Beauty of Darkness

By literaturoholiczka

142K 10K 3.9K

Czwarty tom serii Kings of Darkness - historia Cassiana i Mercy Cassian Delmont od urodzenia zmaga się z brak... More

Informacja
OSTRZEŻENIE
Prolog
1. Zapomniane wspomnienia.
2. Uzależnienie.
3. Numer nieznany.
5. Tam wcale nie jest bezpieczniej.
6. Błąd.
7. Okrutny los.
8. Potwory spod łóżka.
9. Pocałunki, które leczą.
10. Tak wiele nas łączy.
11. Wycieczki zakrapiane pocałunkami.
12. Bukiet czerwonych róż.
13. Jak wygrana na loterii.
14. Moje wszystko.
15. Przeznaczenie.
16. Niektórych zdecydowanie nie powinno się chronić.
17. Pustka.
18. Czas na zwierzenia.
19. Pozwól mi zapomnieć.
20. Podejrzenia.
21. Stare szkice.
22. Ciemność nie zawsze jest piękna.
23. Konsekwencje.
24. Opuszczony magazyn.
25. Krew na dłoniach i pustka w sercu.
26. Płomienie.
27. Piękno ciemności.
28. Pożegnania.
29. Nowe początki.
Epilog

4. Déjà vu.

5.1K 306 112
By literaturoholiczka

#BODwatt

Cassian

Mogłem to, do cholery, przewidzieć. Oczywiście, że tak.

            Mercy nie była kobietą, która odpuszczała tak łatwo. Nie. Ona miała w sobie iskrę waleczności, która uwydatniała się w odpowiednich momentach, nawet jeśli przez większość czasu pozostawała w ukryciu. Teraz wypełzła jednak na wierzch, stawiając mnie pod ścianą, wciąż tak bezradnego i nie wiedzącego, jak postąpić.

            Mogłem nie odwozić jej tamtej nocy do domu.

            Mogłem z nią nie rozmawiać.

            Mogłem pozostać w cieniu tak, jak przez te wszystkie lata.

            Przecież nie miałem w zwyczaju ulegać pokusom. Zazwyczaj. Chyba, że przybierały postać ciemnowłosej kobiety o szarych oczach i skomplikowanym umyśle, który chciałem eksplorować przez resztę swojego życia.

            Przy niej mój pragmatyzm ginął.

            Dla innych Mercy mogła wydawać się zwykłą dziewczyną – taką ze zwykłymi myślami i zwykłymi pragnieniami. Taką, która przyjmuje los, jakikolwiek by on nie był, z otwartymi ramionami i nie wnika w powody, które nim kierują.

            Ale ona, tak samo jak ja sam, analizowała. Próbowała zrozumieć rzeczy, od których stanowczo lepiej byłoby się zdystansować. Chciała wiedzieć. Chciała rozumieć. Chciała czuć się częścią czegoś większego, nawet jeśli nie miała pojęcia, z czym to się wiąże.

            Więc oczywiście, że ją zainteresowałem. Przecież to fruwające między nami napięcie nie było czymś, co można puścić w niepamięć. Nie. Ono było jak najjaśniejsza ze wszystkich gwiazd, która mimowolnie ściąga na siebie lawinę uwagi.

            I z całą pewnością nie było jednostronne. Ilekroć zerkałem w jej oczy, widziałem ten sam głód, który czaił się i w moich. Bo przecież pod pewnymi względami byliśmy do siebie tak cholernie podobni.

            Gdy Laurette przekazała mi podziękowania od Mercy, czułem się bliski wyrwania z sideł rozumu. Chciałem pojechać pod jej dom, wyciągnąć ją na zewnątrz i przedstawić jej wszystkie te powody, dla których powinna trzymać się ode mnie z daleka. Przecież nie bez powodu unikałem jej na uczelnianych korytarzach. Nie bez powodu odchodziłem za każdym razem, gdy ona się zbliżała.

            I nie bez powodu obserwowałem ją przez tyle lat z ukrycia.

            Ale tego nie zrobiłem. Nie pojechałem do Mercy. Nie pozwoliłem, by bestia wewnątrz mnie obaliła chłodną logikę.

