My Broken Artist

By luvmilla

111K 6.7K 2.9K

DRUGA CZĘŚĆ DYLOGII SZTUKI. Zniszczony poeta to najpiękniejsza forma sztuki. Christian Bradford po skrzyżow... More

Prolog.
1. Jeden z wrześniowych poranków.
2. Obecna przeszłość.
3. Uczucie, które zamarzło.
4. Początek remontu.
5. Świętowanie bractwa.
6. Za mało wódki, za dużo emocji.
7. Igła w stogu siana.
8. Kawałek prawdziwego domu.
10. Wszystkiego (nie) najlepszego.
11. Cukierek, albo Christian.
12. Odwiedziny wścibskiego dzieciaka.
13. Przemoczony mimo parasolki.
14. Więcej braci, więcej problemów.
15. Włamanie do własnego domu.
16. Serca stworzone ze szkła.
17. Qui n'avance pas, recule.
18. Złote sukienki.
19. Waszyngtońska ciekawość.
20. Gościnność przyjaciół.
21. Dom to pojęcie względne.
22. Promyk nadziei.
23. Roses blanches.
24. Świąteczny obiad.
25. Dziadek i babcia.
26. Dorosłe dzieci.
27. Wróżka wieczoru panieńskiego.
28. Skutki uboczne.
29. Ironia losu.
30. W tym wszechświecie.
Epilog.
Podziękowania.

9. Koneserzy ciast.

3.6K 200 59
By luvmilla

Valentina's POV:

Gdybym mogła wymazać się ze świata, zrobiłabym to w pierwszej minucie wykładów z filozofii. Siedziałam znudzona na samym końcu sali, momentami zerkając na profesora upodabniajającego się do Dumbledore'a, a resztę uwagi skupiałam na Fruit Ninja włączonym na ekranie tabletu. Powinny na nim być teoretycznie notatki z tego ciągłego mlaskania, ale wolałam sobie powycinać trochę owoców. Kto mi zabroni? 

Obok mnie siedziała, a bardziej leżała śpiąca April, która była okropnie zainteresowana przedmiotem. Tak bardzo, że z kącika ust leciała jej ślina, i co jakiś czas wydawała z siebie dźwięk ekscytacji podobny do chrapania. Czułam lekkie poczucie winy tym, że cała sala robiła notatki, a przynajmniej stwarzała bardzo dobre pozory. Przecięłam palcem arbuza, kątem oka widząc jak dziewczyna obok mnie z zaskoczeniem patrzy na mój tablet. Zignorowałam jej oceniający wzrok, podpierając policzek na zgiętej dłoni. 

Oświetloną reflektorami salę wykładową wypełniało wielu studentów siedzących na niezwykle wygodnych, czarnych krzesłach z dołączoną ławką. Rzędy z krzesłami stopniowo się podnosiły, zostawiając podest profesora na samym dole. Prawie każde krzesło było przez kogoś okupowane, ale nikt nie podniósł ręki gdy wykładowca zadał pytanie. Nie wiem, czy to było z nieśmiałości pierwszego roku, czy z trudności pytania. Nie słuchałam go, więc pytanie też mi jakoś umknęło. Okryłam się mocniej brązowym, cienkim płaszczem bo warstwa grubego, białego golfu nie zdawała się mnie porządnie ogrzewać. Dziękowałam sobie, że zaspałam i nie zdążyłam wyprasować spódniczki, ani założyć ocieplanych rajstop więc musiałam ubrać jeansy z niższym stanem. W ten sposób przynajmniej moja dupa nie ucierpiała od zimna, jakie panowało od samego wschodu słońca. 

Na samo wspomnienie mrozu, jaki musiałam przeżyć by tu dotrzeć o nieludzkiej porze, poczułam na policzkach czerwoną warstwę mroźnego rumieńca. 

– I w taki sposób kończymy dzisiejsze zajęcia... – zdążyłam wyłapać, więc wyłączyłam tableta, i szturchnęłam w tym samym czasie April by wstała. Podniosła się jak porażona prądem, rozglądając się wielkimi oczami po sali zbierających swoje manatki studentów. Zmieszana poszła w ich ślady, i spakowała do torby identycznego tableta, oraz butelkę wody z filtrem. 

– Nie skomentuję tego, jak głośno chrapałaś. – powiedziałam, wstając z obolałego tyłka. 

– A jednak skomentowałaś. – mlasnęła sennie, poprawiając rozwalonego na wszystkie strony kucyka. – Wiesz, gdyby nie to że dzisiaj jest to testowanie tortów z June to bym spała spokojnie po zajęciach. A tak to muszę to nadrobić na wykładach. 

