Beauty of Darkness

Door literaturoholiczka

142K 10K 3.9K

Czwarty tom serii Kings of Darkness - historia Cassiana i Mercy Cassian Delmont od urodzenia zmaga się z brak... Meer

Informacja
OSTRZEŻENIE
Prolog
1. Zapomniane wspomnienia.
3. Numer nieznany.
4. Déjà vu.
5. Tam wcale nie jest bezpieczniej.
6. Błąd.
7. Okrutny los.
8. Potwory spod łóżka.
9. Pocałunki, które leczą.
10. Tak wiele nas łączy.
11. Wycieczki zakrapiane pocałunkami.
12. Bukiet czerwonych róż.
13. Jak wygrana na loterii.
14. Moje wszystko.
15. Przeznaczenie.
16. Niektórych zdecydowanie nie powinno się chronić.
17. Pustka.
18. Czas na zwierzenia.
19. Pozwól mi zapomnieć.
20. Podejrzenia.
21. Stare szkice.
22. Ciemność nie zawsze jest piękna.
23. Konsekwencje.
24. Opuszczony magazyn.
25. Krew na dłoniach i pustka w sercu.
26. Płomienie.
27. Piękno ciemności.
28. Pożegnania.
29. Nowe początki.
Epilog

2. Uzależnienie.

5.6K 351 91
Door literaturoholiczka

#BODwatt

Cassian

11 lat wcześniej

Każdy oddech wiązał się z przyswajaniem kolejnych i kolejnych pokładów wiszącej w powietrzu energii. Cały wachlarz doznań atakował moje dziecięce ciało. Miałem wrażenie, że tonę i nawet nie próbuję wydostać się na wierzch.

            Gdybym tylko chciał, mógłbym wrócić na salę balową i pożegnać raczkujące w moim sercu emocje. Przekonałem się już, że tyle wystarczy – że gdy tylko spuszczę ją z oka, wszystko zniknie, ucichnie i zamieni się w pyłek wspomnień.

            Tymczasem wcale nie tego chciałem.

            Pragnąłem pławić się w tym nowym doświadczeniu, jakkolwiek ono źle by na mnie nie wpływało.

            Któregoś dnia, to było może rok czy dwa wcześniej, przypadkowo stałem się świadkiem czegoś dziwnego. Zszedłem wieczorną porą do kuchni, głodny kolejnej szklanki wyśmienitej gorącej czekolady robionej przez moją mamę. W domu straszyła cisza, ale również złowieszcze napięcie. Nieustraszony szedłem jednak przed siebie, moje małe stopy uderzały raz po raz o kafelki, ignorując ich chłód.

            Znalazłszy się w progu naszej ogromnej kuchni, zobaczyłem leżącego z głową na stole wujka. Wyglądał tak spokojnie, jakby po prostu zasnął. Poruszał palcami, zostawiał ślady linii papilarnych na szklanym stole, ale poza tym tkwił w bezruchu.

            Przyjąłem ten widok jak wszystko inne – z obojętnością. Planowałem po prostu zignorować wujka i podjąć próbę zrobienia sobie gorącego napoju zgodnie z przepisem wiszącym na drzwiczkach lodówki.

            Ale wtedy do kuchni wszedł tata. Widząc jawne przerażenie na jego zmęczonej, wyblakłej twarzy, wiedziałem już, że stało się coś złego.

            Tydzień później odbył się pogrzeb.

Setki ludzi przyszło pożegnać się z moim wujem, wygłaszano przemowy, które poruszyłyby najczulsze struny w każdym innym człowieku. Składano stosy kwiatów i wieńce na jego grobie. Gdy trumna uderzyła o ziemię, mama rozpłakała się tak bardzo, że tata musiał odejść z nią na bok.

            A ja stałem w mgle i deszczu, obserwując twarze zebranych. Próbowałem zrozumieć, jak to jest czuć tak przygnębiający smutek. Jak to musi być w ogóle coś czuć.

            Wracając do domu tego samego dnia, zapytałem ojca, co było przyczyną zgonu wujka. Nawet nie brałem pod uwagę, że to pytanie mogło uchodzić za niewłaściwe i pogłębić odczuwaną przez mamę rozpacz.

            Pragnąłem posiąść tę wiedzę, zrozumieć.