            Tyle że zamiast tego znalazłem się tutaj, na przyjęciu zorganizowanym na cześć kolejnej rocznicy ślubu państwa Midford – jednych z najważniejszych klientów mojego ojca i jednocześnie dobrych znajomych rodziny Mercy.

A to wszystko tylko dlatego, że ona też miała tu być.

            Nie odpuściłaby takiego wydarzenia. Nie mogła, odkąd chwilę po osiągnięciu pełnoletności musiała przejąć obowiązki towarzyskie swojej matki, gdy ta nie była w stanie przebywać wśród ludzi bez obawy o to, że w pewnym momencie złamie się na ich oczach.

            Mercy ją zastępowała. A ja, tego wieczoru, zastępowałem ojca. I planowałem rozmówić się z nią po raz ostatni, wyjaśnić sprawy i wrócić do podglądania życia tej niesamowitej kobiety z przeznaczonej mi ciemności.

            Kroczyłem po skąpanej w blasku świec sali, a każdą moją myśl przepełniało głębokie wrażenie, jakbym cofnął się w czasie. A konkretniej, jakbym znów był tym dziesięcioletnim chłopcem, który jeszcze nie pojął, że zaledwie chwilę później zobaczy na własne oczy zgubę swojego istnienia.

            Rezydencja Midfordów nie zmieniła się nic, a nic. Ten sam gotycki wystrój, ten sam mroczny i wyniosły jednocześnie klimat. Ten sam zapach palonego drewna, który zakorzenił się przed laty w mojej pamięci. Te same potrawy, ci sami goście i ta sama muzyka.

            Wszystko tak łudząco podobne, a jednak naznaczone przez piętno czasu. Twarze mijanych przeze mnie ludzi nie wyglądały już tak samo, jak kiedyś, gdy tonęły w coraz to nowszych zmarszczkach. Dębowy parkiet skrzypiał pod ciężarem moich stóp, a materiałowe obicia na meblach prezentowały drobne, niezauważalne na pierwszy rzut oka, ubytki. Żyrandol z kutego żelaza nosił na sobie ślady przebarwień i bujał się na boki, kontrolowany przez wpadające przez szerokie okna podmuchy jesiennego wiatru.

            I ja też byłem już przecież zupełnie innym człowiekiem. Całe moje życie zmieniło się właśnie tutaj, jedenaście lat temu.

            Jeśli tylko pokładałbym większą wiarę w różne symboliki, mógłbym uznać moją obecność właśnie tu i właśnie dziś za zamknięcie pewnego etapu i rozpoczęcie nowego.

            Ale ja wcale w to nie wierzyłem. I wiedziałem, że to tylko dalsza część historii. Tej, która ostatnio postanowiła się skomplikować.

            Moje usta wyginał wyuczony uśmiech, gdy lawirowałem między tłumem. Witałem się z osobami, którym powinienem poświęcić czas i z najwyższą wprawą ignorowałem tych, których istnienie było mi całkowicie obojętnie.

            Znalazłem się tu tylko w jednym celu. Dla tylko jednej osoby.

            Nie musiałem się nawet rozglądać ani szukać jej wzrokiem, by wiedzieć, że właśnie pojawiła się gdzieś niedaleko mnie. Czułem to przecież doskonale. Byłem zaprogramowany do reagowania na jej obecność. Każdy milimetr mnie zapłakał z tęsknoty i rozpalił się najgorętszym żarem w jednej sekundzie. Skórę oblała fala dreszczy, a wszystkie zmysły wyostrzyły się jak na zawołanie.

            Serce znów biło szybciej, niż zazwyczaj. Pojedyncze strzępki uczuć wskakiwały na swoje miejsce, gotowe przyjąć widok tej kobiety z otwartymi ramionami.

            Zgarnąłem kryształowy kieliszek z srebrnej tacy kelnera i przesunąłem wzrokiem po zebranych. Smokingi, droższe smokingi, wytworne suknie, sztuczne uśmiechy, jeszcze więcej drogich kreacji i... I wreszcie moje spojrzenie padło na nią.