Moja pokojowa współlokatorka spała od godziny dziesiątej do godziny siódmej rano nieprzerwanym, błogim snem. Oczywiście nie przeszkadzało by mi to, gdybym nie czuła każdego ranka rozdzierającej mnie zazdrości, bo ja mimowolnie wstałam w środku nocy z roztrzęsionymi rękami i potem oblewającym moją całą twarz. 

– Masakra. – westchnęłam teatralnie. – Dziewczyno, ile ty dzisiaj spałaś? Pewnie tylko dziesięć godzin... 

– Możliwe. 

– I jak ty wytrzymujesz z tak małą ilością snu? Ja bym nie mogła, podziwiam cię. – ociekający sarkazmem komentarz dostał w odpowiedzi uderzenie prosto w moje ramię. – Bolało. 

– Miało. – rzuciła z uśmiechem na malinowych ustach. Wyszłyśmy z sali, trafiając na tłoczny korytarz. Za chwilę miałyśmy przechodzić przez połączenie dwóch budynków uczelni. Problemem było to, że składało się z pewnego rodzaju mostu z dużą ilością kolumn pod i nad sobą, więc był całkowicie wbudowany w budynki, ale mimo tego był na świeżym powietrzu. Świeżym, mroźnym powietrzu przez który ogrzewałam się ostatnią godzinę.

Skrzywiłam się, gdy podmuch zimna zaatakował moją biedną twarz. 

– Ciekawa jestem, jaki smak tortu wybiorą. – zastanawiała się na głos April. 

– Wybierzemy. – poprawiłam ją. – Pamiętaj, że nas też w to wciągnęli. Myśl o tym jak o darmowym deserze o kilkunastu smakach. 

– Jak darmowy to git. – wzruszyła ramionami, poprawiając spadającą torbę. – Gorzej będzie z pisaniem zaproszeń. 

Zatrzymałam się nagle na środku przejścia, przez co kilka osób otarło się o moje ramiona z pytającym spojrzeniem. 

– Nie mów, że będziemy pisać zaproszenia. – zabrałam gwałtownie powietrza. 

– Tak, histeryczko. Za bardzo dramatyzujesz. 

– Może. – wystawiłam w jej stronę palec, następnie schowałam go do kieszeni płaszcza. – Ale mam powody. 

– Bo nie chcesz pisać zaproszeń? – uniosła brew. 

– Bo nie chcę pisać zaproszeń! – jęknęłam z dramaturgią. – To takie nudne. Wyobraź sobie, ile oni będą ich mieć. Z sześćset, co najmniej. 

– Val, mówili że to będzie małe wesele. 

– No to pięćset. 

April uniosła obie brwi do góry, tak by na jej czole powstała gruba zmarszczka. 

– Maksymalnie trzysta. I to nawet nie, bo niektórzy przychodzą rodzinami, więc jedno zaproszenie. 

– Nie obchodzi mnie to. Nawet te głupie trzysta. Przyjdę ja, ty, i June. Sam powie, że ma brzydkie pismo, a ona mu uwierzy. Penny będzie tylko udawać, że pisze a tak naprawdę przyjdzie tylko na darmowe piwo w nagrodę. Nie mówię już o Hudsonie, Ivanie, i Christianie. Oni jeśli się pojawią, to będzie święto. – powiedziałam na jednym wdechu. – Więc zostaje stówka na głowę. 

– Słyszałem swoje imię? – zapytał chłopak dorównujący naszemu krokowi. 

Hudson niespiesznie nas dogonił, choć szłyśmy dość prędko. Ale i tak wyćwiczone nogi z łatwością mogły nas przegonić. 

– Rozmawialiśmy o pisaniu zaproszeń na ślub. – odpowiedziałam. Wydawał się zaskoczony wizją takiego obowiązku. Nie był drużbą, więc nie musiał czuć się zobowiązany. 

– A wtedy... wtedy będę na siłowni. – odparł, pocierając kark. 

– Ale ja nie powiedziałam nawet kiedy to będzie. – zmrużyłam powieki, unosząc kącik ust do góry.

– Taaa, zmieńmy temat. Chcecie iść na kawę? 

– A gdzie reszta? – zapytała April. 

– A gdzie reszta? – spapugował ją. – Nie wiem, gdzie są. Ważne że jestem ja, czyli skromnie najlepszy członek tej paczki. 

Obie ironicznie pokiwałyśmy głową, zgadzając się z niedorzecznym stwierdzeniem Hudsona. 

– Mamy teraz przerwę na lunch, a kawa stamtąd jest okropna. Przykro mi, następnym razem. – odrzuciłam go chłodno, schodząc po długich schodach do kafeterii. 

– Nie jest taka zła. 

– Jeśli gustujesz w kawie smakującej jak ścierwo z rur, to faktycznie nie jest taka zła – dodała April, minimalnie się uśmiechając. 

