Let Me Follow

By luvmilla

295K 14K 7.2K

Charlie cierpi na bezsenność. Jednak nie uważa tego za kulę u nogi, tylko dar. Dar, który umożliwia jej nocne... More

Prolog
1. ,,Gdzie jest tata?"
2. Kwiaciarnia.
3. Ucieczka.
4. Medusa.
5. Skarb i jego cel.
6. Wolność.
7. Nowe mieszkanie.
8. Film.
9. Cały, pierdolony, Nowy Jork.
10. Lekcje sztuk walki.
11. Upragniona śmierć.
13. Wyprawa na księżyc.
14. Czyste, odkryte karty.
15. Cichy ból.
16. Język Morse'a.
17. Taniec wyrwany z balu.
18. Moment zrozumienia.
19. Wielki powrót.
20. Wypalona iskra.
21. Noc w barze.
22. Czekając na nienawiść, której nie ma.
23. Sposób, by złagodzić cierpienie.
24. Przygody Kaczuszka.
25. Chęć przegranej.
26. Charlotte, nie Lottie.
27. Koszmar, który stał się rzeczywistością.
28. Wiadomość dla burmistrza.
29. Spokój w chaotycznym świecie.
30. Times Square.
31. Efekt motyla.
32. Koniec wszystkiego.
Epilog.
Podziękowania
Rozdział Bonusowy.
Spin-off Tate'a!

12. Coś nie codziennego.

7.7K 344 190
By luvmilla

Dwa tygodnie później, stałam pośród czerni garniturów, oraz sukienek opłakujących otwartą trumnę mojej matki. Moje miejsce było między jej gosposią, a płaczącą kobietą, której nie znałam.

Byłam smutna. Bardzo smutna. Ledwo co ustałam tyle godzin na nogach, a na mojej twarzy trwał monotonny grymas. Ściągnięte usta, gotowe do płaczu przeszklone oczy. Jednak nie było to spowodowane tym, że kilka metrów przede mną leżało martwe ciało kobiety, która mnie urodziła, tylko dlatego że mój brat nie był przy tym obecny.

Przez kilka następnych dni po otrzymaniu telefonu zastanawiałam się, czy to nie jest pułapka. Czy matka nie chce, bym zjawiła się osobiście w Hiszpanii. Czy to nie podstęp, by zmusić mnie do udziału w jej klubie nocnym.

Byłaby do tego zdolna.

Ale z tyłu głowy wiedziałam, że Aaron może być obecny na pogrzebie. Tak bardzo pragnęłam go spotkać. Myślałam, że zachował w sobie to małe nasionko, które pozostało z naszej rodziny, i gdy dowie się o śmierci naszej matki, coś w nim pęknie. Jednak to nasionko dawno umarło, gnijąc na spodzie jego serca.

Wbiłam paznokcie we wnętrze dłoni. Co dzień moja nienawiść do Aarona rosła. Myślę, że gdyby teraz stanął przede mną, ze łzami szczęścia wtuliłabym się w niego jak za dawnych lat. Ale do tego nie doszło. A nienawiść powoli zajmowała miejsce miłości. Bałam się, że któregoś feralnego dnia znajdę go, a gdy przyjdzie mi go powitać, to odwrócę się w drugą stronę.

Udając, że go nie znam.

Każdego dnia myślałam o nim wiele godzin. W niespodziewanych momentach przypominałam sobie jego twarz, która czasem patrzyła na mnie z luster. Przechodząc obok sklepu Levis, przyspieszałam kroku, bo był on związany z jego żartami. Non stop zadawałam sobie pytania, na jakie on powienien udzielić odpowiedzi. Zastanawiałam się, czy byłby ze mnie dumny. Że uciekłam, studiuję, mam psa o jakim wspólnie marzyliśmy.

– Proszę, przyda się pani – kobieta obok mnie podała mi opakowanie chusteczek higienicznych.

Pociągnęłam dłonią po policzku wpół okrytym czarnymi okularami ukrywającymi moje oczy. Mokra skóra niewiele mnie zaskoczyła, ale i tak nie miałam w planach płakać na jej pogrzebie. Nawet, jeśli te łzy były dla kogoś innego.

– Dziękuję pani bardzo – przyjęłam je, posyłając jej bardzo delikatny uśmiech.

– Rodzina? – zapytała, kierując wzrok na chowaną w grobie kobietę.

– Nie, mój ojciec kiedyś dla niej pracował – skłamałam.

Ludzie od rana plotkowali o przybyciu jej córki. Miałam być widowiskiem, przedstawieniem na które niecierpliwie czekali. Uciekłam, a wracając miałam zrobić efekt wow, jednak te ciekawskie, rozglądające się po cmentarzu spojrzenia nie doczekały się swojej pożywki na plotki.