            Mercy.

            Moje cholerne uzależnienie odziane w jedwabną granatową sukienkę, która odsłaniała porcelanową skórę ramion i stanowiła idealnie kontrastujące tło dla fal ciemnych włosów.

            Upiłem łyk szampana w kruchej nadziei uśpienia na moment targających mną uczuć. Choć zazwyczaj się w nich pławiłem, tym razem błagałem w duchu o to, by dały mi spokój. Nie potrzebowałem dawki szalejących w piersi emocji, gdy moim jedynym celem na ten wieczór było uświadomienie Mercy, że powinna trzymać się ode mnie z daleka.

            Walka z wewnętrznym pragnieniem, tak sprzecznym od wszystkiego, co powinienem zrobić, obdzierała mnie z sił.

            Spojrzenie moich oczu osiadło na jej sylwetce i nie ruszało się stamtąd nawet o milimetr. Karmiłem tęsknotę widokiem jej pełnych gracji gestów i sposobem, w jaki przekrzywiała głowę za każdym razem, gdy ktoś się do niej zwracał. Śledziłem ułożenie materiału na szczupłym ciele – to, jak przylegał do krągłych bioder i zwisał swobodnie poniżej, zbierając się przy kostkach.

            Tak niesamowicie idealna.

            Czekałem, aż poczucie, że ktoś tak bacznie ją obserwuje, wreszcie zmusi ją do podniesienia wzroku. Nieśpiesznie opróżniałem swój kieliszek, palcem nieustannie sunąc po jego ostrych krawędziach. Ignorowałem mijających mnie ludzi, jak i tych, którzy próbowali nawiązać ze mną rozmowę.

            Nie liczyło się nic, prócz niej.

            Powoli wzniosła oczy ku górze. Brwi miała delikatnie zmarszczone, jak zawsze zresztą, gdy zyskiwała świadomość czyjejś uwagi. Przeskakiwała wzrokiem po kolejnych twarzach, a nim dotarła do mnie, minęło stanowczo zbyt wiele sekund.

            Ale nasze oczy wreszcie się spotkały. A mój świat znów zdawał się skurczyć do przestrzeni między nami, którą tak bardzo pragnąłem skrócić.

            Gwałtownie wstrzymała oddech, a ja momentalnie poczułem, jak robię to samo. Jak tlen staje się więźniem płuc i jak zaczyna mnie dusić. Oczekiwanie na jej krok obrastało w coraz szybsze tętno i poczucie, jakby myśli w mojej głowie wywracały się jedna o drugą.

            Zawsze tak na mnie działała. Zawsze budziła to, co bez niej pozostawało uśpione.

            Chłonąłem ten moment całą swoją naturą okropnego narkomana. Smakowałem każdej sekundy czucia na sobie jej spojrzenia, próbowałem się z tym oswoić i to zaakceptować. A gdy postawiła pierwszy, tak niepewny krok w moją stronę, miałem wrażenie, że cała moja klatka piersiowa zapada się w sobie i miażdży mi żebra.

            Bliżej. Chcę cię bliżej.

            I jednocześnie nie chcę.

            To tak bardzo popieprzone.

            Wszyscy ludzie wokół niej byli jak jedna wielka rozmazana plama. Mój wzrok zdawał się nie widzieć niczego, co nie było nią. Każdy jej krok, który zbliżał ją do mnie, napędzał coraz to bardziej bitwę wewnątrz mnie – bitwę rozsądku z pragnieniem.

            Zbliż się. Podejdź.

            Odsuń się.

            Nie podchodź.

            Boże.

            Odłożyłem prawie pusty kieliszek na stolik obok mnie i wygładziłem poły mojej czarnej marynarki, nawet na moment nie spuszczając z niej wzroku. Mógłbym przysiąc, że z mojego serca wyrosły grube liny, owinęły się wokół jej ciała i przyciągały ją ku mnie, coraz to bliżej.

            Gdy znalazła się wystarczająco blisko, zdołałem dostrzec tańczące w jej szarych oczach wątpliwości, jakby podświadomie czuła, że wcale nie powinna podchodzić. Jakby działała przeciw swojemu instynktowi, jakby ignorowała protest mięśni.

