RiP: Read in Peace | RECENZJE

Da wildisthewind6

24.2K 2.4K 3K

Recenzownia "RiP: Read in Peace" - wymagająca, merytoryczna, bezkompromisowa i niebojąca się wskazywać autoro... Altro

Witamy w RiP: Read in Peace ☠️📚
Regulamin RiP 2.0
@wildisthewind6 - recenzentka
@Angulea - recenzentka
@_Lulu_pisze_ - recenzentka
@Celt85 - recenzent
@Porcelanowysloik - recenzentka
@Sugardemononme - recenzentka
@SzalonyIntrowertyk - recenzentka
@olek_zielonka_autor - recenzent
@Inna_str_ona - recenzentka
@Paola-Vea - recenzentka
@Chodznastrone - recenzentka
@Kattakan - recenzent
@myslezeniemysle - recenzentka
@Susumemy - recenzentka
@LegasowK - recenzentka
@Catbookish - recenzentka
Amano - reviev
Dziesięć objawów depresji - review
Tony Angel - Piekielna tożsamość - review
Ice Breaking - review
Cień naszych win - review
W blasku żywiołu. Błyskawica - review
Wszystko, co odbiera mi oddech - review
Upierz - recommendation
Poznaj naszą rodzinkę - review
A&A - review
Kiedy usta twoje. Sprzedany - review
Zaczarowane technikum - review
Wszystko, co odbiera mi oddech - review
Pstrokate tulipany - review
Pomiędzy Jawą a Mgłą: Wilk i Tojad - review
Czas czarnego słońca - review
Bez Rhys - recommendation
Jej mroczna dusza - review
Looking for Love - review
*** - review
Konstruktorzy światów - review
Who Am I? - review
Śmierć na dwóch kołach - review
Tilda - review
Zaprzyjaźnianie się - review
Dobrawa eM - review
Komisarz Wilk - review
Gra o serce - review
Nadludzie - review
Wilk i Tojad - recommendation
Nietypowe Halloween - laudacje
Typowe Halloween - laudacje
Kolekcjoner wspomnień - review
Motyl na szpilce - review
Skrywane moce - review
Gra o tort - review
Pomornik - review
Pettsitterka - review
Ogień zemsty - review
Urodzona w Halloween - recenzja
Zapraszamy do RiP 3.0

Hero in You - review

323 39 14
Da wildisthewind6

Tytuł: „Hero in You”

Autorka: wildisthewind6

Gatunek: Komedia, YA, Romans

Status: Zakończone; prolog + epilog + 56 rozdziałów

Recenzentka: LegasowK

Witajcie, przybywam z pierwszą recenzją!

Jest to dla mnie wyjątkowo ekscytująca chwila i mam nadzieję, że sprostam wymaganiom. Na pierwszy ogień trafiła mi się recenzja zakończonego opowiadania „Hero in You” autorstwa @wildisthewind6, która to poprosiła, aby zwrócić szczególną uwagę na początkowe rozdziały. Tak też się stanie. Gotowi na spotkanie z Lawendową Burzą i Myśliwym Śniegiem?

Okładka, opis, emocje

Nie chciałabym poświęcać zbyt dużo czasu okładce; grafik ze mnie żaden, ale mogę za to wymienić kilka faktów. Przede wszystkim tytuł jest czytelny, a grafika prosta – przedstawia sylwetki mężczyzny i kobiety na ciemnofioletowym tle. Nie mam tu nic więcej do dodania, nic się ze sobą nie gryzie, strona wizualna jest miła dla oka. 

Opis – krótki i zwięzły; zawiera cytat (prawdopodobną wypowiedź bohatera) i szybkie przedstawienie głównych postaci. Jest to swoiste potwierdzenie dla podejrzeń, że pojawi się tu wątek romantyczny.

Zaczynamy od poznania Lavender – licealistki, która przybliża nam historię swojego nieudanego związku. Dodatkowo mamy tu chaotyczne myśli i wyraźną stylizację językową tekstu. Oto przykład z Jedynki:
„No serio, nigdy nie przepadałam za kapitanem, Russem Radamerem, ani za jego minionami, huh!”.

Dzięki takim zabiegom czytelnik z miejsca może poczuć namacalność bohaterki; jej oburzenie i subiektywną opinię, no po prostu kwintesencję narracji pierwszoosobowej.

Co do wcześniej wspomnianego ex-partnera bohaterki – kreowany jest on tak, żeby nie dało się poczuć do niego sympatii, co zresztą zrozumiałe, skoro to nie on ma być „tym jedynym”. Skąd u mnie takie wrażenie? Wystarczyło kilka słów w stronę Lavender:

„– A w ogóle to jesteś kiepska w łóżku”.

