco mocny, by było im ciepło, ale na tyle delikatny, by nie osłabił Pottera. Poza tym zdołał wywabić odór kociego moczu i wzmocnił ich mieszkanie jeszcze kilkoma zaklęciami, które nie ingerowały nadmiernie w Fideliusa, choć przy każdym kolejnym z niepokojem zerkał na Pottera, spodziewając się kolejnego omdlenia. Wreszcie pomysły mu się skończyły i dalej nie miał co robić, jeśli pominąć planowanie lekcji oklumencji, co stanowiło raczej kiepską rozrywkę.

Z tego powodu propozycja Weasleya była wyjątkowo kusząca. A znalazłby się inne plusy, jak choćby możliwość obicia tej okropnej, piegowatej gęby. Oczywiście istniało ryzyko, że obita zostanie inna piegowata twarz — jego własna — ale byłby skłonny je podjąć.

— Tak czy inaczej nie możemy powiększyć pokoju, żeby ćwiczyć — stwierdził ostrożnie, ale Weasley tylko wzruszył ramionami.

— Nie potrzebujemy tyle miejsca co do pojedynku, to sport kontaktowy. — Wyszczerzył zęby, jakby myśl o wejściu w kontakt z Draconem Malfoyem sprawiała mu przyjemność. Co było mocno niepokojące, zwłaszcza dla Dracona Malfoya. — Wystarczy przesunąć stół i krzesła pod ścianę.

— Teraz? — zapytał ze zdziwieniem Draco, kiedy Weasley wstał.

Chłopak zatrzymał się wpół kroku.

— A kiedy?

Na przykład wtedy, gdy rzucę na siebie parę zaklęć ochronnych, pomyślał z irytacją Draco, ale doskonale wiedział, że udzielenie takiej odpowiedzi nie wchodzi w grę.

— To chcesz się bić czy tchórzysz? — zapytał drwiąco Weasley.

Draco posłał mu kpiący uśmieszek.

— Z tobą zawsze.

Odesłał zaklęciem niewerbalnym stół, podczas gdy Weasley wypowiadał raz za razem formułę, przesuwając inne meble, ale umiejętności magiczne Dracona najwyraźniej nie robiły na tym przygłupie wrażenia. Cóż, może utalentowanie w mniej subtelnych dziedzinach bardziej mu zaimponuje. Choć, jak przypomniał sobie Draco z niechęcią, jak dotąd to Weasley zdradzał tendencję do zadawania mocnych, efektywnych ciosów.

Stanęli naprzeciwko siebie na środku pokoju, Draco sztywno wyprostowany, Weasley ze śmiesznie uniesionymi rękami i dłońmi zaciśniętymi w pięści.

— Trochę to dziwne — zaczął Weasley, opuszczając łokcie, i w tej chwili Draco rzucił się na niego.

Pierwsze uderzenie, wyprowadzone z rozmysłem i bez gniewu, okazało się zaskakująco słabe, Weasley nawet nie drgnął; co prawda skrzywił się, ale trudno stwierdzić, czy z bólu, czy z zaskoczenia. Draco spróbował jeszcze raz, jednak przeciwnik nie pozwolił mu poprawić, tym razem umknął przed jego ciosem i walnął Dracona z tyłu w ramię.

Draco zawył z bólu.

— Oj — wystękał Weasley przestraszonym tonem. — Za mocno cię...

Draco nie dał mu skończyć. W mgnieniu oka odwrócił się i z całej siły kopnął Weasleya w goleń. Rudzielec złapał się za lewą nogę, podskakując na prawej, co Draco skwapliwie wykorzystał i podciął go, z satysfakcją obserwując, jak chłopak ląduje na podłodze.

— Odbiło ci? — warknął Weasley.

Ruchem szybszym, niż ktokolwiek by się po nim spodziewał, pociągnął Dracona na podłogę. Przygniótłszy ciężarem swojego ciała, uderzył pięścią w twarz raz i drugi.

Draco nie czuł nawet bólu, złość uniewrażliwiła go do tego stopnia, że nawet nie próbował się osłaniać. Miotał tylko zaciśniętymi rękami, żeby dosięgnąć tej przebrzydłej gęby, a choć częściej obrywał, niż trafiał, nie ustawał w próbach. Wszystkie dźwięki zlały się w jedno: huk czaszki uderzającej o ziemię, głuchy dźwięk przy zetknięciu knykciów Weasleya z jego kośćmi policzkowymi i szczęką, a wreszcie trzaśnięcie drzwiami i szybkie „Impedimento!".

Siła zaklęcia poderwała go i odrzuciła na drzwi łazienki. Weasley miał mniej szczęścia, bo wylądował na krześle i runął razem z nim z powrotem na podłogę.

— Czy wyście powariowali? — zapytał piskliwie Potter przy wtórze bolesnego jęku Weasleya. — O co tym razem poszło?

— C-co? — wystękał nieprzytomnie Weasley. — Aaaa... O nic. Ćwiczyliśmy.

— Co? — zapytał tym razem Potter.

Draco wywrócił oczami. Komunikacja w wykonaniu tych dwóch była zaiste fascynującym procesem.

— Ćwiczyliśmy walkę wręcz, Potter — oświadczył głośno i wyraźnie, wstając z podłogi. — Jak nazwa sugeruje, to sport, w którym nie używa się różdżki, więc naruszyłeś zasady.

Delikatnie obmacał swoją twarz i skrzywił się z bólu. Wyczuwszy nieprzyjemne zgrubienia, wyciągnął różdżkę i przywołał lusterko ze swojego kufra, żeby oszacować szkody i w miarę możliwości je zniwelować.

Potter spojrzał na niego tak, jakby nigdy wcześniej nie słyszał wypowiedzi zbudowanej z pełnego zdania, a nawet nie wiedział, że można się takimi posługiwać. Draco nie chciał wiedzieć, jak wyglądały jego szkolne wypracowania.

— Technicznie rzecz biorąc, nie ustalaliśmy żadnych zasad. A może powinniśmy, na przykład o kopaniu — powiedział Weasley, szukając po kieszeniach swojej różdżki. — No i Harry z nami nie walczył.

— Więc wy dwaj biliście się specjalnie? — wywnioskował wreszcie Potter. Draco westchnął bezgłośnie, podając lusterko Weasleyowi. — Jest zbyt bezpiecznie? Zbyt nudno? Potrzeba wam więcej atrakcji? Jak nas złapią śmierciożercy, to dopiero będzie zabawa!

Draco i Weasley wymienili zdumione spojrzenia.

— Po prostu pomyśleliśmy, że to się może przydać — powiedział wreszcie Weasley, a Draco aż się nadął, słysząc to perfidne kłamstwo. To był w całości pomysł Weasleya, on nie miał z tym nic wspólnego; tylko tyle, że skwapliwie skorzystał z okazji, by parę razy go szturchnąć. — No wiesz, moglibyśmy się nauczyć walczyć bez różdżki, na wypadek gdyby nam ją zabrali.

— Jeśli zabiorą ci różdżkę, to od razu cię unieruchomią — odparł Potter, ale już spokojniej. — To nie jest dobry pomysł. Zrobicie sobie krzywdę i jak przyjdzie co do czego, nie będziecie mieli siły, żeby chociaż podnieść różdżkę.