            – Cassian. – Jej głęboki głos otulił moje zmysły w najpiękniejszy z możliwych sposobów.

            Na moment przymknąłem powieki, przytłoczony feerią buchających w moich żyłach uczuć.

            Moje imię na jej ustach... Boże, nie zliczę, ile razy to sobie wyobrażałem. Ile razy próbowałem odtworzyć w myślach jej głos tylko po to, by zobaczyć, w jaki sposób wymawiałaby to jedno słowo. Cassian.

            Gdybym tylko mógł, przykleiłbym jej to imię to języka, by już nigdy więcej nie mogła mówić nic innego.

            – Nie spodziewałam się zobaczyć cię akurat tutaj – dodała głosem niby to swobodnym, a jednak będący wszystkim, co ze swobodnością nie miało nic wspólnego.

            Doskonale widziałem drobne gesty jej ciała, jak to, że zaciskała dłoń na materiale sukienki i to, że klatka piersiowa falowała jej w nierównym tempie. Poza tym jej oczy... One wyrażały wszystko.

            Znów poczułem na sobie władzę losu, który próbował pchać mnie w jej ramiona, jakby to właśnie tam znajdowało się moje miejsce na świecie. Trzymanie tej pierwotnej żądzy na uwięzi było wycieńczająco trudne.

            Ja też nie sądziłem, że jeszcze kiedykolwiek się tu znajdę.

            – Państwo Midford stanowią nieodłączny element kancelarii mojej rodziny – objaśniłem zwodniczo spokojnym głosem. Byłem wdzięczny swojemu ciału, że zdołało zataić prawdę o tym, jak czułem się w jej obecności.

            Pokiwała głową z rozmysłem, jednak jej spojrzenie nieustannie uciekało do mojego kieliszka – tego samego, który odstawiłem przed momentem na okryty białym obrusem żelazny stół. Szybko pojąłem, czego potrzebuje, i wezwałem do nas kelnera delikatnym ruchem ręki.

            – Domyśliłam się. No bo z jakiego innego powodu miałbyś tu przychodzić? – próbowała zażartować.

            Mylisz się, Mercy. Powód, dla którego tu jestem, nie ma tak naprawdę nic wspólnego z Midfordami.

            Tym powodem jesteś ty.

            – Tym razem przynajmniej nie uciekłeś.

            – Słucham?

            Kelner pojawił się u naszego boku. Zabrałem ostatni pozostały na tacy kieliszek i podałem go Mercy. Przyjęła szkło z cieniem dezorientacji na twarzy, która znikła jednak tak szybko, jak pozwoliła, by alkohol spłynął jej po gardle.

            – Próbowałam z tobą porozmawiać – odparła, przełknąwszy szampana. – Na uczelni. Ale za każdym razem, gdy ruszałam w twoją stronę, ty odchodziłeś. – Choć próbowała to ukryć, jej ton barwiło oskarżenie. Subtelne, ale jednak.

            – Dlaczego uznałaś, że mamy ze sobą o czym rozmawiać?

            Moje zabarwione najwyższą arogancją słowa położyły się ciężarem na drobnych kobiecych ramionach, aż te opadły w towarzystwie ponurego grymasu na jej twarzy.

            – Odwiozłeś mnie tamtej nocy do domu – nakreśliła, zniżając ton, jakby zaczęła się zastanawiać, czy aby na pewno tylko sobie tego nie wymyśliła.

            – Tak, odwiozłem.

            Wyraz dezorientacji opuścił jej spojrzenie.

            – A ja... – Poruszyła się niespokojnie w miejscu. – Chciałam ci tylko podziękować.

            Czyżby? Chciałaś mi t y l k o podziękować?

            – Tak, Laurette przekazała mi twoje podziękowania – szczególny nacisk położyłem na ostatnie słowo, nadając mu drwiącego wydźwięku. – Ale sądzę, że są zupełnie niepotrzebne. To tylko podwózka.

            A przynajmniej chcę, żebyś tak właśnie o tym myślała. Jak o zwykłej, nic nieznaczącej podwózce. Jak o pomocy wynikającej jedynie z dobroci serca i niczego więcej.