            Tata zawsze był wobec mnie szczery. Czasem brutalnie. Tak brutalnie, że wielu ludzi nazwałoby go bez wyrzutów sumienia złym ojcem. Ale on, w przeciwieństwie do reszty, wiedział, że mój umysł funkcjonuje nieco inaczej. Nie krył przede mną paskudnego oblicza świata, w którym przyszło nam żyć.

            Wieczorem zaprosił mnie więc do swojego gabinetu. Czas spędzany w tym pomieszczeniu przywodził mi na myśl wszystkie te chwile, w których wspinałem się na najwyższe półki długich po sufit regałów, ściągałem każdą książkę po kolei i pogrążałem w lekturze na długie godziny.

            W powietrzu unosił się zapach cygar, wody kolońskiej ojca i starych kartek.

            Tata wytłumaczył mi wówczas ideę uzależnień.

            – To może być cokolwiek. Alkohol, narkotyki, nikotyna, cukier, a nawet kawa. Wszystko może z niewinnej przyjemności przekształcić się w uzależnienie. W coś, bez czego nie potrafimy żyć, normalnie funkcjonować, a nawet oddychać – mówił tonem poważnym, nie jak do dziecka, a jak do równego sobie. – Sęk w tym, że ludzie dotknięci ciężarem uzależnienia, choć są świadomi tego, jak złe to jest, nie są w stanie zrezygnować, odpuścić.

            Wiedziałem więc, że ta przyszpilająca moje nogi do ziemi siła, która nie pozwalała mi odejść, spuścić ciemnowłosej dziewczyny z oka, musi przybierać kształt uzależnienia. I tak samo wiedziałem, że to coś złego, bo nałóg, choć przybierał różne formy, zawsze był tak samo wyniszczający.

            Nigdy nie sądziłem, że byłbym do tego zdolny. Wszystko, co mnie spotykało, tłumaczyłem sobie chłodną logiką. Nie ulegałem pokusom i nie zatracałem się w rzeczach, które mogłyby mi szkodzić. Nie, ponieważ w odróżnieniu od innych, brakowało mi do tego najważniejszego czynnika – uczuć.

            To właśnie one cechowały wszystkie nasze decyzje, kształtowały bieg życia, sterowały naszymi mózgami.

            Nie wziąłem jednak pod uwagę, że mogą być uzależniające. A powinienem to przewidzieć. Ludzi ciągnęło do rzeczy trudno dostępnych. Zażywali narkotyki, by uciec od rzeczywistości, by przenieść się na krótką chwilę do innego, być może w ich mniemaniu lepszego, świata.

            Moją lepszą rzeczywistością okazały się uczucia – dotąd nieuchwytne, przeznaczone dla wszystkich, prócz mnie.

            Moje uzależnienie.

            Niczym niewolnik w rękach stwórcy tego świata, dałem się poprowadzić naprzód. Mimowolnie stawiałem kolejne kroki, zbliżając się do najniebezpieczniejszej ze wszystkich pokus. Lgnąłem do przybierającego postać dziewczyny źródła moich uczuć.

            Jej wielkie oczy wciąż wpatrzone były we mnie, a usta niezmiennie ułożone w uprzejmym uśmiechu. Blask księżyca wykorzystywał taflę wody jako swe płótno, malował na niej smugi. Gwiazdy świeciły swą najwspanialszą jasnością nad moją głową, ale nie te elementy natury charakteryzowały piękno ciemności.

            Ona nim była.

            Duszą uwięzioną w mroku, nieświadomą ofiarą mojej nowo nabytej obsesji.

            Znalazłszy się wystarczająco blisko, mogłem zarejestrować szczegóły jej wyglądu. Włosy, które z odległości kilkunastu metrów wyglądały na czarne, w rzeczywistości przybierały odcień głębokiego brązu. Sylwetka wydawała się jeszcze drobniejsza, gdy ona klęczała, a ja patrzyłem na nią z góry.

            Ale to oczy, te wyjątkowe oczy, przykuły centrum mojej uwagi, zawładnęły mną na wszystkie z możliwych sposobów. Niebieskie, ale tak jasne, że niemal szare. Czerń rozszerzonych źrenic prawie w całości zakrywała kolor tęczówek, ale ja dostrzegłem ich wyjątkowość.