Co bardzo szybko zostaje zauważone, to opisy faktycznych emocji. Główna bohaterka w sposób rzeczywisty przeżywa swoje bolączki („Krew dudniła mi w uszach i gardło wciąż miałam zaciśnięte jak w imadle […]”.), co naturalnie wpływa na wyobraźnię odbiorcy.

Już w pierwszym rozdziale na tapet wskakuje kolejna postać i choć ten pan w sposób aktywny nie pojawił się jeszcze w scenie, to nie mogłam wyzbyć się uczucia, że celowo wybrano mu takie nieco… śmieszkowe nazwisko. Tak, chodzi o kapitana Radamera. Zdecydowanie odbieram to jako element komediowy.

W tekście trafiamy na pewien zaskakujący zabieg narracyjny. Nie jestem fanką zburzenia tak zwanej czwartej ściany, czyli przełamania granicy między autorem a czytelnikiem. Oto, co mam na myśli:

„Bo wiecie, ja zasadniczo nie płaczę. Przestałam płakać jako pięcioletnia dziewczynka, może wam kiedyś opowiem, w jakich okolicznościach”.

Pojawiają się znikąd i wprowadzają pewnego rodzaju poczucie dyskomfortu, bo czuję, że ktoś zwraca się do mnie personalnie, a ja muszę mu odpowiedzieć/zareagować na sytuację. Jest to oczywiście subiektywna opinia, z pewnością są też tacy, którym się to wyjątkowo spodoba. Nie można jednak odmówić tekstowi konsekwentności, bo burzenie czwartej ściany pojawia się często i w podobnym tonie.

Bohaterowie

Bardzo szybko poznajemy również pana Tego Jedynego, czyli Huntera Snowa. Dzieje się to poprzez myśli Lavender, która dość obrazowo opowiada o życiu socjalnym Huntera, a właściwie jego braku. Od razu wiadomo, że chłopak to jedna, wielka chodząca tajemnica.

Początkowo, kiedy sam czytelnik również nie zna go dość dobrze, Hunter maluje się nam jako bad boy ze skłonnościami do izolacji, który – klasycznie – jeździ drogą furą i powarkuje (he he) na zaczepiające go osoby. Na wprowadzenie bohatera, gdzie tak naprawdę nie jest to nawet scena dynamiczna, a zalanie czytelnika faktami o Hunterze (jego wygląd, sposób ubioru, nietypowe zachowanie i plotki z nim związane), poświęcono cały rozdział. Dużo, nie? W moim odczuciu całkiem sporo, przyznam, że pod koniec byłam już tym całym Hunterem mocno zmęczona.

Wiem, że poprzez ekscytację bohaterki (narratora) mieliśmy zrozumieć, jaki ten Snow cudowny, nieprzystępny, tajemniczy i w ogóle stworzony przez samego Michała Anioła, ale osobiście preferuję ukazanie takich faktów dzięki scenom i subtelniejszym wtrąceniom myśli. Tu natomiast bardzo szybko poznajemy nie tylko opinię Lavender, ale też dwójki jej przyjaciół – Owena i Melody, którzy notabene nawet nie pojawiają się w scenie.
Zauważyłam również, że scena, która w teorii powinna być dynamiczna (zderzenie się z Hunterem na stołówce), jest rozwleczona; wypełniają ją długie zdania, opis Pana Jedynego ciągnący się w nieskończoność czy rozważania Lavender. Tekst wzbudził we mnie napięcie, a następnie skutecznie ostudził zapał. Warto by tu postawić na krótkie zdania, nawet zawierające jedno słowo, aby podkręcić tempo.

Lavender Storm to postać, do której poczułam sympatię. I to tak niemal od razu! W swoich zachowaniach jest naturalna, taka nastolatka z krwi i kości, wypełniona ludzkimi bolączkami, stresem, niepoukładanymi myślami. Dziewczyna, która już przeszła przez pierwsze zauroczenia oraz szkolny związek z typowym dupkiem. Początkowo jest niepewna siebie, przeżywa słowa byłego chłopaka oraz sytuację ze szkolnej stołówki, co zresztą zrozumiałe, gdyż do najprzyjemniejszych nie należała.