– No weźcie, to przynajmniej po zajęciach możecie wpaść do naszej kawiarni. – rzucił prosząc. Usiadłyśmy przy jednym z niebieskich stolików, a on zarzucił sportową torbę tuż obok nas. Usiadł po mojej stronie, przez co poczułam mocną wodę kolońską. 

– Nie, dzięki. – zmarszczyłam nos, wyjmując z torby wcześniej kupioną gotową sałatkę. Nie interesowały mnie zaloty Hudsona, chodź tym razem były skierowane do nas obydwu, ale gapił się ciągle na mnie. I pewnie domysły April były prawdziwe, ale ciężko było mi o nim myśleć jako potencjalnym materiale do randkowania. 

Podziękuję. 

– Jesteście sztywne. – burknął pod nosem. 

– Nie tylko one, jeśliby popatrzeć na twoje spodnie. – zażartowała Penny pojawiająca się znikąd. Czemu oni wszyscy pojedynczo wyskakują z różnych miejsc? 

Policzki Hudsona zaczerwieniły się. I to mocno. A ja mocno zacisnęłam wargi by się nie roześmiać, i nie sprawić by jego twarz całkowicie zmieniła się w buraka. Intensywnie gapiłam się na swoją sałatkę, mieszając zawartość plastikowym widelcem. 

– Penny. – April zbeształa ją rozbawionym głosem. – Hudson niech lepiej powie, jak nasi chłopcy grali na kompletnym kacu podczas meczu. 

Nasi chłopcy. Dziwne stwierdzenie, które sprawiło że dreszcz przebiegł przez mój kręgosłup, a szczęki spowolniły proces przeżuwania przyprawionej sałaty. 

– Jakoś dawali radę. Ivan parę razy zbladł jak ściana. Sam ledwo trzymał piłkę, a Christian nie zakochał w sobie widowni przez jakiś wyczyn. Zwyczajnie grał, bo nie miał siły na heroiczne akcje. – wzruszył ramionami, otwierając jogurt z dużą ilością białka. 

– Ale nikt nie zbełtał się na boisku, nie? – zapytała ciekawa April. 

– Nie, nie. – pokiwał przecząco głową. – Chociaż Sama naciągało parę razy. Ale wszystko zatrzymał dla siebie. 

– Szkoda. – westchnęłam, biorąc kęs z widelca. Zwróciłam na siebie każdą parę zdekoncetrowanych oczu. – No co, śmiesznie by było. – wytłumaczyłam się bez krzty poczucia winy. 

– Mega śmiesznie. – Hudson wywrócił oczami. 

Mój telefon zawibrował. Wyjęłam go z kieszeni, by zobaczyć jedną nową wiadomość. Nabrałam więcej powietrza, by na dłuższą chwilę zatrzymać je w moich płucach. 

Od: Ojciec

Mama ma dziś urodziny. 

Sarkastycznie uniosłam kącik ust do góry. Gapiłam się jak debil w ekran telefonu, od razu wiedząc co napisać. 

Do: Ojciec

Jak co roku. Coś w tym nowego? 

Niezwykle dojrzała odpowiedź. Mimo jej dziecinności zaśmiałam się pod nosem. Satysfakcjonujący uśmiech zamienił się w gorzki grymas, gdy uświadomiłam sobie co jest za dwa trzy. Trzynasty październik. Koszmarna data, wręcz wywołuje u mnie płacz i pot na rękach. Na szczęście wszyscy z tego kręgu nie znają mojej daty urodzenia, więc za dwa dni nikt nie będzie mi przypominał o moich narodzinach głupimi balonami lub wesołymi życzeniami. 

Od: Ojciec

Gdybyś złożyła jej życzenia, zrobiłoby jej się miło. 

Do: Ojciec

Złóż je w moim imieniu. Zauważyłam że lubisz mówić i decydować za mnie, więc tym razem też możesz sobie ulżyć. 

Od: Ojciec

Od kiedy jesteś taka oschła? 

Moje zimne spojrzenie padło na klawiaturę, nie wierzą co właśnie przeczytało. 

Do: Ojciec

A od kiedy ty jesteś taki kochający? Nie zgrywaj ofiary. I nie przesyłaj mi już więcej pieniędzy, mam pracę. 

Co prawda to kłamstwo, ale zanim ją znajdę to będę na spokojnie mieć wystarczająco dużo środków na koncie, by zapewnić sobie względny dobrobyt. Dobrobyt pozwalający na wypicie każdego dnia przynajmniej dwóch kaw.

Od: Ojciec

Nie przestanę ci przesyłać pieniędzy, dopóki nie skończysz edukacji. 

To od następnego przelewu jego pieniążki będą wspomagać fundację walki z rakiem prostaty w Waszyngtonie, a jego imię wytłuszczonym drukiem będzie widniało na każdym czeku, jaki wypiszę. 