            Świat znów zaczął wirować, a ja znajdowałem się w środku tego chaosu. Roślinność i staw w tle były wielką rozmytą plamą. Ostrość wzroku obejmowała jedynie jej gładką i delikatną twarz; kosmyki włosów przylegały ściśle do skroni i wyostrzonych kości policzkowych.

            Wszechświat wcisnął wszystkie gwiazdy w jej oczy.

            Serce bolało mnie tak mocno, jakby ktoś próbował wyrwać je z mojej piersi tylko po to, by przekazać płonący chaosem organ w jej drobne, umazane ziemią dłonie. Nawet powietrze przybrało uzależniającą woń, krążyło wokół nas, scalało nas ze sobą na wieki.

            Nasze ciała tworzyły dwie odrębne całości, ale umysły złączyły się w jedność, choć jeszcze nawet nie byłem do końca świadomy, co to tak właściwie dla mnie oznacza.

            Kucnąłem obok niej. Po części po to, by jak najbardziej zniwelować dzielącą nas odległość, a po części dlatego, że nogi powoli zaczęły odmawiać mi posłuszeństwa. Przejęła kontrolę nad każdą najmniejszą cząstką mnie.

            – Zamierzasz wejść do środka? – zapytałem cicho, widząc jak kropelki wody znaczą końcówki jej długich włosów.

            – Taki miałam zamiar. – Głos dziewczyny wydawał się nacechowany młodym wiekiem, ale jednocześnie miał w sobie cień zmęczenia, jakie do tej pory spotykałem tylko u dorosłych.

            – Woda pewnie jest bardzo brudna.

            Rozmawianie z nią wydawało się czymś niewłaściwym, jakby była tylko obiektem do obserwowania i nic ponad to. Tyle że nie mogłem, nie potrafiłem przestać. Tak samo jak kończyny, usta uległy nadludzkiej sile. Słowa lepiły mi się do języka i miałem wrażenie, że jeśli ich nie wypowiem, zalegną w moim gardle na wieki, uduszą mnie.

            – I przy tym wciąż chłodna – odparła. Kąciki jej bladych ust nawet na moment nie opadły, choć mogłoby się wydawać, że przygniatam ją ciężarem swojego przenikliwego spojrzenia.

            Jej uwaga uświadomiła mi, że w dalszym ciągu nie przejmowałem się zaduchem nocy. Wszystkie pławiące się w moim wnętrzu uczucia dotyczyły tylko i wyłącznie tej dziewczyny, podczas gdy wciąż byłem obojętny na resztę świata.

            Kim ty jesteś? Dlaczego działasz na mnie w taki sposób?

            – Możemy popływać razem – propozycja uciekła spomiędzy jej warg.

            – Nie sądzę.

            – Więc po co tu przyszedłeś? – Nie wyglądała na zasmuconą moją odmową. Wyprostowała plecy, kolana zapadły jej się w błocie, brudząc elegancką sukienkę.

            Jeszcze jakiś czas temu chciałem tylko znaleźć swoich jedynych przyjaciół. Teraz jednak nie wyobrażałem sobie, że mógłbym oddalić się od tej dziewczyny.

            – Odetchnąć. Ukryć się, popatrzeć w niebo. Pomyśleć.

            – To zupełnie tak, jak ja.

            – Z tym, że przy okazji chciałaś się jeszcze zanurzyć w wodzie – rzuciłem.

            – Tak. – Krótko kiwnęła głową. – Ale skoro ty nie chcesz się kąpać, to możemy przynajmniej posiedzieć tu razem. Odetchnąć, ukrywać się, patrzeć w gwiazdy i myśleć.

            Szaroniebieskie oczy przeskakiwały po mojej twarzy w jawnym zaciekawieniu, gdy ja wpełzałem coraz to mocniej w mroczną fascynację na jej punkcie.

            Jak mógłbym jej odmówić? Kim musiałbym być, by zwyczajnie odejść, porzucając wór uczuć, dotąd tak nieznanych i tak fascynujących zarazem?

            Usiadłem na mokrym trawniku, nie dbając o to, że błoto pobrudzi moje eleganckie spodnie. To bowiem wydawało się bynajmniej istotne.

            – Więc tak?

            – Więc tak – odpowiedziałem.

            Tak bardzo cieszyło ją towarzystwo drugiego człowieka, że kompletnie zignorowała dziwaczność mojego zachowania, sposób, w jaki na nią patrzyłem i w jaki zapewne miałem patrzeć przez wieki. Połączenie między nami wydawało się tkwić jedynie w mojej głowie, jakby było wymysłem skaleczonego umysłu.