Stylizacja językowa Lavender przepełniona jest slangiem, co również pasuje do kreacji postaci jako młodszej osoby obracającej się wśród rówieśników.
Bohaterce można też sporo zarzucić; bardzo długo zastanawiałam się, czy ona rzeczywiście jest tak uroczo naiwna, czy może jednak udaje. Mówię tu o sytuacji, w której nie zauważa, wręcz całkowicie odpycha od siebie myśl o tym, że być może jednak wpadła Hunterowi w oko i z tego powodu zachował się – jak na niego – przyjaźnie w stosunku do niej. Lav ignoruje nawet głos rozsądku w postaci dwójki najlepszych przyjaciół, którzy to uporczywie próbują przekazać jej fakty. Oczywiście (jako chyba jedyna ze szkoły albo chociaż stołówkowej widowni) na tamten moment nie bierze takiej możliwości pod uwagę.

Co jednak przykuło moją uwagę, to sposób, w jaki traktuje właśnie Owena i Mel. Niby się przyjaźnią, niby jest wszystko super, a jednak odniosłam wrażenie, że to ta dwójka orbituje wokół Lavender, jakby była ich Słońcem. Są zawsze tam, gdzie powinni – czy to przychodzą z pomocą po kolejnej akcji na stołówce, czy wpadają z niezapowiedzianą wizytą, aby sprawdzić jej stan zdrowia, przynieść jedzenie, lub przygotowują dla niej strój na imprezę. Niby tam gdzieś wspomniała (w myślach, w rozdziale dwunastym), że ona też im zawsze pomaga, aczkolwiek jeszcze nie odnotowałam takiej sytuacji. Im dalej w las, tym to wspomniane wyżej odczucie tylko się potęgowało. Większość rozmów między trójką przyjaciół dotyczyła Lavender.

Nie zrozumcie mnie źle, to nie tak, że dziewczyna sama zaczynała o sobie nawijać. To Owen i Mel nieustannie pytali o szczegóły z jej życia, przygotowywali dla niej niespodziankowy obiad, gdy spała, przy czym nie poruszali tematów związanych z własnymi problemami czy po prostu spraw ich dnia codziennego. Wspólne spędzanie czasu polegało głównie na: przekazywaniu plotek o Hunterze/Caydenie/innych osobach ze szkoły, ubieraniu Lavender, rozmawianiu o Lavender, gotowaniu dla Lavender, wypytywaniu, co się u Lavender dzieje. Niby Owen i Mel mają jakieś tam sportowe zainteresowania, ale właśnie! – to tylko ekspozycyjne wtrącenia. W jednym z komentarzy przyznałam, że aż zazdroszczę Lav przyjaciół, bo z egoistycznego punktu widzenia chyba każdy by chciał takich mieć.

Lav nie można jednak odmówić uroku osobistego i choć w kółko powtarza, jaka to jest niekształtna, nieatrakcyjna i te pe, to jednak nie za bardzo jej wierzę, podobnie zresztą panowie w jej otoczeniu.

Bohaterce często przytrafiają się dość… niefortunne wydarzenia, z których mimo wszystko wychodzi obronną ręką (oczywiście najpierw zawala się jej świat, ale to po prostu część dorastania). Wspomniane sytuacje są wyjątkowo komiczne, wręcz nieco karykaturalne, jakby tekst celowo kierował czytelnika na takie tory i zapraszał do wspólnej zabawy utartymi schematami. Schematy te jednak wcale nie muszą być nużące, wręcz przeciwnie. Można odnieść śmiałe wrażenie, jakoby opowiadanie intencjonalnie zanurzało się w takie wątki, wręcz ocierając się o pastisz. Świadomość ta, co najważniejsze, jest wyczuwalna i z pozoru oklepane motywy nie budzą zażenowania. Mimochodem pozwalam się w to wariactwo wciągnąć.

Zaskakując samą siebie, odkryłam, że Jemina Washington, tymczasowa kapitan drużyny cheerliderek, to moja ulubiona postać. Została napisana w taki sposób, aby jak najmocniej oddawać człowieka z krwi i kości. To nie jest jednowymiarowa nastolatka, to osoba, która ma swoje cele i usilnie do nich dąży – nawet za cenę własnego upokorzenia. Potrafi na chłodno przekalkulować zyski i straty, aby wywnioskować, co jej się najbardziej opłaca. Stawka jest wysoka – to być albo nie być na studiach dzięki stypendium sportowemu. Tekst przedstawia jej zmagania, kiedy to utknęła w wyjątkowo patologicznej sytuacji, a jednak ja, jako czytelnik, doskonale rozumiem argumenty Jeminy i nie chciałabym znaleźć się w jej skórze. Po prostu jej po ludzku współczuję.