– Valentina. – ktoś szturchnął mnie w ramię. Zamrugałam, unosząc wzrok znad ekranu telefonu. Okazało się, że wszyscy gapili się na mnie z wyczekiwaniem. 

– No co? – rzuciłam pytającym tonem. 

– Pytaliśmy się o coś z dziesięć razy. Z kim tak piszesz? – wcięła się Penny, wścibsko patrząc na ekran telefonu. Mojego telefonu. Płynnym ruchem wyłączyłam wyświetlacz. 

– Z nikim. O co pytaliście? – odchrząknęłam. 

– Czyżby Valentina w końcu dała komuś swój numer po latach błagań? – zasugerowała April z uśmiechem. 

– Mi go nie dała. – burknął Hudson. 

– Bo o niego nie prosiłeś. – odgryzłam się. – To tylko mój ojciec. 

Uśmiech April delikatnie pobladł, wręcz wymazał się z jej twarzy. Wiedziała, że moi rodzice nie byli najlepsi w wychowywaniu dzieci, a co dopiero okazywaniu im miłości. Wiedziała też, że to oni przyczynili się do mojego wyjazdu, zabierając mi tym samym szansę na skończenie normalnej, prywatnej szkoły która była niebem w porównaniu z placówką gdzie obie wylądowałyśmy. Nie szanowała ich, nie lubiła ich, parę razy zdarzyło jej się ich obrazić. Tak samo jak mi. No dobra, mi się zdarza to bardzo często. 

– Czego chce? – blondynka zmrużyła oczy. 

– Niczego. Po prostu przypomniał sobie o moim istnieniu. – zaśmiałam się szczerze, jednak nikt przy stole nie poszedł za moimi śladami. – Możecie się przecież śmiać, to zabawne. – dodałam, próbując rozbić ciężką atmosferę jaka zapanowała. 

Nikt się nie zaśmiał. Tylko Hudson nerwowo odchrząknął. 

Wróciłam do jedzenie sałatki, obwiniając się za spowodowanie tak dużego dyskomfortu wśród znajomych. To chyba nie ten poziom humoru, jaki by im odpowiadał. 

– O której spotykacie się z Samem i June? – zapytała Penny, nawiązując do testowania różnych smaków tortu weselnego. Nie wiem, czy była urażona tym że nie została zaproszona, bo tylko drużba i druhny mieli brać w tym udział. Bodajże nie była, choć mogła ją ukłuć mijająca szansa na opychanie się słodkimi próbkami tortów. 

Od początku miałam wątpliwości co do braku urazy Penny na nie bycie druhną June. My z April poznałyśmy ją rok temu, i od tamtej pory mocno trzymałyśmy się nawet przez internet, ale Penny... ona była przed nami. Tak mi się wydaje. Ale gdy uświadomiłam sobie, że siostra Hudsona nie jest typem dziewczyny która piszczy na temat przygotowań ślubnych, a jej najlepsze przyjaciółki nie są nami, tylko grupką dziewczyn z jej roku i kierunku, to trochę mi ulżyło. Od początku nie chciałam stawać między przyjaźń June i Penny, i chyba mi się to udało. 

– Nie wiem. Gdzieś po południu. – rzuciłam, kończąc swój lunch. 

– Skitracie mi kawałek ciasta? Najlepiej czekoladowego z kremem czekoladowym. – pokiwałam głową z marzycielskim uśmiechem. 

– A skąd wiesz, że takie tam będzie? – zwątpił Hudson, krzyżując ręce na piersiach. Prawdopodobnie w głowie kreował już sobie idealny kawałek tortu, o jaki zaraz nas poprosi. 

– Proszę cię, taki tort to klasyk. Zawsze jest na degustacji, więc tym razem też się pojawi. 

– Wezmę ci kawałek. – obiecałam, nie będąc w stu procentach pewna czy tą obietnicę uda mi się spełnić. 

– Na ciebie zawsze można liczyć. – teatralnie złapała się za serce przy akompaniamencie równie sztucznego westchnienia. Była milutka z oczywistego, jedynego zresztą powodu. 

                                   —

Zapukałyśmy do drzwi mieszkania June i Sama, trzymając w rękach po jednym z niedrogich win. Wypadało coś przynieść, Marianne uczyła mnie że nie przychodzi się do kogoś z pustymi rękoma. Szczególnie, gdy ta wizyta jest pierwszą z pierwszych. 

Coś, albo ktoś zaczął się krzątać za drewnianą płytą. Brzmiało to, jakby ktoś musiał przedzierać się przez piekielne wrota by otworzyć nam te drzwi, ale to chyba tylko moja wyobraźnia szwankowała przez długotrwały stres spowodowany tym spotkaniem. 