— Nie przesadzaj. — Draco uznał, że może się bezpiecznie włączyć do rozmowy. — Mamy zaklęcia regenerujące i spory zapas eliksirów. A takie małe mordobicie... oczyszcza atmosferę.

Uśmiechnął się krzywo. Potter w odpowiedzi westchnął bezgłośnie.

— Wolałbym się zająć oklumencją.

Draco wzruszył ramionami.

— Jeśli jesteś gotowy, to ja też.

— Bardziej gotowy nie będę.

— Ja też mogę zaczynać — dodał Weasley, jakby jego udział był nieodzowny. — Skończyłem wreszcie ten ostatni podręcznik, co nam dałeś. Okropnie nudny.

Na potwierdzenie swoich słów, chłopak ziewnął szeroko, po czym skrzywił się, chyba z bólu. Draco postanowił nie komentować tej obszernej opinii na temat najpełniejszego kompendium wiedzy o sztukach obrony umysłu przed obcym wpływem. Przynajmniej nie głośno.

— Dobra. Przebiorę się i wezmę maść na stłuczenia, i możemy zaczynać.

— Ja nie potrzebuję — oświadczył Weasley, szczerząc zęby. — Dziesięciolatek bije mocniej niż ty.

Draco nie zniżył się do udzielenia odpowiedzi, choć mógłby zripostować, że on nie ma w zwyczaju bić dzieci (wprawdzie byłoby to, jak przemknęło mu przez myśl, okropne kłamstwo, ale czy to miało jakieś znaczenie?). W zamian postanowił, że za pół godziny zrobi taki bajzel z głowy Weasleya, że podbite oko będzie przy tym dziecinną igraszką.

Albo po prostu odrobinę zepsuje następną serię eliksirów uśmierzających ból i postara się, żeby któryś z nich dostał się Weasleyowi, gdy znów się zmierzą.

— Stań naprzeciwko, wyjmij różdżkę i postaraj się mnie odeprzeć jakimś zaklęciem defensywnym albo ofensywnym — poinstruował Draco Pottera, próbując się skupić na własnej, zaciśniętej w dłoni różdżce.

— Serio? — zapytał Potter. — Będziesz na mnie po prostu rzucać Legilimens?

— Masz z tym jakiś problem?

Draco naprawdę próbował zrozumieć, ale ani napięta twarz Pottera, ani nieco rozmarzona mina Weaselya, który siedział z boku i się im przyglądał, nie naprowadziły go na żaden trop. Nie miał pojęcia, o co tym razem chodzi Potterowi.

— Snape robił dokładnie to samo — warknął w końcu gryfoński buntownik bez powodu.

— Taak? — zapytał Draco, przeciągając samogłoskę. — Hm, pomyślmy dlaczego. Może on też próbował nauczyć cię oklumencji?

Potter poczerwieniał na twarzy.

— Jakoś nie podziałało — wydusił wreszcie.

— Może za mało się starałeś — zasugerował Draco, ale na tyle cicho, by Potter mógł go zignorować, gdyby chciał.

— Właściwie to podejrzewaliśmy, że tylko udawał, że chce pomóc, a tak naprawdę osłabiał Harry'ego i wystawiał na ataki — palnął Weasley.

Draco spojrzał na niego, zastanawiając się, czy zdaje sobie sprawę, jak głupi był to pomysł, czy może, jak na idiotę przystało, nadal widzi w tym sens.

— A niby jak miałby to zrobić? — zapytał drwiąco. — Myślisz, że umysł jest chroniony przez jakiś niewidzialny mur i on robił w nim wyłam? Głowa to nie teren zamieszkania, Weasley, nie ma żadnych bram! Twoją jedyną barierą przed atakiem jest twoja magia, twoja siła, twoje skupienie — możesz kogoś wpuścić do swojej głowy albo nie, i tyle. Snape nie mógł z tym nic zrobić, bo nie było go przy tobie, kiedy byłeś atakowany. Mógł ci tylko pokazać, jak wygląda atak, żebyś się nauczył bronić.

— Ale on osłabiał Harry'ego! — zaprotestował Weasley. — Harry był zmęczony, częściej miewał sny i ciągle bolała go blizna...

Potter wyglądał, jakby chciał zaprotestować przeciwko kreowaniu go na cieniasa, ale Draco uznał, że lepiej będzie raz na zawsze skończyć z tym gównem.

— Ach tak, biedny Harry — powiedział rozmyślnie drwiącym tonem, po czym zwrócił się bezpośrednio do głównego zainteresowanego. — Powiedz mi, Potter, bardziej cię bolą mięśnie, kiedy grasz w quidditcha, czy kiedy oglądasz mecz na widowni? Albo inaczej: bardziej się męczysz, kiedy ćwiczysz nowe zaklęcie, czy kiedy nic nie robisz? — Draco popatrzył na chłopaka, ale ten tylko mruknął pod nosem. Najwyraźniej odpowiedź była oczywista. — Bolała cię blizna po zajęciach ze Snape'em, ponieważ twój umysł wreszcie zaczął się bronić i przeciwstawiać atakom Voldemorta, zamiar biernie pozwalać na penetrację.

Draco rzucił okiem na Pottera, żeby sprawdzić, jakie wrażenie zrobi na nim połączenie słów „Voldemort" i „penetracja" w jednym zdaniu, ale najwyraźniej chłopak był zbyt oswojony z tą myślą, żeby się zawstydzić. Albo nie miał żadnych nieprzyzwoitych skojarzeń, bo istotnie miał tak ubogą wyobraźnię, jak Draco podejrzewał.

— Widziałem jego myśli. Ciągle chodziłem korytarzem w Departamencie Tajemnic, do którego chciał trafić.

— No właśnie — potwierdził Draco. — Widziałeś dręczące go myśli, ty byłeś w jego umyśle. To nie była wizja, którą ci podesłał, tak jak później, kiedy przestałeś ćwiczyć. Czy masz jeszcze jakieś wątpliwości, czy możemy zaczynać? — dodał po chwili ciszy.

— Nadal uważam, że to kiepska metoda — oświadczył Potter powoli. — Myślałem, że to twoje planowanie lekcji oklumencji to coś więcej niż „Stań naprzeciwko i wyjmij różdżkę".

— Nie znam innej metody — powiedział Draco, naprawdę starając się zachować spokój. — Czego jeszcze byś chciał?

— Nie wiem, może zacząć od początku, od jakiś metod oczyszczania umysłu albo...

— Dałem ci przecież książkę o tym! — zawołał, czując, że dłużej nie wytrzyma. — Przeczytałeś ją?

— Tak, ale...

— W drugim rozdziale były metody oczyszczania umysłu. Znasz je. Sądziłem, że zrobisz z tego użytek.

— To mieliśmy sami zacząć ćwiczyć? — zdziwił się Weasley, wpędzając Dracona w otchłań rozpaczy, co dotychczas nie udało się Potterowi, mimo że od kwadransa wytrwale próbował.

— No tak, ale myślałem, że razem... — dodał Potter i Draco stwierdził, że się poddaje. Nie miał już siły, żeby się chociaż wściekać, ci dwaj razem doprowadzali go do obłędu.