Jeśli chodzi o osoby z kategorii „pełnoletnie”, to oprócz pracowników szkoły, pojawiają się w opowiadaniu jako wspominki. Matka głównej bohaterki istnieje jedynie na papierze, to taki bardziej duch nawiedzający posiadłość. Od Lavender wiemy, że załamała się po rozwodzie, potem zamknęła w pokoju, chyba coś tam sobie maluje. Córka raczej matki unika („Szczerze to odwlekałam jak mogłam moment spotkania z rodzicielką”. – rozdział 31). W rozdziale 33 dochodzi do pewnego… incydentu (nie zaspojleruję Wam go) i od tego momentu kobieta usuwa się jeszcze bardziej w cień. Relacja tej dwójki opisywana jest głównie za pomocą ekspozycji.

Tu nasunęła mi się myśl, że przecież całe opowiadanie obfituje w schematy – obrzydliwie bogaty bad boy, kupujący oraz używający jedynie produktów z najwyższych półek, z pozoru zwykła dziewczyna, w której potem ten bad boy się zakochuje, latający wokół niej przyjaciele… Czegoś brakowało, prawda? No i bum – nieobecni rodzice. Schematy te jednak, co już opisywałam, są obśmiewane jak najbardziej celowo. Bo kto z nas nie spotkał się z nimi na Wattpadzie czy nawet w wydrukowanych pozycjach? No kto? Niech pierwszy rzuci kamieniem!

W tekście przewijają się również dziadkowie, którzy finansują Lav, ale ich istnienie też można podać w wątpliwość. Babci zdarza się sporadycznie pojawiać, żeby rzucić kilka zdań, ale nie jestem w stanie powiedzieć o niej niczego więcej. To, jaka jest (z charakteru), poznajemy jedynie za pomocą myśli Lavender.

Pierwsze (dla nas, nie dla Lav) spotkanie z ojcem odbywa się dopiero w rozdziale 46, gdzie powiedział coś może z raz, jak taka trochę marionetka w rękach ciotki Autumn. Sama ciotka to postać wręcz karykaturalna; typowa zołza, okropna macocha z piekła rodem. Nie ma żadnej pozytywnej cechy, ot, ma być po prostu ZUA.

Co się jednak tyczy relacji Lav z Hunterem; tempo rozwoju nie jest pośpieszne. Zdecydowanie bohaterowie otrzymali wymagany czas, aby to wszystko zaczęło w nich kiełkować. Nie mamy tu wymuszonych pocałunków czy wielkich wyznań już na samym początku opowiadania. Muszę przyznać, że bardzo mi się to podobało, ponieważ ich relacja wypadła w sposób rzeczywisty, niemal namacalny. Nie twierdzę jednak, jakoby – na przykład – szybki numerek po pierwszej randce nie mógł przerodzić się w silne uczucie i trwały związek, bo znam takie historie, ale mamy tu nastolatków (a Lav jest dziewicą), więc tempo było do nich dopasowane.

Co jednak zwróciło moją uwagę, to komentarz jednej z czytelniczek pod rozdziałem 35, kiedy to przeanalizowano odczucia Lavender względem potencjalnej relacji z Hunterem. Otóż Lav, mimo że pan Snow przejawiał szereg toksycznych, kontrolujących zachowań, nie uciekała przed nim w pośpiechu, wręcz pomyślała „Lecz mimo to, paradoksalnie, jakbym również, w jakiś niezrozumiały dla mnie sposób, wreszcie poczuła się bardziej na swoim miejscu? I to bezpieczniejsza niż kiedykolwiek wcześniej”. To jest ten moment, kiedy uwidacznia się jej poczucie braku bezpieczeństwa (ze strony dorosłych). Zostało to przedstawione nienachalnie, w formie hintu. Ubolewam jedynie, że tak późno.

Natomiast odnośnie do samego Huntera… Z pozoru to gość, którego znaczna część nastolatek/kobiet wolałaby raczej unikać. Choć przez większość tekstu był po prostu tajemniczy, dystyngowany i czasem zbyt stanowczy, tak z biegiem rozdziałów dał się poznać jako chłopak z problemami (związanymi z nieprzepracowaną przeszłością) i skłonnościami do absolutnej kontroli. Idealny materiał na męża, prawda? Podobnie jak Lavender, czytelnik nie wie o nim za wiele. Może jest jakimś bandziorem? A może hakierem?!

Wraz z biegiem wydarzeń zaczynają wychodzić jego prawdziwe motywacje oraz intencje, które w jakimś stopniu tłumaczą toksyczne zachowania. Na koniec zostaje wyjawiona cała prawda i dopiero wtedy można jako tako zrozumieć, dlaczego Hunter był… po prostu Hunterem.

