Mój upragniony, wymarzony dzień nadszedł bardzo szybko.
To już dziś.
Dokładnie za 30 minut rozpocznie się finał Ligii Mistrzów... Legia Warszawa vs Real Madryt...
Czekałam na to wydarzenie od dnia mojego zapłodnienia.
Byliśmy już w potężnej Bydgoszczy, na potężnym stadionie Zawiszy Bydgoszcz.
Razem z Neymarem mieliśmy na sobie dojebany matching couple outfit:
Jako iż miałam dzisiaj urodziny brazylijczyk obiecał mi, że spotka mnie dzisiaj jeszcze nie jedna niespodzianka.
Nie mogłam się już doczekać.
Wybiła godzina 20:00.
Wszyscy zawodnicy wyszli na boisko.
Hymn Ligii Mistrzów został odsiepwany.
Pierwszy gwizdek rozbrzmiał w uszach wszystkich zebranych.
Igrzyska Śmierci rozpoczęte.
Legioniści radzili radzili sobie wyśmienicie już od pierwszych sekund. Byli jak termistorzy - nie do zniszczenia, nie do zgładzenia.
Jednak to Vini Jr strzelił jako pierwszy bramkę dla swojej drużyny...
Chciałam powiedzieć już jakiś rasistowski żart, ale to nie to towarzystwo.
Cały czas nie traciłam jednak nadzieji.
Nawet kiedy w 40 minucie Modric dobił nas do 2:0.
Załamana zalałam się łzami i zaczęłam kopać w krzesełko przede mną, nie zważając nawet na to, że ktoś na nim siedzi.
Są rzeczy ważne i ważniejsze.
Neymar próbował mnie pocieszyć trzymając w czułym uścisku.
-Shhh spokojnie piłeczko.
Jego słowa rozjuszyły mnie jeszcze bardziej.
-Spokojnie?! Jakie kurwa spokojnie??!! Wsadź chuja w buta i nie szczekaj - wyskrzeczałam, zepchnęłam z siebie jego gangsterskie łapy i poszłam usiąść gdzieś indziej
Essa.
70 minuta.
Z nerwów już dawno obgryzłam paznokcie, nawet te u stóp.
Wynik dalej był ten sam.
2:0 dla Realu.
Madryciarze co chwilę faulowali naszych, oczywiście ze wzajemnością.
Vinicius doigrał się w końcu czerwonego kartonika. No i łatwiutko z nimi.
Pojebie mnie no. Zaraz wskoczę tam i sama pykne 5 bramek w 9 minut.
W 85 minucie czas jakby stanął w miejscu.
Niespodziewanie bramkę na 2:1 strzela... Bartosz Kapustka?
Zaraz co? Zupełnie zapomniałam już, że on tu gra.
Ale chuj w niego, ważne że jesteśmy bliżej niż dalej zwycięstwa.
Rozkład jazdy: jazda z kurwami.
Od darcia się zdarłam sobie chyba całe gardło, ale ktoś musiał pokazać tym ciotom jak się kibicuje.
Nagle w Legionistów jakby strzelił jakiś piorun i kopnął ich w dupę, bo deszcz goli z ich strony posypał się machinalnie.
Na 2:2 wyrównuje Rosołek.
Hat tricka zalicza Jędrzejczyk i Kapustka.
Spotkanie dobiega końca.
90 +10 minuta.
Końcowy gwizdek.
O kurwa.
Wygrywamy 7:2.
Legia zdobywa po raz 10 wgraną w Lidze Mistrzów...
Szok i niedowierzanie.
Zaczynam drzeć się, piszczeć, skakać, płakać i gryźć jakiegoś typa obok mnie w ramię jak pierdolnięta. Teraz to wyszedł ze mnie prawdziwy demon.
Padam na kolana.
Czuję się jak w jakimś śnie, ale to prawda.
Popłakałam się jak nigdy. Cała się trzęsę.
W jednej sekundzie jednak stało się coś czego nigdy bym się nie spodziewała. Cały stadion zamilkł momentalnie.
Szukając przyczyny tego stanu rozglądałam się po murawie, aż w końcu moje gałki oczne na trafiły na NIEGO.
To był Neymar. Stał na środku zielonej powierzchni z mikrofonem w dłoni, patrząc się wprost na mnie.
Co ty odpierdalasz koleś? Pojebalo cię do reszty?
-Piłeczko... podejdź do mnie proszę.