Ukryłam swoją tożsamość pod ciemnymi okularami, i męskim garniturem znalezionym w lumpeksie. Nie wisiał na mnie, ale nie odkrywał moich kształtów. Ubrałam czarne vansy tak zniszczone, że nawet przez ich pryzmat ktoś mógł stwierdzić, że nie mogłam być córką stylowej Beatrice Levis.

– Ja kiedyś pracowałam dla pani Levis –  powiedziała pół szeptem, by nie przeszkodzić w ceremonii. – Do tej pory jestem wdzięczna, że przyjęła mnie na staż.

Spojrzałam na nią kątem oka. Chuda latynoska. Piwne oczy, pełne usta, zgrabne nogi ukryte pod obcisłą sukienką. Lekko rozmazany tusz do rzęs na tle mocnego makijażu. Jej proste, sięgające do pasa kasztanowe włosy powiewały na wietrze.

– Mój ojciec pracował jako kamerdyner. A pani? – zapytałam, błagając Boga żeby odpowiedziała tak, by kamień spadł mi z serca. Bym dalej nie musiała się zastanawiać, czy malutki synek u jej boku wiedział, czym zajmuje się jego mama. Ściskał ją mocno za rękę, rozglądając się po nogach ludzi, bo na tyle sięgał wzrokiem.

– Przyjęłam etat w jej kwiaciarni – pokiwała głową, jakby to była najzwyklejsza rzecz na świecie.

Czułam, że spadam. Spadam w dół, choć ciągle stałam na wilgotnej, cmentarnej ziemi. Spadałam bardzo długo, dopóki mały blondyn nie popatrzył w moją stronę dużymi, niebieskimi oczyma.

Kiedy wszyscy ulotnili się z cmentarza, podeszłam do grobu. Nie należał do mojej matki, a do mojego taty. Leżał na drugim końcu cmentarza. Nie odwiedzałam go od kilku lat, i jest to pierwsza oraz ostatnia rzecz, za którą żałuję. Położyłam na nim różę, jaka cały dzień wbijała mi kolce w opuszki palców. Umieściłam ją na samym środku pustego grobu. Nikt go nie odwiedzał. Nikt nie zapalił znicza. Nikt nie kładzie jego zdjęcia na stole w dzień Dia Todos los Santos.

Kiedy serce staje się zbyt ciężkie z bólu. Ludzie nie płaczą. Po prostu milkną. Nikt nie mówi ci, jak głośny jest dźwięk ciszy. W tym momencie czułam, że słyszę wszystko i nic jednocześnie. Czułam w sobie po prostu milczenie tak ciężkie, że mogłabym rozpłynąć się przed grobem mojego ukochanego taty.

– Panno Levis – odezwał się znajomy, męski głos. Rozpoznałam go z rozmowy telefonicznej.

Otarłam pojedynczą łzę, wstając na równe nogi.

– Przepraszam, że przeszkadzam, ale zanim panienka wyjedzie, chciałbym unormować sprawy z testamentem – wysoki mężczyzna w garniturze wyciągnął rękę w moją stronę. – Fernando Garcia, prawa ręka pańskiej matki.

– Testament? – powtórzyłam, po podaniu mu dłoni.

– Tak. Jest on rozległy, więc gdyby panienka pozwoliła... – wskazał w stronę czarnej limuzyny.

– Dobrze, ale miałabym jedną prośbę. Unormuję to wszystko, ale nie w moim rodzinnym domu.

– Ale...

– To jest mój jedyny warunek.

Mężczyzna westchnął, wyciągając swoją krótkofalówkę.

– Zaprowadźcie notariusza do budynku biznesowego. Bez odbioru.

– Dziękuję – powiedziałam, nie okazując mu ani odrobiny wdzięczności.

                                —

Weszłam do budynku biznesowego, jakiego jeszcze nie było, gdy opuszczałam rodzinny dom. Z jednej z kilku sal, stał wielki stół, kryształowy żyrandol emitował ciepłym światłem.

– Panna Levis – starszy notariusz wstał od stołu, podając mi rękę. Jego włosy pokrywała warstwa siwizny, a twarz zmarszczki, jednak mimo tego wydawał się pogodnym człowiekiem.

– Dzień dobry. – zajęłam miejsce naprzeciw niego, widząc stertę papierów objętych szarą teczką. – Przepraszam za nie uprzejmość, ale chciałabym załatwić to jak najszybciej.

Nie wspomniałam mu, o samolocie wylatującym za dwie godziny.