Elementy komediowe i lekkie pióro są bardzo mocną stroną tekstu. Autorka jest wyjątkowo świadoma tego, jak sobie radzić z utartymi schematami i wykorzystywać je na swoją korzyść. Odnoszę wrażenie, że celowo pakowała swoich bohaterów w czasem nieco groteskowe sytuacje, aby się potem z nich pośmiać. Co zresztą się udawało, bo i ja, i inni czytelnicy (według komentarzy), mogliśmy wielokrotnie „śmieszkować” z komicznych scen ciągnących za sobą pasmo niefortunnych wydarzeń.

Większość imion oraz nazwisk ma jakieś znaczenie, a niektóre z nich, gdyby przetłumaczyć je na język polski, brzmią naprawdę zabawnie. I tu również czuć tę celowość, autorka bawi się nie tylko z nami, ale też ze swoimi bohaterami.

Co również zasługuje na docenienie, to research. Jako że akcja opowiadania dzieje się w USA, a dokładniej w miasteczku Culford, w stanie Connecticut, mamy tu do czynienia z wieloma odniesieniami do muzyki, popkultury, budownictwa itp., związanymi ze Stanami. Autorka raczy nas również rysami historycznymi, dzięki czemu miałam poczucie, że mogłam choć na chwilę przenieść się na daleki kontynent. Rozbudowany research nie dotyczy jedynie życia w USA, ale też słownictwa – a słownictwo autorki jest bardzo bogate, uwierzcie! Tu znów cieszę się, że trafiłam na tak świadomy tekst, gdzie dbałość o szczegóły jest bardzo wyraźna. Widać, jak wiele wysiłku w niego włożono.

Czytelnik musi się jednak przygotować na dość wolny rozwój wydarzeń, bo – początkowo – akcja rozwija się w ślimaczym tempie. Jak już wcześniej wspomniałam, w pierwszych rozdziałach przeważa ekspozycja, a sceny dynamiczne są jak na wagę złota. Dla lepszego zobrazowania pozwoliłam sobie rozpisać kilka checkpointów:

– pierwsza, dłuższa rozmowa między Lavender a Hunterem odbywa się w 12 rozdziale

– ekspozycja zaczyna ustępować miejsca scenom w okolicy 16 rozdziału

– w 18 rozdziale na światło dziennie zaczyna wychodzić zarys intrygi związanej z drużyną koszykarzy

– od 30 rozdziału postać Huntera występuje znacznie częściej

Późno? Dla jednych tak, dla innych zapewne w sam raz.

Skoro już przy rozwoju wydarzeń jesteśmy; ogromnym plusem opowiadania jest to, w jakim tempie Lav zdobywa nowe umiejętności gimnastyczne, przełamuje swoje opory i generalnie zaczyna tracić na wadze, a jej ciało się ujędrnia. Proces ten zajmuje wiele rozdziałów, to nie dzieje się z dnia na dzień, bo bohaterka naprawdę ciężko ćwiczy i choć – wiadomo – czasem ma chwile zwątpienia (co znów jest nam wszystkim dobrze znane „z autopsji”), ale mimo wszystko prze naprzód.

O technikaliach słów kilka

Odnoszę wrażenie, że proporcja ekspozycji do scen może być największym problemem tego tekstu, a przynajmniej początkowych rozdziałów. Bo choć dzięki młodzieżowej stylizacji językowej Lavender przez „Hero in You” się wręcz płynie, to jednak niektóre opowiadane przez nią wydarzenia są rozwleczone i łatwo stracić wątek. Przykładem będzie tu opowieść o ciotce oraz ojcu (a w sumie to nakreślenie całej sytuacji rodzinnej, potem przejście do znajomych).
Czytelnik w krótkim czasie poznaje bardzo dużo faktów o bliskich głównej bohaterki i to niemałe wyzwanie, aby wszystko spamiętać. Nie chcę się już powtarzać, więc tylko podsumuję: o wiele lepsze wrażenie zrobiłyby faktyczne sceny, gdzie postacie mogą nam zaprezentować swoje cechy charakteru czy umiejętności – piję tu głównie do Mel oraz Owena. Po czwartym rozdziale muszę już zapamiętać, że bohaterka ma heterochromię, mizofonię i lęk przed ciemnością, a w dwudziestym ósmym rozdziale pojawia się nerwica obsesyjno-kompulsywna (która zresztą jest jedynie przez bohaterkę wspomniana w myślach). Sporo tego.

Na przestrzeni opowiadania spotkałam się również z takimi kwiatkami narracyjnymi jak:

„Zresztą gdyby rodzicielka nawet nie była w artystycznym amoku […]”.