            Myliłem się jednak, sądząc, że moja nieprzystępna i wręcz lekceważąca postawa jakkolwiek ją zniechęci. Każde moje nasiąknięte wrogością słowo zdawało się jedynie podsycać jej ciekawość.

            – Mam w zwyczaju dziękować innym za pomoc.

            Jasne.

            – Podziękowałaś – mruknąłem. – Więc, jak sądzę, wszelkie nasze powody do rozmów kończą się właśnie tutaj?

            Na jej szczupłe policzki wstąpił najgłębszy rodzaj rumieńca, jaki dane mi było obserwować. Nie wiem, czy ze złości, czy może krępowała ją moja osoba, ale jedno było pewne – reagowała na mnie niemal równie mocno, co ja na nią.

            – Chcesz wyjść na ogród? – zapytała, zupełnie ignorując wszystko, co mówiłem. Nie akceptowała moich cichych sugestii wobec tego, by trzymała się ode mnie z daleka. Była na nie tak właściwie ślepa. Albo zwyczajnie miała je gdzieś i chyba coraz mocniej wierzyłem właśnie w tę drugą opcję.

            Ale gdy pomyślałem o ogrodzie... O tym ogrodzie, o stawie, o naszym początku...

            Czy ona w ogóle pamiętała cokolwiek z tej nocy sprzed jedenastu lat? A nawet jeśli, to czy to wspomnienie było w niej tak żywe, jak we mnie?

            Czy przypomniałaby sobie o naszym pierwszym spotkaniu, gdybyśmy właśnie teraz odtworzyli jego przebieg...?

            Gdy naznaczałem swym milczeniem kolejne i kolejne sekundy, przechyliła głowę z jawnym niezadowoleniem wymalowanym na twarzy i wzruszyła niedbale ramionami.

            – W takim razie wyjdę sama. Miło było cię spotkać.

            A potem minęła moją sylwetkę, by zaraz znaleźć się przy drzwiach prowadzących na ogród. Mój wzrok mimowolnie powędrował jej śladami, dzięki czemu zdołałem zauważyć krótkie, niosące w sobie ostatki nadziei spojrzenie, jakie rzuciła mi przez ramię na moment przed opuszczeniem sali.

            Tracąc ją z oczu, straciłem również resztki snujących się po moim sercu uczuć. Opadły na jego dno i wsiąknęły w wyimaginowaną glebę, gotowe rozkwitnąć ponownie jedynie pod warunkiem, że za nią podążę.

            Byłem całkowicie bezradny wobec wykręcającego moje trzewia pierwotnego instynktu, który pokierował moimi mięśniami. Nogi jakby same zaprowadziły mnie pod drzwi, a potem na zewnątrz, bym już po chwili stał pośrodku nieprzeniknionego mroku, pod osłoną gwiazd i w samym centrum chłodnego wiatru. Liście kruszyły się pod moimi stopami, gdy mknąłem wzdłuż wąskiej ścieżki do dalszej części ogrodu – dokładnie tej, gdzie znajdował się staw. Gdzie znajdowała się ona.

            Coś drgnęło gwałtownie w mojej klatce piersiowej, gdy oczy zdołały wychwycić jej postać stojącą przy wodzie. Srebrzysta smuga księżyca rzuciła się na połowę jej twarzy, uwydatniając każdy jej najmniejszy szczegół.

            Wszystko tak łudząco podobne...

            Przestrzeń wokół stawu o tej porze roku prezentowała wszelkie odcienie niedbałości. Błoto mieszało się ze źdźbłami trawy i zgniłymi liśćmi. W powietrzu wirował zapach ziemi, drewna i deszczu. I choć rozmokła gleba brudziła i moje, i jej, buty, to żadne z nas nie zdawało się tym kłopotać. Nie, gdy Mercy patrzyła z tak wielkim podziwem w niebo, i gdy ja z tak samo wielkim uwielbieniem wpatrywałem się w nią.