            Dziewczynka położyła się na plecach. Ciemne włosy przylgnęły do ziemi. W mojej głowie ukształtowała się myśl, że błoto na jej głowie będzie stanowiło przypomnienie o tej wspólnie spędzonej chwili przynajmniej na kilka godzin, dopóki nie pozbędzie się wszelkich związanych ze mną wspomnień.

            Chciałem jednak, by nigdy nie zapomniała. By wyraz mojej twarzy wyrył się w młodym umyśle już na zawsze. Pragnąłem zostawić na jej skórze trwały ślad, oznaczyć tę istotę jako swoją.

            Ale jej nie dotknąłem. Choć pokusa była silna, nie uległem jej. Nie mogłem skalać tak wyjątkowego piękna, jakim była.

            Mrok musiał zostać mrokiem. A światło musiało zostać światłem.

            Odchyliła głowę, oddając swe spojrzenie w macki księżyca. Oczy błyszczały jej niezmiennie. Patrzyła w niebo z tak samo wielkim uwielbieniem, z jakim ja patrzyłem na nią.

            – Muszą znajdować się bardzo, bardzo daleko, prawda? – zagaiła, kreśląc palcem wskazującym zarys gwiazd.

            – Tak. Na pewno.

            – Chciałabym się tam ukryć. Między jednym punktem, a drugim. W tej małej przerwie między nimi, którą wypełnia tylko ciemność.

            Zwykłe dziecko nie wypowiadało się w taki sposób, co uświadomiłem sobie dobitnie już wiele lat wcześniej, właściwie niedługo po tym, jak sam opanowałem aparat mowy. Tym bardziej miałem pewność, że łączy nas coś wyjątkowego. Obydwoje cechowaliśmy się swoją innością i być może nie pasowaliśmy do tego świata.

            – Dlaczego? Dlaczego chciałabyś się tam ukryć?

            Bo ja przecież pragnąłem tego samego.

            Nie zdążyła zaspokoić mojej ciekawości, bo w oddali rozbrzmiał nawołujący ją krzyk kobiety. Głos powtarzał raz za razem „Mercy!", a ja doszedłem do wniosku, że było mi o wiele lepiej jeszcze kilka chwil wcześniej, gdy nie znałem jej imienia. Wtedy mogłem przypisać jej istnienie pod zasługi ponadludzkich sił – teraz niekoniecznie.

            Miała imię, rodzinę, marzenia i myśli. Była wszystkim, na co składa się człowiek, a jednocześnie czymś znacznie więcej.

            – Muszę iść. – Nie umknęło mojej uwadze to, jak bardzo zesmutniała. Gwiazdy opuściły jej oczy, pozostawiając po sobie tylko ciemną otchłań. Uśmiech zgasł równie szybko, jakby nigdy go tam nie było.

            A ja chciałem tylko zobaczyć jej radosną twarz raz jeszcze. Nie byłem pewien, czy zdołam zachować jej obraz w pamięci wystarczająco długo.

            – Musisz? Naprawdę?

            – Muszę – powtórzyła dobitnie. Nie otrzepała sukienki z ziemi, nie poprawiła włosów ani nawet nie wytarła dłoni. Zamiast tego spojrzała na mnie z błaganiem w oczach. – Popatrz za mnie na gwiazdy, dobrze?

            – Dobrze.

            Więc patrzyłem. Na długo po tym, jak odeszła, zabierając ze sobą wszystkie moje uczucia, ja wciąż nie odwracałem wzroku od nieba i marzyłem o tym, by nadszedł dzień, w którym razem spełnimy swoje pragnienia. Aż razem ukryjemy się między gwiazdami.

            I robiłem to każdej nocy. Odtwarzałem w myślach wspomnienie jej twarzy, spełniałem prośbę wypowiedzianą drżącym głosem. Tylko w ten sposób miałem wrażenie, że choć jej nie widzę, wciąż jestem blisko.

            Tyle że to wkrótce przestało mi wystarczać. Musiałem ją zobaczyć, znów poczuć.

            Przez wiele miesięcy nie udało mi się jednak odnaleźć jej ponownie i nie wiedziałem, czy to kiedykolwiek nastąpi.