Zaręczona para mieszkała na trzecim piętrze. Schody nie wydawały się być zbyt komfortowym sposobem na dostanie się do nich, szczególnie gdy na każdym piętrze stał żółty znak, by uważać na mokre podłogi. Jednak winda, która na pierwszy rzut ucieszyła moje przeforsowane po bieganiu uda, okazała się być uszkodzona. I niezdatna do użytku. 

– Nie ma ich? – wyszeptała April, jakby głośne mówienie na klatce miało obrazić innych lokatorów mieszkań. 

Wzruszyłam ramionami, po czym zapukałam ponownie. 

– Boże, no już! – usłyszałyśmy za drzwiami. Należał do przyszłej panny młodej. Umówiliśmy się dziesięć minut temu, a ponieważ troszkę nam zeszło w sklepie u starszej pani, to byłyśmy lekko po czasie. Może trzymanie nas na niezbyt ciepłej klatce miało być formą kary, a oni i punktualny Christian grzeją się w mieszkaniu, słuchając naszych podchlipywań zatkanych nosów? 

Kątem oka spoglądnęłam na April, rzucając jej zmieszane spojrzenie. Ona starała się nie roześmiać, mocniej zaciskając dłonie na butelce wina. Jej burgundowe paznokcie pasowały do alkoholu. Całą szyję miała osłoniętą cholernie dużym szalikiem, jaki przy okazji zasłaniał jej pół twarzy. Ubierała się już jak na zimę, co podkreślały jej zimowe botki i puchowa kurtka. Ja natomiast dalej zostałam w jesiennej pogodzie, zakładając na siebie gruby płaszcz. 

Ciężkie kroki na piętrze niżej uderzały o schody, robiąc pogłos odbijający się po wszystkich ścianach. Zwróciłam głowę w stronę tych dźwięków, a moja przyjaciółka robiąc to samo stanęła na palcach by spojrzeć nad moją głową. Jakby nie mogła po prostu zrobić kroku w tył. 

Okazało się, że schody pokonywał nie kto inny jak spóźnialski Christian, który też niósł butelkę, ale droższego szampana. Wydawał się nie mieć już czym oddychać, jego policzki były różowe, oddech przyśpieszony, a usta lekko uchylone. 

Spojrzałam błagalnie na drzwi, prosząc by się otworzyły. 

– Myślałyśmy, że już jesteś w środku. – April wyczytała zagwostkę prosto z mojego umysłu, wymawiając ją na głos. Chłopak odchrząknął, poprawiając niesforne kosmyki jasnych włosów. 

– A ja myślałem, że to spotkanie nie jest dzisiaj. – podciągnął nosem. 

–Widać. – rzuciłam bezwiednie, pusto patrząc się w butelkę wina, którą praktycznie tuliłam. Warto czasami by było trzymać język za zębami, serio. 

Z jego strony usłyszałam ciche cmoknięcie ustami, jakby jego wyniosłe ego nie mogło się zgodzić z tym, że źle wygląda. 

– Masz coś do mojego wyglądu, Valentino? – odezwał się za moimi plecami, a jego oddech ocieplił tył mojej głowy. Miałam nadzieję, że stał w rozsądnej odległości. Nie miałam na tyle odwagi, by się odwrócić, więc po prostu przewróciłam oczami. Żeby sobie ulżyć. 

– Abso... – zaczęłam, ale drzwi przed moim nosem otworzyły się tak szybko, by poruszyć moje przednie pasma włosów. 

– Sorry za obsuwę. – to jedyne co padło z ust Sama, gdy pojawił się w progu. Odsunął się na bok, dając nam sygnał że możemy wejść. 

Zdjęłam z siebie płaszcz, następnie powiesiłam go na uroczym wieszaku. Korytarz oddzielający pokoje w ich mieszkaniu był nieduży, i ozdobiony jedynie wiszącą paprotką. Sam przyjął podarunek z moich rąk, łakomie patrząc na wytrawny alkohol. Woń cytrusów chodziła za mną jak duch, dopóki nie weszłam do salonu, a on postanowił skręcić do kuchni. 

Jak na mieszkanie studentów, wystrój był bardzo dopracowany. Tak jakby June chciała odtworzyć klimat swojego rodzinnego domu w swoim nowym mieszkaniu. Przenieść kawałek domu tutaj, i czuć tu taki sam komfort jak tam. A może po prostu odziedziczyła po swojej mamie styl urządzania wnętrz, i białe meble z drewnianymi dodatkami są tylko przypadkową podobizną do jej domu na przedmieściach. 

Przyszła panna młoda czekała na nas na małej sofie ozdobionej licznymi poduszkami. Odpisywała komuś nerwowo, ściągając nisko brwi. 