— Jeśli chcesz razem pomedytować, to nie ma sprawy, możemy, ale to strata czasu i energii, skoro możesz to zrobić sam i znaleźć odpowiedni dla siebie sposób — powiedział i sam się zdziwił, że brzmi tak ugodowo. — Najlepiej poszukaj go teraz. Siądź sobie na razie, a ja poćwiczę z Weasleyem.

— Nie jestem dzieckiem, nie odsyłaj mnie do kąta — warknął niespodziewanie Potter.

Draco policzył w myślach do dziesięciu. Na Salazara, ten chłopak miał chyba schizofrenię. On nie tylko nie wiedział, czego chce, czy raczej — czego nie chce; on co pięć minut nie chciał czegoś innego!

— Nie odsyłam cię do kąta, daję ci czas na oczyszczenie umysłu. A przy okazji spróbuję legilimencji na Weasleyu, żeby chociaż wiedział, o czym mówimy, bo przecież nigdy się nie uczył oklumencji, prawda?

— No — przytaknął Weasley, zaskakująco ochoczo wyskakując na środek pokoju.

Jeśli Potter miał coś do dodania, to wyraźny entuzjazm kumpla odwiódł go od tego. Zaskakująco potulnie usiadł na krześle, a Draco wreszcie odetchnął z ulgą.

— Rzucę na ciebie zaklęcie, które pozwoli mi zobaczyć twoje wspomnienia — powiedział powoli do Weasleya, nauczony złym doświadczeniem. — Pierwszy etap polega na tym, żebyś mnie wyrzucił ze swojej głowy, docelowo samą siłą woli, ale na początku możesz pomagać sobie czarami. Możesz rzucić na mnie zaklęcie ofensywne albo defensywne, wszystko jedno, żeby tylko powstrzymać swobodny przepływ obrazów, bo jeśli mnie zdekoncentrujesz, to zaklęcie puści. To najprostszy sposób. Rozumiesz?

Weasley skinął głową, zaciskając palce na różdżce. Kątem oka Draco złowił uważne spojrzenie Pottera. Może jednak popełnił błąd, zakładając, że Potter miał już jakąś wiedzę, może trzeba było zacząć z nim tak samo jak z Weasleyem — wytłumaczyć najpierw każdy ruch. Cóż, teraz było już za późno. Przynajmniej wyjaśnili sobie kilka rzeczy.

— Raz. Dwa. Trzy — policzył. — Legilimens!

Na początku nic się nie stało. Draco widział tylko twarz Weasleya i pomyślał, że mimo użycia werbalnej formuły, zaklęcie mu nie wyszło. Skupił się i mocniej zacisnął palce na różdżce, a wtedy z pustki wyłoniły się pierwsze, nieśmiałe wspomnienia. Mała, ruda dziewczynka bawiąca się na kocu w ogrodzie... Molly Weasley karmiąca kury... Chmury oglądane przez szybę latającego samochodu... Pudding na okrągłym stole w udekorowanej na Bal Bożonarodzeniowy Wielkiej Sali... Hermiona Granger trzymająca go za rękę w skrzydle szpitalnym. Uścisk ciepłych, drobnych palców na dłoni, łagodny głos, twarz pochylająca się nad nim: wielkie, brązowe oczy i rozchylone w uśmiechu usta...

Ogarnął go lęk, że zapomniawszy się na chwilę, fatalnie wybrał wspomnienie do szczegółowego obejrzenia, ale po chwili — widząc rozanieloną gębę Weasleya — zdał sobie sprawę, że to nie on kierował potokiem myśli.

— Dobrze się bawisz? — zapytał, przerywając zaklęcie. W rzeczywistości był bardziej zły na siebie niż na niego, ale na szczęście Weasley nie mógł wiedzieć, że Draco na chwilę stracił kontrolę. — Czy ty w ogóle próbowałeś się opierać?

— No, w sumie... to nie. To przecież nie było nic ważnego, prawda? — Zerknął na Pottera w poszukiwaniu zrozumienia, ale ten pokręcił głową.

— Mam wyszukać jakieś świństwa, żebyś łaskawie zechciał mnie odepchnąć? — zapytał ze złością Draco.

Potter natomiast postanowił pokazać, że jednak coś wyniósł z lekcji ze Snape'em.

— Nie chodzi o to, czy wspomnienie jest ważne. Trzeba umieć zablokować ten przepływ.

— Ale jak zablokuję wszystko, a Voldemort będzie mi grzebał w głowie, to się zorientuje, że to robię, nie? — stwierdził Weasley. — To chyba lepiej mu pokazać coś niegroźnego, a ukryć tylko te naprawdę istotne rzeczy.

— Tak — zgodził się Draco — ale najpierw trzeba umieć cokolwiek ukryć, a jak na razie nie wygląda na to, żebyś potrafił. Poza tym nie możesz zakładać, że Czarny Pan pokaże ci, co ogląda w twojej głowie, tak jak ja. Możesz w ogóle nie wiedzieć, że jesteś atakowany. Albo widzieć zupełnie inne obrazy.

— Potrafi tak?

Zdrożny szept Weasleya pohamował irytację Dracona.

— Tak — odpowiedział krótko, a po zastanowieniu uzupełnił: — Jest mistrzem legilimencji, prawdopodobnie najlepszym na świecie. Dlatego trzeba być ciągle przygotowanym i nie tylko odpierać ataki, ale po prostu mieć stale zamknięty umysł.

— To czemu nie uczysz nas tego zamykania umysłu?

— Bo tego nie da się nauczyć — powiedział Draco z głupim wrażeniem, że powtarza w kółko to samo. — To umiejętność, którą nabywasz z czasem, ja mogę ci tylko pokazać, jak wygląda twój umysł, kiedy przepływają przez niego wspomnienia, i jak się bronić przed jawnym atakiem, reszta należy do ciebie. Czy ty w ogóle przeczytałeś książki, które wam dałem?

— Taaak — mruknął Weasley, a widząc pełne zwątpienia spojrzenie Dracona, dodał: — Może niezbyt dokładnie.

— To przeczytaj jeszcze raz — warknął Draco. — Przygotuj się. Legilimens!

Chłopak oczywiście się nie przygotował, bo też Draco niespecjalnie dał mu na to czas. Dopiero za czwartym podejściem Weasley w ogóle uczynił wysiłek, by spróbować rzucić zaklęcia, a choć nie poskutkowało, Draco uznał, że pora na zmianę. Nie dlatego, ze Weasley czegoś się nauczył; po prostu Draco był już wykończony, a czekał go jeszcze Potter.

— Gotowy? — zapytał, kiedy Gryfoni zamienili się miejscami.

Tym razem Potter powstrzymał się od dyskusji. Skinął głową, a jego zmarszczone czoło wyrażało determinację. Draco westchnął w duchu.

— Raz. Dwa. Trzy. Legilimens!

Kiedy wykończony opadł na łóżko i ostatkiem sił wydobył z kufra książkę od Snape'a, wiadomość już na niego czekała, zupełnie jakby nauczyciel go śledził.

Jak tam nauka oklumencji?