            Wiedziałem już za to, że wbrew temu, co sądziłem przez dziesięć długich lat, jestem zdolny do uczuć. Mogły zalegać we mnie martwe lub półżywe i ujawniać się tylko w określonych warunkach, ale były tam, przecież już raz mi się ukazały.

            Odseparowany od dziewczyny, która nauczyła mnie czuć, musiałem odnaleźć inny sposób. I przysięgam na wszystkie Mercy świata, że wypróbowałem każdego. Każdego sposobu, sięgnąłem nawet po te najgłupsze. I żaden nie przyniósł mi ulgi. Nikt ani nic nie było w stanie jej zastąpić.

            Zaczęło się niewinnie i moje początkowe działania można by było przypisać do desperackiej ciekawości zwykłego dziesięciolatka. Odmawiałem sobie jedzenia, licząc, że instynkt przetrwania wreszcie weźmie nade mną górę, zlituje się i otworzy furtkę ze wszystkimi uczuciami, których znów pragnąłem doświadczyć.

            Skończyło się na wizycie w szpitalu, kroplówkach, płaczu mamy i wpisania owego sposobu do rubryki nieudanych.

            Zdeterminowany kopałem głębiej, brutalniej. Zacząłem przypalać sobie skórę, rozcinać ją, kaleczyć się na wszystkie możliwe sposoby. Leżąc w wannie wsuwałem głowę pod taflę wody, aż do momentu, w którym robiło mi się słabo. Ograniczałem sen, potrafiłem nie zmrużyć oka przez kilka dni.

            Ból fizyczny nigdy nie był moim problemem, a podczas testowania tych wszystkich praktyk, jeszcze bardziej się na niego uodporniłem.

            Wiele razy balansowałem na szali życia i śmierci. Wiele razy widziałem łzy na policzkach mamy i bezradność w oczach ojca. Wiele razy różni psychologowie próbowali przemówić mi do rozsądku.

            Ale uczucia do mnie nie wróciły. Nic nie okazało się skuteczne.

            Aż do pewnego dnia rok później, gdy ujrzałem ją ponownie. I wówczas obiecałem sobie, że już nigdy jej nie zgubię. Już nigdy nie spuszczę wzroku z mojego wszystkiego, z mojej najjaśniejszej i jedynej gwiazdy.

***

Teraz

Od tamtych naznaczonych dziecinną nieświadomością czasów minęło już wiele lat, ale zgodnie ze złożoną sobie wówczas obietnicą, już nigdy nie pozwoliłem zniknąć Mercy za granice mojego radaru na tak długo.

            Poza wymianą kilku zdań przy stawie, więcej nie zamieniłem z nią nawet słowa. I n i g d y jej nie dotknąłem. Trzymałem się za to na uboczu, stapiałem się z ciemnością, by w tej formie, niczym narkoman na głodzie, obserwować ofiarę mojej brudnej obsesji.

            Do nocy sprzed tygodnia, kiedy po wielu latach postanowiła wejść za mną w mrok. Zapukała w szybę mojego auta, taka zmarznięta, zdezorientowana i zdesperowana. Wszystko we mnie krzyczało, bym natychmiast odciął się od jej spojrzenia, bym zerwał połączenie między nami. Ale pragnienie, by po tych jedenastu latach znów usłyszeć jej głos krzyczało o wiele głośniej.

            I choć prowokowałem ogromne ryzyko, nie potrafiłem żałować tych kilkudziesięciu minut spędzonych w jej towarzystwie. Tego, jak siedziała zamknięta w moim samochodzie, zdana chcąc czy nie chcąc na natarczywość mojego spojrzenia. Cieszyłem oczy jej bliskością, nozdrza słodkim zapachem, a duszę ulewą uczuć, które niczym szklanka zimnej wody w upalny dzień gasiły moje pragnienie, przynosiły tak potrzebną ulgę.

            Nie rozpoznała we mnie chłopca, któremu przed laty wyznała jedno ze swoich największych i najbardziej popapranych jak na dziewięciolatkę marzeń. Nie rozpoznała postaci ukrytej w ciemności, swojego obserwatora i nałogowca jej oczu.

            Rozpoznała we mnie tylko wierzchnią warstwę, tę ogólnodostępną powłokę. Syna prawników, spadkobiercę mądrości i świetlanego życia.