Nie jest to żaden błąd, bo synonim na matka, ale użycie go w narracji pierwszoosobowej, w odniesieniu do własnej mamy wypada nienaturalnie. Bo kto myśli w ten sposób o swoim rodzicu? Zwłaszcza że kawałek dalej bohaterka zwraca się w głowie „W sumie trochę już długo, mamo, wiesz?”. Podejrzewam, że autorka szukała zamiennika, aby uniknąć powtórzenia. W tym konkretnym przypadku zaproponowałabym pozbycia się asterysków i podmiotu („rodzicielka”); nie ma sensu dzielić w ten sposób rozdziału („3. Z łóżka do lodówki”), kiedy wyżej omawiany fragment dotyczy tego samego wątku.

„Do dziś zresztą miewam nawracające epizody nyktofobii, czyli lęku przed ciemnością. Pojawia się on zawsze, gdy jestem w stresie. Dlatego od poniedziałku nie gasiłam światła w swoim pokoju”. – Przywołałam ten fragment, żeby lepiej nakreślić sytuację. Jest to nielubiana przeze mnie ekspozycja, która sucho informuje o konkretnym fakcie. Znacznie lepiej sprawdziłaby się tu po prostu scena, gdzie bohaterka faktycznie to przeżywa. Dodatkowo, dzięki temu, czytelnik zanotuje takie fakty dotyczące postaci. Nie jestem pewna, czy pod koniec opowiadania wciąż będę pamiętać o przypadłości Lavender. Co więcej, taka scena wywarłaby emotional impact na czytelniku i pozwoliła na lepsze zrozumienie naszej bohaterki. Ciężko komuś uwierzyć na samo słowo honoru. Lęk przed ciemnością faktycznie znajduje swoje potwierdzenie w akcji, ale dzieje się to kilka rozdziałów później.

W tekście pojawiają się zawirowania czasowe, to znaczy nagła zmiana narracji na czas teraźniejszy, kiedy znaczna część jest w przeszłym. Przykład:
„Hunter chodzi teraz do ostatniej klasy naszego małego, prywatnego liceum. I oprócz tego, że od nas stroni, to jeszcze odstaje w każdy inny możliwy sposób. Kojarzycie, co właśnie powiedziałam na temat jego garderoby?

Tak, właśnie. My raczej nosimy markowe […]”.

Rzeczywiście, czas teraźniejszy może się pojawić w formie odstępstwa od reguły na przykład jako:

1.       monolog wewnętrzny

2.       opis ogólników lub uniwersalnych faktów (typu „Słońce wschodzi na wschodzie i zachodzi na zachodzie”.)

3.       opis sytuacji, która nadal trwa; przykładowo, jeżeli opowiadanie jest umiejscowione w teraźniejszości, lecz pewne sytuacje nadal są aktualne – użycie czasu teraźniejszego może pomóc podkreślić ten aspekt. Coś na zasadzie „W latach osiemdziesiątych artysta X zyskuje uznanie, a jego utwory wciąż przyciągają nowych fanów”.

Warto pamiętać, że użycie czasu teraźniejszego w opowiadaniu pisanym w czasie przeszłym powinno być świadome i uzasadnione, aby uniknąć zamieszania. Decyzja o zastosowaniu czasu teraźniejszego w takim kontekście musi być dobrze przemyślana i służyć celom narracyjnym.

Tekst wypełniony jest zdaniami pisanymi kursywą, co przy narratorze trzecioosobowym oznacza (zazwyczaj) bezpośrednie myśli bohatera. Na ogół spotyka się również kursywę podczas zapisu cytatu, przykładowo: słów z kartki, którą czyta jakaś postać czy rozmowy telefonicznej/przez komunikator. Tu jednak mamy narrację pierwszoosobową, gdzie wszystkie napisane i przedstawione czytelnikowi słowa są (a przynajmniej powinny być) naturalnym strumieniem myśli. To trochę tak, jakby cały tekst napisać kursywą, bo przecież KAŻDE słowo płynie od narratora – to jest bohatera, a ja jako czytelnik siedzę w jego głowie. Oto przykład z prologu:

„Bo uznałam, że w końcu oprócz życia nic już nie miałam chyba do stracenia. Na pewno nie godność.

Jakże się znowu myliłam!”.

Oraz z „1. W krainie absurdu”:

Okey, to jednak nie jest sen! Ktoś tutaj zwariował.

Nie ma innego wytłumaczenia dla tego absurdu, który WYDAJE mi się, że się tu dzieje!”.

Nie będę już przytaczać więcej przykładów, ponieważ w tekście jest ich od groma. Kursywa nie ma tu żadnego zastosowania, wręcz wprowadza pewien dysonans – bo co może sugerować? Nie wiem.