            Przeciąłem rozkopany trawnik, w połowie drogi zrzucając z ramion marynarkę. Przeraźliwy chłód nocy wgryzał się w moje kości i pozostawiał po sobie ślady dreszczy na jej bladej skórze. Bez słów stanąłem za jej plecami i z niebywałą starannością oddałem jej swoje okrycie.

            Rzuciła mi zaskoczone i usatysfakcjonowane jednocześnie spojrzenie.

            – Jednak przyszedłeś. – Usta kobiety ułożyły się w najsubtelniejszy z uśmiechów. – Czy to znaczy, że jednak mamy powody do rozmów?

            – Nie powinnaś przechadzać się tu sama – odparłem rzeczowo, stając u jej boku.

            – Hmm, znów mnie za coś karcisz – wyartykułowała z namysłem. – Palenie, wchodzenie do samochodów obcych mężczyzn, spacerowanie w nocy po ogrodzie... Mogłabym stwierdzić, że stale cię rozczarowuję.

            Robisz wszystko, prócz rozczarowywania mnie, Mercy.

            – Nie myśl zbyt wiele o tym, co myślę ja. – Wsunąłem dłonie w kieszenie spodni, by oprzeć się zalegającemu pod skórą pragnieniu sięgnięcia ręką ku jej ciału i sprawdzeniu, jakie jest w dotyku. – Bo nigdy nie dojdziesz do prawidłowego wniosku – dodałem.

            – Bo nigdy tak naprawdę sam nie wiesz, co ci krąży po głowie? – zagaiła.

            Tylko przy tobie.

            – Nie. Wiem, czego chcę. Nie jestem człowiekiem zmiennym czy zagubionym.

            To tylko drobne kłamstewko, bo w większości przypadków nie miałem problemu ze zrozumieniem samego siebie. Tylko w chwilach, gdy zalewały mnie sztormowe fale uczuć, nie miałem pojęcia, co oznacza ten chaos. Nawet po tylu latach wciąż nie udało mi się go oswoić i rozgryźć.

            – Więc? Skoro cię nie rozczarowuję...? – Odwróciła wzrok, gdy tylko poświęciłem jej uwagę swoich oczu. – Dlaczego wszystko, co robię, spotyka się z twoim niezadowoleniem?

            – A postępujesz rozważnie? Nie masz nic do zarzucenia decyzjom, które podejmujesz?

            Cisza zawisła nad nami jak chmura burzowa. Oczywiście znałem odpowiedź. Mercy była królową złych wyborów i pakowania się w kłopoty. Sęk w tym, że choć zdawała sobie sprawę ze swoich destrukcyjnych zachowań, to ich konsekwencje nie interesowały ją ani trochę. Nie, bo na drodze jej dwudziestoletniego życia znajdowało się już na tyle druzgocących wspomnień, że nie potrafiła sobie wyobrazić czegoś straszniejszego.

            Co nie oznaczało, że miałem skończyć z reprymendami. Nie podobało mi się to, że pali – z oczywistych powodów. Nie akceptowałem jej trybu życia, tego szlajania się po barach i wystawiania na niebezpieczeństwa tego świata, bowiem sama myśl o tym, że znów miałoby jej się przytrafić coś złego, zabijała tę cząstkę mnie, która była odpowiedzialna za generowanie uczuć. A na to przecież nie mogłem pozwolić. Nie, gdy byłem od nich tak cholernie uzależniony.

            – Nawet, jeśli często postępuję... nierozważnie... To wciąż nie rozumiem, czemu akurat ciebie to interesuje.

            – Nie interesuje. – Kłamstwo z nadludzką łatwością przeszło mi przez gardło.

            – Czyli po prostu taki jesteś? Wydaje ci się, że możesz mieć nad wszystkimi kontrolę? Że możesz wpływać na decyzje obcych ci ludzi, jeśli odpowiednio mocno wyrazisz, jak bardzo one cię nie zadowalają?

            – A wpłynąłem na twoje decyzje?

            – Nieszczególnie.

            – Więc wcale tak nie sądzę.

            – Ale tak właśnie postępujesz.

            – Tak. – Kiwnąłem krótko głową.

            Z tym nie było sensu się spierać.