– Moja mama mówiła, że nie będzie się wtrącać. Zgadnijcie, co. Wtrąca się. Już mnie, kurwa, pyta o kolor jaki będą mieć obrusy. Nie wiem, Dolores, będą oczojebnie zielone! – wyrzuciła z siebie zirytowana. 

– Dobrze, że przyniosłyśmy wino. – cmoknęła April, powoli kierując się w stronę sofy, upewniając się, czy June jej nie ugryzie. 

– Twoja mama jest bardzo miła, i po prostu też jest podekscytowana ślubem swojej córki. – wzruszyłam ramionami, rozglądając się przy okazji po salonie. Dziwiłam się, czemu do tej pory mnie nie zaprosiła, ale z drugiej strony nie było do tego żadnej okazji. Spotykaliśmy się albo w kawiarni, albo na kampusie. Od czasu do czasu wchodziła bez pukania do naszego pokoju, co raz skończyło się tym, że widziała kłótnie Penny z jej siostrą. Więcej nie odważyła się wejść do nas bez wstępnego zapukania. 

– Może i masz rację... – westchnęła, patrząc się na ekran telefonu. Poczułam dumnie jak rosną mi skrzydła dobrej druhny. – Ale i tak mnie wkurza. 

Dumne skrzydła zostały przycięte. Przegryzając wargę, założyłam nogę na nogę. Christian z Samem zniknęli w kuchni, i chyba nie zamierzali wrócić. Miałam nadzieję, że nie wypili całego zapasu alkoholu, który jako jedyny miał dzisiaj ratować napiętą atmosferę. 

Jak na zawołanie, dwójka chłopaków trzymających po dwa kieliszki wypełnione winem weszła do salonu. Starali się nie rozlać ani kropli, ale widząc jak wysoki był poziom burgundowego wina w niezbyt dużych kieliszkach, martwiłam się by nic nie wylądowało na miękkim dywanie. Do dzisiejszych rozrywek nie chciałam dodawać uczestniczenia w wielkiej bitwie między właścicielami mieszkania. 

Odetchnęłam z ulgą, obserwując jak wszystkie kieliszki trafiły bez szwanku do naszych rąk. Bez zastanowienia wzięłam swój, ale chciałam się zachować jak dama, i tylko spróbować alkoholu. Posmakować go, i udać że jest wyborny, tak jakby kosztował pół zaliczki na studia. 

Ale gdy zerknęłam na Christiana, z którym muszę dzielić resztę wieczoru... 

Przechyliłam kieliszek, wlewając w siebie połowę jego zawartości. Na raz. Odwróciłam się w stronę ściany, kryjąc grymas jaki zawitał na mojej twarzy. Chciałam odkaszlnąć, ale skazywałoby mnie to na zwrócenie uwagi. Oczywiście, lubię zwracać na siebie uwagę. 

Ale nie gdy duszę się cierpkim winem. 

Alkohol jak nigdy dotąd natychmiastowo rozgrzał moje wnętrzności, i jak dobrze pójdzie, rozluźni też moje spięte myśli. 

Rozejrzałam się po twarzach niewzruszonych przyjaciół. Nikt na moje szczęście nie zwrócił na mnie swojej atencji, nawet gdy moja twarz rozpaliła się jak burak. Kolejny łyk wzięłam już spokojniej, wręcz zamoczyłam w kieliszku jedynie czubek języka. Wszyscy patrzyli w stronę kuchni, a uszczegóławiając, obserwowali jak Sam niesie wielkie, białe pudełko. 

Odchrząknął teatralnie. 

– Drodzy państwo, oficjalne testowanie ciast, za które zapłaciłem w chuj dużo, chociaż to tylko mini kawałki, uważam za otwarte. – postawił pudełko na stole, i otworzył je z aktorską gracją. 

– Od kiedy płaci się za testery ciast weselnych? – pomyślałam na głos, powodując że Sam jedynie lekko się uśmiechnął. 

– O to samo zapytałem w cukierni. – zaśmiał się gorzko. 

Przyszły pan młody w niezbyt eleganckim ubiorze składającym się ze spodni od piżamy, oraz szarej bluzy odsłonił piętnaście kawałków małych torcików w różnych kolorach, z różnymi dodatkami, kremami, i tym podobne. Na sam widok tylu kalorii aż spociły mi się ręce. Natychmiast schowałam je, krzyżując ramiona na klatce piersiowej. 

Starałam się coś zjeść w ciągu dnia, ale ten głos z tyłu głowy nie pozwalający mi nawet wziąć kęsa salatki był męczący. Tak męczący, bym poddała się na jednym opakowaniu gotowej sałatki. 

Penny miała rację. W pudełku był tort czekoladowy, i to jego jako pierwszego chciała spróbować June. W cukierni włożyli aż trzy sztuki kawałków tego smaku, co z resztą tyczyło się innych rodzajów. 