No dobra kurwa idę już.
Przedostanie się do niego nie było trudne, gdyż siedziałam w pierwszym rzędzie
-Co tu się odpierdala? Nie widzisz, że świętuję wygraną? Co to za teatrzyk? -spytałam nabuzowana.
Ney jednak ignorując moją wypowiedź, spojrzał się na mnie tak:
i zaczął swój monolog:
-Piłeczko. Kocham Cię najbardziej na świecie. Kocham cię odkąd pierwszy raz cię zobaczyłem moja blond niewiasto o anielskim uśmiechu. To dzięki tobie strzeliłem 8 bramek w 10 minut. Mimo naszego burzliwego początku pokochałem cię jak nikogo nigdy, kocham po dzień dzisiejszy i nigdy nie przestanę kochać.To dzięki tobie każdy mój dzień jest wyjątkowy i niepowtarzalny. Chciałbym- chciałbym, żeby te dni z tobą nigdy się nie kończyły, ale było ich więcej...- głos mu się załamał. Nie no co to kurwa za cyrk.
Nagle widok, który ujrzałam za jego plecami kompletnie zmroził mi krew w żyłach.
Co to kurwa jest??? XDD
Chwilę później stało się coś nieuniknionego.
Neymar uklęknął przede mną na jedno kolano i wyjął z kieszeni magiczne czerwone pudełeczko.
Zszokowana zasłoniłam twarz rękoma, bo z wrażenia aż otworzyłam pysk.
-Julko Clark... czy uczynisz mnie najszczęśliwszym mężczyzną na świecie i zostaniesz moją żoną? - spytał z nadzieją tlącą się w oczach.
Bez zastanowienia, w jedną nano sekundę odpowiedziałam:
- TAK!!! Tak, piłkarzyku... - i rzuciłam mu się na szyję.
W głowie szumiało mi jak po ostrym chlanium. Na stadionie wzniosła się wrzawa.
Brazylijczyk włożył mi na palec mój wyśnionyz wymarzony pierścionek
i odeszliśmy ku wyjściu ze stadionu.
Do wynajętego apartamentu wróciliśmy o 3 nad ranem oczywiście w stanie nietrzeźwości.
Trzeba było opić takie wydarzenie.
Przecież nie codziennie oświadcza ci się sam Neymar da Silva Santos Junior.
Tylko ja mogę mieć takie szczęście.
Wtargneliśmy do sypialni dziko połączeni w namiętnym pocałunku.
Nasza romantyczna chwila jednak nie trwała długo. Usłyszałam w ciemności jakieś syknięcie. Lekko wystraszona oderwałam nasze usta od siebie.
-Neymar co to było?
Piłkarz nie zdążył jednak nic odpowiedzieć, gdyż padł na ziemię jak długi. W pomieszczeniu dało się słyszeć tylko mój przeciągły pisk.
Dalsze wydarzenia pamiętam już jak przez mgłę.
Jakiś blahotrapez złapał mnie od tyłu w stalowy uścisk. O ty kutafonie.
Nie zdążyłam jednak wykonać swojego popisowego kopa w jaja, czy cokolwiek ten szmaciarz miał w gaciach, bo przyłożył mi jakąś szmatę do mordy, a ja odpłynęłam w objęcia ciemności....
Nie wiem ile minęło czasu. Może godziny, dni, tygodnie, lata.
Z trudnością otworzyłam oczy.
Oślepiło mnie rażące białe światło.
Głowa to mi chyba chciała eksplodować. Z ledwością udało mi się zarejestrować to co działo się wokół mnie.
Siedziałam przywiązana do jakiegoś krzesła, usta miałam zaklejone taśmą, znajdowałam się w jakimś ogormnym obskurnym pomieszczeniu jakiejś opuszczonej meliny. Typowa Bydgoszcz.
-Myślałaś, że tak łatwo zakończy się nasza historia, souris? - usłyszałam nagle czyiś głos za plecami i szyderczy śmiech kojota.
Długo nie musiałam się zastanawiać do kogo należał.
Jakby nigdy nic stanął przede mną ON.
Bartosz Kapustka.
W tym momencie wiedziałam tylko jedno.
Zostałam porwana przez piłkarzyka.
Znowu...
Z szoku zemdlałam.
witajcie witajcie
#porwanaprzezpilkarzyka
na Twitterze
gwiazdkujcie komentujecie xx