Dzisiaj mieliśmy pierwsze zajęcia, odpowiedział Draco, ciesząc się, że może przekazywać myśl za pomocą różdżki, zamiast pisać, bo nie miał energii nawet na to. Jestem wykończony. Zadają za dużo pytań i za mało robią.

Nie dodał najistotniejszego: że był absolutnie niekompetentny, bo po rzuceniu raptem kilku zaklęć czuł się jak przeżuty i wypluty przez jakieś obrzydliwe stworzenie, na przykład sklątkę tylnowybuchową.

Zawsze mówiłem, że praca nauczyciela to przekleństwo.

Draco chętnie by się z nim zgodził, ale nie mógł się powstrzymać od myślenia, że Snape jednak miał łatwiej: nigdy nie fatygował się odpowiadaniem na niezliczone pytania i nie próbował zbudować zaufania między sobą a uczniami. W zasadzie to robił wszystko, by zniechęcić studentów do okazywania, że żyją. Czy to nie on odjął kiedyś punkty za zbyt głośne oddychanie?

Zresztą... Może to i była dobra metoda. Tyle że niestety w tym wypadku nie do przetestowania.

Nic ciekawego nie zobaczyłem w głowie Pottera, zmienił temat, ale zamierzam dobrać się do wspomnień o Czarnym Panu. Chcę zobaczyć wszystko, co wiedzą o horkruksach. Może dzięki temu wreszcie na coś wpadnę.

Uważaj, odczytał ostrzeżenie Snape'a. Pamiętaj, że kiedyś nauczą się cię odrzucać, a wtedy sytuacja może się odwrócić.

Myślisz, że powinienem ukryć przed nimi swoje wspomnienia? Jak?

Możesz ćwiczyć swoje umiejętności oklumentacyjne, napisał Snape, a Draco niemal usłyszał w głowie jego złośliwy ton.

Nie odpowiedział, ale jeszcze długo myślał o tym, co będzie oznaczać dla niego dalsze nauczanie Pottera i Weasleya, a kiedy wreszcie zasnął, kilka razy budził się przerażony ze wspomnieniem różnych rzeczy, o których ci dwaj absolutnie nie powinni się dowiedzieć. Uspokoił się dopiero rano, kiedy w książce znalazł jeszcze jedną wiadomość:

Użyj Confundusa, jeśli będziesz musiał.

Cóż. Wyglądało na to, że akurat dla Snape'a jego umysł był otwartą księgą.

Następnego dnia Draco lepiej przygotował się do zajęć. Kiedy Potter i Weasley weszli do pokoju, stół i krzesła były odsunięte, zaś na środku pomieszczenia leżały trzy niebieskie maty. Gryfoni obrzucili je zdumionymi spojrzeniami, a potem zgodnie utkwili spojrzenia w Draconie.

— Pomyślałem, że możemy jednak zacząć od oczyszczania umysłu — powiedział. — Krótka seria ćwiczeń relaksujących jest najlepszą metodą.

— Eee... — oświadczył w odpowiedzi Potter. — Ja przeczytałem jeszcze raz ten rozdział o oczyszczaniu umysłu.

— Ja też — zapewnił Weasley.

Draco doceniłby to bardziej, gdyby nie podejrzewał, że ten przejaw gorliwości miał źródło w głębokiej niechęci do wykonywania jego poleceń. Dlatego nieco ostrzej niż to konieczne powiedział:

— Siadać. Nie tak — dodał natychmiast, kiedy Weasley rozwalił się na macie z wyciągniętymi przed siebie nogami. — Nogi skrzyżowane, ręce na kolana. — Draco zaprezentował odpowiednią pozycję, po czym, starając się zignorować wrażenie, że wygląda głupio, kontynuował: — Wyprostujcie plecy. Klatka piersiowa do przodu, głowa w górę. Podbródek do góry, uszy do góry...

— Niby jak mam podnieść uszy? — zapytał Weasley.

Draco westchnął w duchu.

— Masz podnieść głowę tak, jakby ktoś cię ciągnął do góry za uszy. Łokcie pociągnij do tyłu, ale nie puszczaj kolan...

— Więc jak mam je pociągnąć? Są w tym samym miejscu...

— Mają być w tym samym miejscu. Chodzi tylko o delikatne napięcie i rozluźnienie mięśni, kiedy prawie się nie ruszasz... Oddychajcie powoli. Głęboki wdech... I wydech. Skupcie się na oddechu, nie myślcie o niczym innym. Możecie zamknąć na chwilę oczy...

— A wtedy ty trzaśniesz w nas Legilimensem.

— Trzasnę w ciebie Silencio, jeśli nie przestaniesz przeszkadzać. Mieliście nie myśleć.

Weasley rzeczywiście zamilkł, ale było to pełne pretensji milczenie. Draco nie zamierzał się jednak tym przejmować.

— Dobrze. Teraz się kładziemy. Nie prostujcie nóg, zostają skrzyżowane. Podnieście ręce do góry... i opuśćcie. Prawą rękę przełóżcie luźno przez brodę, a lewą przez czoło.

— Au... — rozległ się jęk Pottera. — Okulary!

Draco zdusił chichot.

— To nie pamiętasz, że je nosisz? Zdejmij.

— Nie będę nic widział!

— Nie musisz. Możesz zamknąć oczy, wystarczy, że będziesz mnie słuchał. Oddychajcie powoli... Dobra, zmieńcie ręce. Najpierw do góry... I lewa przez brodę, prawa przez czoło.

Szło im całkiem nieźle. Draco czuł się znacznie lepiej, kiedy leżał i nie widział zdezorientowanych min Gryfonów, a Weasley odobraził się przy następnej pozycji na etapie odrywania łokci od podłogi.

— Nie sądziłem, że podnoszenie łokcia może być takie męczące — uznał za stosowne podzielić się wrażeniami ze światem.

Potter natomiast milczał i w pełnym skupieniu wykonywał wszystkie polecenia, jakby koniecznie chciał udowodnić, że wcale nie jest upartym, beznadziejnym ignorantem. Draco miał nadzieję, że tak samo będzie się zachowywał, gdy przejdą do oklumencji.

Dopiero przy pozycji psa obaj Gryfoni zaprotestowali zgodnym jękiem.

— To boli! — zawył Weasley.

— Wyżej — odparł bezlitośnie Draco.

— Nie da się wyżej! Gdybyś miał tak długie nogi jak ja, też byś nie potrafił tak zrobić!

— Ręce masz proporcjonalnie długie. Oderwij pięty od podłogi.

Weasley posłuchał i natychmiast zawył znowu.

— O nie, nie ma mowy — oświadczył, opadając na kolana. — Ani razu więcej.

— Jak na pierwsze podejście wystarczy — zgodził się Draco. — Jeszcze tylko kręgosłup. Usiądźcie na nogach i zróbcie skłon do przodu... Wyciągnijcie ręce przed siebie jak najdalej... I zostańcie. Głęboki wdech... Dobra. Teraz możecie się położyć na plecach, ręce luźno na boki i odpoczywamy.

— Mógłbym zasnąć — oświadczył Weasley po chwili i ziewnął szeroko.