            – Dlatego też za mną poszedłeś? – drążyła, nabierając coraz więcej i więcej śmiałości; ta wylewała się z jej głosu. – Bo nie podobało ci się, że postąpiłam wbrew tobie? Że i tak wyszłam na zewnątrz, mimo że wcale się na to nie zgodziłeś?

            Poniekąd.

            – Nie tylko.

            – Nie? Jakie są te inne powody?

            – Lubię to miejsce – stwierdziłem tak po prostu.

            Kątem oka zdołałem zobaczyć, jak mruży oczy.

            – Często bywasz u państwa Midford?

            – A ty? – Odbiłem piłeczkę.

            – Na każdym przyjęciu i dotąd cię tu nie widziałam.

            Mylisz się. Widziałaś. Jedenaście lat temu.

            – Więc masz odpowiedź.

            Ciche prychnięcie wytoczyło się spomiędzy jej warg. Bez wątpienia wkurzały ją moje lakoniczne odpowiedzi.

            – Też lubię to miejsce – powiedziała jednak, wybierając to, zamiast dalszego wywiadu. – Ten ogród. I staw.

            – Z jakiegoś konkretnego powodu?

            Upiła łyk szampana, opróżniając tym samym do dna swój kieliszek.

            – Sama tak właściwie nie wiem – wyszeptała nieobecnym tonem, jakby próbowała wniknąć w odmęty pamięci i przywołać wspomnienie tamtej nocy. Nieudolnie, jak sądzę. – Po prostu... Po prostu coś mnie tu zawsze przyciąga.

            Niesamowite, że nawet po tych wszystkich latach, ona wciąż z taką łatwością otwierała przede mną swój umysł i dzieliła się ze mną tak prywatnymi przemyśleniami. Pomyślałbym, że jest zwyczajnie zbyt ufna, ale wiedziałem przecież, że nie bywa tak wylewna wobec nikogo innego.

            Może zwyczajnie czuła, że jestem w stanie zagłębić się w każdej jej myśli, więc równie dobrze może pokazać mi do nich drogę.

            Chciałabym się tam ukryć. Między jednym punktem, a drugim. W tej małej przerwie między nimi, którą wypełnia tylko ciemność, te słowa znów rozbrzmiały mi w głowie.

            – A ty? Co lubisz w tym miejscu? – zagaiła, otrząsając się z głębokiego zamyślenia.

            To, że właśnie tu zobaczyłem cię po raz pierwszy.

            – Jest spokojne. Ciche. Zazwyczaj wolne od innych ludzi. I... doskonale widać stąd gwiazdy. W centrum miasta zwykle są niemal niewidoczne.

            To spostrzeżenie skradło resztki jej uwagi. Posłała mi delikatny uśmiech, nim wzniosła oczy ku niebu.

            – Muszą znajdować się naprawdę daleko, prawda?

            Chłodny strumień pieprzonego déjà vu popłynął w moich żyłach.

            – Powinniśmy wracać. – Odchrząknąłem. – Midfordowie za moment powinni wygłosić przemowę. Jak mniemam, chcieliby, żebyś przy tym była.

            – Och... – Speszona spuściła podbródek, jakbym tymi słowami wymierzył jej otrzeźwiający policzek. – Rzeczywiście.

            – Idź – poleciłem, mój głos skuł lód. – Wrócę za moment.

            Zwieńczyłem chwilę jej zawahania ostrym niczym brzytwa spojrzeniem.

            Czyli po prostu taki jesteś? Wydaje ci się, że możesz mieć nad wszystkimi kontrolę?

            Wcale mi się tak nie wydaje. Ja zwyczajnie tego potrzebuję.

            Drobne i zaczerwienione od chłodu dłonie Mercy powędrowały do marynarki zarzuconej przeze mnie kilka chwil wcześniej na jej ramiona.

            – Zostaw – wychrypiałem. – Później ją od ciebie przejmę.

            Wcale nie zamierzałem zabierać jej tej marynarki. Nie, ponieważ niosłem swoistą przyjemność z myśli o tym, że mój zapach będzie ją dzięki temu okrywać niczym koc mojej zaborczości.