– Ciasto czekoladowe, i krem słony karmel. – odparła June, czytając kolorową broszurę informacyjną z cukierni. Trzymała już w powietrzu widelec z nabitym ciastem, lecz zamiast go zjeść intensywnie czytała co pisze na ulotce. 

Duży haust wina przelał się przez moje gardło, zanim spróbowałam tortu. 

Dwadzieścia minut później przeszliśmy przez większą połowę smaków, a ja przeszłam przez większość wina w butelce. Samotnie. Byłam trochę pijana, ale nie na tyle by nie zauważyć badawczego wzroku brązowych oczu za każdym razem, gdy brałam gryza tortu. Moje nogi były jak z waty, ale podwijając je do pozycji siedzenia po turecku aż tak tego nie czułam. Za to czułam coś innego. Rumieniec na policzkach. 

Nawet nie wiedziałam, że można tak łatwo nawalić się tanim winem. 

Rozmawialiśmy o sprawach ważnych, i mniej ważnych. Te pierwsze dotyczyły oczywiście wesela, jakby nie było. A te drugie opierały się na małych rozmówkach o koszykówce, studiach, uniwersytecie, i wszystkim innym. Trudność polegała na tym, że nie miałam ochoty uczestniczyć z Christianem w jednej konwersacji, więc chyba nawiązaliśmy nie mówiony pakt, by nie wcinać się sobie w drogi. Ale gdy w moich żyłach zamiast krwi zaczęło płynąć wino, żywo uczestniczyłam w każdym dialogu. 

Sam otworzył okno, nachylając się nad nim by zapalić papierosa. Zimny powiew musnął moje rozgrzane policzki przyjemnym uczuciem złagodzenia. Za framugą okna było już kompletnie ciemno. Gwiazdy świeciły na niebie, a księżyc próbował oświetlić salon ich mieszkania, ale nie zdołał pokonać żarówki nad naszymi głowami. Świerszcze, które jakimś cudem znalazły się na ulicy Seattle wypełniły pomieszczenie swoim cykaniem. 

– Ja już mam dość tych ciast. – wymamrotałam, czując ciężkość na żołądku. 

– Powinnaś mieć dość wina. – zaśmiał się Sam, a ja razem z nim. 

– Tego też mam trochę dosyć. – wyznałam, opierając się na miękkiej poduszce sofy. – Ile nam jeszcze zostało?

– Jeden. Bezowy z kremem malinowym. – powiedziała June, ciężko wzdychając. Już dawno rozpięła guzik swoich jeansów, napotykając się na docinki swojego narzeczonego o ubraniu tak niewygodnych spodni. Sam nosił na sobie piżamy, więc był cwany. 

Przebrnęliśmy przez takie smaki ciast, że nic mnie już nie zaskoczy. Jakieś biszkopty z kremem pistacjowym, orzechowe ciasta z kremem o smaku białej czekolady. Wszystko za słodkie, za suche, zbyt ciężkie jak na tort weselny. 

Ale jeden był idealny. Tort, który przekładany był kremem waniliowym, a biszkopt był o smaku karmelu. Był idealnie wyważony, i nie chciałam po nim się popłakać, jak po reszcie. Chyba to był główny powód, dla którego wybrałam go na swojego faworyta. 

Spróbowaliśmy bezy. W połączeniu z ultra słodkim nadzieniem malinowym sprawiała wrażenie, jakbym jadła cukier w czystej postaci. I z tym zgodzili się wszyscy zebrani. 

Dopiłam ostatni łyk wina dzisiejszego wieczoru. 

– Dobra, więc który był najlepszy. 

– O, o ja wiem. Ten waniliowy z karmelowym biszkoptem. – powiedziałam głośno, wskazując na ulotkę gdzie było jego pełnowymiarowe zdjęcie. 

– Zgadzam się. – przytaknęła April. 

– Mi smakował najbardziej ten orzechowy. – przyznała June, a jej narzeczony wraz z drużbą się z nią zgodzili. 

– Ale co jest nie tak w waniliowym? – żachnęłam się z wyrzutem. 

– Wszystko. – odparł niewzruszony Christian. 

– To chyba trzeba mieć gust, żeby go polubić, co? – zapytałam, pochylając głowę w bok. Zerknęłam szybko na parę narzeczonych. – Bez urazy. 

Oboje machnęli lekceważąco dłońmi. 

– Gust? Mówi to ktoś, kto wypił całą butelkę taniego wina w jeden wieczór? – uniósł wysoko brew, zachowując pogodny wyraz twarzy. – L'hypocrisie. – dodał pod nosem. 

Prychnęłam, podnosząc do góry brwi. 

– Le connard sans le goût. – burknęłam, wywołując coś, co przypominało sekundowe zaskoczenie na jego twarzy. Ale później przypomniał sobie, że od dawna uczyłam się francuskiego. 