— Ja też — potwierdził Potter, po czym znacznie mniej sennym tonem dodał: — Mam totalnie pustą głowę. Jak mam się bronić przed atakiem, skoro w ogóle nie mogę się skupić?

— Nie masz się na niczym skupiać — odparł Draco, wstając. — O to właśnie chodzi, żebyś miał kontrolę nad swoimi myślami. Umysł ma być czysty i spokojny. Nie budujesz muru z myśli, nie przygotowujesz sobie obrazów do obejrzenia, tylko zachowujesz trzeźwość. Masz się skupiać nie na myślach, ale na tym, żeby odeprzeć atak, zanim cokolwiek zobaczę w twojej głowie. Jasne?

— Tak — odparł Potter.

Ustawili się naprzeciwko siebie z wyciągniętymi różdżkami. Potter nie marszczył czoła i nie stroszył brwi jak zwykle, gdy się za bardzo koncentrował; przeciwnie, jego twarz była rozluźniona, choć spojrzenie przytomne. Draco uznał to za dobry znak.

— Weasley, nie zasypiaj — rzucił jeszcze przez ramię. — Możesz leżeć, ale lepiej usiądź i poruszaj trochę głową. Byle nie za szybko i nie za mocno. Legilimens — rzucił niespodziewanie zaklęcie.

Czar uderzył w Pottera, ale wspomnienia nie napłynęły. W następnej sekundzie Potter machnął różdżką.

Finite!

— Dobrze — pochwalił go Draco. — Legilimens.

Trzy razy Potterowi udało się zwalczyć atak, chociaż za trzecim podejściem musiał użyć wzmocnionego zaklęcia, bo proste Finite nie przerwało połączenia Legilimens. A kiedy Draco znów rzucił zaklęcie, Potter wypalił:

Protego!

Draco zawahał się, czy utrzymać zaklęcie, czy ochronić się przed tarczą Pottera, i ten ułamek sekundy wystarczył, by dotknęło go Protego; a było tak mocne, że na chwilę stracił poczucie rzeczywistości. Przed oczami przeleciały mu strzępki wspomnień: drżące dłonie ojca w Azkabanie; poważny Scrimgeour siedzący za biurkiem w swoim gabinecie; czarna, smukła trumna w przycmentarnej kaplicy; rozzłoszczona Poppy Pomfrey wymachująca skonfiskowaną mu paczką papierosów... Ale w tle dostrzegał już sylwetkę Pottera. Wziął się w garść i wyzwolił spod zaklęcia.

— Dobrze, ale zaklęcia odbijające to kiepski sposób — powiedział powoli, zastanawiając się gorączkowo, jak miałby uzasadnić to stanowisko, nie przyznając jednocześnie, że ma coś przeciwko pokazywaniu Potterowi swoich wspomnień. — To skuteczna metoda, ale nie nauczy cię ochrony umysłu bez użycia magii, bo w ogóle nie angażujesz w to swojej woli, to tylko kwestia zaklęcia... Na początku możesz używać jakichś zaklęć ofensywnych i tarcz, ale lepiej, żeby ci wystarczyły najprostsze zaklęcia niwelujące takie jak Finite.

Potter skinął głową i rzeczywiście ograniczył się do czarów defensywnych nieuderzających w przeciwnika. Skutkiem tego za czwartym razem Draco zdołał zobaczyć dwa przebłyski wspomnień, a za szóstym swobodnie grzebał w głowie Pottera, wędrując między lekcjami eliksirów a jakimiś głupimi grami z grupą mugolskich smarkaczy, aż znalazł coś ciekawego. Nie bez trudu uchwycił wspomnienie, żeby nie przeleciało mu przed oczami jak inne, i zakotwiczył się w nim.

To musiało być ministerstwo, ale jakieś dziwne: ciemne, wyludnione i ciche. Draco nie widział nawet Pottera, tylko nienaturalnie pusty korytarz, w którym słychać było dziwny szelest. Potem gdzieś z przodu pojawiło się światełko na końcu różdżki, a w błękitnawej łunie Draco dostrzegł znajomo wyglądającą twarz wykrzywioną w grymasie przerażenia. A potem nagle wbił zęby w szyję mężczyzny — i krzyknął ze strachu, przerywając zaklęcie.

— Co to było? — zapytał ze złością, dysząc ciężko.

Potter poczerwieniał z wysiłku, oddychał szybko i płytko. Pochylił się, opierając ręce na kolanach, i wychrypiał:

— Sen... albo raczej wizja, którą kiedyś miałem. W Departamencie Tajemnic. Zobaczyłem, jak wąż atakuje pana Weasleya...

— Zobaczyłeś! — warknął Draco. — Ty byłeś wężem!

— Nie było mnie tam, ja tylko miałem wizję! — obruszył się Potter, a Weasley niemal równocześnie zawołał:

— Harry uratował mojego tatę! Dzięki temu, że to widział, mogli szybko go zabrać do szpitala...

— Harry widział to oczami węża — odwarknął Draco. — Naprawdę nie wiecie, co to znaczy? Tyle miesięcy główkowania, a ty cały czas to wiedziałeś!

— Co takiego? — zapytał Potter bardziej życzliwym tonem. Widocznie dotarło do niego, że Draco wcale go nie oskarżał o przeprowadzenie ataku.

— Jak ci się wydaje, dlaczego widziałeś to w ten sposób? — zapytał Draco tonem nauczyciela, który próbuje wyciągnąć prawidłową i dość oczywistą odpowiedź z nieco przygłupiego ucznia.

— Bo Voldemort opętał węża.

— Ach tak? Więc byłeś wężem, bo Voldemort go opętał?

— Tak, bo mam z nim połączenie, jakbyś nie pamiętał!

Draco westchnął ciężko.

— Nie sądzę, żeby to wystarczyło. Nie widzisz, kiedy rzuca na kogoś klątwę, na przykład Imperiusa, prawda?

— Widzę, jeśli robi to akurat wtedy, gdy śpię i mam wizję. — Potter nadął się, jasno dając do zrozumienia, że nie zamierza tak prędko zrezygnować ze swojej koncepcji.

— Ale nie jesteś tym kimś, jesteś wtedy Voldemortem, prawda? — upewnił się Draco, a widząc, że Potter otworzył usta, żeby gwałtownie zaprotestować przeciwko temu ostatniemu, szybko dodał: — A wężem byłeś dlatego, że Voldemort nim był. Rozumiesz? On nie opętał węża, ten wąż jest jego częścią.

— Horkruks! — załapał wreszcie Weasley. — Uważasz, że wąż jest horkruksem!

— To by wyjaśniało, dlaczego Potter widział atak w ten sposób. Ale ciebie to nie przekonuje, co? — zwrócił się do głównego zainteresowanego.

Potter wzruszył ramionami.

— Brzmi logicznie — przyznał łaskawie. — Ale nie wiem, czy to wystarczający dowód. Snape powiedział mi, że... — zaciął się nagle, po czym niespodziewanie dodał: — Więc może masz rację, może to nie było opętanie, może wąż faktycznie jest horkruksem.

— Tak czy inaczej, nie ruszymy zaraz na polowanie, więc nie musisz się tym na razie przejmować — odpowiedział niechętnie Draco, zaskoczony tą zmianą nastawienia. Uniósł różdżkę. — Przygotuj się. Legilimens.