            Nie widziała tego, co przechowywałem tylko dla niej. Ale byłem świadom, że wreszcie to zobaczy. Że dostrzeże wszystko. Że znów włoży drobną dłoń w szczelinę między moim sercem, a rozumem i odczyta między wierszami każdy element mojej manii.

            Potrzebowała tylko czasu. A ja musiałem oswoić się z tą świadomością, rozgościć w nowej rzeczywistości, do której postanowiła dołączyć dotąd zawsze niedostępna Mercy Bonavich.

            Nigdy tego nie chciałem. Zapierałem się rękami i nogami, robiąc wszystko, by nie wpuścić jej do swojego świata. To było zbyt niebezpiecznie – dla mnie i dla niej. Popadłbym w tym uzależnieniu, zgubił się w jego obliczu, przepadł bezpowrotnie. Ona zaś zostałaby pochłonięta przez mój mrok.

            Zawsze była elementem mojego istnienia.

            Ale ja nigdy nie powinienem stać się częścią jej życia.

            Trzymałem się tej zasady tak kurczowo, jak żadnej innej. Chroniłem ją z daleka, upewniałem się, że nic i nikt nie zabierze mi tej kobiety sprzed nosa. Dbałem o jej bezpieczeństwo i nie wchodziłem w zasięg jej wzroku, bo wówczas wyrwałbym spokój z jej rąk.

            A ona ot tak postanowiła wsiąść do mojego samochodu, ślepa na bagno, w które się wpakowała. Przesądziła tym nasz los – ten sam, który ja starałem się odpierać przez połowę swojego życia.

            Zniszczyła to wszystko w kilka marnych minut.

            Egoistyczna część mnie niosła z tego swoistą uciechę. Łaknienie uzależnionego mężczyzny pławiło się w tej nowej sytuacji.

            Ale ta zdominowana przez chłód i zdrowy rozsądek wersja mnie cierpiała, wepchnięta w wir złych decyzji.

            Musiałem być bardziej ostrożny. Czujny. Nie mogłem ponownie dopuścić do sytuacji, w której nasze drogi rozbiłyby się o siebie.

            Tamtej nocy zawaliłem sprawę. Nie dopilnowałem, by taksówka pojawiła się na miejscu o odpowiedniej godzinie. Nie wyjechałem z parkingu, gdy ona do mnie podeszła. I, cholera, wdałem się z nią w rozmowę.

            Wiedziałem, że to nastąpi prędzej czy później. Że wreszcie opadnę z sił, nie będę w stanie dłużej temu zapobiegać. Ale czułem się taki nieprzygotowany na to, co nadeszło i co miało się jeszcze wydarzyć.

Sęk w tym, że ludzie dotknięci ciężarem uzależnienia, choć są świadomi tego, jak złe to jest, nie są w stanie zrezygnować, odpuścić.

Byłem książkowym przykładem ćpuna, który goni za kolejną dawką, choćby po drodze miał się zabić. Znów skrywałem się w objęciach ciemności, szorstka powłoka grubych gałęzi raniła moją skórę. Chłód nocy wszczepiał się w kości.

A ona znów siedziała w tym pieprzonym barze, jakby była stworzona do sprowadzania na siebie wszelkich niebezpieczeństw tego świata. I choć doskonale znałem powody, dla których tak bardzo nie chciała spędzać w murach własnego domu więcej czasu, niż to było konieczne, to wkurzała mnie jej lekkomyślność.

Ile razy byłem świadkiem, jak jacyś napaleni, pogrążeni w alkoholowym haju faceci lepili się do kobiety, która od tak dawna należała do mnie i tylko do mnie.

Ile razy musiałem interweniować, wpływać na bieg wydarzeń, ryzykować tylko po to, by ją uchronić.

Mimo to Mercy nie bała się niczego, co niezwiązane z jej mrocznymi wspomnieniami. Nie lękała się śmierci ani bólu. W gruncie rzeczy przecież wcale nie żyła. Ona tylko egzystowała.

            I gdy tak na nią patrzyłem, wciąż ze swojej bezpiecznej kryjówki, a ona ponownie wzniosła oczy ku niebu, nie musiałem się nawet wysilać, by wiedzieć, co krąży jej po myślach.

            Chciałabym się tam ukryć. Między jednym punktem, a drugim. W tej małej przerwie między nimi, którą wypełnia tylko ciemność.