Co jeszcze mocno rzuca się w oczy, to tłumaczenie niemal wszystkich angielskich (polskich zresztą też) wtrąceń, powiedzonek, tytułów, haseł, nawiązań itp. Z jednej strony fajnie, bo czytelnik ma poczucie, że o niego „zadbano”. Że wytłumaczono mu wszystko, co potencjalnie mogłoby zostać przez niego niezrozumiane. Dzięki wszelakim nawiązaniem do popkultury tekst pokazuje, że nie jest utworem wyciągniętym spod kamienia; zabawa tytułami to swoiste puszczenie oka do czytelnika. Z drugiej strony zastanawiam się, czy aby na pewno wszystkie hasła wymagają tłumaczenia.

Niepotrzebna ekspozycja z prologu:

W głowie miałam gonitwę myśli. Czy powinnam odwołać swoje słowa? Kazać mu sobie iść i zapomnieć, że ja tu zamarzałam i od wiszenia w oknie pękały mi żebra?!”.

Narracja doskonale pokazuje tę gonitwę myśli za pomocą pytań bohaterki, jakie sama zadawała w swojej głowie. Nie ma potrzeby, aby to dodatkowo podkreślać. Pod sam koniec, czyli w rozdziale 56, pojawia się też ekspozycja dialogowa, niestety nie mogę jej Wam przytoczyć, ponieważ zaspojlerowałabym największą tajemnicę opowiadania. Żebyście jednak zrozumieli, o co mi chodzi, użyję słynnego tekstu: „Jestem siostrą twojej biednej matki i to właśnie ja cię wychowałam” z filmu „Lubię nietoperze” (1985 rok). W skrócie: Hunter usłyszał od pewnej osoby coś, co doskonale wiedział, ale my, czytelnicy, mieliśmy dowiedzieć się o tym w tamtej właśnie chwili (słuchając rozmowy z perspektywy Lav).

W tekście zdarza się pomylenie szyku, co mocno wybija ze skupienia:

„Nawet się nie miałam siły teraz przestraszyć wybuchu furii Huntera”.

Powoduje to, że czytelnik, zamiast lecieć dalej, zatrzymuje się na chwilę, by intuicyjnie poprawić w głowie takie zdanie.

Czasem pojawiały się niezręczne, nieco kosmate zamienniki, jak na przykład ta nieszczęsna rodzicielka oraz „życiodajne urządzenie” – zgadlibyście, że chodziło o lodówkę? Ja pomyślałam o jakimś respiratorze czy coś… Mimo wszystko bawiło mnie, jakie imię Lavdender nadała lodówce (czego akurat Wam nie zdradzę), a potem personifikowanie jej.

Kalka językowa:

„Niby wiele programów wydawało się być podobnych […]”. (z rozdziału 45) – To brzydka kalka z języka niemieckiego lub angielskiego, „być” w tym przypadku jest całkowicie zbędne, ponieważ stoi w połączeniu z przymiotnikiem. Z przysłówkiem natomiast, takie określenie byłoby poprawne np. „wydaje się być miło”.

W dialogach: myślnik zamiast pauzy lub półpauzy; 

Pauzę uzyskujemy poprzez wciśnięcie lewy ctrl + lewy alt + „-” na klawiaturze numerycznej. Półpauzę natomiast lewy ctrl + „-” na klawiaturze numerycznej.

Zauważyłam, że w dalszych rozdziałach pojawia się już prawidłowy zapis. Zdaję sobie też doskonale sprawę, że Wattpad lubi płatać figle i po prostu po swojemu zmieniać tekst, więc to może być przyczyną. Jest to mój jedyny zarzut, bo poza tym dialogi są napisane w sposób poprawy i z zachowaniem wszelkich zasad. Znaczy to naturalnie o tym, że autorka jest w tej kwestii świadoma. W tym opowiadaniu są kwintesencją młodzieżowej mowy; idealnie dopasowane do wieku bohaterów, bawią i dzięki ich wiarygodności, czułam się tak, jakbym faktycznie znalazła się wśród grupki licealnych znajomych.

„Trochę mi to nawet przypominało poruszanie pędzlem do malowania, gdy chciałam przywołać na płótno czy papier wymarzone kształty. Co przecież robiłam wielokrotnie, dokładnie” (rozdział 21). – Cóż, być może w myślach, podczas ekspozycji, ale ja, jako czytelnik, nie dostałam takiej sceny na potwierdzenie hobby Lavender.