Jednak ten pomysł nie dawał spokoju Draconowi. Wieczorem, kiedy skończyli ćwiczenia, wrócili do tematu. Potter chętniej uczestniczył w rozmowie i rozważaniach na temat potencjalnego horkruksa. Prawdopodobnie myślało mu się lepiej, kiedy nie spodziewał się w każdej chwili ataku legilimencji, i Draco przyznał w duchu, że popełnił błąd: nie powinien wciągać Pottera w dywagacje podczas nauki, w ten sposób przeszkadzał mu się skupić, skoro kierował jego myśli na tak absorbujący temat. Nic dziwnego, że później Potterowi szło jeszcze gorzej i uraczył go serią wspomnień z piątego roku, w których królował zabandażowany Artur Weasley w szpitalnej sali. Niemniej Draco nie zamierzał się z nikim dzielić tym spostrzeżeniem, skoro jego drobna pomyłka pedagogiczna nie została zauważona.

Mimo długiej debaty do niczego nie doszli, więc po rozważeniu „za" i „przeciw" Draco postanowił napisać do Snape'a. Wiele przemawiało za tym, by się wstrzymał — jak dotąd tylko raz poruszyli temat horkuksów, wtedy gdy się spotkali na Grimmauld Place, i coś mówiło Draconowi, że nauczyciel nie ma ochoty wracać do tej kwestii. A jednak poczucie bezczynności w połączeniu z bezsennością sprawiło, że w środku nocy Draco otworzył książkę i podzielił się swoimi podejrzeniami z mistrzem eliksirów.

Prawdopodobnie masz rację, ale to nie jest odpowiedni moment, odpisał mu niemal natychmiast Snape. Najwyraźniej też czuwał.

Druga część zdania natychmiast zgasiła entuzjazm Dracona, który wywołała część pierwsza.

Dlaczego? Nic nie robimy. Moglibyśmy zająć się jedynym horkruksem, o którym coś wiemy.

Nie wiemy na pewno, pojawił się napis, a zaraz po nim następny: Wąż musi zostać na koniec. Ja się nim zajmę.

Zdumiewające. Draco przeczytał tekst jeszcze raz, obawiając się, że coś źle zrozumiał, ale nie było mowy o pomyłce. Przez chwilę się zastanawiał, ale wreszcie przyłożył różdżkę do strony.

Gdybyśmy my się nim zajęli, nie musiałbyś ryzykować.

Nie chodzi o mnie, odczytał tekst i niemal usłyszał w głowie poirytowany głos Snape'a. Uśmiechnął się do siebie. Czarny Pan zauważy brak węża, możesz mi wierzyć, i domyśli się, że ktoś wie o jego horkruksach. Lepiej, żeby wszystkie inne były zniszczone, kiedy to nastąpi.

No, to właściwie było dość oczywiste. Draco przygryzł wargę. Znowu wyszedł na głupca. Ale to nie jego wina, nie wiedział przecież, że Czarny Pan nie odczuwa zniszczenia kolejnych fragmentów swojej duszy. Chociaż mógł się tego domyślić. To oczywiste, że gdyby wiedział, zorientowaliby się — dałby im to do zrozumienia albo przez Pottera, albo znowu kogoś atakując.

W takim razie zajmiemy się innymi, napisał powoli.

Nie. Teraz najważniejsza jest legilimencja, na tym się skupcie. I na obronie, jeśli Heatherson faktycznie zechce uczyć Pottera.

Draco skrzywił się. Kiedy donosił mistrzowi eliksirów o pomyśle Granger, zakładał, że Snape będzie sceptycznie nastawiony, ale, o dziwo, to mu się spodobało. Stwierdził, że aby pozbyć się horkruksów, przede wszystkim muszą być żywi.

Na razie robimy małe postępy, ale nie wiem, jak mam sprawdzić, czy Potter jest atakowany przez Czarnego Pana.

Nie ryzykuj, pojawiło się zaraz. Draco wywrócił oczami w odpowiedzi. Powinno wystarczyć, że nauczy się odpierać atak bez różdżki. Wtedy jego umysł będzie wystarczająco wyćwiczony, żeby się oprzeć atakowi Czarnego Pana. Przynajmniej na odległość.

Draco znowu uśmiechnął się do siebie, gdy zobaczył to ostatnie. W rzeczy samej; chyba tylko jeden Merlin mógł nauczyć Pottera — czy kogokolwiek — jak odpierać osobisty atak Czarnego Pana.

Mimo ostrzeżeń Snape'a, Draco wciąż nie mógł pozbyć się przeświadczenia, że musi w jakiś sposób kontrolować postępy Pottera, zwłaszcza że od jego głowy zależało ich wspólne bezpieczeństwo. Snape nie wiedział o wszystkim, bo Draco nigdy nie podzielił się z nim swoimi podejrzeniami: że to Potter niechcący zdradza ich lokalizację. Zresztą może dla mistrza eliksirów było to oczywiste i dopuszczalne, skoro chronił ich Fidelius. Jednakowoż Draco wolałby nie mieszkać ze śmierciożercami za oknem; wystarczyło, że jeden z nich spał w jego łóżku i nosił jego ubranie, jak sobie przypominał codziennie, patrząc na swoje przedramię.

Miał pewien pomysł. Co prawda Snape kazał mu nie ryzykować, ale... przecież to nie on podejmie ryzyko, prawda? I postara się, żeby Potterowi też nic nie zagroziło.

Okoliczności zdawały się mu sprzyjać. Kiedy po śniadaniu raczył się drugą kawą, obserwując siedzącego po przeciwnej stronie stołu Pottera, dobiegł go poirytowany okrzyk Weasleya, który stał przed namiotem:

— Znowu ktoś się tu kręci... Nie mam pojęcia, skąd wiedzą, że tu jesteśmy. Gdybym był Voldemortem, na pewno bym nie strzelał, że będziemy nocowali w lesie pośrodku jakiegoś bagna.

— Gdybyś nim był, przede wszystkim byś nie strzelał, tylko wnioskował — odpowiedział protekcjonalnie Draco. Znowu rzucił okiem na Pottera i niespodziewanie napotkał badawcze spojrzenie zielonych oczu, w których czaiło się znajome podejrzenie. — Nie, to nie ja. Nie wychodziłem poza Fideliusa — oświadczył poirytowanym tonem. — Jeśli chcesz wiedzieć, to ty ich tu ściągnąłeś, a konkretniej twoje wspomnienia. On musiał zobaczyć w twojej głowie, jak nam zdradzasz tajemnicę.

Potter wydał z siebie zduszony dźwięk.

— Niemożliwe! Gdyby zobaczył adres, znalazłaby się pod wpływem Fideliusa.

— Nie, bo nie dostał adresu od strażnika, nie został objęty tajemnicą. Po prostu poznał adres, więc może tu przyjść, ale nie zobaczy ani nas, ani namiotu.

— Przecież się staram...! — zaczął Potter, ale zagłuszył go Weasley, który pojawił się przy nich.

— A ty od jak dawna o tym wiesz? — zapytał oskarżająco.

Draco wzruszył ramionami.