– Nie ma sprawy. Studiujesz? – zapytał, szukając odpowiedniego dokumentu.

– Niestety nie – zaserwowałam mu kłamstwo.

– Zdarza się. – powiedział, zakładając okulary. – Twoja matka spisała testament dawno temu, jednak zmieniła go w ostatniej chwili.

Spodziewałam się, że przekazała mi figę z makiem, albo dostęp do klubu, gdybym kiedykowlwiek chciała tam zatańczyć. Chciałam mieć za sobą to upokorzenie.

– Charlotte Levis, przekazano ci całe dziedzictwo twoich rodziców.

– Przepraszam – wyszeptałam pod nosem, czując pieczenie na linii wodnej oczu. – To musi być błąd. A co z moim bratem?

– On nic nie dostał. Nie jest zapisany w testamencie. Za to na twoje imię jest zapisany biznes matki, posiadłość, oraz cały majątek. I jedna kaseta.

                                 —

Rebeliant's POV:

Dopalałem papierosa, siedząc na skraju dachu niezbyt wysokiego budynku. Wpatrywałem się na kolejne graffiti przeklętej Medusy. Nie posłuchała, nie zachowała się mądrze, kreśląc kolejne bazgroły.

,,Kiedy odeszłeś, zabrałeś ze sobą słońce. Dlatego do dziś tonę w mroku"

– O czym tak myślisz, braciszku? – poczułem rękę Vincenta na plecach. Usiadł obok mnie, natomiast po drugiej strony zasiadł mój drugi brat, Tate.

Wskazałem na ścianę wieżowca z nakreślonym przez farbę w puszce napisem.

– Pierdolona Medusa. Co mogło by ją powstrzymać? – powiedział, wzdychając.

Poczułem, jak Tate szturcha mnie w ramię. Był niemową od dzieciństwa, więc skazane nam było znać język migowy.

,,Śmierć. Poznanie jej tożsamości. Albo dobry seks" – wymigał do naszej dwójki.

– Trzeciego chyba nie jesteś w stanie wykonać – zażartowałem, dostając z liścia prosto z moją czaszkę. – Chodziło mi, że jesteś za młody, cioto!

Miał dopiero osiemnaście lat, w tym roku dziewiętnaście. Vincent miał na karku dwadzieścia dwa, tak samo jak jego bliźniak, czyli ja. Jednak w żadnym razie nie byliśmy do siebie podobni, w aspekcie charakteru jak i wyglądu.

– Chociaż, z tym poznaniem jej osobowości. – cmoknął Vince, zabierając mi papierosa z dłoni. Sam wciągnął dym do płuc, ignorując moją minę. – Będziemy mieć dobrego haka.

,, Ja też mam dobrego haka" – obrażony Tate wyraził się niejasno, więc zapytałem:

– Jakiego?

,,W spodniach." – uśmiechnął się niewinnie.

– Ja pierdolę, mówię poważnie – Vincent złapał za garbek swojego nosa, ściskając go w nerwach. – Trzeba się jej pozbyć.

– A jak nic nie zadziała? – zapytałem.

– Znam człowieka, który za dobrą sumkę na zawsze pozbędzie się cholernej Medusy – rząd białych jak śnieg zębów pojawił się, gdy zobaczył moją zniesmaczoną minę.

– Jesteś aż tak zdesperowany? – zakpiłem, rzucając niedopałek papierosa na chodnik kilka metrów pod nami. Ten pomysł mi się nie podobał. Medusa przeszkadzała nam w realizacji planów, jednak nie dopuściłbym się takich czynów, jak mój brat. On zawsze był tym upartym, zawziętym bliźniakiem. Dlatego musiałem go powstrzymać.

Powstrzymać przed zabiciem Medusy.

Otwierając usta, nie wydał z nich ani jednego dźwięku, ponieważ zauważył coś za plecami Tate'a. Złączył swoje wargi, wpatrując się w jeden punkt. Podążyłem za jego śladem, widząc kogoś, kto podnosił mi ciśnienie za każdym razem.

Kochana Medusa.

Zeszliśmy po schodach pożarowych opuszczonego budynku, który czasami służył nam jako siedziba spotkań z niektórymi rebeliantami, z którymi planowaliśmy kolejne akcje.

A gdy postawiliśmy nogi na pustym chodniku nie uczęszczanej ulicy, zebrał się we mnie gniew. Złość na tyle duża, by tym razem zrobić jej coś poważniejszego od zwykłej bójki. Psuła nam wszystko. Krzyżowała plany, które omawialiśmy odkąd opuściliśmy cmentarz. Weszła z butami w nasze życie, burząc swoim glanem idealną ścieżkę domino. Zwracała na siebie uwagę mieszkańców Nowego Jorku, chociaż to my mieliśmy być w centrum. Nasza rebelia ma mieć rozgłos tak wielki, jak jej głupie graffiti. To my mamy szczytny cel, a ona jedynie brudzi nowojorskie budynki.