„Ledwo wreszcie przeplotłam nogi przez próg domu […]”. – Z rozdziału 24. Bardzo zaskoczyło mnie użycie podobnego sformułowania. Istnieje pewien archaiczny regionalizm z okolic Łowickiego: “przepleść nogi bez próg”, ciężko jednak uznać, że taki zwrot pasuje do młodzieżowej stylizacji językowej Lavender. Może lepiej po prostu zrezygnować ze zwrotu, którego czytelnik ewentualnie nie zrozumie?

A jeśli już przy stylizacji językowej naszej Lav jesteśmy, to o tym mogłabym rozpisywać się bez końca, ale spróbuję nieco skompresować myśli. Otóż tekst napisany jest z perspektywy głównej bohaterki za pomocą narracji pierwszoosobowej. Oznacza to, że cały czas mamy wgląd w jej myśli, odczucia, obawy i bolączki. Dostrzegamy ten chaos, który dzieje się w głowie bohaterki. A Lavender myśli akurat całkiem sporo, bo nieustannie coś analizuje, próbuje zrozumieć samą siebie, często sobie zaprzecza, by zaraz jednak dojść do innej konkluzji. Działania te są jak najbardziej ludzkie, przytrafiają się każdemu z nas każdego dnia. Sprawia to, że czytelnik bez problemu może identyfikować się z Lav, dzielić jej emocje; współczuć lub cieszyć się wraz z nią. To trochę tak, jakby @wildisthewind6 podsunęła nam koleżankę, z którą możemy spędzać czas i wspólnie stanąć przeciwko światu.

Zdarzały się też zagubione przecinki.

Bomba

Otóż, drodzy czytelnicy. Na koniec opowiadania dzieje się coś, czego zupełnie się nie spodziewałam. Na przestrzeni tekstu pojawiały się drobne hinty, ale – prawdopodobnie – nie były one dla mnie tak wyraziste, abym podejrzewała podobne rozwiązania niektórych wątków. Akcja znacząco przyspieszyła (i mocno żałuję, że cały tekst nie był napisany w takim tempie); dostaliśmy prawdziwe, soczyste sceny oraz kilka plot twistów. Naturalnie niczego nie zdradzę, nie chciałabym zepsuć Wam zabawy, ale mogę śmiało stwierdzić, że zakończenie jest najlepszym elementem Hero in You i dla niego warto przeczytać całość.

Podsumowanie

Więc o czym tak naprawdę jest ta opowieść? Przede wszystkim o pokonywaniu przeszkód. Tekst pokazuje nam zmagania Lavender ze szkolną rzeczywistością; odkrywanie przez dziewczynę swojej drogi i celu, do którego usilnie dąży. Historia, napisana lekkim piórem, przybliża nam walkę – nie tylko głównej bohaterki, ale również postaci pobocznych – o lepszą przyszłość. Nastolatkowie są naprawdę przyjemni w odbiorze, a dzięki temu, że mają tak wiele ludzkich cech czy odruchów, łatwo się z nimi identyfikować.

Komu poleciłabym to opowiadanie? Przede wszystkim osobom, które chcą odprężyć się po ciężkim dniu w pracy czy w szkole, trochę pośmiać i przy okazji dobrze się bawić.

Zostawię Was teraz z pierwszymi oraz ostatnimi słowami, jakie padły, ponieważ mam do tego jakąś taką wrodzoną słabość:
„To sen, to tylko koszmarny sen. To się NIE dzieje naprawdę!”.
„Zostaję tutaj!”.

I ja też nigdzie nie uciekam 😉.

RiP 2.0: LegasowK (3936 słów)

Korekta: SzalonyIntrowertyk, AleksanderMacedonski, wildisthewind6

#RiPpowstańzmartwych – walczymy o wolność słowa i wolne media recenzenckie na Wattpadzie

Continua a leggere

Ti piacerà anche

1.3K 388 19
Kto z nas nie marzył o odziedziczeniu sporego majątku po nieznanej ciotce? Artemisia Marides nie wiedziała jednak, że przeprowadzka do ukochanego do...
1.2K 128 25
„Musimy spodziewać się najmniej oczekiwanych rzeczy" Osiemnastoletnia Raven Evans od dziecka ma ciężkie życie. Musi zajmować się dwójką swojego młods...
319K 34.4K 89
Od wieków mieszkańcy Furantur wystrzegali się znaków. Odkąd tylko aroganccy ludzie wykradli magię, chmara kruków nie znaczyła niczego dobrego. Co jed...
1.1K 136 18
Kontynuacja niesamowitej opowieści o PIEROGACH i równie wspaniałych wydarzeniach z nimi związanych z minimalnym udziałem jakiegoś nieznanego youtuber...