— Miesiąc będzie. Przynajmniej... podejrzewałem.

— I nic nie powiedziałeś! Wymyślilibyśmy inny sposób, żeby...

— Jaki? — zapytał uprzejmie Draco, ale nie dał Weasleyowi zbyt wiele czasu do namysłu: — Potter musi nam powiedzieć albo napisać lokalizację, inaczej Fidelius nas nie obejmie. Zresztą każde wspomnienie związane z miejscem, jakiś widok, tabliczka z napisem miejscowości, nawet myśl o tym miejscu... On wszystko prędzej czy później zobaczy. Nie chodzi o to, żeby Potter przestał produkować wspomnienia, tylko o to, żeby zamknąć Voldemortowi dostęp do nich, a o ile pamiętam, już dawno sugerowałem, że Potter powinien się uczyć oklumencji.

— To nieistotne — stwierdził Potter, zanim Weasley zdążył odpowiedzieć. — Teraz się uczę, ale jak na razie to nie pomaga.

— Bo uczysz się raptem trzy dni. Zacznie pomagać — odparł zdecydowanie Draco. — Ale przydałoby się śledzić postępy. A przede wszystkim sprawdzić, czy moja teoria jest słuszna.

— Jak? — zapytał natychmiast Weasley.

Potter chyba się czegoś domyślał, bo minę miał podejrzliwą. Draco, udając, że tego nie dostrzega, zwrócił się do Weasleya:

— Powinniśmy przeprowadzić eksperyment w bezpiecznych warunkach. Moglibyście pojawić się w jakimś dużym mieście blisko centrum, w dobrze rozpoznawalnym miejscu. Potter się deportuje, a ty możesz zostać pod kamuflażem i zobaczyć, co się będzie działo, a potem przyjść i nam powiedzieć.

— To niebezpieczne — powiedział natychmiast Potter.

Draco udał, że się zastanawia.

— Nie aż tak bardzo. Jeśli wybierzemy miejsce publiczne, gdzie jest dużo ludzi, śmierciożercy nic nie zrobią, przecież nie zaatakują tłumu. Chodzi tylko o to, żeby was od razu nie rozpoznali. Ty możesz być pod peleryną niewidką, żeby w ogóle nikt cię nie zobaczył, a Weasley weźmie Wielosok albo użyje zaklęć. W mugolskiej dzielnicy raczej nie będzie bramek wykrywających, nie? No i nie sądzę, żeby od razu rzucili na niego czar ujawniający... Zresztą na Wielosok zaklęcie nie podziała, więc po prostu Weasley weźmie eliksir.

— Nie podoba mi się ten plan — marudził Potter.

Weasley zdziwił się.

— Czemu? Brzmi całkiem nieźle.

— To niepotrzebne narażanie...

— Nawet nie wiesz, czy śmierciożercy faktycznie się pojawią — perswadował Weasley, a Draco pogratulował sobie w duchu. Nie musiał się wcale wysilać, wyglądało na to, że Weasley go wyręczy. — Poza tym Malfoy ma rację, nie zaatakują tłumu. Wystarczy wybrać dobre miejsce i czas.

— I zabrać cię tam z zaskoczenia, żebyś nie myślał wcześniej o lokalizacji. No i po akcji przenieść się w bezpieczne miejsce, bo tutaj jesteśmy już spaleni — dodał Draco, wzdychając bezgłośnie.

— I tak byliśmy tu już prawie tydzień — odparł Potter. — Może na razie chodźmy na Grimmauld Place? Bo jeśli rzucę wcześniej Fideliusa, żeby cię ukryć, to mogę mu niechcący zdradzić obydwa adresy.

Draco poczuł się zaskakująco dobrze, kiedy zrozumiał, że Potter zaakceptował jego plan.

— Świetnie — powiedział, wstając. — Zwijajmy manatki.

— Nie za wcześnie? — zapytał Potter, ale automatycznie się podniósł. — Mugole pracują o tej porze, nie lepiej poczekać do piątej?

— Dzisiaj sobota, w centrum i tak będzie tłok — zauważył Draco, po czym nagle zmarszczył brwi. — Czy mugole nie robią zakupów w weekendy?

Potter wzruszył ramionami.

— Jeśli wybierzemy jakąś dzielnicę handlową, to tak czy inaczej powinno być sporo ludzi. Ale potrzebujemy czegoś z adresem...

— Albo czegoś charakterystycznego. Skoczmy po prostu do Londynu, będzie blisko na Grimmauld Place — zaproponował Weasley.

Potter zawahał się.

— Czy to nie za łatwe? Pojawią się tam natychmiast, jak Voldemort to zobaczy w mojej głowie... O ile rzeczywiście cały czas mnie kontroluje.

— O to przecież chodzi, prawda? — zwrócił mu uwagę Draco. — Żeby sprawdzić, jak szybko może zobaczyć twoje myśli, a nie żeby zbadać możliwości śmierciożerczych środków transportu. A ty natychmiast masz zniknąć.

— Nie martwię się o siebie — warknął Potter, ale Weasley zaśmiał się krótko.

— O mnie też nie musisz, Harry, dam sobie radę. To co, zaczynamy?

Szybciej niż zwykle posprzątali po śniadaniu i ogarnęli drobny nieład. Cotygodniowe przenoszenie się wyćwiczyło ich w prędkim zbieraniu rzeczy, choć Draco myślał niekiedy, że gdyby przydarzyła im się jakaś przykra niespodzianka, i tak nie zdołaliby zabrać wszystkiego; dlatego nie rozstawał się ze swoim kufrem, stale przywieszonym do bransoletki na ręce. Potter i Weasley na początku nie wydawali mu się tak zapobiegliwi — ich torba i plecak zazwyczaj leżały gdzieś w kącie, prawdopodobnie dlatego, że jeden lub drugi zgarniał do środka namiot po złożeniu. Ale po pewnym czasie zorientował się, że Potter zawsze ma przy sobie skórzaną sakiewkę, a kieszenie w ubraniach Weasleya są zaskakująco obszerne; a więc i oni najważniejsze rzeczy zawsze mieli przy sobie.

— No dobra, możesz się zbierać — powiedział mu Potter, kiedy namiot został doprowadzony do pierwotnego stanu.

Draco skinął głową. Zawsze deportował się pierwszy, bo chociaż nie zdołali się upewnić, jak szybko upadają bariery Fideliusa po złożeniu namiotu, to woleli nie ryzykować, że zostaną namierzeni przez jego Mroczny Znak w tym krótkim momencie między zniknięciem zaklęcia a teleportacją w nowe miejsce.

— Zostań w Londynie minutę, góra dwie — poinstruował Pottera na pożegnanie i zniknął.

Grimmauld Place przywitało go ciemnością i kurzem, na który zareagował atakiem kaszlu. Zbyt zajęty próbami opanowania się, nie zapalił różdżki, tylko na chybił trafił przeszedł do salonu, gdzie przez brudne okno wpadało trochę światła.

Ledwo zasiadł w fotelu najbliżej okna, rozległo się pyknięcie i w pomieszczeniu zjawił się Stworek.

