— Ten film był okropny — wyrzuciłam ręce w powietrze, gdy wraz z Louisem wyszliśmy z budynku kina. — Nigdy więcej nie możesz pozwolić mi wybierać na co idziemy. Jestem w tym beznadziejna.
Brunet zaśmiał się i naciągnął mi czapkę na uszy.
— Przeziębisz się — westchnął, a ja poczułam, jak pieką mnie policzki. — Film nie był taki zły, nie bądź na siebie taka surowa. Następnym razem musisz po prostu dokładniej przeczytać opis.
— Skąd mogłam wiedzieć, że to druga część? W opisie nic nie było na ten temat — fuknęłam, udając obrażoną.
To była nasza czwarta randka, a ja z dnia na dzień byłam coraz bardziej przekonana, że jeszcze kilka spotkań i może zostaniemy parą. Wizja nazywania Louisa kochaniem była tak piękna, że wyobrażałam sobie ją codziennie przed snem.
— Jesteś pewna, że nie chcesz, żebym odwiózł cię na lotnisko? — zapytał, gdy zbliżaliśmy się do postoju taksówek. — To naprawdę żaden problem.
Mówiłam, że ten typ był aniołem.
— Nie będę ściągać cię z łóżka w środku nocy — zaśmiałam się.
— Ale...
Przerwałam mu.
— Lou, poradzę sobie. Zamówię ubera, biorę ze sobą tylko jedną walizkę, więc naprawdę nie ma sensu, żebyś zarywał dla mnie noc. W końcu nie możesz iść niewyspany do pracy.
Mężczyzna zaczął szczerzyć się, jak głupi do jebanego sera. Uniosłam brew.
— No co?
— Lou?
Spłonęłam takim rumieńcem, że na mojej twarzy można by usmażyć jajecznicę dla całego Londynu.
Ty idiotko...
— Matko, przepraszam. Tak mi się powiedziało — zaśmiałam się nerwowo.
— Nie o to chodzi! — złapał mnie za ramiona, więc stanęłam w miejscu. Chciałam płakać z zażenowania. — Dawno nikt tak do mnie nie mówił. Miło było to usłyszeć. Na co dzień każdy nazywa mnie Panem Lynchem, fajna odmiana.
Cały stres wyparował z mojego ciała. W myślach dziękowałam Bogu za taki obrót sytuacji.
— Dzięki za dzisiejszy wieczór. Przywiozę ci magnes z Phoenix — poprawiłam pasek torebki na ramieniu, gdy Louis trzymał za otwarte drzwi taksówki.
— Gdybyś zmieniła zdanie co do jutra...
— Musisz się wyspać, naprawdę dam sobie radę — wstrzymałam oddech, gdy nachylił się nade mną i pocałował mnie w policzek. — Do zobaczenia za dwa tygodnie, Lou — szepnęłam, patrząc prosto w jego oczy.
— Uważaj na siebie w wielkim świecie, Tay.
Zamknął na mną drzwi, a ja kolejny raz powstrzymałam się od pisku. Odwinęłam szalik z szyi.
— Poproszę na...
— To znowu pani?
Zmarszczyłam brwi, a kiedy kierowca się odwrócił parsknęłam śmiechem. To był ten sam facet, z którym wracałam do domu po pierwszej randce z Louisem.
— Chyba dobrze wam idzie — uśmiechnął się. — Która to randka?
Przygryzłam wargę.
— Czwarta.
— Będzie coś z tego? — spytał, wyjeżdżając na główną ulicę.
— Będzie — pokiwałam głową.
Możecie uznać mnie za kompletną idiotkę, bo gdy weszłam przez drzwi bloku skierowałam się do wejścia na klatkę schodową. Mieszkałam na siódmym piętrze, dlatego gdy w końcu stawałam przed swoim mieszkaniem miałam ochotę wypluć płuca.
Jednak moim celem od tamtego piątku było unikanie i ignorowanie Nicoli, który na początku nie dawał za wygraną i męczył mnie wiadomościami. Po dwóch dniach zorientował się, że nie mam ochoty z nim rozmawiać i odpuścił. Cash także nie dawał mi spokoju. Nie chciałam się spotkać z żadnym z nich w małej windzie.
Prawda była taka, że było mi tak cholernie głupio za swoje zachowanie z piątkowej nocy, że wolałam go unikać, zamiast po prostu z nim porozmawiać. Uznałby mnie za rozchwianą emocjonalnie kretynkę, której nic w życiu nie wyszło i jedyne, co potrafi robić to narzekać i płakać nad swoim smutnym losem. A bardzo nie chciałam, żeby ktokolwiek miał o mnie takie zdanie.
Cicho otworzyłam kluczem drzwi od mieszkania i już miałam pociągnąć za klamkę, gdy usłyszałam dźwięk otwierania windy. Spanikowana pchnęłam drzwi i zamknęłam je mocno, od razu przekręcając klucz w zamku.
Na tym piętrze były tylko dwa mieszkania, moje i Nicoli, więc jeśli ktoś oprócz mnie na nie wyjeżdżał to był to Zalewski albo Matty, bo przez miniony tydzień kilkukrotnie słyszałam jego głos przez drzwi.
Zdjęłam płaszcz i zawiesiłam go na haczyku. Wtedy w moim mieszkaniu rozległ się dźwięk pukania.