            Te słowa nigdy nie zblakły w moim umyśle. Były jak blizna na skórze, która istnieje tylko po to, by podtrzymywać pamięć o sobie.

            Taksówka pojawiła się na wąskiej drodze zaledwie kilkanaście minut później. Mercy od razu wyrzuciła papierosa, przygniotła go czubkiem buta i posłusznie wskoczyła na miejsce pasażera. Nawet, jeśli zastanawiała się, kto jest odpowiedzialny za to, że co noc ma zapewniony bezpieczny powrót do domu, to najwyraźniej nie kopała zbyt głęboko, nie dociekała.

            Ale czuła mój wzrok. Zawsze go czuła. Bo los nas ze sobą połączył.

***

Powrót do domu po wpatrywaniu się w tą dziewczynę przez wiele godzin, zawsze eskalował w poczucie horrendalnej pustki. Odjeżdżała poza zasięg mojego wzroku, zamykała za sobą drzwi i odcinała mnie od źródła wszelkich doznań. Zabierała ze sobą moje serce, rozum pozostawiając jednak na miejscu.

            Wchodząc do środka, poluzowałem duszący mnie od wielu godzin krawat. Pragnienie, by wrócić do Mercy, by zignorować rozsądek i kruche sumienie i zwyczajnie połączyć nasze życia, rozsadzał mnie od środka.

            Każda noc spędzona samotnie, bez Mercy u mojego boku, była jak pokuta za wszystkie te grzechy, których się dopuściłem. Jeśli Bóg rzeczywiście istniał, karał mnie właśnie w ten sposób.

            W kuchni paliło się światło. Laurette siedziała przy wyspie, piła herbatę i bezmyślnie wpatrywała się w ekran laptopa. Usłyszawszy moje ciężkie kroki, podniosła jednak wzrok, po czym zmrużyła powieki.

            – Jak się miewasz?

            Nie odpowiedziała, a to oznaczało tylko tyle, że chciała skierować naszą rozmowę na zupełnie inne tory. Czekałem więc cierpliwie na to, co ma do powiedzenia, jeszcze niepewien, czy zaspokoję jej ciekawość dostatecznie mocno.

            – Aston mi powiedział.

            – Ciekawe – mruknąłem. – Rozwiń, proszę.

            – Odwiozłeś Mercy do domu.

            – Jakiś tydzień temu.

            Wywróciła oczami.

            – I co teraz? Zamierasz... No, nie wiem, co dalej?

            – Też chciałbym wiedzieć – odparłem cicho, a potem ruszyłem do ekspresu, by zaparzyć dla siebie kawę.

            I tak bym nie zasnął. Nie mógłbym, bo bezsenność była moim starym dobrym kumplem, ukształtowanym gdzieś między dziesiątym, a jedenastym rokiem życia, gdy próbowałem wykorzystać brak snu dla misji odzyskania uczuć.

            – Zawsze masz jakiś plan – rzuciła. Czułem na sobie jej dociekliwe spojrzenie, ale nie chciałem go odwzajemniać. Być może zobaczyłaby wówczas, że tym razem naprawdę jestem bezradny, że wpadłem w sidła niekończącej się bezsilności.

            Nie tym razem, Laurette. Tym razem wszystkie moje plany legły w gruzach.

***

#BODwatt

Twitter/Instagram: autorkaangelika

TikTok: literaturoholiczka

Ga verder met lezen

Dit interesseert je vast

290K 1.5K 5
Życie Nessy Bennet nigdy nie było usłane różami. Po wyjeździe rodziców, osiemnastolatka zamieszkała z ciotką. Na jej nieszczęście nie jest jedyną nas...
150K 4.6K 48
Nikt nie wie o ich małym sekrecie. - Enemies to lovers- „Chcę cię zabić chociaż pragnę mieć" Zapraszam serdecznie do przeczytania mojego dzieła❤️
256K 8.5K 32
ROMANS BIUROWY🤍 „Anthony Dewberry mógł być moim zbawieniem, ale równie dobrze mógł być moim... końcem" O Valentinie Valley można powiedzieć wiele. Z...
2.9K 362 17
June Miller wiodła tajemnicze życie. Czasami miała wrażenie, że istniały trzy wersje jej osoby - tą którą znali jej rodzice, tą o której wiedzieli j...