To nie jej ojciec umarł przez burmistrza Nowego Jorku. To nie jej tacie ukradziono plany, koncepcje. To nie jego zabili, by mieć czyste pole do popisu nad miastem.

Nie ona potrzebuje zemsty. Tylko my.

Dzisiejszej nocy miała ze sobą metalowy kij, który wlokła za sobą, tworząc denerwujący dźwięk.

– Maleńka, musisz mieć wsparcie? – Vincent zakpił z jej ekwipunku.

Nie odpowiedziała swoim sarkastycznym, długim jęzorem, tylko bo cichu szła w naszą stronę.

Albo mi się wydało, albo była... większa, i wyższa. I miała bardziej stanowczy chód. Nie miała ze sobą swojego plecaczka z farbami.

– Chłopaki... nie podoba mi się to – powiedziałem pół głosem, a moi bracia przytaknęli głowami.

Nie zdążyłem w pełni zareagować, a Medusa upuściła zieloną kulkę między nas. Po sekundzie wybuchła piekącym pudrem, który ograniczył nam widoczność. Obróciłem się w stronę młodszego brata, który już leżał na ziemi.

Usłyszałem dźwięki walki. Po cichu podbiegłem w stronę odgłosów, widząc jak Vincent szarpie się z Medusą.

– To nie Medusa! – krzyknął, w między czasie ściągając nieznajomemu maskę z twarzy. Był mężczyzną z brązowymi włosami, jednak dym zasłaniał mi całą jego twarz. To nie Medusa. – Reid, uciekaj do cholery! – wrzasnął, nie mając na sobie już agresywnego mężczyzny.

Później coś się wydarzyło. Coś uderzyło mnie w twarz, a szczególnie w prawy policzek. Coś powaliło mnie na ziemię. Coś piszczało mi w uszach. Coś leciało mi z nosa. Coś widziałem, ale nie byłem pewien co.

I coś sprawiło, że zatęskniłem za Medusą.


Hej!

I jak większą połowa, albo wszyscy przypuszczali, Reid jest jednym z naszych rebeliancików.

Stał się cud świata, i ten weekend nie był przepelniony nauką od stóp do głow, więc mogłam na spokojnie usiąść, i napisać rozdział. Nie wiem, kiedy wleci kolejny bo następny tydzień szykuję mi sie bardzo ciekawie, zaczynając od sprawdzianów kończąc na poprawach. U was też tak teraz jadą z materiałem?

Jeśli ktoś nie wie, to święto Dia Todos los Santos to hiszpański odpowiednik polskiego święta Wszystkich Zmarłych. Przed szukaniem informacji myślałam, że wygląda to tak jak w Meksyku, jednakże tradycje są bardzo podobne jak u nas. Jednak zawsze będę to sobie kojarzyła z tradycjami z mojej ukochanej bajki ,,Coco" która będzie w tej książce dość często wspominana.

Do następnego! ❤

P. S. dla wszystkich, którzy czytali Before Us mam niespodziankę - otóż jedna z czytelniczek podsunęła mi pomysł zrobienia drugiej części, która od dawna chodziła mi po głowie. Oczywiście tylko rzucam tutaj propozycje, ale sama tęsknię za Asterem i Harper tak mocno, ze mogłabym jeszcze cos o nich sobie
pobazgrać. Dlatego dajcie mi znać, co chcielibyście jeszcze o nich przeczytać, podrzućcie mi jakieś pomysły.

A tych którzy nie czytało serdecznie zapraszam!

Continue Reading

You'll Also Like

68.8K 3.6K 25
Biedronka i Lidl Czy są to wrogowie, których już nie da się pogodzić? Czy też wręcz przeciwnie? Czy silne uczucie którym jest wzajemna nienawiść...
71.3K 2.9K 35
Molly Bennet i Charlie Conley już w dzieciństwie byli nierozłączni, a ich przyjaźń wydawała się niezniszczalna. No właśnie. Wydawała się. Jak się oka...
230K 10.4K 15
Vincent van Gogh przychodzi do dziewiątego stolika każdego dnia... Layla to dziewczyna, która trzyma się ustalonych przez samą siebie zasad. Wszystko...
49.1K 1.8K 22
„Gdzie byłeś sześć lat temu?" Gdzie Blake Remington był kiedy Charlotte Wilson go potrzebowała? Tego nikt nie wie. Przepadł z dnia na dzień, a nikt n...