Przeklęłam cicho pod nosem i delikatnie odłożyłam torebkę na puchaty dywan.
— Taylor, naprawdę nie wiem, z jakiego powodu tak się zachowujesz — usłyszałam głos Nicoli, na co kolejne przekleństwo wyszło z moich ust. — Nie możemy porozmawiać, jak dorośli ludzie albo po prostu o tym zapomnieć, jeśli tak wolisz? Przestań mnie ignorować, proszę.
Przygryzłam policzek od środka i odeszłam od drzwi. Chciałam z nim porozmawiać, bo brakowało mi spędzania z nim czasu, ale z drugiej strony nie potrafiłabym spojrzeć mu w oczy po tym, co odwaliłam przed klubem. Było mi zwyczajnie wstyd.
— Nie masz zamiaru mi otworzyć?
Nie odpowiedziałam. Sekundę później usłyszałam huk zamykanych drzwi, więc widocznie odpuścił. Wypuściłam powietrze z ust i spojrzałam na wyświetlacz telefonu. Jeśli chciałam zdążyć się spakować i podrzucić klucze do mieszkania Finneasowi, to musiałam się spieszyć.
Z każdą kolejną minutą byłam coraz bardziej podekscytowana. Wracałam do domu, do Phoenix. Do pięknej i słonecznej Arizony.
O drugiej w nocy wytaszczyłam na klatkę swoją wielką walizkę i zamówiłam ubera, który miał zawieźć mnie pod mieszkanie mojego przyjaciela. Stwierdziłam, że nie będę znosić bagażu po schodach, a o drugiej w nocy raczej nikogo nie spotkam.
— Wyjeżdżasz?
Podskoczyłam ze strachu, a klucze wypadły mi z ręki.
— Tak — powiedziałam suchym tonem, a szkarłat oblał mi policzki. — Czekałeś pod drzwiami, aż w końcu wyjdę z mieszkania?
Nicola stał w progu swoich drzwi w siwych dresach i tego samego koloru bluzie, świdrując mnie zmęczonym wzrokiem.
— Nie, właśnie wychodziłem na spacer. Nie mogę zasnąć — mruknął i przetarł twarz dłońmi. — Chyba długo cię nie będzie, co? — wskazał na moją walizkę.
Przytaknęłam.
— Lecę do Phoenix na dwa tygodnie — wyjaśniłam, pchając walizkę do otwartej windy.
Brunet wsiadł do niej razem ze mną. Patrzyłam w podłogę, wsłuchując się w jego oddech.
— Taylor...
— Nicola...
Oboje zamilkliśmy w tym samym czasie. Chwyciłam mocniej za plastikową rączkę.
— Jak wrócę do Anglii to wszystko ci wyjaśnię — powiedziałam szybko z sercem w gardle. — Teraz naprawdę nie mam ochoty o tym rozmawiać.
Pokiwał głową ze zrozumieniem.
— Nie będę na ciebie naciskał — uśmiech nie dosięgał jego oczu. — Ale wiem, że gdybyśmy się nie spotkali przez przypadek ta cisza z twojej strony by mnie zamęczyła. Wolę, żebyś była na mnie zła i się na mnie darła, niż żebyś wcale się nie odzywała.
Wysiedliśmy na parterze, a Nico przejął ode mnie walizkę. Wiedziałam, że nie ma sensu, bym oponowała, dlatego posłusznie ruszyłam za nim do wyjścia.
— Zadzwoń do mnie, gdy wylądujesz — odwrócił się w moją stronę, gdy kierowca wkładał mój bagaż do samochodu. — I uważaj na siebie.
Zacisnęłam dłonie w kieszeniach płaszcza i zagryzłam wargę.
— Do zobaczenia, Nico — uśmiechnęłam się do niego po raz ostatni. — Ucałuj ode mnie Casha.
Zaśmiał się cicho.
— Nie chcę zarazić się jakimś syfem — wcisnął twarz w szalik. — Do zobaczenia. Przywieź mi coś fajnego z Phoenix.
Żadne z nas nie ruszyło się z miejsca, gdy wpatrywaliśmy się w siebie, a między nami zawisły niewypowiedziane słowa, które być może oboje chcieliśmy usłyszeć.
Zrobiłam krok w jego stronę i uścisnęłam go mocno, opierając brodę na jego ramieniu. Nicola owinął swoje ramiona wokół moich.
— Będę tęsknił za twoim śpiewaniem pod prysznicem — mruknął. — I tłuczeniem garnkami.
— To tylko dwa tygodnie — westchnęłam. — Wrócę i znowu nie dam ci spokoju.
Nie wiem, ile staliśmy przytuleni do siebie. Z letargu wyrwał mnie dopiero głos kierowcy.
— No to jedzie pani, czy nie?
Przewróciłam oczami i oderwałam się od ramienia Zalewskiego i wsiadłam do samochodu. Pomachałam mu przez szybę, a chwilę później straciłam go z oczu, bo odwrócił się i poszedł w drugą stronę.
— Old Oak Road, a później lotnisko Heathrow? — spytał starszy mężczyzna, sprawdzając trasę w telefonie. Potwierdziłam. — To jazda, proszę zapiąć pasy.
***
uwielbiam pisać to fanfiction. nie mogę doczekać się też publikacji rocks at my window z cashem, ale to dopiero w marcu. trzymajcie się zdrowo i standardowo, do jutra <3