            – Więc... Do zobaczenia w środku?

            – Oczywiście.

            Pozwoliłem, by oddaliła się ode mnie w nieśpiesznym tempie. Z częściową ulgą i jednocześnie ukłuciem rozgoryczenia pożegnałem ciepło w klatce piersiowej, szum w głowie i ucisk w żołądku. Zniknęła z pola mojego widzenia, a ja tego wieczoru nie wróciłem już na salę, nie wróciłem do niej, zbyt przytłoczony rozmową, która miała przecież obrać zupełnie inny kurs.

***

10 lat wcześniej

Zazwyczaj, gdy ktoś składał wizytę w naszym rodzinnym domu, mama zlecała służbie przygotowanie mnóstwa jedzenia, zakąsek, alkoholu i upewniała się, że dom błyszczy bezkresną czystością.

            Ale nie dziś.

            Z jakiegoś powodu dzwonek do drzwi nie opiewał w gwar kilkugodzinnych przygotowań, nie zmusił mnie do zejścia na dół i nie postawił służby do pionu.

            Zawsze chciałem wiedzieć, co dzieje się wokół mnie, więc standardowo powędrowałem na schody i zatrzymałem się mniej więcej w połowie drogi, by zza zakrętu móc zobaczyć, kto zawitał w naszych progach.

            Pierwszym niezwykle podejrzanym szczegółem okazał się tata, który otworzył drzwi, mimo że to zadanie od zawsze należało tylko do służby. Drugim interesującym faktem była mama, która rzuciwszy ojcu ostatni delikatny uśmiech, oddaliła się do drugiej części domu, jakby ustalili, że nie powinno być jej przy... Przy czymkolwiek, co miało się zaraz wydarzyć.

            Mój dziecięcy umysł zdołał w te kilka sekund wymyślić setkę scenariuszy – krwawą bójkę, strzały pistoletu, pogawędkę zakończoną śmiercią jednego z rozmówców, napad uzbrojonych mężczyzn... Tyle że wówczas przez próg przeszła samotna kobieta i wszelkie moje wyobrażenia zostały zduszone w zarodku.

            Obserwowałem to wszystko ze standardową obojętnością. Niemal chciałem, by wydarzyło się coś złego, coś, co wreszcie sprawiłoby, że znów zacząłbym czuć... dokładnie tak, jak wtedy, przy tej dziewczynce.

            Ale nawet widok łez na policzkach obcej mi kobiety nie zdołał jakkolwiek poruszyć mojej zwiędłej duszy.

            Ta wtuliła się w ciało ojca, jej szloch wzbierał na sile, jakby miała rozpaść się w naszym korytarzu w przeciągu następnych sekund.

            A on... On po prostu odwzajemnił uścisk. Przytulił ją, gładził otwartą dłonią jej ciemne włosy i szeptał słowa, których z tej odległości nie mogłem usłyszeć.

            Była mniej więcej w jego wieku, a sądząc po ubraniach od najdroższych projektantów i ostrym zapachu perfum, które doleciały nawet na schody, musiała być kimś z naszych kręgów...

I choć wydawało mi się, że nigdy wcześniej jej nie widziałem, tkwiło w niej coś dziwnie znajomego.

***

Twitter/Instagram: autorkaangelika

TikTok: literaturoholiczka

Continue Reading

You'll Also Like

119K 6.8K 31
Okładka została stworzona przy pomocy Kreatora Obrazów Microsoft. ˖⁺‧₊˚ 𓆏 ˚₊‧⁺˖ Nell Myers, nie cierpi Hero Westa, znacznie bardziej niż nie cierpi...
273K 10.5K 7
"Kłamca na zawsze pozostanie kłamcą". Wydawać by się mogło, że historia Vivian i Venoma już dawno dostała swoje zakończenie. Chłopak wyjechał z miast...
13.5K 536 17
„Bo pociągnąłeś mnie za sobą na samo dno."
64.5K 7.1K 25
👔Damon Lauder był jednym z najbardziej znanych lekarzy w mieście, często prowadził wykłady, a na oddziałach przerażał studentów i budził w nich resp...