— To młody Malfoy — burknął skrzat niby do siebie, ale na tyle głośno, że Draco natychmiast wyczuł, do kogo w rzeczywistości kieruje te słowa. — Gdyby był głodny albo spragniony, Stworek mógłby coś przynieść.

— Stworek będzie mógł coś przynieść, kiedy przyjdzie jego pan. Za chwilę — odpowiedział niezobowiązująco Draco.

Stworek zniknął jeszcze szybciej niż się pojawił. Chyba zrozumiał, że jeśli zostanie przyłapany przez Pottera z Draconem w jednym pokoju, to ten może uznać, że jego polecenie nie zostało wypełnione. Tymczasem minęło dobrych pięć minut, zanim drzwi wejściowe się otworzyły ze skrzypieniem.

— Malfoy!

— W salonie — odpowiedział głośno Draco. — Wszystko w porządku?

— Na to wygląda. — Potter wzruszył ramionami. — Postaliśmy chwilę na Soho, a potem się zmyłem. Ron powiedział, że jeśli nic nie będzie się działo, to zostanie pół godziny i do nas wróci.

Ale minęło pół godziny, a Weasleya nie było. W tym czasie Potter zarządził podanie herbaty, a do herbaty dostali ciasto drożdżowe i nie wiedzieć kiedy jedli drugie śniadanie, mimo że dopiero co rozprawili się z pierwszym. Potter nie omieszkał wypytać Stworka o potencjalnych gości w domu, a choć spotkanie ze Snape'em nie wyszło na jaw — głównie dlatego, że Stworek odpowiadał wymijająco nawet na najprostsze pytania, więc trudno było cokolwiek z niego wyciągnąć — Draco siedział jak na rozżarzonych węglach. A Potter nieustannie przesuwał podejrzliwe spojrzenie ze Stworka na niego, jakby mimo braku dowodów domyślał się jakichś tajemnych powiązań.

Po godzinie Potter w ogóle przestał spuszczać z niego wzrok, za to zaczął zgrzytać zębami.

— Wielosokowy przestał działać — stwierdził oczywistość. — Coś tam się stało. Mogłem mu przynajmniej zostawić pelerynę niewidkę...

— Daj spokój. Ostatnio też się spóźnił, a nic mu nie było, po prostu zasiedział się u braci... — próbował to zbagatelizować Draco.

— Teraz nie miał gdzie się zasiedzieć. I nie był na Pokątnej, tylko w zupełnie mugolskiej dzielnicy, wystawiony na atak śmierciożerców albo nawet Voldemorta. Po co było ich prowokować?

— Nic mu nie będzie, ukryje się w tłumie — powtórzył Draco, ale sam słyszał, że w jego głosie brakuje przekonania.

Na szczęście po kwadransie trzasnęły drzwi, rozległy się głośne, szybkie kroki i do pokoju wpadł Weasley, w swojej postaci, ale z głową ukrytą pod kapturem.

— Malfoy — wysapał, padając na kanapę. — Niech cholera weźmie ciebie i te twoje pomysły.

— Co tam się działo? — zapytał natychmiast Pottera.

— Zaraz — sapnął Weasley. — Wody.

— Stworek!

Weasley wyżłopał szklankę wody, a potem następną. Wreszcie, zaopatrzywszy się w dolewkę, zaczął relacjonować:

— Pojawili się jakieś trzy-cztery minuty po tym, jak zniknąłeś, Harry. Od razu ich zauważyłem, bo wcale się nie ukrywali, mieli na sobie peleryny i było ich sporo, ośmiu czy dziesięciu. Czekałem, żeby zobaczyć, co zrobią, i to był błąd, bo postawili barierę antydeportacyjną i później już nie mogłem się wydostać... No i trochę się przeliczyliśmy, jeśli chodzi o to, że w tłumie nie zaatakują... — Weasley uśmiechnął się krzywo. — Mugole w ogóle ich nie obchodzą. Ani ustaw o tajności. Zaraz zaczęli rzucać zaklęciami, głównie niszczącymi, a ludzie rzucili się do ucieczki. Strasznie duże zamieszanie, wszyscy krzyczeli, co chwilę coś wybuchało...

— Czy komuś coś się stało?

Weasley pokręcił głową.

— Nie wiem na pewno, ale nie wydaje mi się. Nikt nie czekał, aż go zaatakują, wszyscy się rozbiegli, no i zaraz pojawili się aurorzy... A śmierciożercy byli zajęci szukaniem ciebie, a nie mugolami, wszędzie dookoła rzucali czary ujawniające... Zaklęcia latały w powietrzu, ledwo udało mi się robić uniki, a nie chciałem czarować, żeby nie zwracać na siebie uwagi... A oni jak na złość leźli za mną, zupełnie jakby mieli jakiś trop. Kluczyłem jak mogłem różnymi uliczkami, ale ze dwóch podeszło za mną aż do szpitala, no i dotarło do mnie, że oni po prostu znają nasz adres i idą na Grimmauld Place, bo myślą, że ty tam idziesz... Więc trochę zboczyłem z trasy, a w międzyczasie Wielosok przestał działać, ale na szczęście już ich zgubiłem. Ale więcej nie biorę udziału w tych twoich eksperymentach, Malfoy, sam sobie sprawdzaj, jak szybko nas mogą wytropić...

— Przynajmniej wiemy, że...

— Nic nie wiemy — przerwał mu ostro Weasley. — Nic nowego, skoro już od dawna podejrzewałeś, że Voldemort znajduje lokalizacje w głowie Harry'ego... Chociaż nie mam pojęcia jak to możliwe, skoro wcześniej nas nie mógł znaleźć, pomijając ten raz, kiedy wyśledził sowę Ginny... Tak czy inaczej, Harry, musisz się przyłożyć do oklumencji, bo może zrobić się nieprzyjemnie.

— Zamierzam — warknął Potter, marszcząc gniewnie czoło. — Ale to nie jest takie łatwe...

— Dobrze ci idzie — powiedział nieoczekiwanie nawet dla samego siebie Draco.

Potter i Weasley spojrzeli na niego z równie zaskoczonymi minami. Poczuł się nieswojo.

— Już po drugiej — powiedział, szukając zastępczego tematu. — Pora na obiad?

— Umieram z głodu! — poparł go Weasley.

Cóż, akurat w tej kwestii zawsze można było na niego liczyć.

Continue Reading

You'll Also Like

21.7K 451 43
Dziewczyna która w zwykły dzień, w zwykłą godzinę poznaję osobę która możliwe że ją zmieni.Pytanie?Czy zmieni dziewczynę na lepszą, czy gorszą?Czy ch...
10.6K 833 10
Hermiona Granger od zawsze ceniła wszystkie książki, jednak od pewnego czasu jeden tytuł stał się dla niej szczególnie wyjątkowy. Piątkowe spotkanie...
62.2K 2.6K 57
Zmieniony przez śmierć ojca Nicola postanawia zadebiutować w Reprezentacji Polski, co było marzeniem pana Krzysztofa. Zbuntowany młody dorosły w prze...
2.1K 83 31
Życie Neli nie jest zbyt kolorowe miejąc pięciu mężczyzn pod jednym dachem. Po znalezieniu chłopaka jeden z braci próbuje zniszczyć jej związek. Gdy...