– Potrafisz francuski? – wyrzuciła zdziwiona June. 

– Trochę. 

– Nigdy nic o tym nie wspominałaś. 

– Bo chowam tą umiejętność dla francuskich dupków, którzy myślą że mogą mnie obrażać w innym języku. – odparłam niewzruszona, podarowując Christianowi zabójczy wzrok. Był do niego przyzwyczajony, ale i tak w jego oczach widziałam cień niepewności. – Przeprosiny przyjmuję w przelewach. Jakby co. – dodałam sarkastycznie, przez co złośliwie uniósł kącik ust. 

                                     —

Jeszcze tego samego wieczoru leżałam na swoim łóżku, otoczona książkami z których teoretycznie powinnam się uczyć. Lecz zamiast tego bezwstydnie przeglądałam Instagrama, leniwie wymachując nogami w powietrzu. April odsypiała cały dzień nie spania, by w nocy również chrapać bo zmęczyła ją drzemka. Skulona była w swoim kąciku, gdzie powiesiła na ścianie parę zdjęć ze swoimi siostrami, oraz ze mną i June. 

Na górze ekranu pojawił się numer mojego banku. Zerknęłam na godzinę. Zaskakująco późno, jak na rozmowy o moich finansach, które się kończyły. 

Z myślą, że chcą sfinalizować moją decyzję o miesięcznych, regularnych przelewy na konto fundacji, bez wahania odebrałam połączenie. 

– Dzień dobry, czy mówię z panną Valentiną Carrerą? – głęboki głos poważnego mężczyzny wypełnił moje ucho. 

– Tak. – odpowiedziałam. 

– Zaniepokoił nas przelew, jaki wpłynął na pani konto. Chcieliśmy się upewnić, czy nie jest on pomyłką, ponieważ kwota jest naprawdę wysoka. 

– Przelew? To pewnie mój ojciec przelał mi więcej pieniędzy, niż zwykle. – przewróciłam oczami na myśl o hojności ojca. Specjalnie teraz wbijał mi szpilę, i próbował udowodnić swoją troskę. 

– Wiemy, że pan Carrera regularnie wykonuje wyższe przelewy na pani poczet, jednak suma jest o wiele większa, a poza tym przesłano go z innego konta bankowego. 

Zmarszczyłam brwi. Chwilę wierciłam się w swoich myślach, szukając punktu zaczepienia. Wtedy do mnie dotarło coś, przez co głośno nabrałam powietrza. 

– Jaka to kwota? 

– Pięćdziesiąt tysięcy. – powiedział mężczyzna. 

Oczy prawie wypadły mi z orbit. 

– Co za skur... przepraszam, ten przelew jest w pełni bezpieczny, wiem kto go wykonał. Ta suma za chwilę zniknie z mojego konta, więc nie ma się czym martwić. – wydukałam, czując jak powoli robię się czerwona ze złości. 

– Dobrze, przepraszam za kłopot, i życzę miłego wieczoru. – powiedział, po czym się rozłączył. 

Westchnęłam głośno. Chwyciłam telefon April, bo wiedziałam że skądś ma numer do Christiana. Wcisnęłam jego imię, przykładając ekran do ucha. 

Odebrał już po sekundzie:

– Spodobały ci się przeprosiny? 

– Upadłeś na głowę? – wyrzuciłam głośno. Nawet mój wrzask nie obudziłby April, więc o to się nie musiałam martwić. 

– Za mało wysłałem? – zapytał z arogancką ciekawością. – Wziąłem sobie twoje słowa do serca, i postanowiłem porządnie przeprosić. 

– Za chwilę ci je odeślę. – burknęłam. 

– Zatrzymaj je sobie. – dodał cicho. – Mi nie są potrzebne. 

– Mi też nie, więc spierdalaj. – rzuciłam, rozłączając się zdenerwowanym ruchem. Rzuciłam jej telefonem o materac, by nie zostawić na nim ani rysy. 

Co za głupi, bogaty, palant. 

Continue Reading

You'll Also Like

40.8K 1.9K 14
Marianne po wielu latach udawania, wkońcu postanawia przekonać się na własnej skórze, co oznacza prawdziwe życie. Wylatując na studia kilka tysięcy k...
473K 24.7K 47
Zachodnia Kanada, turystyczne miasteczko, a w nim liceum Canmore, któremu sławę przynosi drużyna hokejowa i reprezentacja łyżwiarzy figurowych. Nie...
102K 5K 13
2 część dylogii „Lost" ~16.10.2023~
1.3M 87.3K 52
- THE UNEXPECTED SERIES : BOOK I - Devastated by the sudden confession from her boyfriend, Park Edlyn decided to go to the rooftop to clear her mind...